ANNA MIERZYŃSKA

Analizuję dezinformację w sieci i jej wpływ na ludzi

ANNA MIERZYŃSKA

Aż 46 kanałów na Telegramie z rosyjskimi fake newsami po polsku! 


Kremlowska propaganda na Telegramie uderza w Ukrainę, USA, Unię Europejską i Polskę. Dziewięć z 46 kanałów to kanały rosyjskie – rozpowszechniają tłumaczone na polski materiały kremlowskiej propagandy. Piętnaście założono po wybuchu wojny. Te powstałe wcześniej zazwyczaj są związane z antyszczepionkowcami

Telegram to platforma bardzo popularna w krajach wschodnich, ale ostatnio coraz częściej używają jej także Polacy. W styczniu 2022 roku liczba polskich użytkowników Telegramu wynosiła 3,7 miliona (dane z badania Mediapanel), dziś jest na pewno wyższa, ponieważ zainteresowanie tą platformą wzrosło w naszym kraju po wybuchu wojny.

Telegram, chociaż daje możliwość łatwego komunikowania się zwolennikom opozycji w Rosji i na Białorusi, czy umożliwia szybki kontakt między Ukraińcami, jest także siedliskiem rosyjskiej dezinformacji.

Niemal każdy użytkownik zetknie się tu z kremlowskimi fake newsami, sfabrykowanymi dokumentami i antyukraińskimi manipulacjami.

W czasie wojny rosyjska machina propagandowa wypuszcza bowiem dezinformacje w zasadzie codziennie.

Rosyjskie treści docierają do tysięcy Polaków
Przeanalizowałam kilkadziesiąt polskojęzycznych kanałów na Telegramie (nie podajemy ich nazw, aby ich nie promować). Na 46 regularnie pojawiają się treści antyukraińskie i prorosyjskie:

  • dziewięć z nich to kanały rosyjskie – choć publikują w języku polskim i najczęściej nie eksponują swoich związków z Rosją. Zidentyfikowałam je jako rosyjskie, ponieważ albo należą do rosyjskich siatek propagandowych (na co wskazują ich nazwy oraz podawane treści), albo są powiązane z rosyjskimi mediami, albo w pierwszym okresie swojego istnienia publikowały po rosyjsku;
  • piętnaście powstało po inwazji Rosji na Ukrainę;
  • kolejnych piętnaście to kanały istniejące od 2020 lub 2021 roku i rozpowszechniające treści antyszczepionkowe.
    Największy z dziewięciu rosyjskich kanałów publikujących w języku polskim ma 17,5 tysiąca obserwujących, a średni zasięg jednej jego publikacji wynosi aż 70 tysięcy. Możliwe, że tak wysoki ruch jest generowany sztucznie, przez boty lub podobne do nich konta: kanał zyskał prawie 14 tys. obserwujących zaraz po uruchomieniu go w marcu, a potem przyrost liczby subskrybentów gwałtownie wyhamował.

Na pozostałych kontach średni zasięg publikacji jest znacznie niższy i waha się od kilkuset użytkowników do kilku tysięcy. Treści z tych kanałów są rozpowszechniane między innymi na Telegramowych grupach. Osiem największych polskich grup w sumie ma 38 tysięcy członków, dziennie pojawia się na nich po kilkaset nowych wpisów.


Prokremlowskie fałszywki
Trzy z kanałów identyfikowanych przeze mnie jako rosyjskie powstały przed wojną. Pierwszy – pod koniec października 2020 roku. Ma obecnie 10,5 tys. subskrybentów. Od początku publikował treści dotyczące wydarzeń w Polsce – ale zawsze z rosyjskim komentarzem.

Przez dłuższy czas wszystkie wpisy miały dwie wersje językowe: polską i rosyjską, zaś publikowane na kanale newsy często pochodziły z rosyjskojęzycznych kanałów na Telegramie. Dziś wpisy są wyłącznie po polsku, za to ich treść w pełni koresponduje z rosyjską propagandą.

Oto przykłady:

– 30 maja na kanale można było przeczytać: „Dotychczas wszystkie kraje wstrzymały dostawy broni na Ukrainę. Przekazaliśmy na Ukrainę 18 pojazdów samobieżnych Krab. Dlaczego? Przed kim kłania się nasz rząd?” „Nasz rząd” – czyli w domyśle: polski rząd. Wpis zawiera fałszywą informację – nie wszystkie kraje wstrzymały dostawy broni na Ukrainę. Wciąż dostarczają ją (poza Polską) USA, Francja czy Niemcy, zaś 23 maja na spotkaniu międzynarodowej grupy kontaktowej koordynującej pomoc zbrojeniową dla Ukrainy wsparcie zadeklarowały także: Włochy, Dania, Grecja i Norwegia. Mimo iż jest to fake news, czytelnicy dyskutowali na jego temat wierząc w przekazywaną treść.

– 27 maja na tym samym kanale opublikowano zdjęcia polskich samochodów z naklejonymi na karoserię nalepkami „Wołyń`43 Pamiętamy!” i komentarzem: „Nie zapomnieliśmy! I każdy Polak przypomina sobie i ludziom o tamtych wydarzeniach. Nie pozwólmy, by Ukraińcy zniszczyli Polskę finansowo i kulturowo!” Te same zdjęcia były później publikowane na innych polskojęzycznych kanałach na Telegramie.

– Również 27 maja kanał podał nieprawdziwą informację o tym, że w Ukrainie walczą polscy żołnierze. Dowodem miały być screeny postu z Facebooka, autorstwa jednego z polskich nacjonalistów, według którego „Polska wysłała 1500 żołnierzy na front”. To fake news, Polska nie wysłała żołnierzy na Ukrainę, zresztą w poście nie ma żadnego źródła potwierdzającego tę rewelację. Ale brak potwierdzeń w niczym nie przeszkadza. „Coraz częściej słyszy się, że nasi żołnierze giną na Ukrainie. Rząd kontynuuje nieoficjalną mobilizację, wysyłając na front oddziały żołnierzy. Za co umierają?” – tak fałszywe doniesienie skomentowali administratorzy kanału.

W sierpniu 2021 roku swój kanał uruchomił na Telegramie Niezależny Dziennik Polityczny (NDP) – portal informacyjny, wielokrotnie przyłapany na rozpowszechnianiu dezinformacji, podejrzewany o związki z rosyjską propagandą, zablokowany w Polsce na wniosek ABW po rozpoczęciu wojny.

Ale osoby z nim związane w 2021 r. nie tylko założyły kanał NDP, postarały się także o dotarcie do odbiorców niezainteresowanych polityką. W październiku powstał kolejny kanał, zbierający newsy na tematy kryminalne. Napisano na nim, że jest on adresowany do „fanów kryminałów, detektywów i zbrodni… Dla ludzi o mocnych nerwach i stabilnej psychice”.

Ale już w piątym wpisie pojawił się tam link do Niezależnego Dziennika Politycznego. Potem kolejny i kolejny. I tak już zostało – linki do NDP serwującego treści zgodne z rosyjskimi interesami, przeplatane są innymi materiałami, dotyczącymi zdarzeń o charakterze kryminalnym. To świetny przykład podawania rosyjskich narracji tak, by czytelnicy nie zorientowali się, czym naprawdę są „karmieni” – że nie o „kryminałki” tu chodzi, lecz o rosyjską propagandę.

Rosyjska dezinformacja w kilkunastu językach
Najwięcej o rosyjskich działaniach propagandowych mówią jednak polskojęzyczne kanały zakładane już po wybuchu wojny. Pierwszy powstał 24 lutego, czyli w dniu inwazji Rosji na Ukrainę, a pierwszym udostępnionym materiałem było wideo z wypowiedzią Władimira Putina (z polskimi napisami) o „specjalnej operacji wojskowej”.

Drugim – rosyjskie wideo spod ukraińskiego Melitopola, prezentujące „dokonania” rosyjskiej armii, czyli „zniszczoną kolumnę Sił Zbrojnych Ukrainy”. Na początku na kanale publikowano wyłącznie wpisy prorosyjskie, później starano się przekaz pozornie obiektywizować, posługując się metodą opisaną w poprzednim akapicie: rosyjską propagandę przeplatano z innymi informacjami, by nadać kanałowi pozór obiektywnego. Dziwnym trafem jednak materiały z innych źródeł dobierane są tak, by pasowały do rosyjskich przekazów…

Większość rosyjskich kanałów z informacjami o wojnie, nadających po polsku, powstało jednak w marcu, i to w bliskich odstępach czasowych. Zakładano je w dniach: 1, 3, 4, 6, 10, 12, 13, 15, 16, 17, 26, 27, 31 marca.

1 marca powstał jeden z najbardziej radykalnych kanałów antyukraińskich w tej grupie. 3 marca – kanał związany z rosyjskim portalem informacyjnym, działającym na Krymie, na którym uruchomiono podstrony w kilku wersjach językowych, by docierać z propagandą na Zachód mimo blokady Sputnika i RT.

6 marca ruszyło konto prezentujące oryginalne rosyjskie materiały propagandowe, tyle że tłumaczone na polski. To fragment znacznie większej siatki, zajmującej się rozsiewaniem rosyjskich treści na Zachód –

Główny kanał w tej siatce, rosyjski, zajmuje się tłumaczeniem kremlowskiej propagandy na osiemnaście języków!

Są to nie tylko języki krajów europejskich, ale także turecki, chiński, japoński, arabski i hebrajski. Pozostałe kanały z siatki służą do rozprowadzania tych tłumaczeń wśród użytkowników komunikujących się w danym języku.

Oczywiście nie mają one oznaczeń, że należą do grupy związanej z Rosją, odbiorca nie ma więc pojęcia, że właśnie natknął się na materiał z kremlowskiej siatki propagandowej. Poza opisywanym kanałem, powstałym 6 marca, zidentyfikowałam jeszcze dwa, które rozpowszechniają te same rosyjskie treści po polsku. Oba powstały w ostatniej dekadzie marca. Jeden z nich ma rekordowe (jak na polskojęzyczne kanały na Telegramie) zasięgi publikacji. Pozostałe nie cieszą się dużą popularnością – i to jedyna pozytywna wiadomość. Trzeba jednak pamiętać, że prezentowane materiały trafiają też na Telegramowe grupy, a tam docierają do tysięcy Polaków.

Rosyjska „Wojna z fejkami” w polskiej wersji
Natomiast w połowie marca powstał kanał, który najpierw nosił nazwę „Ukraińska prawda i nieprawda”, potem ją zmienił na bardziej neutralną i od 18 marca „dementuje” wiadomości, które uznaje za ukraińskie fake newsy. Robi to jednak w specyficzny sposób: fact-checking często polega po prostu na stwierdzeniu, że to, co podała strona ukraińska, jest nieprawdą, bo… tak.

Na przykład:

– Fake newsem ma być prezentowane w marcu nagranie rozmowy telefonicznej rosyjskiego oficera z rodziną. Dementi brzmi: „To oszustwo. Po pierwsze, personel wojskowy nie posiada telefonów komórkowych i kart SIM.” Idąc dalej tym tropem trzeba by uznać, że jeśli ktoś z rosyjskiej armii gdzieś dzwoni, to od razu wiadomo, że to fałsz, ponieważ – zgodnie z dementi – rosyjscy żołnierze nie mają telefonów komórkowych. Nie, nie jest to dowcip, takie dementi przedstawiono zupełnie poważnie.

– 31 marca w sieci pojawiła się informacja, że rosyjscy żołnierze nie otrzymają obiecanych im przez państwo rekompensat pieniężnych, przyznawanych za odniesione obrażenia w czasie „specjalnej operacji wojskowej na Ukrainie”. Na kanale od razu pojawiło się wyjaśnienie: „Nie jest to prawda. Wszyscy żołnierze, którzy odnieśli obrażenia podczas specjalnej operacji wojskowej, otrzymają obiecane świadczenia pieniężne”. I już. Nie jest to czyjaś wypowiedź, cytat, fragment pisma – po prostu stwierdzono fakt.

Kto tworzy tak zaskakujące dementi? Po sprawdzeniu okazało się, że kanał publikuje przetłumaczone wpisy popularnego rosyjskiego kanału na Telegramie „Wojna z fejkami” (@warfakes, ponad 700 tys. subskrybentów). Założony 24 lutego, czyli w dniu rosyjskiej inwazji, zapoczątkował znacznie szerszy prokremlowski projekt, wykorzystywany w wojnie informacyjnej.

Na początku kwietnia uruchomiono stronę internetową waronfakes.com, która w sześciu językach (ale nie po polsku) przekonuje, że Ukraińcy oszukują, przekazując dane dotyczące „specjalnej operacji wojskowej”. W każdym z sześciu języków działają też kanały „War on fakes” na Telegramie, jest nawet bot, za pomocą którego można zgłaszać newsy do sprawdzenia.

Fałszywy fact-checking
Oficjalnie mamy więc do czynienia z rosyjskim fact-checkingiem. Ale gdy przyjrzeć się dokładnie publikowanym materiałom, okaże się, że po pierwsze – dementowanie „fałszywych” informacji często wygląda tak, jak wcześniej opisałam, czyli nie ma nic wspólnego z profesjonalnym fact-checkingiem, opierającym się na wiarygodnych źródłach i sprawdzonych informacjach.

Po drugie zaś – projekt służy przede wszystkim dezinformacji. Na kanałach i stronie internetowej podważane są te doniesienia ukraińskie, które nie pasują do rosyjskich przekazów. To na kanałach należących do tego projektu „dementowano” doniesienia o ofiarach cywilnych w ukraińskiej Buczy sugerując, że publikowane materiały są zachodnią inscenizacją.

To tutaj dementowano (oczywiście w sposób korzystny dla Rosji) informacje, że rosyjscy żołnierze celowo ostrzeliwują obiekty cywilne (choćby w Charkowie czy Mariupolu).

W kwietniu analityk Bellingcat Benjamin Strick na Twitterze pokazał, że materiały z anglojęzycznej wersji „War on Fakes” są powielane przez konta rosyjskich ambasad w mediach społecznościowych.

Ambasady Rosji wprost promują WarOnFakes, zachęcając do czytania zamieszczanych tam „analiz”. Widać, że projekt ten ma poparcie rosyjskich władz. Do tej pory wydawało się jednak, że nie był on adresowany do polskich odbiorców – nie istniała podstrona portalu w naszym języku ani kanał na Telegramie. A jednak! Choć nazwa zidentyfikowanego przeze mnie kanału jest inna i nie kojarzy się z rosyjskim projektem – treści są identyczne, tyle że przetłumaczone na polski.

Większymi zasięgami niż polska wersja @warfakes może się pochwalić kanał założony 31 marca, nawiązujący do rosyjskiego kanału „POKOT Z” (czyt. z rosyjskiego „rokot”, w języku rosyjskim – hałas, łoskot). Tutaj powiązań rosyjskich nikt nie ukrywa – na zdjęciu profilowym kanału widnieje charakterystyczne, wojenne rosyjskie „Z”.

To część kolejnej siatki, siejącej rosyjską propagandę w wielu wersjach językowych, w tym po polsku. Pierwszy wpis na polskojęzycznym koncie pochodzi z 2 kwietnia – jego autorzy dowodzą, że żołnierze ukraińskiego pułku Azow rozstrzeliwali dzieci w Mariupolu. Nie ma żadnych wiarygodnych doniesień, które potwierdzałyby tego rodzaju informacje, co nie przeszkadza w ich rozpowszechnianiu przez kremlowskich propagandzistów.

Zresztą podobne fake newsy pojawiają się tu niemal codziennie. Ot choćby jeden z ostatnich – 1 czerwca opublikowano fałszywą informację o tym, że „Polska zorganizuje referendum i dołączy zachodnią Ukrainę”. Podano nawet link do informacji na ten temat – prowadzi do jednej z polskich witryn internetowych, które szerzą rosyjską propagandę.

Agresywni uchodźcy kontra mili wyzwoliciele
Na innych kanałach, powstałych po wybuchu wojny, nie widać aż tak jednoznacznych powiązań z rosyjskimi operacjami dezinformacyjnymi, ale na wszystkich rozprzestrzeniane są nieprawdziwe informacje – głównie dotyczące przebiegu wojny, uderzające w ukraińskich uchodźców oraz w Polskę.

W opublikowanym 31 maja raporcie think tanku DFR Lab, autorstwa analityków Givi Gigitashvili i Estebana Ponce de Leon, zidentyfikowano 27 polskojęzycznych kanałów na Telegramie, które rozpowszechniały nieprawdziwe lub niewiarygodne twierdzenia na temat ukraińskich uchodźców.

„Analizowane kanały podawały bezpodstawne twierdzenia, że ​​ukraińscy uchodźcy są bardziej uprzywilejowani niż obywatele polscy, ponieważ otrzymują bezpłatne świadczenia ze strony państwa. Kanały próbują również zniechęcić polskie rodziny do przyjmowania uchodźców, przedstawiając ich jako osoby agresywne, zagrażające bezpieczeństwu publicznemu w krajach przyjmujących. Natomiast rosyjskie siły zbrojne są często przedstawiane jako mile widziani wyzwoliciele” – zauważyli analitycy.

Na niektórych kanałach opublikowano identyczne posty z niesprawdzoną historią o tym, że ukraińscy uchodźcy w Niemczech okradli mieszkanie swojego gospodarza. Innym razem oskarżano wojennych uchodźców o bójkę w polskim autobusie.

Oskarżenia o… handel organami
Podczas monitoringu moją uwagę zwróciła także wielokrotnie powtarzana narracja o handlu dziećmi i handlu ludzkimi organami, do których miałoby dochodzić w Ukrainie.

Takie informacje nie są oczywiście w żaden sposób uwiarygadniane, ich celem jest budzenie silnych, negatywnych emocji u odbiorców. Narracja zresztą często się zmienia, zależnie od bieżących potrzeb politycznych: raz organy usuwają dzieciom Ukraińcy, raz Polacy, innym razem mowa jest „jedynie” o handlu dziećmi, a nie organami, ale za to z udziałem Amerykanów.

Wygląda to choćby tak jak we wpisie z 12 maja, rozpowszechnionym na kilkunastu polskojęzycznych kanałach: „W mieście Chersoń powstrzymano Ukraińców przed wywozem na zachód 58 dzieci, które miał być wywiezione m.in. do Polski i pokrojone na organy. Przed samą wojną z Ukrainy wywieziono tysiące Amerykanów i milionerów z zachodu, którzy już tam byli na miejscu po organy porywanych dzieci.” Gdybyśmy się zaczęli zastanawiać, kto w Chersoniu powstrzymał Ukraińców – to szybko by się okazało, że „bohaterskiego” czynu dokonali oczywiście Rosjanie.

Ten materiał pierwotnie opublikowano na rosyjskim kanale z kremlowską propagandą, potem przetłumaczono go na inne języki, w tym na polski. Właśnie tak Rosja tworzy swoje narracje: jest bez znaczenia, czy mają one racjonalne podstawy, ważne, by na poziomie emocjonalnym wpływały na poglądy odbiorców. Bo wtedy jest szansa, że gdzieś w pamięci zostanie przekaz, że Ukraińcy to ci źli (bo krzywdzą dzieci), a Rosjanie – dobrzy (bo dzieci uratowali). I o to chodzi kremlowskim propagandzistom.

Popularne wśród antyszczepionkowców
Tego rodzaju treści widoczne są nie tylko na kontach, które można powiązać z Rosją. Od 24 lutego regularnie pojawiają się także na grupach i kanałach, które były i są wykorzystywane do rozpowszechniania treści antyszczepionkowych. To piętnaście z analizowanych przeze mnie kanałów oraz pięć grup.

Mimo oficjalnego zakończenia pandemii tematyka dotyczą szczepień i chorób zakaźnych jest na nich stale obecna, teraz najbardziej popularne wpisy dotyczą krytycznej oceny działań władz i instytucji w związku z małpią ospą. Od 24 lutego jednak w tego rodzaju dyskusjach publikowane są także materiały na temat wojny rosyjsko-ukraińskiej. Analitycy DFR Lab sprawdzili, jak często na polskojęzycznych kanałach atakujących uchodźców używano określonych słow. Okazało się, że najczęściej pojawiło się słowo COVID – 2809, potem „szczepień” – 2094, a na trzecim miejscu „Ukraina” – 1298 razy. Jak widać, te dwa tematy współwystępują w dyskusjach polskich użytkowników Telegramu.

Jednocześnie trzeba zauważyć, że istnieją polskojęzyczne kanały antyszczepionkowe, których administratorzy nie publikują żadnych informacji dotyczących wojny. Są także kanały niezwiązane ze szczepieniami czy rosyjskimi siatkami dezinformacyjnymi, które jednak szerzą treści antyukraińskie – należy do nich choćby kanał gromadzący polskich wyznawców popularnego w USA ruchu QAnon czy kanały nawiązujące do teorii tzw. Wielkiej Lechii. Rosyjskie narracje rozchodzą się najlepiej wśród wyznawców rozmaitych teorii spiskowych.

Telegram staje się coraz istotniejszą platformą społecznościową w Polsce. Publikowane tam treści nie mają milionowych zasięgów, ale trafiają prosto do osób o poglądach antysystemowych, które nie ufają oficjalnym informacjom ani mainstreamowym mediom. Stąd rozchodzą się dalej – trafiają na Facebooka, Twittera czy YouTube.

Kiedy obraz polskojęzycznego ekostystemu na Telegramie zestawimy z danymi dotyczącymi portali z rosyjską propagandą – okaże się, że mimo zablokowania rosyjskich mediów w krajach Unii Europejskiej, także w Polsce, kremlowscy propagandziści są w stanie docierać ze swoimi przekazami do Polaków. I robią to każdego dnia, cierpliwie i systematycznie.

Tekst opublikowany na portalu OKO.press

Czytaj dalej

Kaczyński opowiada Polakom bajkę. Tak przykrywa niewygodne tematy

Jarosław Kaczyński  w tej kampanii opowiada swojemu elektoratowi bajkę: o wielkiej Polsce, najlepszych rządach od początku istnienia państwa polskiego i ocaleniu cywilizacji. Dzień po dniu, konwencja po konwencji, usiłuje przesunąć uwagę wyborców ze spraw najistotniejszych na wizję „polskiej wersji dobrobytu”, w której centralne działania administracyjne oraz wypłacanie obywatelom pieniędzy mają stymulować rozwój gospodarczy. Jednak bajka niedługo się skończy – a wtedy trzeba będzie zmierzyć się z rzeczywistością. Dlatego już dziś rozkładam ją na części, byśmy mogli zobaczyć, co jest fantazją, a co codziennością.

