Kaczyński opowiada Polakom bajkę. Tak przykrywa niewygodne tematy

Jarosław Kaczyński  w tej kampanii opowiada swojemu elektoratowi bajkę: o wielkiej Polsce, najlepszych rządach od początku istnienia państwa polskiego i ocaleniu cywilizacji. Dzień po dniu, konwencja po konwencji, usiłuje przesunąć uwagę wyborców ze spraw najistotniejszych na wizję „polskiej wersji dobrobytu”, w której centralne działania administracyjne oraz wypłacanie obywatelom pieniędzy mają stymulować rozwój gospodarczy. Jednak bajka niedługo się skończy – a wtedy trzeba będzie zmierzyć się z rzeczywistością. Dlatego już dziś rozkładam ją na części, byśmy mogli zobaczyć, co jest fantazją, a co codziennością.

Snuta na kształt niemal scenariusza filmu fantastycznego opowieść Kaczyńskiego o Polsce to przemyślana strategia. Ma przykryć to, co niewygodne, sprawić, by wyborcy zapomnieli o swoich codziennych problemach, i zabrać ich w świat fantazji, w którym wygrywają prawda, dobro i wolność, a wszystko to dzięki „mędrcom”  i „wojownikom” z partii rządzącej. To oni, po wielu trudach swojej codziennej wędrówki po wrogim świecie, zwyciężą, ocalą cywilizację i zbudują wielką Polskę. Oczywiście wszystko to pod warunkiem, że Polacy najpierw dadzą ponownie władzę PiS-owi w najbliższych wyborach.

Opowieść mocno odstaje do rzeczywistości i daje się łatwo zweryfikować. Wystarczy zrobić zakupy, zajrzeć do pierwszego z brzegu ogólniaka czy lekarskiej poradni specjalistycznej, by zobaczyć państwo nie radzące sobie z zaspokojeniem potrzeb obywateli.  Po co więc taka baśń Kaczyńskiemu? By choć na chwilę uwieść wyborców, zwłaszcza tych, którzy się wahają i nie zdecydowali jeszcze, czy i po co pójść na wybory. Oraz aby stworzyć przeciwwagę dla rysowanego przez PiS i wspierające go media obrazu opozycji: jako ciemnej siły, która hejtuje w sieci, przeklina podczas rozmów i z pogardą traktuje ludzi. Wszelkie wysiłki komunikacyjne PiS są dziś nastawione nie na prostą mobilizację wyborczą, lecz na zbudowanie mocno skontrastowanego, czarno-białego obrazka, w którym wiadomo, kto jest dobry, a kto zły, i nie ma miejsca na wahania czy półśrodki. Celem jest ograniczenie oddziaływanie przekazu opozycji, która w kampanii stara się przypominać o konkretnych, codziennych problemach: rosnących kolejkach do lekarzy specjalistów, rosnących cenach żywności, podwyżkach ZUS czy przeludnionych szkołach średnich.

 

Prezes jak superbohater

Przeanalizowałam kilkanaście wystąpień Jarosława Kaczyńskiego, wygłoszonych przez niego we wrześniu i październiku  na konwencjach wyborczych Prawa i Sprawiedliwości. Każde z nich trwało ok. 30 minut, prezes nie czytał niczego z kartek, tylko mówił „z głowy”. Prezes PiS przedstawia w nich własną interpretację przeszłości oraz obraz państwa, jakie PiS zbuduje już za kilkanaście lat. W tej wizji mieszczą się oczywiście kolejne wyborcze zwycięstwa PiS-u (2-3 najbliższe kadencje to często wskazywany okres, ale pojawia się także wersja o 21 latach), bo polska wersja państwa dobrobytu może powstać wyłącznie pod rządzami tej partii. Wizja jest rozleglejsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Prezes zamierza bowiem zbudować państwo polskie, jakiego nie było w przeciągu 1050 lat polskiej państwowości. A jednocześnie – ocalić cywilizację (jak superbohaterowie w amerykańskich filmach katastroficznych):

– Proces, który trwa na Zachód od naszych granic, proces niszczenia fundamentów tego wszystkiego, co tworzyło przez wiele wieków cywilizację chrześcijańską – cywilizację, o której mój świętej pamięci brat powiedział bardzo celnie, że to najbardziej życzliwa człowiekowi  cywilizacja w dziejach świata. Nawet ktoś, kto nie jest wierzący, ale nie jest osobistym wrogiem Pana Boga, bo mamy takich w Polsce, musi zdawać sobie sprawę, że uderzenie w te fundamenty, które stanowią podstawę tej cywilizacji i podstawę polskości, będzie uderzeniem szczególnie groźnym i niszczącym całą naszą tkankę społeczną, to wszystko, co zapewnia trwanie Polski. Tym fundamentem wszystkiego jest rodzina.(…) I to właśnie jest dzisiaj atakowane, tak jak wiele innych oczywistości naszego życia, tak jak choćby sprawa podziału ludzi na kobiety i mężczyzn. Jeśli nie potrafimy się temu poprzeć, będziemy tu mieli straszny kryzys, który obejmie wszystkie dziedziny życia. (..) I 13 października także w tej sprawie będziemy podejmowali decyzję. Ta decyzja musi być na tak dla kontynuacji! (konwencja w Częstochowie)

Śledząc to wystąpienie, można odnieść wrażenie, że cywilizacja łacińska ostała się już tylko w Polsce.

 

Historia w służbie wyborczej opowieści

Kaczyński, zamiast odnosić się do tego, jak rzeczywiście zmienia się polskie społeczeństwo,  woli snuć opowieści o przeszłości . Do tej pory współcześni politycy korzystając z porównań historycznych cofali się zazwyczaj do II wojny światowej, maksymalnie – do zaborów, czasem pojawiał się wątek Polski Jagiellonów. W tej kampanii Kaczyński idzie dalej – sięga do początków polskiej państwowości. Ponad tysiąc lat historii państwa staje się dla niego przestrzenią do porównywania osiągnięć z przeszłości z osiągnięciami PiS-u, także tymi planowanymi.

– Po raz pierwszy w naszej przeszło tysiącletniej historii możemy dogonić to, co nazywaliśmy Zachodem – mówił podczas konwencji wyborczej w Szczecinie, 29 września. Szerzej objaśniał to w Legionowie, dwa dni wcześniej:

– Mamy dalekosiężny cel: budowa polskiej wersji państwa dobrobytu. Nam chodzi o to, by poziom życia Polaków nie był gorszy od poziomu życia ludzi mieszkających na Zachodzie. Najpierw musimy dojść do przeciętnej Unii Europejskiej (chodzi o średni poziom dochodu – przyp. red.) , a potem do przeciętnej w Niemczech. Eksperci mówią, że to można osiągnąć w ciągu 21 lat, ale nasz młody i zdolny premier mówi, że można szybciej. W ciągu 1050 lat naszej historii państwowej nie było takiego momentu (a jeśli był, to incydentalnie) jak teraz – zawsze byliśmy z tyłu, daleko z tyłu.

W Płocku: –  W ciągu kilku kadencji Sejmu  możemy osiągnąć to, co było nieosiągalne przez przeszło tysiąc lat dla Polaków – ale tylko wtedy, jeśli polski, normalny wzór życia rodzinnego zostanie utrzymany!

Czyli teraz dogonimy Niemców i stanie się to po raz pierwszy od początku istnienia państwa polskiego. To ciekawe, że Kaczyński usiłuje stworzyć z Polski gospodarczo właśnie drugie Niemcy, skoro w przekazie jego partii Niemcy są niemal naszym największym wrogiem. Ale nie to jest najistotniejsze. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, w oparciu o jakie wskaźniki prezes jest w stanie stwierdzić, że pod względem płac przez 1050 lat zawsze byliśmy do tyłu wobec Niemców.  Porównywanie ekonomiczne tak różnych systemów państwowych, władców, rządów, samych państw wreszcie (o zjednoczeniu Niemiec mówi się wszak dopiero  w latach 70-tych XIX w.), z jakimi mieliśmy do czynienia w historii Polski i Europy przez ponad 1000 lat, to działanie tyleż karkołomne, co absurdalne.

 

Niemiec na bosaka przed Polakami

Oczywiście największa część historycznej wizji prezesa dotyczy jednak XX i XXI wieku. Trochę miejsca poświęca on II wojnie światowej i „obciążanie nas winą” za wojenne zbrodnie:

– To było możliwe dlatego, że polskie elity się na to zgadzały, a nawet w tym uczestniczyły – mówił na konwencji w Płocku. – Nagradzano przecież filmy, które obrażały Polaków.

W Zielonej Górze opowiadał o osiągnięciach swojej partii: – Najpierw było porozumienie między premierem Morawieckim a premierem Netanjahu i każdy mógł tam przeczytać o antypolonizmie i o tym, kto był winien za zbrodnię Holocaustu – Niemcy!  Na 1 września tego roku w Wieluniu, a później w Warszawie prezydent Niemiec stanął na bosaka – jak sam powiedział – przed Polakami i przyznał, że Polska była ofiarą gigantycznych niemieckich zbrodni. Przyznał i przeprosił. Nam wszystkim to się wydaje oczywiste, ale to w świecie nie było oczywiste. (…) My pokazaliśmy, że ten stan, który stał przed wiele lat, bo to się zaczęło już w czasach komunizmu, po 1968 r., że ten stan mógł trwać na Zachodzie tylko dlatego, że był przynajmniej tolerowany przez polskie elity. Najpierw te komunistyczne, a później postkomunistyczne. Kiedy przyszły takie, które walczą o polskie interesy, o polską godność, to ten stan się zmienia!

To wg prezesa PiS prawdziwe osiągnięcie na miarę wieku: dzięki PiS-owi wskazano, że za zbrodnie II wojny światowej odpowiadają Niemcy.

Ale w historycznych wywodach najważniejszy jest postkomunizm. Jarosław Kaczyński wykłada o nim szczegółowo:

– Ustrój, który w Polsce ukształtował się po 1989 r. (…) nazwano postkomunizmem. Był nastawiony na to, by pewna grupa z bardzo dużym udziałem nomenklatury komunistycznej mogła w Polsce dominować, w sferze ekonomicznej, ale także kulturowej  i sferze rozdziału prestiżu. To była ta elita. (…) To miał być system, który miał wszelkie pozory demokracji, ale demokratyczny nie był. (…)  Ci, którzy próbowali przedstawiać inne idee, byli eliminowani w sferze świadomości społecznej – to słynne określenie „oszołom” pewnie jest Państwu znane, a przecież oszołomami byli wszyscy ci, którzy krytykowali tamten system. (…)To państwo było, jak mówił mój świętej pamięci brat, silne wobec słabych, słabe wobec silnych. (…) A dopóki nie przyszły środki unijne, czyli pomoc z zewnątrz, nie było w stanie podjąć żadnego większego przedsięwzięcia społecznego.  Niczego naprawdę nie wybudowano, niczego nie stworzono. Ten system szkodził Polsce i ogromnej większości Polaków. Myśmy go nigdy nie akceptowali. (konwencja w Zielonej Górze).

W innych przemówieniach Kaczyński mówił także, że „postkomunizm raz się w Polsce zachwiał, po aferze Rywina, i został przez PO odbudowany”; że ostatnią fazą tego systemu był „późny postkomunizm pod solidarnościową flagą” (oba cytaty z konwencji w Zielonej Górze); wymienia cechy tego systemu: przemysł pogardy, pedagogika wstydu, patologie, pozwolenie na rozkradanie Polski (konwencja w Legionowie).

 

Prezes PiS unieważnia lata 1989-2015

W tym micie o postkomunizmie, istniejącym w Polsce do 2015 r., uderza przede wszystkim poczucie Kaczyńskiego, że on sam i jego partia są jedynymi sprawiedliwymi w Polsce. Prezes bowiem nie wymienia nikogo, kto poza PiS-em działałby w pozytywny dla Polski sposób. Jeśli wspomina Solidarność – to  wtedy, gdy mówi o późnym postkomunizmie pod solidarnościową flagą. Nie ma w jego opowieści rządu Mazowieckiego ani  rządu Buzka, nie ma choćby obywatelskiego zrywu wszystkich Polaków i strajków lat 80-tych. Jeśli się temu przyjrzeć z perspektywy Kaczyńskiego, łatwo zrozumieć, dlaczego prezes usuwa je z historii – uznanie ich zepsułoby narrację, że to dopiero PiS przyniósł Polsce wolność i demokrację.

– To my podjęliśmy próbę realnej zmiany tego ustroju społecznego – podkreślał Kaczyński w Zielonej Górze. A w Koszalinie przekonywał: – To my zbudowaliśmy polską demokrację, jeśli traktować tę demokrację poważnie. Bo przedtem było w tym dużo więcej rytuału niż tego, co jest sensem demokracji, a sensem jest podejmowanie decyzji, tych najważniejszych decyzji przez obywateli. Tego sensu wcześniej nie było. Teraz ten sens jest.

W ten oszałamiająco prosty sposób Kaczyński unieważnia cały wysiłek Polaków do 2015 r. Nie jest ważny ani zryw solidarnościowy, ani opór podczas stanu wojennego, ani bolesne przejście przez trudne reformy lat 90-tych, w czasie których wielu Polaków zmierzyło się z jednej strony z doświadczeniem bezrobocia, ale z drugiej – uruchomiło własną przedsiębiorczość i kreatywność; ani w ogóle cały wspólny, narodowy wysiłek włożony w  przekształcenie Polski z państwa komunistycznego w takie, jakim jest dziś.

W  wizji lidera PiS nie miała także znaczenia decyzja Polaków o wejściu do Unii Europejskiej – podjęta w referendum, ani decyzja o wprowadzeniu nowej Konstytucji (też referendum), ani wybory prezydenckie, parlamentarne czy samorządowe – aż do 2015 r. były one, jego zdaniem, tylko rytuałami, a nie prawdziwymi decyzjami. To wszystko, co wydarzyło się od 1989 do 2015 r. prezes PiS unieważnia kilkoma zdaniami: bo przecież wolność i demokrację przyniosła Polsce dopiero jego partia.

 

Ekonomia dobra tylko w połowie

Za kilka lat ma być oczywiście jeszcze lepiej. Wizja przyszłości Polski pod rządami PiS jest, co nietypowe dla prezesa Kaczyńskiego, przede wszystkim ekonomiczna. Celem „polskiej wersji państwa dobrobytu” jest osiągnięcie średniego poziomu dochodu takiego jak w Niemczech w ciągu 21 lat, a w ciągu 14 lat – średniej unijnej (dziś jesteśmy na poziomie 71 proc. średniej unijnej, a Niemcy – na poziomie 120 proc.)

– To możliwe – przekonuje Kaczyński praktycznie na każdym spotkaniu. W Koszalinie dodaje: – To nie jest wypowiedź polityka, to jest coś, co stwierdziła grupa profesorów z SGH. (…) Ale grupa przedstawicieli naszego kierownictwa, w tym nasz młody i super zdolny premier, uważa, że to można zrobić szybciej. I ja do nich dołączam. Trzeba to zrobić szybciej!

Raport SGH, opisujący sytuację w regionie południowo-wschodniej, został przedstawiony w tym roku na Forum Ekonomicznym w Krynicy. I choć rzeczywiście ekonomiści wskazali, że możliwe jest osiągnięcie poziomu dochodu takiego jak w Niemczech za 21 lat, jednocześnie podkreślili, jakie warunki muszą być spełnione, by to osiągnąć:

– Po pierwsze: musimy zrobić wszystko, by zmienić wskaźniki demograficzne, które dzisiaj nie dają nam szansy, byśmy w najbliższej perspektywie mogli być uczestnikami po raz drugi tak niesamowitego okresu dla rozwoju naszej gospodarki jak ten, który mieliśmy do tej pory. Okres między rokiem 1990 a 2018 był dla Polaków okresem wyjątkowym (…), brak jest w  tej części Europy takiego kraju, który odniósłby porównywalny z Polską sukces – wyjaśniał Zygmunt Berdychowski, przewodniczący Rady Programowej Forum Ekonomicznego w Krynicy. – Po drugie: potrzebna jest stabilizacja systemu podatkowego. https://biznes.newseria.pl/news/polska-potrzebuje-ponad-20,p1068007178

– Znajdujemy potwierdzenie dla prognoz o nadchodzącym spowolnieniu gospodarczym. Co prawda wskazujemy na możliwość dogonienia gospodarek zachodnich, jeśli chodzi o tempo wzrostu i stan gospodarki, ale wskazujemy też na uwarunkowania, np. na zwalczanie luki na rynku pracy. (…) Dziś wzrost gospodarczy w Polsce wspomagany jest przez konsumpcję, nie przez inwestycje, szczególnie w sektorze prywatnym. Brak takich inwestycji nie daje, niestety, dobrych wskazań na przyszłość – komentował z kolei prof. Marek Rocki, rektor SGH. W wywiadzie dla Parkiet TV uzupełniał: – Bez wypełnienia luk na rynku pracy pozostaniemy na poziomie 70 proc. stanu rozwoju gospodarek zachodnioeuropejskich. (…) Musimy szukać takich narzędzi, aby kobiety wracały na rynek pracy, a jednocześnie wspomagać prowadzenie gospodarstw domowych, a więc zwiększać liczbę punktów przedszkolnych, żłobków.  https://www.youtube.com/watch?v=wc6nBLdzvcg

 

Centralne sterowanie gospodarką

Kaczyński w swoich wystąpieniach robi jednak wrażenie, jakby tego nie słyszał, jakby przeczytał raport ekspertów do połowy. Kiedy opowiada o decyzjach niezbędnych do tego, by dogonić Niemcy, wskazuje na: 13. i 14. emeryturę, zwiększenie dopłat unijnych dla rolników oraz podniesienie płacy minimalnej. Wygłasza też dwie główne tezy, które jego zdaniem zapewnią nam dobrobyt (mówił o nich m.in. na konwencjach w Płocku i w Koszalinie):

  1. Dzięki wzrostowi kosztów pracy (przez podniesienie płacy minimalnej) przedsiębiorcy zaczną inwestować w rozwój technologiczny, czyli w Polsce zaczną się rozwijać nowoczesne technologie.
  2. Podniesienie płacy minimalnej spowoduje uruchomienie mechanizmu wzrostu płac w ogóle, nie tylko tych najniższych. To zwiększy dobrobyt mieszkańców Polski.

