Mamy ten jedyny czas w roku, kiedy temat kobiet w polityce jest ważny – okolice 8 marca. Poza marcem życie toczy się swoim rytmem, a kobiet w polityce wciąż jest dużo mniej niż mężczyzn. Od chwili, gdy zaczęłam zajmować się polityką – najpierw jako dziennikarka, potem działając w partii – przyglądałam się kobietom. Sama tworzyłam grupy kobiet, pytałam posłanki i radne z kilku partii o ich doświadczenia, czytałam wyniki badań, kibicowałam Kongresowi Kobiet, domagałam się od regionalnych mediów zauważenia kobiet w polityce nie tylko w marcu.
Dziś mogę już z dużą odpowiedzialnością napisać ten tekst – o przyczynach, które sprawiają, że nawet zainteresowane polityką kobiety często z niej rezygnują. To opowieść oparta na doświadczeniach wielu pań – ale także i moim.
Od razu zaznaczam – bywają miejsca i środowiska, w których jest inaczej. Są kobiety, które robią polityczne kariery, są takie, które doświadczają wsparcia wyżej postawionych polityków – zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Ale to nadal jest mniejszość. Bywają też mężczyźni, dla których nawet w polityce najważniejsza jest rodzina i poświęcają jej dużo czasu, albo wspierają swoje żony polityczki, by mogły robić karierę. Tak się naprawdę zdarza! Ale to wciąż wyjątki potwierdzające regułę.
Dlaczego kobiety rezygnują z polityki?
- Bo dobra kobieta = uległa kobieta
Jest taka przestrzeń w polityce, gdzie jest dużo kobiet. To biura: poselskie, partyjne – wszelkie, jakie istnieją. Na potrzeby tego tekstu policzyłam pracowników 113 pierwszych (alfabetycznie) posłów i posłanek obecnej kadencji. W ich biurach pracuje 212 kobiet i 175 mężczyzn. Czyli kobiety górą. Dla części mężczyzn praca w biurze poselskim jest punktem wyjścia do wyższej polityki. Wszyscy znamy polityków, którzy wcześniej asystowali innym politykom – znacznie rzadziej słychać o takich kobietach. Kobiety bowiem zaczynają przygodę w polityce od pracy w biurze – i bardzo często na niej kończą. Niekoniecznie dlatego, że tak chcą. W biurach są cenione – oddane, pracowite, lojalne, zaangażowane. Robią dobrą kawę. Nie skarżą się. Nie domagają się stanowisk. Mężczyźni zatrudnieni w biurach polityków bardzo często mają wielkie plany i ambicje. Kobiety też mają plany – ale tak samo jak ich koledzy, potrzebują wsparcia kogoś wyżej, by te polityczne plany zrealizować. I kiedy koledzy dostają takie wsparcie, one zazwyczaj nie. Dlaczego? Bo kobieta jest dobra, kiedy jest uległa, grzeczna i nie przejawia nadmiernych ambicji. To cechy cenione w wielu środowiskach. Cechy, które u mężczyzn uznawane są za właściwe – własne zdanie, ambicje, walka o swoje, bezpardonowość – u kobiet w polityce są wciąż uznawane za odpychające. Po co wspierać przemądrzałą egoistkę, kiedy lepiej – mądrego i zaradnego chłopaka? - Bo polityka dla kobiet to wykonywanie „czarnej roboty”
Poza biurami, już w czystej polityce, jest jeszcze jedna przestrzeń, gdzie kobiet jest wyjątkowo dużo. To stanowiska sekretarzy (lub podobne o innej nazwie) – stanowiska, na których zajmować się trzeba przede wszystkim dokumentami i bieżącymi kontaktami z członkami partii – czyli całą papierologią i koordynacją. Sekretarze władz wyższych partyjnych szczebli mają biura (a w nich oczywiście sporo zatrudnionych kobiet), które uwalniają ich od niemiłego obowiązku, ale na niższych szczeblach sekretarze muszą to robić sami. I tam właśnie spotkamy bardzo dużo kobiet. Dokumenty w polityce to klasyczna czarna robota. A kobiety nie dość, że ją wykonają, to jeszcze zrobią ją dobrze, nie spóźnią się, nie będą narzekać. Są w tym świetne. Dlatego są sekretarzami, a ich koledzy – którzy mają czas na spotkania, rozmowy, debaty, wyjazdy (nie zajmują się przecież dokumentacją) – są przewodniczącymi. Taka różnica. - Bo kobieta jaka jest, każdy widzi
