„Bo Rudej plaskacz w pysk się należał!” Jak rośnie przyzwolenie na przemoc

Nagle się okazało, że zdaniem wielu Polaków przemoc można usprawiedliwić. Wystarczy „zasłużyć”, by uzasadnione było uderzenie drugiego człowieka. Świadczą o tym setki komentarzy na Twitterze i Facebooku – osób solidaryzujących się z Dominiką Arendt-Wittchen, która publicznie spoliczkowała protestującą kobietę. Sprawdzałam, kto stoi za tymi komentarzami

„Zasłużyła na to”, „Należało się jej po prostu,” „Co za odwaga!”, „Brawo dla tej pani, ma więcej honoru i dumy niż całe PO” – to najbardziej typowe komentarze, jakie można przeczytać wśród części użytkowników sieci na temat zajścia, do którego doszło 1 września 2018, podczas obchodów Dnia Weterana w Warszawie.

W ramach protestu przeciwko PiS grupa aktywistów, w tym Magdalena Klim, skandowała hasło „Konstytucja”. Zareagowała na to Dominika Arendt-Wittchen, wówczas pełnomocniczka wojewody dolnośląskiego ds. obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości, uderzając Magdalenę Klim w policzek.

Arendt-Wittchen podała się później do dymisji, a w rozmowie z Radiem Wrocław wyjaśniła, że jej reakcja była „emocjonalnym gestem wykonanym w proteście przeciwko zagłuszaniu i awanturowaniu się w czasie jednej z najważniejszych uroczystości w kraju”. Ale w sieci zaroiło się od wpisów popierających jej zachowanie.

Sprawdziłam 200 kont

Aby sprawdzić, kto akceptuje spoliczkowanie protestującej, przeanalizowałam komentarze pod dwoma tweetami na ten temat:

  • pod tweetem ministra Joachima Brudzińskiego, który potępił fakt agresji fizycznej, choć podkreślił, że protestująca po raz kolejny zakłócała uroczystości państwowe i była agresywna;

  • oraz pod tweetem z konta @pikus_pol, w którym użytkownik apelował do „prawej strony” o wyrażenie wsparcia dla Dominiki Arendt-Wittchen. W ciągu dwóch dni, do godz. 21.00 we wtorek, tweet ten zdobył 3870 polubień i został 1553 razy podany dalej.

Sprawdzałam również reakcje osób publicznych oraz prawicowych mediów. Przeanalizowałam także konta wyrażające uznanie dla Dominiki Arendt-Wittchen na Facebooku. W sumie – ok. 200 kont.

Czy nie byłoby jakoś znośniej, gdyby to tzw. „ruskie trolle” suflowały usprawiedliwianie przemocy? Niestety, tym razem nie mieliśmy do czynienia z hejterską akcją, wykreowaną przez kogoś koordynującego dużą liczbę kont w mediach społecznościowych.

Nie było nawet wspólnego hashtagu (hashtag #MuremzaDominiką pojawił się w niewielu wpisach na ten temat). Był za to ostry społeczny spór między potępiającymi a popierającymi zachowanie pełnomocniczki, i bardzo silna polaryzacja Polaków wobec tej sytuacji.

 

„Dała w mordę ubeckiej Rudej, bo się od dawna o to prosiła”

Reakcje na fatalne zachowanie pani Arendt-Wittchen można podzielić na dwa rodzaje. Pierwszy to te wpisy, w których autorzy przekonują, że przemoc fizyczną można usprawiedliwić. Nawet taką jak opisywana: publiczną, jawną, między kobietami, podczas oficjalnej uroczystości. Według wielu komentujących „Rudej” (tak w komentarzach najczęściej określana jest pani Magdalena Klim) ten policzek się po prostu należał, bo od dawna „prowokowała” (tą „prowokacją” miał być fakt udziału w protestach i głośnego wznoszenia okrzyków takich jak „Konstytucja”).

Oto jak komentowano cała sytuację:

  • „należało się jej jak babci emerytura, i to już od dawna”;
  • „to nie było bicie, to było antidotum na głupotę”;
  • „dosyć terroru i bezkarności grupy socjopatów czy frasyniukopodobnych”.
  • „Dostanie w pysk to najlepsze, co spotkało Rudą od dawna. Szkoda, że jeszcze z tyłu nikt jej w dupę nie kopnął” – mema z takim napisem udostępniła pod tweetem Joachima Brudzińskiego jedna z użytkowniczek.

Jej konto było mocno zaangażowane w historię spoliczkowania protestującej, opublikowało i udostępniło kilkanaście tweetów na ten temat. Ta sama użytkowniczka publikowała też m.in. informację o tym, że na policję zgłosił się mężczyzna, który „znieważył” pomnik Lecha Kaczyńskiego.

Przemoc i … Pismo Święte???

Użytkowniczka stwierdziła: „Proponuję rozstrzelać!”, dodając do tego kilka rozbawionych emotikonek. W innym wpisie napisała, że Hanna Gronkiewicz-Waltz „też powinna dostać z liścia. Od wszystkich Warszawiaków po kolei”.

Jednocześnie powoływała się z uznaniem na słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego, popierała akcję #ReparationsForPoland, oraz uczestniczyła w hejcie wobec Roberta Felusia (byłego naczelnego „Faktu”, który podał się do dymisji z powodu tytułu w „Fakcie” dotyczącego Leszka Millera i jego syna), Rafała Trzaskowskiego i w ogóle całej opozycji.

Konto @pikus_pol, które zainaugurowało akcję solidaryzowania się z Dominiką Arendt-Wittchen na Twitterze, także łączy hejt wobec opozycji z katolicyzmem. Przypięty na tym koncie tweet (wpis stale widoczny na początku profilu) to cytat ze znanej piosenki religijnej „Pan jest mocą swojego ludu”.

Na Facebookowym profilu tego samego użytkownika można przeczytać o spoliczkowaniu: „Jeśli osoba bez przerwy wrzeszczy KONSTYTUCJA i nie reaguje na wypowiadane do niej słowa, można domniemywać, że popadła w stan histerii zagrażający jej życiu. Medycyna wówczas zezwala, a nawet zaleca oklepanie pychola chorej w celu otrzeźwienia”. Ten post sąsiaduje z drugim – fragmentem z Pisma Świętego (Ewangelia wg Św. Łukasza), będącym czytaniem w Kościele Katolickim na poniedziałek, 3 września. Tego typu kont – atakujących opozycję, często popierających akcję dotyczącą reparacji wojennych, prezentujących swój katolicyzm i solidaryzujących się z Dominiką Arendt-Wittchen – jest dużo.

