Jak wrobiono Platformę w ACTA 2

55 tweetów na minutę o ACTA2 pojawiało się w szczytowym momencie na polskim Twitterze, 12 września. Prawdziwe zainteresowanie sprawą wolności w sieci wykorzystano do akcji politycznej uderzającej w Platformę Obywatelską. Celem było przekonanie Polaków, że europarlamentarzyści PO zagłosowali za cenzurą w internecie, a dotknie ona każdego użytkownika sieci

Kto wprowadził ten jednostronny politycznie przekaz do polskich social mediów? Sprawdziłam to.

Tak naprawdę w Parlamencie Europejskim głosowano 12 września 2018 zgodę na wniosek o przekazanie do dalszych prac projektu dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Teraz będzie negocjowana z każdym z państw członkowskich, w tym z Polską, jeśli więc zawiera nieodpowiednie zapisy, polski rząd ma możliwość wpływu na kształt rozporządzenia.

Na dodatek, wbrew budowanej narracji, przepisy określane jako  ACTA 2 w ogóle nie będą dotyczyć indywidualnych użytkowników (a jedynie potentatów sieci jak Facebook, You Tube czy Twitter), wyłączono spod niego także tzw. linkowanie do artykułów.

Tymczasem PiS forsuje przekaz o poparciu przez PO wprowadzenia cenzury w internecie. „ACTA2 – to właśnie opozycja. Chcieli zamknąć usta w internecie. Europosłowie Platformy Obywatelskiej głosowali za czymś, co dzisiaj nazywa się ACTA2” – mówił na wiecu wyborczym w Sochaczewie premier Mateusz Morawiecki.

Temat sam w sobie jest ważny, wymaga negocjacji i dokładnego ustalania zapisów oraz sprawdzania, w jaki sposób i kogo przepisy będą ograniczać – ale polityczna narracja, którą wokół tego tematu rozkręcono w polskiej sieci, nie ma nic wspólnego z rzeczywistymi pracami nad rozporządzeniem.

Forsowany w polskiej sieci przekaz najlepiej oddaje tytuł artykułu z 12 września na portalu wpolityka.pl: „ACTA2 przyjęte. Pod pozorem obrony praw autorskich nakłada się knebel na internet”. Tytuł miał niewiele wspólnego z prawdą. Jednak hasła blokowania wolności słowa, choć fałszywe, brzmiały na tyle dobrze, że zbudowano wokół nich polityczną narrację, która bardzo szeroko rozeszła się w mediach społecznościowych.

 

Postanowiłam sprawdzić, kto najbardziej angażował się w jej rozpowszechnianie. Było to o tyle ciekawe, że już pierwsze informacje analityczne, podawane m.in. przez portal „Polityka w sieci”, wskazywały, iż temat cieszy się ogromnym zainteresowaniem właśnie w Polsce, średnio dwa razy mniejszym w innych państwach UE (tam tweetowano głównie z hashtagiem #Article13), choć dyrektywa ma przecież dotyczyć terenu całej Unii.

Kto więc tak bardzo martwił się możliwością wprowadzenia cenzury w internecie przez Platformę? Komu zależało na wykreowaniu jak najbardziej bulwersującego obrazu sytuacji związanej z unijnymi pracami?

Jeden tweet na sekundę

Na początek podstawowe fakty. Głosowanie odbyło się w Parlamencie Europejskim 12 września. 12 i 13 września o ACTA2 w polskiej sieci powstało ponad 89 tys. wzmianek, z czego większość na TT – 47,6 tys., 31 tys. na FB i 8 tys. na You Tube.

Tylko 12 września na TT pojawiło się 25 tys. wzmianek. Szczyt popularności tematu wypadł ok. godz. 17-tej – wtedy w ciągu 60 minut powstało 3290 tweetów odnoszących się do głosowania. Średnio w ciągu minuty generowano 55 nowych tweetów, czyli pojawiały się one prawie co sekundę.

Częstotliwość godna uwagi. Przy czym znacząca większość z nich to były wpisy krytyczne albo bardzo krytyczne nie tylko wobec samego rozporządzenia, ale właśnie wobec PO.

Drugi szczyt popularności to godz. 21-sza, 3 tys. tweetów w ciągu godziny. 13 września temat utrzymywał się cały czas jako bardzo popularny, ale generował już o połowę mniej wzmianek, średnio ok. 1,5 tys. w ciągu 60 minut, ale za to regularnie, od godz. 7 rano do 15 po południu.

Bardzo ciekawe jest zestawienie kont najczęściej tweetujących na ten temat. Mamy tam prawdziwych rekordzistów.

  • Konto @urwis1977 wygenerowało 238 wpisów związanych z ACTA2,
  • konto @za_pis – 215. Dziennie daje to odpowiednio 119 i 107 tweetów.

To i tak tylko niewielka część możliwości tych kont, ponieważ (jak wynika z analizy dokonanej za pomocą narzędzia SocialBearing) @urwis1977 jest w stanie w ciągu jednego dnia wygenerować 1200 tweetów, przy czym 98,9 proc. to retweety, zaś konto @za_pis (dziś działające pod zmienioną nazwą użytkownika @DarekMarcin) – 600 dziennie. Czymże jest więc dla nich 200 wzmianek na jeden temat…

Nie lubią ACTA2, ale kochają… Patryka Jakiego

Najciekawsze okazało się jednak porównanie kont najwięcej tweetujących na temat ACTA z kontami, które w czerwcu 2018 r. najwięcej tweetowały na rzecz kandydata na prezydenta Warszawy Patryka Jakiego, a przeciwko kandydatowi KO Rafałowi Trzaskowskiemu.

Okazało się, że biorąc pod uwagę pierwsze 10 kont w rankingu, aż połowa z nich to te same konta! Poza dwoma wymienionymi wymienionymi wcześniej są to:

  • @kozalinka53,
  • @Kgb08Maria
  • @KGrzadzka, funkcjonująca dziś pod nazwą @krystynaWarsaw.

Od miesięcy działają one na rzecz Patryka Jakiego, regularnie rozpowszechniając hashtagi wskazywane przez sztab tego kandydata. Wierne – i stale na służbie.

Czy to są boty? Sytuacja jest zróżnicowana. @DarekMarcin to użytkownik z Sanoka – tak, ze słynnego Sanoka, który podczas rozmaitych akcji sieciowych związanych z Patrykiem Jakim generuje mu zauważalny ruch z tamtego właśnie miasta, nawet gdy akcja dotyczy wyłącznie Warszawy. Na wykresie aktywności jego konta widać, że najczęściej używanym przez niego hashtagiem jest #jaki2018.

Natomiast @kozalinka53 to konto, którego struktura aktywności w pełni odpowiada charakterystyce bota: 100 proc. jego tweetów to retweety, w ciągu 6 dni retweetowało ono 2596 tweetów, czyli średnio 432 dziennie. Tu wśród najczęściej używanych hashtagów mamy #acta2, ale też hashtag z konwencji PiS #dotrzymujemysłowa. Jest również #jaki2018.

Konto @urwis1977 podające w ciągu jednego dnia 1200 tweetów, wśród których 98,9 proc. to retweety, także charakterystyką aktywności odpowiada botowi, ponieważ jednak ma 1,1 proc. innego rodzaju tweetów, jeszcze bardziej odpowiada charakterystyce tzw. cyborgów – kont łączących automatyzację z pojawiającą się czasami aktywnością człowieka. Jego średnia dzienna aktywność to 430 tweety.

Konto @Kgb08Maria ma nieco niższą aktywność – w ostatnim okresie to ok. 330 tweetów dziennie, 94 proc. to retweety, wszystkie udostępniane ze strony internetowej Twittera (konto nie korzysta z aplikacji mobilnych).

I wreszcie @krystynaWarsaw (w zestawieniu narzędzia analitycznego Unamo funkcjonująca pod poprzednią nazwą użytkownika jako @KGrzadzka): analiza jej aktywności z ostatniego czasu wskazuje, że w ciągu 1 dnia wygenerowała 800 tweetów, z czego 88,9 proc. to retweety, wszystkie znowu pochodzą ze strony internetowej, a nie z aplikacji mobilnej.

Boty czy ludzie, którzy klikają po kilkaset tweetów dziennie?

Teoretycznie rzecz biorąc można takie wyniki aktywności osiągnąć bez korzystania ze wsparcia automatycznego, po prostu ręcznie przez cały dzień podając dalej tweety od określonej grupy odbiorców. Kto chce sprawdzić, jak to jest zrobić retweet w ciągu jednego dnia 800 tweetów, niech spróbuje, wrażenia niezapomniane.

Jeśli, o czym od dawna usiłują nas przekonać m.in. sztabowcy Patryka Jakiego, nie są to boty, tylko prawdziwi zaangażowani użytkownicy, odbiorcy tych treści powinni mieć jednak świadomość, że działają oni dokładnie tak jak boty.

Bo rzecz nie w samej automatyzacji, tylko w rodzaju aktywności. Boty służą do (łatwiejszego niż  ręczne) masowego podawania dalej konkretnych treści. Jako oprogramowanie są dużo tańsze niż zatrudnienie ludzi do retweetowania. Oczywiście, można tę samą funkcję pozostawić ludziom, by klikali w kolejne wpisy rozpowszechniając je na swoich kontach – ale ich oddziaływanie w sieci będzie identyczne jak botów.

Ich aktywność ma sprawiać wrażenie, że treści te cieszą się powszechnym zainteresowaniem, a w opisywanym przypadku – że temat ACTA2 generuje masowy, prawdziwy, organiczny ruch w sieci, a przy tym większość zainteresowanych użytkowników sieci tak samo to głosowanie interpretuje.

Tymczasem wśród najaktywniejszych kont tweetujących na ten temat mamy po prostu konta współdziałające ze sztabem Patryka Jakiego, i to od miesięcy. W jakim stopniu można mówić o prawdziwym zainteresowaniu tym tematem w Polsce (bo takie oczywiście było, tyle że nie znamy jego prawdziwego wymiaru), a w jakim stopniu wykreowano temat z powodów ściśle politycznych, korzystnych wyłącznie dla jednej strony polskiej sceny politycznej?

#DrugaZmiana też bardzo aktywna ws. ACTA2

Wśród kont piszących o ACTA2 na Twitterze można zauważyć kolejne bardzo istotne dla rozpoznania źródeł przekazu konta. To @BratWodza oraz @Immanuela_Kant.

Oba należą do grupy określające się hasłem #DrugaZmiana – którą stworzył poseł PiS Dominik Tarczyński, a @Immanuela_Kant jest jej koordynatorem (Tarczyński nazywa ją na TT „panią generał”, a  analiza powiązań Tarczyńskiego zrobiona w czerwcu 2017 r. przez konto @Socialowa_Sowa wykazała ich częste i liczne kontakt y na TT). @BratWodza także identyfikuje się z grupą #DrugaZmiana. Ich obecność wśród kont tweetujących nt. ACTA2 w najgorętszym momencie budowania narracji antyPO oznacza, że #DrugaZmiana aktywnie włączyła się w upowszechnianie tego przekazu. @Immanuela_Kant napisała na ten temat co prawda zaledwie kilka tweetów, ale w jej przypadku wystarczy jeden wpis, by cała grupa wiedziała, że nad tym tematem należy pracować.

@BratWodza zaś wygenerował aż 151 wpisów o ACTA2.  Jak liczna jest #DrugaZmiana? Konto Immanueli obserwuje 12,6 tys. osób, ale oczywiście spora część z nich nie ma nic wspólnego z #DrugaZmiana.  Z dotychczasowych doniesień medialnych i obserwacji polskiego Twittera można by jednak wnioskować, że grupa ta obejmuje kilka tysięcy kont. Wszystkie są bardzo agresywne wobec przeciwników politycznych, bo działają oni z reguły jako polityczni hejterzy.

Konta pracujące na rzecz Patryka Jakiego oraz #DrugaZmiana Tarczyńskiego to obecnie na politycznym TT najbardziej aktywne grupy działające w sposób skoordynowany. W ciągu kilku godzin potrafią wygenerować tysiące wzmianek w zasadzie na każdy wskazany przez „szefów” temat. Taka sytuacja miała miejsce właśnie w przypadku ACTA2. Dwa dni intensywnej aktywności wywołało wrażenie, że temat jest powszechny, budzi bardzo szerokie zainteresowanie, dosłownie każdy o nim mówi, i to na dodatek w ten sam sposób: czyli ACTA2 to cenzura, którą chce wprowadzić Platforma. Teza fałszywa – ale podobno kłamstwo powtórzone 1000 razy staję się prawdą.

Pierwszego dnia zasięg tematu na polskim TT wyniósł 4 mln osób, drugiego dnia – 2,5 mln. Oczywiście swoje zrobiły także duże media – jak wynika z zestawienia najbardziej popularnych tweetów, temat zainteresował przede wszystkim TVP Info, wpolityce.pl oraz Niezalezna.pl.

O ACTA2 oczywiście w politycznym kontekście mówiła także Beata Mazurek, rzeczniczka prasowa Prawa i Sprawiedliwości, tweetowało także oficjalne konto PiS-u,  prawicowi publicyści. Wspólna praca państwowych i prawicowych mediów, wypowiedzi rzeczniczki PiS oraz innych polityków, do tego tysiące wzmianek wygenerowanych przez grupy Jakiego i Tarczyńskiego – sprawiły, że nt. ACTA2 nie liczyły się fakty, tylko liczba powtórzeń przekazu.