Snuta na kształt niemal scenariusza filmu fantastycznego opowieść Kaczyńskiego o Polsce to przemyślana strategia. Ma przykryć to, co niewygodne, sprawić, by wyborcy zapomnieli o swoich codziennych problemach, i zabrać ich w świat fantazji, w którym wygrywają prawda, dobro i wolność, a wszystko to dzięki „mędrcom”  i „wojownikom” z partii rządzącej. To oni, po wielu trudach swojej codziennej wędrówki po wrogim świecie, zwyciężą, ocalą cywilizację i zbudują wielką Polskę. Oczywiście wszystko to pod warunkiem, że Polacy najpierw dadzą ponownie władzę PiS-owi w najbliższych wyborach.

Opowieść mocno odstaje do rzeczywistości i daje się łatwo zweryfikować. Wystarczy zrobić zakupy, zajrzeć do pierwszego z brzegu ogólniaka czy lekarskiej poradni specjalistycznej, by zobaczyć państwo nie radzące sobie z zaspokojeniem potrzeb obywateli.  Po co więc taka baśń Kaczyńskiemu? By choć na chwilę uwieść wyborców, zwłaszcza tych, którzy się wahają i nie zdecydowali jeszcze, czy i po co pójść na wybory. Oraz aby stworzyć przeciwwagę dla rysowanego przez PiS i wspierające go media obrazu opozycji: jako ciemnej siły, która hejtuje w sieci, przeklina podczas rozmów i z pogardą traktuje ludzi. Wszelkie wysiłki komunikacyjne PiS są dziś nastawione nie na prostą mobilizację wyborczą, lecz na zbudowanie mocno skontrastowanego, czarno-białego obrazka, w którym wiadomo, kto jest dobry, a kto zły, i nie ma miejsca na wahania czy półśrodki. Celem jest ograniczenie oddziaływanie przekazu opozycji, która w kampanii stara się przypominać o konkretnych, codziennych problemach: rosnących kolejkach do lekarzy specjalistów, rosnących cenach żywności, podwyżkach ZUS czy przeludnionych szkołach średnich.

 

Prezes jak superbohater

Przeanalizowałam kilkanaście wystąpień Jarosława Kaczyńskiego, wygłoszonych przez niego we wrześniu i październiku  na konwencjach wyborczych Prawa i Sprawiedliwości. Każde z nich trwało ok. 30 minut, prezes nie czytał niczego z kartek, tylko mówił „z głowy”. Prezes PiS przedstawia w nich własną interpretację przeszłości oraz obraz państwa, jakie PiS zbuduje już za kilkanaście lat. W tej wizji mieszczą się oczywiście kolejne wyborcze zwycięstwa PiS-u (2-3 najbliższe kadencje to często wskazywany okres, ale pojawia się także wersja o 21 latach), bo polska wersja państwa dobrobytu może powstać wyłącznie pod rządzami tej partii. Wizja jest rozleglejsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Prezes zamierza bowiem zbudować państwo polskie, jakiego nie było w przeciągu 1050 lat polskiej państwowości. A jednocześnie – ocalić cywilizację (jak superbohaterowie w amerykańskich filmach katastroficznych):

– Proces, który trwa na Zachód od naszych granic, proces niszczenia fundamentów tego wszystkiego, co tworzyło przez wiele wieków cywilizację chrześcijańską – cywilizację, o której mój świętej pamięci brat powiedział bardzo celnie, że to najbardziej życzliwa człowiekowi  cywilizacja w dziejach świata. Nawet ktoś, kto nie jest wierzący, ale nie jest osobistym wrogiem Pana Boga, bo mamy takich w Polsce, musi zdawać sobie sprawę, że uderzenie w te fundamenty, które stanowią podstawę tej cywilizacji i podstawę polskości, będzie uderzeniem szczególnie groźnym i niszczącym całą naszą tkankę społeczną, to wszystko, co zapewnia trwanie Polski. Tym fundamentem wszystkiego jest rodzina.(…) I to właśnie jest dzisiaj atakowane, tak jak wiele innych oczywistości naszego życia, tak jak choćby sprawa podziału ludzi na kobiety i mężczyzn. Jeśli nie potrafimy się temu poprzeć, będziemy tu mieli straszny kryzys, który obejmie wszystkie dziedziny życia. (..) I 13 października także w tej sprawie będziemy podejmowali decyzję. Ta decyzja musi być na tak dla kontynuacji! (konwencja w Częstochowie)

Śledząc to wystąpienie, można odnieść wrażenie, że cywilizacja łacińska ostała się już tylko w Polsce.

 

Historia w służbie wyborczej opowieści

Kaczyński, zamiast odnosić się do tego, jak rzeczywiście zmienia się polskie społeczeństwo,  woli snuć opowieści o przeszłości . Do tej pory współcześni politycy korzystając z porównań historycznych cofali się zazwyczaj do II wojny światowej, maksymalnie – do zaborów, czasem pojawiał się wątek Polski Jagiellonów. W tej kampanii Kaczyński idzie dalej – sięga do początków polskiej państwowości. Ponad tysiąc lat historii państwa staje się dla niego przestrzenią do porównywania osiągnięć z przeszłości z osiągnięciami PiS-u, także tymi planowanymi.

– Po raz pierwszy w naszej przeszło tysiącletniej historii możemy dogonić to, co nazywaliśmy Zachodem – mówił podczas konwencji wyborczej w Szczecinie, 29 września. Szerzej objaśniał to w Legionowie, dwa dni wcześniej:

– Mamy dalekosiężny cel: budowa polskiej wersji państwa dobrobytu. Nam chodzi o to, by poziom życia Polaków nie był gorszy od poziomu życia ludzi mieszkających na Zachodzie. Najpierw musimy dojść do przeciętnej Unii Europejskiej (chodzi o średni poziom dochodu – przyp. red.) , a potem do przeciętnej w Niemczech. Eksperci mówią, że to można osiągnąć w ciągu 21 lat, ale nasz młody i zdolny premier mówi, że można szybciej. W ciągu 1050 lat naszej historii państwowej nie było takiego momentu (a jeśli był, to incydentalnie) jak teraz – zawsze byliśmy z tyłu, daleko z tyłu.

W Płocku: –  W ciągu kilku kadencji Sejmu  możemy osiągnąć to, co było nieosiągalne przez przeszło tysiąc lat dla Polaków – ale tylko wtedy, jeśli polski, normalny wzór życia rodzinnego zostanie utrzymany!

Czyli teraz dogonimy Niemców i stanie się to po raz pierwszy od początku istnienia państwa polskiego. To ciekawe, że Kaczyński usiłuje stworzyć z Polski gospodarczo właśnie drugie Niemcy, skoro w przekazie jego partii Niemcy są niemal naszym największym wrogiem. Ale nie to jest najistotniejsze. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, w oparciu o jakie wskaźniki prezes jest w stanie stwierdzić, że pod względem płac przez 1050 lat zawsze byliśmy do tyłu wobec Niemców.  Porównywanie ekonomiczne tak różnych systemów państwowych, władców, rządów, samych państw wreszcie (o zjednoczeniu Niemiec mówi się wszak dopiero  w latach 70-tych XIX w.), z jakimi mieliśmy do czynienia w historii Polski i Europy przez ponad 1000 lat, to działanie tyleż karkołomne, co absurdalne.

 

Niemiec na bosaka przed Polakami

Oczywiście największa część historycznej wizji prezesa dotyczy jednak XX i XXI wieku. Trochę miejsca poświęca on II wojnie światowej i „obciążanie nas winą” za wojenne zbrodnie:

– To było możliwe dlatego, że polskie elity się na to zgadzały, a nawet w tym uczestniczyły – mówił na konwencji w Płocku. – Nagradzano przecież filmy, które obrażały Polaków.

W Zielonej Górze opowiadał o osiągnięciach swojej partii: – Najpierw było porozumienie między premierem Morawieckim a premierem Netanjahu i każdy mógł tam przeczytać o antypolonizmie i o tym, kto był winien za zbrodnię Holocaustu – Niemcy!  Na 1 września tego roku w Wieluniu, a później w Warszawie prezydent Niemiec stanął na bosaka – jak sam powiedział – przed Polakami i przyznał, że Polska była ofiarą gigantycznych niemieckich zbrodni. Przyznał i przeprosił. Nam wszystkim to się wydaje oczywiste, ale to w świecie nie było oczywiste. (…) My pokazaliśmy, że ten stan, który stał przed wiele lat, bo to się zaczęło już w czasach komunizmu, po 1968 r., że ten stan mógł trwać na Zachodzie tylko dlatego, że był przynajmniej tolerowany przez polskie elity. Najpierw te komunistyczne, a później postkomunistyczne. Kiedy przyszły takie, które walczą o polskie interesy, o polską godność, to ten stan się zmienia!

To wg prezesa PiS prawdziwe osiągnięcie na miarę wieku: dzięki PiS-owi wskazano, że za zbrodnie II wojny światowej odpowiadają Niemcy.

Ale w historycznych wywodach najważniejszy jest postkomunizm. Jarosław Kaczyński wykłada o nim szczegółowo:

– Ustrój, który w Polsce ukształtował się po 1989 r. (…) nazwano postkomunizmem. Był nastawiony na to, by pewna grupa z bardzo dużym udziałem nomenklatury komunistycznej mogła w Polsce dominować, w sferze ekonomicznej, ale także kulturowej  i sferze rozdziału prestiżu. To była ta elita. (…) To miał być system, który miał wszelkie pozory demokracji, ale demokratyczny nie był. (…)  Ci, którzy próbowali przedstawiać inne idee, byli eliminowani w sferze świadomości społecznej – to słynne określenie „oszołom” pewnie jest Państwu znane, a przecież oszołomami byli wszyscy ci, którzy krytykowali tamten system. (…)To państwo było, jak mówił mój świętej pamięci brat, silne wobec słabych, słabe wobec silnych. (…) A dopóki nie przyszły środki unijne, czyli pomoc z zewnątrz, nie było w stanie podjąć żadnego większego przedsięwzięcia społecznego.  Niczego naprawdę nie wybudowano, niczego nie stworzono. Ten system szkodził Polsce i ogromnej większości Polaków. Myśmy go nigdy nie akceptowali. (konwencja w Zielonej Górze).

W innych przemówieniach Kaczyński mówił także, że „postkomunizm raz się w Polsce zachwiał, po aferze Rywina, i został przez PO odbudowany”; że ostatnią fazą tego systemu był „późny postkomunizm pod solidarnościową flagą” (oba cytaty z konwencji w Zielonej Górze); wymienia cechy tego systemu: przemysł pogardy, pedagogika wstydu, patologie, pozwolenie na rozkradanie Polski (konwencja w Legionowie).

 

Prezes PiS unieważnia lata 1989-2015

W tym micie o postkomunizmie, istniejącym w Polsce do 2015 r., uderza przede wszystkim poczucie Kaczyńskiego, że on sam i jego partia są jedynymi sprawiedliwymi w Polsce. Prezes bowiem nie wymienia nikogo, kto poza PiS-em działałby w pozytywny dla Polski sposób. Jeśli wspomina Solidarność – to  wtedy, gdy mówi o późnym postkomunizmie pod solidarnościową flagą. Nie ma w jego opowieści rządu Mazowieckiego ani  rządu Buzka, nie ma choćby obywatelskiego zrywu wszystkich Polaków i strajków lat 80-tych. Jeśli się temu przyjrzeć z perspektywy Kaczyńskiego, łatwo zrozumieć, dlaczego prezes usuwa je z historii – uznanie ich zepsułoby narrację, że to dopiero PiS przyniósł Polsce wolność i demokrację.

– To my podjęliśmy próbę realnej zmiany tego ustroju społecznego – podkreślał Kaczyński w Zielonej Górze. A w Koszalinie przekonywał: – To my zbudowaliśmy polską demokrację, jeśli traktować tę demokrację poważnie. Bo przedtem było w tym dużo więcej rytuału niż tego, co jest sensem demokracji, a sensem jest podejmowanie decyzji, tych najważniejszych decyzji przez obywateli. Tego sensu wcześniej nie było. Teraz ten sens jest.

W ten oszałamiająco prosty sposób Kaczyński unieważnia cały wysiłek Polaków do 2015 r. Nie jest ważny ani zryw solidarnościowy, ani opór podczas stanu wojennego, ani bolesne przejście przez trudne reformy lat 90-tych, w czasie których wielu Polaków zmierzyło się z jednej strony z doświadczeniem bezrobocia, ale z drugiej – uruchomiło własną przedsiębiorczość i kreatywność; ani w ogóle cały wspólny, narodowy wysiłek włożony w  przekształcenie Polski z państwa komunistycznego w takie, jakim jest dziś.

W  wizji lidera PiS nie miała także znaczenia decyzja Polaków o wejściu do Unii Europejskiej – podjęta w referendum, ani decyzja o wprowadzeniu nowej Konstytucji (też referendum), ani wybory prezydenckie, parlamentarne czy samorządowe – aż do 2015 r. były one, jego zdaniem, tylko rytuałami, a nie prawdziwymi decyzjami. To wszystko, co wydarzyło się od 1989 do 2015 r. prezes PiS unieważnia kilkoma zdaniami: bo przecież wolność i demokrację przyniosła Polsce dopiero jego partia.

 

Ekonomia dobra tylko w połowie

Za kilka lat ma być oczywiście jeszcze lepiej. Wizja przyszłości Polski pod rządami PiS jest, co nietypowe dla prezesa Kaczyńskiego, przede wszystkim ekonomiczna. Celem „polskiej wersji państwa dobrobytu” jest osiągnięcie średniego poziomu dochodu takiego jak w Niemczech w ciągu 21 lat, a w ciągu 14 lat – średniej unijnej (dziś jesteśmy na poziomie 71 proc. średniej unijnej, a Niemcy – na poziomie 120 proc.)

– To możliwe – przekonuje Kaczyński praktycznie na każdym spotkaniu. W Koszalinie dodaje: – To nie jest wypowiedź polityka, to jest coś, co stwierdziła grupa profesorów z SGH. (…) Ale grupa przedstawicieli naszego kierownictwa, w tym nasz młody i super zdolny premier, uważa, że to można zrobić szybciej. I ja do nich dołączam. Trzeba to zrobić szybciej!

Raport SGH, opisujący sytuację w regionie południowo-wschodniej, został przedstawiony w tym roku na Forum Ekonomicznym w Krynicy. I choć rzeczywiście ekonomiści wskazali, że możliwe jest osiągnięcie poziomu dochodu takiego jak w Niemczech za 21 lat, jednocześnie podkreślili, jakie warunki muszą być spełnione, by to osiągnąć:

– Po pierwsze: musimy zrobić wszystko, by zmienić wskaźniki demograficzne, które dzisiaj nie dają nam szansy, byśmy w najbliższej perspektywie mogli być uczestnikami po raz drugi tak niesamowitego okresu dla rozwoju naszej gospodarki jak ten, który mieliśmy do tej pory. Okres między rokiem 1990 a 2018 był dla Polaków okresem wyjątkowym (…), brak jest w  tej części Europy takiego kraju, który odniósłby porównywalny z Polską sukces – wyjaśniał Zygmunt Berdychowski, przewodniczący Rady Programowej Forum Ekonomicznego w Krynicy. – Po drugie: potrzebna jest stabilizacja systemu podatkowego. https://biznes.newseria.pl/news/polska-potrzebuje-ponad-20,p1068007178

– Znajdujemy potwierdzenie dla prognoz o nadchodzącym spowolnieniu gospodarczym. Co prawda wskazujemy na możliwość dogonienia gospodarek zachodnich, jeśli chodzi o tempo wzrostu i stan gospodarki, ale wskazujemy też na uwarunkowania, np. na zwalczanie luki na rynku pracy. (…) Dziś wzrost gospodarczy w Polsce wspomagany jest przez konsumpcję, nie przez inwestycje, szczególnie w sektorze prywatnym. Brak takich inwestycji nie daje, niestety, dobrych wskazań na przyszłość – komentował z kolei prof. Marek Rocki, rektor SGH. W wywiadzie dla Parkiet TV uzupełniał: – Bez wypełnienia luk na rynku pracy pozostaniemy na poziomie 70 proc. stanu rozwoju gospodarek zachodnioeuropejskich. (…) Musimy szukać takich narzędzi, aby kobiety wracały na rynek pracy, a jednocześnie wspomagać prowadzenie gospodarstw domowych, a więc zwiększać liczbę punktów przedszkolnych, żłobków.  https://www.youtube.com/watch?v=wc6nBLdzvcg

 

Centralne sterowanie gospodarką

Kaczyński w swoich wystąpieniach robi jednak wrażenie, jakby tego nie słyszał, jakby przeczytał raport ekspertów do połowy. Kiedy opowiada o decyzjach niezbędnych do tego, by dogonić Niemcy, wskazuje na: 13. i 14. emeryturę, zwiększenie dopłat unijnych dla rolników oraz podniesienie płacy minimalnej. Wygłasza też dwie główne tezy, które jego zdaniem zapewnią nam dobrobyt (mówił o nich m.in. na konwencjach w Płocku i w Koszalinie):

  1. Dzięki wzrostowi kosztów pracy (przez podniesienie płacy minimalnej) przedsiębiorcy zaczną inwestować w rozwój technologiczny, czyli w Polsce zaczną się rozwijać nowoczesne technologie.
  2. Podniesienie płacy minimalnej spowoduje uruchomienie mechanizmu wzrostu płac w ogóle, nie tylko tych najniższych. To zwiększy dobrobyt mieszkańców Polski.

Kaczyński zaznacza jednocześnie, że same płace dobrobytu nie zapewnią, dlatego obiecuje także wysoką jakość życia dzięki powszechnej równości: wyrównanie warunków życia we wszystkich regionach Polski, zrównanie jakości życia w mieście i na wsi, zrównanie dostępu do kultury i edukacji, zapewnienie „każdemu obywatelowi opieki medycznej za darmo” (rozwiązanie problemów służby zdrowia ocenia na 2-3 kadencje) i zwycięską walkę ze smogiem.

Warto zauważyć, że prawo do równego dostępu do publicznej opieki jest zapisane w art. 68 obecnie obowiązującej Konstytucji, nie trzeba go więc obiecywać – za to trzeba zrealizować, z czym PiS ma ogromny problem. Zaś hasła o równości dla wszystkich chyba tylko samemu Kaczyńskiemu nie przypominają czasów komunistycznych.

Natomiast tezy ekonomiczne są, w sposób typowy dla lidera PiS, przedstawione połowicznie. Bo choć wzrost kosztów pracy rzeczywiście, w pewnych warunkach i w określonych typach firm może spowodować rozwój nowych technologii, nie będzie to jedyny efekt podniesienia płacy minimalnej.  Praca w Polsce już dziś nie jest tania, a procesy automatyzacji  trwają – coraz częściej korzystamy przecież z samoobsługowych kas w sklepach czy automatów biletowych na dworcach. Jednocześnie w Polsce przeważają firmy małe i średnie oraz mikro, których nie stać na inwestowanie w nowe technologie. Jak wskazują eksperci, podnoszenie płacy minimalnej doprowadzi w nich prawdopodobnie do zmniejszenia liczby pracowników, zwiększenia zakresu obowiązków dla pozostałych, a w efekcie do spadku jakości np. usług. Będzie też prawdopodobnie rosło zatrudnienie na czarno. Zaś duże firmy, które mogłyby zainwestować w technologie, często nie chcą tego robić ze względu na brak stabilności podatkowej i prawnej. Poza tym możemy spodziewać się kolejnego wzrostu cen – rosnące koszty pracowników ktoś będzie musiał pokryć. Ktoś, czyli my, klienci.

Tego wszystkiego Kaczyński nie zauważa. Przekonuje, że wystarczy wprowadzić kilka uregulowań administracyjnych, by pobudzić rozwój gospodarczy w Polsce. Ma nawet odpowiedź na nasuwające się pytanie, dlaczego – skoro to takie proste – nikt tego wcześniej nie zrobił. „Oni nie potrafili rządzić, my potrafimy” – mówi z niezachwianą pewnością w głosie.

 

Bajka czy rzeczywistość?

Czy wyborcy uwierzą w bajkę, którą opowiada prezes PiS-u? Bajki bywają atrakcyjne. Ta mami wizją państwa idealnego, rozwiązującego wszystkie problemy, rozdającego pieniądze i zapewniającego niczym niezmącony komfort życia. Tyle że każda bajka kiedyś się kończy i trzeba wreszcie zobaczyć rzeczywistość. A ta jakoś nie chce dopasować się do tej wizji. Aby się o tym przekonać, wystarczy zapisać się do lekarza specjalisty czy zajrzeć na przerwie do jakiegokolwiek ogólniaka.

Zderzenie z rzeczywistością, zwłaszcza po przebywaniu w świecie fantazji, jest bolesne – ale niezbędne. Lepiej, by nastąpiło przed wyborami. Jeśli nie nastąpi, przez kolejne cztery lata będziemy musieli sami radzić sobie z narastającym rozdźwiękiem między rządową bajką a codziennością.

 

 

Fot. Kolanin/ licencja: https://commons.wikimedia.org/wiki/Commons:GNU_Free_Documentation_License,_version_1.2

Nowa fala antysemityzmu w sieci. Bohaterem jest… premier Morawiecki

Po raz pierwszy od dawna prawicowi użytkownicy FB licznie wyrażają dumę z premiera Morawieckiego, dziękując mu za podjęcie najlepszej decyzji – odwołania wyjazdu na szczyt Grupy Wyszehradzkiej do Izraela. Premier stał się bohaterem antysemitów i prawicy. I to najlepiej tłumaczy, dlaczego opłacało mu się podjąć taką decyzję w roku wyborczym.