„Policzkowanie to część kultury RP szlacheckiej i II RP”

Z komentarzy wyłania się jasny pogląd: dla części Polaków potępienie przemocy jest warunkowe. Ogólnie jest ona zła, ale bywają sytuację, które ją uzasadniają: gdy ktoś „sam się prosi” albo „zasłużył sobie”. Niektóre komentarze wręcz sprowadzały takie działania do  „działań w celu otrzeźwienia” lub usprawiedliwiały je tradycją.

„A pan zna wers z Pisma Świętego/Stary Testament/ – Oko za oko, ząb za ząb” – dyskutował jeden z użytkowników. Inny stwierdzał: „Zawsze policzkowało się chamów, kłamców i złodziei, jak można karać kogoś, kto się odpowiednio zachował?” Kolejni:

„Policzkowanie to część kultury RP szlacheckiej i II RP”; „Ona nie przekroczyła granicy. Tu policzek ma znaczenie klapsa dyscyplinującego niesforne dziecko”.

W podobny sposób wypowiedziała się posłanka PiS Krystyna Pawłowicz, która zwracając się na Twitterze do ministra Brudzińskiego napisała:

Natomiast redaktor naczelna TV Republika Dorota Kania napisała na Twitterze:

W usprawiedliwianie sytuacji włączyły się również niektóre media prawicowe, pojawiło się nawet określenie „patriotyczny liść” na policzek wymierzony protestującej.

Oczywiście nie brakowało też osób, które przypominały spoliczkowanie europosła Michała Boniego przez eurodeputowanego Janusza Korwin-Mikkego – i był to dla nich dowód na właściwe zachowanie zarówno Korwin-Mikkego, jak i obecnie Dominiki Arendt-Wittchen. Fakt, że Korwin-Mikke został za to ukarany przez sąd grzywną, nie zmieniał ich opinii.

Ten przyzwalający na fizyczną agresję sposób myślenia doskonale oddaje jeden z użytkowników Facebooka: „Morda nie szklanka, nie zbije się” – napisał. Czyli – można bić.

„Ten policzek powinien wymierzyć rząd”

Drugi rodzaj wpisów to te, w których komentujący przyznawali, że odczuli ulgę dzięki spoliczkowaniu protestującej. Solidaryzowali się z Dominiką Arendt-Wittchen, bo wyraziła ich własne emocje – w sposób, który oni także chętnie by wykorzystali.

Nie, nie pisały o tym wyłącznie internetowe trolle. Znalazłam wśród komentujących panie na emeryturze, emerytowanego publicystę katolickiego, PR-owca w firmie geodezyjnej, młodych prawników. „Jakże mi ulżyło po tym klapsie” – stwierdziła jedna z użytkowniczek Facebooka.

Na Twitterze można przeczytać: „Ta drobna dziewczyna stanęła w obronie honoru i godności naszych obrońców. Zrobiła to, co należało zrobić wobec tej dziczy.” Kolejny twitterowicz dyskutował z Joachimem Brudzińskim: „Zrobiła to, co powinniście zrobić i co zrobić powinien każdy uczciwy Polak. (…) Zwykli Wasi wyborcy, tacy jak ja, są Waszą niemocą zmęczeni, zaniepokojeni i tracą z każdą chwilą zaufanie.”

Stan emocjonalny „prawej strony” być może najlepiej oddaje ten tweet:

Oczekiwanie na bardziej radykalne reakcje ze strony rządu jest widoczne w wielu wpisach. Podobnie jak czysta nienawiść wobec opozycji parlamentarnej, KOD-u i Obywateli RP.

„To efekt bezczelnego łamania prawa przez bojówkarzy z kodu, przy zupełnej bierności policji, a bierność rozzuchwala” – czytam w kolejnym tweecie. I dalej: „Powinna nie z liścia dostać, a parę kijów na grzbiet”.

O tym, że we wpisach przejawia się rzeczywiście odczuwana nienawiść, piszą sami internauci. Tak to opisał twitterowicz o nicku „Pomarańczowy Aferzysta”:

Zdobył pod tym tweetem 1100 lajków.

„Rudej chamskiej awanturnicy plaskacz w pysk należał się jak psu buda”

Jakie środowiska reprezentują osoby popierające wymierzenie policzka protestującej? To elektorat prawicowy, sytuujący się raczej w radykalnej części wyborców PiS-u. Trzeba zaznaczyć, że część zwolenników PiS-u krytykowała solidaryzowanie się z Dominiką Arendt-Wittchen oraz jej agresywne zachowanie.

Ciekawe było dla mnie jednak przyjrzenie się osobom, które ją popierały. Na wielu analizowanych kontach zauważałam wsparcie dla akcji #ReparationsForPoland, hejtowanie Rafała Trzaskowskiego oraz innych polityków Platformy i Nowoczesnej.

U części widać było poparcie dla PiS-u (choć rzadko dla premiera Mateusza Morawieckiego) oraz dla kandydata na prezydenta Warszawy Patryka Jakiego. Na innych  – poparcie dla Ruchu Narodowego. Kolejne wspierały posła narodowca Adama Andruszkiewicza.

W wyrażanie solidarności z Arendt-Wittchen włączyły się również konta rozpoznające się na Twitterze po hashtagu #DrugaZmiana, który kojarzony jest z posłem PiS Dominikiem Tarczyńskim i grupą osób z nim współdziałających.

Na koncie użytkowniczki @Immanuella, którą poseł Tarczyński na Twitterze potrafi nazywać swoim generałem, pojawił się taki wpis:

Wydaje się, że oburzenie wobec protestującej połączyło wiele różnych prawicowych środowisk. Co więcej – nie było to oburzenie kreowane, lecz prawdziwe. Zaś usprawiedliwianie zachowania pełnomocniczki wojewody przez osoby publicznie znane (posłanka Pawłowicz, dziennikarka Dorota Kania) sprawiło, iż zwykli użytkownicy mediów społecznościowych zrezygnowali z kulturowej poprawności – i z ulgą (!) wyrażali swoje prawdziwe uczucia.

Wyzwolenie jak u Trumpa

W jakimś stopniu przypomina to sytuację, która miała niedawno miejsce w Stanach Zjednoczonych. Podczas kampanii wyborczej Donalda Trumpa jego zwolennicy – jak opisuje Arlie Russel Hochschild w książce „Obcy we własnym kraju” – poczuli, że nie muszą już dopasowywać swoich uczuć do zasad poprawności politycznej.

Wyzwolenie się przez Trumpa z obowiązujących, poprawnościowych zasad sprawiło, że spora część amerykańskiej prawica także poczuła się od nich wolna. „Oszałamiająca, podnosząca poczucie wartości swoboda wyrażania własnych poglądów powodowała stan bardzo przyjemnego odlotu. To oczywiste, że ludzie chcą czuć się przyjemnie. Utrzymanie tego stanu leży w ich emocjonalnym interesie” – skonstatowała amerykańska socjolożka.