Czy to manipulacja? Oczywiście. I co ważne – ten mechanizm wciąż działa.

 

 

Artykuł opublikowany na Oko.Press

Boty Dudy to nie wszystko. Polityczna manipulacja w sieci jest wszechobecna

Politycy w Polsce używają nie tylko botów. Powszechnie wykorzystywane są też inne internetowe narzędzia, a głównym problemem jest ich niejawność. Nie mamy pojęcia, że ulegamy wpływowi fake’owych kont, kupionych lajków czy automatycznie generowanych wpisów. Potrzebujemy przejrzystości i prawnych regulacji social mediów, by skończyć z manipulowaniem wyborcami.

Dowód na użycie botów, czyli automatycznych kont tworzących wpisy, w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy opublikowały w piątek Gazeta Wyborcza i Radio Zet. Dziennikarze Wojciech Czuchnowski i Mariusz Gierszewski znaleźli w dokumentach Państwowej Komisji Wyborczej załącznik do umowy zawartej przez Komitet Wyborczy  Dudy, w którym zapisano, że firma ma co miesiąc stworzyć tysiąc wątków tematycznych i dokonać 5 tys. wpisów automatycznych, za każdy otrzymując 2 zł. Pod umową znajduje się pieczęć i podpis pełnomocnika finansowego komitetu wyborczego. Umowę zawarto ze spółką ELCHUPACABRA. Jej właścicielami było dwóch asystentów posła PiS Adama Bielana.

Ta informacja wywołała burzę. Adam Bielan stwierdził, że umowa dotyczyła moderowania strony internetowej andrzejduda.pl (taki adres znajduje się w umowie), a nie używania botów, ale jednocześnie zaznaczył, że sam nie brał udziału w kampanii. Rzecznik prezydenta Błażej Spychalski zapewnił, że w kampanii Andrzeja Dudy nie podejmowano żadnych nieetycznych działań, a sam prezydent w sobotę na Twitterze napisał, że informacje medialne nt. botów to „typowy fake news”. Jednak treść opisanego załącznika jest jasna. Wpisy automatyczne nie mogą oznaczać nic więcej jak właśnie użycie botów – bo boty to konta generujące automatyczne reakcje lub komentarze w sieci.

Mamy twardy dowód

Oczywiście, wpisy mogły pojawiać się w różnych miejscach: w określonych mediach społecznościowych, na forach albo np. na stronie andrzejduda.pl. Niezależnie od miejsca 5 tys. wygenerowanych sztucznie komentarzy miesięcznie musiało mieć wpływ na wizerunek kandydata – lub jego przeciwnika, nie wiemy przecież, jaka była treść wpisów.

Nawet gdyby więc przyjąć wyjaśnienia za dobrą monetę i uznać, że wszystkie automatyczne wpisy pojawiały się na witrynie kandydata – także wtedy oddziaływały one na poglądy wyborców, nieświadomych, że czytają opinie nie prawdziwych ludzi, lecz sztucznych kont, i że opinie te zostały przygotowane przez firmę współpracującą ze sztabem wyborczym.

Najistotniejsze nie jest jednak to, gdzie automatyczne wpisy się pojawiały, tylko fakt, że mamy wreszcie twardy – inny niż analiza sieci – dowód na użycie płatnych sztucznych kont w kampanii.

Warto pamiętać, że mówimy o 2015 roku, kiedy to po raz pierwszy na tak dużą skalę w polskiej polityce wykorzystano tego typu narzędzia internetowe. Do ich stosowania przygotowany był sztab Dudy, nie był natomiast – sztab Komorowskiego. Nic nie wiedzieli o nich również wyborcy – i to jest najistotniejsze. O tym, jak wpływają na użytkowników sieci boty, mieliśmy się dowiedzieć dopiero rok później, po ujawnieniu praktyk internetowych w kampanii Trumpa. Dziś nikt nie jest więc w stanie ocenić, w jakim stopniu automaty wpłynęły na wynik polskich wyborów prezydenckich. Wiadomo jednak, że swoją rolę w zniechęcaniu wyborców do Bronisława Komorowskiego odegrało wyśmiewanie jego zachowań, mocno nakręcane właśnie w mediach społecznościowych.

Trolle: milionowe zasięgi w ciągu kilku godzin

Ale konta automatyczne to tylko jedno z kilku używanych narzędzi. Innym są konta trollerskie, zorganizowane w duże grupy, mające swoich koordynatorów. Ich celem jest sianie hejtu i ośmieszanie konkretnych akcji, wpisów czy ludzi. Trolli używał zarówno PiS, jak i PO – do czego przyznała się w 2015 roku premier Ewa Kopacz. Była to wówczas reakcja PO na działania PiS-u w kampanii prezydenckiej. Grupy trollerskie działające po prawej stronie działają jednak do dziś, i są na tyle dobrze zorganizowane, że potrafią w ciągu kilku godzin, przy wsparciu prawicowych portali informacyjnych, wygenerować na Twitterze akcję, która dociera do miliona użytkowników. Jedną z ostatnich była sytuacja, gdy na Twitterze pojawił się filmik z Rafałem Trzaskowskim, kandydatem Koalicji Obywatelskiej (PO i .N) na prezydenta Warszawy, mocującym prowizorycznie szybę do drzwi za pomocą taśmy klejącej. Film był powszechnie obśmiewany, ale po jakimś czasie prawa strona stworzyła hashtag #RobotaRafała – i to właśnie on w ciągu dwóch godzin zdobył milionowy zasięg na Twitterze. W szczycie aktywności tweety z hashtagiem pojawiały się co kilkanaście sekund. To samo działo się w przypadku hashtagu #ACTA2 – prawa strona wykorzystała go do uderzenia w Platformę, w szczytowym momencie tweety pojawiały się z częstotliwością 42 wpisów na minutę.

Czy podczas takich akcji wykorzystywane są boty? Możliwe. Boty służą przede wszystkim do rozpowszechniania określonych treści w sieci. Generują niskie zasięgi (ponieważ zazwyczaj nikt takich kont nie obserwuje albo są to nieliczni użytkownicy), ale za to wysokie liczby reakcji pod postem. A to jest sygnał dla algorytmów obsługujących media społecznościowe, by promować angażujący wpis, pokazując go większej liczbie użytkowników. Boty można wykorzystać również do zamieszczania automatycznych wpisów czy komentarzy. Z reguły są one podobne do siebie, mało finezyjne w treści – ale wpływają już nie tylko na algorytmy, ale też na psychikę czytelników.

Uruchamia się wówczas tzw. zasada społecznego dowodu słuszności, opisana przez znanego włoskiego psychologa Roberta B. Cialdiniego: kiedy nie wiemy, jak się zachować, kierujemy się tym, co robi większość. Dlatego najłatwiej jest nam zareagować na wpis tak samo, jak inni. Im więcej osób uważa jakiś wpis za wartościowy, tym chętniej do nich dołączymy.

A jeśli zobaczymy dużo komentarzy krytycznych, obśmiewających post czy osobę, też chętnie przyjmujemy to samo zdanie, głównie po to, by poczuć się bezpiecznie i komfortowo. Automatycznie generowane, sztuczne wpisy, podobnie jak trolle, mogą w ten sposób wpływać na nasz sposób myślenia np. o konkretnym kandydacie.

500 tweetów dziennie – boty na politycznych usługach

W 2015 roku boty były nowością w polskiej polityce. Dziś są powszechnym narzędziem. Choć polscy politycy twierdzą, że ich nie używają, tak naprawdę korzysta z nich wiele ugrupowań. Niektórzy politycy kupują też komercyjne lajki czy fanów, by poprawić swój wizerunek w mediach społecznościowych. W użyciu są także lajki ukryte, czyli takie, które podnoszą liczbę reakcji pod wpisem, ale same pozostają niewidoczne. To też służy oddziaływaniu na algorytmy.

Przykładem bota opozycyjnego jest konto „Witold Głogowski”. Istnieje przynajmniej siedem kont o nieco różniących się od siebie nazwach, ale założonych na to samo nazwisko.

Konta były aktywne w różnych okresach, obecnie są nieużywane – ale łatwo na przykładzie jednego z nich zaobserwować sposób działania botów. Konto @WitoldOgowski działało – jak wynika z analizy dokonanej za pomocą narzędzia Social Bearing – od 24 września 2017 roku. Jego ostatni tweet pochodzi z 12 listopada 2017. Przez 49 dni konto wygenerowało 26765 tweetów, z czego 99 proc. to były retweety, czyli wpisy podane dalej – to bardzo charakterystyczna struktura dla botów, które nie tworzą własnych treści. Oznacza to, że dziennie ten bot podawał dalej 546 tweetów. Po czym zamilkł i dziś jest to konto nieaktywne.

Z lewej strony znajdują się dane ogólne na temat konta; liczba tweetów na dzień liczona jest tak, jakby konto cały czas było aktywne, choć nie działa od listopada 2017, stąd różnica w danej na wykresie i w artykule; po prawej stronie pokazywana jest struktura części analizowanych tweetów, stąd inne liczby całościowe)

Na rzecz prawej strony działało natomiast choćby konto @AwekWolny, już nieistniejące, które opisywałam w czerwcu w artykule na temat botów aktywnych podczas kampanii prezydenckiej w Warszawie. Było charakterystyczne, bo (jak widać na poniższych screenach) m.in. wielokrotnie publikowało te same treści lub zdjęcia, o treści anty-opozycyjnej oraz korzystnej dla PiS. Dziennie tworzyło w ten sposób średnio 173 tweety.

Inne, wciąż aktywne konto działające na rzecz PiS, nosi nazwę @kozalinka53, istnieje od grudnia 2015 roku, wygenerowało 126531 tweetów, a w ostatnich sześciu dniach – 2596 tweetów, czyli średnio 432 tweety dziennie, i są to same re-tweety, nie ma żadnej własnej aktywności. Teoretycznie jest możliwe, że takie konto obsługuje człowiek, który non stop podaje dalej czyjeś tweety – ale nawet jeśli, to jego wpływ w sieci jest dokładnie taki sam jak automatycznych kont. A przecież chodzi właśnie o oddziaływanie, a nie o to, czy udało się czynność podawania dalej zautomatyzować, czy też wciąż klikaniem zajmuje się człowiek.

Warto przy tym wiedzieć, że zarządzający botami programiści mogą w każdej chwili zrezygnować z automatyzacji konta, a wtedy – np. dla udowodnienia, że wcale nie mamy do czynienia z botem, pojawia się na nim kilka zwyczajnych wpisów. To nie zmienia jednak ogólnego jego zachowania.  Z tego powodu jednak naukowcy zajmujący się botami ostrożnie je opisują, wskazując głównie na charakterystyczną strukturę ich aktywności, poza tym mówią również o cyborgach – czyli kontach łączących aktywność maszyny i człowieka, oraz ogólnie o kontach fake`owych, czyli takich, za którymi nie stoi zwyczajny, nieopłacany użytkownik social media. Są ich miliony.  Jak podawała niedawno Gazeta Wyborcza, wg najnowszych danych na Facebooku istnieje nawet 90 mln fałszywych kont, na Twitterze – do 10 mln. Większość jest wykorzystywana w biznesie, nie w polityce.

Potrzebujemy jawności w korzystaniu z narzędzi internetowych w kampanii

W polskiej sieci jest też wiele uśpionych botów, które obserwują czołówkę polskiej sceny politycznej. Nowe fermy botów pojawiające się co jakiś czas obserwuję od listopada 2017  zarówno u prezydenta Andrzeja Dudy, Donalda Tuska, Grzegorza Schetyny, jak i Janusza Korwin-Mikkego, innych krajowych polityków czy znanych publicystów. Są wśród nich konta zarówno polskie, jak i zagraniczne (np. ferma chińskich botów z wiosny 2018). W lipcu, gdy Twitter oficjalnie zapowiedział, że usuwa fake’owe konta, w Polsce Jerzy Buzek stracił 2,97 proc. fanów, Andrzej Duda – 0,89 proc., a np. Ryszard Czarnecki – 1,24 proc.

To jednak nie w narzędziach leży główny problem dotyczący polskich kampanii wyborczych. Nowoczesne narzędzia internetowe są i będą używane. Najważniejsze jest, by nie służyły do manipulacji wyborcami.  A to oznacza jawność ich wykorzystania, która powinna być zapisana w Kodeksie Wyborczym. Podczas prac nad kodeksem konieczne będzie ustalenie, które narzędzia są dopuszczalne, a które nie.

  • Czy zgodzimy się jako społeczeństwo na boty, czy też uznamy, że są na tyle nieetyczne, iż nie mogą służyć do przekonywania wyborców?
  • A co z kupowaniem fanów lub lajków?
  • Jeśli jest to dopuszczalne, w jaki sposób my jako użytkownicy social media powinniśmy się o takiej praktyce dowiadywać?
  • Co z sytuacją, gdy reklamę wyborczą finansuje ktoś z zewnątrz, np. z innego państwa – a może się to dziać nawet bez wiedzy osoby reklamowanej?

Taka dyskusja w Polsce się jeszcze nie odbyła, choć pilnie jej potrzebujemy.