Kaczyński zaznacza jednocześnie, że same płace dobrobytu nie zapewnią, dlatego obiecuje także wysoką jakość życia dzięki powszechnej równości: wyrównanie warunków życia we wszystkich regionach Polski, zrównanie jakości życia w mieście i na wsi, zrównanie dostępu do kultury i edukacji, zapewnienie „każdemu obywatelowi opieki medycznej za darmo” (rozwiązanie problemów służby zdrowia ocenia na 2-3 kadencje) i zwycięską walkę ze smogiem.

Warto zauważyć, że prawo do równego dostępu do publicznej opieki jest zapisane w art. 68 obecnie obowiązującej Konstytucji, nie trzeba go więc obiecywać – za to trzeba zrealizować, z czym PiS ma ogromny problem. Zaś hasła o równości dla wszystkich chyba tylko samemu Kaczyńskiemu nie przypominają czasów komunistycznych.

Natomiast tezy ekonomiczne są, w sposób typowy dla lidera PiS, przedstawione połowicznie. Bo choć wzrost kosztów pracy rzeczywiście, w pewnych warunkach i w określonych typach firm może spowodować rozwój nowych technologii, nie będzie to jedyny efekt podniesienia płacy minimalnej.  Praca w Polsce już dziś nie jest tania, a procesy automatyzacji  trwają – coraz częściej korzystamy przecież z samoobsługowych kas w sklepach czy automatów biletowych na dworcach. Jednocześnie w Polsce przeważają firmy małe i średnie oraz mikro, których nie stać na inwestowanie w nowe technologie. Jak wskazują eksperci, podnoszenie płacy minimalnej doprowadzi w nich prawdopodobnie do zmniejszenia liczby pracowników, zwiększenia zakresu obowiązków dla pozostałych, a w efekcie do spadku jakości np. usług. Będzie też prawdopodobnie rosło zatrudnienie na czarno. Zaś duże firmy, które mogłyby zainwestować w technologie, często nie chcą tego robić ze względu na brak stabilności podatkowej i prawnej. Poza tym możemy spodziewać się kolejnego wzrostu cen – rosnące koszty pracowników ktoś będzie musiał pokryć. Ktoś, czyli my, klienci.

Tego wszystkiego Kaczyński nie zauważa. Przekonuje, że wystarczy wprowadzić kilka uregulowań administracyjnych, by pobudzić rozwój gospodarczy w Polsce. Ma nawet odpowiedź na nasuwające się pytanie, dlaczego – skoro to takie proste – nikt tego wcześniej nie zrobił. „Oni nie potrafili rządzić, my potrafimy” – mówi z niezachwianą pewnością w głosie.

 

Bajka czy rzeczywistość?

Czy wyborcy uwierzą w bajkę, którą opowiada prezes PiS-u? Bajki bywają atrakcyjne. Ta mami wizją państwa idealnego, rozwiązującego wszystkie problemy, rozdającego pieniądze i zapewniającego niczym niezmącony komfort życia. Tyle że każda bajka kiedyś się kończy i trzeba wreszcie zobaczyć rzeczywistość. A ta jakoś nie chce dopasować się do tej wizji. Aby się o tym przekonać, wystarczy zapisać się do lekarza specjalisty czy zajrzeć na przerwie do jakiegokolwiek ogólniaka.

Zderzenie z rzeczywistością, zwłaszcza po przebywaniu w świecie fantazji, jest bolesne – ale niezbędne. Lepiej, by nastąpiło przed wyborami. Jeśli nie nastąpi, przez kolejne cztery lata będziemy musieli sami radzić sobie z narastającym rozdźwiękiem między rządową bajką a codziennością.

 

 

Fot. Kolanin/ licencja: https://commons.wikimedia.org/wiki/Commons:GNU_Free_Documentation_License,_version_1.2

Na czym przewraca się PiS?

PiS-owi spada. Trendy sondażowe pokazują dość wyraźnie, że poparcie społeczne dla PiS-u zmniejsza się, choć oczywiście każda zmiana jest jeszcze możliwa, a fakt zwycięstwa opozycji w jednym sondażu do Parlamentu Europejskiego absolutnie niczego nie przesądza. Jednak czuć w powietrzu, że nastawienie ludzi do PiS-u się zmienia. To żaden masowy odwrót, lecz powolny proces, odczuwany głównie w dużych miastach. Do mniejszych miejscowości i wsi jeszcze nie dotarł, tu dużo jeszcze da się ugrać na patriotyzmie, suwerenie i wartościach narodowych. Lecz w większych miastach PiS powoli robi się passe. Przyjrzyjmy się, jakie błędy wizerunkowe mają na to największy wpływ.

Po pierwsze – PiS staje się dla wyborców wielkomiejskich coraz bardziej obciachowy. A to wyjątkowo silna broń. Gdy wyborcy zaczynają się wstydzić polityków, upadek jest tylko kwestią czasu. Doświadczył tego Bronisław Komorowski.  Na długo przed kampanią rozpoczęto intensywny proces ośmieszania go wśród Polaków. Wykorzystano każdy, najmniejszy nawet, błąd, każde niedociągnięcie, gafę, pomyłkę, wpadkę. Umówmy się – jesteśmy tylko ludźmi, wszyscy się mylimy, popełniamy błędy, czasem zaliczamy wpadki. Politycy tak samo. Można do tego podchodzić z życzliwością, można neutralnie, a można cynicznie wykorzystywać do własnych celów. Tę ostatnią opcję zrealizowano w kampanii prezydenckiej. Bronisław Komorowski przegrał, gdy stał się symbolem polskiego obciachu – i od tego momentu nie dało się od tej przegranej uciec. Kilku innych polskich polityków także doświadczyło, jak powalającą bronią jest „bycie obciachowym”. Wie o tym Karol Karski (na Cyprze zatopił w morzu meleks) czy Jacek Protasiewicz (na lotnisku w Niemczech – wg niemieckiego tabloidu – awanturował się z obsługą i krzyczał „Hail Hitler”).

 

Po pierwsze: wstyd

Poczucie obciachowości wiąże się bezpośrednio ze wstydem. Wstyd to jedno z trudniejszych uczuć do znoszenia. Wszyscy stosujemy rozmaite mechanizmy obronne, byle tylko odsunąć go od siebie. A jeśli wstyd przynosi ktoś inny – natychmiast staramy się od niego odizolować. Tymczasem politycy PiS-u codziennie dają podstawy do odczuwania wstydu. Jakby się zmówili między sobą, by zaszkodzić własnemu ugrupowaniu. Hitem ostatnich dni są wypowiedzi parlamentarzystów nt. osób protestujących w Sejmie – niepełnosprawnych i ich matek. Posłanka Bernadeta Krynicka stwierdziła, że znalazłaby paragraf na tych rodziców, którzy zmuszają dzieci do przebywania w Sejmie. Poseł Jacek Żalek stwierdził, że protestujący robią ze swych chorych dzieci żywe tarcze, a samych rodziców porównywał do „zwyrodnialców”, którzy topią noworodki w beczkach… Poseł Pięta zaproponował, by protestujących wynieść z Sejmu i przekazać policji.

Każdy odbiorca wstydzi się takich wypowiedzi. Są mieszanką arogancji i pychy, którymi uderza się w najsłabszych – w niepełnosprawnych. Od zawsze wiadomo: nie kopie się leżącego. Nie uderza się w tych, którzy i tak są słabi i potrzebują pomocy, by normalnie funkcjonować. Kiedy politycy łamią tę regułę – to jest naprawdę wstyd na całą Polskę.

 

Po drugie: brak szacunku wobec słabszych

To dla PiS-u szczególnie dotkliwy upadek, ponieważ przez część Polaków ta partia była postrzegana jako ta, która przywróci ludziom godność. Pokazywały to badania m.in. Macieja Gduli – przywracanie godności przez PiS osobom spoza elit było w nich mocno akcentowane jako społeczne oczekiwanie. I nagle jak na dłoni w proteście niepełnosprawnych widać, że politycy PiS nie przywracają, lecz uwłaczają godności protestujących. Nie chodzi tylko o wypowiedzi kilku parlamentarzystów. Trzeba pamiętać również o pozostawieniu tych osób w Sejmie podczas majówki, podczas gdy reszta Polski, z politykami na czele, wypoczywała. O niedopuszczeniu do nich fizjoterapeutów i innych osób wspierających; o utrudnianiu powrotu do Sejmu matce, która musiała parlament na chwilę opuścić, ale został w nim jej niepełnosprawny syn. Dołóżmy do tego decyzję o  całkowitym zamknięciu Sejmu, do którego dziś mają wstęp tylko parlamentarzyści i część dziennikarzy (bo nie wszyscy). Mogłoby się wydawać, że ma ona niewielkie znaczenie, ale gdy do Sejmu zaczęły przyjeżdżać zaplanowane wcześniej szkolne wycieczki – i nie wpuszczono ich do parlamentu, problem „dotarł pod strzechy” w całym kraju.

Na fatalne, także pod względem wizerunkowym, traktowanie protestujących nałożył się obraz prezesa Jarosława Kaczyńskiego, chorującego w tym samym czasie. Mieliśmy więc doniesienia mediów o tym, że dyrektor szpitala osobiście przywiózł prezesowi kule do domu, że jest on leczony w luksusowych warunkach, że rządzi ze szpitala i non stop odwiedzają go VIP-y. A z drugiej strony: kobiety z dorosłymi niepełnosprawnymi dziećmi na wózkach, śpiące na podłodze w sejmowym korytarzu od kilkunastu dni…

To zostaje w głowie każdego Kowalskiego i każdej Kowalskiej: znowu są równi i równiejsi, lepsi i gorsi. Choć PiS obiecywał, że będzie inaczej, dawał 500+, wyrzucał tych  (cytuję) „złodziei z Platformy” – nagle okazuje się, że jest dokładnie taki sam jak znienawidzona przez elektorat obecnie rządzących Platforma, z propagandowych, PiS-owskich obrazków…

 

Po trzecie: wściekłe kobiety

Rządzący przewracają się dziś na jawnym okazywaniu braku szacunku wobec słabszych i na obciachowości zachowań niektórych swoich polityków. Upadki są tym mocniejsze, że cała konstrukcja już wcześniej dostała dwa mocne ciosy, stała się więc mocno chwiejna. Pierwszy cios to oczywiście bunt kobiet przeciw zaostrzaniu prawa aborcyjnego. Bunt wygrany, bo PiS wyciszył sprawę i nie zdecydował się na razie na dalsze kroki legislacyjne w tym zakresie, ale to nie wygasiło złości. Kobiety są wciąż wściekłe na to, w jaki sposób traktuje je dziś państwo. W mediach społecznościowych toczą się dyskusje nt. złego traktowania przez ginekologów, szowinizmu w szkołach i w pracy, pomijania kobiet w przestrzeni publicznej. To o tyle istotne, że nie dotyczy wąskiego środowiska politycznego w Polsce, tylko tysięcy zwykłych wyborczyń, które doświadczają na własnej skórze lekarskich klauzul sumienia, a na skórze swoich dzieci – wzmocnienia roli Kościoła w szkołach. I intensywnie się przeciwko temu buntują.

 

Po czwarte: oddajcie nam naszą kasę!

Drugi cios to nagrody przyznane ministrom przez premier Beatę Szydło. Informacja doskonale wykorzystana przez opozycję, nabrała rozpędu i niczym śnieżna kula wciąż toczy się przez Polskę – ponieważ ciągle pojawiają się nowe informacje o kasie, jaka trafia do polityków PiS i osób z nimi związanych. Gdy ujawniono już wszystkie nagrody ministerialne, newsy finansowe podrzucała Polska Fundacja Narodowa (np. o tym, ile będzie kosztował rejs Mateusza Kusznierewicza albo ile płaci amerykańskiemu lobbyście). Na to nałożył się okres składania oświadczeń majątkowych przez radnych w całej Polsce. Ci, którzy należą do PiS-u, wykazali swoje zarobki, które u wielu z nich w ciągu roku drastycznie wzrosły dzięki zatrudnieniom w spółkach państwowych. I nagle Polacy, także ci przekonani, iż złodziejami byli politycy Platformy, dowiedzieli się, że jeden czy drugi radny PiS zarabia pieniądze, o których jemu samemu nawet się nie śniło. Nie da się obronić zarobków w wysokości kilkuset tysięcy zł rocznie, gdy zarobki większości Polaków nie przekraczają rocznie 70 tys. zł. Czyli: znowu kradną! Tyle że inni.

 

Tak, PiS się chwieje i potyka, czasem spada w dół, czasem się podnosi, ale wydaje się, że coraz bliżej jesteśmy chwili, gdy masa krytyczna zostanie przekroczona. Kiedy znów, jak w 2007 r., wstyd będzie się przyznać, że się popiera PiS. Wpływ na to miał ciąg fatalnych decyzji – drobnych, ale mocno rezonujących wizerunkowo, jak choćby zamknięcie Sejmu; szereg kompletnie niepotrzebnych, aroganckich, pyszałkowatych wypowiedzi polityków wcale nie z pierwszego szeregu; otwieranie wielu frontów wojny ze społeczeństwem jednocześnie; a do tego – znienawidzone przez Polaków gromadzenie ogromnej kasy dla siebie… Nie pomógł na razie nawet silnie populistyczny pomysł prezesa Kaczyńskiego, by obniżyć wynagrodzenia posłom, samorządowcom oraz kierownictwu spółek państwowych. Na razie przegłosowano tylko obniżkę wynagrodzeń poselskich – a w całej sprawie wszak nie o to chodziło. Nic dziwnego, że pomysł nie działa pozytywnie wizerunkowo dla PiS-u.

PiS na własnej skórze doświadcza teraz tego, co zna również Platforma: jak istotną rolę w wizerunku politycznym odgrywają sytuacje o politycznie niewielkim znaczeniu, za to budzące duże emocje. Oraz – jak trudno jest kontrolować własnych polityków, ministrów, radnych. Ich aroganckie zachowania, drobne na pozór wpadki są jak niewielkie dziury w żwirowej drodze – jeśli się ich nie zauważy, można się na nich wywrócić, a nawet złamać nogę. Zwłaszcza, gdy piechur jest mocno osłabiony ciosami otrzymanymi w sam środek korpusu.

 

PiS powoli traci. Zyskiwać zaczęła wreszcie opozycja, widać to w sondażach.  Osobiście jednak najbardziej obawiam się tego, że na ostatnich latach najbardziej stracimy my wszyscy. Coraz więcej Polaków radzi sobie z narastającym poczuciem zawodu wobec polityków ucieczką od tej przestrzeni aktywności. Czują się oszukani i bezradni. Nie wiedzą, co mogliby zrobić, by to zmienić. Nie przekonuje ich ani narracja PiS-u, ani – bardzo często – narracja opozycji. Jakie to może mieć skutki społeczne? Po pierwsze – obniży frekwencje wyborczą. Może nie w wyborach samorządowych, tu często głosuje się na konkretnych ludzi, których wyborcy znają osobiście. Ale w wyborach parlamentarnych frekwencja zapewne znowu spadnie. Po drugie – brak zaangażowania ludzi w przestrzeń publiczną grozi jej deformacją. Kadry polityczne muszą się wymieniać, muszą wchodzić nowe środowiska i nowi ludzie – by polityka była kreowana zgodnie z realnymi potrzebami zwykłych ludzi, a nie tylko z potrzebami zrutynizowanej (gdy nie będzie naturalnej wymiany) klasy politycznej. To zła społecznie sytuacja dla Polski. Żeby ją naprawić, trzeba by włożyć wiele wysiłku w obudowę wzajemnego zaufania. Tylko – czy to w ogóle możliwe?

 

Fot. TVN 24/ klatka z materiału jednego z operatorów

Na zdjęciu: Posłanka PiS Bernadeta Krynicka, w tle jedna z protestujących matek ze swoim niepełnosprawnym synem, oraz dziennikarze.

Czego naprawdę boi się PiS?

Ostatnie tygodnie mijają nam na wysłuchiwaniu z niedowierzaniem kolejnych wypowiedzi najwyższych polskich polityków. Prezydent Duda zestawiający Unię Europejską i zabory. Premier Morawiecki podczas oficjalnego wystąpienia opowiadający, jak wspaniale mieli Żydzi w Polsce za Stefana Batorego – lepiej niż za obecnej władzy, bo mogli handlować podczas świąt kościelnych, a teraz nie mogą. Prezydent, który podpisuje umowę o IPN, a potem stwierdza, że źle się stało, iż taka ustawa jednak weszła w życie. Premier podkreślający, że Polacy powinni być dumni z marca`68, prezydent, który za ten sam marzec przeprasza. Niespójność, chaos i pogubienie – tylko tak można opisać te przekazy.

Ale ten chaos przestaje dziwić, gdy zajrzymy za kurtynę prawicowego spektaklu politycznego i przyjrzymy się temu, co się dzieje w kulisach. Otóż, co może zadziwić mainstream, nie ma tam już zespołu aktorskiego grającego jedno przedstawienie. Za kulisami szuka swego miejsca przynajmniej kilka grup aktorskich, z których każda gra własny spektakl i usiłuje nim zainteresować widzów. Zjednoczona prawica to coraz bardziej mit niż rzeczywistość. Nie widać tego jeszcze w sondażach, bo część wyborców popierających PiS na razie nie ma gdzie odpłynąć, socjologom wciąż więc deklarują poparcie Prawa i Sprawiedliwości. To jednak może niedługo się zmienić. I właśnie tego najbardziej obawia się PiS.