Czy wśród polskich przeciwników „totalnych” (jak prawica określa zwolenników opozycji i KOD-u) również dochodzi do takiego wyzwolenia się od zasad poprawności politycznej?

Czy dziś, ze względu na wypowiedzi liderów politycznych PiS-u, np. słynną wypowiedź o „zdradzieckich mordach” Jarosława Kaczyńskiego, czy komentarze posłanki Pawłowicz, ten elektorat odczuwa emocjonalną ulgę, bo nie musi ukrywać złości, nienawiści i agresji?

W niektórych komentarzach widać akceptację dla użycia siły przez policję wobec protestujących, oraz zgodę na przemocowe rozwiązywanie sytuacji konfliktowych  (pod warunkiem, że przemocy użyje rząd czy policja, a nie np. opozycja).  Czy żyjemy dziś w państwie, w którym o siłowe rozwiązywanie konfliktu politycznego nie trzeba już pytać: „czy?”, tylko „kiedy”?

Pisownia komentarzy została zachowana w oryginalnej formie. Śródtytuły są cytatami z publicznych komentarzy zamieszczonych na Twitterze i Facebooku.

Zakreślenia nazw użytkowników w screenach wynika z obowiązku RODO.

 

Tekst opublikowany na portalu Oko.Press

Bot czy nie bot? Nie wierzcie tym aplikacjom!

Sprawdziłam. Naprawdę nie warto wierzyć aplikacjom, które po naszym jednym kliknięciu analizują konta na Twitterze i pokazują, kto z naszych followersów oraz osób, które obserwujemy, to boty lub fake`i. Dlaczego nie warto? Bo ich wyniki są kompletnie niewiarygodne, niezgodne z rzeczywistością, a kierowanie się nimi zakrawałoby na absurd. Zobaczcie sami. Przeanalizowałam moje konto na Twitterze za pomocą trzech aplikacji. I teraz pokażę Wam wyniki. Mam wrażenie, że mówią same za siebie na tyle, że nie będę musiała dużo o nich pisać. 🙂

Najbardziej rozbawiła mnie aplikacja Bot or Not. Wśród osób, które obserwuję, znalazła dziesiątki – jej zdaniem – fake`o​wych kont. Najciekawsze, że są to konta powszechnie znanych w Polsce ludzi: osób publicznych, dziennikarzy, działaczy NGO`sów, redakcji dużych mediów oraz wielu innych jak najbardziej istniejących użytkowników Twittera. Absurd? Klasyczny.

tt1tt2tt3

Inna aplikacja – Botometer – działa z nieco większą delikatnością, pokazuje bowiem, jakie jest prawdopodobieństwo, iż dane konto to konto botowe. Co wykryła? Otóż najbardziej podobne do botów są jej zdaniem wszystkie konta instytucjonalne, np. Ośrodka Studiów Wschodnich czy Instytutu NASK.  Co prawda trzeba przyznać, że aplikacja uprzedza, iż często jako boty kwalifikuje konta „organizacyjne” (oryg. „organizational”)  – i, co ciekawe, za przykład podaje konto… Baracka Obamy.  Za podejrzane uznała też konta np. prezesa Stowarzyszenia „Miasto w Internecie”, dyrektora programowego Conrad Festival czy dziennikarza Jacka Nizinkiewicza. Tyle właśnie ma to wspólnego z prawdą….

tt13tt11tt12tt14

Na tym samy poziomie wiarygodności sytuuje się moim zdaniem aplikacja Fakers, która określa procentowo, ile kont danego użytkownika to konta aktywne i prawdziwe (czyli dobre), ile –  konta nieaktywne, a ile – fałszywe. Dziś sprawdziłam, jak wg tej aplikacji wyglądają followersi Patryka Jakiego. Gdyby uwierzyć w wyniki, tylko 7 proc. jego followersów to konta prawdziwych i aktywnych osób. I choć można mieć do fanów tego polityka rozmaite uwagi, tego typu procentowy wynik jest zwyczajnie bardzo mało prawdopodobny.

jaki_15maj2018

 

Każdy, kto kierowałby się wskazaniami tych aplikacji, zachowywałby się jak użytkownik GPS-a, który wjeżdża do rzeki, choć nie ma mostu – bo przecież GPS powiedział „jedź prosto”…

Dlaczego aplikacje w tak fałszywy sposób analizują konta? Na pewno jakiś wpływ na to ma fakt, że są to aplikacje powstające w innych państwach, anglojęzyczne. W tej typu analizie zawsze bierze się pod uwagę nie tylko ilościową aktywność konta, ale też treść postów – program analizuje ją w sposób założony przez programistę. Nierozpoznawanie niuansów językowych może łatwo prowadzić do fałszywych wyników. To jeden z elementów. Inne trudno jednoznacznie określić, ponieważ nie znamy algorytmów, na podstawie których działają przedstawione programy.  Można zgadywać, że sprawdzają liczbę tweetów dziennie, sposób reagowania na nie, włączanie się w dyskusję lub nie – ale zmiennych może być dużo więcej.

Dla nas jako użytkowników najważniejsze jest jednak to, że tego typu analizy nie są wiarygodne. I choć można się nimi pobawić, nie warto w nie wierzyć. Ani – tym bardziej – wyciągać z nich wniosków politycznych czy na ich podstawie pisać artykułów w mediach, a z tym mamy do czynienia coraz częściej. Te aplikacje to zabawki, a nie poważne narzędzia analityczne.

 

Kwietniowe boty na polskim Twitterze. Chińczycy nas obserwują?

Tysiące nowych botowych kont pojawiło się na polskim Twitterze w kwietniu 2018 r. Co ciekawe, wiele z nich rozpoznawanych jest przez TT jako konta chińskie. Chińczycy nas obserwują? Raczej nie. Po prostu ktoś, kto tworzy te boty, używa chińskiego języka, być może także lokalizowanych w Chinach numerów IP.

Kwietniowe boty obserwują wielu polskich polityków i publicystów – od prawej do lewej strony sceny politycznej.  Są nieaktywne, anonimowe, najczęściej nie mają żadnych zdjęć profilowych. Te zagraniczne z reguły mają cyfry w nazwach użytkowników (łączone z literami), żadnych nazwisk, brak imion. Większość identyfikowana jest jako konta posługujące się językiem chińskim lub brytyjskim (choć znalazłam konto obserwujące Donalda Tuska, które posługuje się językiem… farsi). Zauważą je na swoich profilach zarówno Grzegorz Schetyna, Donald Tusk, Radosław Sikorski, Paweł Graś i Roman Giertych, jak i prezydent Andrzej Duda, Zbigniew Ziobro, Beata Szydło czy Paweł Kukiz – oczywiście w różnej ilości.