 

Artykuł opublikowany na Oko.Press

Raport oksfordzki: politycy manipulują wyborcami w social media na masową skalę. Także w Polsce

Politycy w dziesiątkach państw, także w Polsce, manipulują opinią publiczną w mediach społecznościowych. Płacą za to. Wydają miliony, by zmanipulować opinię publiczną i wpływać na decyzje wyborcze nieświadomych tego obywateli. W Polsce podstawowe metody manipulacji to atakowanie opozycji oraz używanie trolli do nękania konkretnych osób, społeczności lub organizacji. Nienawistne komunikaty są wykorzystywane systematycznie, a ich celem jest prześladowanie grup mniejszości i sprzeciwu politycznego. To się naprawdę dzieje, na polecenie polityków, zwłaszcza rządów i rządzących partii. Także w naszym kraju.

Raport o politycznej manipulacji w mediach społecznościowych opublikowała właśnie dwójka naukowców z Oxford University: Samantha Bradshaw i Philip N. Howard, w ramach uznanego projektu Computational Propaganda Project. Od kilku lat zespół naukowców bada sposoby powstawania i szerzenia cyfrowej propagandy w dziesiątkach państw. Pierwsza analiza poświęcona polskim mediom społecznościowym powstała rok temu. Teraz naukowcy uwzględnili nasz kraj w ramach badań nad social media w 48 krajach świata.

Raport oksfordzki to jeden z pierwszych publicznie prezentowanych dokumentów, w którym nie tylko powiedziano otwarcie o propagandzie w polskich mediach społecznościowych, ale też wyraźnie wskazano, że metody te stosowane są przez rząd i partie polityczne. „Ten raport analizuje, jak rządowe wojska cybernetyczne wykorzystują propagandę cyfrową do kształtowania opinii publicznej” – piszą jednoznacznie autorzy raportu. Dane dotyczące Polski pochodzą z lat 2015-2017 r., czyli z czasów rządów PiS.

„Potężni polityczni aktorzy coraz silniej wykorzystują media społecznościowe do manipulowania opinią publiczną i podważania procesów demokratycznych. W 30 z 48 krajów znaleźliśmy dowody na wykorzystanie propagandy informatycznej podczas wyborów lub referendów” – podkreślają naukowcy. –  „W rozwijających się i zachodnich demokracjach używa się wyrafinowanej analizy danych oraz robotów politycznych do zatruwania środowiska informacyjnego, promowania sceptycyzmu i nieufności, polaryzowania społeczeństwa oraz podważania procesów demokratycznych. W bardziej autorytarnych reżimach partie rządzące stosują te same strategie w ramach szerszych działań, których celem jest wygranie wyborów.”

 

Fałszywe konta w sieci – za ich pomocą manipulują nami politycy

Powszechnie używanym przez polityków narzędziem manipulacji są fałszywe konta w mediach społecznościowych. Mogą to być konta prowadzone przez ludzi, konta zautomatyzowane (boty) lub łączące ze sobą aktywność człowieka i automatu (cyborgi). Boty służą głównie do wysokiego pozycjonowania korzystnych dla zleceniodawców informacji, upowszechniania hashtagów – pozytywnych lub służących do atakowania określonych osób czy społeczności. Coraz częściej są też wykorzystywane do masowego zgłaszania legalnych treści i kont do właściciela platformy społecznościowej, co skutkuje czasowym zawieszeniem konta, nawet gdy nie naruszyło ono regulaminu platformy.

Patrząc z perspektywy innych państw możemy powiedzieć, że choć w Polsce manipulacja polityczna funkcjonuje, nie jest jeszcze aż tak źle jak w wielu innych krajach: cyfrowa propaganda jest u nas szerzona za pomocą dość prostych technologicznie narzędzi, nie wykorzystuje się też wszystkich technik manipulacji, a tylko dwie z nich. Autorzy raportu znaleźli dowody na to, że manipulacja w Polsce odbywa się za pomocą kont obsługiwanych ręcznie, a więc niezautomatyzowanych. Jednak raport innego naukowca z tego samego zespołu Roberta Gorwy, który rok wcześniej analizował bardzo szczegółowo polskie media społecznościowe, wykazał istnienie w Polsce aktywnych botów, reprezentujących w większości prawicowe poglądy. Choć nie było ich zbyt dużo, bo zaledwie kilkaset (badanie z 2015- pierwsza połowa 2017), zwracały uwagę swoją wyjątkowo wysoką aktywnością.

 

Politycy opłacają dziś kampanie dezinformacyjne, nie promocyjne

Oczywiście, politycy nie sterują fake`owymi kontami osobiście, tylko zatrudniają firmy komunikacyjne. Jak podkreślają naukowcy, rozrasta się baza nieautoryzowanych firm, które masowo używają fałszywych kont w mediach społecznościowych, trolli oraz botów, zmieniając w ten sposób przebieg rozmów prowadzonych w social media, generując fałszywą popularność, wpływając na programy polityczne, przekaz w mediach oraz opinie cieszących się autorytetem ekspertów.

Rządy i partie finansują więc dziś nie tyle kampanie promocyjne (np., wyborcze), co kampanie dezinformacyjne. Jak wynika z faktur w niektórych badanych krajach, wydatki na te cele idą w grube miliony dolarów. Tylko w Rosji budżet roczny to 10 milionów dolarów, zaś w USA odkryto faktury z kilku lat na (w sumie) 452 miliony dolarów. Autorzy nie są w posiadaniu żadnych rachunków z Polski – co nie oznacza, że ich nie ma, lecz że autorzy do takich nie dotarli. Zwłaszcza że to właśnie Polskę wymienia się wśród państw, w których prowadzona jest oficjalna współpraca między partiami politycznymi a firmami PR i konsultingowymi w zakresie rozpowszechniania zmanipulowanej propagandy cyfrowej podczas wyborów. Nie ma więc mowy o wolontariuszach pracujących na rzecz konkretnych organizacji politycznych, lecz o profesjonalnym, płatnym działaniu na zlecenie.

 

Polska: atakowanie opozycji i nękanie za pomocą trolli

Jakie sposoby działania wybierają firmy zajmujące się manipulacją w sieci? Pierwszą metodą jest wpływanie na przebieg dyskusji w social media tak, by potoczyła się ona w kierunku właściwym dla zleceniodawców. Osiąga się to za pomocą:

– rozpowszechniania pro-rządowej lub pro-partyjnej propagandy,

– atakowania opozycji lub prowadzenia kampanii oszczerstw,

– odwracania uwagi w dyskusji od ważnych kwestii.

Zdaniem naukowców w Polsce mamy do czynienia przede wszystkim z atakowaniem opozycji i prowadzeniem kampanii oszczerstw. W naszym kraju stosowana jest również druga strategia, polegająca na wykorzystaniu tzw. trolli, czyli kont (najczęściej fałszywych), które atakują, znieważają i obrażają konkretne osoby lub społeczności – posługując się przy tym mową nienawiści lub różnymi metodami nękania online (czyli mobbingu cyfrowego).

„Te ukierunkowane i nienawistne komunikaty są stosowane jako systematyczne próby prześladowania mniejszości i grup sprzeciwu politycznego, zarówno w kontekście wyborów, jak i pozawyborczo. Używa się ich jako narzędzia kontroli społecznej w reżimach autorytarnych. Znaleźliśmy raporty o sponsorowanych przez państwo kampaniach trollingowych skierowanych do dysydentów politycznych, członków opozycji lub dziennikarzy w 27 z 48 krajów w naszej próbie:” – podkreślają naukowcy. Niestety, nie wymieniają, jakie to państwa.

Zespoły cybernetyczne tworzą też własne treści: zmanipulowane filmy, fake`owe zdjęcia, memy, a nawet strony internetowe z informacjami. Publikują komentarze na forach internetowych, uczestniczą w setkach dyskusji na popularnych portalach i platformach społecznościowych. Oczywiście wykorzystywane jest także polityczne mikrotargetowanie, czyli kierowanie reklam politycznych do wąskich grup odbiorców na podstawie ich psychologicznych danych i śladów pozostawionych w sieci, najczęściej bez wiedzy użytkowników social media.

 

Walka z fake newsami w wydaniu rządowym można oznaczać cenzurę

Sprawdźmy, jak to wygląda w innych krajach. Rosja wykorzystuje wszystkie możliwości internetowe: korzysta z każdego rodzaju fałszywych kont oraz ze wszystkich znanych technik manipulacji. Równie rozwinięta manipulacja polityczna ma miejsce jeszcze na Tajwanie, w Stanach Zjednoczonych, Chinach, Wielkiej Brytanii, Azerbejdżanie i Brazylii. Tylko odrobinę delikatniej manipulowani są Niemcy. Najspokojniej jest w Holandii, w której co prawda działają boty, ale nie ma trolli ani atakowania opozycji czy szerzenia pro-rządowych treści, oraz w Czechach i Nigerii.  W Izraelu boty wspomagają rząd, na Węgrzech sytuacja wygląda bardzo podobnie do Polski.

Autorzy raportu zwracają uwagę, że coraz częściej zespoły rządowe tworzą własne aplikacje czy portale, które mają walczyć z fake newsami rozpowszechnianymi w sieci. W niektórych krajach zespoły te zajmują się dementowaniem fałszywych informacji lub umożliwiają ich zgłaszanie obywatelom (np. w Kolumbii czy we Włoszech), ale niestety zdarza się również, że te same portale wykorzystywane są przez rząd do wprowadzania cenzury w Internecie lub do dalszego manipulowania opinią publiczną.

 

Manipulacja w sieci narusza fundamenty demokracji

Naukowcy zwracają uwagę, że w wielu państwach, także demokratycznych, prawo wyborcze nie nadąża za zmieniającymi się metodami wpływania polityków na opinię publiczną, dlatego często nie wiadomo nawet, czy tego typu działania naruszają przepisy wyborcze czy nie. Zdaniem autorów raportu jest jednak sprawą oczywistą i bezdyskusyjną, że techniki cyfrowej manipulacji stosowane przez rządy i partie naruszają normy demokratycznej praktyki. „Aby zacząć zajmować się tymi wyzwaniami, musimy opracować mocniejsze zasady i normy dotyczące korzystania z mediów społecznościowych, dużych zbiorów danych i nowych technologii informacyjnych podczas wyborów. (…) Patrząc na wzrost aktywności zespołów cybernetycznych w latach 2017-2018 widać, że te strategie cyfrowej manipulacji używane są globalnie. Nie możemy czekać, aż sądy krajowe rozwiążą kwestie techniczne i stwierdza, że doszło do wykroczenia po przeprowadzeniu wyborów lub referendum. Ochrona naszych demokracji oznacza ustalanie zasad uczciwej gry przed dniem głosowania, nie po nim.”

Prezentowany raport jest chyba pierwszym dokumentem, w którym jawnie i otwarcie mówi się nie tylko o istnieniu manipulacji w mediach społecznościowych, ale też obarcza się odpowiedzialnością za nie rządy i partie polityczne. Oraz wskazuje, że obrona demokracji wymaga zajęcia się tym problemem, a nie chowania głowy w piasek i korzystania z technik masowej manipulacji w imię własnego interesu. Warto przypomnieć, że manipulacja polega na przejmowaniu kontroli nad decyzjami podejmowanymi przez nieświadomych tego faktu ludzi. Można dziś śmiało powiedzieć, że wiele osób, także Polaków, podejmuje dziś decyzje wyborcze pod wpływem politycznej manipulacji. I to właśnie jest w tym raporcie najbardziej przerażające: kiedy uświadamiamy sobie, że to się dzieje naprawdę. I że jesteśmy ofiarami tych działań.

Cały raport:

http://comprop.oii.ox.ac.uk/wp-content/uploads/sites/93/2018/07/ct2018.pdf

 

tekst ukazał się także na portalu OKO.Press

 

 

 

Siewcy strachu. 10 dni z rosyjską propagandą w Polsce

Grozi nam III wojna światowa, podczas której wszyscy zostaną zgładzeni i nastąpi kres ludzkości. Nie, to nie mój koszmar senny, lecz narracja świadomie kreowana przez prorosyjski portal Sputnik Polska. Przez 10 dni czytałam codziennie dostarczane przez niego newsy, by przeanalizować jawną rosyjską propagandę w Polsce. I choć tradycyjne tematy propagandowe: złe NATO, niestabilne USA, zła Ukraina – wciąż są obecne, to jednak od kilku tygodni Rosja sufluje nam przede wszystkim historię o zbliżającym się ogromnym konflikcie zbrojnym.

Romans posła Pięty, protest niepełnosprawnych i ich rodzin w Sejmie, ba, nawet choroba prezesa Kaczyńskiego w porównaniu do wizji przyszłości roztaczanej przez Sputnik Polska wydają się problemami prostymi, łatwymi – i przemijającymi. Prawdziwe zagrożenia czają się gdzie indziej: a informuje o nich jedyny jawnie działający w Polsce rosyjski portal internetowy.

Sputnik i Russia Today to znane na całym świecie rosyjskie portale informacyjne. Jak słusznie zauważył niedawno w wywiadzie dla cyberdefence24.pl  David Alandete, managing editor w hiszpańskim El País, „to nie są media. Ich główny redaktor naczelny Margarita Simonovna, zdefiniowała je jako narzędzia Ministerstwa Obrony. To są żołnierze w walce informacyjnej.” W polskiej wersji językowej działa dziś tylko Sputnik, Russia Today można obejrzeć w języku angielskim dzięki wielu polskim kablówkom. Tym razem postanowiłam jednak skupić się na Sputniku. Przez 10 ostatnich dni maja czytałam podawane tam wiadomości i analizowałam budowane narracje. Zobaczcie sami, do czego usiłuje przekonać nas Rosja.