Antysemickie emocje wybuchły właśnie w Polsce po raz kolejny. Od 14 lutego 2019 w sieci wrze.Czego można się dowiedzieć o Żydach z komentarzy w sieci? (pisownia oryginalna)Ewa: „Żydzi to podły i niewdzięczny naród”Czesław: „Mośki wkurwione, że Polacy nie dają się już doić”Mariusz: „Największymi kolaborantami, zdrajcami i kapusiami byli Żydzi”Krzysiek: „Prawda żyda w oczy kole. Garbate nosy nie są partnerami do dyskusji”Aleksandra: „Żydzi – najbardziej zakłamany naród świata”Wrzenie jest pokłosiem fatalnych wypowiedzi izraelskich i amerykańskich polityków podczas szczytu bliskowschodniego w Warszawie (13-14 lutego) i tuż po nim.Najpierw wypowiedź premiera Netanjahu oraz sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo (na temat roszczeń żydowskich), potem haniebna wypowiedź izraelskiego ministra spraw zagranicznych Izraela Katza – wszystko to trafiło na wyjątkowo podatny grunt.W sieci zbierane są podpisy pod petycją o wydalenie dyplomatów izraelskich z Polski, na Facebooku powstało wydarzenie ws. żądania wydalenia ambasador Izraela Anny Azari. Jest też petycja dotycząca żydowskich roszczeń finansowych (podpisało się pod nią 34 tys. osób), a świeżo założony fanpage „Nie dla roszczeń żydowskich” podrzuca zainteresowanym gotową instrukcję, jak się zaangażować w ogólnopolską kampanię przeciwstawiającą się tym roszczeniom.Jednocześnie po raz pierwszy od dawna prawicowi użytkownicy FB licznie wyrażają dumę z premiera Mateusza Morawieckiego, dziękując mu za podjęcie najlepszej decyzji. Mowa oczywiście o tym, że Morawiecki nie pojechał na szczyt Grupy Wyszechradzkiej do Izraela.I jeśli ktokolwiek by się zastanawiał, czy premier zachował się właściwie rezygnując ze spotkania w Jerozolimie – na facebookowych grupach wspierających PiS znajdzie odpowiedź. Nie pojechał, by nie zniechęcać do PiS sporej grupy wyborców, która mogłaby nie wybaczyć kolejnego już bratania się z Izraelem i ostatecznie przejść do nastawionej antysemicko koalicji narodowców z KORWiN-em. Premier został w Polsce – i zyskał twarz bohatera.

Antysemityzm ma wiele twarzy

Oczywiście w social media mamy też kolejny wysyp antysemickich komentarzy i teorii spiskowych. Stereotypy związane z narodowością żydowską znów mają swoje pięć minut, a większość wpisów podszytych jest nienawiścią i agresją.Gdyby nawet przyjąć (choć to ryzykowne) definicję antysemityzmu w wydaniu prawicowego publicysty Rafała Ziemkiewicza, mamy dziś do czynienia z wyrażaniem czystego antysemityzmu w polskich mediach społecznościowych. Ziemkiewicz podał swoją definicję 20 lutego na Twitterze, wpisując się w wielką prawicową antyżydowską dyskusję.

 

Podana przez niego definicja jest fałszującym obraz rzeczywistości uproszczeniem. Autorzy raportu „Powrót zabobonu: antysemityzm w Polsce na podstawie Polskiego Sondażu Uprzedzeń” Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego, Dominika Bulska i Mikołaj Winiewski, wskazują, że istnieją trzy typy uprzedzeń względem Żydów:

  • antysemityzm tradycyjny,
  • antysemityzm spiskowy
  • oraz antysemityzm wtórny.

Jak badacze definiują te postawy?„Antysemityzm tradycyjny czerpie z historycznych motywów antyjudaistycznych, pochodzących z czasów wczesnego chrześcijaństwa i wynikających z przesłanek religijnych. Przejawianie postaw antyżydowskich o charakterze religijnym łączy się z wiarą w mity głoszące wykorzystywanie przez Żydów krwi chrześcijan w celach rytualnych czy z przekonaniem, że współcześni Żydzi ponoszą odpowiedzialność za śmierć Chrystusa.Antysemityzm spiskowy jest nowoczesną, niereligijną formą wyrażania uprzedzeń antyżydowskich, opierającą się na wierze w spisek żydowski, czyli dążenie Żydów do uzyskania władzy poprzez nadmierne ingerowanie w życie społeczne kraju czy świata. Antysemityzm spiskowy zawiera dwa dodatkowe komponenty: grupowej intencjonalności, czyli postrzegania Żydów jako jednego bytu, działającego wspólnie i realizującego wspólne cele oraz spostrzeganej skrytości działań.

Antysemityzm wtórny jest najbardziej »poprawną politycznie« formą antysemityzmu. Charakteryzuje go tendencja do zaprzeczania własnym uprzedzeniom antyżydowskim oraz negowania historycznego znaczenia Holokaustu.

Osoby przyjmujące tę postawę wierzą, że to Żydzi są winni istnienia antysemityzmu, często obarczając ich samych odpowiedzialnością za Zagładę. Jednym z komponentów tego typu uprzedzeń jest również traktowanie Holokaustu jako narzędzia, za pomocą którego Żydzi walczą o odszkodowania i zdobywają przewagę nad innymi grupami”.W polskiej sieci wyrażany jest dziś przede wszystkim antysemityzm spiskowy i wtórny. Nawet, jednak jeśli na chwilę przyjmiemy definicję Ziemkiewicza – i tak okaże się, że w polskich mediach społecznościowych rozpętał się festiwal antysemityzmu, który nakręcają niektóre środowiska polityczne.Owszem, powodem ujawnienia się tych postaw w ostatnich dniach były niewłaściwe, a nawet haniebne wypowiedzi polityków izraelskich oraz budzące złe skojarzenia w Polsce słowa sekretarza stanu USA.Nie zmienia to jednak faktu, że na wypowiedź choćby ministra Israela Katza, który, cytując byłego izraelskiego premiera Icchaka Szamira, powtórzył absurdalne i rasistowskie słowa: „Polacy wysysali antysemityzm z mlekiem matki”, część Polaków zareagowała… antysemityzmem.

„Co by nie robić, Żydzi zawsze są numerami”

Sprawdziłam, jak w ostatnich dniach wzrosła liczba wypowiedzi w sieci, zawierających słowa: żyd, żydzi, żydki, mosiek. To oczywiście tylko niewielka część używanych określeń, rzeczywisty zasięg dyskusji na ten temat jest znacznie większy.Sprawdzenie tych czterech słów wystarczyło, by zobaczyć jak silnie angażujący jest to temat: od 3 tys. wzmianek dziennie (standardowy poziom dyskusji) przeszliśmy 14 lutego do 17 tys. wzmianek i prawie 4 milionów zasięgu.

18 lutego wzmianek było już 24 tys. i ponad 5 mln zasięgu, by 21 lutego spaść do 12 tys. wzmianek.

Większość wpisów pochodzi z Facebooka. Najbardziej zaangażowane konto w ciągu tygodnia wygenerowało na ten temat ponad 700 wzmianek, sześć kont miało ich ponad 100.

Czego można się dowiedzieć o Żydach z komentarzy w sieci? Oto krótkie zestawienie (pisownia oryginalna):– Ewa: „Żydzi to podły i niewdzięczny naród”– Czesław: „Mośki wkurwione, że Polacy nie dają się już doić”– Mariusz: „Największymi kolaborantami, zdrajcami i kapusiami byli Żydzi”– Krzysiek: „Prawda żyda w oczy kole. Garbate nosy nie są partnerami do dyskusji”– Aleksandra: „Żydzi – najbardziej zakłamany naród świata”– George: „To przez Żydów zginęło miliony Polaków i Polek i Polskich dzieci”– Lesław: „Żydzi po prostu są nieuczciwi i żerują wykorzystując a przy tym egoistyczni i kłamliwi, dwulicowi i bez serca… jak twory z innej planety”– Bogdan: „Z Polski wypierdalać przez was żydy zło świata jest i nic tego nie zmieni jesteście zachłanni i dla kaszy i majątków nawet swoich potraficie zabijać”– Robert: „Dać ich na konsumpcję Iranowi”Najbardziej poruszające są jednak wpisy odnoszące się do eksterminacji narodu żydowskiego:– Andreas: „To Żydzi zapędzali Żydów do komór gazowych”– Piotr: „Trzeba ich znowu przetrzebić niestety” „Nienażarte psy!!! Do gazu!!!”– Kajetan: „Jednak wojna trwała za krótko”I ten najbardziej odczłowieczający, pod apelem o bojkocie towarów pochodzących z Izraela, z podaniem kodu towarowego wskazującego na produkcję w Izraelu, autorstwa Agnieszki: „Co by nie robić, Żydzi zawsze są numerami”.Do tego grafiki z fałszującymi obraz informacjami dotyczącymi II wojny światowej (np. o tym, że w jednostkach Waffen-SS służyło 40 tys. Żydów, mimo że nawet w najbardziej radykalnych publikacjach na ten temat mówi się o zaledwie kilkunastu przypadkach).Albo przypominanie choćby o Eugeniuszu Łazowskim, lekarzu, który podczas II wojny światowej ocalił życie ok. 8 tys. Żydów – i komentarz pod tym wpisem: „I po co ci to było, teraz słyszysz. Niemcy wiedzieli, co robią”.

Narodowcy w moralnym wzmożeniu: nie dla roszczeń żydowskich!

Te komentarze są antysemickie nawet w najwęższym rozumieniu tego terminu. Odnoszą się do całego narodu żydowskiego, uogólniają, wskazują na konkretne cechy charakteru i zachowania, które mają odnosić się do każdej osoby pochodzenia żydowskiego właśnie ze względu na pochodzenie.Według autorów tych wpisów każdy Żyd jest zakłamany, nieuczciwy, egoistyczny, morduje dla majątku, zdradza, doi Polskę, jest podły i niewdzięczny – tylko dlatego, że urodził się Żydem. A dowodem na to są wypowiedzi izraelskich polityków.To tak jakby na podstawie wypowiedzi choćby posłanki PiS Krystyny Pawłowicz i posła PiS Dominika Tarczyńskiego wnioskować o cechach charakteru wszystkich Polaków, albo nawet tylko wyborców PiS.Prof. Michał Bilewicz, kierujący Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, wielokrotnie podkreślał, że z badań wynika, iż poziom antysemityzmu w Polsce nie rośnie, utrzymuje się na podobnym poziomie co kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu.Rośnie natomiast przyzwolenie na wyrażanie takich postaw publicznie – jeśli nawet nie bezpośrednio, to właśnie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Przytoczone komentarze obrazują najczęściej antysemityzm spiskowy, natomiast w bardziej zorganizowanych działaniach przejawia się antysemityzm wtórny, ten uchodzący za najbardziej poprawny politycznie.W ostatnim tygodniu wywołały go słowa sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo, który wezwał Polskę do przeprowadzenia restytucji mienia ofiar Holocaustu. To wezwanie wynika z podpisania przez Polskę (i 46 innych państw) w 2009 roku tzw. Deklaracji Terezińskiej, w której nasze państwo zobowiązało się do takiej restytucji. Za podpisaniem nie poszły jednak czyny, i to właśnie ich domagał się Pompeo.Sprawa jest skomplikowana, jednak środowiska narodowe odczytały to jako wezwanie do tego, by Polska wypłaciła Żydom grube pieniądze. W sieci natychmiast pojawiły się fejkowe wyliczenia, ile pieniędzy domagają się Żydzi od Polski, oraz że to Żydzi powinni zapłacić nam, a nie odwrotnie.Można było wyczytać np., że Żydzi są winni Polakom 300 bilionów zł, a organizacje żydowskie domagają się od Polski 60 mld dolarów. Skąd wzięły się takie kwoty ani na czym oparto wyliczenia, nie wiadomo.Ważne, że Żydzi „znów próbują wydoić Polaków”. Prawicowcy natychmiast uznali żądania restytucji za skrajnie niesprawiedliwe i przystąpili do działania. Stereotypy związane z Żydami bogacącymi się na wszystkich i wszystkim obudziły się natychmiast, a skrajna prawica poczuła, że ma moralny obowiązek zatrzymać te żydowskie plany bogacenia się na Polsce.Partia KORWiN udostępniła grafikę wyrażającą sprzeciw wobec amerykańskiej ustawy 447 i roszczeń żydowskich.

Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości”  uruchomiło zaś akcję „Nie dla roszczeń”. Na specjalnym fanpage’u instruuje, jak można zaangażować się w kampanię – choćby wieszając specjalny plakat z gwiazdą Dawida (do pobrania za pomocą linku udostępnionego na FB) na „budynku, który być może zostanie oddany w ramach »restytucji mienia«”.

Można też podpisać się pod apelem do ministra spraw zagranicznych z żądaniem „podjęcia natychmiastowych działań w obronie naszej suwerenności i niezależności” (ma im zagrażać amerykańska ustawa 447, która nakłada obowiązek raportowania przez rząd USA postępów w restytucji mienia ofiar Holocaustu).

Apelują o bojkot towarów z Izraela

Na portalu Avaaz.org zawieszono petycję ws. wydalenia izraelskich dyplomatów z Polski, a na FB powstało wydarzenie, wokół którego gromadzą się ci, którzy wydaliliby z Polski ambasadorkę Izraela Annę Azari.Informacje o petycjach rozchodzą się na FB nie tylko w środowiskach narodowców, ale też w grupach popierających PiS, rząd Mateusza Morawieckiego czy ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro.Wypowiedzi na temat Izraela rezonują w tych środowiskach wyjątkowo silnie. Podobny poziom wzmożenia wywołują w nich chyba jedynie wypowiedzi Donalda Tuska, bo już raczej nie działania polskiej opozycji.W tych samych grupach od kilku dni pojawiają się apele o bojkotowanie produktów pochodzenia izraelskiego. Wykorzystywane jest zwłaszcza zdjęcie kodu towarowego z początkowymi cyframi 729 (świadczy o pochodzeniu towaru z Izraela) oraz kroplami krwi.„Nie wspieraj Holokaustu w Palestynie” – tak do bojkotu na jednej z grup zachęca Robert.

A na stronie „Wspieramy PiS” obok zdjęcia ze stereotypową postacią Żyda w ośmieszającej pozycji, z podanym kodem towarowym oczywiście, napisano po prostu: „Wiecie, co robić, podajcie dalej”.W wielu miejscach można znaleźć też nazwy firm, które są (zdaniem internautów) pochodzenia izraelskiego i nie należy ich kupować. Pojawiają się tam m.in. takie marki jak: MK Cafe, Pedros, Fort, Sahara, Cinema City, Super-Pharm.Fakt, że wiele z nich to spółki międzynarodowe, a znaczna część towarów jest produkowanych w innych krajach niż Izrael, także w Polsce, a więc ma zupełnie inny kod towarowy niż ten pojawiający się w apelach o bojkot, zupełnie nie przeszkadza  angażującym się w akcję.Co ciekawe, o bojkocie produktów izraelskich zaraz po pojawieniu się pierwszych wpisów na ten temat doniósł rosyjski Sputnik Polska oraz prorosyjski portal nczas.com. Nie ma wątpliwości, że rosyjska propaganda już podsyca i będzie nadal podsycała spór między Polską a Izraelem, widzą w tym własny interes.

„Panie premierze, zachowałeś się jak trzeba!”

Na tych samych facebookowych grupach można znaleźć wyrazy uwielbienia dla premiera Morawieckiego, który podejmując decyzję o nieuczestniczeniu w szczycie V4 w Jerozolimie urósł nagle do rangi bohatera.

 

To rzadkość, ponieważ dumę zwolennicy PiS z reguły wyrażają wobec innych polityków tej partii (głównie prezesa Kaczyńskiego lub Beaty Szydło), a nie wobec premiera. Tym razem jednak Morawiecki zasłużył, bo – jak można przeczytać w komentarzach – zrobił wreszcie to, co trzeba.Choć nie brak tych, którzy wypominają mu, że rok wcześniej, podpisując porozumienie z Netanjahu w sprawie polskiej ustawy o IPN, dramatycznie zawiódł wyborców PiS i teraz tylko odrobinę się zrehabilitował.Te reakcje pokazują, jak istotny jest temat relacji z Izraelem dla elektoratu PiS, i w jak trudnej sytuacji znaleźli się obecnie rządzący z powodu własnej polityki zagranicznej. To oni ustawili USA w roli głównego polskiego sojusznika. A USA oczekują od Polski wsparcia dla Izraela w Europie. Tymczasem wyborcy partii rządzącej odczuwają wobec Izraela raczej silną antypatię, jeśli nie wrogość, nie chcą sobie układać relacji z państwem żydowskim ani tym bardziej go wspierać.

Rząd sam się zakleszczył

Rząd jest dziś między młotem a kowadłem, a imadło zaciska się tym silniej, im intensywniej narodowcy wykorzystują postawy antysemickie do bieżącej polityki. Nie ma bowiem wątpliwości, że działania podejmowane przez skrajną prawicę w tej sprawie mają posłużyć głównie bieżącym celom wyborczym.Jeśli PiS nie znajdzie sposobu, by pokazać swoją radykalną postawę wobec Izraela, musi liczyć się z tym, że najbardziej antysemicko nastawieni wyborcy w najbliższych wyborach poprą narodowców i partię KORWiN, a nie ich.Z drugiej strony radykalizacja jest prostą drogą do skłócenia się z USA, a tego polski rząd musi uniknąć za wszelką cenę, bo straciłby ostatniego dużego sojusznika.Co więc zrobi PiS? Najprawdopodobniej będzie próbował grać na dwa fronty, czyli inaczej na potrzeby wewnętrznej polityki, a inaczej na zewnątrz kraju. Jednocześnie zapewne postara się kupić sobie czas, czyli np. przyhamować kontakty z Izraelem do wyborów parlamentarnych.W polityce wewnętrznej możemy spodziewać się dalszego przyzwolenia na okazywanie postaw antysemickich. Bo dziś najważniejsze jest zahamowanie odpływu wyborców. I nic więcej nie ma znaczenia.

 

Tekst opublikowany na Oko.Press

Szczyt irański w Warszawie masowo wspierały boty – tweetowały w farsi

11 tweetów na sekundę – tak wysokiej aktywności z użyciem jednego hashtagu na Twitterze Polska chyba jeszcze nie widziała. Większość tweetów napisano w języku perskim. Celem było stworzenie pozorów dużego zainteresowania Irańczyków szczytem w Warszawie. Było to w interesie administracji USA, inicjatora szczytu.

Na uczestników konferencji na temat Iranu w Warszawie (13-14 lutego 2019) próbowano wpływać za pomocą skoordynowanych działań na Twitterze. Duży udział w nich miały boty.Akcja miała dwie odsłony – pierwszą zaobserwowano w styczniu, zaraz po ogłoszeniu informacji o konferencji. Druga odbyła się podczas bliskowschodniego szczytu.Tym razem sieciowej narracji nie budowała Rosja ani Iran,

przekaz był bowiem korzystny nie dla tych państw, lecz dla organizatorów konferencji, czyli przede wszystkim dla USA. Był również zbieżny z interesami Izraela.

Z tweetów wynika, że akcję miała organizować opozycja irańska oraz sami Irańczycy niechętni obecnym władzom, narzędzia analityczne pokazują, że większość wzmianek powstała nie na terenie Iranu, lecz Bahrajnu.11 tweetów na sekundę, 359 na minutę, 2869 na godzinę – tak wysokiej aktywności z użyciem jednego hashtagu na Twitterze  Polska chyba jeszcze nie widziała.Aktywność na Twitterze nie była jednak adresowana do Polaków — większość tweetów napisano w języku perskim — farsi (to język urzędowy w Iranie).Alfabet łaciński pojawiał się tylko w użytym hashtagu #WarsawSayNoToMullahs („Warszawo, powiedz nie mułłom”).

BBC: większość z 14 tys. tweetów pochodziła z 8 kont

To nie jedyny hashtag związany ze szczytem bliskowschodnim. Dużo wcześniej, w styczniu 2019, zaraz po ogłoszeniu, iż konferencja na temat Iranu odbędzie się w Warszawie, w sieci pojawiły się dwa inne hashtagi:– #iransupportfrompolandużywany przez osoby, które chciały przypomnieć, że historycznie Iran wielokrotnie wspierał Polaków, a decyzja o organizacji konferencji w Polsce jest zdradą wobec wieloletniej przyjaźni między tymi państwami. Był on jednak rzadko używany.– #WeSupportPolandSummit — hashtag jako wyraz poparcia dla warszawskiego szczytu. On także nie cieszył się zbyt dużą popularnością, ale w dniach 15-24 stycznia funkcjonował w sieci dość aktywnie.Co ciekawe, pojawiał się głównie na kontach zlokalizowanych w Bahrajnie – kraju położonym w Zatoce Perskiej, będącym monarchią. Tamtejsza rodzina królewska utrzymuje bardzo dobre kontakty z USA i Wielką Brytanią, oba te kraje mają też w Bahrajnie ulokowane swoje wojska.Przed rozpoczęciem warszawskiej konferencji hashtag #WeSupportPolandSummit przeanalizowało BBC. Sprawdzono 14 tys. tweetów, które pojawiły się na TT w ciągu ostatniego miesiąca. Jak się okazało, większość z nich pochodziła z zaledwie 8 kont – za to bardzo aktywnych.BBC postawiło tezę, że celem takich działań jest stworzenie sztucznego wrażenia popularności i poparcia dla warszawskiego szczytu – i opublikowało wyniki swojej analizy m.in. na Twitterze.

Odezwały się głosy oburzenia, aktywne konta zaczęły zapewniać, że nie są botami, ale szybko zaprzestano używania analizowanego hashtagu. Za to błyskawicznie zaczęła rosnąć popularność kolejnego – #WarsawSayNoToMullahs.W trakcie konferencji tweetowano także używając wyrażeń #PolandSummit i #WarsawSummit, a po pojawieniu się pierwszych kontrowersyjnych wypowiedzi doszedł hashtag #WarsawCircus (używany przez przeciwników szczytu, głównie z Iranu), jednak ich używanie na TT było dość typowe.#WarsawCircus użył jako pierwszy irański minister spraw zagranicznych Javad Zarif, zniesmaczony jedną z wypowiedzi premiera Izraela Benjamina Netanjahu.#PolandSummit i #WarsawSummit pojawiały się w wielu neutralnych wpisach, w których po prostu odnoszono się do trwającej konferencji.

Jak boty pracowały w akcji #WarsawSayNoToMullahs

Natomiast hashtag #WarsawSayNoToMullahs posłużył do uruchomienia skoordynowanej akcji, w której brali udział autentyczni użytkownicy TT, ale do której włączono też automatyczne konta, czyli boty. Nie trzeba analizować treści tweetów, by stwierdzić udział botów. Wystarczyło obserwować, jak często wzmianki z analizowanym hashtagiem pojawiały się na Twitterze.W okresach nasilenia działań, np. 13 lutego ok. godz. 15.00  na TT pojawiało się nawet 11 tweetów na sekundę.