 

Radykalni odpływają na prawo

Na tym wewnętrznym podziale prawicy nie skorzysta opozycja, nie będzie także sondażowych wzrostów lewicy. To, co się dzieje za kulisami, to odpływ dotychczasowych aktorów drugoplanowych jeszcze bardziej na prawo. Od PiS-u powoli, ale systematycznie, odłączają się najbardziej radykalni wyborcy o nacjonalistycznym światopoglądzie. Ten problem nie narodził się teraz, to długotrwały proces, który jednak mocno nasilił kryzys związany z ustawą o IPN. Ale to on jest powodem chaosu w przekazach PiS-u i niespójności w zachowaniach najwyższych polityków – z jednej strony usiłują oni bowiem rozwiązać kryzysy na forum międzynarodowym, z drugiej – zapanować nad kryzysem wewnętrznym.

Zdaję sobie sprawę z tego, że informacje o kryzysie „jednościowym” na prawicy jeszcze nie przeniknęły do mainstreamowych mediów. Kryzysu po prostu na zewnątrz nie widać. Ale jest on bardzo wyraźny w mediach społecznościowych – wszędzie tam, gdzie sieciowo spotykają się zwolennicy prawicy.

„Kwestia żydowska” wyzwoliła tlące się już wcześniej zapotrzebowanie nacjonalistów na znacznie mocniejsze działania niż te, które podejmuje PiS. Ale zaczęło się w styczniu – od reakcji polityków PiS na reportaż TVN 24 o neonazistach. Ich krytyczne opinie spotkały się z fatalnym odbiorem w organizacjach prawicowych – ONR zaczął głośno wspominać o konieczności założenia własnej partii. Temat jednak szybko przycichł, a sami nacjonaliści zaczęli przekonywać, że nie mają nic wspólnego z neonazistami. Potem jednak przyszła ustawa o IPN, gwałtowna reakcja Izraela i Stanów Zjednoczonych – i wtedy politycy PiS podjęli próby wyciszenia międzynarodowego konfliktu. O szczegółach nie mówiono zbyt szeroko. Ale w mediach, zwłaszcza radykalnie prawicowych, wychwytywano każdą informację na temat spotkań polsko-izraelskich, planowanych zmian ustawy, cytowano każdą wypowiedź na ten temat, m.in. o tym, że ustawa będzie martwa, bo prokuratura nie będzie ścigać na jej podstawie albo że w Polsce ma powstać muzeum chasydyzmu.

 

„Polską znowu rządzą Żydzi”

Wystarczyło kilka dni, by na prawicowych kontach, fanpage`ach i grupach na FB i TT pojawiły się memy  uderzające w prezydenta Andrzeja Dudę, posty zarzucające (cytuję) premierowi Morawieckiemu, że jest „bankierem, czyli – wiadomo – Żydem”, że „Polską znowu rządzą Żydzi”, a „dobra zmiana służy światowej żydowskiej mafii”.

Takich postów na Facebooku są dziś setki – i mimo że ustawa o IPN nie jest już dziś głównym tematem w mediach, w sieci ciągle wrze. Ostre głosy antyPiS pojawiają się także na tych kontach, które wcześniej jednoznacznie popierały Andrzeja Dudę i PiS (jednocześnie cały czas trwa tam intensywne oskarżanie opozycji, ale to akurat prawicowy standard). Tryumfy święci Stanisław Michalkiewicz i jego antysemickie – a teraz też antyPiS-owskie wypowiedz: filmy video z nagraniami Michalkiewicza rozchodzą się w sieci błyskawicznie.

Od razu zaznaczam – nie dotyczy to wszystkich zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. PiS wciąż ma wierny elektorat, który jest gotów za swoją partię walczyć do ostatniej kropli krwi. Część wyborców jednak wyraźnie oczekiwało od rządzących czegoś innego. PiS jest dla nich „za miękki”. To oni powoli odchodzą.

 

Mit zjednoczonej prawicy  za chwilę zniknie

Przyzwyczailiśmy się myśleć, iż PiS popiera cała polska prawica. Ale social media pokazują, że to już przeszłość. Ten mit zjednoczeniowy właśnie przechodzi w niebyt. Jestem przekonana, iż politycy PiS są tego świadomi – mają własne dane, prowadzą rozmowy, muszą to widzieć. Dlatego reagują histerycznie. Do tego w PiS wciąż obowiązuje teza, że da się grać kogo innego w polityce międzynarodowej, a kogo innego – wewnątrz kraju. Stąd chaos w przekazach, niespójności i błędy. Dlatego też wypowiedzi premiera czy prezydenta na użytek wewnętrzny są tak radykalne – mają trafiać właśnie do radykałów, uspokajać nastroje, pokazać, że PiS jest twardy, więc wciąż powinien być  pierwszym – i jedynym możliwym – wyborem każdego prawicowca.

To coraz trudniejsze, bo patrząc z prawicowej perspektywy, PiS nieuchronnie przesuwa się do centrum. To nie jest jego wybór, tylko determinanta czasu i sytuacji – z jednej strony PiS jest odsuwany od „prawej ściany” przez środowiska nacjonalistyczne (które żądają znaczniej bardziej radykalnej prawicy), z drugiej – na kierunek centrowy mocno naciskają partnerzy zewnętrzni. A bardziej centrowy, czyli de facto klasycznie prawicowo-konserwatywny PiS to koszmar Jarosława Kaczyńskiego – bo wtedy jego partia pozostaje wyłącznie przy swoim elektoracie, który nie gwarantuje dalszych zwycięstw wyborczych

 

Czy to może być płatna akcja?

Oczywiście warto się zastanawiać, czy to, co się dzieje w mediach społecznościowych, nie jest efektem jakiejś komercyjnej akcji lub akcji sterowanej z zewnątrz. W tym przypadku nie ma to jednak większego znaczenia – nawet gdyby to była płatna akcja rozpowszechniania treści antyPiS, dziś szerzy się ona na wyjątkowo podatnym gruncie. To nie boty czy fake`owe konta odpowiadają za wysoki poziom zaangażowania w tego typu treści – nawet jeśli to właśnie one „dorzucają do pieca”, produkując np. memy. Grupa Polaków o nacjonalistycznych poglądach jest rzeczywiście bardzo aktywna i zaangażowana – na razie przede wszystkim w sieci, choć wszyscy wiemy, że i w realu radzą sobie nieźle. Czy takich ludzi jest w Polsce dużo, czy to tylko nadmierna reprezentacja w social media? Nie wiemy, nikt tego dotychczas nie zbadał (a przynajmniej ja nie dotarłam do takich badań – jeśli są, będę wdzięczna za informację). W badaniach preferencji politycznych sprawdza się poziom poparcia dla partii, a nacjonaliści dziś swojej partii nie mają. Nawet Ruch Narodowy wyraźnie stracił na znaczeniu i radykałowie coraz rzadziej się z nim identyfikują. W sieci RN wyraźnie przegrywa z ONR-em, choć na razie nie ma organizacji, która odpowiadałaby większości nacjonalistów.

Jeśli ktoś się zastanawia, dlaczego rozpadu prawicy i przesunięć elektoratów nie widać dziś w sondażach – wyjaśniam: spadki poparcia dla PiS są widoczne, ale tak jak napisałam wcześniej, nie ma dziś ugrupowania, które mogłoby przejąć wyborców niezadowolonych ze „zbyt miękkiego PiS-u”. W sondażach ci wyborcy pozostają więc albo w grupie niezdecydowanych, albo nadal opowiadają się za PiS-em, bo nie mają alternatywy. Czy taka alternatywa powstanie? O tym, co można na ten temat wnioskować z analizy mediów społecznościowych, napiszę w następnym tekście.

PiS reaguje chaotycznie, bo spełnia się jego najczarniejszy scenariusz. Okazuje się, że to nie opozycja jest dziś dla niego największym zagrożeniem – tego wroga mają od dawna rozpoznanego. Koszmarem rządzących stają się natomiast radykałowie – niekontrolowalni, niezadowoleni i żądający znacznie więcej nacjonalizmu niż reprezentuje PiS. Hm, boję się to napisać… Ale może się okazać, że zatęsknimy za PiS-em.

 

UPDATE: DLA POTRZEBUJĄCYCH DANYCH ANALITYCZNYCH:

Przeanalizowałam ok. 300 kont na FB, 250 na Twitterze, ponad 60 grup otwartych na FB. Analizowałam content w okresie styczeń – marzec 2018, stosując do niego m.in analizę porównawczą, także w zestawieniu ilościowym (przy tych danych, przy których jest to możliwe) oraz czasowym (porównując content do treści wcześniejszych, aż do – w uzasadnionych przypadkach – 2015 r.). W powyższym tekście opisuję jednak określone zjawisko społeczne, dlatego nie koncentruję się na danych ilościowych, tylko na wnioskach wynikających z analizy contentu.

Państwo, które dodaje skrzydeł? Atrakcyjna narracja opozycji jest możliwa!

Wiecie, jakie powinno być państwo, o którym marzymy? Powinno dodawać skrzydeł. Lepiej niż Red Bull! Powinno też wyposażyć nas w korzenie, żebyśmy byli stabilni jak mocne drzewa.  Państwo ma być bezpiecznym fundamentem, na którym w razie potrzeby będziemy mogli się oprzeć i dzięki któremu będziemy mogli żyć jako wolni i swobodni ludzie.

Utopia? Nie. To propozycja narracji, dzięki której polska opozycja może zgromadzić wyborców wokół siebie. Propozycja robocza, do dyskusji i szukania – lepszych porównań i obrazów.  Żebyśmy dzięki wspólnej rozmowie zobaczyli wreszcie Polskę jako państwo, którego symbolem jest… nie, nie Red Bull, lecz orzeł przecież! Potężny, wolny i silny. Orzeł, który w koronach największych drzew buduje gniazdo i wychowuje młode. Możecie się śmiać z tej propozycji – z nawiązań do Red Bulla, naiwności wizji, doboru słów. Ale możecie też pomyśleć o państwie, które wspiera – a nie ogranicza; które daje korzenie – a nie podcina skrzydła; które daje wybór – a nie narzuca. I wybrać ludzi, którzy w takie państwo najpierw uwierzą, a potem – zbudują.  

Ta wizja nie wzięła się znikąd. Ta wizja – to nasze pragnienia.

 Od dwóch lat zwolennicy opozycji domagają się od partii opozycyjnych nowej narracji, prezentującej wizję Polski, która byłaby tak atrakcyjna, że pozwoliłaby pokonać PiS. Partiom opozycyjnym potrzebna jest oczywiście nie tylko narracja. Niezbędny jest również proces profesjonalnego budowania wizerunku – o tym pisałam w poprzednim tekście. Dziś czas na propozycję wyczekiwanej narracji.  Napiszę ją w jednym celu: abyśmy wszyscy wreszcie zobaczyli, że taką narrację da się zbudować.

 

Narracja PiS – perfekcyjnie uszyta

Tworzenie strategicznego, całościowego przekazu opowiadającego o Polsce,  który pociągnie za sobą tysiące ludzi – to strategiczny, analityczny proces, na którego samym końcu dobiera się odpowiednie słowa, symbole, hasła i obrazy. Dobra narracja musi być spójna ze światopoglądem ugrupowania, które będzie ją głosić – i musi trafiać w oczekiwania odbiorców. Taką strategiczną pracę kilka lat temu wykonał PiS. Kiedy na potrzeby tego tekstu analizowałam badania Polaków na temat wyznawanych przez nich zasad i cenionych wartości, widziałam, jak bardzo „pod odbiorcę” został uszyty program i przekaz Prawa i Sprawiedliwości. Zrobiono to perfekcyjnie, co do milimetra, spójnie z dotychczasową ideologią tej partii. W dużym stopniu właśnie ta perfekcyjnie uszyta wizja przyniosła PiS-owi  wyborczy sukces.

Sprawdźcie sami. W badaniu CBOS z 2013 r. Polacy za najważniejsze wartości uznali zdrowie i szczęście rodzinne, na trzecim miejscu znalazło się uczciwe życie. W badaniu GUS z 2015 r. – ten sam układ: zdrowie, rodzina i uczciwość.  Jednocześnie badania w latach 2013-2015 pokazywały stały wzrost osób o poglądach prawicowych – ten odsetek do 2016 r. bardzo istotnie rósł też wśród najmłodszych ankietowanych (18-24 lata). W badaniu CBOS-u z 2017 r. gdy zapytano Polaków o to, co jest sensem życia, odpowiedzi o najwyższych wskazaniach brzmiały: dobro rodziny, dzieci i wnuki, zdrowie, praca, finanse, spokój i bezpieczeństwo, wartości religijne. Co więcej, nawet gdy zbadano singli (ARC Rynek i Opinia, Uniwersytet Łódzki, Sympatia.pl), okazało się, że najważniejsze są: rodzina i miłość. Aż 65 proc. singli zadeklarowało poglądy prawicowe lub centroprawicowe.

Nałóżmy te dane na główną narrację PiS. Nie przez przypadek za priorytet uznano rodzinę i stworzono program Rodzina 500+, odwrócono budzące społeczne kontrowersje reformy edukacyjne (podniesienie wieku szkolnego, likwidacja gimnazjów), obiecano darmowe przedszkola oraz powrót do szkół pielęgniarek i stomatologów. Wszystko jako przejaw troski o rodzinę, dzieci i wnuki. Do tego dołączono postulaty ważne wówczas dla środowisk niezadowolonych z rządów PO/PSL (przewalutowanie kredytów we frankach, podniesienie najniższej płacy, obniżenie wieku emerytalnego)  i uwydatniono prawicową ideologię, zgadzając się nawet na miękkie powiązania z radykalnymi ruchami narodowościowymi. Wszystko dla wyborcy! Poza zdrowiem, którego nie eksponowano specjalnie mocno – program ten był i jest w pełni zgodny z wynikami badań.

Czy to znaczy, że PiS zagospodarował już oczekiwania odbiorców w 100 procentach i nie ma miejsca na żadne inne narracje ani wizje? Oczywiście że nie! PiS odpowiedział tylko na potrzeby swoich wyborców. Reszta Polaków wciąż czeka na nową, atrakcyjną wizję Polski, która byłaby zgodna z ich potrzebami, marzeniami, oczekiwaniami. Nie chcą Polski PiS, ale nie chcą też, żeby było „po staremu”.

 

Jak oczekiwaniom Polaków ma sprostać opozycja?

Opozycja musi posłuchać swoich wyborców. Bardzo uważnie i z szacunkiem. A potem – wyjść poza schemat. Po prostu, drodzy politycy opozycji – NIE DA SIĘ JUŻ DALEJ TAK SAMO!  Aby zbudować atrakcyjną narrację, trzeba przekroczyć dotychczasowe opowieści o Polsce. I opowiedzieć o naszym państwie jeszcze raz – od nowa.

Przede wszystkim trzeba zrezygnować ze schematu narracyjnego narzuconego nie tylko przez PiS, ale też przez państwa europejskie i USA; schematu starego jak świat, ale mocno odświeżonego po 11 września 2001 r. Chodzi o założenie, które dziś często uznajemy za prawdę a`priori: że można być albo bezpiecznym – albo wolnym. Schemat ten polega na przeciwstawieniu dwóch ważnych dla każdego człowieka wartości: bezpieczeństwa i wolności. Znacie to doskonale: „dla bezpieczeństwa musimy Wam zabrać kawałek wolności” –  mówią swoim obywatelom Stany Zjednoczone, mówi wiele państw Unii Europejskiej oraz Polska, wprowadzając kolejne ograniczenia, bariery, kontrole, inwigilację.

Badania w pewnym stopniu to uzasadniają  – ludzie na całym świecie bardzo wysoko wśród ważnych wartości sytuują bezpieczeństwo. Młodzi Polacy, których właśnie bada dr Radosław Marzęcki z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, twierdzą wręcz, że  bezpieczeństwo jest najważniejsze (wskazało je 68 proc. badanych). Właśnie na potrzebie bezpieczeństwa buduje swoje poparcie PiS, zarządzając strachem wobec imigrantów i uchodźców, eksponując zagrożenia, które mają czyhać na Polskę i Polaków na całym już bodaj świecie.  Źli i groźni sąsiedzi, zdrajcy wewnątrz kraju, ataki terrorystyczne w innych państwach – to wszystko ma zwiększyć strach i wzmocnić potrzebę bezpieczeństwa wśród Polaków. Oraz zagwarantować, że PiS dalej będzie wygrywać wybory, bo właśnie to ugrupowanie kojarzy się dziś z bezpieczeństwem, podczas gdy partie liberalne – raczej z wolnością.

Opozycja nie może lekceważyć poczucia zagrożenia wśród Polaków. Musi wpisać je we własną narrację, jednocześnie budując wizję państwa inną niż PiS. Jak stworzyć coś nowego, stawiając wysoko wartość identyczną jak konkurent? Jedynym rozwiązaniem jest wyjście z narzuconego schematu i…. połączenie obu tych wartości zamiast przeciwstawiania ich sobie. Niemożliwe? A jednak!

 

Bezpieczeństwo + wolność + szacunek = Polska

Jak napisali analitycy badań zrealizowanych wśród młodych ludzi ze 186 państw na zlecenie Światowego Forum Ekonomicznego – „młodym brakuje dziś bezpieczeństwa, aby mogli czuć się wolni”. To zdanie jest kluczem do narracji, jaką mogłaby wykorzystać  opozycja.

Ludzie potrzebują bezpiecznego państwa, by mogli czuć się wolni – a nie po to, by im wolność zabierać! Bezpieczeństwo ma dodawać skrzydeł, a nie je podcinać.

Nowoczesne, wymarzone państwo ma więc być z jednej strony jak Red Bull – dodawać skrzydeł, ale z drugiej – zapewniać bezpieczny start i bezpieczne lądowanie.