 

„Urządzimy Wam trzecią wojnę światową!”

Taki nagłówek można było zobaczyć na Sputniku Polska rano 22 maja. Na zdjęciu – potężny, rozebrany, łysy mężczyzna, z tatuażami, naprężający muskuły. Tak, to wojna, tyle że na obrazki i nagłówki, bo sam tekst okazuje się niewinny. Opowiada o tym, że brytyjscy kibole zamierzają na czerwcowym mundialu w Rosji dać popalić swoim rosyjskim odpowiednikom.

Ale narracja na temat zbliżającego się globalnego konfliktu zbrojnego jest na Sputniku stale obecna, i to w znacznie poważniejszy sposób niż w tekście o kibolach. Choć bywa zabawnie, gdy kres ludzkości w wielkiej wojnie wieszczą: terapeuta kosmoenergetyki (!) Jewgienij Limański oraz jasnowidz Anton Arbatski. Poza tym jednak każdy pretekst jest dobry, by budować narrację o zagrożeniu wojną.  Nagłówki mówią same za siebie: „Co robić, jeśli jutro wybuchnie wojna?” (o broszurach rozdawanych w Szwecji), „Skutki zerwania porozumienia nuklearnego z Iranem mogą być opłakane”, „Putin ostrzega Zachód przed przekraczaniem czerwonej linii”, „Pentagon spieszy się z dostawami broni na Ukrainę”, „III wojna światowa: czy należy bać się Rosji i Putina?”.

 

Drugim elementem budowania poczucia zagrożenia jest prezentowanie rosyjskiej broni. Mamy więc artykuły o testach MiG-a 35, zabójczym Su-57, czy okręcie podwodnym nowej generacji o nazwie „Husky”. Ale szczytowym osiągnięciem propagandowym w tej narracji jest materiał zatytułowany: „Jeśli ta wojna wybuchnie, wszyscy zostaną zgładzeni”.  To ośmiominutowy film, oczywiście w polskiej wersji językowej – i to nie tylko z polskimi tłumaczeniami, ale też polskimi animacjami tekstowymi (są takie w materiale video). Film zaczyna się od prezentacji najnowocześniejszej rosyjskiej broni.  Jak się dowiadujemy, jest najlepsza na świecie. Dlaczego? I tu nieco zaskakujące stwierdzenie: „Bo Rosja czuje się zagrożona”. Widzimy Władimira Putina mówiącego wyciszonym głosem: „Nas nikt nie słucha” i zostajemy wciągnięci w opowieść o państwie, przeciwko któremu zbroją się zarówno Stany Zjednoczone, jak i NATO; które zawsze reagowało militarnie wyłącznie w obronie (mają tego dowodzić daty kilku zdarzeń z czasów Zimnej Wojny); państwa, które zostało oszukane przez Amerykanów, że NATO nie zostanie poszerzone, a jednak dotarło tak blisko granic Rosji i na dodatek w europejskich państwach zamieszcza systemy obrony antyrakietowej. Wniosek jest prosty: Rosja musi się bronić. Więc się broni, konstruując najnowocześniejszą broń.

sputnik_filmik

W animacji pokazano, że jedna z nowych rakiet może ominąć systemy obrony przeciwrakietowej i uderzyć w państwa położone dalej (Niemcy, Francję?). Innych rakiet żaden system nie wykryje. Filmowa narracja niczego nie ukrywa: „W przypadku uderzenia odwetowego wszyscy zostaną zgładzeni” – brzmią dramatycznie prezentowane napisy. Wniosek też jest wyróżniony: „Dlatego trzeba zacząć się dogadywać!”. Rosja, jak ma wynikać z budowanego na Sputnik Polska przekazu, to kraj silny, ale otwarty na porozumienie. Oczywiście w przeciwieństwie do USA, NATO czy Ukrainy.

Narracja o III wojnie światowej nie jest nowym pomysłem rosyjskiej propagandy. Przewija się od kilku lat, jednak w ostatnich kilku tygodniach wyraźnie zyskała bardziej znaczący wymiar. Moim zdaniem można to połączyć z wydarzeniami na scenie międzynarodowej. Chodzi o wypowiedzenie porozumienia antynuklearnego z Iranem przez prezydenta Donalda Trumpa. Porozumienie zawarte w lipcu 2015 r. przez sześć państw (USA, Francja, Wielka Brytania, Chiny, Rosja i Niemcy) a Iranem miało na celu ograniczenie irańskiego programu nuklearnego w zamian za stopniowe znoszenie sankcji. Prezydent Trump podczas swojej kampanii prezydenckiej krytykował tę umowę, a 8 maja po prostu ją zerwał. Zaostrzyło to nie tylko stosunki na Bliskim Wschodzie, ale też między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską. Rosyjska propaganda od razu zaczęła wykorzystywać tę sytuację do budowania obrazu USA jako nieprzewidywalnego partnera, oraz Rosji jako światowej opoki, gwaranta pokoju na świecie.  Rosja jest więc silna i stabilna, USA jednak nieprzewidywalne, czym to grozi? Oczywiście, III wojną światową. Czyli: Rosja musi być gotowa do obrony. Przekaz pasuje perfekcyjnie, a na dodatek pozwala osiągnąć Rosjanom dwa ważne propagandowe cele: pokazuje Rosję jako silne militarnie państwo, oraz wzbudza strach wśród mieszkańców wielu państw. A przerażeni obywatele – to obywatele znacznie łatwiej poddający się manipulacji.

 

Rękas: „Zdrada narodowa w rządzie Rzeczpospolitej”

Negatywny obraz NATO i Ukrainy to oczywiście kolejny temat rosyjskiej propagandy w Polsce. W ostatniej dekadzie maja na Sputnik Polska było on widoczny, choć znacznie mniej niż zagrożenie wojną. Za to – prezentowano go w sposób silnie propagandowy, także jeśli chodzi o Polskę. W tym czasie odbyła się bowiem w Warszawie sesja Zgromadzenia Parlamentarnego NATO, i wypowiedzi Polaków zupełnie się Rosjanom nie spodobały. Skomentował je… polski ekspert i polityk Konrad Rękas. Związany kolejno ze: Stronnictwem Narodowym, Samoobroną, Ruchem Patriotycznym i Nową Prawicą. W 2015 r. został wiceprzewodniczącym partii „Zmiana”, uważanej za prorosyjską. Jej szefem był Mateusz Piskorski, obecnie znajdujący się w areszcie pod zarzutem szpiegostwa na rzecz rosyjskiego wywiadu cywilnego. Rękas często wypowiada się dla Sputnik Polska. Tym razem stwierdził otwarcie, że „zdrada narodowa znalazła sobie siedlisko w rządzie Rzeczpospolitej”, ponieważ władze Polski, jego zdaniem, „wyrzekły się suwerennego prawa Polski do kierowania swą polityka zagraniczną i obronną”. Chodzi o wypowiedzi ministra Czaputowicza w trakcie sesji – wypowiedzi, które Rękas odczytał jako deklarację, że „głównym faktorem polskiej polityki zagranicznej jest interes… Ukrainy”.

Poza wywiadem z tym ekspertem w ostatniej dekadzie maja na Sputnik Polska można było przeczytać także o tym, że rozszerzanie NATO o nowe państwa oznacza nieszanowanie interesów Rosji, oraz że „bazy USA w Polsce to ekspansyjne działania NATO”, które pociągną za sobą „odpowiednie działania Moskwy” (choć nie wiadomo, jakie, to wiadomo, że będą odpowiednie).

 

ABW jak gestapo, Polska gorsza niż III Rzesza

W analizowanym przez mnie okresie jeszcze jeden temat okazał się dla rosyjskiej propagandy bardzo istotny. To sprawa wydalenia z Polski Rosjanki Jekateriny C. i kilku innych Rosjan, na wniosek ABW. Z oficjalnego komunikatu opublikowanego przez ABW 17 maja można się było dowiedzieć, że brali oni udział w działaniach hybrydowych przeciwko Polsce. Sputnik kilka dni milczał, aż 24 maja rozpoczął ofensywę.

Najpierw opublikowano stanowisko rosyjskiego MSZ-u, według którego działania podjęte przez Polskę to „polowanie na czarownice”, oskarżenia są bezpodstawne, a Jekaterina C. w Polsce broniła jedynie radzieckich pomników wojennych oraz sprzeciwiała się wypaczeniom historii nt. Armii Czerwonej. Tego samego dnia opublikowano duży reportaż nt. zatrzymania Jekateriny, a właściwie Katarzyny Cywilskiej.

sputnik_2405rosjanka1

Podano nie tylko jej nazwisko, ale również zamieszczono nagrany z nią (już w Rosji ) film o zatrzymaniu. To propagandowo odmalowany obrazek Cywilskiej, która miała być „ambasadorem Polski w Rosji i Rosji w Polsce”, a podjęte wobec niej działania były „nieludzkie” i „niepolskie”, bo w Polsce zawsze szanowało się ludzi, a tym razem – nie. Cały artykuł rozpoczęto opisem sceny zatrzymania (telefon, prośba przyjścia na komisariat, oraz kilku panów na ulicy wręczających kobiecie decyzje o deportacji).  Znaczący jest pierwszy komentarz autora artykułu: „ Historia z III Rzeszy lat 30-tych? Smutni panowie to gestapo, a kobieta jest Żydówką? Nic z tego, Niemcy pozwalali przecież zabrać ze sobą jakieś rzeczy osobiste.”

Rysowanie propagandowego obrazu Rosjanki nie dziwi. Zaskakuje natomiast inny tekst umieszczony na Sputnik Polska. To oświadczenie niezrzeszonego polskiego posła Janusza Sanockiego, znanego głównie z tego, iż chętnie chwali on prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenkę, zaś w 2011 r. w białoruskich mediach narzekał na brak demokracji w Polsce. Teraz stanął w obronie Rosjanki, oskarżył ABW i polskich polityków o nadużycie swoich stanowisk i podjęcie działań represyjnych wobec niewinnej kobiety. „Domagam się wyciągnięcia konsekwencji wobec funkcjonariuszy ABW i polityków” – napisał Sanocki.

sputnik_sanocki

Sprawdzam, czy poseł należy np. do sejmowej komisji służb specjalnych, co mogłoby świadczyć o tym, że zna szczegóły operacji. Nic z tego. Posła Sanockiego nigdy w takiej komisji nie było. Mimo to zdecydował się publicznie oskarżać o nadużycie i  represje.

 

Cel propagandy: mamy czuć się przerażeni i nikomu nie ufać

10 dni ze Sputnikiem Polska odkryło przede mną inny świat. Świat, w którym Rosja się zbroi, USA i NATO dążą do globalnego konfliktu zbrojnego, a w polskim rządzie dochodzi do zdrady narodowej. Zapytacie, czy to, co pisze Sputnik, ma w naszym kraju jakiekolwiek znaczenie? W Polsce rosyjska propaganda nie ma łatwo, bo ciągle natyka się na ogromną nieufność Polaków. Artykuły Sputnika Polska nie rozchodzą się więc szeroko, portal nie jest w stanie zbudować dużych zasięgów. Rosjanie radzą sobie jednak także z tym. Sputnikowe informacje w nieco przeredagowanych wersjach można znaleźć na dziesiątkach mini-portali informacyjnych, o których redakcji, siedzibie czy autorach nic nie wiadomo. Portale te dbają o atrakcyjne, tzw. clickbaitowe nagłówki oraz grafiki i zdjęcia, dlatego artykuły z nich rozchodzą się w mediach społecznościowych, zwłaszcza na polskim Facebooku, można je znaleźć również na portalu Wykop.pl. To nawet gorsze niż linkowanie bezpośrednio ze Sputnika, nie można bowiem tak łatwo rozpoznać pochodzenia newsa. Poza tym rosyjska propaganda wykorzystuje również inne niejawne narzędzia, które dużo trudniej zidentyfikować.

Sputnik Polska to tak naprawdę tylko przedsmak tego, czym zajmują się rosyjscy propagandziści w naszym kraju. A jednak nawet ten przedsmak pokazuje, że swoje przekazy kreują oni bezpardonowo. Atakują polskie władze i służby, budują negatywny obraz NATO, antagonizują Polaków z Ukraińcami (o tym nie napisałam, ale to również temat stale obecny na łamach Sputnika). A przede wszystkim – sieją strach. Mamy się czuć przerażeni, słabi, zagrożeni.  Bo wtedy, czując strach dookoła, nie będziemy ufać sobie nawzajem. Kiedy zaufanie społeczne spada, więzi społeczne się kruszą – o ileż łatwiej na taki naród wpływać, manipulować nim, osiągać własne cele. A przecież o to chodzi propagandzistom.

 

Dezinformacja z 10 sekund milczenia Schetyny. Manipulacje w sieci

Widziałeś/-aś w sieci filmik o tym, jak to niby Schetynę „zatkało” i podobno nie umiał podać ani jednego sukcesu swojego rządu? To była jedna z bardziej cynicznych akcji świadomego rozpowszechniania dezinformacji w polskiej przestrzeni publicznej w ostatnich miesiącach. Manipulacja jakby żywcem wyjęta ze słownikowej definicji tego pojęcia. W rolach głównych: Grzegorz Schetyna jako przedmiot manipulacji; oraz manipulatorzy – Paweł Kukiz i TVP Info. Do dezinformacji wystarczyło 10 sekund milczenia Schetyny podczas konferencji.