Tak wyglądają nowi followersi na koncie Grzegorza Schetyny:

nowi_schetyna1

Takich znajdziemy u Donalda Tuska:

nowi_tusk1

Do tej samej grupy należą followersi Jarosława Kurskiego:

nowi_jaroslawkurski

 

Chińskie boty obserwują również m.in. Elizę Michalik, Michała Majewskiego, Tomasza Lisa, Cezarego Gmyza, Dawida Wildsteina, Jacka Kurskiego.

Ile ich jest? Z wstępnych danych wynika, że w kwietniu pojawiło się ich ok. 4 tysiące. Jak na polskiego Twittera to niezbyt dużo, z tym że ich napływ wciąż trwa, liczby więc zmieniają się każdego dnia. Poza polskimi politykami boty obserwują zagraniczne konta komercyjne, celebryckie, związane z rozrywką i sportem, nie interesują się natomiast politykami zagranicznymi. Poza kontami anglo- i chińskojęzycznymi zdarzają się również konta rosyjskie – ale jest ich niewiele. Ze względu na brak aktywności trudno dziś powiedzieć, w jakim celu ktoś tworzy tę farmę zagranicznych botów oraz kto to robi.

Druga grupa to również anonimowe boty, ale polskie. Te są znacznie bardziej zróżnicowane regionalnie i wydają się rzeczywiście być elementem jakichś przygotowań do kampanii samorządowej. Obserwują czołówkę polskich polityków (Tusk, Duda, Sikorski, Szydło), ale poza tym także działaczy obu obozów politycznych, tyle że związanych z konkretnymi województwami i miastami (m.in. Wrocław czy Łódź).

Tak wygląda część nowych followersów prezydent Łodzi Hanny Zdanowicz:

nowi_zdanowska1

Osoby odpowiadające za zakładanie tych kont mają najwyraźniej nieźle zrobiony research regionalny, bo do grona obserwowanych włączają nie tylko znanych polityków, ale też osoby istotne regionalne, np. niektórych radnych miejskich. W polu  zainteresowania znajdują się też Rafał Trzaskowski i Patryk Jaki, politycy związani z wyborami samorządowymi w Warszawie.

Ta grupa botów w nazwach użytkowników częściej ma imiona i nazwiska, choć bywa że w skróconej wersji,  nie zobaczymy natomiast zdjęć profilowych ani  jakiejkolwiek innej aktywności poza obserwowaniem wybranej grupy ludzi. Wydaje się, że tego typu botów jest maksymalnie ok. 2 tys.

Powinniśmy się przyzwyczaić do pojawiania się masowych ilości kont botowych na polskich Twitterze – przez długi czas będzie to zapewne jedna z metod kampanii wyborczej w mediach społecznościowych. Warto pamiętać, że boty służą wyłącznie jako wzmacniacze określonych treści. Ponieważ nie mają siatki prawdziwych obserwujących, aby za ich pomocą zbudować rozległy zasięg jakiegoś posta, trzeba użyć tysięcy kont. Właśnie dlatego farmy botów zawsze są tak liczne – boty spełniają swoją rolę wyłącznie wtedy, gdy jest ich dużo.

W takich zautomatyzowanych kontach najciekawsze jest, kto je zakłada i jakie treści nagłaśnia. Jeśli chodzi o nowo powstałą grupę kont polskich – zapewne stoi za nim jakaś polska agencja marketingowa, pracująca na zlecenie któregoś środowiska. Dużo ciekawiej wyglądają konta identyfikowane dziś jako zagraniczne. Warto obserwować, do czego zostaną wykorzystane. Dopiero wtedy można będzie odpowiedzieć na więcej pytań na ich temat.

Czego naprawdę boi się PiS?

Ostatnie tygodnie mijają nam na wysłuchiwaniu z niedowierzaniem kolejnych wypowiedzi najwyższych polskich polityków. Prezydent Duda zestawiający Unię Europejską i zabory. Premier Morawiecki podczas oficjalnego wystąpienia opowiadający, jak wspaniale mieli Żydzi w Polsce za Stefana Batorego – lepiej niż za obecnej władzy, bo mogli handlować podczas świąt kościelnych, a teraz nie mogą. Prezydent, który podpisuje umowę o IPN, a potem stwierdza, że źle się stało, iż taka ustawa jednak weszła w życie. Premier podkreślający, że Polacy powinni być dumni z marca`68, prezydent, który za ten sam marzec przeprasza. Niespójność, chaos i pogubienie – tylko tak można opisać te przekazy.

Ale ten chaos przestaje dziwić, gdy zajrzymy za kurtynę prawicowego spektaklu politycznego i przyjrzymy się temu, co się dzieje w kulisach. Otóż, co może zadziwić mainstream, nie ma tam już zespołu aktorskiego grającego jedno przedstawienie. Za kulisami szuka swego miejsca przynajmniej kilka grup aktorskich, z których każda gra własny spektakl i usiłuje nim zainteresować widzów. Zjednoczona prawica to coraz bardziej mit niż rzeczywistość. Nie widać tego jeszcze w sondażach, bo część wyborców popierających PiS na razie nie ma gdzie odpłynąć, socjologom wciąż więc deklarują poparcie Prawa i Sprawiedliwości. To jednak może niedługo się zmienić. I właśnie tego najbardziej obawia się PiS.

 

Radykalni odpływają na prawo

Na tym wewnętrznym podziale prawicy nie skorzysta opozycja, nie będzie także sondażowych wzrostów lewicy. To, co się dzieje za kulisami, to odpływ dotychczasowych aktorów drugoplanowych jeszcze bardziej na prawo. Od PiS-u powoli, ale systematycznie, odłączają się najbardziej radykalni wyborcy o nacjonalistycznym światopoglądzie. Ten problem nie narodził się teraz, to długotrwały proces, który jednak mocno nasilił kryzys związany z ustawą o IPN. Ale to on jest powodem chaosu w przekazach PiS-u i niespójności w zachowaniach najwyższych polityków – z jednej strony usiłują oni bowiem rozwiązać kryzysy na forum międzynarodowym, z drugiej – zapanować nad kryzysem wewnętrznym.

Zdaję sobie sprawę z tego, że informacje o kryzysie „jednościowym” na prawicy jeszcze nie przeniknęły do mainstreamowych mediów. Kryzysu po prostu na zewnątrz nie widać. Ale jest on bardzo wyraźny w mediach społecznościowych – wszędzie tam, gdzie sieciowo spotykają się zwolennicy prawicy.