 Jak państwo może budować poczucie bezpieczeństwa? Oczywiście, kwestie wojskowości i obronności będą tu podstawowe. Ale jest jeszcze kilka innych sposobów, na których wykorzystanie Polacy bardzo czekają. Państwo może być stabilne i praworządne – bo wtedy jest przewidywalne; może mieć dobre stosunki z sąsiadami – bo wtedy także świat dookoła jest bardziej bezpieczny; wreszcie – może szanować swoich obywateli. Słuchać ich, okazywać uznanie dla ich opinii i potrzeb.  Szacunek to potrzeba, której pozycja w polskich rankingach ostatnio szybko rośnie (m.in. CBOS 2013). Poczucie uznania daje każdemu człowiekowi poczucie godności, wzmacnia jego wartość, sprawia, że czujemy się bardziej.. bezpieczni.

Widzicie, jak układa się opozycyjna narracja? Jak buduje wizję kraju zupełnie innego niż ten, który tworzy PiS i jednocześnie wpisuje się w potrzeby wyborców?

 

Polska, która wspiera i daje wolność

Podrzucam jeszcze jeden cytat doskonale nadający się do myślenia o atrakcyjnej narracji. William Hodding Carter, amerykański dziennikarz i publicysta, powiedział kiedyś zdanie, które do dziś chętnie wykorzystują pedagodzy: „Są dwie rzeczy, które możemy dać w spadku naszym dzieciom: pierwsza to korzenie, druga to skrzydła”. Tak, stąd się wzięły korzenie drzewa, o których pisałam na początku.  Pomyślmy o obrazie zawartym w tych słowach w odniesieniu do państwa i obywateli. Kiedy wchodzimy w dorosły świat, w którym sami stanowimy o sobie, zakładamy rodziny, robimy kariery lub nie, pracujemy, szukamy swojego miejsca w życiu – do czego jest nam potrzebne państwo? Czy musi ciągle zabierać (podatki, emerytury), wymagać, kontrolować, inwigilować?

Otóż w tej nowej, możliwej przecież do realizacji wizji państwo ma nas… wspierać. Ma dawać podstawy bezpieczeństwa – obronnego, socjalnego, ekonomicznego – by w razie potrzeby, gdy skrzydła nas zawiodą, można się było na nim wesprzeć, zanim zbierzemy siły do dalszego samodzielnego lotu. To dzięki bezpiecznemu państwu możemy czuć się wolni i żyć swobodnie.

Wolność i bezpieczeństwo – to wzajemne uzupełnienie, nie przeciwieństwo!

A skoro taka wizja jest możliwa, powiedzmy NIE państwu, które narzuca nam, jak mamy żyć, które podejmuje decyzje o naszym życiu , które nie słucha nas wcale, tylko każe słuchać siebie. Państwo nie jest władzą – to my, obywatele, jesteśmy władzą dla państwa.

Chcecie takiej Polski? Bezpiecznej Polski, która wspiera i dodaje skrzydeł?

Opozycjo, wchodzisz w to?

 

Ps. Donald Tusk powiedział kiedyś, że naiwność jest grzechem w polityce. Zgadzam się z nim. Dlatego wszystkim wątpiącym wyjaśniam od razu: ta propozycja narracji to nie naiwność. To przekroczenie standardowych politycznych kalek. To otwartość na marzenia. Nie moje – Polaków.

Ps. 2. Dziękuję wszystkim Twitterowiczom i Facebookowiczom, z którymi dane mi było dyskutować na temat wolności i bezpieczeństwa – to Wy jesteście autorami tej narracji. 🙂

Boisz się? My Cię obronimy! Dlaczego PiS przyciąga Polaków

Czy powszechną pomyłką jest wskazywanie programu 500+ jako klucza do władzy PiS-u? To bardzo prawdopodobne! Wiele wskazuje, że fundamentem, który spaja elektorat PiS-u, jest strach. Zwłaszcza ten przed uchodźcami. Powoli zaczyna on przypominać powszechną histerię – do tego stopnia, że obala wszelkie autorytety, nawet autorytet papieża. Przebić go może tylko jeszcze większe poczucie zagrożenia. I właśnie dlatego kryzys w szpitalach może spowodować pierwsze pęknięcie w elektoracie PiS.

W ostatnich dniach 2017 roku na polskim Twitterze po stronie opozycyjnej panował spokój, a główną atrakcją było składanie sobie noworocznych życzeń. Za to po stronie zwolenników rządu wrzało. Emocje sięgały zenitu z powodu wypowiedzi Kornela Morawieckiego, ojca obecnego premiera Mateusza Morawieckiego. „Te 7 tysięcy uchodźców, na które zgodził się poprzedni rząd, nie powinno być problemem” – powiedział Kornel Morawiecki dla „Rzeczpospolitej”. I dodał, że jego zdaniem rząd powinien uruchomić korytarze humanitarne i zaproponować uchodźcom polską kulturę. Rozpętała się burza. Jego wypowiedź zwolennicy obozu rządowego odczytywali przede wszystkim jako opinię ojca obecnego premiera, a nie lidera ugrupowania „Wolni i Solidarni”. I chcieli wiedzieć jedno: czy ta opinia oznacza, że takie same zdanie będzie miał premier, a więc i rząd? Czyli – czy Polska przyjmie uchodźców?

 

„Wypad z Polski, korytarz humanitarny to Ty możesz..”

Burza była naprawdę solidna. Starszego Morawieckiego wyklinano i przeklinano. Zarzucano mu, że chce  sprowadzić zagrożenie na Polaków, że celem „islamskich najeźdźców” jest zagłada chrześcijaństwa, wymordowanie Polaków, gwałcenie Polek. Pod tweetem Morawieckiego, w którym ten próbował wyjaśnić, o co mu dokładnie chodziło, polityk doczekał się aż 440 komentarzy, z których ewidentna większość była mocno krytyczna (lub wręcz obraźliwa) wobec niego – i wobec uchodźców.

Elektorat wzburzył się też na Facebooku, reagowali inni posłowie uspokajając, że stanowisko rządu wobec uchodźców nie zmieniło się, a Polska nie zamierza nikogo przyjmować. Premier Morawiecki jednak przez kilka dni milczał. Dopiero jego spóźniona deklaracja, że rząd nie zmienia stanowiska ws. uchodźców uspokoiła nieco nastroje. Poziom wrzenia był jednak bardzo wysoki. Równie wysoki bywa wtedy, gdy papież Franciszek  namawia katolików do otwarcia się na uchodźców i apeluje, by nie siać strachu przed nimi, tylko wspierać potrzebujących.

 

Tak wysoki poziom emocji, liczba negatywnych reakcji i zaangażowania odbiorców każe  zastanowić się, w jakim stopniu strach przed uchodźcami jest fundamentem spajającym różnorodny przecież elektorat PiS. Czy to nie lęk przed „złym obcym” sprawia, iż tak wielu Polaków popiera ugrupowanie, które gwarantuje im bezpieczeństwo i zachowanie w niezmienionym stanie świata, w którym żyjemy? 

Do tej pory diagnozowano z reguły, że sukces PiS wynika z wprowadzonych programów socjalno-ekonomicznych, przede wszystkim z programu 500+ oraz z obniżenia wieku emerytalnego. Ostatnio jednak coraz częściej pojawiają się inne głosy. Dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych, w wywiadzie dla portalu Wiadomo.co postawił tezę, że kluczem PiS do władzy nie jest ekonomia, lecz ideologia i charakter; że PiS popierają ci Polacy, którym podoba się narracja populistyczna i nacjonalistyczna.

Czemu jednak taka narracja tak bardzo się dziś trafia do Polaków?

 

Skoro uchodźcy są gorsi, to my jesteśmy lepsi!

Na to pytanie być może najlepiej odpowiada Jakub Bierzyński, analizując w „Gazecie Wyborczej” raport z badań dr Macieja Gduli „Dobra zmiana w Miastku”. Otóż jego zdaniem PiS zbudował spójną tożsamość wspólnotową, która okazała się atrakcyjna dla znaczącej części Polaków. Jej istotne elementy to z jednej strony dowartościowanie zwykłego człowieka w kontrze do elit, a z drugiej – pokazanie, że są inni, którzy są słabsi i gorsi. Ci gorsi to oczywiście m.in. uchodźcy i imigranci. Dla ludzi, którzy do tej pory czuli się niedowartościowani, uchodźcy stali się nowym punktem odniesienia. Pozwolili poczuć się lepszymi („skoro są gorsi od nas, to z nami nie jest tak źle”), a jednocześnie zbudować wspólnotę, której jednym z głównym zadań jest ochrona świata, w którym żyjemy, przed tymi gorszymi.  Budowniczym i gwarantem tej wspólnoty jest oczywiście PiS.

Jeśli w ten sposób zdiagnozujemy klucz do władzy obecnego obozu rządowego, łatwo zrozumiemy, dlaczego w interesie władzy leży utwierdzanie Polaków w przekonaniu, że uchodźcy są groźni, chcą zniszczyć i zislamizować Europę. To właśnie strach przed obcymi sprawia, że wspólnota popierająca PiS się nie rozpada. Strach jest jedną z najsilniejszych emocji i nie od dziś wiadomo, że za jego pomocą łatwo jest sterować ludźmi – Polacy nie są tu żadnym wyjątkiem.

 

Kto popiera PiS? Kto boi się uchodźców?

Jeśli kogoś ten sposób rozumowania nie przekonuje, warto sięgnąć do badań dotyczących stosunku Polaków do uchodźców – oraz do badań analizujących elektorat PiS. Zestawmy te wyniki.

Postawy Polaków wobec uchodźców zmieniły się radykalnie między 2015 a 2016 rokiem. W 2015 roku aż 72 proc. (w badaniach CBOS-u) były za przyjęciem uchodźców do Polski, a 21 proc. było przeciw. W lutym 2016 – przeciw było już 57 proc., a tylko 39 procent za. Szczególnie krytyczną postawę przyjmowali najmłodsi badani (18-24 lata) i osoby z niższym poziomem wykształcenia (podstawowe, gimnazjalne, zawodowe).

Z raportu Centrum Badania nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że aż 67 proc,. Polaków sprzeciwia się osiedlaniu uchodźców w Polsce, a na postawy anty-uchodźcze wpływ mają przede wszystkim uprzedzenia oraz specyficzne postrzeganie mechanizmów rządzących polityką, połączone z tzw. mentalnością spiskową. Przeciwni „obcym” są więc przede wszystkim ci, którzy czują się zagubieni wobec polityki, nie mają poczucia wpływu na nią, nie rozumieją jej zasad i chętnie wyjaśniają sobie rozmaite zjawiska działalnością spiskową rozmaitych sił.

Tyle o uchodźcach. Teraz czas na charakterystykę osób popierających PiS. Z sondażu IPSOS prezentowanego w portalu OKO Press wynika, że PiS popierają przede wszystkim mieszkańcy wsi i małych miast, z wykształceniem podstawowym i zawodowym, po 50. roku życia – oraz młodzi. Przy czym poziom poparcia w 2017 roku wśród młodych nie zwiększył się, a wśród starszych, mniej wykształconych i mieszkających na wsi – wzrósł.

Widzicie podobieństwa? Przekaz antyuchodźczy i światopogląd PiS trafiają do bardzo podobnych grup społecznych. Wizja PiS i strach przed uchodźcami to domena głównie słabiej wykształconych Polaków, z mniejszych miast i wsi, przede wszystkim najmłodszych i najstarszych badanych. Cechą młodych ludzi nie jest więc otwartość, tylko chęć zachowania znanego świata i ochronienia go przed silnymi wpływami zewnętrznymi.

Otwarcie granic, wpuszczenie uchodźców – budzą tak potężny strach, że każą jednoczyć się w obawie przed islamskim terroryzmem, który dziś w Polsce uosabiają właśnie uchodźcy. PiS zaś oferuje wspólnotę, która gwarantuje nie tylko kontakt z osobami o tych samych poglądach, ale też obronę polskich granic i podnoszenie polskich tradycji do rangi świętości (dzięki temu wiadomo, dlaczego należy je chronić), dowartościowuje polskość w najbardziej tradycyjnym, sarmacko-męczeńskim wydaniu – nie wymagając przy tym niczego, co by wymuszało wyjście poza znaną strefę komfortu. Nieznani są uchodźcy, a tych należy trzymać z daleka – więc wszyscy wciąż pozostają w kręgu tego, co „znane i lubiane”, z jasno określonym wrogiem. Jest to wizja naprawdę komfortowo pomyślana – podkreślanie wartości polskich tradycji, historii i doświadczeń pozwala usunąć z pola widzenia fakt, że całą tę wspólnotę tak naprawdę łączy strach. Programy socjalne są dobudówką do tej wizji Polski, są przyjemnym deserem po daniu głównym, ale nie stanowią o istocie tego na wskroś narodowego menu.

Patrząc na to z politycznego punktu widzenia, trzeba uznać jednoznacznie: kluczem do sukcesu PiS-u nie są – mówiąc najprościej – pieniądze, lecz bezpieczeństwo. Oraz strach przed (mocno odległym) wrogiem.

To istotna diagnoza, zmieniająca postrzeganie nie tylko tego, co było, ale i tego, co będzie! Kiedy stawiamy w centrum bezpieczeństwo, nagle staje się zrozumiałe, dlaczego podwyżki cen podstawowych artykułów spożywczych nie wpływają na poziom poparcia społecznego dla PiS-u; dlaczego sensowne ekonomiczne propozycje opozycji nie zmieniają układu sił w polityce. W tej sytuacji możemy też przypuszczać, że nie zmieni go nawet ewentualna likwidacja czy ograniczenie programu 500 plus –  poparcie dla PiS mogłoby się nieco zachwiać, ale nie załamać. Co więc może ograniczyć dominację PiS-u? Rosnące poczucie zagrożenia, z którym rząd nie będzie w stanie sobie poradzić. Oczywiście im dłużej obecna władza będzie rządzić, tym większy będą miały na nią wpływ procesy dotyczące każdej władzy: kumulować się będą błędy, zaniechania, porażki, w przypadku PiS widoczne zwłaszcza na forum międzynarodowym. Ale najszybciej poparcie dla władzy załamie narastające poczucie zagrożenia.

Od razu dodam – strach jest oczywiście częścią większej całości, nie tylko on sprawia, że Polacy popierają PiS. Diagnozuję go jednak jako istotny element poparcia – ale nie jedyny.

 

Kryzys w szpitalach pierwszym poważnym pęknięciem w elektoracie PiS?

I tu docieramy do kryzysowej sytuacji w polskich szpitalach.  W wyniku wypowiadania przez lekarzy tzw. klauzul opt-out w umowach o pracę (klauzule te umożliwiały lekarzom pracę powyżej 48 godzin w tygodniu) część szpitali musiała zamknąć oddziały z niewystarczającą obsadą lekarską i zwyczajnie nie przyjmuje pacjentów. Takie sytuacje mają miejsce w całej Polsce i dziś dotyczą ok. 150 z 900 szpitali. Na razie na szczęście nie ma doniesień medialnych, iż komuś nie zdołano pomóc na czas ze wzg. na ograniczenia w szpitalach – ale czy rzeczywiście możemy liczyć na to, że nie wydarzy się tragedia?

Jeśli rząd szybko nie rozwiąże kryzysu w służbie zdrowia, Polacy poczują się zagrożeni – i to znacznie bardziej niż z powodu uchodźców. „Obcych” – co by nie mówić – jest w Polsce naprawdę niewielu, a pozostali są daleko. Pomoc lekarska potrzebna jest tu i teraz. Natychmiast i każdemu, kto jej potrzebuje. Na razie minister zdrowia proponuje jedynie dyrektorom szpitali wprowadzanie pracy zmianowej lub równoważnej, czyli w sumie łatanie dziur za pomocą lekarzy, którzy zostali. To cały pomysł na rozwiązanie tej patowej sytuacji.

Czy kryzys w szpitalach może być pierwszym poważnym pęknięciem w elektoracie PiS? Tak, jeśli trafna jest diagnoza wskazująca bezpieczeństwo jako fundament poparcia dla PiS-u. Na miejscu rządu nie lekceważyłabym więc szpitali, tylko natychmiast zaczęła rozwiązywać ten problem – i na bieżąco przekazywałabym informacje obywatelom, by pokazać, że władza potrafi zapewnić bezpieczeństwo także w tym obszarze.

Na miejscu opozycji już 5 minut po pierwszej informacji o zamknięciu oddziału z powodu braku lekarzy organizowałabym konferencję prasową i zlecała do realizacji wielką kampanię społeczną o tym, jak bardzo rząd naraża Polaków. W politycznym interesie opozycji jest bowiem zbudowanie poczucia zagrożenia w społeczeństwie – znacznie bliższego niż zagrożenie, które niosą ze sobą uchodźcy. Wizja wystąpienia Polski z UE, o którym dość intensywnie mówi opozycja, nie wystarcza – to zbyt abstrakcyjne, odległe, nieznane. Nie grozi gwałceniem kobiet czy zawłaszczeniem znanego świata. Nie grozi zamachami, eksplozjami, zabitymi na ulicach.

Czego bardziej boją się Polacy?

Osobiście wolałabym , by w polityce poparcie budowano nie na strachu, lecz na pozytywnych wartościach. PiS w swojej wizji świata perfekcyjnie połączył strach z polskimi tradycjami, przykrywając lęk konserwatywnymi, lecz pozytywnymi wartościami. Innej, ale równie spójnej wizji Polski oczekuje od opozycji jej elektorat. W tej wizji nie bezpieczeństwo powinno być fundamentem, lecz wolność – opozycja mówi bowiem do innych grup społecznych niż PiS (pisałam o tym szerzej analizując przekaz opozycji na Facebooku).