19 kwietnia lider Platformy Grzegorz Schetyna ma konferencję prasową w Szczecinie. W którymś momencie pytanie zadaje mu dziennikarz lokalnej telewizji internetowej TV Goleniów.  Chce, by Schetyna wymienił kilka sukcesów rządu PO/PSL. Schetyna się zastanawia – przez 10 sekund. Potem odpowiada, dość długo. TV Goleniów montuje fragment nagrania z pytaniem dziennikarza i 10 sekundami milczenia Schetyny, kończąc całość planszą z napisem:” Chcesz poznać odpowiedź? Zapraszamy na www.goleniow.net.pl”. Wrzuca to do Internetu (https://www.youtube.com/watch?v=o6Cf7g-UVuk), jednocześnie zamieszczając też całość nagrania z konferencji (https://www.youtube.com/watch?v=0OYt5YJN0Ag).

 

Pierwszy śmieje się Paweł Kukiz

Nikt, kto obejrzy do końca krótką zajawkę, nie może sądzić, że odpowiedzi nie było – była, tylko żeby ją obejrzeć, trzeba wejść na inną stronę. Potem jednak ktoś przemontowuje filmik: usuwa końcowe plansze i domontowuje fragment z polskiego filmu „Rejs”. Ostatnia zamieszczona w nagraniu fraza z „Rejsu” brzmi: „Pytania są tendencyjne!”. Nagranie w tej wersji zamieszcza na swoim profilu internetowym Paweł Kukiz – robi to 20 kwietnia o godz. 7.57 rano.

dezinfo_schetyna_kukiz1

Nagranie chwyta, ma setki tysięcy wyświetleń i tysiące udostępnień. Wszyscy padają ze śmiechu, że „Schetynę zatkało” i nie potrafił wymienić ani jednego sukcesu rządu PO/PSL.  Tego samego dnia film pojawia się w sieci w jeszcze jednej wersji – 20 sekund nagrania, bez planszy TV Goleniów i bez fragmentów z „Rejsu”. Tę wersję oraz wersję Pawła Kukiza zaczynają rozpowszechniać w sieci nie tylko zwykli użytkownicy, ale też prawicowe portale: Niezależna.pl, Wprawo.pl, Wmeritum.pl, TelewizjaRepublika.pl, Dorzeczy.pl. Informują co prawda, że Schetyna ostatecznie „powiedział parę zdań”, ale „w pamięci pozostaje pierwsza reakcja Schetyny” (Dorzeczy.pl).

Do portali dołączają kolejni politycy, np. w piątek o godz. 9.21 nagranie publikuje na swoim profilu poseł Patryk Jaki. Pisze przy tym o znokautowaniu opozycji przez dziennikarza TV Goleniów.

dezinfo_schetyna_jaki

Żadne z mediów nie zamieszcza linku do pełnego nagrania konferencji, które cały czas jest dostępne na stronie internetowej lokalnej telewizji – ba, nikt nawet o nim nie wspomina! Bańki informacyjne (czyli ograniczenie kontaktów w mediach społecznościowych do własnego środowiska) sprawiają, że przez długi czas nikt z opozycji nie odnosi się do nagrania, może więc ono funkcjonować w sieci bez żadnego dementi.

 

TVP Info: Grzegorz Schetyna zaniemówił

W sobotę, 21 kwietnia 2018 r. ok. godz. 14.30 20-sekundowy film udostępnia na Twitterze TVP Info. To moment, w którym nagranie wychodzi z prawicowej bańki informacyjnej i dociera do obozu antyPiS. Dwie godziny później jako pierwsze z antyPiS-owskiej przestrzeni konto @Polskawruinie1 upublicznia pod tweetem TVP link do pełnego nagrania z konferencji.

dezinfo_schetyna1

To przełom. Zaczyna się dementowanie, zestawiane są dwa nagrania – opublikowane przez TVP Info oraz całościowe. W komentarzach pojawiają się stwierdzenia, że to manipulacja. Jednak TVP Info jeszcze przez wiele godzin ma tę wiadomość na pierwszym miejscu swojego timeline`a – tweet został przypięty, tzn. oznaczono go tak, by był widoczny jako pierwszy dla każdego, kto wejdzie na konto TVP. To skuteczny sposób promowania treści.

Czy TVP Info albo Paweł Kukiz mogli manipulować przekazem w sposób nieświadomy? Trudno uwierzyć, by osoby doświadczone medialnie nie miały świadomości, że nagranie jest tylko fragmentem większej całości. A jeśli miały, to dezinformację zamieszczono celowo i świadomie ją rozpowszechniano, wiedząc, że prawda o konferencji jest zupełnie inna: Schetyna odpowiedział na pytanie.

 

Dezinformacje? To będzie ich czas w Polsce. Niestety.

Obserwowanie mediów społecznościowych w Polsce każe przypuszczać, że dezinformacje będą coraz częściej wykorzystywane do walki politycznej. Są skuteczne i trudne do zdementowania. Niestety, powstają już aplikacje, dzięki którym w prosty sposób można będzie nie tylko wycinać fragmenty nagrań, ale też podkładać głos pod nagranie tak, by odbiorcy nie wiedzieli o zmianie ścieżki dźwiękowej. W sieci popularny jest film obrazujący to zjawisko: jeden z amerykańskich aktorów podkłada głos pod nagranie wypowiedzi prezydenta Obamy. Robi to w taki sposób, że odbiorca nie ma szans, by zorientować się w manipulacji.

Kiedy tego typu aplikacje upowszechnią się i staną się jeszcze prostsze w obsłudze, możemy spodziewać się ich wykorzystania w polskiej polityce. Niestety, dziś nie ma narzędzia, które pozwoliłoby w prosty sposób ujawnić, iż tego typu nagranie jest fałszywe. Wydaje się, że w przestrzeni publicznej jedyną możliwą obroną będzie prezentowanie prawdziwego nagrania oraz wytaczanie procesów sądowych. Chyba nic poza nieuchronnością kary nie ochroni nas przed tego typu oszustwami.

 

Fragment tekstu opublikowanego także na portalu OKO Press.

Zaplanowana akcja dezinformacyjna na Twitterze! „Tajny” film manipulacją

Dezinformacja w sieci objawiła się nam właśnie w pełnej okazałości! Widzieliście już 44 sekundy filmu z 17 lipca 2017 r., na którym widać sędziów Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, wychodzących z budynku, w którym mieści się siedziba Platformy Obywatelskiej? To klasyczna dezinformacja –  zmanipulowany news, rozchodzący się w sieci od 5 grudnia według ściśle zaplanowanego scenariusza. Właśnie po to, by upowszechniać takie „newsy”, potrzebna jest m.in. duża liczba konta na Twitterze – niezależnie od tego, czy będą to konta trolli czy botów. Dziś już posłowie PiS na podstawie tego filmiku domagają się wyjaśnień zarówno od sędziów, jak i od PO – choć sam film nie przedstawia… niczego.

Teraz zabieram Was w podróż po sieci. Będziemy po kolei odkrywać, jak przebiegała dystrybucja filmiku. Film pojawia się 5 grudnia, najpierw na portalu Niezalezna.pl – jest dokładnie 18.28, kiedy film wraz z tekstem zostaje opublikowany.

film3

Niezalezna.pl na swoim portalu publikuje link do nagraniu na portalu YouTube – ale nie jest to jej kanał, tylko kanał użytkownika Cenzura to Bzdura. Kanał działa od kilku lat, są tam zamieszczane głównie transmisje z wystąpień sejmowych oraz telewizyjnych polityków prawicy. Wg danych You Tube (sprawdzałam je 6 grudnia o godz. 17.38 , film został dodany 23 godziny wcześniej) nagranie opublikowano również  ok. 18.30. Czyli w tym samym czasie, gdy został opublikowany na Niezalezna.pl. Nie ma żadnego wcześniejszego źródła, nikt inny nie upublicznił go wcześniej- choć film jest z lipca.

film1film2

Zaledwie 17 minut później na Twitterze film udostępnia użytkownik Prawa Strona (nick: Prawy_Populista). Nie podaje linku do Niezalezna.pl, tylko udostępnia źródłowy film, publikując go bezpośrednio na swoim koncie na Twitterze.

 

Dopiero w następnym tweecie, z godz. 18.54, dodaje, że źródłem jest Niezalezna.pl i publikuje link.

Zauważcie – żadne z kont udostępniających w godzinach 18.30-18.47 film na You Tube i Twitterze nie musi go linkować. Czyli mają źródłowe nagranie na swoich twardych dyskach.

Od razu wyjaśniam – można pobrać nagranie z YT tak, by uzyskać z niego plik źródłowy. Tu wszystko dzieje się jednak bardzo szybko, nie ma żadnej przerwy między działaniami na YT, Niezalezna.pl a Twitterem, na pewno nikt nie natknął się na filmik przez przypadek, nie próbował go analizować, potem ściągać na swój dysk. Wszystko rozegrało się w ciągu 19 minut – i plik z nagraniem stał się dostępny w trzech miejscach w sieci.

UPDATE: wyjaśniam tym, którzy usiłują mnie przekonać, że plik z filmem da się zgrać i wrzucić na TT znacznie szybciej niż w ciągu 19 minut. Jasne, że się da! Ale trzeba wiedzieć, że ten film w danym miejscu w sieci właśnie został opublikowany. Bardzo mało prawdopodobny byłby przypadek, gdyby wszystkie te działania rozegrały się w tak krótkim czasie bez współpracy uczestniczących w tym osób/ adminów kont.

O godz. 19.00 5 grudnia w całej Polsce rozpoczynały się kolejne protesty przeciwko zmianom w ustawach o KRS i Sądzie Najwyższym. Następnego dnia w Sejmie miał się rozpocząć kolejny etap procedowania tych ustaw, nie do końca znane było stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy w tej sprawie. To też tydzień rozpatrywania wniosku opozycji o wotum nieufności dla rządu. Gorący politycznie czas.

Film zostaje opublikowany na pół godziny przed kolejną falą protestów. Rozchodzi się w błyskawicznym tempie. O 19.27 – zaledwie 40 minut po opublikowaniu – ma już 311 podań dalej; o 19.48 – godzinę po opublikowaniu – 405 RT, 2 godziny po publikacji – 628 RT; o godz. 23.26, niecałe 5 godzin od publikacji – 1024 RT i 1504 polubienia. Na tym etapie post z filmem jest już zasadniczo wiralem – algorytm TT pozycjonuje go bardzo wysoko ze względu na dużą liczbę reakcji, zobaczy go więc każdy użytkownik TT, który ma wśród obserwowanych osoby związane z prawą stroną sceny politycznej.

 

Jednym z pierwszych, która podaje film dalej, jest konto @Olgalengyel – to samo konto dystrybuowało na TT film z nagraniem „niepublicznej” wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy o „ubeckich metodach Antoniego Macierewicza”, , intensywnie współpracowało też z innym użytkownikiem przy rozpowszechnianiu słynnego zdjęcia Ryszarda Petru podczas lotu na Maderę w grudniu.

Ok. godz. 20-tej sprawdzałam, jakie konta podają dalej post z filmem. O tej porze wśród robiących retweeta nie ma osób znanych. Ok. połowy kont ma mniej niż 100 obserwujących, wszystkie związane są z prawicą. Część w swoich opisach podaje znany hashtag #drugazmiana – po tym hashtagu rozpoznaje się grupa tzw. trolli działająca na rzecz PiS, której działania koordynuje poseł Dominik Tarczyński.

Już o godz. 21.22 na portalu TVP Info pojawia się tekst o „ujawnionym” przez Niezależną filmie.

film_tvp2

O godz. 21.45 tweet na ten temat TVP Info zamieszcza na swoim profilu (choć w mobilnej aplikacji TT przy tweecie wyświetla się godzina zamieszczenia jako 6.45 6 grudnia). W dołączonym materiale TVP Info podaje niewiele informacji – jedynie, kogo widać na filmie i że to portal Niezalezna.pl dotarł do nagrania. Widoczne dziś na portalu przy tym artykule nagranie z programu TVP Info pochodzi już z ranka 6 grudnia – zostało dodane do materiału później.

film_tvp

Na Twitterze akcja rozpowszechniania postu trwa, mimo że informacji jest bardzo mało. Cały tekst postu z nagraniem brzmi: „Niezależne sądy wychodzą z narady z politykami z PO”. Nie ma informacji, kiedy nagrano film, kto go nagrał, ani w ogóle – o co chodzi. W tekście Niezależna.pl informacji jest nieco więcej. Można się z niego dowiedzieć, że redakcja otrzymała nigdzie wcześniej nie publikowane nagranie, które – wg redakcji – „tłumaczy jednomyślność polityków PO, Nowoczesnej i PSL z czołowymi „apolitycznymi” figurami świata sędziowskiego. Na nagraniu widać jak z Biura Krajowego Platformy Obywatelskiej przy ulicy Wiejskiej, nieopodal gmachu Sejmu, wychodzi wraz z politykami PO sędziowska elita. W tej grupie, która przebywała w siedzibie PO,  jest I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf, Dariusz Zawistowski i Waldemar Żurek z KRS, prof. Adam Strzembosz, prof. Andrzej Rzepliński, czy Krystian Markiewicz, szef Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości zmierzają stąd, w zwartej grupie, do Sejmu w otoczeniu  polityków PO Grzegorz Schetyny,  Borysa Budki, Krzysztofa Brejzy, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i  innych posłów tej partii. Ta nieujawniana dotąd wizyta sędziów w siedzibie PO pokazuje, jak „apolityczni” sędziowie  nieformalnie dogadują się z politykami PO.” Tytuł brzmi: UJAWNIAMY: Tak wyglądała tajna narada elity sędziowskiej z politykami PO w czasie batalii o sądy”.