W szczytowym momencie częstotliwość wyniosła 359 tweetów na minutę.

Treść wpisów nie była taka sama, ale wiele sprawiało wrażenie, że są to wcześniej przygotowane frazy w języku farsi, w niewielkim stopniu powiązane z sytuacją bieżącą, do których to fraz po prostu dołączano hashtag w języku angielskim.Jednak to nie treść ani liczba tweetów były najistotniejsze – tylko to, w jakich przedziałach czasowych się ukazywały. Widać to już na powyższym wykresie: 13 lutego tweety pojawiały się w ogromnych ilościach w krótkim czasie, przez ok. 5-7 minut, potem następowało wyhamowanie aktywności do zera.Po kilkunasto- lub kilkudziesięciominutowej przerwie znów  następował wysyp wpisów – a potem ponownie pauza. Takie piki aktywności widać też w zestawieniach godzinowych: oto między godz. 19.00 13 lutego, a godz. 16.00 14 lutego nie ma żadnych tweetów z analizowanym hashtagiem. Żadnych. Nawet jeśli przyjąć, że w nocy Irańczycy zrobili sobie przerwę  – trwała ona zbyt długo, bo aż do godz. 16.00 następnego dnia.

Ponadto na wykresach z 14 lutego można zauważyć, że przez kilka godzin liczba tweetów była prawie taka sama, różnice wynosiły zaledwie kilka wzmianek – po czym nagle spadła do zera, a potem znowu wzrosła do tego samego poziomu.Ruch organiczny w social media, czyli generowany przez rzeczywistych użytkowników, nigdy nie będzie wyglądał w ten sposób. Autentyczne akcje, które poruszają tysiące prawdziwych twitterowiczów, mają to do siebie, że wzmianki z popularnym hashtagiem pojawiają się bez przerwy, także w nocy, i do tego z różnym natężeniem.Użytkownicy korzystają z TT o różnych porach, nie da się również w sposób naturalny wyciszyć nagle hashtagu do zera.  Kto się jeszcze nie znudził wykresami, może zobaczyć, jak wygląda autentyczny ruch w sieci na przykładzie innego hashtagu używanego w związku z tą samą konferencją – #WarsawCircus.Widać tam zarówno szczyt zainteresowania po wypowiedzi ministra Javada Zarifa, przerwę nocną (dużo krótszą niż w przypadku poprzedniego hashtagu), oraz wykorzystywanie wyrażenia w następnym dniu – ze zmiennym natężeniem, ale bez przerw, aż do wygaśnięcia zainteresowania tematem.

Komu zależało na stworzeniu pozorów poparcia szczytu?

Kilkuminutowa bardzo wysoka aktywność, potem nagły spadek do zera, wielokrotne powtarzanie się takiego układu aktywności mogą świadczyć tylko o jednym:  znaczącą większość tweetów z hashtagiem #WarsawSayNoToMullahs wygenerowano automatycznie, czyli za pomocą botów.Cel tej aktywności był taki sam jak użycie pierwszego hashtagu #WeSupportPolandSummit, opisanego przez BBC: stworzenie pozorów dużego zainteresowania Irańczyków szczytem w Warszawie, pokazanie (pozornego) wysokiego poziomu poparcia dla trwającej konferencji i zapadających na niej decyzji. Tyle że to manipulacja.Kto zorganizował akcję? Na pewno nie Polska. Stali za nią zapewne ci, którzy mieli interes w pokazaniu, iż konferencja cieszy się poparciem w Iranie.

Pierwsza możliwość to opozycja irańska, która dzięki botom wzmocniłaby swój przekaz i zyskała szansę na dotarcie z nim do polityków biorących udział w szczycie.

To ma sens także dlatego, że irańska opozycja jest rzeczywiście bardzo aktywna w internecie, a twitterowa akcja była najsilniejsza w czasie wiecu Irańczyków na Stadionie Narodowym w Warszawie. Nie ma wątpliwości, że część kont na TT, używających analizowanego hashtagu, to były konta autentycznych opozycjonistów, zaś ich wpisy zostały wzmocnione aktywnością ich followersów.Jednak tak specyficzny ruch w sieci, jak ten, który opisałam wcześniej, nie jest możliwy do wygenerowania bez automatów. Analizy pokazują, że hashtagu użyto w ok. 350 tys. wzmianek, a ponad 80 proc. wygenerowanego ruchu pochodziło z retweetów.Wydaje się, że tak wysoka aktywność także przekracza możliwości rzeczywistych irańskich opozycjonistów. Zastanawia też,  dlaczego irańska opozycja miałaby korzystać z kont w Bahrajnie? Czy to rodzaj obrony przed filtrowaniem internetu przez irański rząd, który w ten sposób próbuje ograniczyć aktywność opozycji?

Poza opozycją irańską interes we wsparciu szczytu miały także Stany Zjednoczone. To ich pomysł zorganizowania szczytu w Warszawie miało legitymizować poparcie społeczne, wyrażane intensywnie, jeśli nie w samym Iranie, to przynajmniej w sieci.To z ich perspektywy miały znaczenie tweety popierające szczyt, napisane w języku farsi, czyli docierające głównie do Irańczyków (oraz mieszkańców Iraku i Afganistanu) – bo stawały się (pozornym) dowodem na to, że Irańczycy nie tylko popierają szczyt, ale wręcz domagają się usunięcia mułłów,  czyli irańskiego religijnego establishmentu. A więc można przypuszczać, że godzą się na zewnętrzną interwencję w ich państwie.Niezależnie od tego, kto stał za akcją, pewne jest, że użyto w niej automatycznych kont. A to sprawia, że nie poznamy rzeczywistego społecznego zainteresowania warszawskim szczytem w irańskim społeczeństwie.

W Polsce szczytem interesowali się… narodowcy

Warto za to przyjrzeć się, jakim zainteresowaniem cieszyła się konferencja wśród Polaków. Już po raz drugi w ciągu kilku ostatnich miesięcy w Polsce odbyło się wydarzenie polityczne światowej rangi – pierwszym był szczyt klimatyczny w Katowicach.I po raz drugi widać, że takie wydarzenia nie wzbudzają u nas masowego zainteresowania. Tak jak w przypadku COP24, tak i teraz o warszawskim szczycie dyskutowały nieliczne środowiska. W styczniu interesowały się nim głównie narodowcy.Artykuły i posty o konferencji pojawiały się na kontach Ruchu Narodowego, Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, także partii Wolność Janusza Korwin-Mikkego.

Poza tym były też na takich portalach jak Sputnik Polska, kresy.pl, nczas.pl czy Wolność24. Wszystkie koncentrowały się wokół kilku narracji:– konferencja bliskowschodnia to zdrada Polski wobec Iranu,– USA wykorzystuje Polskę do własnych celów,– USA wciąga Polskę w wojnę z Iranem i za to wszystko zapłacą zwykli Polacy.Media Narodowe pisały o „amerykańskich marionetkach”, które organizują antyirański szczyt, a konto górnośląskiego Ruchu Narodowego na TT zamieściło tweeta: „Polscy Obywatele przepraszają Iran za nasz głupi rząd”.

Jan Potocki, były kandydat na prezydenta Warszawy, na YouTube zapraszał do udziału w proteście przeciwko polityce zagranicznej polskiego rządu – miał się on odbyć w Oświęcimiu, w rocznicę wyzwolenia Auschwitz. I odbył się – tyle że protestujący, na czele z Piotrem Rybakiem, mimo zapowiedzi nie wspominali o konferencji bliskowschodniej.Inne protesty organizowało środowisko związane z działaczami, którzy także nazywają się narodowymi, choć znani są raczej z sympatii wobec Rosji: na YouTube można zobaczyć nagrania z niewielkich demonstracji pod ambasadą irańską, w których brał udział m.in. Aleksander Jabłonowski vel Wojciech Olszański, sympatyk Rosji od wielu lat, zaś nagrywał wydarzenie współpracujący z Jabłonowskim Eugeniusz Sendecki. Demonstracje, które – jak mówili protestujący – miały udzielić poparcia dla przyjaźni polsko-irańskiej, były jednak niewielkie i nie miały większego znaczenia.

Inne środowisko, związane z fanpage’em Praca Polska, zapowiadało pikietę pod MSZ-em na 13 lutego, ale na dwa dni przed odwołało ją ze względu na możliwe zagrożenie terrorystyczne (taki powód podali organizatorzy).Poseł Robert Winnicki z Ruchu Narodowego oraz Stowarzyszenie Marsz Niepodległości 13 lutego zorganizowali natomiast konkurencyjną konferencję „Polska – Bliski Wschód”, która pierwotnie miała odbyć się w Sejmie, jednak po interwencji marszałka Kuchcińskiego (informacja wg organizatorów) przeniesiono ją poza parlament.

Bliski Wschód nadal tak samo odległy

Mimo tych wszystkich działań zainteresowanie szczytem było niskie aż do 14 lutego. Wówczas wzrosło ze względu na niekorzystne dla Polski wypowiedzi polityków izraelskich i amerykańskich. Także wtedy jednak temat wywołał największe emocje w środowiskach prawicowych, szeroko relacjonowały go również główne polskie media.Na platformach społecznościowych uderzające w Polskę wypowiedzi polityków izraelskich natychmiast wykorzystano do podsycania nastrojów antysemickich, ale i antyrządowych – narracja ta wciąż budzi zainteresowanie wśród osób o narodowych poglądach.Jednak w porównaniu do poziomu zamieszania, jakie wywołała konferencja bliskowschodnia w polskiej polityce zagranicznej, zainteresowanie tematem Iranu jest w Polsce niewielkie — po 14 lutego jego zasięg wynosił zaledwie ok. 700 tys. postów dziennie.Sytuacja w sieci potwierdza tezę, że chociaż Polska była formalnie gospodarzem bliskowschodniego szczytu, nie była jego rzeczywistym organizatorem, a konflikty na Bliskim Wschodzie nie stały się nagle dla Polaków istotne.Działania online miały związek jedynie z USA, Izraelem i Iranem.  Polska nie była ich podmiotem, a na masowym wymienianiu nazwy polskiej stolicy w sieci w hashtagach zupełnie nic nie zyskaliśmy.

Narodowcy z Korwinem i Kają Godek tworzą antyunijną koalicję, silną w sieci. To problem dla PiS.

Skrajna prawica w Polsce ma imponujące wpływy w sieci, dziesiątki portali i stron, a przekaz coraz silniej antyunijny i antyrządowy. Dociera do kilku milionów odbiorców. Rośnie problem dla PiS, ale cenę zapłacimy wszyscy, gdy rządzący zaczną się radykalizować, by neutralizować ekstremę. Przykładem antyniemieckie wystąpienie Morawieckiego w Auschwitz

Kiedy polityczny mainstream w Polsce zajmuje się sobą, radykalna prawica intensywnie przygotowuje się do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Jej największe ugrupowania: Ruch Narodowy i Wolność Janusza Korwin-Mikke budują antyunijną koalicję, do której co chwilę dołączają kolejni liderzy prawicowej opinii publicznej:

  • Grzegorz Braun, były kandydat na prezydenta RP;
  • Piotr Krzysztof Marzec, czyli Liroy – raper, były poseł Kukiz’15, a obecnie poseł klubu Wolność i Skuteczni;
  • Robert Winnicki, prezes Ruchu Narodowego, były poseł Kukiz’15, obecnie niezrzeszony
  • oraz – to wiadomość najnowsza – Kaja Godek, liderka ruchu antyaborcyjnego w Polsce.

Godek, niezadowolona z tego, iż PiS nie wprowadził całkowitego zakazu aborcji, przeszła właśnie do obozu nie tylko antyunijnego, ale także antyrządowego.

„Głos na PiS jest głosem za aborcją. Ogłaszamy wielki Marsz dla Życia – marsz na wybory” – zapowiedziała.

 

I jeszcze partia Polexit

Co chwilę rodzą się też nowe, niszowe, ale zaskakujące inicjatywy polityczne – w styczniu powstała partia Polexit, założona przez prezesa Kongresu Nowej Prawicy, eurodeputowanego Stanisława Żółtka.

28 stycznia pojawiła się także zapowiedź  niespodziewanego sojuszu wyborczego Marka Jakubiaka i Marka Jurka, czyli Federacji dla Rzeczpospolitej i Prawicy Rzeczpospolitej (zapowiedział go 28 stycznia poseł Jakubiak w programie „Kwadrans polityczny” TVP Info).

Ze względu na niski poziom poparcia działania radykałów wydają się nie mieć politycznego znaczenia dla partii mainstreamowych, zwłaszcza dla PiS i PO.

Antyunijna koalicja Ruchu Narodowego i Wolności może, wg sondaży, liczyć zaledwie na ok. 3 proc. poparcia, nie zanosi się więc na to, by zmieniła układ sceny politycznej w Polsce.

Pozostałe inicjatywy zaś mają poparcie śladowe. Mimo to PiS ma z radykałami spory problem. Nie tyle z powodu aktywności tych niszowych polityków, ile wskutek intensywnej działalności informacyjnej ekspertów, publicystów i dziennikarzy związanych z radykalną prawicą.

Skrajna prawica i jej informacyjne pułapki

Każde z radykalnych środowisk stworzyło w sieci swój własny ekosystem informacyjny: powiązanych ze sobą portali, fanpage’y, kanałów video, grup na Facebooku, kont na Instagramie, propagujący ważną dla środowiska treść oraz kreujący własnych ekspertów i liderów.

Obecnie ze względu na wspólny cel wyborczy – wejście do Europarlamentu w majowych wyborach – te środowiskowe systemy obiegu informacji coraz częściej budują wspólny przekaz, tworząc duży ekosystem polskiej radykalnej prawicy.

W każdym miesiącu dołączają do niego kolejne źródła informacji i grupy odbiorców, niektóre oczywiste, bo powiązane z konkretnymi ugrupowaniami już na pierwszy rzut oka, niektóre zaś trudne do szybkiej identyfikacji, wabiące niezdecydowanych wyborców.

I tak jak w ekosystemie PiS-u, gdzie najważniejszą narrację w mediach społecznościowych tworzą nie politycy, lecz publicyści oraz media, tak i tutaj:

najistotniejszy przekaz dociera do wyborców za pośrednictwem występujących w sieci ekspertów i publicystów.

Antyunijni i antyrządowi

A jaki to przekaz? Nie tylko antyunijny. Od mniej więcej roku jest też antyrządowy.

Ekosystemy informacyjne działają trochę jak niewidzialne pułapki: kto raz wpadnie w objęcia choćby jednego fanpage’u czy portalu, jest bombardowany podobnymi informacjami – pomaga w tym m.in. algorytm Facebooka, który podpowiada użytkownikom posty i strony podobne do odwiedzanych przez nich wcześniej.

Użytkownik, który raz natrafił na przekaz narodowców i zainteresował się nim, w kolejnych dniach zobaczy tego typu informacji jeszcze więcej. Przeczyta o antyunijnej koalicji nie na jednej, ale na pięciu stronach, posłucha ekspertów, weźmie udział w dyskusji na FB, gdzie będzie przekonywany do radykalnej narracji.

Taka aktywność sprawia, że antyrządowy przekaz skrajnej prawicy dociera wciąż do nowych wyborców. Paradoksalnie więc, mimo niskiego poziomu poparcia politycznego radykałowie są w stanie wpływać na nastroje społeczne w Polsce.

1,8 mln followersów na Facebooku

W jakim stopniu jest to poważny wpływ? Aby to ocenić, warto spojrzeć na liczby dotyczące kluczowych punktów ekosystemu.

Zacznijmy od liczb fanów na fanpage’ach ugrupowań i liderów tworzących antyunijną koalicję:

– Ruch Narodowy, Młodzież Wszechpolska i stowarzyszenie Marsz Niepodległości (bezpośrednio związane z RN) razem mają 314 tys. fanów;

– liderzy RN Robert Winnicki i Krzysztof Bosak – razem 134 tys. fanów;

– partia Wolność Janusza Korwin-Mikkego – 200 tys. fanów,

– Janusz Korwin-Mikke – 750 tys. fanów,

– Grzegorz Braun – 99 tys. fanów,

– Liroy – 319 tys. fanów,

– Kaja Godek – 9 tys. fanów, a jej Fundacja Życie o Rodzina – 5,9 tys. fanów.

W sumie daje to ok. 1,8 mln followersów. Liczba ta może robić wrażenie, choć jednocześnie trzeba pamiętać, że dane dotyczące liczby fanów na FB najłatwiej zmanipulować, dokupując komercyjnie fałszywe lajki, zaś na pewno część fanów na tych stronach powtarza się (lubią kilka z wymienionych fanpage`y). Mimo to zestawienie daje pewien obraz, o jakim poziomie wpływu środowiska radykalnego na użytkowników Facebooka trzeba mówić.

Dla porównania:

  • fanpage Roberta Biedronia ma 499 tys. fanów,
  • PiS-u – 205 tys.,
  • Platformy – 170 tys.,
  • Beaty Szydło – 184 tys. fanów,
  • Grzegorza Schetyny – 34 tys.

Antyunijna koalicja bije więc pod tym względem cały polski polityczny mainstream.

Michalkiewicz powszechny

To jednak dopiero początek. Ten radykalny ekosystem informacyjny budują przede wszystkim publicyści oraz związane z nimi portale informacyjne i fanpage’e.

Kluczową postacią jest Stanisław Michalkiewicz. Prawicowiec, związany z wieloma prawicowymi mediami („Nasz Dziennik”, Radio Maryja, TV Trwam, „Gazeta Polska”, „Opcja na prawo”, „Najwyższy CZAS”) , jest bardzo aktywny w sieci.

I choć jego własny fanpage ma na FB 33 tys. fanów, ma on do dyspozycji jeszcze przynajmniej dwa portale: nczas.com i wolnosc24.pl, blisko ze sobą współpracujące.

Wolnosc24 ma na FB 35 tys. fanów, nczas.com – 22 tys. Niewiele. Za to jak sprawdzimy liczby wejść na te strony w internecie, robi się ciekawiej:

  • wolnosc24.pl w grudniu 2018 roku odnotowała 720 tys. wejść,
  • zaś nczas.com – 10,8 mln (dane wg SimilarWeb)!

Prawie 11 mln odwiedzin w ciągu miesiąca – to pokazuje, jak szeroki zasięg mają informacje prezentowane na tym portalu.

Nczas.com o koalicji antyunijnej informuje wyjątkowo chętnie – na bieżąco przekazuje newsy (choćby ten o Kai Godek)

Zaś sam Michalkiewicz systematycznie przekonuje, że Unia Europejska nam, Polakom, szkodzi, zabiera pieniądze i w ogóle jest fatalnym pomysłem.

W wielu wcześniejszych artykułach na OKO.press wskazywałam, że nczas.com to także portal szerzący narrację zgodną z linią Kremla – nic więc dziwnego, że jest on zaangażowany także w popularyzowanie działań antyunijnej koalicji.

Newsy na ten temat, które w mainstreamowych mediach pojawiają się rzadko, można znaleźć także na innym prokremlowskim portalu – Kresy.pl (880 tys. wejść w grudniu 2018).

 

Dlapolski.pl, czyli… mięczakowatość prezydenta

Przeanalizowałam, na jakich jeszcze portalach możemy znaleźć stały dopływ świeżych informacji nt. koalicji radykałów. W ten sposób odkryłam portal dlapolski.pl.

Na pierwszy rzut oka kojarzy się z obozem PiS – w menu wskazuje media, z którymi współpracuje, i są to zarówno Radio Maryja i TV Trwam, jak i Polskie Radio czy TVP Info.

Dopiero dokładne przyjrzenie się zawartości strony pozwala dostrzec, że programy z tych mediów są po prostu linkowane, zaś poza tym portal ma własne artykuły i materiały video, z wyraźną narracją antyrządową i antyunijną.

W dniu, w którym piszę ten artykuł, tj. 28 stycznia, cztery czołówkowe tematy na dlapolski.pl to trzy wypowiedzi Michalkiewicza (w tym jedna stricte antyunijna) oraz jedna Grzegorza Brauna, który dowodzi, że „Duda i Morawiecki ocierają się o działalność kryminalną”.

Takie artykuły nie są wyjątkami.

Dlapolski.pl objęło też swoim patronatem książkę – biografię prezydenta Andrzeja Dudy, napisaną przez Jerzego Roberta Nowaka. Jest to publikacja (z listopada 2018) stawiająca prezydenta w niekorzystnym świetle.

Żeby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać spis treści:

  • rozdział trzeci nosi tytuł „Mięczakowatość prezydenta”,
  • inny  – „Prezydent partaczunio”,
  • kolejny – „Notoryczny kłamca Duda”.

Do jej przeczytania zachęca Grzegorz Braun, jeden z liderów koalicji antyunijnej.

Portal dlapolski.pl miał w grudniu 350 tys. wejść na stronę, a na FB zgromadził 7885 fanów. Częścią portalu jest inna strona internetowa: rozmowy.eu (120 tys. wejść). Działa zaledwie od października, ale zdobyła już spore grono współpracowników.

Z informacji na stronie wynika, że współpracują z nią:

  • Stanisław Michalkiewicz,
  • Witold Gadowski,
  • Rafał Ziemkiewicz,
  • Grzegorz Braun,
  • Janusz Korwin-Mikke,
  • Antoni Macierewicz,
  • Wojciech Sumliński,
  • Leszek Żebrowski
  • oraz mniej znani, lecz popularni w elektoracie prawicowym: Krzysztof Kawęcki, Krzysztof Karoń czy Stanisław Krajski.

O każdym z nich można by napisać oddzielny artykuł, ale najważniejsze, że ich aktywność pozwala powiązać dlapolski.pl i rozmowy.eu z innymi portalami. W tym momencie w polu zainteresowań pojawiają się dwie kolejne duże strony internetowe: wrealu24.pl i wsensie.pl.

Antyrządowy Marcin Rola i wRealu24

Wrealu24.pl (210 tys. wejść w grudniu 2018) to portal, którego twarzą jest Marcin Rola, narodowiec, znany szerzej głównie z tego, że ze względu na radykalną działalność jest niewpuszczany do Wielkiej Brytanii oraz że BBC pokazała go w swoim programie jako przykład radykalnego prawicowca działającego w Polsce.

Rola ma więc problemy z tym, by wjechać do Wielkiej Brytanii, ale w naszym kraju rozwija swoją działalność. Kwitnie zwłaszcza jego telewizja internetowa o tej samej nazwie – TV wRealu24, która jesienią przeniosła się nawet do nowego studia (w historycznym budynku PAST-y przy Zielnej, w centrum Warszawy, gmachu symbolu jednego z największych zwycięstw powstańców warszawskich).