Niewątpliwie jednak ta konkurencyjna wizja Polski nie wystarczy opozycji do zwycięstwa.  Najpierw musi dojść do załamania poparcia wobec PiS. A tu kluczowy okazuje się strach. Który będzie dotkliwszy? Ze strachem przed czym rząd sobie nie poradzi? Który niepokój społeczny wykorzysta opozycja? Bez odpowiedzi na te pytanie nie sposób myśleć dziś o strategii politycznej żadnego z istotnych ugrupowań na polskiej scenie politycznej. Na te właśnie pytania musi odpowiadać zarówno PiS, jak i cała opozycja.

Zaplanowana akcja dezinformacyjna na Twitterze! „Tajny” film manipulacją

Dezinformacja w sieci objawiła się nam właśnie w pełnej okazałości! Widzieliście już 44 sekundy filmu z 17 lipca 2017 r., na którym widać sędziów Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, wychodzących z budynku, w którym mieści się siedziba Platformy Obywatelskiej? To klasyczna dezinformacja –  zmanipulowany news, rozchodzący się w sieci od 5 grudnia według ściśle zaplanowanego scenariusza. Właśnie po to, by upowszechniać takie „newsy”, potrzebna jest m.in. duża liczba konta na Twitterze – niezależnie od tego, czy będą to konta trolli czy botów. Dziś już posłowie PiS na podstawie tego filmiku domagają się wyjaśnień zarówno od sędziów, jak i od PO – choć sam film nie przedstawia… niczego.

Teraz zabieram Was w podróż po sieci. Będziemy po kolei odkrywać, jak przebiegała dystrybucja filmiku. Film pojawia się 5 grudnia, najpierw na portalu Niezalezna.pl – jest dokładnie 18.28, kiedy film wraz z tekstem zostaje opublikowany.

film3

Niezalezna.pl na swoim portalu publikuje link do nagraniu na portalu YouTube – ale nie jest to jej kanał, tylko kanał użytkownika Cenzura to Bzdura. Kanał działa od kilku lat, są tam zamieszczane głównie transmisje z wystąpień sejmowych oraz telewizyjnych polityków prawicy. Wg danych You Tube (sprawdzałam je 6 grudnia o godz. 17.38 , film został dodany 23 godziny wcześniej) nagranie opublikowano również  ok. 18.30. Czyli w tym samym czasie, gdy został opublikowany na Niezalezna.pl. Nie ma żadnego wcześniejszego źródła, nikt inny nie upublicznił go wcześniej- choć film jest z lipca.

film1film2

Zaledwie 17 minut później na Twitterze film udostępnia użytkownik Prawa Strona (nick: Prawy_Populista). Nie podaje linku do Niezalezna.pl, tylko udostępnia źródłowy film, publikując go bezpośrednio na swoim koncie na Twitterze.

 

Dopiero w następnym tweecie, z godz. 18.54, dodaje, że źródłem jest Niezalezna.pl i publikuje link.

Zauważcie – żadne z kont udostępniających w godzinach 18.30-18.47 film na You Tube i Twitterze nie musi go linkować. Czyli mają źródłowe nagranie na swoich twardych dyskach.

Od razu wyjaśniam – można pobrać nagranie z YT tak, by uzyskać z niego plik źródłowy. Tu wszystko dzieje się jednak bardzo szybko, nie ma żadnej przerwy między działaniami na YT, Niezalezna.pl a Twitterem, na pewno nikt nie natknął się na filmik przez przypadek, nie próbował go analizować, potem ściągać na swój dysk. Wszystko rozegrało się w ciągu 19 minut – i plik z nagraniem stał się dostępny w trzech miejscach w sieci.

UPDATE: wyjaśniam tym, którzy usiłują mnie przekonać, że plik z filmem da się zgrać i wrzucić na TT znacznie szybciej niż w ciągu 19 minut. Jasne, że się da! Ale trzeba wiedzieć, że ten film w danym miejscu w sieci właśnie został opublikowany. Bardzo mało prawdopodobny byłby przypadek, gdyby wszystkie te działania rozegrały się w tak krótkim czasie bez współpracy uczestniczących w tym osób/ adminów kont.

O godz. 19.00 5 grudnia w całej Polsce rozpoczynały się kolejne protesty przeciwko zmianom w ustawach o KRS i Sądzie Najwyższym. Następnego dnia w Sejmie miał się rozpocząć kolejny etap procedowania tych ustaw, nie do końca znane było stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy w tej sprawie. To też tydzień rozpatrywania wniosku opozycji o wotum nieufności dla rządu. Gorący politycznie czas.

Film zostaje opublikowany na pół godziny przed kolejną falą protestów. Rozchodzi się w błyskawicznym tempie. O 19.27 – zaledwie 40 minut po opublikowaniu – ma już 311 podań dalej; o 19.48 – godzinę po opublikowaniu – 405 RT, 2 godziny po publikacji – 628 RT; o godz. 23.26, niecałe 5 godzin od publikacji – 1024 RT i 1504 polubienia. Na tym etapie post z filmem jest już zasadniczo wiralem – algorytm TT pozycjonuje go bardzo wysoko ze względu na dużą liczbę reakcji, zobaczy go więc każdy użytkownik TT, który ma wśród obserwowanych osoby związane z prawą stroną sceny politycznej.

 

Jednym z pierwszych, która podaje film dalej, jest konto @Olgalengyel – to samo konto dystrybuowało na TT film z nagraniem „niepublicznej” wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy o „ubeckich metodach Antoniego Macierewicza”, , intensywnie współpracowało też z innym użytkownikiem przy rozpowszechnianiu słynnego zdjęcia Ryszarda Petru podczas lotu na Maderę w grudniu.

Ok. godz. 20-tej sprawdzałam, jakie konta podają dalej post z filmem. O tej porze wśród robiących retweeta nie ma osób znanych. Ok. połowy kont ma mniej niż 100 obserwujących, wszystkie związane są z prawicą. Część w swoich opisach podaje znany hashtag #drugazmiana – po tym hashtagu rozpoznaje się grupa tzw. trolli działająca na rzecz PiS, której działania koordynuje poseł Dominik Tarczyński.

Już o godz. 21.22 na portalu TVP Info pojawia się tekst o „ujawnionym” przez Niezależną filmie.

film_tvp2

O godz. 21.45 tweet na ten temat TVP Info zamieszcza na swoim profilu (choć w mobilnej aplikacji TT przy tweecie wyświetla się godzina zamieszczenia jako 6.45 6 grudnia). W dołączonym materiale TVP Info podaje niewiele informacji – jedynie, kogo widać na filmie i że to portal Niezalezna.pl dotarł do nagrania. Widoczne dziś na portalu przy tym artykule nagranie z programu TVP Info pochodzi już z ranka 6 grudnia – zostało dodane do materiału później.

film_tvp

Na Twitterze akcja rozpowszechniania postu trwa, mimo że informacji jest bardzo mało. Cały tekst postu z nagraniem brzmi: „Niezależne sądy wychodzą z narady z politykami z PO”. Nie ma informacji, kiedy nagrano film, kto go nagrał, ani w ogóle – o co chodzi. W tekście Niezależna.pl informacji jest nieco więcej. Można się z niego dowiedzieć, że redakcja otrzymała nigdzie wcześniej nie publikowane nagranie, które – wg redakcji – „tłumaczy jednomyślność polityków PO, Nowoczesnej i PSL z czołowymi „apolitycznymi” figurami świata sędziowskiego. Na nagraniu widać jak z Biura Krajowego Platformy Obywatelskiej przy ulicy Wiejskiej, nieopodal gmachu Sejmu, wychodzi wraz z politykami PO sędziowska elita. W tej grupie, która przebywała w siedzibie PO,  jest I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf, Dariusz Zawistowski i Waldemar Żurek z KRS, prof. Adam Strzembosz, prof. Andrzej Rzepliński, czy Krystian Markiewicz, szef Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości zmierzają stąd, w zwartej grupie, do Sejmu w otoczeniu  polityków PO Grzegorz Schetyny,  Borysa Budki, Krzysztofa Brejzy, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i  innych posłów tej partii. Ta nieujawniana dotąd wizyta sędziów w siedzibie PO pokazuje, jak „apolityczni” sędziowie  nieformalnie dogadują się z politykami PO.” Tytuł brzmi: UJAWNIAMY: Tak wyglądała tajna narada elity sędziowskiej z politykami PO w czasie batalii o sądy”.

Po pewnym czasie tweet dociera do dziennikarzy innych niż Niezalezna.pl – ok. 3 godzin po publikacji z użytkownikiem udostępniającym film dyskutuje dziennikarka Dominika Długosz, informując, że film niczego nowego nie ujawnia. Wyjaśnienia oczywiście niczego nie zmieniają.

 

Niezalezna.pl na swoim profilu na Twitterze linkuje tekst i film dopiero 6 grudnia wcześnie rano – o godz. 6.09. Wtedy sam film ma już liczone w dziesiątkach – albo i setkach tysięcy – zasięgi.  TVP Info od rana emituje go na swojej antenie – robi to przez cały dzień. Przed południem poseł PiS Waldemar Buda domaga się od Platformy oficjalnych wyjaśnień na temat spotkania.  Ok. godz. 12-tej Platforma Obywatelska na Twitterze oficjalnie odpowiada, że nie było to żadne tajne spotkanie z sędziami:

film_po

O film pytani są też przez rozmaite media także politycy PO. Sprawę wyjaśnia m.in. poseł PO Borys Budka:

 

 

Każdy, kto spokojnie obejrzy film, widzi, że nie ma mowy o żadnym tajnym spotkaniu – siedziba PO mieści się w budynku przy ul. Wiejskiej, tuż przy drodze do Sejmu. Kilkanaście znanych osób wychodzących z tego budynku w trakcie lipcowych protestów pod Sejmem musiało być zauważone – i każdy, kto zna to miejsce, jest tego świadom. To tak jakby zrobić spotkanie w Pałacu Prezydenckim, wejść do niego głównym wejściem, wyjść podobnie – a potem ktoś, kto nagra osobę wychodzącą, będzie twierdził, że zorganizowano tam tajne spotkanie. Spotkanie, którego zakończenie udokumentowano na nagraniu, było spotkaniem jawnym, oficjalnym i wynikającym z podejmowanych przez PO w tym momencie działań.

Co – jak widać – zupełnie nie przeszkodziło prawej stronie sieci zrobić z filmu zmanipulowanego newsa, który rozszedł się nie tylko w sieci, ale też w mediach tradycyjnych, przy ogromnym udziale TVP Info. Klasyczna dezinformacja. Ale zobaczcie, jak bardzo skuteczna!

Kiedy kilka tygodni temu napisałam tekst o tysiącach uśpionych botów na Twitterze, obserwujących polskich polityków, pytano mnie, po co komu takie boty. Niech opisany przypadek będzie najlepszym przykładem, do czego może służyć duża liczba łatwo dostępnych konta na Twitterze (niezależnie od tego, czy będą to trolle czy boty).  I w jaki sposób można za ich pomocą prowadzić wojnę dezinformacyjną – nie tylko w sieci, ale też w realu.

 

 

 

 

 

 

PiS: dziesięć grzechów głównych

PiS nie jest zjawiskiem wyjątkowym w polityce. Partię prezesa Kaczyńskiego już dziś osłabiają wysokie sondaże, rozbudowany aparat państwa i popełniane grzechy. Patrząc na PiS marketingowo, widać najedzone, aroganckie ugrupowanie, które nie potrafi wytyczyć nowej ścieżki narracji wierząc, że obecna wystarczy mu jeszcze na długie lata.  Ciekawe, czy się obudzi.

Dyskutujemy ostatnio w Polsce o tym, co robi źle opozycja – nie programowo, lecz marketingowo; sprawdzamy, gdzie błądzi przy budowaniu narracji, wizerunku i strategii politycznej. Ważnym głosem w tej dyskusji jest niedawny wywiad Jakuba Bierzyńskiego dla „Gazety Wyborczej”. Bierzyński, specjalista od marketingu politycznego, rozłożył na części działania polskiej opozycji i wskazał jej błędy.

Chylę czoła, panie Jakubie, przed Pana wiedzą, podpisuję się pod wieloma Pana wnioskami – pozwolę sobie jednak odwrócić wektor tej narracji. Zostawmy na chwilę opozycję i przyjrzyjmy się PiS-owi. Marketingowo oczywiście. PiS i Jarosław Kaczyński nie są przecież zjawiskiem wyjątkowym. To nie mistrzowie marketingu i wpływu społecznego – tylko partia polityczna, kierowana co prawda przez skutecznego polityka, ale popełniająca coraz więcej błędów i podlegająca mechanizmom typowym dla partii władzy.

 

CZYM GRZESZY DZIŚ PIS?

GRZECH PIERWSZY: PRZYSYPIANIE

 PiS śpi – przekazowo. Buduje przekazy, ale stale wykorzystuje do tego te same narzędzia i te same narracje. One owszem, jeszcze działają, ale za chwilę przestaną. Przekaz trzeba odświeżać: wprowadzać nowe obrazy, budować nowe skojarzenia. Tymczasem PiS śpi. Usypiają go wysokie sondaże oraz wielki aparat państwowy, który zresztą podobnie działa na każdą partię będącą u władzy. Rządzącym najczęściej wydaje się, że przekaz oficjalny, głoszony przez rzeczników ministerstw, oświadczenia,  funkcyjnych partii, zamieszczany na fanpage`ach instytucji państwowych – że on wystarcza. Przecież każde ministerstwo, klub poselski, rzecznicy, media publiczne – wszyscy pracują przekazowo na PiS, więc więcej robić już naprawdę nie trzeba. Tymczasem oni owszem, pracują na rządzących, ale z tego powodu przekaz robi się coraz bardziej urzędowy, z trudem trafia do zwykłych ludzi. Widać to dobrze w spotach PiS, którym mimo prób nawiązania do codziennego życia Polaków – brakuje autentyczności. Są sztuczne, kiepsko zagrane. Nie budzą emocji.

PiS przesypia także zmiany w social media. Jakby nie zauważał, że pojawiają się nowe narzędzia budowania wpływów. Kiedy wszystkie inne ugrupowania pracują wykupując w agencjach boty, sprawdzają swoje możliwości podczas socialmediowych akcji, liczą wzmianki i analizują statystyki, PiS wciąż walczy za pomocą swojej (rozbudowanej, to fakt) sieci trolli – z tym że ostrza trolli jakby nieco się stępiły, a zaangażowanie spadło. Poza tym PiS nie jest już w social media jedyny, ma sporo konkurentów – zwycięstwo tu nie będzie wcale oczywiste.

Dodam od razu, że w Polsce w ogóle nie ma dziś ugrupowania politycznego, które by potrafiło strategicznie wykorzystywać social media i internet – ale to już temat na odrębny tekst.

 

GRZECH DRUGI:  AROGANCJA ELITY

Politycy PiS są coraz dalej od zwykłych ludzi – zajęci i zapracowani, wypełniają obowiązki wynikające z pełnionych funkcji, nie mają czasu na spotkania z wyborcami. Do posła – ministra nie sposób się dostać, można co najwyżej porozmawiać z jego asystentem. Niby PiS taki socjalny, a dla ludzi nie ma czasu! To typowa choroba każdej partii władzy – jej skutki narastają z czasem, po dwóch latach można ich jeszcze nie zauważać, po czterech z trudem się je wybacza, po sześciu – zaczynają dominować w ocenie rządzących polityków.

To zresztą bardzo ciekawe zjawisko – PiS definiując swoją polityczną mapę oznaczył na niej polskie elity  jako swego najgorszego wroga. Tymczasem dziś to działacze PiS – powoli, lecz nieubłaganie – stają się polską elitą. Bo mają prestiż i władzę. Bo są coraz bogatsi, pobierając wysokie wynagrodzenia na wysokich funkcjach. Idą w górę w hierarchii społecznej – i wielu z nich nie potrafi oprzeć się pokusie epatowania swoją pozycją. Doskonałym przykładem jest poseł PiS Dominik Tarczyński, słynący z wrzucania zdjęć na Twitterze czy Facebooku, na których pokazuje swoje luksusowe płaszcze, wakacje pełne przepychu czy … własne stopy podczas zasłużonego relaksu w jacuzzi. Inne przykłady – minister Zieliński z ochroniarzem, który niesie nad nim parasol; blokada przejść dla pieszych, gdy przechodzi przez nie minister Macierewicz; wreszcie prezes Kaczyński – niedostępny, bo otoczony przez grono ochroniarzy. To obrazy – symbole, które mówią Polakom: oni są niedostępni, lepsi od nas, my jesteśmy niżej. To oni są elitą!

Narracja PiS-u o złych elitach za chwilę odwróci się więc przeciwko PiS-owi – wystarczy tylko, że suweren pozwoli sobie zobaczyć i zrozumieć te obrazy.

 

GRZECH TRZECI: SAMOUSPRAWIEDLIWIANIE

Czemu te obrazy dziś nie zmniejszają PiS-owi poparcia, a tak duże grono Polaków wciąż spija każde słowo z ust prezesa? Po pierwsze – i trzeba to przyjąć do wiadomości, mówił o tym jasno Jakub Bierzyński – części Polaków żyje się za PiS-u lepiej.  Po prostu. 500 zł na dziecko co miesiąc trafia na konto, a wcześniejsze emerytury cieszą – zwłaszcza że nie odczuwamy dziś jeszcze negatywnych skutków decyzji emerytalnej.