„Kwestia żydowska” wyzwoliła tlące się już wcześniej zapotrzebowanie nacjonalistów na znacznie mocniejsze działania niż te, które podejmuje PiS. Ale zaczęło się w styczniu – od reakcji polityków PiS na reportaż TVN 24 o neonazistach. Ich krytyczne opinie spotkały się z fatalnym odbiorem w organizacjach prawicowych – ONR zaczął głośno wspominać o konieczności założenia własnej partii. Temat jednak szybko przycichł, a sami nacjonaliści zaczęli przekonywać, że nie mają nic wspólnego z neonazistami. Potem jednak przyszła ustawa o IPN, gwałtowna reakcja Izraela i Stanów Zjednoczonych – i wtedy politycy PiS podjęli próby wyciszenia międzynarodowego konfliktu. O szczegółach nie mówiono zbyt szeroko. Ale w mediach, zwłaszcza radykalnie prawicowych, wychwytywano każdą informację na temat spotkań polsko-izraelskich, planowanych zmian ustawy, cytowano każdą wypowiedź na ten temat, m.in. o tym, że ustawa będzie martwa, bo prokuratura nie będzie ścigać na jej podstawie albo że w Polsce ma powstać muzeum chasydyzmu.

 

„Polską znowu rządzą Żydzi”

Wystarczyło kilka dni, by na prawicowych kontach, fanpage`ach i grupach na FB i TT pojawiły się memy  uderzające w prezydenta Andrzeja Dudę, posty zarzucające (cytuję) premierowi Morawieckiemu, że jest „bankierem, czyli – wiadomo – Żydem”, że „Polską znowu rządzą Żydzi”, a „dobra zmiana służy światowej żydowskiej mafii”.

Takich postów na Facebooku są dziś setki – i mimo że ustawa o IPN nie jest już dziś głównym tematem w mediach, w sieci ciągle wrze. Ostre głosy antyPiS pojawiają się także na tych kontach, które wcześniej jednoznacznie popierały Andrzeja Dudę i PiS (jednocześnie cały czas trwa tam intensywne oskarżanie opozycji, ale to akurat prawicowy standard). Tryumfy święci Stanisław Michalkiewicz i jego antysemickie – a teraz też antyPiS-owskie wypowiedz: filmy video z nagraniami Michalkiewicza rozchodzą się w sieci błyskawicznie.

Od razu zaznaczam – nie dotyczy to wszystkich zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. PiS wciąż ma wierny elektorat, który jest gotów za swoją partię walczyć do ostatniej kropli krwi. Część wyborców jednak wyraźnie oczekiwało od rządzących czegoś innego. PiS jest dla nich „za miękki”. To oni powoli odchodzą.

 

Mit zjednoczonej prawicy  za chwilę zniknie

Przyzwyczailiśmy się myśleć, iż PiS popiera cała polska prawica. Ale social media pokazują, że to już przeszłość. Ten mit zjednoczeniowy właśnie przechodzi w niebyt. Jestem przekonana, iż politycy PiS są tego świadomi – mają własne dane, prowadzą rozmowy, muszą to widzieć. Dlatego reagują histerycznie. Do tego w PiS wciąż obowiązuje teza, że da się grać kogo innego w polityce międzynarodowej, a kogo innego – wewnątrz kraju. Stąd chaos w przekazach, niespójności i błędy. Dlatego też wypowiedzi premiera czy prezydenta na użytek wewnętrzny są tak radykalne – mają trafiać właśnie do radykałów, uspokajać nastroje, pokazać, że PiS jest twardy, więc wciąż powinien być  pierwszym – i jedynym możliwym – wyborem każdego prawicowca.

To coraz trudniejsze, bo patrząc z prawicowej perspektywy, PiS nieuchronnie przesuwa się do centrum. To nie jest jego wybór, tylko determinanta czasu i sytuacji – z jednej strony PiS jest odsuwany od „prawej ściany” przez środowiska nacjonalistyczne (które żądają znaczniej bardziej radykalnej prawicy), z drugiej – na kierunek centrowy mocno naciskają partnerzy zewnętrzni. A bardziej centrowy, czyli de facto klasycznie prawicowo-konserwatywny PiS to koszmar Jarosława Kaczyńskiego – bo wtedy jego partia pozostaje wyłącznie przy swoim elektoracie, który nie gwarantuje dalszych zwycięstw wyborczych

 

Czy to może być płatna akcja?

Oczywiście warto się zastanawiać, czy to, co się dzieje w mediach społecznościowych, nie jest efektem jakiejś komercyjnej akcji lub akcji sterowanej z zewnątrz. W tym przypadku nie ma to jednak większego znaczenia – nawet gdyby to była płatna akcja rozpowszechniania treści antyPiS, dziś szerzy się ona na wyjątkowo podatnym gruncie. To nie boty czy fake`owe konta odpowiadają za wysoki poziom zaangażowania w tego typu treści – nawet jeśli to właśnie one „dorzucają do pieca”, produkując np. memy. Grupa Polaków o nacjonalistycznych poglądach jest rzeczywiście bardzo aktywna i zaangażowana – na razie przede wszystkim w sieci, choć wszyscy wiemy, że i w realu radzą sobie nieźle. Czy takich ludzi jest w Polsce dużo, czy to tylko nadmierna reprezentacja w social media? Nie wiemy, nikt tego dotychczas nie zbadał (a przynajmniej ja nie dotarłam do takich badań – jeśli są, będę wdzięczna za informację). W badaniach preferencji politycznych sprawdza się poziom poparcia dla partii, a nacjonaliści dziś swojej partii nie mają. Nawet Ruch Narodowy wyraźnie stracił na znaczeniu i radykałowie coraz rzadziej się z nim identyfikują. W sieci RN wyraźnie przegrywa z ONR-em, choć na razie nie ma organizacji, która odpowiadałaby większości nacjonalistów.

Jeśli ktoś się zastanawia, dlaczego rozpadu prawicy i przesunięć elektoratów nie widać dziś w sondażach – wyjaśniam: spadki poparcia dla PiS są widoczne, ale tak jak napisałam wcześniej, nie ma dziś ugrupowania, które mogłoby przejąć wyborców niezadowolonych ze „zbyt miękkiego PiS-u”. W sondażach ci wyborcy pozostają więc albo w grupie niezdecydowanych, albo nadal opowiadają się za PiS-em, bo nie mają alternatywy. Czy taka alternatywa powstanie? O tym, co można na ten temat wnioskować z analizy mediów społecznościowych, napiszę w następnym tekście.

PiS reaguje chaotycznie, bo spełnia się jego najczarniejszy scenariusz. Okazuje się, że to nie opozycja jest dziś dla niego największym zagrożeniem – tego wroga mają od dawna rozpoznanego. Koszmarem rządzących stają się natomiast radykałowie – niekontrolowalni, niezadowoleni i żądający znacznie więcej nacjonalizmu niż reprezentuje PiS. Hm, boję się to napisać… Ale może się okazać, że zatęsknimy za PiS-em.