Jej goście to znowu: Korwin-Mikke, Braun, Karoń, Bosak, Krajski. Marcin Rola wcześniej funkcjonował blisko głównego nurtu PiS-u – po programie BBC pojawiły się w sieci zdjęcia Roli z Magdaleną Ogórek, Krystyną Pawłowicz czy Patrykiem Jakim.

Teraz jednak bliżsi są mu narodowcy, a wRealu24 coraz częściej prezentuje materiały krytyczne nie tylko wobec PO, ale także wobec rządu Mateusza Morawieckiego. Warto wiedzieć, że domena wrealu24.pl jeszcze kilka miesięcy temu była zarejestrowana nie na Rolę, tylko na spółkę Zona Zero, której prezesem jest Michał Jeżewski – ten sam, który jest prezesem spółki Fronda PL.

Wsensie.pl i znów Michalkiewicz

Kolejny portal to wsensie.pl (270 tys. wejść w grudniu 2018). Treści są tu łagodniejsze niż na poprzednio wymienionych stronach, ale łączą je eksperci i goście.

Znów mamy Stanisława Michalkiewicza i Stanisława Krajskiego, a wśród gości choćby Barbarę Poleszuk, działaczkę Ruchu Narodowego z Hajnówki, o którą radykałowie w grudniu walczyli w całej Polsce, by wypuścić ją z więzienia (trafiła tam z powodu wyroku za napaść na policjanta).

Michalkiewicz ma tu swój stały program, który prowadzi razem z Rafałem Otoką-Frąckiewiczem.

Dziennikarskimi twarzami portalu są jeszcze: Robert Wyrostkiewicz i Marek Miśko, a domena jest zarejestrowana na Fundację Wsparcia Rolnika POLSKA ZIEMIA.  Choć właściciel strony może dziwić, fundacja ta od dłuższego czasu angażuje się politycznie. Jej prezesem jest Szczepan Wójcik, znany także ze Związku Polski Przemysł Futrzarski i Fundacji Instytut Gospodarki Rolnej. O Wójciku było głośno choćby w sierpniu 2018 roku, gdy udało mu się zablokować ustawę PiS o zakazie hodowli zwierząt futerkowych.

Buduje on też porozumienie organizacji branży rolnej i spożywczej, by móc wpływać na projekty legislacyjne niekorzystne dla tych grup. Wójcik był też sponsorem głośnej wśród młodych wyborców prawicy kampanii społecznej „Respect Us”, powstałej rok temu podczas konfliktu związanego z ustawą o IPN. Młodzi kręcili filmy pokazujące, że to nie Polacy ponoszą odpowiedzialność za Holocaust, a Wójcik je finansował. Kampanię koordynował Marek Miśko, wtedy dyrektor generalny Polskiego Związku Futrzarskiego, dziś jeden z dziennikarzy wSensie.pl.

Kolejny publicysta, Robert Wyrostkiewicz, to jednocześnie redaktor naczelny gazety „Warszawski wieczór” – tej samej, która w tysiącach egzemplarzy pojawiła się na ulicach Warszawy podczas kampanii samorządowej, promując Patryka Jakiego. Wyrostkiewicz ma zresztą bogaty dziennikarski życiorys, współpracował m.in. z „Warszawską Gazetą”, „Niedzielą”, portalami Fronda.pl czy Prawy.pl.

Treści zamieszczane na wSensie.pl nie są tak radykalne jak na pozostałych analizowanych stronach, ale tu także widać zainteresowanie skrajną prawicą oraz otwieranie łamów na związanych z nią ekspertów. Nie bez znaczenia jest zapewne fakt, że eksperci ci – jak Michalkiewicz czy Krajski – są związani ze środowiskiem Radia Maryja. Dziś wSensie.pl nie dołączyło do antyunijnej i antyrządowej koalicji, ale wydaje się, że gdyby sytuacja polityczna się miała zmienić na niekorzystną dla branży futrzarskiej czy dla rolników, to także i ten ekosystem informacyjny odnajdzie swoje miejsce wśród skrajnej prawicy.

Jaką cenę zapłacimy, gdy PiS będzie walczył o utrzymanie skrajnej prawicy?

Prawo i Sprawiedliwość ma ze skrajną prawicą problem. Buduje ona antyrządowy przekaz, który dzięki dobrze rozwiniętym ekosystemom informacyjnym dociera do szerokiego grona prawicowych (czyli potencjalnie PiS-owskich) odbiorców.

Licząc tylko same wejścia na wskazane portale internetowe, mówimy o 13 mln wizyt w ciągu miesiąca. Licząc fanów na FB – mówimy o 2 mln fanów (wliczając fanpage’e portali informacyjnych).

Spotykam się czasami z tezą, że to dobrze dla opozycji, iż narodowcy uderzają w PiS, bo to osłabia rządzących. Z jednej strony można się z tą tezą zgodzić. Z drugiej jednak ataki skrajnej prawicy sprawiają, że PiS – zapobiegając ucieczce skrajnych wyborców – radykalizuje swoją narrację, wprowadza do rządu ludzi identyfikowanych z narodowcami,  jak choćby obecnego wiceministra cyfryzacji Adama Andruszkiewicza, byłego lidera Młodzieży Wszechpolskiej, czy podejmuje decyzje, nastawione na utrzymanie radykałów przy sobie.

Wydaje się, że niektóre kontrowersyjne dla mainstreamu wypowiedzi polityków PiS mogą mieć z tym związek. Nawet ostatnia wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego w Auschwitz, podkreślająca niemiecką – a nie nazistowską – odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej, mogła być kierowana właśnie do skrajnej prawicy, bo to w tym elektoracie  nastawienie antyniemieckie jest najsilniejsze.

PiS radykalizuje się, chcąc spełnić oczekiwania radykałów. Za przypodobanie się narodowcom trzeba zapłacić bardzo wysoką cenę. Główny postulat skrajnej prawicy dzisiaj to przecież Polexit. Janusz Korwin-Mikke formułuje to jeszcze dobitniej – jemu chodzi o zniszczenie Unii.

Do tego postulatu dołączył dziś kolejny – pełen zakaz aborcji. Kaja Godek jasno mówiła o tym na konferencji, na której wyjaśniała swoje powody dołączenia do koalicji: „Głos na Prawo i Sprawiedliwość to głos za aborcją, dokładnie tak samo, jak na Platformę Obywatelską. Z tą różnicą, że PO deklaruje to jawnie, PiS deklaruje bycie za życiem, a w swoich działaniach politycznych jest za aborcją” – mówiła.

Do czego posunie się rząd PiS, by przerwać odpływ radykalnego elektoratu?  Przekonamy się w ciągu kilku najbliższych miesięcy.

 

Artykuł opublikowany także na portalu Oko.Press


PKW, mamy problem! Co z płatnymi reklamami w social media?

Można w Polsce prowadzić płatną agitację wyborczą, także negatywną, w mediach społecznościowych bez żadnych ograniczeń. PKW nie ma jak tego kontrolować i rozkłada ręce. Sytuacja wymarzona dla anonimowych podmiotów, które chcą wpłynąć na wynik wyborów. Choć wiemy, jak Rosja robiła to w USA, w Polsce prawnie nie chronimy się przed takimi działaniami

Czarny PR to znane w Polsce zjawisko. W kampanii samorządowej pojawiał się głównie w mediach społecznościowych. Doświadczyli go i Trzaskowski, i Jaki (Warszawa), dotknął Jacka Majchrowskiego (Kraków) i Tadeusza Truskolaskiego (Białystok).

Finansowany nie wiadomo przez kogo, publikowany także najczęściej nie wiadomo przez kogo, hulał w sieci i wpływał na wyborców. W zasadzie funkcjonował poza prawem.

Wszystko wskazuje bowiem na to, że mamy wielką dziurę w prawie wyborczym – nie przewidziano w nim sytuacji, gdy w social media płatną antykampanię prowadzą nie komitety wyborcze, lecz zewnętrzne, najczęściej anonimowe konta.

To groźna dziura. Bo choć takie działania w kampanii samorządowej były marginesem, podczas wyborów parlamentarnych czy prezydenckich mogą mieć ogromne znaczenie. Wyobraźcie sobie kampanię prezydencką i dofinansowywany ogromnymi kwotami na reklamy fanpage, niezależny od jakiegokolwiek komitetu, uderzający choćby w Donalda Tuska, czy jakiegokolwiek innego kandydata.

Wystarczy 100 tys. zł

Wystarczy 100 tys. zł, by w bardzo wyraźny sposób wpłynąć na nastawienie Polaków do kandydata. A to będzie 100 tys. zł, których nie trzeba będzie rozliczać w PKW, ani wykazywać, kto dał na ten cel pieniądze. I to wszystko zgodnie z prawem! Czy raczej z dziurą w prawie.

To oczywiście obchodzenie istniejących przepisów. Obecnie – zgodnie z kodeksem wyborczym – płatną agitację wyborczą na rzecz kandydata może prowadzić na zasadzie wyłączności jedynie komitet wyborczy, zaś za rozpowszechnianie oczerniających, nieprawdziwych informacji o kandydacie należy po prostu podawać do sądu.

Kogo jednak podać do sądu, gdy mamy do czynienia z anonimowym kontem na Facebooku, o którym nie wiemy absolutnie nic?

Dziura w przepisach jest groźna dla wszystkich stron sporu politycznego. Równie dobrze można wyobrazić sobie taki fanpage działający przeciwko prezydentowi Dudzie. A pieniądze przeznaczane na reklamy mogą pochodzić (teoretycznie rzecz biorąc) nie tylko od graczy wewnętrznych, ale i zewnętrznych.

Polak potrafi

Wszyscy, którzy obserwowali kampanię wyborczą wiedzą, że najczęściej nie polega ona jedynie na prezentowaniu pozytywnych informacji o kandydacie.  Zazwyczaj mamy też do czynienia z kampanią negatywną, czarnym PR-em, przedstawiającą kandydata tak, by zniechęcić do niego wyborców.

Dziś najłatwiej przeprowadzić taką kampanię posługując się mediami społecznościowymi. Dopóki odbywało się to po prostu przez publikowanie bezpłatnych postów i tweetów, nijak się do tego miały przepisy o kampanii wyborczej.

Agitować może przecież każdy wyborca, a po zmianie prawa wyborczego w 2018 roku do takiej agitacji nie trzeba już pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego. Wybory samorządowe pokazały jednak, że weszliśmy w Polsce na wyższy poziom:

We wrześniu i październiku czarny PR robiono płatnie, wykupując reklamy na Facebooku z kont niezależnych od sztabów wyborczych.

Działo się to zarówno w wyborach warszawskich, jak i w wyborach lokalnych.

Postawmy się na chwilę na miejscu sztabowców jakiegokolwiek kandydata, który ma silnego przeciwnika. Ten przeciwnik zawsze ma swoje słabe strony. Wyborcy jednak albo o nich nie wiedzą, albo nie pamiętają. Trzeba im przypomnieć. Tylko jak – by jednocześnie nasz kandydat nie wyszedł na kłótliwego i agresywnego osobnika?

Postawmy się też na miejscu osób niezwiązanych ze sztabem, którym zależy na zmniejszeniu szans na zwycięstwo konkretnego kandydata. One również szukają sposobu na pokazanie słabych stron (prawdziwych lub nie) kandydata.

Wykupić reklamę na FB każdy może

W obu przypadkach najłatwiej użyć mediów społecznościowych. Aby zapewnić postowi odpowiednią widoczność, najlepiej wykupić reklamę na Facebooku, bo tam jest najwięcej wyborców.

Tyle że wszystkie reklamy na FB muszą być przyporządkowane do jakiegoś fanpage’a. Trzeba więc taki stworzyć, najlepiej od zera, aby nie miał oficjalnych związków z kandydatem – wtedy, zgodnie z obecną praktyką, ani kandydat, ani komitet wyborczy nie odpowiadają za treści zamieszczane na tym koncie.

Wystarczy kilkanaście minut, by reklama zaczęła funkcjonować w sieci – i wpływać na wyborców.

Tak to wygląda dziś. Jednocześnie w Polsce obowiązują ściśle określone zasady finansowania kampanii, a art. 125 Kodeksu Wyborczego wskazuje, że finansowanie kampanii wyborczej jest jawne. Nie można też wydać na agitację więcej, niż to wynika z przysługującej kwoty, każdy wydatek trzeba udokumentować.

Przepisy te obowiązują jedynie komitety wyborcze.  A co, jeśli w kampanii uczestniczą inne podmioty niż kandydaci? Cóż, tu właśnie mamy wielką dziurę, z której coraz częściej korzysta się w kampanii. Wystarczy wrócić do wydarzeń z ostatnich tygodni, by się o tym przekonać.

AntyTrzaskowski

Na Twitterze i Facebooku w czasie kampanii samorządowej działało konto „Trzaskowski jak Komorowski”, rozpowszechniające negatywne treści na temat Rafała Trzaskowskiego, kandydata KO na prezydenta Warszawy.

Na Facebooku niektóre jego posty były płatnie promowane, w różnych okresach kampanii. Na screenach z 11 października widać, że tego dnia na tym koncie na FB aktywne były trzy płatne reklamy, wszystkie przeciwko Trzaskowskiemu.

 

AntyJaki

Natomiast w przeciwnika Trzaskowskiego, Patryka Jakiego, uderzało konto „Jaki naprawdę jest Jaki 2018”. 11 października miało cztery aktywne reklamy. Wszystkie uderzały w Jakiego. Po kampanii konto zostało usunięte z FB.

„Trzaskowski jak Żuk”

Fanpage „Świecka Warszawa” założono 2 października, działa do dziś, ma tylko 49 polubień. I jeden jedyny post. Można w nim przeczytać, że „Platforma Obywatelska kolejny raz zawodzi nasze środowisko. Ich prezydent w Lublinie zakazał Marszu Równości – nie pierwszy raz wystawiają do wiatru środowisko LGBT. Czy Trzaskowski […] też zakaże tego w stolicy?”

Oczywiście post był sponsorowany, wyświetlał się zaraz po decyzji prezydenta Krzysztofa Żuka o zakazie Marszu Równości w Lublinie.

Od tamtej pory do momentu pisania tego tekstu na koncie Świecka Warszawa nic nowego się nie pojawiło. Widać wyraźnie, że fanpage założono wyłącznie po to, by uruchomić tę jedną reklamę. Jej celem było zniechęcenie środowiska LGBTQ do głosowania Trzaskowskiego.

Zły Majchrowski, obrażany Truskolaski

Ale tego typu praktyki były charakterystyczne także w innych miastach. W ostatnich dniach przed drugą turą wyborów spot uderzający w kandydującego na prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego upubliczniło konto „stop-seksualizacji.pl”, powiązane ze stroną internetową o tym adresie, prezentującą działania Inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci.

Jak poinformowali jej działacze na swojej stronie: „Dnia 29 października zamieściliśmy na naszym profilu facebookowym spot prowadzący krytykę poparcia przez prezydenta Krakowa działań środowisk LGBTQ”.

Spot w bardzo radykalny sposób przedstawiał Majchrowskiego. Narrator najpierw sugerował, że prezydent Majchrowski podpisuje się pod wszystkim, co środowiska LGBTQ mu przyniosą; informował, że w 2017 udzielił on honorowego wsparcia przyznając partnerstwo miasta Krakowa dla Marszu Równości (choć, wg organizatora marszu Stowarzyszenia Queerowy Maj, takiego partnerstwa Majchrowski nie przyznał – info za Gazeta.pl).

W filmiku pojawiały się też dzieci, którymi opiekowały się: transwestyta i osoba w skórzanym stroju kojarzącym się z praktykami sadomasochistycznymi, oczywiście przedstawiono ich w mocno przerysowany sposób (film był rysunkowy).

Na koniec narrator apelował:  „4 listopada wybierzmy nowego prezydenta Krakowa. Chrońmy nasze dzieci przed lewicowym radykalizmem, póki nie jest za późno”.

Kto zapłacił za tę reklamę i dlaczego Inicjatywa w ten sposób włączyła się do kampanii wyborczej? Zapytana o to Magdalena Trojanowska, prezes Stowarzyszenia Rodzice Chronią Dzieci, wyjaśnia: „Nie jesteśmy związani z żadną opcją polityczną i nie mamy preferencji wyborczych – ostrzegamy tylko i wyłącznie przed kandydatami, którzy wspierają działalność organizacji propagujących ideologię LGBT… mogłoby więc paść na każdą osobę z każdego ugrupowania.

W naszych materiałach i na naszej stronie wypowiadamy się również przeciwko działaniom polityków PiS-u, w równym stopniu krytykowaliśmy Patryka Jakiego i jego współpracę z Piotrem Guziałem, ministerstwo spraw zagranicznych za podpisane umowy międzynarodowe itp. – dlatego też spotu tego nie można zaliczyć do materiałów wyborczych wspierających danego kandydata i daną opcję  – raczej należy traktować jako upublicznienie informacji o działalności kandydatów, o której każdy wyborca powinien wiedzieć, zanim podejmie wiążącą decyzję (z punktu widzenia naszej działalności statutowej)” –  wyjaśnia.

Natomiast jeśli chodzi o finanse, Trojanowska stwierdza: – „Wszystkie nasze działania finansujemy ze składek członkowskich i darowizn przeznaczonych na prowadzenie działalności  statutowej, czyli ochrony dzieci i konstytucyjnej pozycji rodziny jako związku mężczyzny i kobiety”.

Cóż, Trojanowska ma w jakiś sposób rację stwierdzając, że spotu nie można zaliczyć do materiałów wspierających danego kandydata – ale do agitujących przeciwko konkretnemu kandydatowi – oczywiście!

Podkreślam jeszcze raz: agitować ma prawo każdy wyborca, ale płatna kampania podlega szczegółowym przepisom i przysługuje wyłącznie komitetom wyborczym.

Czy można więc publikować tego typu spoty, nie podlegając Kodeksowi Wyborczemu?

Czarny PR wobec Truskolaskiego

Negatywną kampanią starano się uderzyć także w kandydującego w wyborach z komitetu KO prezydenta Białegostoku Tadeusza Truskolaskiego. Pod koniec sierpnia na FB powstał fanpage „W podróży z Tadeuszem”.

Wszystkie prezentowane na nim posty oczerniały Truskolaskiego, niekiedy także jego syna, Krzysztofa Truskolaskiego, obecnego posła Nowoczesnej. Nazwisko kandydata zmieniano na „Pruskolaski”, szydzono z jego wyglądu, trawestowano cytaty, sugerowano defraudację publicznych pieniędzy (co jest nieprawdą).

Co jednak najistotniejsze, fanpage promował te posty płatnie. 18 października, tuż przed I turą wyborów, aktywnych było tam aż 25 reklam. Dziś strona już nie istnieje, a wcześniej była zupełnie anonimowa, nie podawano na nich żadnych danych kontaktowych.

Kto opłaca te reklamy? Facebook nie ujawnia

W USA Facebook wprowadził możliwość sprawdzenia, kto opłaca reklamy polityczne. W Polsce takiej opcji nie ma. Kiedy podczas trwającej kampanii rozmawiałam z przedstawicielami Facebooka na Polskę, zaznaczali, że pewne nowe rozwiązania związane z wyborami mają pojawić się w Polsce w 2019 roku.

Jakie? Tego jeszcze nie wiadomo. Wiadomo za to, że także opcja zastosowana w USA nie jest idealnym rozwiązaniem – niedawna publikacja portalu VICE News udowodniła, że można podać Facebookowi w zasadzie każdą informację jako odpowiedź na pytanie, kto finansuje daną reklamę, a on to bez dalszych pytań zaprezentuje odbiorcom.

W USA dziennikarze zrobili prowokację i podali nazwiska amerykańskich senatorów, choć reklamy wstawiano z kont zupełnie z senatorami niezwiązanych. FB to zaakceptował.

Ponieważ w Polsce nie mamy dostępu nawet do takich informacji, oczerniany kandydat w zasadzie nie ma żadnej możliwości, by skorzystać z jedynego dostępnego mu środka czyli podać twórcę reklamy do sądu.

Facebook jednak ma dane osoby opłacającej reklamy. I to do niego mogłaby się zwrócić np. Państwowa Komisja Wyborcza z pytaniem, kto finansuje taki post.

Czy wykorzystała tę możliwość podczas tegorocznej kampanii samorządowej? Zapytałam PKW, jak wygląda ta sytuacja z jej punktu widzenia.

PKW: „Przepisy nie penalizują”

Cóż, PKW, zapewnia, że: „Zgodność sposobu finansowania kampanii prowadzonej przez komitety wyborcze zostanie oceniona po złożeniu przez pełnomocników finansowych sprawozdań”, a „stwierdzenie, że działania podmiotu innego niż komitet wyborczy było podejmowane w porozumieniu z komitetem w celu obejścia przepisów określających zasady finansowania kampanii wyborczej, może być podstawą odrzucenia sprawozdania finansowego”.

Ale PKW dodaje jednocześnie, że „przepisy nie penalizują” prowadzenia agitacji wyborczej przez podmioty inne niż sztaby wyborcze i wyborców.

Czyli: można! Można w Polsce prowadzić płatną agitację wyborczą, także kampanię negatywną, m.in. w mediach społecznościowych – i nie grozi za to kara. Nie ma żadnych limitów finansowych, żadnych ograniczeń, absolutnie nic.

Sytuacja wymarzona nie tylko dla tych polskich wyborców, którzy nie lubią jakiegoś kandydata, ale też dla wszystkich anonimowych podmiotów, którym zależy na tym, by wpłynąć na wyniki wyborów w Polsce.

Cóż, mimo że mamy wiedzę o tym, w jaki sposób Rosja wpływała na wybory w USA, w Polsce dziś prawnie w ogóle nie chronimy się choćby przed tego typu działaniami.

Czy znowu musimy być mądrzy po szkodzie?

 

 

Artykuł ukazał się także na Oko.Press

Scenariusz rosyjski na wybory do PE: zniszczyć Unię od środka.

 

Celem dalekosiężnym jest bowiem zniszczenie Unii Europejskiej. Właśnie dlatego najbliższe pół roku będzie w sieci okresem wysiłków destabilizacyjnych.