Ale po drugie – i może nawet ważniejsze – dwa lata temu PiS-owi uwierzyło wielu Polaków. Głosowali nie zawsze za PiS-em , często przeciwko PO, ale głosowali. Dziś wcale nie oślepli, widzą, co się dzieje ws. sądów, Trybunału Konstytucyjnego, służby zdrowia, praw kobiet i w wielu innych kwestiach.  Doświadczają więc klasycznego dysonansu poznawczego – stanu nieprzyjemnego napięcia psychicznego, który pojawia się, gdy dwie ważne przestrzenie poznawcze są ze sobą sprzeczne. Czyli: chcemy myśleć o sobie jako o rozsądnym i mądrym człowieku, tymczasem wiemy, że zrobiliśmy coś jednoznacznie głupiego, co nie pozwala nam dalej myśleć o sobie tak dobrze. To jest naprawdę nieprzyjemne uczucie, bolesne, bardzo niekomfortowe!  Doświadczając dysonansu wszyscy natychmiast włączamy mechanizmy, które pozwalają nam znów poczuć się lepiej. Jednym z nich jest przerzucanie odpowiedzialności za nasze zachowanie na innych (to nie my popełniliśmy błąd, tylko oni; znamy to wszyscy: „Przez osiem lat Platforma Obywatelska…”).

Drugi sposób to udowadnianie sobie, że to, co zrobiliśmy, wcale głupie nie było, wręcz przeciwnie – bardzo sensowne! Jeśli kupiliśmy zbyt drogie buty, wyjaśniamy sobie i innym, że te buty są wyjątkowe, takich potrzebowaliśmy, są najlepsze na świecie, a w ogóle to my przecież na te buty zasługujemy. To samo dzieje się w przy podejmowaniu politycznych decyzji – jeśli dobrowolnie zagłosowaliśmy na jakiegoś polityka, chcemy, by okazał się on dobrym politykiem, bo to umożliwia nam dobre myślenie o sobie. Gdy działania polityka rodzą w nas dyskomfort, wybaczamy mu, usprawiedliwiamy go („zmęczony był”, „on tak naprawdę nie myśli”, „musiał coś zjeść, a że akurat były obrady Sejmu, to co miał zrobić” itp.) – żeby de facto usprawiedliwić siebie. I to właśnie dziś wielu Polaków robi w odniesieniu do PiS-u. Usprawiedliwiają go.  Nie zauważają konsekwencji błędnych decyzji, spadku pozycji międzynarodowej Polski. Bo gdyby zauważyli, musieliby sami przyznać się do błędu – a tego każdy z nas stara się za wszelką cenę uniknąć.

Tyle że taka metoda obniżania dysonansu poznawczego działa do czasu. Kiedy sytuacje wywołujące dysonans osiągają masę krytyczną, trzeba włączyć inne metody redukowania nieprzyjemnego napięcia – a w końcu już najprościej jest usunąć to, co wywołuje napięcie. A że napięcie wywołują rządzący…

 

GRZECH CZWARTY: ŚMIESZNOŚĆ

Do dysonansu dochodzi… wstyd. Od dawna twierdzę, że w Polsce nic tak nie niszczy polityków jak doświadczenie wyborcy, że musi się za jakiegoś polityka wstydzić. A kiedy się wstydzi? Kiedy wszyscy się z tego polityka śmieją. Moim zdaniem m.in. z tego powodu wybory przegrał Bronisław Komorowski. Przez wiele miesięcy prowadzono wobec niego kampanię prześmiewczą. Wyśmiewano jego sposób bycia, wygląd, język, zachowanie podczas wizyt zagranicznych i spotkań w Polsce. Każdy pretekst (nieważne, czy prawdziwy) był dobry, by go wyśmiać. A kto by chciał głosować na człowieka, z którego wszyscy się śmieją?

Popatrzmy, co się dzieje z PiS-em. Widać to doskonale w mediach społecznościowych. Z rządu,  z Sejmu, z PiS-u dziś wyśmiewają się nie tylko zdeklarowani wyborcy opozycji, ale też całe grono niezaangażowanych politycznie. To ma ogromne znaczenie – i będzie miało jeszcze większe. Jeśli środowiskom antyPiSowskim uda się utrzymać ten trend, może być on powodem klęski partii rządzącej. Wyśmiewanie to zjawisko, z którym z poziomu politycznego bardzo trudno walczyć.

 

GRZECH PIĄTY: PROPAGANDA

Słabym punktem PiS-u jest także Telewizja Polska, a dokładniej –  uprawiana przez nią propaganda. Doświadczyliśmy tego typu propagandy zbyt dużo, by tak po prostu wierzyć telewizji, która ciągle wychwala rząd i krytykuje opozycję. Kiedy Jakub Bierzyński w wywiadzie z „Gazetą Wyborczą” przypomina opozycji, że totalna krytyka PiS uprawiana bez przerwy traci znaczenie, bo ludzie się do niej przyzwyczajają – odpowiadam, że identycznie jest z ciągłą krytyką totalnej opozycji oraz wychwalaniem pod niebiosa rządu – a właśnie taki przekaz powtarzany jest codziennie np. w „Wiadomościach”. Być może jakaś część elektoratu PiS wierzy w takie informacje, ale znacząca część Polaków pęka ze śmiechu z pasków TVP Info i „Wiadomości” – właśnie dlatego na Facebooku powstają fanpage`e prezentujące co zabawniejsze paski informacyjne. te same paski wykorzystywane są przez kabareciarzy i satyryków. Propaganda w publicznej telewizji jest nachalna i łopatologiczna – jakby redaktorzy TVP nie wierzyli w umiejętność myślenia swoich odbiorców. Co ważne: ona jest nie tylko śmieszna, jest także poniżająca dla widzów. A nikt nie lubi być poniżany.

 

GRZECH SZÓSTY: DOPUSZCZENIE EKSTREMÓW DO GŁOSU

Kolejny strategiczny błąd PiS to dopuszczenie do głosu najbardziej ekstremalnych środowisk prawicowych. Owszem, to właśnie te środowiska pomogły PiS-owi przejąć władzę w Polsce, ale dziś są kulą u nogi. Jak to z ekstremami bywa – są one nisko kontrolowalne, żyją własnym życiem i własnymi interesami. Z ich działań PiS musi się tłumaczyć – i w kraju, i za granicą. Ostatnie przypadki związane z Marszem Niepodległości oraz z powieszeniem zdjęć eurodeputowanych na szubienicach doskonale to pokazują. Dodatkowo środowiska te rozbudowują swoją aktywność korzystając z PiS-owskiej narracji, z której rządzący nie mogą się wycofać. Trudno jest wytłumaczyć, że mimo iż politycy PiS mówią o eurodeputowanych PO per „zdrajcy narodu”, to jednak nie zgadzają się z tym, by ich wieszać na szubienicach. PiS w swojej narracji balansuje między tezami koniecznymi dla podtrzymania emocji w swoim elektoracie  – a zachowaniami ekstremalnymi, które są jawnym przekroczeniem granicy tolerowanej w polityce. Za tą granicą jest już tylko osamotnienie, złe kontakty z krajami sąsiednimi, permanentna krytyka w zagranicznych mediach oraz ataki krajowych publicystów nawet z bliskich rządowi mediów, których nie da się zneutralizować wywiadami w Telewizji Polskiej.

 

GRZECH SIÓDMY:  LEKCEWAŻENIE POTRZEBY WOLNOŚCI

PiS w swojej narracji nie docenia również takich wartości jak wolność i niezależność. Tak jak Platforma rządząc przeceniła te wartości, lekceważąc zmniejszające się wśród Polaków poczucie bezpieczeństwa, tak samo PiS przecenia socjal, nie doceniając wolności. To o wolność walczyli nasi dziadowie (i babcie), nasi rodzice i my sami. Za nią Polacy umierali podczas wszystkich zrywów narodowowyzwoleńczych, dla niej walczyli z komunizmem. PiS definiuje ją dziś wyłącznie jako wolność Polski i narodu,  oraz przeciwstawia ją uzależnieniu państwa od Unii. Tymczasem dla wielu Polaków wolność to przede wszystkim wolność wyboru i swoboda życia. Nie bez powodu najmłodsze pokolenie wchodzących na rynek pracy domaga się głównie elastycznych godzin pracy i pracy online – bo to oznacza wolność.  Chcemy mieć wolny wybór w decydowaniu, jak spędzimy czas w niedzielę, o której godzinie kupimy alkohol, gdzie spędzimy wakacje, kiedy (i czy w ogóle) pójdziemy do kościoła, do jakiej szkoły będą chodzić nasze dzieci, na co wydamy pieniądze z 500+ oraz czy kobieta urodzi dziecko czy nie. Państwo generalnie jest tym lepsze, im rzadziej się wtrąca do naszego życia. Dawać – owszem, może, a nawet powinno. Ograniczać – w żadnym razie. Historia pokazuje, że kiedy Polacy na własnej skórze czują, że tracą wolność – reagują. To właśnie potrzeba wolności sprawia, że Polacy wychodzą dziś na ulice i protestują. Lekceważenie tej potrzeby zemści się na PiS tym szybciej, im mocniej będzie ograniczał indywidualną swobodę obywateli. A ostatnio czyni w tym zadziwiające postępy.

 

GRZECH ÓSMY: BRAK KADR

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden problem PiS-u, istotny podczas wyborów samorządowych.  Otóż PiS obsadzając swoimi ludźmi tak wiele stanowisk w instytucjach i spółkach państwowych pozbawił się kadr w regionach – kadr, których nigdy nie miał zbyt silnych. PiS jest partią – nomen omen – elitarną, aby do niej wejść, trzeba mieć rekomendacje od zdaje się dwóch członków, przejść okres próbny. To nie jest partia liczna ani silnie rozbudowana. Lokalnie ma więc mało kadr, a najbardziej rozpoznawalni politycy z regionów już pełnią rozmaite funkcje, dziś często bardzo lukratywne, i nie w głowie im walka o samorządy. Widać to tam, gdzie odbywają się wybory uzupełniające – PiS w nich bardzo często przegrywa.  W wyborach samorządowych częściej głosuje się na ludzi niż na partyjne szyldy, może poza wyborami do sejmików wojewódzkich – dlatego rozpoznawalni, silni środowiskowo kandydaci są tak istotni. Brak takich kandydatów sprawi, że wybory samorządowe wcale nie będą dla PiS-u łatwym sprawdzianem, tylko prawdziwą walką. Stąd zresztą nerwowe ruchy przy ordynacji wyborczej – by przynajmniej w ten sposób zapewnić sobie lepszy start.

 

GRZECH DZIEWIĄTY: WOJNA Z SUWERENEM

I ostatnia rzecz, na którą dziś chcę zwrócić uwagę: PiS popełnia strategiczny błąd, otwierając zbyt wiele frontów walki jednocześnie i zniechęcając do siebie zbyt wiele środowisk. Kiedy do złych elit PiS zaczyna zaliczać nie tylko polityków, nie tylko sędziów, ale też młodych lekarzy (którzy są klasą średnią, a nie elitą), wszystkich prawników oraz niezadowolonych nauczycieli, byłych funkcjonariuszy wszystkich służb (także tych po 1990 r.), kiedy uderza w protestujących, kiedy usiłuje uniemożliwić działanie ekologom, kiedy zniechęca do siebie wszystkich miłośników przyrody i przeciwników polowań, gdy ogranicza niezależność organizacji pozarządowych, kiedy ogranicza prawa kobiet – liczba „złych Polaków” rośnie w zastraszającym tempie. Ci wszyscy źli stają się oczywiście przeciwnikami PiS-u. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, jak zagłosują podczas wyborów. Ten błąd zemści się na PiS-e bardzo szybko – bo już podczas pierwszego głosowania. A z każdym kolejnym otwartym frontem przeciwników będzie przybywać.

 

GRZECH DZIESIĄTY: PYCHA

Kiedy wszystkie te błędy osiągną poziom krytyczny – będziemy obserwować spadek poparcia dla rządzących. Czy PiS może naprawić te błędy? Niektóre tak, ale wymagałoby to od niego wyjścia poza bieżące reagowanie oraz przyjrzenie się temu, jak wygląda realny świat –  nie ten zza szyb samochodów i zza ramion ochroniarzy. Pozostałe problemy to klasyczne mechanizmy społeczne, których żadne ugrupowanie nie jest w stanie zahamować. Można je spowolnić, można osłabić ich wpływ – ale wśród rządzących nie widać woli do takiego działania. PiS usypia marketingowo, przekonany o swojej potędze i mocy. A jak wiadomo – pycha zawsze kroczy przed upadkiem.
I to jest grzech fundamentalny PiS-u: pycha.

Oś zła zagraża światu! Co mówią paski w „Wiadomościach”

Mamy wojnę! W Polsce oczywiście. Wrogowie są jasno zdefiniowani – to: Francja, Niemcy, Bruksela, totalna opozycja i ostatnio Leszek Balcerowicz.  O takim obrazie państwa informuje codziennie główny program informacyjny w publicznej TVP – „Wiadomości”. Aby nikt nie miał wątpliwości, swój przekaz prezentuje na słynnych już paskach informacyjnych. Przeanalizowałam je dokładnie – w sumie 200 pasków. Wyniki budzą przerażenie.

„Wiadomości” ogląda średnio ok. 2-2,5 mln osób, w zależności od miesiąca. Prezentowana w nich wizja świata trafia więc do olbrzymiej liczby Polaków i oddziałuje na ich sposób myślenia o państwie, w którym żyją. Widzowie chcą czy nie, w jakimś stopniu przyswajają sobie tę wizję –  dlatego postanowiłam przeanalizować paski, pojawiające się na ekranie podczas prezentowania każdego kolejnego tematu.  Analizowałam ok. 200 pasków z sierpnia i września 2017 roku, wszystkie pochodzące z oficjalnych materiałów zamieszczonych na stronie internetowej programu.

To, co  rzuca się w oczy natychmiast  – paski „Wiadomości” nie informują, lecz oceniają daną sytuację. Wcześniej cechą dziennikarstwa było prezentowanie faktów, na ocenę mogli sobie pozwolić jedynie komentatorzy i publicyści. Dziś „Wiadomości” prezentują odmienną koncepcję dziennikarstwa – dziennikarz ocenia, widzom prezentuje interpretację wydarzeń, a tematy etykietowane są od razu jako pozytywne lub negatywne.

Czym karmią Polaków „Wiadomości”?

1. Mamy wojnę!

Gdyby ktoś chciał czerpać wiedzę o Polsce tylko z „Wiadomości”, przede wszystkim stwierdziłby, że Polska jest państwem w stanie wojny. Retoryka wojenna jest na paskach używana wręcz standardowo. Oto fragmenty: „obrona przez atak”, „front obrony”, „Francja uderza”, „francuski atak”, „Polska będzie broniła”, „Schetyna atakuje”, „ekoterroryści zaatakowali”, „inwazja imigrantów”, „Polska zaatakowana”, „Niemcy mordowali”, „polsko-fiński sojusz obronny”, „rakietowa salwa”, „zagrożenie ze Wschodu”, „mafia paliwowa”.

paskiw10

Szczytowym osiągnięciem w tej retoryce jest mój ulubiony pasek (z 23 września): „Oś zła zagraża światu!”.  Materiał oznaczony w ten sposób dotyczył podejrzanej eksplozji w Korei Północnej. Już pierwsza wypowiedź w nagraniu wskazywała co prawda, że „był to naturalny wstrząs, choć nie można wykluczyć sztucznego działania”- ale i tak osią zła warto było postraszyć.

Na szczęście jednak , jak można przeczytać na pasku w innym wydaniu programu, „dzięki sojusznikom Polska jest bezpieczna”, „rząd skutecznie walczy” oraz „konsekwentnie reformuje armię”, a na dodatek „Polacy pilnują unijnych granic”.  Więc (chyba) nie zginiemy. Mimo wojny.

Do czego służy retoryka wojenna? To klasyczne zarządzanie strachem.  Wspominałam już o takiej metodzie wpływania na ludzi, kiedy analizowałam przekaz z Facebooka posłów Kukiz`15 i (w mniejszym stopniu) PiS (przeczytasz tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/08/28/najbardziej-agresywnego-jezyka-w-polityce-uzywa-kukiz-15/) Oni także używają retoryki wojennej – w ściśle określonym celu. Ten cel to jednoczenie Polaków w jednej grupie społecznej. Im bardziej ludźmi rządzi strach, tym bardziej potrzebują wsparcia u innych znajdujących się w tej samej sytuacji oraz lidera, który będzie wskazywał drogę i wiedział, co robić.

Strach mogą wywoływać różne przeżycia. Wojna jest oczywiście sytuacją najsilniej naruszającą poczucie bezpieczeństwa; sytuacją, w której człowiek natychmiast szuka schronienia, grupy, przywódcy i podobnych do siebie ludzi – bo wśród nich czuje się bezpiecznie. PiS w ten sposób budował grupę społeczną wokół swojej partii na długo przed wyborami w 2015 r. – wtedy również w ich przekazach trwała permanentna wojna, tyle że wewnętrzna. Wrogami byli: rząd, prezydent oraz PO i PSL.

Jasno określony wróg, poczucie zagrożenia, czas wojny – wszystko to jednoczy grupę społeczną, określa jej tożsamość. Dziś, gdy PiS samodzielnie rządzi w Polsce, okazuje się, że utrzymywanie swoich wyborców (i w ogóle Polaków) w przekonaniu, że wojna trwa dalej, jest opłacalne – tak silnie pomaga sterować społecznymi emocjami.  Trzeba było co prawda przedefiniować, z kim tę wojnę Polska prowadzi i o co toczy się bój – ale poradzono sobie z tym, rozszerzając przestrzeń wojny i definiując nowych wrogów.  Teraz już nie tylko wewnętrznych, ale i zewnętrznych.

2.Wrogowie

Są jasno wskazani. Podobnie jak sojusznicy. I tu możecie się zdziwić – do największych wrogów Polski wcale nie należy Rosja – ani nawet imigranci muzułmańscy. Dziś wrogami Polski, atakującymi ją regularnie i wywołującymi wojnę,  są: Francja, Niemcy, Bruksela i totalna opozycja. Rosja przez dwa miesiące na paskach „Wiadomości”  pojawiła się zaledwie dwa razy, raz – Wschód. Imigranci – równie rzadko.