Kobiety od zawsze są oceniane na podstawie wyglądu. Polityczki również. Jeśli chce się zaatakować kobietę pełniącą funkcję publiczną, najlepiej uderzyć w jej wygląd. Pierwsza Dama Anna Komorowska zbyt odbiegała od ogólnie przyjętych kanonów urody (dobrych głównie dla modelek) – co regularnie wykorzystywali przeciwnicy jej męża podczas kampanii, uderzając w nią bez zażenowania. U Pierwszej Damy Agaty Dudy oceniane są jej kreacje podczas spotkań i nawet poważne media zastanawiają się, czy nałożona po raz drugi garsonka to właściwy wybór. Beata Szydło oczywiście wyglądała zbyt męsko, Ewa Kopacz – również, choć jednak inaczej niż Beata Szydło. No ale – to nie było to. Tymczasem, jak wskazują badania prezentowane m.in. przez prof. Małgorzatę Fuszarę, aktywność kobiet w polityce to najczęściej efekt ich wcześniejszej aktywności społecznej lub naukowej, panie zaczynają angażować się w politykę w późniejszym wieku niż mężczyźni, nie są już więc 20-latkami w szczycie młodzieńczej urody, gdy wreszcie uda im się zająć eksponowane stanowisko. Choć nawet u młodych polityczek wygląd sprawia problemy – gdy na prezydenta kandydowała Magdalena Ogórek, znacznie ważniejszym newsem była jej sukienka na jednym ze spotkań niż to, co kandydatka miała do powiedzenia. - Bo seksizm wciąż trzyma się mocno
Młodszym kobietom w polityce również nie jest łatwo. Ich uroda prowokuje bowiem do seksistowskich zaczepek i żartów. Ostatnio sporo opowiedziały o tym posłanki – czytanie o tym, w jaki sposób traktowane są w Sejmie, jest zatrważające. Ale oczywiście dzieje się tak nie tylko w Sejmie, dzieje się tak wszędzie. Komplementy „jaki masz śliczny tyłeczek”, klepanie po pupie, odzywki w stylu „jak ci gorąco, to zdejmij sukieneczkę” itp. w niektórych środowiskach wciąż trzymają się mocno. Im bardziej konserwatywne środowisko, tym częściej kobiety są narażone na tego typu traktowanie – ale nie tylko. Do dziś pamiętam, jak w czasie przerwy w dość istotnych politycznych obradach, gdy na korytarzu z kolegami omawialiśmy sytuację, jeden z owych kolegów zdecydował się publicznie mnie skomplementować. „Ale piersi to Ty masz naprawdę ładne” – usłyszałam. Byłam jedyną kobietą w kilkunastoosobowym gronie. Koledzy zamilkli. Choć było im głupio, żaden nie zareagował. I nie, nie miałam wtedy zbyt dużego dekoltu ani przezroczystej bluzki. - Bo mają mniej czasu
Polityka pod względem terminów i harmonogramu działań jest sformatowana tak, by pasowała do męskiego stylu życia. Dziesiątki spotkań odbywają się popołudniami i wieczorami albo w weekendy, nawet gdy są to spotkania zamknięte, w gronie osób, które mogłyby spotkać się w ciągu dnia. Kobieta z dziećmi, zwłaszcza małymi, kobieta, która chce spędzać popołudnia i wolne dni z rodziną, nie mieści się w tym układzie. Po prostu – nie ma dla niej miejsca. Przebadała to prof. Małgorzata Fuszara wśród posłanek piątej kadencji Sejmu. Jedna z nich (posłanka PiS) mówiła: „kobiety mają na pewno gorzej. Przecież są obciążone obowiązkami. No, muszą prowadzić dom, muszą dbać o dzieci i tak dalej, i tak dalej… No, to jest jakby ich naturalna domena. A mężczyźni, no mogą powiedzieć: słuchaj – żonie – ja tu robię karierę polityczną, a ty się zajmujesz domem. I to jest naturalny podział. Nie zawsze kobieta może to powiedzieć mężowi, prawda?”[1]
Kobiety, które próbują godzić karierę polityczną z wychowaniem dzieci, muszą się również liczyć z krytyką. Do dziś pamiętam artykuł o jednej z pań minister rządu PO/PSL, który ukazał się w ogólnopolskim tygodniku, gdy posłanka zakończyła swoją ministerialna karierę. Artykuł był bardzo krytyczny – krytykowano polityczkę za to, że nie była w pełni dyspozycyjna jako minister, ponieważ nie mogła uczestniczyć w wielu spotkaniach popołudniowych i wieczornych, gdyż… musiała albo odebrać dziecko z przedszkola, albo np. pójść do starszego dziecka do szkoły. Więc – nie nadawała się do funkcji ministra! Najbardziej przeraziło mnie jednak to, że ten artykuł napisała kobieta…. - Bo zbyt rzadko dostają wsparcie od innych kobiet
I to pozwala płynnie przejść do kolejnego punktu: kobiety zbyt rzadko wspierają inne kobiety. Te, które zdobyły (często długą i samotną walką) wysokie polityczne stanowiska, rzadko czują potrzebę wspierania innych pań w drodze na szczyt. Wielokrotnie same kobiety jako lepszych i bardziej wartościowych wskazują innych mężczyzn, popierają ich nominacje i awanse. To zresztą zachowanie znane nie tylko w polityce. Szkoleniowcy (z różnych branż) opowiadają, że gdy w grupie szkoleniowej jest jeden mężczyzna i kilka kobiet, zawsze na zewnątrz grupę reprezentuje mężczyzna. I nie dlatego, że sam się tak do tego wyrywa – nie, wskazują go kobiety. - Bo nie są pewne siebie