Scenariusz rosyjski

Wyobraź sobie, że jesteś prezydentem wielkiego, ale słabego ekonomicznie państwa, a twoim celem jest wzmocnienie swojej pozycji w Europie. Z tego punktu widzenia najlepiej byłoby, by Unia się rozpadła. Każde państwa pojedynczo będzie dużo słabsze niż Unia w całości.

Jaką przyjąć strategię?

  • Wykorzystać zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego.
  • Doprowadzić do tego, by w jak największej liczbie państw unijnych wystartowały ugrupowania antyunijne. Jeśli w dużej liczbie ich przedstawiciele wejdą do PE, będą dalej sami pracować nad zniszczeniem wspólnoty od środka.
  • Zwiększyć poparcie dla startujących w wyborach ugrupowań antyunijnych. Co zrobić, by ludzie zechcieli głosować na eurosceptyków? Wywołać strach. Strach jest najpotężniejszą i najtańszą bronią.

Trzeba więc Unię rozchybotać wewnętrznie najmocniej, jak się da, aby obserwujący to chybotanie obywatele chcieli głosować na tych, którzy obiecają jak najszybsze opuszczenie niestabilnej łodzi.

Czy prezydent Rosji Władimir Putin właśnie taki ma plan na najbliższe pół roku? Nie wiem. Ale to, co obserwujemy zarówno w realu, jak i w sieci, jest coraz bliższe temu scenariuszowi.

Boty atakują europosłów i unijne instytucje

Do eurowyborów zostało kilka miesięcy. W sieci już od jakiegoś czasu da się zaobserwować działania, które mogą wskazywać na przygotowania do nich rosyjskiej propagandy. Widać to także w polskojęzycznej części mediów społecznościowych.

Przez cały 2018 rok największe przyrosty botów na twitterowych kontach można było obserwować głównie u tych polskich polityków, którzy działają, lub są rozpoznawalni na poziomie europejskim, a nie krajowym.

Opisywałam to kilkakrotnie. Charakterystyczny trend – skokowe przyrosty fałszywych followersów pojawiały się u Donalda Tuska, Radosława Sikorskiego, Andrzeja Dudy, Jerzego Buzka, Michała Boniego – a były znacznie mniejsze (lub nie było ich wcale) choćby u Mateusza Morawieckiego czy Grzegorza Schetyny.

Kiedy Twitter ogłaszał czyszczenie sieci z fałszywych kont, np. w lipcu – największe spadki także odnotowano u tych samych polityków. W październiku sytuacja się powtórzyła. Dwukrotnie, 5-8 października i 10-12 października, tym samym polskim politykom znów skokowo wzrosła liczba followersów:

  • prezydentowi Dudzie o 2,6 tys. fanów,
  • Donaldowi Tuskowi o 6,5 tys. fanów,
  • Radosławowi Sikorskiemu o 8 tys. fanów,
  • Jerzemu Buzkowi o 3,5 tys.

Te same skoki, w tych samych dniach, można było zauważyć choćby na koncie twitterowym Komisji Europejskiej. Najciekawsze było jednak to, kogo jeszcze obserwowali nowi (i wielojęzyczni) followersi  – bardzo często były to instytucje unijne, posłowie (z różnych państw) do Parlamentu Europejskiego, osoby funkcyjne w strukturach UE.

Niektóre były nastawione na obserwowanie użytkowników z jednego konkretnego państwa, inne stawały się followersami polityków unijnej czołówki politycznej oraz jednocześnie prezydenta USA Donalda Trumpa i innych wiodących polityków amerykańskich.

Pierwszy raz obserwowałam tak licznie konta, które postanowiły śledzić posłów do Parlamentu Europejskiego oraz instytucje unijne. Wcześniej nie cieszyły się one taką popularnością wśród botów.

Może najciekawsze jest jednak to, że kiedy Twitter w listopadzie poinformował o kolejnej akcji usuwania fałszywych kont, z obserwowanych kont polityków zniknęło praktycznie tylu followersów, ilu przyrosło w czasie dwóch skoków w październiku. Chyba najlepiej pokazują to wykresy followersów u Jerzego Buzka i Radosława Sikorskiego.

Trzy grupy Polexit

W tym samym czasie na Facebooku można obserwować aktywność trzech grup wspierających Polexit. Dwie istnieją od kilku lat. Pierwsza, choć w nazwie ma Polexit, w zasadzie o nim nie pisze, informuje szeroko o wydarzeniach politycznych.

Na drugiej zwracają uwagę konta administratorek – trzy, które administrują grupą najdłużej, jako zdjęcia profilowe mają ustawione zdjęcia modelek, zaś aktywność na ich własnych kontach jest zadziwiająco niska.

Alexandra – wg tego, co napisała na FB – mieszka w Nowym Jorku, ma zaledwie czterech znajomych. Antonia także mieszka w Nowym Jorku, na FB nie ma ani jednego znajomego. Monika i Barbara też żyją w NY – zaskakująca zbieżność miejsc i zainteresowań, prawda?

To oczywiście fałszywe konta, nie wiadomo więc, kto zarządza tą grupą ani kto ją stworzył, ale działa na rzecz wyjścia Polski z UE.

Trzecia grupa powstała w kwietniu 2018, jest powiązana z prawicowym fanpage’em Bastion Europy. Była też czwarta, na której można było zaobserwować wysoką aktywność propagandowych kont rosyjskich, ale zniknęła. Prawdopodobnie została zawieszona przez samego Facebooka.

Portal „unijny”, serwery w Malezji

Jednocześnie w sieci pojawiły się i pojawiają kolejne portale quasi-informacyjne. Można np. zaobserwować polskojęzyczne witryny, które robiono na tyle pospiesznie, że przy korzystaniu z szablonu edytora nie usunięto wszystkich technicznych napisów, i te pojawiają się np. przy otwieraniu kolejnej karty – a wtedy widać, że są napisane w języku rosyjskim.

Witryny te na razie nie rozpowszechniają treści politycznych, raczej budują zasięgi zamieszczając clickbaitowe [zachęcające do kliknięcia] materiały.

Dużo poważniejsze to strony, które powstają po to, by – jak się wydaje – wpływać na polityków i urzędników unijnych. To choćby portal euanticorruption.com. Strona, kojarząca się ze względu na nazwę z inicjatywą unijną, nie ma z UE nic wspólnego, jej autorzy są anonimowi, twierdzą, że są grupą freelancerów, pracujących społecznie, oraz że kontrola nad stroną jest rozproszona. Na portalu nie ma adresu redakcji, tylko pusty formularz kontaktowy.

Portal publikuje (w języku angielskim) sensacyjne doniesienia dotyczące wątków korupcyjnych w rozmaitych państwach. Domenę zarejestrowano 16 sierpnia 2018, numer identyfikacyjny – IP – wskazuje na lokalizację w Holandii, ale już serwery pocztowe działają w… Malezji.

Sporo artykułów na portalu dotyczy choćby działającej w Polsce Fundacji Otwarty Dialog – oczywiście w negatywny dla niej sposób. Ale są też bardzo krytyczne materiały na temat państw, które rzadko stają się bohaterami artykułów w mediach zachodnich: Albanii, Mołdawii, Bośni i Hercegowiny, Kazachstanu oraz Rumunii czy Łotwy.

Pojawił się tam news o finansowych powiązaniach Trumpa i Rudolfa Gulianiego (byłego burmistrza Nowego Jorku) z kazachskim oligarchą Ablyazovem, skłóconym z prezydentem Kazachstanu i przebywającym na emigracji.

Tego samego Ablyazova – wg portalu – wspierać miała Ana Gomes, eurodeputowana, wiceprzewodnicząca unijnej Komisji Specjalnej ds. Przestępstw Finansowych.

Gomes stanowczo zaprotestowała, zdementowała tę informację, zawiadomiła też służby o dezinformacji rozpowszechnianej na jej temat przez opisywany portal – ale ten nadal działa.

Z danych Similar Web wynika, że treści tego portalu rozpowszechniane były przede wszystkim na Facebooku, jednak FB zablokował jego fanpage. Teraz głównym kanałem jest Twitter. Po prześledzeniu historii twitterowego konta @eu_anti_corrupt okazuje się, że jego głównym celem jest informowanie o Brexicie, tyle że na samym portalu o Brexicie informacji jak na lekarstwo, za to o Kazachstanie i Mołdawii – znacznie więcej.

„Żółte kamizelki” i rosyjskie trolle

Przygotowania w sieci trwają, aż przychodzi druga połowa listopada. We Francji zaczynają się protesty „żółtych kamizelek”, na Morzu Azowskim wybucha kryzys między Ukrainą a Rosją. W Polsce najpierw żyjemy tym drugim wydarzeniem. Obserwowane przeze mnie portale i konta szerzące rosyjską propagandę intensywnie rozpowszechniają narrację, że to Ukraina jest winna całemu zajściu – oraz że za chwilę dojdzie do wybuchu III wojny światowej, z winy Ukrainy oczywiście.

W social media wybuchają dyskusje, w których narracja ta jest silnie podbijana. Wzór przekazu jest prosty (choć fałszywy): Ukraina jest zła, Rosja dobra, ale musi się bronić przed ukraińską agresją.

W ostatnich dniach listopada jednak, gdy temat Morza Azowskiego nieco opada (III wojna światowa po raz kolejny nie wybuchła), propaganda przerzuca się na Francję. Wcześniej niż protesty we Francji  zainteresują mainstreamowe polskie media, informują o nich m.in. Sputnik i RT (Russia Today), ale też takie portale jak kresy.pl (do 10 grudnia aż 16 artykułów) czy nczas.com (23 artykuły).

Do weekendu 8-9 grudnia dyskutuje o tych wydarzeniach prawie cała prawicowa część polskiego internetu: ich zdaniem protesty są dowodem na to, że Francja nie ma prawa w żadnej dziedzinie pouczać Polski, bo sama nie radzi sobie z własnymi problemami.

W tych dniach relację live z protestów (co ciekawe, tylko z bardziej agresywnych zajść) prowadzi Russia Today – i to na tę transmisję można natknąć się w polskich mediach społecznościowych. W weekend najpierw użytkownicy Twittera, a potem światowe media zaczynają pisać o tym, że coraz więcej jest rosyjskich śladów we francuskich protestach.

Na stronie badawczego projektu Hamilton68, który na bieżąco monitoruje aktywność zidentyfikowanych kont prorosyjskich na TT, widać, że najpopularniejszym używanym przez te konta hashtagiem jest właśnie #giletjaunes (żółte kamizelki), kolejne cztery także dotyczą Francji.

Dzienniki „The Times”, „Bloomberg” i „Le Figaro” informują o aktywności rosyjskich trolli i masowym tworzeniu postów, które zachęcają do udziału w protestach, oraz pokazują (w dużej mierze fake’owe) zdjęcia oraz nagrania agresywnych francuskich policjantów wobec protestujących (po sprawdzeniu często okazuje się, że materiały te nie pochodzą z tych protestów).

Rząd francuski ogłasza, że z tego powodu sprawdza kilkaset kont na Twitterze. Na TT pojawiają się nagrania obserwatorów protestów, na których słychać, że ubrane w żółte kamizelki grupy młodych mężczyzn nawołują się po rosyjsku. Inni twitterowicze sprawdzają powiązania najbardziej aktywnych kont w tym temacie – i natrafiają na klasyczne boty.

Kiedy w weekend zastanawiam się, dlaczego temat ten podbijany jest przez rosyjskie trolle także w Polsce, wśród komentarzy pod artykułem na portalu interia.pl (w chwili, gdy je czytam, jest ich ponad 3 tysiące, to wyjątkowo duża liczba) zauważam taki: „Właśnie obudziła się Francja, czas na pozostałe Eurolandy!”

Może właśnie o to chodzi? O motywowanie obywateli innych państw do wyjścia na ulicę? Zwłaszcza że na Twitterze i niektórych portalach informacyjnych pojawia się kolejna narracja: protesty „żółtych kamizelek” rozszerzają się na całą Europę! Już nie tylko Francja, nie tylko Belgia, ale i Włochy! Na zdjęciu widać co prawda kilkunastoosobową grupę  osób w kamizelkach i nic więcej, ale tweety można napisać.

Trwa chybotanie unijną łódką. Ukraina i zapowiedź III wojny światowej, Francja – i opowieść o protestach rozlewających się na całą Europę. Do tego szczytowa faza negocjacji ws. Brexitu i niestabilna sytuacja w Wielkiej Brytanii, oraz odejście Angeli Merkel z przewodniczącej partii CDU.

To nie przypadek, że właśnie teraz doszło do hakerskich cyberataków na komputery członków Bundestagu, pracowników niemieckich sił zbrojnych i kilku niemieckich ambasad, a przeprowadziła je rosyjska grupa hakerów nazywana Snake?

Ostatni atak miał miejsce, wg Der Spiegel, 14 listopada. Warto pamiętać, że oddziaływanie Rosjan na wybory prezydenckie w USA zaczęło się właśnie od zhakowania skrzynek mailowych kilku polityków z otoczenia Hilary Clinton i z Partii Demokratycznej.

Polska: eurosceptycy razem w eurowyborach

W tym samym czasie w Polsce dochodzi do istotnego wydarzenia, które jednak mało kto zauważa. Ruch Narodowy podpisuje porozumienie się z partią Wolność Janusza Korwin-Mikkego o wspólnym starcie w wyborach do europarlamentu.

Cel jest wspólny: narodowcy chcą wyjścia Polski z Unii, Korwin-Mikke mówi wręcz o zniszczeniu UE. Obie strony prowadzą dalsze rozmowy. Lider RN poseł Robert Winnicki zadeklarował na FB, że będzie namawiał do wspólnego startu zarówno Grzegorza Brauna (skrajnego prawicowca, byłego kandydata na prezydenta RP), jak i Ruch Prawdziwa Europa – nowe ugrupowanie, które w sądzie rejestruje właśnie eurodeputowany Mirosław Piotrowski, a o którym mówi się, że to partia Ojca Rydzyka.

Jednocześnie poseł Marek Jakubiak (biznesmen-narodowiec), który właśnie odszedł z Kukiz’15 i zakłada Federację dla Rzeczpospolitej, poinformował, że jest w trakcie rozmów z Korwin-Mikkem nt. wspólnego startu w wyborach. Jakubiak co prawda chwilę później stwierdza, że nie do końca jest do tego przekonany, ale być może podbija jedynie własną pozycję negocjacyjną.

Jedna eurosceptyczna lista, na której razem startowaliby zarówno narodowcy, jak i zwolennicy Korwin-Mikkego oraz Jakubiaka, z poparciem Rydzyka – stałaby się silną konkurencją dla PiS na prawicy oraz prawdopodobnie wprowadziłaby do PE swoich europosłów.

Wybory do PE to walka o najwyższą stawkę

Komisja Europejska ma świadomość zagrożenia. Jak poinformowano kilka dni temu, w ramach tzw. Code of Practice zobowiązała ona platformy największych mediów społecznościowych: Facebooka, Twittera i Google, by od stycznia do wyborów w PE co miesiąc składały raporty na temat rosyjskiej dezinformacji.

KE zamierza też uruchomić system szybkiego ostrzegania państw członkowskich UE o aktywnych kampaniach dezinformacyjnych. Zwiększyła nawet budżet na wykrywanie dezinformacji z 1,9 mln euro do ok. 5 mln euro rocznie. Dzięki temu ma znacznie się rozwinąć powstała dwa lata temu komórka EU vs Disinfo.

To wciąż niewiele (wg szacunków Rosja na promoskiewskie media wydaje ok. 1 miliarda euro rocznie, do tego dochodzą koszty działalności tzw. trolli), ale pokazuje, że w Unii rośnie świadomość, iż zagrożenie ze strony Rosji jest realne i trzeba mu intensywnie przeciwdziałać.

Także w Polsce musimy sobie uświadomić, że w przyszłym roku istotne są nie tylko wybory parlamentarne – grą o najwyższą stawkę mogą być właśnie wybory do Parlamentu Europejskiego. To nie będzie tylko walka między PiS a PO, z niewielkim dodatkiem eurosceptyków na odrębnej liście. To europejska walka o utrzymanie wspólnoty, w której przeciwnikiem będzie także Rosja.

Jeśli tę walkę przegramy, obudzimy się w zupełnie innej rzeczywistości – znacznie gorszej dla wszystkich, którzy opowiadają się za demokratyczną Polską. Jeśli Polacy zlekceważą wybory do Parlamentu Europejskiego – to może być błąd nie do naprawienia.

Tak to robi Kreml. Lektura instrukcji dla rosyjskich trolli budzi zimny strach

Sposób działania rosyjskich trolli, ujawniony właśnie przez Amerykanów dzięki opublikowaniu fragmentów rozsyłanych trollom instrukcji, w porażający sposób przypomina to, z czym od kilku lat mamy do czynienia w polskich mediach społecznościowych. Te same lub bardzo podobne słowa-klucze, ten sam mechanizm personalnego atakowania tych, którzy krytykują władze, mediów, polityków. Przygotujcie się na niezły psychologiczny thriller: wystarczy, że w instrukcjach zmienicie nazwiska z amerykańskich na polskie, by poczuć zimny strach: to się dzieje naprawdę.

W Stanach Zjednoczonych upubliczniono kolejny akt oskarżenia dotyczący ingerencji Rosjan w sprawy wewnętrzne USA. Tym razem w dokumencie dotyczącym działalności Eleny Khusyaynovej (zach. pisownię z dokumentu) śledczy przedstawili rzeczywiste instrukcje, jakie dostawały tzw. rosyjskie trolle. Wskazywano im, jak mają reagować w sieci, co pisać na konkretne tematy i do jakich odbiorców się zwracać. Lektura tych wskazówek, w zestawieniu z sytuacją w Polsce, mnie przyprawiała o dreszcze.

 

Kurs marketingu dla rosyjskich trolli

O kulisach prowadzenia przez Rosjan wojny informacyjnej w social media w USA wiemy już sporo, zwłaszcza dzięki pierwszemu aktowi oskarżenia, w którym prokurator Robert Mueller oskarżył kilkunastu rosyjskich agentów o ingerencję w wybory prezydenckie USA w 2016 r. Wiemy więc, że aby wpływać na wyborców Rosjanie posługiwali się fałszywymi danymi personalnymi i botami (czyli automatycznymi kontami do masowego rozpowszechniania treści); zakładali fake`owe konta na Twitterze i Facebooku, fanpage`e fałszywych organizacji pozarządowych, fałszywe wydarzenia, prowadzili też bardzo ostrą negatywną kampanię wobec Hillary Clinton. W ostatnich tygodniach śledczy po raz pierwszy ujawnili jednak fragmenty instrukcji adresowanych do działających w sieci rosyjskich trolli. Pochodzą one z sierpnia 2017 r. Mimo nagłośnienia sprawy wojny informacyjnej Rosjanie nie zaprzestali bowiem swojej aktywności po wyborach prezydenckich.

Osoby pracujące jako trolle przede wszystkim były uczone, w jaki sposób budować przekaz dopasowany do konkretnej grupy odbiorców:  „Jeśli piszesz posty w grupie liberalnej, nie należy używać tytułów z portalu Breitbart (radykalny portal prawicowy – przyp. red.). I odwrotnie, jeśli piszesz posty w grupie konserwatywnej, nie używaj tytułów z Washington Post lub BuzzFeed.” – brzmiała jedna ze wskazówek. Inna: „Kolorowi LGBT są mniej wyrafinowani niż biali; w związku z tym skomplikowane słowa i zwroty nie zadziałają. Uważaj na wszystko, co może zostać odebrane jako treść rasistowska. Podobnie jak zwyczajni Czarni, Latynosi i rdzenni Amerykanie, kolorowi LGBT są bardzo wrażliwi na przywileje białych i reagują na posty i zdjęcia, które faworyzują białych… W przeciwieństwie do konserwatystów, infografiki działają również wśród osób LGBT i ich liberalnych sojuszników, i to działają bardzo dobrze. Jednak ich zawartość musi być prosta do zrozumienia, dlatego muszą zawierać krótki tekst, dużą czcionkę i kolorowy obrazek.”

Z materiałów wynika, że bardzo dbano także o tzw. timing postów – czyli o udostępnianie ich o takiej porze, by były widoczne dla jak największej grupy osób. Radzono m.in., jak radzić sobie z różnicą czasu między USA a Rosją: „Pisanie postów może być problematyczne ze względu na różnicę czasu, ale jeśli udostępnisz post ponownie rano czasu petersburskiego, zadziała on równie dobrze na LGBT jak na liberałów – grupy LGBT są często aktywne nocą. Również konserwatyści mogą wyświetlić Twój post, kiedy obudzą się rano, jeśli wstawisz post późnym wieczorem czasu petersburskiego.”

Te ogólne instrukcje bardziej przypominają wskazówki marketingowe niż działania wojny informacyjnej. Pozostałe ujawnione fragmenty pokazują jednak, z jaką precyzją tworzono przekazy na ważne społecznie tematy. Reakcje zależały przede wszystkim od publicznych wypowiedzi polityków i artykułów w mediach.

 

McCain: „zgred i staruch”

Trollom wskazywano choćby, w jaki sposób mają określać bohaterów tekstów, jak ich wizerunek kreować, kogo wspierać, a kogo hejtować. Oto znany ze swego antyrosyjskiego nastawienia senator McCain podpadł szczególnie, gdy ocenił, iż pomysł budowy muru granicznego, który miałby powstrzymać nielegalnych imigrantów, to szaleństwo. Sterujący przekazem rozesłali wówczas taką instrukcję do trolli:

„McCaina trzeba pokazywać jako zgreda, starucha (w ang. – „old geezer”), który dawno temu powinien trafić do domu starców. Podkreślać, że patologiczna nienawiść McCaina do Donalda Trumpa i krytykowanie wszystkich jego inicjatyw przekracza granice zdrowego rozsądku.”

A gdy republikanin Paul Ryan, spiker Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych, w tym samym czasie oponował przeciwko innemu pomysłowi Trumpa, związanemu z imigrantami, rosyjskie trolle dostały takie wskazówki: „Paul Ryan jest kompletnie i bezwzględnie niezdolny do podejmowania jakichkolwiek decyzji. Podkreślać, że jako spiker ten dwulicowy krzykacz nie dokonał niczego dobrego dla Ameryki ani dla obywateli amerykańskich.  Jedynym sposobem, aby pozbyć się go z Kongresu, jest głosowanie na rzecz Randy  Brice, amerykańskiego weterana i demokratę.”