Czego możemy się dowiedzieć z „Wiadomości” o Francji? Otóż współczesna Francja „uderza w fundamenty Unii”, „razem z Niemcami dzieli Unię”, „atakuje polską niezależność”, zaś jej prezydent wykazuje się taką „obłuda i arogancją”, że dochodzi nawet do „buntu Francuzów przeciwko polityce Macrona” oraz trzeba się organizować „razem przeciw pomysłom Macrona”.

paskiw16

Niemcy natomiast „muszą zapłacić za swoje zbrodnie”, ale nie chcą tego zrobić. „Finansują antyrządowe protesty”, są  „przerażeni widmem wypłaty reparacji”, „nie chcą silnej Polski”, „chcą zburzyć polski kościół”,  „wzywają na pomoc Brukselę”, „mordowali i rabowali”, a na dodatek  jest „zagrożona demokracja w Niemczech”.

Co ciekawe, wg pasków „Wiadomości” Niemcy wydają się słabsze niż Francja. Bo to Niemcy są przerażeni i szukają pomocy, zaś Francja  atakuje i uderza. Zastanawia mnie, czy ten układ ma związek z tzw. trwającym w Polsce poszukiwaniem polskiego Macrona, czyli odniesieniem do specyficznego mechanizmu zwycięstwa prezydenta Francji? I związanymi z tym obawami obozu rządzącego?

Wróćmy do wrogów. Jeśli Francja jest wrogiem najbardziej agresywnym, Bruksela to klasyczny przykład wroga najbardziej emocjonalnego.  Bruksela bowiem „szantażuje”, „chce zabrać przywileje”, wprowadza  „dyktat” i „szuka haków na Polskę”.  Do tego wykazuje się „obłudą i hipokryzją”  (prawie tak samo jak Macron). Jedyna satysfakcja, że raz „Bruksela przyznała się do błędu” (w kwestii relokacji uchodźców). Najczęściej występujące słowo w zestawieniu z Brukselą to „dyktat” – rozumiem, że chodzi o wywołanie wrażenia, iż Bruksela = dyktatura.

Są jeszcze wrogowie wewnętrzni, czyli totalna opozycja. Partie opozycyjne prawie nigdy nie są inaczej nazywane, jak tylko przez ten związek frazeologiczny. Nie ma PO, PSL czy Nowoczesnej – jest wyłącznie totalna opozycja – która ponosi „sejmową klęskę”,  „wraca na ulicę”, „odbiera Polakom prawo do informacji”, a za jej rządów dokonał się „wielki rabunek”. Czasem robi coś sama Platforma – wtedy, kiedy „sabotuje program 500 plus” i gdy za jej rządów „ukradziono 250 miliardów złotych”. Zaś „lider totalnej opozycji” jest oczywiście „z Brukseli” (może stąd ta brukselska dyktatura?).  Zdarzają się również „zwody totalnej opozycji”…

Rosja traktowana jest wyjątkowo delikatnie. Czasem tylko „piętrzy przeszkody”, a innym razem „silna Polska przeszkadza nie tylko Rosji”. I koniec.

Od czasu do czasu pojawiają się inne szkodniki, o czym „Wiadomości” od razu informują” „szkodliwe pomysły Leszka Balcerowicza”, „Gronkiewicz-Waltz nie może lekceważyć prawa”, „sędziowie sprzyjali handlarzom roszczeń”,  „bandyci pochodzący z Afryki zgwałcili Polskę”, a „herszt zwyrodnialców z Rimini to uchodźca”.

Jak tak negatywne treści opowiadające o innych państwach – Francji i Niemczech, oraz o Unii Europejskiej – wpływają na relacje między Polską a tymi krajami – możemy jedynie przypuszczać. Ale wpływają, to pewne. Biały wywiad w każdym państwie analizuje regularnie właśnie tego typu programy czy publikacje.

Przy okazji dodam, że jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to z „Wiadomości” można się jeszcze dowiedzieć – poza wskazanymi wyżej państwami – wyłącznie o Kurdach walczących o niezależność  (aż 4 razy),  trzęsieniu ziemi w Meksyku oraz o Korei Płn. i Iranie jako potencjalnej osi zła zagrażającej światu. Koniec. O innych państwach nie mam mowy. Zastanawiający zestaw, hm.

 

3. Jest też ratunek, uff!

Czyli są wrogowie i jest wojna.  Zagrożenie, niebezpieczeństwo – i strach. Co ma z tym zrobić zwykły Polak? „Wiadomości” przychodzą z pomocą! Bo na szczęście mamy sojuszników – oraz wspaniały rząd! Sojusznicy są wymieniani, choć niezbyt silnie eksponowani (pojedyncze paski przez wskazany okres) – to Węgry i USA. Za to nasz rząd, jego ministrowie, oraz oczywiście PiS –  o nich oraz efektach ich pracy można się codziennie o 19.30 dowiedzieć naprawdę dużo,  wyłącznie w pozytywnym kontekście. Przykłady są naprawdę fascynujące: „Polska to wyspa wolności i tolerancji”, „rząd konsekwentnie spełnia obietnice wyborcze”, „polski kapitał rośnie w siłę”, „Prawo i Sprawiedliwość dotrzymało słowa”, „Polska przykładem europejskiego sukcesu”, „reforma edukacji przebiega zgodnie z planem”, „pierwszy budżet tak korzystny dla Polaków”, „MSWiA daje podwyżki funkcjonariuszom”, „Polacy będą mieć więcej czasu dla rodziny” (o zakazie handlu w niedzielę), „inwestorzy cenią politykę polskiego rządu”,  „udana reforma edukacji”, „Polacy stawiają na rząd Beaty Szydło” czy „rząd skróci kolejki do lekarzy”.

paskiw25

Bywają zresztą również cudowne zdarzenia – zwłaszcza na Jasnej Górze. 😉

paskiw18

Pełny przekaz jest więc niezmiernie prosty: choć wkoło nas wichry i burze, choć wojna dociera już do naszych drzwi, my w Polsce możemy czuć się bezpiecznie, bo mamy rząd, który nad wszystkim czuwa!

I to jest przekaz serwowany widzom „Wiadomości” na poważnie, bez śladu ironii, za to z głębokim zaangażowaniem. 

Jego celem jest z jednej strony utrzymanie w gotowości i zwarciu elektoratu obozu rządzącego, z drugiej strony – wyraźne postawienie granic między tymi, którzy są za PiS-em, a tymi, którzy są przeciw – co de facto sprowadza się do budowania lub pogłębiania podziałów w polskim społeczeństwie. I jest w dłuższej perspektywie niezmiernie groźne.  To właśnie głębokie podziały społeczne doprowadziły w wielu państwach d wojny domowej. 

Ale jest jeszcze jeden cel takiego przekazu – to formowanie „nowego człowieka”. Człowieka o określonej wizji świata – zgodnej z linia obozu rządzącego.  Dlaczego tak uważam? Porównajcie z wymienionymi wyżej te „paski’:

„Radni! Wyborcy Wam zaufali. Pamiętajcie o ich postulatach!”

„Pokój w Europie – to nasze bezpieczne granice”

„Kto przeciw państwu i demokracji – ten z Niemcami!”

„Patriotyzm najpierw wyraża się w czynach.”

 

To hasła z czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.  Z głębokiej komuny. Komuniści chcieli stworzyć nowego człowieka. Miał wówczas wyrosnąć homo sovieticus.

Cóż, komunistom się nie udało.

 

Ps. Część screenów pochodzi z fanpage`a „Tymczasem w Wiadomościach” działającego na Facebooku – warto obserwować!

Wszystkie cytowane paski można zobaczyć na oficjalnej stronie „Wiadomości”, w nagraniach video pełnych programów.

Do której Polski mówisz, polityku?

Politycznie i przekazowo – mamy dwie różne Polski. Analiza najpopularniejszych postów na Facebooku na profilach polityków opozycji oraz Kukiz`15 i PiS nie pozostawia wątpliwości: opozycja i prawica mówią do zupełnie innych ludzi. Te dwie grupy mają skrajnie odmienne podejście do życia i świata.

Elektoratowi prawicy w sferze informacyjnej wystarcza atakowanie wszystkich, którzy myślą inaczej niż ich grupa, oraz chwalenie siebie. Elektorat opozycji ma zupełnie inne oczekiwania: chce wspólnoty, sympatycznych i ludzkich polityków oraz kulturalnego, nie agresywnego języka. Na dodatek chce też wolności w grupie – czyli m.in. możliwości krytykowania działań swoich liderów  – po to, by poprawić to, co nie jest dobre.

To właśnie dlatego kiedy opozycja próbuje budować przekaz do swoich wyborców, opierając go to jak PiS i Kukiz`15 na podziale oni-my, i na atakowaniu „onych” – przegrywa. Albo przynajmniej stoi w miejscu.

Opozycja potrzebuje własnej narracji, własnej opowieści o świecie – tym, który jest i tym, który będzie. Nie może budować jej reagując na narrację konkurentów politycznych – bo wtedy mówi jedynie do elektoratu tych konkurentów. To tak jakby mieć odbiorców mówiących po francusku, a budować przekaz po angielsku – w którym to języku mówią jedynie odbiorcy politycznego przeciwnika.

To wszystko wnioski wynikające z pogłębionej analizy fanpage`y polityków.

O analizie postów prawicy, zwłaszcza Kukiz`15, już pisałam – tutaj można ją przeczytać: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/08/28/najbardziej-agresywnego-jezyka-w-polityce-uzywa-kukiz-15/

Dziś czas na porównanie contentu prawicy z przekazem opozycji. Przeanalizowałam posty na Facebooku opozycyjnych liderów oraz tych polityków opozycji, którzy mają największą liczbę fanów na FB, czyli: Roberta Biedronia, Kamili Gasiuk-Pihowicz, Grzegorza Schetyny, Barbary Nowackiej, Agnieszki Pomaskiej, Borysa Budki, Ryszarda Petru, Sławomira Nitrasa. Wybrałam najpopularniejsze wpisy z ostatnich trzech miesięcy (czerwiec – sierpień 2017 r.) – najczęściej miały one przynajmniej 1 tys. reakcji . Oto wyniki.

 

Jakie posty polityków opozycji najbardziej interesują ich elektorat:

Po pierwsze – te, na których polityk/polityczka prezentują się jako autentyczni,  fajni i sympatyczni ludzie, których życie wygląda podobnie do życia ich odbiorców.

Po drugie – te, które w pozytywny sposób podkreślają współpracę i wspólnotę.

Po trzecie – te, które są mocnymi, ale merytorycznymi reakcjami na budzące największe emocje działania PiS-u.

Postów pierwszego typu nie ma praktycznie w ogóle na fanpage`ach polityków PiS i Kukiz`15, wspólnotę budują oni głównie przez treści negatywne, a  „walka z wrogiem”  prowadzona jest za pomocą agresywnego i obraźliwego języka.

Różnice są więc ogromne. Zwolennikom Kukiz`15 i zazwyczaj także PiS najbardziej podobają się posty agresywnie uderzające we wroga. PiS dokłada do tego jeszcze trochę wpisów chwalących swoje osiągnięcia – i koniec. Natomiast szeroko rozumianej grupie antyPiS najbardziej podobają się posty pozytywne, ludzkie, odsłaniające życie rodzinne polityka/polityczki , a  jeśli posty dotyczą polityki – to te, które mówią o współpracy, łączą ludzi ze sobą w sposób pozytywny, są merytoryczne, a użyty w nich język nikogo nie obraża (choć czasem bardzo mocno krytykuje) ani nie wywołuje pogardy.

Czy nie wygląda to jak dwie różne Polski? I czy wyjaśnia, dlaczego prawica i opozycja muszą budować przekaz w zupełnie inny sposób?

Teraz szerzej o każdym z trzech rodzajów postów:

1. Znacząca część najbardziej popularnych postów na fp polityków to te, które ukazują słynną już PR-owo „ludzką twarz” parlamentarzysty/-tki . Elektorat opozycji przede wszystkim chce kontaktu z politykiem budzącym sympatię oraz będącym „jednym z nas”, czyli mającym podobne doświadczenia co jego odbiorcy, funkcjonującym w podobny sposób (praca – weekend – święta – wakacje, zakupy, dzieci, podobne problemy codzienne etc.)

pomaska8

nitras8

Każdy, komu wydaje się, że to wizerunkowy standard i nie ma co zwracać na niego uwagi – myli się. Bo po pierwsze: na fp polityków prawicy takich postów praktycznie w ogóle nie ma. Znalazłam je jedynie u Pawła Kukiza (z wakacji), ale nie cieszyły się one najwyższą popularnością. Czyli odbiorcy prawicy nie są zainteresowani poznawaniem „ludzkiej twarzy” polityków, nie jest im to do niczego potrzebne. Natomiast u polityków opozycji to są jedne z najbardziej popularnych treści.

budka8

Fanpage`e polityków opozycji są też znacznie bardziej „uśmiechnięte” niż fanpage`e polityków prawicy. I to właśnie „uśmiechnięte” posty zbierają lawinę reakcji.  Radosna, pomazana kolorowymi farbami po biegu „Colorrun” Barbara Nowacka, uśmiechnięty Robert Biedroń udzielający ślubu, Agnieszka Pomaska na windsurfingowej desce, Borys Budka z roześmianą rodziną na Woodstocku – to tylko przykłady. Ludzie to lubią! Jednocześnie natychmiast oceniają autentyczność i spójność postów – tu nie może być żadnej ściemy ani ustawki. Najlepsze są spontaniczne przekazy, prawdziwe emocje i transmisje live – odbiorcy z grupy opozycyjnej nagradzają właśnie za autentyczność.

biedron3

nowacka

Tego typu posty kompletnie nie występują na fp posłów Kukiz`15, na fp posłów PiS również wyjątkowo.  Choć – przypomnijmy – zwłaszcza posłowie Kukiz`15 są bardzo skuteczni na FB. Brak takich postów oznacza więc po prostu brak zapotrzebowania na tego rodzaju treści.

 

2. Kolejny rodzaj postów nagradzanych przez fanów bardzo wysoką liczbą lajków – to posty, które nazwałam „budującymi wspólnotę.”

Elektoratowi opozycji podobają się wpisy podkreślające współpracę między różnymi partiami opozycji. Wspólne zdjęcia polityków różnych ugrupowań opozycyjnych biją rekordy popularności.  Jeden z najpopularniejszych postów na fp Grzegorza Schetyny to  zdjęcie jego i Donalda Tuska razem, podczas rozmowy.

schetyna5

U Kamili Gasiuk-Pihowicz – lajki zbierają zdjęcia, na których jest ona razem z posłami Platformy. Tak, wspólne działanie opozycji jest nagradzane natychmiast.

Przypuszczam, że jednym z najpopularniejszych zdjęć w grupie antyPiS byłoby wspólne zdjęcie Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego i Grzegorza Schetyny, razem z młodszym pokoleniem, czyli Borysem Budką, Kamilą Gasiuk-Pihowicz i Robertem Biedroniem. Ta szóstka podbiłaby internet!  😉

Ale nie samych zdjęć „łączących polityków” oczekują wyborcy w ramach wspólnoty, której – zdaje się – łakną w maksymalnym stopniu. Swoimi reakcjami nagradzają także inne sygnały świadczące o wspólnotowości, np. odwołanie się do wspólnych dla tej grupy społecznej autorytetów i symboli – zwłaszcza tych, które dziś są podważane przez prawicę. Takim symbolem jest niewątpliwie Lech Wałęsa – posty z nim związane, zwłaszcza filmy i zdjęcia ze spotkań z nim, mają bardzo dużo pozytywnych reakcji.

biedron2

Swoistym wspólnotowym autorytetem okazał się też Bono, gdy podczas koncertu opowiedział się po stronie wspólnoty antyPiS. Nie ma co się dziwić, od zawsze członkowie wspólnoty rozpoznają się między sobą właśnie na podstawie symboli, autorytetów – oraz dzięki wspólnym doświadczeniom.

pomaska3

Łączącym grupę antyPiS przeżyciem były lipcowe protesty pod sądami – na największą liczbę reakcji u każdego z analizowanych polityków mogły liczyć posty z tych protestów, ale te, w których podkreślana była jedność i współpraca.

nitras6

Ostatnio zaś elementem wspólnotowego łączenia było przeżycie śmierci Grzegorza Miecugowa, dziennikarza TVN24. Był – jak się okazało – znaczącym członkiem tej wspólnoty. Kiedy nagle zmarł, opłakiwała go cała ta część polskiego społeczeństwa. Posty polityków wyrażające żal po jego odejściu miały zazwyczaj bardzo dużo reakcji.

schetyna2

Nagradzanie postów budujących wspólnotę – czyli grupę społeczną, którą łączy coś na tyle silnego, że skłania do budowania stałych relacji – wskazuje na pozytywny sposób identyfikowania się odbiorców z grupą. To znowu potężna różnicą w zestawieniu z Kukiz`15, który buduje tożsamość swojej grupy na treściach wyłącznie negatywnych, czyli na krytykowaniu tych, którzy do grupy nie należą. W przypadku opozycji w znaczącym stopniu liczą się przekazy pozytywne – i to one pomagają odbiorcom określać swoją społeczno-polityczną tożsamość.

W tej grupie postów pojawiają się także wartości, wokół których chce się skupiać wspólnota opozycyjna. Najważniejszą z nich jest demokracja, rozumiana przede wszystkim jako: wolność/niezależność z jednej strony, a z drugiej – legalizm i instytucjonalizm. Wspólnotę antyPiS łączy bowiem potrzeba wolności oraz jednocześnie wiara w to, że w państwie wolności należy bronić za pomocą środków legalnych, wykorzystując istniejące instytucje.  M.in. dlatego do tej grupy nie trafiają oskarżenia PiS-u, że opozycja „donosi” na Polskę do Brukseli. Dla niej instytucje unijne są po prostu legalnymi narzędziami odwoławczymi wobec nieakceptowalnych (dla tej grupy) decyzji obozu rządzącego.