Kobiety często nie są pewne swojej wartości. Genialnie walczą o innych, o ważne sprawy – ale nie o siebie. Mają też problemy ze sprzedawaniem siebie. Znają to dziennikarze: telefon do polityka prawie zawsze gwarantuje zdobycie jego wypowiedzi (niezależnie od tematu). Telefon do polityczki to często długie przekonywanie, by się jednak wypowiedziała, oczekiwanie, aż się do tej wypowiedzi przygotuje, znajdzie potrzebne dane – choć wystarczy powiedzieć dwa okrągłe zdania. Kobiety robią tak, bo nie są pewna, czy powinny się na dany temat wypowiadać? Czy to w ogóle wypada? Podobne wątpliwości mają, gdy ktoś proponuje im jakąś funkcję. Czy na pewno sobie poradzą? A może jest ktoś lepszy? Mężczyźni często najpierw przyjmują propozycję, a potem zastanawiają się, jak sprostają zadaniu, kobiety odwrotnie. A gdy dojdą do wniosku, że nie sprostają – wiele rezygnuje. - Bo mniej liczy się dla nich władza, a bardziej – konkretne zadanie do zrobienia Politolodzy dzielą wszystkich polityków na dwa typy – na tych, którzy idą do polityki, by zrealizować jakiś konkretny cel, i na tych, którzy chcą mieć władzę. Kobiety często (choć oczywiście nie zawsze) należą do tego pierwszego typu. Jest ważna sprawa do załatwienia. Aby ją załatwić, trzeba wejść do politycznych struktur i tam działać. Więc kandydują i działają. Władza jest raczej narzędziem niż celem. Dużo ważniejsze są dla nich relacje. Mężczyźni w polityce w razie wspólnego interesu potrafią odłożyć na półkę wzajemne animozje i zrealizować jakiś wspólny projekt. I w drugą stronę –potrafią usunąć z polityki długoletniego przyjaciela, jeśli poczują, że może być dla nich zagrożeniem. Kobiety raczej w ten sposób nie działają. Kiedy kogoś nie lubią – nie współpracują z nim. Kiedy się z kimś przyjaźnią – zachowanie dobrej relacji jest istotniejsze niż interes polityczny.
Oczywiście, te zachowania też się zmieniają. Kobiety uczą się męskich reguł, jeśli dłużej działają w polityce. Bez nich nigdy by nie przerwały. To trochę tak, jak pojechać do kraju odmiennego od naszego kulturowo. Trzeba się nauczyć, jak się witać, jak obchodzić święta, jakich gestów nie robić etc. – inaczej nie da się funkcjonować. To samo robią kobiety wchodząc do polityki – uczą się męskich zasad. Najbardziej zmotywowane przejmują te zasady i działają zgodnie z nimi – co zresztą, choć skuteczne, wcale nie jest dobrze odbierane. Przypomnijcie sobie zwycięstwo Katarzyny Lubnauer nad Ryszardem Petru – i głosy oburzenia, gdy pojawiły się informacje, że kilka pań z Nowoczesnej dogadało się między sobą i ograły dotychczasowego lidera. Jedną z zagrywek było nieujawnianie się Lubnauer z zamiarem kandydowania – miała jeszcze w dniu wyborów zjeść śniadanie z Petru, a potem wystartować przeciwko niemu. To było zrobione klasycznie, wg znanych reguł polityki – ale tych męskich. I każdy polityk, który tak wywalczyłby swoje zwycięstwo, zasłużyłby na szacunek. Kobieta zasłużyła na ostrą krytykę.
Czy ten polityczny świat się zmienia? Tak, ale powoli. Bo choć np. wielu polityków już wie, że konferencja, debata czy konwencja bez udziału kobiet źle wygląda, nadal część z nich „wystawia” kobiety jak paprotki: „żeby ładnie wyglądało”. Wciąż w wielu przypadkach pomija się kobiety (nawet na wysokich stanowiskach) w rozmowach, w których zapadają istotne decyzje personalne. Decyzje nadal podejmowane są podczas nieformalnych spotkań, kiedyś przy wódce, dziś zależnie od środowiska – czasem już przy whisky lub winie, wieczorem, po godzinach. To nadal nie są spotkania koedukacyjne.
Oczywiście łatwiej jest kobietom w wielkich miastach, najłatwiej w Warszawie, bo zmiana zaczyna się od środowisk lewicowych i liberalnych, a w dużych miastach więcej jest kobiet aktywnych, z dużymi osiągnięciami zawodowymi, znającymi swoją wartość. Znacznie trudniej jest w mniejszych miejscowościach i na wsiach, gdzie kobiety nadal nie są traktowanie „na poważnie” w polityce. Wierzę, że to się zmieni i wierzę, że coraz więcej kobiet będzie zostawać w polityce i wprowadzać do niej także kobiece zasady. Ale jeszcze nie żyjemy w takim świecie. Jeszcze nie.
Grafika: futurefemaleleader.com
[1] M. Fuszara, Kobiety w polityce, Warszawa 2006.