Po pewnym czasie tweet dociera do dziennikarzy innych niż Niezalezna.pl – ok. 3 godzin po publikacji z użytkownikiem udostępniającym film dyskutuje dziennikarka Dominika Długosz, informując, że film niczego nowego nie ujawnia. Wyjaśnienia oczywiście niczego nie zmieniają.

 

Niezalezna.pl na swoim profilu na Twitterze linkuje tekst i film dopiero 6 grudnia wcześnie rano – o godz. 6.09. Wtedy sam film ma już liczone w dziesiątkach – albo i setkach tysięcy – zasięgi.  TVP Info od rana emituje go na swojej antenie – robi to przez cały dzień. Przed południem poseł PiS Waldemar Buda domaga się od Platformy oficjalnych wyjaśnień na temat spotkania.  Ok. godz. 12-tej Platforma Obywatelska na Twitterze oficjalnie odpowiada, że nie było to żadne tajne spotkanie z sędziami:

film_po

O film pytani są też przez rozmaite media także politycy PO. Sprawę wyjaśnia m.in. poseł PO Borys Budka:

 

 

Każdy, kto spokojnie obejrzy film, widzi, że nie ma mowy o żadnym tajnym spotkaniu – siedziba PO mieści się w budynku przy ul. Wiejskiej, tuż przy drodze do Sejmu. Kilkanaście znanych osób wychodzących z tego budynku w trakcie lipcowych protestów pod Sejmem musiało być zauważone – i każdy, kto zna to miejsce, jest tego świadom. To tak jakby zrobić spotkanie w Pałacu Prezydenckim, wejść do niego głównym wejściem, wyjść podobnie – a potem ktoś, kto nagra osobę wychodzącą, będzie twierdził, że zorganizowano tam tajne spotkanie. Spotkanie, którego zakończenie udokumentowano na nagraniu, było spotkaniem jawnym, oficjalnym i wynikającym z podejmowanych przez PO w tym momencie działań.

Co – jak widać – zupełnie nie przeszkodziło prawej stronie sieci zrobić z filmu zmanipulowanego newsa, który rozszedł się nie tylko w sieci, ale też w mediach tradycyjnych, przy ogromnym udziale TVP Info. Klasyczna dezinformacja. Ale zobaczcie, jak bardzo skuteczna!

Kiedy kilka tygodni temu napisałam tekst o tysiącach uśpionych botów na Twitterze, obserwujących polskich polityków, pytano mnie, po co komu takie boty. Niech opisany przypadek będzie najlepszym przykładem, do czego może służyć duża liczba łatwo dostępnych konta na Twitterze (niezależnie od tego, czy będą to trolle czy boty).  I w jaki sposób można za ich pomocą prowadzić wojnę dezinformacyjną – nie tylko w sieci, ale też w realu.

 

 

 

 

 

 

Kampania, która niszczy. „Sprawiedliwe sądy” – manipulacja w sieci cz.5

Sędziowie to źli, skorumpowani ludzie sprzyjający przestępcom i chroniący swoją kastę – tak mają o nich myśleć Polacy pod wpływem kampanii „Sprawiedliwe sądy”. Jej odbiorcy nie mają szans na obronienie się przed tym przekazem – „Sprawiedliwe sądy” bowiem to klasyczna manipulacja. Szalenie groźna – bo podważa zaufanie społeczne i niszczy poczucie bezpieczeństwa, jakie ma dawać każdemu z nas państwo. A to wszystko na zlecenie polskiego rządu.

Przytłoczenie ilością negatywnych przykładów, clickbaitowe tytuły, wnioski oparte na błędach logicznych i brak obiektywnych danych, które umożliwiałyby choćby podstawowe zweryfikowanie informacji – te mechanizmy manipulowania odbiorcami zostały użyte w publicznej kampanii „Sprawiedliwe sądy”, zleconej przez rząd Polskiej Fundacji Narodowej i zrealizowanej w ostatnich miesiącach.  Kampania billboardowa zakończyła się kilkanaście dni temu, strona internetowa kampanii była ogólnie dostępna jeszcze w czwartek 26 października. Od piątku wchodząc na stronę www.sprawiedliwesady.pl zobaczymy już tylko landpage witryny, bez menu i treści merytorycznych. Ciekawe, że strona zniknęła dokładnie dzień po tym, jak poinformowałam na Twitterze, że analizuję przekaz kampanii. Wiem, to na pewno przypadek… Na szczęście znacznie wcześniej zrobiłam screeny strony.  😉

Oficjalnym celem akcji było przekonanie Polaków do reformy sądownictwa w kształcie zaproponowanym przez rząd. Specyficzne budowanie wpływu rozpoczęto już na etapie planowania kampanii – przekonywanie do reformy odbyło się bowiem nie przez prezentację dobrych rozwiązań, lecz złych zdarzeń i zachowań w wymiarze sprawiedliwości. Czytając treści zamieszczone na stronie odbiorcy dowiadywali się przede wszystkim, jak źli (przerażająco źli!) są polscy sędziowie. Informacje merytoryczne o reformie również zamieszczono, lecz ilościowo było ich mniej, a wszystkie przeplatano przykładami „złych sędziów”.

Oszukany pan Marian

sady1

Odwiedzający stronę na początku mogli obejrzeć film – o panu Marianie i jego żonie. Pan Marian przegrał w sądzie, choć sprawa była oczywista (tak wynika z opowieści) i wyrok powinien być korzystny dla niego. Z powodu niesprawiedliwego procesu rozchorowała się żona pana Mariana, przeszła wiele operacji. Małżeństwo zgodnie przekonuje, że tak dalej być nie może i to się musi zmienić. Film jest dość krótki, nikt poza małżeństwem w nim nie występuje, o samej sprawie wiadomo niewiele i wyłącznie z relacji pana Mariana, za to wskazanie sędziego i sędziów jako winnych całej sytuacji  (łącznie z chorobą żony) – jest jasnym i oczywistym komunikatem. To klasyczne oddziaływanie na emocje (małżeństwa jest zwyczajnie żal), przygotowane profesjonalnie, ewidentnie pod tezę. Jak w reklamie. Spot jest bowiem profesjonalną antyreklamą polskich sądów.

Pamiętajmy, proszę, że cała kampania została zlecona przez polski rząd.

sady9.png

Najważniejszy przekaz akcji znalazł się na głównych banerach podstron: „Ryba psuje się od głowy – nie będzie realnej naprawy wymiaru sprawiedliwości bez zmian organizacyjnych i personalnych w Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym”. 

To bardzo ciekawe zdanie. Wynika z niego po pierwsze, że wymiar sprawiedliwości jest zepsuty (skoro wymaga naprawy), zaś jego naprawę gwarantują zmiany organizacyjne i personalne – ale nie wszędzie, czyli np. we wszystkich sądach, może jeszcze do tego w policji i prokuraturze – nie. Wystarczą zmiany w KRS-e i Sądzie Najwyższym. Dlaczego? Tego dowiadujemy się z kolejnych zdań: jak się okazuje, sędziowie będący przełożonymi innych sędziów są (lub mogą być) skorumpowani oraz (sic!) dyspozycyjni wobec władzy, swoimi naciskami wpływają na wyroki orzekane przez swoich podwładnych, a to jest złe i na coś takiego zgadzać się nie można.

s5a

Ok, jasne, to jest złe – ale czy tymi „złymi sędziami” są na pewno ci z KRS i SN? Popatrzmy na podawane przykłady. Cóż,  w żadnym screenie nie znajduję ani jednego przykładu świadczącego o naciskach przełożonych na niżej postawionych sędziów. Naliczyłam za to: dwa przykłady odnoszące się do zachowań prezesów sądów, dwa dotyczące sędziów Trybunału Konstytucyjnego, trzy – KRS, trzy – SN oraz… 25 przykładów złych zachowań sędziów z sądów rejonowych i okręgowych. Czyli nawet pracowicie zbierane na użytek kampanii przykłady nie potwierdzają głównej tezy  – to nie KRS czy SN ma najbardziej „zepsutych” sędziów, tylko niższe sądy  – a jednak wg reformy tych naprawiać nie trzeba.

sady17.png

Przy czym w podawanych przykładach najczęściej chodzi o  przewlekłość postępowania, błędy formalne, „błędne” wyroki, wykroczenia dyscyplinarne lub pospolite przestępstwa – tych właśnie dopuszczali się „zwykli sędziowie”. Zarzuty dotyczące sędziów z najwyższych instytucji/organizacji związane są głównie z konkursami na stanowiska i awansami członków ich rodzin.

sady19

 

Jak samodzielnie obalić swój własny przekaz

Jednym z  podstawowych problemów w polskim wymiarze sprawiedliwości jest przewlekłość postępowań – o tym oczywiście mówi się w kampanii. Podany jest nawet przykład najdłuższej sprawy, trwającej od 1977 roku, czyli – cytuję – 33 lata (hm, moim zdaniem to 40 lat, ale może mam problem z liczeniem 😉 ), oraz liczba skarg na przewlekłość – w latach 2012-2015 złożono ich w Polsce  20 000. Rzeczywiście dużo. Najciekawsze jest jednak to, że zgodnie z obowiązującymi przepisami nadzór nad sprawnością postępowań (a więc także ewentualną przewlekłością) sprawuje… Ministerstwo Sprawiedliwości! Minister ma dziś narzędzia do reagowania w sprawie czasu trwania postępowań, przeprowadzania kontroli w tym zakresie etc. Jeśli wrócimy więc do głównego hasła kampanii – „ryba psuje się od głowy” – okaże się, że zgodnie z nim zmiany organizacyjne i personalne powinny dotknąć przede wszystkim… Ministerstwa Sprawiedliwości, a nie np. Sądu Najwyższego, który nie ma żadnego wpływu na czas rozpatrywania większości spraw (poza sytuacjami, gdy sam orzeka). Co więcej, zagłębiając się w treści na stronie, można też znaleźć prawdziwą informację, że Krajowa Rada Sądownictwa również nie zajmuje się sądzeniem – czyli zmiany organizacyjne i personalne w KRS też nie zmienią niczego w tysiącach procesów prowadzonych w sądach rejonowych i okręgowych!

Ha! Twórcy kampanii sami obalają swój przekaz – wystarczy poczytać! Niesamowite, prawda? A jednak większość odbiorców wpada w pułapkę i daje się wciągnąć do środka przerażającego obrazu wymiaru sprawiedliwości serwowanego na stronie. Dlaczego? Niewiele osób analizuje przekazy, najczęściej reagujemy emocjonalnie – a oddziaływać na emocje autorzy kampanii rzeczywiście potrafią. To choćby wspomniany już film pokazujący budzących współczucie, oszukanych starszych ludzi. Czarno-biała grafika strony internetowej, która porządkuje nam świat według czarno-białego schematu: są źli sędziowie i dobrzy „naprawiacze” (czyli rząd). Bardzo widoczne, przejrzyste tytuły o sensacyjnym, zawsze negatywnym dla sędziów brzmieniu – i drobną czcionką dodane wyjaśnienia.

sady14

To klasyczne clickbaity – są tak sformułowane, żeby jak najwięcej osób na nie kliknęło. Oczywiście, w tej kampanii nie chodzi o liczbę kliknięć, tylko o zwrócenie uwagi odbiorcy, wzbudzenie w nim silnych emocji, zanim (jeśli w ogóle) przeczyta drobne litery, i wyrobienie w nim emocjonalnego poglądu. Oto niektóre tytuły: „Sąd Najwyższy broni mafii VAT-owskich”,  „Kumoterstwo w KRS”, „Korupcja w sądownictwie”,  „Sędzia lichwiarz nie poniesie kary”, „Sąd pomylił wyroki”,  „Pijany sędzia awanturował się w klubie”, „Sędzia gnębił pracowników”, „Sędzia może kłamać bezkarnie”.

sady16

Lista przykładów, zawartych m.in. w zakładce „Nadzwyczajna kasta” (słownictwo też dobrane pod tezę), jest naprawdę długa i przygnębiająca. Ile przykładów zdołacie przeczytać patrząc nie tylko na nagłówki, ale wczytując się także w tekst napisany drobnymi literami? Na podstawie „drobnego” tekstu też trudno wyrobić sobie własny pogląd – zamieszczony opis to zaledwie dwa zdania, nie dające obrazu całości sytuacji. Autorzy metodycznie udowadniają nam, że sędziowie są źli, a nie troszczą się o obiektywizm.

Dociekliwi mogli przeczytać na stronie kampanii, że na złych sędziów w latach 2011-2015 złożono 310 skarg do Sądu Dyscyplinarnego – jest to druga z przytoczonych statystyk. Niestety, nawet dociekliwy nie dowie się ze sprawiedliwesady.pl, ilu jest sędziów w Polsce, a dopiero zestawienie tych liczb pokazuje, czy mamy do czynienia z poważnym problemem. Takie dane odkryłam dopiero czytając odkłamujące kampanię zestawienie przygotowane przez Krajową Stronę Sądownictwa – sędziów w Polsce jest ok. 10 tysięcy. Czy wobec tego 310 wniosków dyscyplinarnych to dużo czy mało?