 

UPDATE: DLA POTRZEBUJĄCYCH DANYCH ANALITYCZNYCH:

Przeanalizowałam ok. 300 kont na FB, 250 na Twitterze, ponad 60 grup otwartych na FB. Analizowałam content w okresie styczeń – marzec 2018, stosując do niego m.in analizę porównawczą, także w zestawieniu ilościowym (przy tych danych, przy których jest to możliwe) oraz czasowym (porównując content do treści wcześniejszych, aż do – w uzasadnionych przypadkach – 2015 r.). W powyższym tekście opisuję jednak określone zjawisko społeczne, dlatego nie koncentruję się na danych ilościowych, tylko na wnioskach wynikających z analizy contentu.

Czy rosyjskie boty obserwowały polskich polityków?

Czy rosyjskie boty obserwowały polskich polityków i dziennikarzy? Czy właśnie ze względu na rosyjskie powiązania tysiące kont w ciągu dwóch dni lutego zniknęły z Twittera? To bardzo prawdopodobne. Wszystko wydarzyło się w weekend, między 2 a 4 lutego.

19 stycznia. Twitter informuje, że zidentyfikował ponad 50 tysięcy zautomatyzowanych kont (botów), które w okresie wyborów prezydenckich w USA działały w powiązaniu z Rosją.

29 i 31 stycznia Twitter aktualizuje swoją informację, dodając szczegóły.  Zapewnia, że zidentyfikowane konta już nie istnieją.  Z informacji można wnioskować, że operacja związana z usuwaniem botów na Twitterze trwała przez wiele dni i być może trwa nadal.

Weekend między 2 a 4 lutego. Niektórzy polscy politycy i dziennikarze mogą zaobserwować nagły, duży spadek liczby swoich followersów. To samo dzieje się na kontach ukraińskich polityków. Zaledwie w ciągu dwóch dnia znika od kilku do kilkunastu tysięcy obserwujących. Radosław Sikorski 5 lutego ma o 13 tysięcy followersów mniej niż 2 lutego. Prezydent Andrzej Duda – 3 tysiące mniej. Donald Tusk – 10 tysięcy mniej. 

 

Followersi Radosława Sikorskiego:

 

Followersi Donalda Tuska:

 

Followersi Andrzeja Dudy:

 

Ten nagły spadek liczby obserwujących dotyczy tych polskich polityków, o których pisałam w listopadzie 2017  informując (na przykładzie konta Radosława Sikorskiego) o znaczącym i bardzo szybkim przyroście botów na polskim TT. Liczna grupa nowo założonych zautomatyzowanych kont obserwowała tylko kilku polskich polityków: Donalda Tuska, prezydenta Andrzeja Dudę i Radosława Sikorskiego, niektóre także Beatę Szydło, poza tym także Tomasza Lisa i TVN24 oraz konta polityków ukraińskich i amerykańskich.

Obserwowana przez mnie farma „światowych” botów była uśpiona, konta nie wykazywały żadnej aktywności, natomiast ich przyrost był znaczący – u Radosława Sikorskiego pojawiało się wówczas ok. 700 nowych followersów dziennie. Prawdopodobnie ich twórcy chcieli je wykorzystać do rozpowszechniania informacji związanych z polityką światową – świadczy o tym dobór obserwowanych na TT kont. I to właśnie na tych polskich kontach – ale tylko na tych –  między 2 a 4 lutego masowo znikali followersi.

Konto TVN24 przestało obserwować 11 tysięcy followersów, prawie tyle samo – Tomasza Lisa.

Followersi TVN24:

 

Followersi Tomasza Lisa:

 

Mniejszy spadek odnotowała Beata Szydło – o 1 tys. followersów. U innych polskich polityków, który „światowe boty” z listopada nie obserwowały, np. u Grzegorza Schetyny (wykres z prawej) czy premiera Morawieckiego (wykres z lewej) w ostatnim miesiącu nie widać żadnych spadków.

 

Ogromne zmiany widać natomiast na kontach ukraińskich – czyli będących w polu zainteresowań opisywanej farmy zautomatyzowanych kont. Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko 2 lutego miał 1 330 000 followersów, a 4 lutego – o 75 tysięcy mniej!

 

Liczba obserwujących konto parlamentu ukraińskiego (Verchovna Rada Ukrainy) w tym samym czasie spadła o 9 tysięcy.

 

Sprawdziłam w swoich materiałach, czy boty, które zaobserwowałam w listopadzie wśród followersów Radosława Sikorskiego, zniknęły z TT. Otóż nie ma tych kont, które miały zagraniczne nazwy użytkowników. Konta z polskimi nazwami pozostały.

 

Co się stało w pierwszy lutowy weekend? Możliwości są dwie: albo Twitter usunął konta, które uznał za podejrzane – a pamiętajmy, że obecnie Twitter usuwa konta zautomatyzowane, które ocenia jako powiązane z Rosją.  Albo twórca botów postanowił sam je usunąć, by nie wpadły w oko pracownikom Twittera. Co także może świadczyć (choć nie musi) o powiązaniu tych kont z Rosją – bo to właśnie te są dziś na celowniku TT. Każda z tych opcji pokazuje, że polska scena polityczna nie jest oderwana od wojny dezinformacyjnej, prowadzonej przez rosyjskie fabryki trolli na całym świecie. Nasi politycy i osoby wpływowe (influencerzy) znajdują się w tej przestrzeni oddziaływania tak samo jak politycy USA, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji czy Ukrainy. Wojna w sieci trwa.

Ps. Jak widać na wykresach, po spadku liczby obserwujących na tych samych kontach bardzo szybko pojawili się nowi. Jak wynika z analizy, wiele z nich to znów zautomatyzowane konta, tym razem założone w lutym 2018 r.

 

 

Słowniczek:

 BOTY – zautomatyzowane konta, tworzone za pomocą programu komputerowego, których aktywność w social media zależy od wcześniej zaprogramowanych reguł.

Rosyjska propaganda coraz silniej obecna w polskiej sieci

Boty, Big Data, mikrotargeting, oddziaływanie za pośrednictwem grup w social media – te narzędzia sieciowe ma w 2018 r. wykorzystywać rosyjska propaganda w Polsce, by wpływać na Polaków. Jej celem będzie … wpływanie na sposób myślenia Polaków. Jesteśmy na celowniku Rosjan (choć nie tylko my) i nie ma co się spodziewać, że ten problem sam zniknie.