Bardzo dużo pracy Rosjanie wkładali w budowanie przekazu nt. możliwości sfałszowania wyborów do Kongresu i Senatu USA. Gdy ukazał się artykuł o tym, że w Kalifornii może być więcej zarejestrowanych wyborców niż mieszkańców, instrukcja brzmiała:

„W Kalifornii, w rejestrach wyborców jest więcej osób zarejestrowanych niż mieszkańców. To jest ten moment, gdy amerykańscy konserwatyści powinni bić na alarm przed wyborami! (…) Podkreślać, że poprzednie fałszerstwa podczas wyborów w USA były uważane za mit; dziś stały się jednak rzeczywistością. Podkreślać, że nie można dopuścić do urn nielegalnych wyborców.

Podkreślać, że istnieje pilna potrzeba wprowadzenia identyfikatorów dla wyborców we wszystkich stanach, przede wszystkim w stanach niebieskich (liberalnych i niezdecydowanych). Przypominać, że większość stanów „niebieskich” nie ma identyfikatorów wyborców, co sugeruje, że właśnie tam dochodzi do fałszerstw wyborczych na dużą skalę fałszerstw.

W końcu stwierdzić, że Demokraci w najbliższych wyborach na pewno będą podejmować próby sfałszowania wyników.”

 

„Republikanie jak zdrajcy” – czyli pogłębianie podziałów

Oczywiście były też sytuacje, gdy zadaniem trolli było wspierać tych, których przekaz pasował do rosyjskiej narracji. Takim „bohaterem” trolli został Michael Savage, konserwatywny publicysta amerykański, który w sierpniu 2017 r. stwierdził, że jeśli dojdzie do prób usunięcia Trumpa, w USA trzeba się liczyć z wybuchem wojny domowej.  Instrukcja brzmiała wówczas: „Zdecydowanie wspierać Michael Savage`a i jego punktu widzenia, podkreślać jego kompetencję i uczciwość. Savage mówi jasno: wszelkie próby usunięcia Trumpa to bezpośrednia droga do wojny domowej w USA. Wskazywać nazwiska tych, którzy sprzeciwiają się prezydentowi i tych, którzy utrudniają jego wysiłki zmierzające do realizacji obietnic przedwyborczych. Skupić się na tym, że antyTrumpowscy republikanie:

  1. a) rzucają mu kłody pod nogi ws. finansowania budowy muru granicznego;
  2. b) nie obniżają podatków;
  3. c) rzucają oszczerstwa na Trumpa i szkodzą jego reputacji (przywołać McCaina);
  4. d) nie chcą anulować przepisów Obamacare;
  5. e) nie spieszą się do przyjęcia przepisów, które sprzeciwiają się wpuszczaniu do USA uchodźców z krajów Bliskiego Wschodu.

Podsumować, że w przypadku, gdy Republikanie nie przestaną działać jak zdrajcy, muszą wziąć na siebie niechęć mieszkańców podczas wyborów w 2018 r.”

Czasem nakazywano też wspierać samego prezydenta Trumpa: „Pełne wsparcie dla Donalda Trumpa i wyrażanie nadziei, że tym razem Kongres będzie zmuszony do działania zgodnie z tym, co mówi prezydent. Podkreślać, że jeśli Kongres w dalszym ciągu działać jak kolonialny rząd brytyjski przed wojną o niepodległość USA, to wywoła kolejną rewolucję. Podsumować, że Trump po raz kolejny udowodnił, że to on rzeczywiście dba o  interesy Stanów Zjednoczonych Ameryki.”

 

Złe elity, złe mainstreamowe media. Jak w Polsce!

Trolle miały także pracować nad podważeniem wiarygodności specjalnego prokuratora Robert Mueller, prowadzącego śledztwo ws. ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w USA. Instrukcja na jego temat brzmiała tak: „Specjalny prokurator Mueller jest marionetką establishmentu. Wymieniać skandale, które miały miejsce, gdy Mueller kierował FBI. (…) Podsumować, że Mueller jest osobą zależną politycznie, w związku z tym nie gwarantuje uczciwości ani otwartości dochodzenia.  Podkreślić, że praca komisji śledczej jest szkodliwa dla kraju i ma na celu uruchomienie procedury impeachmentu Trump. Zaznaczać, że tego nie można zrobić, bez względu na wszystko.”

Poza Muellerem uderzano również w media krytykujące Trumpa. Kiedy w portalu online CNN pojawiła się wypowiedź (sierpień 2017), w której Biały Dom za czasów Trumpa porównano do burdelu, trolle dostały rozkaz atakowania mediów:

„Oskarżyć CNN o kolejne kłamstwo. Stwierdzić, że podczas ostatnich wyborów media głównego nurtu, które poparły kandydaturę Hillary Clinton na prezydenta, prawie w 100 proc. rozpowszechniały fake newsy, obraźliwe oświadczenia i kłamstwa na temat Donalda Trumpa i jego zwolenników. Teraz to kontynuują. To jest właśnie prawdziwy powód, dla którego takie źródła informacji jak New York Times, Washington Post, CNN, CBS, Time i Huffington Post nie mogą być traktowane poważnie: są głównymi kanałami propagandy i usiłują mieszać w głowach obywateli amerykańskich.

Przypomnieć czytelnikom, że każde z wyżej wymienionych mediów korzysta z funduszy zależnych od Hillary Clinton, i otrzymywało pieniądze z jej wyborczego funduszu. Te media produkowały fałszywe wyniki badań w sondażach, które przewidywały wygraną Clinton przewagą 10-15 proc. nad Trumpem, starały się obrazić i zdyskredytować Trumpa. Podsumować, że CNN dawno temu stracił swoją reputację, nie można mu ufać, i z dnia na dzień dalej traci wiarygodność.

Prawdziwą burzę wywołał natomiast senator Marco Rubio, związany z popierającą Trumpa Partią Herbacianą (Tea Party), kiedy skrytykował działania prezydenta związane z imigrantami. Instrukcję dla trolli dotyczącą jego wypowiedzi oznaczono słowami „BARDZO WAŻNE” i opisano w niej, w jaki sposób hejtować senatora: „Demaskujemy Marco Rubio jako fałszywego konserwatystę, który zdradził republikańskie wartości, który w duszy gardzi amerykańską Konstytucją i obywatelami amerykańskimi. Przypominać, że Rubio jest protegowanym niedorzecznego Jeba Bush, który jest hańbą dla ruchu konserwatywnego. Stwierdzić, że ofiary przemocy popełnionej przez nielegalnych imigrantów i rodziny ofiar z całego serca nienawidzą Marco Rubio. Innymi słowy: Rubio jest liberałem, który przeniknął do Partii Republikańskiej w celu osłabienia jej od wewnątrz. Podsumować, że głosowanie w wyborach do Senatu na Rubio jest praktycznie tym samym, co głosowanie na Hillary Clinton.

Zaledwie kilka dni później trolle miały podważać wiarygodność innego konserwatywnego polityka, Mitcha McConnella, lidera Republikanów w Senacie. Oczywiście bezpośrednia przyczyną znów była jakaś jego „niewłaściwa” wypowiedź:

„Nadszedł czas dla Mitcha McConnella, powinien już przejść na emeryturę. Podkreślić, że McConnell wyczerpał się jako polityk.

Mitch McConnell zachowuje się, podobnie jak wielu innych republikańskich senatorów, jak renegat i podły liberał. Nie zrobił nic, by pomóc spełnić obietnice wyborcze Trumpa i innych Republikanów. Przypomnieć, że McConnell jest przyjacielem Joe`a Bidena, który nie przestrzega w polityce żadnych zasad. Podkreślić, że bojkot konserwatywnego programu jest najbardziej nieodpowiedzialnym i zdradzieckim zachowaniem w obecnej sytuacji. Podsumować, że ludzie nie głosowali na republikanów w 2014 i 2016 po to, by dziś robili te same rzeczy, co Demokraci, którzy głównie zajmowali się sobą, a nie obywatelami.”

 

Zaplanowana na zimo operacja informacyjna

Wszystkie te cytowane instrukcje pochodzą z pierwszej połowy sierpnia 2017 roku. Widać, jak intensywnie, precyzyjnie i z dużą znajomością sytuacji w USA planowano budowanie przekazu przez trolle. To zaplanowano na zimno operacja informacyjna. Wystarczy tych kilkanaście cytatów, by zauważyć nie tylko określoną narrację, ale też słowa-klucze, pojawiające się w instrukcjach: zdrada, kłamstwo, hańba, podły liberał, media rozpowszechniające fake newsy, złe elity (establishment), fałszowanie wyborów, możliwość wybuchu wojny domowej. Do tego obraźliwe epitety: zgred, renegat, niedorzeczny, nieuczciwy, dwulicowy krzykacz.

Źli są ci, którzy ośmielają się skrytykować Trumpa; którzy nie zgadzają się na niezgodne z prawami człowieka traktowanie imigrantów. Złe są mainstreamowe media, których wiarygodność trolle podważają, wiążąc je z określoną opcją polityczną, tu: z Demokratami i z Hillary Clinton. Obelga jest przynależność do elit. Łatwo zauważyć, że trolle pracują nie tylko na linii Trump – krytycy Trumpa, ale bardzo intensywnie zajmują się też pogłębianiem podziałów w samej Partii Republikańskiej, popierającej przecież obecnego prezydenta USA. Mogłoby się to wydawać dziwne, gdyby nie fakt, że celem wojny informacyjnej prowadzonej przez Rosję jest zwiększanie swoich wpływów przez osłabianie przeciwnika, a to łatwo osiągnąć siejąc chaos, dzieląc społeczeństwo – i polityków – na coraz mniejsze i coraz bardziej skłócone grupy.

 

A w Polsce? Śledztwa nie ma. Kreml jest.

Moglibyśmy się tym wszystkim nie przejmować, sprawa dotyczy wszak USA, gdyby nie fakt, że i słowa-klucze, i metody działania doskonale pasują do tego, co znamy z Polski. Zaledwie kilka dni temu pisałam na Oko.Press o zaskakującej aktywności fake`owych kont, które nie radziły sobie z językiem polskim, a które zaraz po ogłoszeniu wyników I tury wyborów na prezydenta Warszawy próbowały zbudować narracje o sfałszowaniu wyborów.  Zresztą, wystarczy wziąć dowolną instrukcję, choćby tę na temat mediów, i zmienić nazwy, by zobaczyć niesamowite podobieństwo. Oto przykład:

„Oskarżyć TVN o kolejne kłamstwo. Stwierdzić, że podczas ostatnich wyborów media głównego nurtu poparły Platformę Obywatelską, ciągle rozpowszechniały fake newsy, obraźliwe oświadczenia i kłamstwa na temat PiS-u i jego zwolenników. Teraz to kontynuują. To jest właśnie prawdziwy powód, dla którego takie źródła informacji jak TVN, Gazeta Wyborcza, Onet czy Radio Zet nie mogą być traktowane poważnie: są głównymi kanałami opozycyjnej propagandy i usiłują mieszać w głowach Polakom.

(…) Te media w kampanii prezydenckiej produkowały fałszywe wyniki badań w sondażach, które przewidywały wygraną Bronisława Komorowskiego, starały się obrazić i zdyskredytować Andrzeja Dudę. Podsumować, że TVN dawno straciło swoją reputację, nie można mu ufać, i z dnia na dzień dalej traci wiarygodność.”

Pasuje? Perfekcyjnie! Czy to znaczy, że tę narrację zbudowali nam Rosjanie, a część polskiego społeczeństwa im uwierzyła? Niekoniecznie. Z dzieleniem społeczeństwa doskonale radzimy sobie sami, bez pomocy z zewnątrz. Ale podobieństwo tych narracji, popularność tych samych słów-kluczy zarówno w amerykańskiej, jak i polskiej dyskusji politycznej (zdrada, hańba, kłamstwo, złodzieje) powinno zmusić nas do poważnej refleksji. Bo może jednak Rosjanie przeniknęli do polskiej debaty politycznej głębiej niż nam się wydaje. Może ich wpływ trwa dłużej niż ostatnie dwa lata.

Niestety, w Polsce nie ma żadnego śledztwa w tej sprawie. Nie ma prokuratora takiego jak Mueller, który mimo nacisków Trumpa śledzi, oskarża i doprowadza do procesów. Tego nie ma. A Kreml? Och, wpływy Kremla oczywiście są. Doświadczamy ich na co dzień.

 

Tekst ukazał się na portalu Oko.Press

„Sfałszowano wybory!” – fake`owe konta działały jak rosyjskie trolle

Analiza wpisów oraz użytkowników każe postawić tezę, że po I turze wyborów samorządowych na polskim Facebooku fake’owe konta, prawdopodobnie rosyjskie, usiłowały zbudować przekaz o fałszerstwach wyborczych w Warszawie. Co ciekawe, po II turze wyborców nie zaobserwowałam już tego typu aktywności

„Wybory w Warszawie zostały z Fałszowane”, a „Warszawa jest z korumpowana” – komentarze z charakterystycznymi błędami językowymi można było przeczytać na Facebooku wielokrotnie po pierwszej turze wyborów samorządowych, przede wszystkim na grupach popierających obecny rząd oraz partię PiS.

Choć wpisy nie były identyczne, aktywność kont budujących narrację o fałszerstwie wyborczym zwracała uwagę nieznajomością języka polskiego i licznymi błędami. Dużą odpowiedzialnością wykazali się użytkownicy tych grup, którzy – choć zawiedzeni wynikami wyborców  i obrażeni na warszawiaków – nie kupili przekazu o sfałszowaniu głosowania.

To może szokować. Ale naprawdę wiele wskazuje na to, że po pierwszej turze wyborów mieliśmy do czynienia z aktywnym włączeniem się rosyjskiej propagandy w budowanie nastrojów wśród niezadowolonych z wyników głosowania wyborców PiS.

Aktywność była ukierunkowana przede wszystkim na Facebookowe grupy zwolenników obecnej partii rządzącej – zarówno te zamknięte, jak i otwarte. Tuż po ogłoszeniu sondażowych wyników I tury wyborów oraz w powyborczy poniedziałek zaczęły pojawiać się tam posty, których widoczność podbijano sporą liczbą reakcji oraz komentarzami, w których najczęściej powtarzał się taki przekaz: skoro Patryk Jaki przegrał wybory, to oznacza, że zostały one „zFałszowane” lub „z fałszowane”.

Komentowano również posty neutralne, np. wpis „Warszawo, co Ty zrobiłaś?!”, ale dyskusja pod nimi neutralna już nie była – zmierzała wyraźnie w kierunku tezy o fałszerstwach lub korupcji. Oczywiście jednocześnie uderzano w tych, którzy wybory wygrali.

 

„Z kąd”, „kąpinator” i „czetwiny nos”

Liczne, bardzo widoczne i specyficzne błędy językowe były cechą charakterystyczną znacznej części tych komentarzy, przy tym pochodziły one z różnych kont, nie można więc wytłumaczyć tego w ten sposób, że jakaś jedna osoba z problemami językowymi postanowiła włączyć się w dyskusję.

Oto przykłady komentarzy (lub ich fragmenty) z rażącymi błędami językowymi: 

  • „z fałszowane”,
  • „gułaki” (zamiast gułagi),
  • „mug” (zamiast mógł),
  • „tagzwanych” (zamiast tak zwanych),
  • „z korumpowana”
  • „Nie wpuszczać tą zaraze do naszych miast, zawsze byli wrednij”,
  • „Wstanom właściciele kamienic zgrobu to jak bendzie mało mostow to gdzie bendom spac. Warszawiacy jak male dzieci na zlisc mamie odmroze sobie luszy”,
  • „mieli by niezły cyrk powinien sobie czetwiny nos doczepić masakra i wstyd”,
  • „kąpinator”,
  • „wkrótce będoł żałowoć”,
  • „z kąd”,
  • „uniewazniac nieprawidłowe glosowania przedstawiane zaniedbania, wskazywane przykłady w informacjach”,
  • „będzie źądzic dalej banda upa”.

Nie były to typowe błędy dla Polaka piszącego we własnym języku. Wygląda to raczej tak, jakby komentarze pisano w oparciu o jakiś kiepski program komputerowy do tłumaczenia, który na dodatek nie uwzględniałby części polskich czcionek, lub jakby pisała to osoba , która trochę się języka polskiego nauczyła, ale niewiele, i to głównie ze słuchu.

Niektóre komentarze nie miały błędów językowych, za to były pisane bez użycia polskich czcionek. Od razu zaznaczam – to nie jest typowe dla tych grup na Facebooku. Obserwuję je od dawna i komentarze pisane w ten sposób pod względem językowym zauważyłam wcześniej tylko raz: w czasie protestu matek dzieci niepełnosprawnych w Sejmie.

Wtedy również mieliśmy wręcz zalew postów bez polskich czcionek, z błędami nie tylko ortograficznymi, ale również interpunkcyjnymi czy składniowymi, np. „te ludzie niepełnosprawni” „nie poczebują rechabitacji” „ktoś nigdy nie był na zasiłku i poakowal im w kieszenie to taka osoba dobra a teraz jestbwlasnie podziękowanie”.

Jednocześnie, w obu opisywanych przypadkach, tuż obok pojawiały się również komentarze pisane poprawną polszczyzną, tym wyraźniej widać było różnice językowe między wpisami.

Fałszywe zdjęcia profilowe i niespójne wizerunki

Rzecz jasna same błędy językowe nie wystarczają do postawienia tezy, że mamy do czynienia z aktywnością rosyjskich trolli. Przeanalizowałam konta, które pisały te komentarze. Wyodrębniłam kilkanaście najłatwiejszych do obserwacji ze względu na najbardziej rażące błędy.

Co można było na nich zauważyć?

Konto Andrzeja M. na pierwszy rzut oka wygląda na konto typowego polskiego narodowca. Nawet zdjęcie profilowe – młodego mężczyzny z twarzą częściową zasłoniętą chustą – doskonale pasuje do tego wizerunku.

Ale po przeszukaniu Google okazuje się, że to zdjęcie pochodzi z portfolio rosyjskiego fotografa, mieszkającego w Maroku. Wśród grup polubionych przez Andrzeja są np. „Rosja za Polską, przeciw podłemu „polin” z usraela”, „Chór Aleksandrowa i ich przyjaciele”, jest rosyjskojęzyczna grupa fanów kompozytora Ogińskiego – dość zaskakujący dobór grup jak na polskiego narodowca.

Oczywiście, Andrzej polubił również grupy związane z narodowcami, a także grupy katolickie. Posty, które udostępnia na własnym profilu, dotyczą m.in.:

  • trucia dzieci szczepionkami, które rzekomo wywołują autyzm,
  • oraz tego, że epidemia odry w Polsce to oszustwo, za którym stoi lobby farmaceutyczne;
  • zbrodni wołyńskiej;
  • powszechnego dostępu do broni;
  • wpuszczania do Polski uchodźców przez rząd PiS.

Wszystkie te tematy należą do tematów stale wzmacnianych w Polsce przez rosyjską propagandę. O wyborach samorządowych Andrzej pisze jednoznacznie – ich wyniki są dowodem fałszowania wyborów w Warszawie.

Jego post jest rozpowszechniany na grupach, ale też na otwartych kontach innych użytkowników. Treść jest więc sprawnie rozsiewana po polskim Faceboooku.

Kolejne konto. Małgorzata administruje jedną z otwartych grup popierających rząd Morawieckiego. Po wyborach zamieszcza na niej link do artykułu z portalu wlocie.pl, zatytułowanego: „Wybory w Warszawie zostaną unieważnione! Ujawniono ogromny przekręt!”.

Przyglądam się jej kontu. Lubi fanpage portalu Niezalezna.pl oraz Lecha Kaczyńskiego. Lajkuje Marsz dla Jezusa i prawy.pl. Ale jednocześnie jest zaskakująco wielojęzyczna. Obserwuje strony w językach: angielskim, hiszpańskim, włoskim, chorwackim, francuskim, również w językach malajalam i telegu (używanymi w Indiach), egipskim, albańskim, rumuńskim, rosyjskim, portugalskim i greckim.

Obserwuje fanpage poświęcony Lechowi Kaczyńskiemu – a jednocześnie stronę dyrektora hiszpańskojęzycznej katolickiej agencji informacyjnej. Jak podaje, mieszka w Warszawie, ale ma tylko jednego znajomego na swoim koncie na FB. Obserwuje stronę Polonii w Norwegii, rosyjskojęzyczną stronę religijną (kościoła prawosławnego) i Bractwo Matki Bożej Różańcowej w Bogocie.

Karol, który pisze komentarz, że w Warszawie „patriotow wymordowal Hitler i Stalin”, ma z kolei zupełnie puste konto. Należy tylko do jednej grupy – popierającej PiS. Nie polubił żadnej strony, nie uczestniczył w żadnym wydarzeniu.

Jego zdjęcie profilowe to zdjęcie modela, które można znaleźć na anglojęzycznej stronie poświęconej męskiemu stylowi życia. Ma 18 znajomych, z tego 17 to konta ze zdjęciami profilowymi innych modelek i modeli lub aktorów – choć żadne z tych kont nie ma ani jednego postu związanego z modelingiem.

Konto jednego z jego znajomych, Borysa, używa np. zdjęcia kanadyjskiego aktora i piosenkarza Antonio Cupo. Inne fotografie z kont znajomych można znaleźć na stronach związanych z modą męską. Ich konta na FB są puste, bez żadnej typowej aktywności – tę  można zaobserwować jedynie na politycznych polskich grupach.

Barbara, rencistka, obserwuje strony proPiSowskie, a jednocześnie lajkuje francuskiego eurodeputowanego, bułgarską organizację pozarządową, lubi też strony niemiecko-, portugalsko- i węgierskojęzyczne.

Halina, emerytka z Gliwic (wg opisu na koncie), miała się uczyć w Berkeley College, a jednocześnie w Technikum Kolejowym w Gliwicach. Lubi fanpage’e polityków PiS oraz Radia Maryja, a jednocześnie amerykańskiego kulturysty Dextera Jacksona, piwa Heineken, linii lotniczych z Emiratów Arabskich, należy do społeczności „Donald Trump is Our President”, czyta też na FB hiszpańskojęzyczne strony.