Przy okazji – KRS  odkłamując kampanię wyszczególniło aż 49 punktów, które jej zdaniem są nieprawdziwe w przekazie kampanii. 49! 

 

Źli sędziowie, obiektywni politycy?

Drugi przekaz, który autorzy akcji wkładają Polakom do głów, to bardzo zaskakująca teza: że propozycja rządu, by sędziów do KRS wybierał parlament (czyli posłowie) nie oznacza wcale upolitycznienia KRS-u, wręcz przeciwnie! Oznacza przekazanie kontroli nad sądami obywatelom! Czytamy więc: „obiektywizm w wyborze sędziów zapewnia Sejm”  oraz „Wybór sędziów KRS przez Sejm to nie upolitycznienie, tylko poddanie KRS społecznej kontroli. Poprzez parlament, który dysponuje mandatem narodu. To mandat weryfikowany regularnie w wyborach”.

sady22a

Mamy tu piękny przykład błędu logicznego we wnioskowaniu – wydaje mi się, że świadomie wprowadzonego. Ze zdania wynika, że:

Naród wybiera Sejm → Sejm wybiera KRS → mamy obiektywny KRS

A skoro to jest prawdą, dowodzą nam autorzy przekazu, to prawdą jest również, że wprowadzenie reformy doprowadzi do sytuacji, gdy:

Naród wybiera → mamy obiektywny KRS

Ha. Równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że: skoro koń odżywia się trawą, a trawa rośnie dzięki wypijaniu wody, to oznacza, że koń odżywia się wodą.

Jak widać, usuwanie pośredniego ogniwa zaburza rzeczywistość – gdyby nie zaburzało, konie mogły by żyć o samej wodzie. A jakoś nie chcą. 😉

Twierdzenie, że naród wybiera KRS, gdy de facto czynią to parlamentarzyści, jest zwyczajną nieprawdą.  Natomiast wyjątkowo zabawne wydaje się twierdzenie, że Sejm zapewnia obiektywizm w wyborze sędziów – tego już nawet nie mam siły wyjaśniać, tak mnie to śmieszy. 😀

 

Ryba psuje się od głowy – tylko od której?

Ostatnia statystyka, którą znalazłam na stronie kampanii, to informacja, że „prawie 80 proc. Polaków uważa, że wymiar sprawiedliwości wymaga głębokiej reformy. Denerwuje nas przewlekłość postępowań, biurokracja, brak dostatecznej informatyzacji. Uważamy, że koszty sądowe są za duże i niewspółmierne do jakości działania sądów. Z drugiej strony nie chcemy, by tolerowano dalej korupcję, korporacyjne związki i arogancję sędziów…”. Nie ma niestety informacji, kto takie badanie przeprowadził, kiedy, na jakiej próbie, gdzie można sprawdzić wyniki, ile osób wskazuje na problemy z przewlekłością, a ile np. na korporacyjne związki. Zdanie zaczyna się więc niby wiarygodnie, dalej jednak mamy narrację bez żadnych danych; narrację, która ma budować obraz zgodny z tezą, więc nie daje najmniejszych szans na zweryfikowanie podanych informacji. My, odbiorcy, mamy przede wszystkim tej tezy nie podważać, nie sprawdzać, tylko wchodzić w nią całym sercem, coraz głębiej, coraz bardziej buntując się przeciwko tym okropnym, skorumpowanym sędziom!

A gdy już uwierzymy, z sędziowskiej opresji wyratują nas obiektywni politycy! Problemy takie jak biurokracja, zbyt wysokie koszty sądowe, przewlekłość postępowań i brak dostatecznej informatyzacji znikną na pewno, gdy nastąpią zmiany personalne i organizacyjne w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Bo przecież ryba psuje się od głowy, jak zapewniono nas wielokrotnie w kampanii.

Prezentowanie sędziów jako „nadzwyczajnej kasty” i złych ludzi, którzy sprzyjają przestępcom i oszukują porządnych obywateli, podważa do nich zaufanie. Niszczy poczucie bezpieczeństwa, jakie ma dawać każdemu z nas państwo. Państwo przecież to nie tylko rząd, to także rzetelny wymiar sprawiedliwości. Ludzie przekonani, że sędziowie są źli, nie mają gdzie szukać sprawiedliwości. Przestają czuć się bezpiecznie. To szalenie groźne społecznie działanie – uderzające bezpośrednio w zaufanie ludzi do ich własnego państwa. I to wszystko dzieje się – przypomnę jeszcze raz – na zlecenie polskiego rządu! Porażające.

 

Czy te lajki mogą kłamać? Manipulacje w sieci cz. 4

Czy te lajki mogą kłamać? Mogą. I kłamią! Sprawdziłam, jak działa kupowanie lajków na Facebooku i  czy da się odróżnić kupione reakcje od prawdziwych. Efekty, przyznaję, nieco mnie zaskoczyły. Ale jedno wiem już nie na 100, lecz na 200 procent  – kupowanie lajków jest bez sensu. Poza ładnym wyglądem posta lub fanpage`a i pozorem popularności nie daje kompletnie nic. Nie idź tą drogą! Zajrzyj za to do użytkowanych aplikacji i sprawdź, czy przypadkiem któraś z nich nie używa Twego konta do lajkowania opłaconych postów.

Sama transakcja jest bardzo prosta. Wystarczy wpisać na Allegro frazę „kupowanie lajków”, by pojawiły się oferty. Ponieważ nie chcę wydawać pieniędzy, wybieram firmę, która na zachętę daje 20 lajków za darmo. Muszę tylko założyć darmowe konto i podać maila. Zakładam, niech tam. Po chwili mogę zobaczyć taki panel:

lajki1

Wybieram opcję „darmowe zlecenie”, podaję link do posta na FB (wrzucam zdjęcie profilowe, będzie najprościej)  – i obserwuję.  W ciągu trzech minut liczba lajków pod zdjęciem rośnie dokładnie o 19. Ok, prawie tyle, ile obiecali.

Teraz najważniejsze – kto polubił mój post? Sprawdzam. Wśród nowych lajków jest  Tajemniczy Chłopiec, z erotycznym zdjęciem w profilowym – ale to wyjątek. Pozostałe profile są mniej kontrowersyjne. Jest Hamid Mohamed (obserwowany przez 7 osób) i Clarissa Ferrer z 17 znajomymi. Czyli fejkowe zagraniczne konta.

lajki4

Mam też lajka od Kacpra Domdalskiego – na zdjęciu profilowym widać chłopca z gimnazjum lub podstawówki, ma 0 znajomych, za to wysoką aktywność w grupie gimnazjalistów, która pomaga zbierać lajki pod swoimi (albo nie) postami. Sara Haferbrei to podobna grupa wiekowa. Ona może się pochwalić 489 znajomymi. Konto wygląda na działające – prawdziwe albo bardzo starannie budowane fejkowe. Gdyby nie nazwisko, uznałabym, że to realny profil. Mam też lajk od Johna Johny`ego Pettersona ze 103 zagranicznymi znajomymi, ale z postami napisanymi w języku polskim. Jest też Ewelina Kubańska – na zdjęciu starsza pani, w postach – używa baaardzo młodzieżowego języka. 😉  Pewnie fejk. Ale – działający! Post za postem, komentarze, reakcje. Tak samo zresztą jak konto Pettersona.

lajki5

Żaden z lajków nie pochodzi od klasycznego bota.  Część kont  po dokładnej analizie wygląda na fejki – ale na pierwszy rzut oka robią wrażenie prawdziwych. Niektóre są prawdziwe  – ciekawe, czy ich właściciele wiedzą, co zalajkowali? Zapytacie, czy mogą nie wiedzieć? Mogą – jeśli dostęp do ich konta pozyskano przez jakąś aplikację. Tak to się robi: chcesz skorzystać z aplikacji, jakich mnóstwo jest na FB,  a do tego konieczny jest dostęp do Twego konta. Klikasz  – i aplikacja zachowuje Twoje dane i dostęp. A potem z nich korzysta. Z 20 lajków, które pojawiły się pod moim postem, dotyczy to prawdopodobnie gimnazjalistów, bo ich konta wyglądają na prawdziwe i używane.

Są też lajki pochodzące z profili, na których widać same posty konkursowe i promocyjne – prawdopodobnie to fejkowe konta, regularnie wykorzystywane przez agencje do tworzenia sztucznego ruchu. Ale to zaledwie 1/5 wszystkich kupionych lajków.

Analizując wszystkie uznaję, że podejrzenia o fałszywkę budzi zaledwie połowa sztucznych reakcji. Reszta wygląda na prawdziwe i zasadniczo jest nie do odróżnienia od prawdziwych! Można je rozpoznać jedynie znając grupy odbiorców, do których adresowany jest fanpage, i wyłapując niespójność z nimi. Np. jeśli stronę polityka ze Śląska lajkują sami gimnazjaliści oraz starsze kobiety z Lubelszczyzny i Pomorza – to znaczy, że coś tu nie gra. Na 90 proc. można wtedy stwierdzić, że reakcje zostały kupione. Ale ile ich kupiono? Nie wiadomo. Nie można przecież wykluczyć, że któryś gimnazjalista rzeczywiście polubił post polityka (bo np. jest to jego wujek), albo starszej pani z Pomorza spodobał się przystojny poseł ze Śląska.

Twarde wyliczenie kupionych lajków jest więc w zasadzie niemożliwe.

A to oznacza, że ten sposób manipulowania wizerunkiem na Facebooku jest trudny do udowodnienia i łatwy do zrealizowania.

Na szczęście – na szczęście! – tego typu manipulacja ma absolutnie zerowy wpływ na budowanie marki, czy to osobistej, czy firmowej. To naprawdę fajne doświadczenie, skorzystać raz ze sztucznych lajków, by przekonać się, jak zupełnie nic one nie wnoszą. Ot, pod postem rosną cyferki. I to wszystko. Za żadną z reakcji nie stoi jednak człowiek, który by polubił ów post świadomie. Nie wróci do nas, nie polubi sam z siebie kolejnego wpisu, nie udostępni posta swoim znajomym. Możemy oczywiście kupić kolejne reakcje, możemy nawet kupić komentarze i  udostępnienia – ale to wyłącznie nabijanie kasy firmom, które się tym zajmują, nic więcej.

Po co więc ludzie kupują lajki?

Żeby dobrze wyglądać! Choć przez chwilę, chociaż w sztuczny sposób – ale jednak. Móc pochwalić się statystykami. Móc budować pozory wpływu i popularności.

Ale kiedyś zawsze następuje tzw. „sprawdzam”. Dziś w budowaniu marki osobistej „sprawdzam” przychodzi bardzo szybko – użytkownicy sieci mają bowiem dostęp do bardzo wielu danych. I sprawdzają wiarygodność w błyskawicznym tempie. Jeśli wykryją płatne reakcje, pozory popularności rozpadną się na drobne kawałki – a to już może wywołać trudny do ogarnięcia kryzys wizerunkowy.

W Polsce lajki masowo kupują politycy – teraz mniej, w czasie kampanii będziemy mieli prawdziwą plagę sztucznego pompowania popularności. Głównie po to, by dobrze wypaść w statystykach – bo dzisiaj wpływ polityków w sieci mierzy się wyłącznie ilościowo. O to zresztą mam od dawna pretensje do portali, które się tym się zajmują. Jeśli  mierzymy wpływ polityka liczbą nowych fanów na Facebooku – to on tych fanów zwyczajnie dokupi, by wypaść lepiej. Jeśli mierzymy liczbą reakcji – podobnie. Momentem „sprawdzam” dla polityków są wybory – tam nie głosują fałszywe lajki z FB, potrzeba prawdziwych ludzi. Nie pomogą gimnazjaliści z Lublina ani starsze panie z Pomorza.

Natomiast wysoki poziom pozytywnych reakcji pod postami polityka w czasie kampanii może budować poczucie u prawdziwych wyborców, że na tego polityka warto głosować, bo dużo osób go lubi/ceni. I to już jest prawdziwa manipulacja. Nie musi być jednak udana – psychologia społeczna jasno wskazuje, że choć działa na nas tzw. zasada społecznego dowodu słuszności (czyli upraszczając „postępuję tak, jak robi większość”), równie silnie działa wpływ autorytetów oraz zasada sympatii – a to oznacza, że same wysokie wskaźniki reakcji raczej nie wystarcza do zbudowania realnego poparcia.

Aby takiej manipulacji nie ulec, koniecznie trzeba sprawdzać, kto polubił dane konto. Kim są znajomi osoby publicznej. Czy są tam moi znajomi, osoby z tego samego miasta, inne osoby publiczne, czy to oni komentują jego wpisy – czy też są to osoby, o których nie da się nic bliższego powiedzieć nawet po wejściu na ich konta. Sprawdzajmy! Tylko tak nie ulegniemy manipulacji. I dotyczy to oczywiście nie tylko polityków czy osób publicznych – dotyczy to wszystkich, którzy budują swój wizerunek dzięki masowej popularności. Nasze podejrzenia powinien wzbudzić zwłaszcza gwałtowny i nieuzasadniony przyrost reakcji czy fanów. Jeśli nie zdarza się nic wyjątkowego, tysiące nowych fanów czy setki lajków pod postami dotychczas lajkowanymi przez kilkanaście osób – to może być manipulacja!