 

3. Krytyka PiS, czyli „walka z wrogiem”.

U polityków prawicy można znaleźć w zasadzie wyłącznie posty o tej tematyce (oraz prezentujące własne sukcesy). U opozycji są to posty trzecie w kolejności pod względem zainteresowania. Ich popularność nasila się, gdy rośnie napięcie społeczne – czyli np. w lipcu 2017 r.  Ale jeśli czas jest spokojny, a z obozu rządzącego nie płyną nowe informacje wywołujące silne emocje negatywne, posty „antyPiS’ nie budzą większego zainteresowania. Co więcej – nawet podczas narastania emocji sociamediowa „walka z wrogiem” musi wyglądać zupełnie inaczej niż np. w postach posłów Kukiz`15. Różnica tkwi przede wszystkim w języku.  Grupa opozycyjna oczekuje „kultury zachowania”, „wypowiadania się bez wulgaryzmów”, „kultury osobistej, żeby przyjemnie było i popatrzeć, i posłuchać” (to cytaty z komentarzy). To są zresztą postulaty znane z protestów pod sądami i z publicznej dyskusji tuż po nich – zwłaszcza ich młodzi uczestnicy wyrażali postulaty, by używać języka „bez pogardy”, „bez przemocy”, by „nie dzielić za pomocą haseł”. Ma być z szacunkiem dla ludzi (nawet wrogów), ale też – z szacunkiem dla instytucji państwa. Państwo, jego instytucje i obowiązujące prawa są bowiem dla grupy opozycyjnej wartością.

gasiuk1

Politycy opozycji czasem przegrywają więc we własnym elektoracie ze względu na używanie zbyt agresywnego, obrażającego języka.  Tu spełnienie oczekiwań odbiorców wymaga dużego wyczucia – grupa oczekuje bowiem jednocześnie jasnego, jednoznacznego potępiania rządzących za ich decyzje, z którymi grupa się nie zgadza. Ma być więc – także językowo – konkretnie, jednoznacznie, mocno. Ale nie wzgardliwie czy agresywnie. Różnice silnie wyczuwają najmłodsi w grupie. Pogarda i agresja są po prostu zakazane.  

Co ciekawe – zwłaszcza u kobiet wysoko cenione są merytoryczne wypowiedzi na ważne tematy polityczne i społeczne. Tak jak mężczyźni „punktują” dzięki zdjęciom z rodziną, tak kobiety – dzięki mocnym, jednoznacznym, ale bardzo merytorycznym, wręcz eksperckim wypowiedziom na tematy polityczne i państwowe. Odbiorcy cenią więc u polityków cechy, które stereotypowo przypisywane są płci przeciwnej: liczą się mądre i „mające jaja” kobiety (bardzo podkreślane w komentarzach u Kamili Gasiuk-Pihowicz, Agnieszki Pomaskiej i Barbary Nowackiej) oraz ciepli i uśmiechnięci mężczyźni (bardzo widoczne m.in. u Borysa Budki i Roberta Biedronia).

pomaska7

Wspólnota, panie polityku kochany!

budka1

Analiza popularności postów na Facebooku pokazuje, że grupa antyopozycyjna bardzo łaknie wspólnoty. Chce ją budować wokół potrzeby obrony demokracji. Ten elektorat raczej nie potrzebuje wspólnoty ściśle ze sobą powiązanej. To nie muszą być bardzo bliskie więzy, ale jednak – więzy, które pozwolą się społecznie zidentyfikować. A to oznacza realną współpracę, wspólne autorytety, symbole, ale też wzajemną troskę o członków grupy.

Kto pierwszy z opozycji zauważy potrzebę wspólnotowości w grupie antyPiS i kto pierwszy tę wspólnotę zbuduje, pamiętając o tak mocno cenionej przez członków grupy autentyczności  i spójności deklaracji i działań – ten ma szansę na silne poparcie społeczne. 

 

Kukiz` 15 – najbardziej agresywny język polityki w Polsce

Pasożyty, donosiciele, obłudnicy, zdrajcy, dzikusy, bojówkarze, cwaniacy, kłamcy, karierowicze i aferzyści. Co robią? Knują, robią chlew, marzą o korycie, dzielą Polskę, straszą, pajacują, rozkradają majątek, zawłaszczają w bolszewicki sposób i „zachowują się jakby oszalali”. To prawdziwe cytaty z oficjalnych profili facebookowych polityków ugrupowania Kukiz`15  zamieszczone tam w ciągu zaledwie dwóch miesięcy 2017 roku – czerwca i lipca. Nie ma wątpliwości – najbardziej radykalnego, oceniającego i obraźliwego języka w polskich social media wśród polityków używają właśnie posłowie Kukiz`15. Są bardzo agresywni werbalnie – znacznie bardziej niż przedstawiciele innych ugrupowań.

Jednocześnie – ci, którzy używają tak radykalnego języka, mają na Facebooku ogromne liczby fanów i mogą liczyć na ich ogromne zaangażowanie. Nawet biorąc pod uwagę,
że część reakcji jest fejkowa (tak samo jak na fanpage`ach innych polityków) – liczba tych prawdziwych i tak robi wrażenie. Analiza ich fanpage`y wyraźnie pokazuje, kto jest liderem przekazu politycznego w social media i kto wyznacza linię masowego dotarcia do Polaków o silnie prawicowym światopoglądzie. Zmusza też do postawienia pytania: co tak bardzo przyciąga użytkowników social media do postów polityków Kukiz`15?

 

Co analizowałam:

Przeanalizowałam posty prawicowych parlamentarzystów na Facebooku z dwóch miesięcy – czerwca i lipca 2017. Analizowałam oficjalne fanpage`e tych, którzy mają największą liczbę fanów – od Janusza Korwina-Mikke poczynając (784 623 fanów)
na Adamie Andruszkiewiczu (113 619 fanów) kończąc.  Trzeba tu zaznaczyć, że liczba fanów profilu nie świadczy o wysokim poziomie zainteresowania wpisami. Wyraźnie mniej reakcji na posty ma Korwin-Mikke niż Andruszkiewicz. Ostatni z wymienionych posługuje się skrajnie radykalnym językiem, który – jak wskazują reakcje – trafia jednak w zapotrzebowanie jego wyborców (głównie radykalnych narodowców, Andruszkiewicz jest bowiem jednocześnie prezesem Stowarzyszenia Endecja), dlatego może liczyć
na rzadko spotykane na polskim FB zaangażowanie swoich fanów.

andruszkiewicz

 

Dobrzy „my”, źli „oni” – czyli najważniejszy jest wróg

Sociamediowy przekaz ugrupowania Kukiz`15 jest świadomie budowany. Podstawową konstrukcją  jest twardy podział „my – oni”. Na nim „zawieszane” są wszystkie treści.  Ten podział jest potrzebny Kukiz`15 do określenia tożsamości swojego elektoratu – swoistej grupy społecznej. Im słabsze są pozytywne więzi każdej tego typu grupy (czyli im rzadziej członkowie grupy identyfikują się z nią dzięki jasno określonym zasadom, działaniom i wartościom), tym silniejsze jest zapotrzebowanie na więzi negatywne – bez nich bowiem grupa się rozpadnie. Posłowie Kukiz`15 konstruują więc monumentalnego wroga – i wokół niego budują swoją wspólnotę. Dzięki temu niewiele muszą mówić o sobie. Wystarczy opowiadać o wrogu i nakręcać nastrój zagrożenia, by utrzymać więzi w grupie.

„Oni” – wrogowie –  są (bo muszą być!) przede wszystkim bardzo źli i parlamentarzyści dają temu wyraz prawie codziennie.  Tylko w czerwcu i lipcu, poseł Andruszkiewicz mówił o „onych” używając określeń: brzydzę się Wami; jesteście pasożytami; donosiciele, obłudnicy, zdrajcy, wrogowie Polski; Wasza wina, Wasza głupota; pajacujecie, robicie cyrk w Sejmie, straszycie Polaków.

Poseł Tyszka używał innych słów, ale o równie pejoratywnym znaczeniu: ojkofobia, partiokracja, partyjniactwo, histeryczna opozycja, knują przeciw Polsce, robią chlew
w Sejmie, robią burdy, są agresywni, to szaleństwo.

tyszka

Poseł Marek Jakubiak pisał o groźnych ludziach, dzikusach, bojówkarzach, „egocentrycznych karierowiczach marzących o korycie”. Natomiast sam lider ugrupowania, Paweł Kukiz, na swoim profilu na FB używał m.in. takich określeń: trutnie, cynicy, „maderowcy u Sowy spasione”, manipulatorzy, dwa zwalczające się plemiona, cwaniaki, horror, dno, rzeźnia, „bolszewicki sposób” , „zobaczyć Was za kratkami”.

Jak wynika z treści postów, „oni” to wszyscy, którzy myślą inaczej. Najczęściej jest to opozycja, ale – gdy sytuacja wymaga – także PiS (np. w lipcu podczas sporu o sądy).

Natomiast  o „my” wiadomo niewiele. „My” – jak piszą posłowie – „idziemy swoją drogą, prosto”, „nie jesteśmy partią” (Paweł Kukiz), „jesteśmy jedynymi, którzy od początku wiedzą, co trzeba robić” (Marek Jakubiak), „idziemy odzyskać Polskę dla Obywateli” (S. Tyszka), „nie jesteśmy już Waszymi pachołkami” (Andruszkiewicz).
I jeszcze zdanie autorstwa kilku polityków: „my tu, w naszym domu, sami sobie damy radę”. Do tego parę określeń zaznaczających wspaniałe oblicze grupy: dumni, uczciwi, merytoryczni, odważni, pokojowo nastawieni. I tyle.

Widać wyraźnie, że posłowie Kukiz`15 budują wspólnotę  głównie przez pokazywanie, czym ta wspólnota nie jest. Dużo większy problem mają z określeniem, czym jest.

 

Kukiz`15 nie istnieje bez wroga

Kukiz`15 w przekazie nie istnieje bez opozycji.  Znacząca większość postów na FB (gdzie to ugrupowanie bije rekordy popularności) to reakcje na wypowiedzi
i działania polityków Platformy lub Nowoczesnej.  Wystarczyłaby milcząca opozycja – i Kukiz`15, by istnieć, musiałby natychmiast znaleźć jakiegoś krajowego wroga.  
Oczywiście do grupy „onych”, czyli złych, należą również Niemcy, Żydzi  i uchodźcy, są jednak na tyle daleko, że samo powoływanie się na nich nie wystarczyłoby do utrzymania tożsamości grupy.

Co ważne – reaktywność przekazu posłów Kukiz`15 nie przeszkadza odbiorcom. Wręcz przeciwnie, liczba lajków i serduszek pod postami pokazuje, że uderzanie
w  „onych” spełnia oczekiwania tego elektoratu.  Oto pierwszy z brzegu, tym razem sierpniowy przykład: post posła Andruszkiewicza rozpoczynający się od słów: „Islamistyczna dzicz znów morduje Europejczyków w ich własnych miastach…”  ma
w chwili, gdy to piszę, 11 tys. reakcji i prawie 4,5 tys. udostępnień. Takim poziomem zaangażowania może pochwalić się w Polsce zaledwie dwóch – trzech najwyższych polityków w kraju.

andruszk_rimini

Paweł Kukiz ma tych reakcji mniej, choć też może je liczyć w tysiącach – jego język jest jednak delikatniejszy niż Andruszkiewicza. Kukiz o złodziejach i oszustach mówi tylko raz na jakiś czas, Andruszkiewicz – regularnie.

kukiz

 

PiS (na ogół) łagodniejszy od Kukiz`15

Porównanie wpisów social media polityków PiS i Kukiz`15 pokazuje, że język PiS-u jest łagodniejszy. Na Facebooku spora część fanpage`y polityków PiS to fanpage`e oficjalne – premiera, prezydenta, ministrów. Tam używany jest język urzędowy. Tylko nieliczni politycy partii rządzącej decydują się na wpisy odbiegające od urzędowej normy. Powszechnie znana jest budząca silne kontrowersje socialmediowa aktywność posłanki Krystyny Pawłowicz. Ale jednym z  liderów tego typu przekazu jest młody PiS-owski polityk – Patryk Jaki. Wiceminister sprawiedliwości  buduje swój przekaz na bardzo twardym podziale „my – oni”, podobnie jak Kukiz`15. „My” to – jak napisał w jednym z postów – „nowa młoda polska armia”, która jest bezkompromisowa
i sprawiedliwa,
bo odzyskuje, chroni i odbija. Ta wojenna retoryka uzasadniana jest jednoznacznym określeniem przeciwników. „Oni” to mafia, przestępcy, złodzieje, którzy rozkradli majątek i skręcili sobie miliony. Post nt. gwałtu w Rimini, w którym wiceminister stwierdził, że tacy przestępcy zasłużyli sobie na karę śmierci i tortury,
nie jest więc w jego przekazie czymś zaskakującym, raczej – następstwem dotychczas używanego języka.

jaki

Na mocno radykalne określenia pozwala sobie również Beata Mazurek, rzecznik Klubu Parlamentarnego PiS (czyli, z założenia, osoba określająca oficjalny przekaz klubu). „Onych” opisuje jako oszustów, którzy powinni siedzieć w kryminale; jako tych, którzy straszą Polaków i zrujnowali Polskę.

 

„Oni” to i Wałęsa, i opozycja, i komuchy

Język konstruuje nam świat. Dlatego analizowanie języka, jakiego używają politycy, jest tak istotne – według niego tworzymy obraz politycznej i społecznej rzeczywistości.
W Polsce podział „my – oni”, tak chętnie stosowany dziś w wypowiedziach polityków, ma dodatkową wagę. Otóż nie tak dawno temu „oni” to byli po prostu komuniści. „My” – to uciskane społeczeństwo. Gdy dziś politycy prawicy wskazują na złych „onych”, automatycznie uruchamiają skojarzenia z komunistami, czyli najgorszymi z najgorszych. W ten prosty sposób dzisiejsza opozycja zostaje skojarzona z komuną. Z tej perspektywy nie powinny więc dziwić okrzyki na manifestacjach „precz z komuną”, wznoszone wobec opozycyjnych polityków.

(A`propos: podział „my – oni” wykorzystuje również opozycja, jednak jej odbiorcy mają inne oczekiwania i z tego powodu język opozycji nie służy jej zwolennikom do opisywania świata, przez co jej przekaz nie jest tak skuteczny.)

Podprogowo politycy prawicy budują w swoich zwolennikach przekonanie, że „oni” – ci źli – to zarówno dzisiejsza opozycja, jak i komuniści, zarówno Niemcy, Żydzi, jak i Lech Wałęsa czy Donald Tusk. Ten zbiór rozszerza się zależnie od sytuacji i potrzeb, ale jednocześnie tworzy historyczną ciągłość. Buduje historyczną narrację, zrozumiałą przede wszystkim dla Polaków niezadowolonych ze swego życia, którzy dzięki tej narracji mogą nie tylko odnaleźć się we wspólnocie podobnie czujących, nie tylko odnaleźć winnych swego złego samopoczucia – ale jeszcze do tego odkryć sens swoich życiowych problemów (wynikający z polskiej martyrologii).  To narracja równie nieprawdziwa, co groźna, realnie rzecz biorąc nie ma faktycznych ani symbolicznych łączników między dzisiejszą opozycją a komunistami, tak samo jak nie ma związku między historycznymi tragediami Polaków a nieudanym życiem dzisiejszego wyborcy. A jednak narracja ta, trafiając w silne zapotrzebowanie określonej grupy, wciąż się rozrasta i pozwala rozwijać językowej agresji.

Parlamentarzyści Kukiz`15 są w budowaniu tej narracji skuteczni – ich zwolennicy bowiem, jak można sądzić patrząc na poziom poparcia partii w sondażach i poziom zaangażowania fanów w social media – chcą, oczekują i potrzebują takiego właśnie przekazu. Bo jeśli dzięki niemu wiedzą, że nie należą do „onych”, to znaczy,
że wreszcie należą do grupy „my”, która jest dobra i uczciwa, choć wcześniej  była uciskana przez złych. Grupa ta teraz właśnie „wstaje z kolan”, czyli wydobywa się spod ucisku „manipulatorów, cyników, cwaniaków, dzikusów, złodziei
i aferzystów”
.  I choć  sformułowanie o wstawaniu Polski z kolan dla innych grup odbiorców jest skrajną ironią, dla elektoratu prawicowego jest autentyczne, prawdziwe i dowartościowujące.

Trzeba jednak pamiętać, że skuteczność każdej narracji kończy się wtedy, gdy znikają jej odbiorcy. Nie wszyscy Polacy potrzebują wstawania z kolan, nie wszyscy oczekują od polityków dzielenia świata na dobrych i złych ani używania konfrontacyjnego, obraźliwego języka.  Dlatego gdybym miała odpowiedzieć
na pytanie, czy dobrą metodą dla opozycji na skuteczny przekaz jest budowanie równie twardego podziału „my – oni”, tyle że odwróconego wobec obrazu konstruowanego przez prawicę – odpowiedziałabym, że nie, że to fatalny pomysł.
Dlaczego?  O tym napiszę szerzej w następnym tekście.

Dla nas wszystkich najważniejsze jest jednak pytanie o konsekwencje, jakie przyniesie konstruowanie świata za pomocą tak konfrontacyjnego języka.  Co z nami jako społeczeństwem zrobi podział na „my – oni”, radykalizowany przez lata?

To, co dziś może zrobić każdy, to uczestniczyć w debacie publicznej ze  świadomością, że ten podział nie jest rzeczywistością, tylko narzędziem do realizacji interesów konkretnych grup politycznych. Nikt z nas nie musi temu narzędziu ulegać.