Diagnozę działań rosyjskiej propagandy w 2018 r. w polskiej przestrzeni informacyjnej przedstawił właśnie Kamil Basaj, kierownik projektu badań i monitoringu polskojęzycznego środowiska informacyjnego w cyberprzestrzeni INFOOPS Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń. Raport jest na tyle ciekawy, że warto przyjrzeć mu się bliżej.

Do czego przekonują nas Rosjanie?

Analityk w swoim raporcie zaprezentował m.in. analizę rosyjskich narracji, które były obecne w polskiej sferze informacyjnej w 2017 r. Okazuje się, że najwięcej wysiłku Rosjanie poświęcili niszczeniu pozytywnego obraz polityki zagranicznej USA i NATO. W negatywnym świetle przedstawiano także Unię Europejską i Ukrainę. Próbowano również wykazać, że Polacy oczekują poprawy relacji między Polską a Rosją. Część narracji dotyczyła oczywiście bezpośrednio naszego kraju – negatywnie opowiadano o wizerunku Polski, jej zdolnościach obronnych i sposobie funkcjonowania instytucji państwowych. Budowano też negatywny obraz uchodźców i imigrantów.

Niestety w raporcie brakuje metodologii zbierania tych danych oraz informacji o obiektach poddanych analizie. Żałuję – można by było bliżej przyjrzeć się ich działalności. Niektóre portale informacyjne w sposób oczywisty związane są z rosyjską propagandą – np. Sputnik Polska – ale o zależnościach wielu innych portali/stron/profili przeciętny odbiorca nie wie. Ważne pytanie dotyczy także tego, jak duży zasięg mają propagandowe zewnętrzne treści – czy rozchodzą się w Polsce szeroko, czy są tylko ułamkiem polskiej sfery informacyjnej.

Basaj nie zdradza swojej metodologii, ale podkreśla, że rosyjskie narracje bywają ze sobą sprzeczne, co w niczym nie przeszkadza ich autorom. Sprzeczność dotyczy bowiem tematów bieżących, ale w długoterminowej perspektywie każda narracja pomaga Rosjanom dążyć do celu – a jest nim, wg Basaja, nie tylko destabilizacja sytuacji wewnętrznej czy polaryzacja nastrojów społecznych, ale przede wszystkim wpływanie na sposób myślenia Polaków. Jeśli Rosjanom uda się oddziaływać na to, co o ważnych (z perspektywy Rosjan) tematach pomyśli odpowiednia liczba polskich obywateli – będą mieli bezpośredni wpływ na to, co się dzieje w państwie. Bez wojsk, wojen, kosztownej broni. Wystarczy sieć. A w niej – media społecznościowe.

Rosyjska dezinformacja możliwa dzięki bańkom informacyjnym

Jak wynika z analizy, Rosjanie perfekcyjnie wykorzystują nie tylko najnowsze narzędzia internetowe, ale też społeczne mechanizmy sieciowe. Korzystają m.in. z tego, że w mediach społecznościowych skutecznie zamykamy się w bańkach informacyjnych – czyli przestrzeniach, do których docierają jedynie wybrane przez nas informacje, zgodne z naszymi poglądami, ponieważ wcześniej przez swoją aktywność wskazaliśmy, z których kanałów informacyjnych będziemy korzystać, a z których nie.

Pozwólcie, że wyjaśnię: mechanizm działania baniek informacyjnych sprawia, że nie docierają do nas przekazy z innych środowisk – nie wiemy więc, co się dzieje w przestrzeniach funkcjonujących równolegle do naszej. Ba, często nie zdajemy sobie sprawy z istnienia takich przestrzeni! Łatwo to wykorzystać do manipulacji i dezinformacji – np. fałszywy news „wpuszczany” do jednego środowiska nie może zostać szybko zdementowany, bo dementi wymagałoby dotarcia newsa do innej grupy niż ta, w której news jest rozpowszechniany. Środowisko wierzy więc w fake`a, bo nie ma jak dotrzeć do prawdy. Często też nie jest tą prawdą zainteresowane, uznając za właściwe te informacje, w które po prostu chce wierzyć. Ten mechanizm Rosjanie wykorzystują coraz intensywniej.

Przy rosnących podziałach w społeczeństwie bardzo łatwo jest zaobserwować stałe nawyki użytkowników social media, określić ich bańki informacyjne, dotrzeć do nich przez grupy, w których się udzielają, czy fanpage`e, na których najczęściej reagują. Big Data, czyli duże zbiory danych analizowane przez algorytmy komputerów, pozwalają z tych informacji budować indywidualne profile użytkowników – i oddziaływać bezpośrednio na konkretne osoby. To jest właśnie mikrotargeting. Głośno było o jego wykorzystaniu podczas kampanii ws. Brexitu w Wielkiej Brytanii oraz podczas kampanii prezydenckiej w USA. Rosjanie, wg analizy Basaja, również z niego korzystają – także w Polsce.

 

Konta botowe – będzie ich coraz więcej

Basaj przewiduje także dalszy rozwój zautomatyzowanych kont, sterowanych przez boty (programy), które dają możliwość bardzo szybkiego rozpowszechniania treści w social media, oraz szybkiego korygowania tych treści tak, by dopasować je do zmieniającej się rzeczywistości mediów społecznościowych.

Jednocześnie ekspert zwraca uwagę, że treści rozpowszechnianie w sieci przez mikrotargeting rzadko są wyłapywane przez oficjalne wyszukiwarki, co sprawia, że trudniej wykryć podejmowane działania propagandowe.

Reasumując – wg Basaja jesteśmy na celowniku Rosjan i tak na pewno będzie przez najbliższe dwa lata, bo to lata wyborcze w Polsce.  Wojna informacyjna jest wojną tanią i wyjątkowo skuteczną, choć wymaga długoterminowych działań. I te działania są prowadzone.

Nie mamy informacji, ile kont botowych funkcjonuje dziś np. na polskim Twitterze. Duże wrażenie robią jednak informacje podane kilka dni temu przez Twittera na temat USA – wykryto właśnie 50 tys. automatycznych kont zarządzanych przez rosyjskie boty, rozpowszechniających treści przed wyborami prezydenckimi w USA. Oraz 4 tys. kont prowadzonych przez rosyjskich trolli. Ich przekazy dotarły do ponad 670 tys. Amerykanów.

 

Boty na polskim Twitterze – działają!