Sieciowe samouczki różnych języków – bardzo popularne

Można by długo wymieniać, ale jedno jest pewne: to nie są typowe konta zwykłych użytkowników Facebooka. Prawdopodobnie znacząca ich większość to konta fałszywe, za którymi nie stoją prawdziwi ludzie.  Ich analiza pozwoliła  jednak wskazać cechy wspólne:

  • część z nich ma polubioną stronę Sputnik News, rosyjską Voice of Europe lub Настоящее Время, ale też fanpage’e: „Za wolną Rosję” (podaje informacje z niezależnych mediów rosyjskich) i „Krym należy do Ukrainy”;
  • konta, które mają jakąkolwiek aktywność na własnych profilach, obserwują strony w bardzo różnych językach: polskim, niemieckim, francuskim, włoskim, angielskim, hiszpańskim, czeskim, węgierskim, francuskim, amerykańskim, niemieckim, w językach używanych w Indiach, a nawet strony australijskich mediów czy agencji prasowych, dworu królewskiego w Monako, rozmaitych organizacji rządowych i pozarządowych w wielu państwach europejskich.

Taka wielojęzyczność była cechą charakterystyczną wcześniej obserwowanych przeze mnie kont rosyjskich trolli – jedno z nich opisałam szczegółowo na OKO.Press jako konto aktywne wśród antyszczepionkowców.

  •  na niektórych pojawiają się także polubienia stron będących… samouczkami języka niemieckiego, strony z poradami na temat poprawnej polszczyzny, a nawet uczące języka węgierskiego. Znalazłam też konta lubiące stronę udostępniającą kursy ekspresowej nauki języków obcych.

Rosyjska propaganda? Akcja pasuje do jej celów i sposobu działania

Wszystkie zgromadzone dane każą postawić hipotezę, że mieliśmy do czynienia z próbą zbudowania przekazu nt. polskich wyborów przez rosyjską propagandę. Nie pierwszą i zapewne nie ostatnią.

Teoretycznie jest możliwe, że za kontami stoi ktoś inny niż Rosja. Jednak taka aktywność pasuje zarówno do sposobu działania znanego z doktryny rosyjskiej wojny informacyjnej, jak i do celów rosyjskiej propagandy.

Jak wielokrotnie pisałam, jej fundamentalnym celem, jeśli chodzi o Polskę, jest sianie chaosu, skłócanie społeczeństwa i destabilizowanie sytuacji społeczno-politycznej w kraju. Mamy być coraz bardziej nieufni, gubić się w informacyjnym chaosie, nikomu nie wierzyć i zamykać się w coraz mniejszych bańkach informacyjnych, nie nawiązujących kontaktu z innymi środowiskami.

Takie podziały osłabiają państwo, bo niszczą część wspólną narodu. Oczywiście, rosyjscy propagandziści pracują nad tym nie tylko wobec Polski, jak pokazuje choćby analiza fanpage’y obserwowanych przez rosyjskie trolle, ich aktywność obejmuje wiele państw. Ale nasze państwo także.

Osoby sceptycznie podchodzące do mojej hipotezy mogą zastanawiać się, czemu opisywane konta popełniały tak rażące błędy językowe – przecież to znacznie ułatwia ich wykrycie. Rzeczywiście, zazwyczaj obserwowane konta rosyjskich trolli są na tyle dobrze przygotowane, że świetnie sobie radzą z językiem polskim i nie można ich wykryć na podstawie błędnej pisowni.

Wydaje się jednak, że w niektórych, wyjątkowych sytuacjach w polskojęzycznych mediach społecznościowych uruchamiane są grupy kont na co dzień aktywnych w innych przestrzeniach językowych. Być może po prostu takie jednorazowe, akcyjne zlecenie trollingu internetowego realizuje inna rosyjska firma niż ta, która zajmuje się budowaniem stałej aktywności wśród Polaków.

Amerykanie podczas śledztwa ws. wpływu Rosjan na wybory prezydenckie w USA wymienili aż kilkanaście rosyjskich firm, obsługujących aktywność rosyjskich trolli w sieci.

Oczywiście, dopóki nie mamy twardych dowodów na to, że za wskazaną aktywnością stoi rosyjską propaganda, możemy tylko przypuszczać, że to rosyjskie trolle chciały narzucić Polakom narrację na temat wyników wyborów samorządowych.

Warto podkreślać, że tym razem, mimo dużych emocji po stronie zwolenników PiS, rosyjska akcja się nie udała. Polacy nie kupili przekazu o fałszerstwach. Z tego przekazu nie skorzystali też politycy PiS.

Opisana akcja pokazuje jednocześnie, z jakiego rodzaju zagrożeniem możemy mieć do czynienia podczas każdych kolejnych wyborów. Teraz w budowanie narracji zaangażowano zaledwie kilkanaście kont. Ile ich uaktywni się przed kolejnymi wyborami czy tuż po nich – zobaczymy.

UWAGA: Nie wszystkie komentarze prezentowane na screenach to komentarze budzące wątpliwość. Te, które zwróciły moją uwagę i które analizowałam szczegółowo, są zaznaczone na czerwono. Oczywiście także wśród nich mogą znaleźć się komentarze prawdziwych użytkowników FB.

 

Analiza ukazała się na portalu Oko.Press

Rosyjski troll na polskim Facebooku. Jest wśród antyszczepionkowców

Twierdzi, że jest Polką o poglądach narodowo-katolickich, a reklamuje film pomawiający hierarchów katolickich. Chce, żebyśmy oglądali film o tym, że szczepionki zawierają ludzkie DNA, w Gowinie widzi „ruskiego Żyda”, w innych – „chazarskie ścierwa”. Nie cierpi imigrantów muzułmańskich ani Ukraińców. Chcesz zobaczyć, jak działa rosyjski troll? Zapraszam

Rita wierzy też w jedność Słowian oraz spiskową „prawdę o transplantacjach”. Udostępnia nagranie z wypowiedzią Jana Zbigniewa hr. Potockiego o rychłym końcu PiS, bardzo interesuje ją prezydent Syrii oraz newsy z Palestyny. Czyta po arabsku.

Wszystkie rozsiewane przez nią treści odpowiadają typowym narracjom  prokremlowskiej propagandy.

135 tys. wzmianek na temat szczepień

Natknęłam się na to konto badając najbardziej aktywnych użytkowników wypowiadających się w polskich social media przeciwko obowiązkowi szczepień. To nośny temat, chyba bardziej niż zdajemy sobie sprawę. I nie pojawił się dopiero teraz, gdy kwestia zniesienia obowiązku szczepień stanęła w Sejmie (głosowanie odbyło się 4 października 2018, a obywatelski projekt ustawy podpisany przez 120 tys. osób przekazano do dalszych prac w komisji). Jest popularny od kilku lat, a zainteresowanie nim rośnie.

W ciągu ostatniego miesiąca pojawiło się w polskim internecie 135 tys. wzmianek na temat szczepień, z czego aż 103 tys. na Facebooku. Dla porównania, inny popularny temat w polskich mediach społecznościowych – Ukraina i Ukraińcy – to zaledwie 25 tys. wzmianek w ciągu miesiąca.

Temat szczepień rozpala emocje i wzbudza dyskusję. Przez rok o szczepieniach wzmiankowano 877 tys. razy, z czego aż 718 tys. razy na Facebooku, a zaledwie 35 tys. na Twitterze, 34 tys. na forach internetowych i 38 tys. razy na You Tube.

Statystycznie na Facebooku w ciągu 10 minut pojawia się 16 wzmianek na ten temat – przez całą dobę.

Jednym z najaktywniejszych profili dyskutujących o szczepieniach jest profil Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Wiedzy o Szczepieniach STOP NOP. Skrót NOP oznacza „niepożądany odczyt szczepienny”. Właśnie to stowarzyszenie odpowiada za złożony w Sejmie obywatelski projekt ustawy o zniesieniu obowiązku szczepień w Polsce.

Fanpage STOP NOP ma obecnie 115 tys. fanów na Facebooku, a liczba wzmianek na jego temat robi wrażenie. W ostatnim miesiącu STOP NOP pojawił się w internecie 17,5 tys. razy, a w ciągu ostatniego roku – 101 tys., czyli ok. 277 razy dziennie.

Najczęściej pisze Anna Grace z Filipin…

Postanowiłam sprawdzić jakie konta piszą o szczepieniach najczęściej. Okazało się, że rekordziści (nie licząc fanpage’u samego stowarzyszenia) mają po 700-900 wzmianek rocznie. Oczywiście, i trzeba to jasno zaznaczyć, spora część aktywnych kont należy do prawdziwych użytkowników, bardzo zaangażowanych w zmianę istniejącej w Polsce sytuacji.

Jednak część zwraca uwagę nietypową aktywnością.

Mamy konta anonimowe o nietypowych nazwach użytkowników, jak

  • Milena Specjał (790 wzmianek w ciągu roku),
  • Ziutek Bałamutek (321 wzmianek) czy
  • Masha Fa (212 wzmianek).

Mamy konta, które zmieniły nazwy użytkownika lub przestały działać, jak choćby Anna Grace (630 wzmianek w ciągu 2 lat), które to konto dziś, choć istnieje, nie jest aktywne. Swoją rolę spełniało w 2016 i 2017 roku. Niewiele o nim wiadomo – na koncie Anny Grace nie ma żadnych zdjęć, nie ma znajomych, wydarzeń, w których brałaby udział. Jedyne, czego można się o niej dowiedzieć, to miejsce, w którym przebywa. Otóż są to, wg jej oznaczeń, Filipiny. A dokładnie Dipolog City.

Ciekawe – skąd na Filipinach takie zainteresowanie szczepieniami w Polsce?

@AnnaMaria vel Eliza Marcel

Inne konto – @AnnaMaria, 497 wzmianek o STOP NOP w ciągu ostatniego roku. Pod taką nazwą pojawia się w zestawieniach, jednak dziś Anna Maria nazywa się już Eliza Marcel – przynajmniej na FB. Poza tym o niej również niewiele wiadomo, choć mieszka (podobno) w Poznaniu. Znajome ma tylko dwie, pod jej publicznymi postami nie widać żadnych reakcji, nie pokazuje swojego zdjęcia profilowego.

Jest też konto @ZiutekBałamut (321 wpisów nt. szczepień w ciągu roku), które wcześniej nosiło jeszcze wdzięczniejszą nazwę – @Ziuta z Pogwizdowa.

@JustfitSok – 33 wypowiedzi przeciwko szczepieniom w ciągu ostatniego tygodnia, 3 znajomych, żadnych własnych zdjęć, zupełnie puste konto –  aktywność tylko na stronach związanych z ruchem antyszczepionkowym.

@MashaFa także nie pokazuje swego zdjęcia ani nie podaje nazwiska, ma tylko jedną polubioną stronę – grę Angry Birds Epic. Ma też mnóstwo znajomych z całego świata, także z Rosji – wszyscy to użytkownicy tej gry. @MashaFa gra, a poza tym często wypowiada się o szczepieniach – 212 wzmianek w ciągu ostatniego roku. I tylko o szczepieniach…

Rita, wcześniej Ewa: Polka – katoliczka na emigracji czy może…?

Najciekawsze jest jednak inne konto, które także pojawia się wśród najaktywniejszych antyszczepionkowców. Wyjątkowo nie podam nazwy użytkownika – wzorem wielu badaczy zajmujących się wojną informacyjną. Chodzi o to, by konto rozpoznane jako powiązane z prokremlowską propagandą, nadal działało, wtedy istnieje możliwość dalszej obserwacji.

Na potrzeby tego tekstu będziemy więc mówić o Ricie B. Rita B. jest Ritą od niedawna. Jeszcze kilka miesięcy temu funkcjonowała na FB jako Ewa J.

Przedstawia się jako Polka mieszkająca w Kanadzie. Jej zdjęcie profilowe to grafika twarzy przerobiona w programie komputerowym. Jest obserwowana przez zaledwie 12 osób, ale nie są one aktywne pod jej postami. Nigdy nie brała udziału w żadnym wydarzeniu na FB.

Jest za to bardzo aktywna, jeśli chodzi o grupy i strony. W polskojęzycznych grupach prezentuje się głównie jako wyznawczyni narodowo-katolickiego światopoglądu.

Jej najnowszy post na własnym profilu to zdjęcie Matki Boskiej z napisem „Niepokalane serce Maryi – módl się za nami”.

Należy m.in. do społeczności:

  • Narodowy Front Polski,
  • Stop dla ukrainizacji Polski,
  • Jezus – mój Bóg i Król teraz i na wieki,
  • Patriotyczna Polska.

Ale zanim uznamy ją za typową Polskę katoliczkę (choć na emigracji), warto spojrzeć na resztę jej aktywności. Rita jest aktywna np. w grupie Słowianie razem– a narracja o jedności Słowian (wśród których oczywiście znaczącą rolę odgrywają Rosjanie) jest bardzo często wykorzystywana przez rosyjską propagandę w sieciowej wojnie informacyjnej.

Rita włącza się też w społeczność Syrian News Activist– prowadzoną w języku arabskim stronę rewolucyjnych, niezależnych aktywistów syryjskich. Jeszcze ciekawsze informacje wynikają z analizy fanpage’ów polubionych przez Ritę.

Okazuje się, że Rita interesuje się wydarzeniami z wielu rejonów świata. Wśród polskich fanpage’ów interesują ją:

  • Radio Maryja,
  • Wprawo.pl,
  • Różaniec do granic,
  • Kontrrewolucja Informacyjna,
  • Kościół Starokatolicki w RP czy
  • Związek Jaszczurczy (nawiązujący do historycznej konspiracyjnej organizacji wojskowej obozu narodowego).

Ale lubi także:

  • SWT TV – fanpage osób, które analizują… ochronę kontrwywiadowczą Polski;
  • Kresy.pl – analitycy programu CEPA STRATCOM, badający rosyjską wojnę informacyjną w Europie, w swoich raportach opisują ten portal jako prokremlowskie medium;
  • Stop dla rusofobii – na tej stronie można się przekonać, że rusofobia to wymysł, a Rosja jest ok;
  • Ukrainiec nie jest moim bratem – fp antyukraiński;
  • Falangę – organizację założoną przez byłego szefa jednej z brygad ONR Bartosza Bekiera.

Jeszcze bardziej fascynujące są zagraniczne zainteresowania Rity. Otóż obserwuje ona np. fanpage’e:

  • The Palestinian Information Center,
  • nieoficjalną polskojęzyczną stronę prezydenta Syrii Bashara Al-Assada,
  • polskojęzyczną stronę informacyjną Wojna w Syrii oraz stronę Hands off Syria,
  • fanpage Imama Tawhidi’ego z Australii,
  • prorosyjski portal Voice of Europe,
  • The Jerusalem Post,
  • amerykańską organizację ortodoksyjnych antysyjonistycznych Żydów Neturei Karta International,
  • fanpage Alfie Evans Forever,
  • Syria News,
  • włoską organizację pomagającą krajom słabo rozwiniętym Steadfast Onlus
  • fanpage o tematyce słowiańskiej Lech/Lah/Polah – odkłamać dumne dzieje Ario-Słowian.

Spośród polskich osób publicznych lubi

  • Stanisława Michałkiewicza (słynnego ostatnio, radykalnego prawicowego nienawistnika, publicystę Radia Maryja),
  • posła Sylwestra Chruszcza (był w Kukiz’15, obecnie w Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego),
  • Roberta Winnickiego z Ruchu Narodowego,
  • byłego kandydata na prezydenta RP Grzegorza Brauna i
  • Jacka Wilka (partia Wolność).

W sumie Rita obserwuje 250 stron i należy do 45 grup.

Narodowo-katolicka Rita i antypapieski kanał na You Tube

Tak ciekawa świata kobieta na Facebooku zajmuje się przede wszystkim podawaniem linków do różnych „ciekawych” treści w grupach, do których należy, oraz w komentarzach do popularnych postów.

Część dotycząca szczepień to mniej więcej 25-30 proc. jej aktywności. W sumie w ciągu dwóch lat wygenerowała ona ok. 1,5 tys. wzmianek, z tym że miewała też kilkukrotnie 30-, 40 dniowe okresy nieaktywne.

Najwięcej postów napisała we wrześniu i październiku 2017 roku. Jakich? I tu znowu mamy bardzo ciekawą sytuację. Oczywiście wiele z nich dotyczy szczepień. Rita często publikowała linki do materiałów video z You Tube. Niestety, dziś trudno ocenić ich treść, bo większość YT usunął za naruszanie regulaminu. To zresztą również symptomatyczne.

Poza szczepieniami Ritę interesowały też inne tematy. Choćby uchodźcy i „grożąca Polsce” islamizacja oraz udział w niej… polskiego kościoła katolickiego.

Kilkunastokrotnie Rita udostępniła link do filmu „Kardynał Nycz – Zdrajca – otwiera Polskę na islamizację”, opublikowanego na kanale YT o nazwie „Byzantine Catholic Patriarchate”. Można na nim znaleźć filmy antykościelne, zwłaszcza antypapieskie, publikowane w kilku wersjach językowych: rosyjskiej, polskiej, ukraińskiej, angielskiej i słowackiej, czasem też hiszpańskiej i węgierskiej.

Specjalny film zatytułowany „Słowo dla Polski”, udostępniony na tym profilu, ma podtytuł: „Kroki Franciszka Bergoglia do zniszczenia” (Bergoglio to nazwisko papieża Franciszka). Czyli katolicka, narodowa Rita udostępnia antykatolickie filmy. Hm.

Rita zamieszcza też wiele antysemickich wpisów, jak choćby ten o Jarosławie Gowinie: „A czy to jest polskie nazwisko? Koncowka in wskazuje na ruskiego zyda” (pisow. oryg.).

Pisze najczęściej bez polskich czcionek, choć co jakiś czas pojawiają też posty napisane bezbłędną polszczyzną (zupełnie jakby pisała je jakaś inna osoba).

Linkuje treści z portalu Falanga, czasem z prorosyjskiego Sputnika News, materiały antyszczepionkowe znajduje na portalu o mocno wątpliwej wiarygodności alexjones.pl, podaje dalej link do transmisji wykładu Klubu Dmowskiego z Łodzi o ludobójstwie Polaków na Kresach Wschodnich.

Jednocześnie szeroko udostępnia materiał TVN24 o pobitym przez policję Igorze Stachowiaku (informacja wykorzystywana przez opozycję, a nie przez obóz narodowy). W swoich komentarzach używa epitetu „chazarskie”. Słowo to, w oderwaniu od znaczenia historycznego, w niektórych środowiskach dziś oznacza po prostu „żydowskie”, zgodnie z narracją, że wszyscy Żydzi pochodzą od Chazarów. Tę narrację prezentowali przede wszystkim Rosjanka Tatiana Graczowa, która wydała na ten temat kilka publikacji. W Polsce słowo to nadal jest mało popularne.

Rosyjskie trolle propagują niezgodę

Jak widać, Rita przede wszystkim sieje treści. Udostępnia linki, komentuje – ale zazwyczaj do komentarza dołącza link. Prezentuje się jako Polka o poglądach narodowych i katolickich, należy do wielu grup modlitewnych na Facebooku, a jednocześnie rozsiewa treści antypapieskie oraz pomawiające niektórych hierarchów Kościoła Katolickiego w Polsce.

We wrześniu 2017 r. napisała wręcz o zdradzie Episkopatu, ponieważ – jej zdaniem – Caritas sprowadza islamistów do Polski, a to oznacza zdradę kraju.

Kiedy pisze o szczepieniach, to np. udostępnia link do filmu o tym, że szczepionki zawierają ludzkie DNA. Ujawnia też „prawdę o transplantacjach” – czyli linkuje do materiałów, według których organy do transplantacji są pobierane od żywych dawców. Pokazuje filmiki nt. porywania polskich dzieci za granicę.

Podała dalej nagranie z wypowiedzią Jana Zbigniewa hr. Potockiego o rychłym końcu PiS, krytykuje rząd PiS w wielu komentarzach.

Rozsiewane przez nią treści nie pozwalają zbudować spójnego światopoglądu – za to doskonale pasują do sposobu działania rosyjskich trolli. Ich celem jest bowiem pogłębianie podziałów społecznych, wywoływanie chaosu, sianie strachu i nienawiści.

Dokładnie to robiła Rita na polskim Facebooku przez kilka ostatnich lat. Dołączenie do ruchu antyszczepionkowego było tylko jedną z wielu pól jej aktywności.

Co ważne, wszystkie poruszane przez nią tematy należą do rozpoznanych już wcześniej narracji rozpowszechnianych przez rosyjską propagandę w Polsce albo na świecie. Treści antyimigranckie, antyukraińskie i antysemickie, ale też związane z wojną w Syrii oraz z relacjami z Izraelem to w zasadzie propagandowy standard.

Kilka tygodni temu naukowcy amerykańscy opublikowali raport dotyczący aktywności rosyjskich trolli i botów właśnie na temat szczepień). Okazało się, że choć rosyjskie konta nie stanowią większości dyskutujących o szczepieniach w USA, są jednak w tej debacie bardzo aktywne. Konto Rity doskonale pasuje do wniosków naukowców nt. struktury aktywności rosyjskich kont.

Jak piszą Amerykanie, „rosyjskie trolle propagowały niezgodę. Konta udające prawdziwych użytkowników kreowały fałszywą równowagę, podważając publiczny konsensus nt. szczepień”.

„Jedną z ich strategii jest generowanie kilku tweetów na ten sam temat z zamiarem tzw. zalania dyskursu” – i dokładnie w ten sposób działa Rita, udostępniając ten sam link w kilkunastu miejscach. Naukowcy zwrócili uwagę także na częste odwołania do innych teorii spiskowych, co także jest wyraźnie widoczne w opisywanym przypadku.

Są tysiące takich Rit…

Wszystko wskazuje na to, że Rita jest jednym z tysięcy rosyjskich trolli w social media. Działa m.in. w obszarze polskojęzycznym. Wpływa na to, co myślą Polacy. Oczywiście nie jest sama – takich kont jest znacznie więcej. Nic by nie zdziałały, gdyby nie siały treści na podatnym gruncie.

Jedna Rita nie stanowi żadnego zagrożenia. Ale setki takich kont – owszem. Udostępniając w mediach społecznościowych emocjonalne treści wpływają na naszą psychikę. W pewien sposób sterują naszym zachowaniem. Nie robią tego „dla dobra ludzkości”, nie ujawniają żadnej prawdy, tylko pokazują propagandowe materiały po to, by zmieniać nasz sposób myślenia.

Ich zleceniodawcy chcą, abyśmy uwierzyli w serwowaną nam prawdę, bazują na emocjach, wobec których najtrudniej zachować otwarty umysł i krytyczne spojrzenie. To się dzieje cały czas, na naszych oczach.

Są tysiące takich Rit. I stale pracują.

 

Tekst ukazał się na portalu Oko.Press.