Czy sieć wie już o Tobie wszystko? Sprawdź! Po prostu kliknij.

Jesteś żonaty/zamężna, czy jesteś singlem? Wolisz partie liberalne czy konserwatywne? Jesteś religijny czy nie? Ja nie wiem. Ty wiesz. Ale wie też – sieć. Coraz głośniej mówi się o metodzie analizy naszych śladów zostawianych w sieci, stworzonej na Uniwersytecie Stanforda przez Polaka, dr. Michała Kosińskiego. Wymyślił on, w jaki sposób zanalizować nasze lajki, komentarze, udostępnienia , czyli wszelkie aktywności na Facebooku, by na ich podstawie stworzyć (bez naszego udziału) indywidualny profil każdego użytkownika FB. I nie, to nie jest fajna zabawa.  To potężne narzędzie, które można wykorzystywać w rozmaity sposób – także w ten niebezpieczny: do manipulacji.

Zanim jednak wyjaśnię, dlaczego jest to niebezpieczne, sprawdź na stronie Uniwersytetu w Cambridge, co mówią o Tobie Twoje lajki (twórcy tej wersji zapewniają, że nie gromadzą danych zebranych podczas analizy):  https://applymagicsauce.com/demo.html

Zwróć uwagę, że nie musisz wypełniać żadnego tekstu, odpowiadać na żadne pytania – wystarczy połączenie z Twoim profilem na Facebooku.

Już? I jak wyniki – prawdziwe w znacznym stopniu?

A teraz wyobraź sobie, że jesteś właścicielem międzynarodowej korporacji, która sprzedaje luksusowe samochody. Ze swoją nową ofertą chcesz dotrzeć tylko do klientów, których stać na luksus. Kupujesz więc usługę analizy profili na FB pod kątem finansowym, korzystania z dóbr luksusowych etc. – i za jakiś czas masz swoich klientów. System jest tak zbudowany, że już dziś można nie tylko zanalizować profile, ale też do właścicieli profili wysłać spersonalizowaną ofertę zwrotną – zatem Twoją luksusową ofertę zobaczą tylko wybrani, i nikt więcej. Trafność reklamy – chyba powyżej 90 proc.

To nic groźnego, prawda? Nawet fajne.

A teraz wyobraź sobie, że jest polityk, który chce zostać prezydentem swojego kraju. Wie, że potrzebuje masowego poparcia. Zamawia analizy profili obywateli swego państwa dzięki FB (choć można oczywiście analizować inne ślady w sieci, nie muszą być zostawiane na FB). Uzyskane wyniki selekcjonuje wg oczekiwań obywateli: ci chcą mieć dostęp do broni bez zezwoleń, inni chcą zakazu sprzedaży broni; ci są za polowaniami na zwierzęta; inni są za zakazem polowań – i tak dalej. A potem każdej z tych grup wysyła swój program wyborczy z pełnym dostosowaniem postulatów do oczekiwań wyborców. Czyli ci, którzy chcą polowań – dostają informację, że ów polityk też tego chce. Ale ci, którzy nie chcą polowań, dostają informację, że ten sam polityk jest za wprowadzeniem zakazu. Wygrywa wybory? Na pewno. Przecież daje wszystkim to, czego oczekują. W kampanii oczywiście.

Czy to jest oszustwo? Sam odpowiedz na to pytanie.

Czy to jest manipulacja? Stuprocentowa.

Czy to jest odległa przyszłość, która nie należy się dziś martwić? Skąd! Jest już polityk, który w ten sposób (jeśli chodzi o narzędzia) prowadził swoją kampanię. I wygrał. To Donald Trump, prezydent USA.

Możesz o tym przeczytać tutaj: https://ceo.com.pl/czy-donald-trump-wygral-wybory-w-usa-dzieki-big-data-43326

Fatalne, prawda? Moim zdaniem również przerażające. Trochę – choć na szczęście na zupełnie inną skalę – jest podobne do dylematu Alfreda Nobla, który wynalazł dynamit. A potem zobaczył, że jego wynalazek jest używany do zabijania ludzi… Narzędzie jak zawsze jest tylko narzędziem. Reszta zależy od tego, jak je wykorzystamy. Młotek może służyć do wbijania gwoździ – albo do pozbawienia kogoś życia. Analiza profili w sieci może służyć docieraniu z właściwymi informacji do właściwych ludzi. Ale może być podstawą manipulacji na wielką skalę.

Więcej o skutkach prowadzenia analizy naszych śladów w sieci: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/01/15/czy-wiesz-ze-zyjesz-w-bance/

Ratunkiem jest nasza własna analiza tego, co jest nam podsuwane w sieci; szukanie innych źródeł informacji na własną rękę; porównywanie propozycji, które do nas docierają, z propozycjami, które dostają inni. To wymaga aktywności, krytycznego myślenia, ciągłego uczenia się. Ale moim zdaniem warto. Jeśli zdamy się tylko na to, co do nas trafia, może się okazać, że też jesteśmy narzędziem. Tylko narzędziem. W rękach największych manipulatorów świata. A jak nas wykorzystają, to będzie zależało od ich interesów, nie od naszej woli.

 

 

Fot. Robert Kędzierski

Czy wiesz, że żyjesz w bańce?

Czy wiesz, że żyjesz w bańce? Informacyjnej. Albo inaczej – filtrującej. Żyjesz w niej zwłaszcza wtedy, gdy jesteś użytkownikiem social media, blogujesz i czytasz blogi, serfujesz po necie.  Bańka – jak to bańka – jest przezroczysta, a więc w zasadzie niewidzialna. Nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, jednak będąc w środku jesteś skutecznie odcięty od reszty świata. Znasz tylko to, co mieści się pod bańkową kopułą. Do reszty nie masz dostępu. Jest ci miło, bo ciągle obracasz się w znanym sobie świecie, przyjemnym i wygodnym, a jeśli nawet coś w nim nie jest wygodne – to na tyle znane, że już się do tego przyzwyczaiłeś.

W Twojej bańce znajomi mają podobne opinie.  Koledzy robią w zasadzie to samo, co Ty. Koleżanki  chodzą na podobne filmy, używają tych samych kosmetyków i czytają fajne książki. W gazetach, które czytasz w sieci, piszą to, co zgadza się z Twoimi poglądami. W telewizji wybierasz programy podpowiadane przez znajomych – więc dalej jest miło. Jest znajomo, czyli – sympatycznie.

Tyle tylko, że to jedno wielkie złudzenie. Mit. Ułuda. Albo po prostu – manipulacja. Czy na pewno chcesz tak żyć?

Nie, wcale nie piszę teraz o ruchu New Age.  Piszę o internecie, biznesie i pieniądzach. I gigantycznej walce o wpływy, a więc również o polityce – tej największej, globalnej.

 

Jak to działa?

Wielkie korporacje dominujące w sieci cały czas analizują nasze działania w internecie. Zapisują, czego szukamy, czym jesteśmy zainteresowani, na jakie strony wchodzimy. Jakie treści lajkujemy, co udostępniamy, w jakich dyskusjach bierzemy udział. Jakie sprawdzamy ogłoszenia, z jakich porównywarek korzystamy. Gdybyś dzięki tym danym przeanalizował działania jednego człowieka, mógłbyś go bardzo dokładnie poznać. Podejrzewam, że znacznie dokładniej, niż on sam by sobie tego życzył.

Dobrze, ok, to nic nowego – powiesz. Każdy choć odrobinę bardziej świadomy użytkownik sieci czytał wiele razy o zbieraniu danych przez korporacje. Algorytm Facebooka działa przecież obliczając ponad 100 000 zmiennych – i na ich podstawie podsuwa nam te, a nie inne posty do lajkowania, wyświetla reklamy na tablicy, podpowiada znajomych itd.

Kluczowe jednak są  konsekwencje tych algorytmicznych analiz – konsekwencje, które sami ponosimy. Otóż skoro w sieci cały czas dostajemy tylko to, czego oczekujemy, nie mamy szans zobaczyć tego, czego… nie chcemy – a co przecież istnieje! Nie mamy szansy na to, by: przeczytać skrajnie odmienne opinie, zobaczyć posty osób z zupełnie innego środowiska,  włączyć się w dyskusję znajomych o odmiennych poglądach politycznych czy o innych zainteresowaniach. Dostajemy to, co znajome i to, co podobne – a jednocześnie jesteśmy odcinani od tego, co inne. 

Dzięki bańce informacyjnej świat wydaje nam się cudownie jednorodny, przy czym nie budzi to naszych wątpliwości. Przecież w social media czytamy tyle wpisów, mamy tak wielu znajomych, uczestniczymy w licznych dyskusjach – a większość dyskutantów albo się z nami zgadza, albo ma poglądy inne od naszych, ale nie jakoś skrajnie rozbieżne. Świat jawi się nam jako przestrzeń wypełniona ludźmi podobnymi do nas.

 

Jest miło – ale…

Jest miło tylko do pewnego momentu.  Przychodzą chwile, podczas których zderzamy się z innymi bańkami – i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, okazuje się, że rzeczywistość jest chaotyczna, niejednorodna, kompletnie pomieszana i podzielona. Nasza bańka informacyjna zderza się z inną – w każdej siedzą zadowoleni ze swojej przestrzeni ludzie, którzy zapomnieli (albo nie wiedzą), że obok są inne bańki z zupełnie innymi światami…

Moment zderzenia jest bolesny. Nagle świat przestaje być zrozumiały, a  to wywołuje poczucie zagrożenia. Bo skoro wszyscy do tej pory byli tak do mnie podobni –  dlaczego wyniki wyborów są zupełnie inne niż te, jakich oczekiwaliśmy? Przecież wszyscy wokół myślą prawie tak samo, skąd więc te głosy na przeciwników politycznych? Skoro wszyscy piszą, że nie oglądają TVP, skąd te miliony widzów wykazywane w zestawieniach? Skoro wszyscy są przeciw przyjęciu uchodźców, dlaczego podejmują decyzje o tym, żeby jednak otworzyć dla uchodźców granice? Skoro wszyscy chcą walczyć, co tu robią ci wstrętni pacyfiści? Skoro wszyscy wiedzą, że łosie to zło, bo wyłażą na drogi prosto pod samochody, skąd się biorą nagle ci dziwaczni ekolodzy? I odwrotnie – skoro wszyscy mówią o konieczności chronienia przyrody, skąd się biorą tak liczni zwolennicy wycinki lasów? Przecież nigdy, podczas żadnej dyskusji w social media, się z nimi nie spotkałem!

Żyjąc w bańkach informacyjnych tracimy kontakt z ludźmi o innych poglądach. Nie wiemy, o czym myślą, czego pragną, na co się nie zgadzają.  Trochę przypomina mi to średniowiecze, gdy ludzie żyli w swoich wioskach, nie mając kontaktu z sąsiadami odległymi o tydzień drogi od ich wsi. Zycie toczyło się tylko tu, w tej jednej wiosce, może jeszcze w kilku innych obok – ale na tym kończył się świat. Dziś mamy globalizację, ale tak naprawdę dalej żyjemy w średniowiecznych wioskach, coraz bardziej jednorodnych – tyle że cyfrowych.

 

Uwaga, zderzenie! Dwie Polski, dwie bańki informacyjne

To może tłumaczyć obserwowany dziś w naszym kraju  biegunowy podział na tzw. dwie Polski,  przestrzenie ludzi o skrajnie odmiennych poglądach na to, jak powinien wyglądać świat i nasza codzienność.  Mieszkańcy każdej z tych polskich baniek informacyjnych są przekonani o swoich racjach – i o kompletnej ignorancji drugiej strony. Kiedy bańki zderzają się (a dzieje się to bardzo często), pojawia się poczucie zagrożenia. Tak naprawdę wynika ono z niemożności poznania, braku kontaktu, a przez to – braku zrozumienia. W momencie zderzenia nie wiemy jednak, że problem można by rozwiązać kontaktując się ze sobą. W momencie zderzenia ktoś zaburza nam bezpieczny, poukładany świat – trzeba go jak najszybciej odseparować. Rozpoczynamy więc walkę z „innym”, a celem walki jest jak najszybsze odsunięcie się od niepasującej do nas bańki informacyjnej. Dystans rośnie – i wtedy znów wraca spokój…

Niestety, lekarstwem nie jest zwykła rozmowa – ona już dziś nie wystarczy. Mówimy przecież o zderzeniu dwóch światów – a ich odmienności nie da się zaakceptować podczas zwyczajnej rozmowy.

Sieciowe korporacje są zainteresowane podtrzymywaniem naszych baniek.  Dzięki temu łatwiej im docierać do odbiorców z celowanymi reklamami, sterować zachowaniami konsumpcyjnymi.  Wielcy gracze mogą w coraz większym stopniu kontrolować całe środowiska, wpływać na ich zachowania, kreować mody, trendy, antytrendy. Przy czym obiekty tej kontroli nie są jej świadome. Nikt nas przecież nie pytał o zgodę na zamknięcie w bańce informacyjnej. A jeśli dzieje się to bez naszej zgody – jest czystą manipulacją. Jej rozmiary dziś nawet trudno określić.

Czy to jest dobre dla nas?

Nie wiem.

Może każdy musi znaleźć własną odpowiedź – czy woli zamknięty świat ludzi podobnych do niego, w którym jest bezpiecznie do momentu zderzenia, czy chciałby poznać świat też poza własną  bańką.

A Ty – jak wolisz?