Na polskim Twitterze konta automatyczne, tworzone przez boty, także powstają w ogromnych ilościach. Z moich analiz wynika, że tylko w listopadzie 2017 r. powstało ich ok. 10 tysięcy – wszystkie obserwują profile szerokiej czołówki polskiej sceny politycznej. Do dziś są nieaktywne – ale istnieją. Kolejne tysiące kont zarządzanych przez boty pojawiły się w grudniu – te z kolei obserwowały wąską grupę polskich polityków oraz kilkudziesięciu polityków światowych, w tym z USA, instytucji UE i z Ukrainy. Jeśli weźmiemy pod uwagę tematykę rosyjskiej narracji w Polsce, wskazaną przez Basaja – obserwowane konta pokrywają się z obszarami zainteresowań rosyjskiej propagandy. Na tym nie koniec. Kolejny, choć nie tak liczny wysyp kont botowych zauważyłam w styczniu, zaraz po zmianie na stanowisku ministra obrony narodowej i odwołaniu Antoniego Macierewicza. Konta te m.in. rozpowszechniały link do petycji w obronie A. Macierewicza – petycji, która w założeniu była ironią i kpiną ze zwolenników polityka, ale została rozpowszechniona jako prawdziwy i poważny dokument.   Kilka dni temu na liczne nowe Twitterowe konta zwróciła uwagę była minister cyfryzacji Anna Strężyńska – w bardzo krótkim czasie jej profil na TT zaczęło obserwować ok. 200 zautomatyzowanych kont. One także pozostają na razie nieaktywne.

Trudno ocenić, które z botowych profili to efekt wewnętrznych działań różnych środowisk politycznych, a które wynikają z aktywności zewnętrznej. Na pewno mamy do czynienia i z jednymi, i z drugimi, wszak Rosjanie systematycznie zwiększają swoją aktywność w polskiej sferze informacyjnej – i będą to robić dalej.

 

Kto bronił ministra Macierewicza? Dezinformacja na polskim Twitterze – akcja 2

Polski mistrz dezinformacji objawił się na Twitterze. Pod utworzoną przez niego, kpiąco-ironiczną z jego punktu widzenia petycją w obronie Antoniego Macierewicza podpisało się ponad 9 tysięcy osób. Autor chyba nie przewidział, że w jego apel tak gremialnie uwierzą zwolennicy polityka. Niezależnie od intencji jego petycja zamieniła się w wielką polską sieciową dezinformację – i jako taka przejdzie do klasyki polskich mediów społecznościowych.

9 stycznia premier Mateusz Morawiecki ogłasza zmiany w rządzie. Jednym z najgorętszych tematów natychmiast robi się dymisja ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. Ten polityk ma tak wielu zwolenników, że decyzja premiera wyraźnie oburza część elektoratu partii rządzącej.  Popierający Macierewicza od końca listopada podpisywali petycję w jego obronie na portalu Niezalezna.pl, jest tam ponad 16 tysięcy podpisów. Ale 9 stycznia sytuacja zmienia się na gorszą – minister traci stanowisko. Prawicowy elektorat wrze. Jak wynika z danych udostępnianych przez portal Polityka w sieci, liczba  wzmianek na temat Macierewicza na Twitterze tego dnia rośnie w szalony sposób, ostatecznie osiągając prawie 16 tysięcy.

mac11

09.01.2018, 19.37: „A gdyby tak rzucić prawym kochanym petycję…”

Wieczorem tego dnia jeden z użytkowników polskiego Twittera, używający nicka @Napalony Wikary, wpada na pomysł, by na jednym z portali zbierających podpisy pod petycjami online założyć petycję w obronie Antoniego Macierewicza. Pisze o tym o godz. 19.37 jako o żarcie, kpinie.

mac9

Kilka minut po 20-tej petycja już jest. Zaczyna się od słów: „Żądamy przywrócenia Antoniego Macierewicza na stanowisko Ministra Obrony.” Autorem petycji jest anonimowy Bartosz Z.  I jak się okazuje, trafia swoim pomysłem w sam środek rozgrzanego do czerwoności kotła.

@Napalony Wikary o 20.09 tweetem informuje o założeniu petycji, używając przy tym hashtagów charakterystycznych dla użytkowników Twittera, którzy popierają partię rządzącą:  #DrugaZmiana oraz #Prawi. W następnym wpisie zawiadamia o petycji kilku prawicowych dziennikarzy i portali informacyjnych oraz prawicowych użytkowników Twittera z dużymi zasięgami postów.

mac10

 

09.01.2018 między 20.09 a 21.12: tweet zaczyna się rozchodzić

Od początku większość odbiorców w petycji nie widzi żartu ani fake`a, tylko prawdziwą obywatelską reakcję na decyzję podjętą przez premiera. Co ciekawe, w takim jej odbiorze nie przeszkadzają nawet mocne polityczne sformułowania w treści petycji, które ustawiają prawicowy elektorat przeciwko rządzącym: „Niestety, polityczne intrygi części obozu „dobrej zmiany” oraz środowisk dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych najpierw doprowadziły do kampanii zohydzającej postać Antoniego Macierewicza, a następnie do jego odwołania z piastowanego stanowiska Ministra Obrony Narodowej. W związku z powyższym my, wyborcy Prawa i Sprawiedliwości oraz wielu innych środowisk patriotycznych, zwracamy się z apelem do Pana Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego, Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy, Pana Prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego o przerwanie antypolskiego chocholego tańca i przywrócenie Antoniego Macierewicza na zajmowane uprzednio stanowisko.”

Jak twierdzi pomysłodawca apelu, on chciał „strollować prawych kochanych, ale wyszło jak wyszło”.

mac13

 

09.01.2018, 21.12: Petycję z Twittera uwiarygadniają media

Dezinformacja od pierwszej chwili udaje się perfekcyjnie. Już o godz. 21.12 artykuł o petycji zamieszcza bardzo szacowne medium – dziennik „Rzeczpospolita”.  Petycja ma wówczas zebranych zaledwie kilkanaście podpisów, ale informacja idzie w świat.

mac12

Tuż po godz. 22-giej „Rzeczpospolita” aktualizuje tekst dodając, że petycja ma charakter prześmiewczy, jednak informację o zbiórce podpisów podają kolejne media. Najpierw Wirtualna Polska i Niezależna.pl. Następnego dnia rano – Dorzeczy.pl, Wolnosc24.pl, NaTemat.pl, Wprost.pl, Radio Zet, Kresy.pl, a nawet Radio Maryja. Niektóre informują (często na końcu tekstu) o prześmiewczym wg jej autora charakterze petycji, inne nie.

mac_media

10 stycznia od rana rusza lawina. Petycja rozchodzi się błyskawicznie w mediach społecznościowych. Do jej podpisywania zachęcają się użytkownicy Facebooka w wielu prawicowych grupach, np. „Polska zawsze niepodległa” (12 tys. członków). Na Twitterze o petycji informują znane, influencerskie prawicowe konta oraz media.

 

10.01.2018 po południu:  anonimowe konta rozpowszechniają link na Twitterze

10 stycznia po południu na TT obserwuję wysoką aktywność nowych, anonimowych kont – albo właśnie założonych, albo istniejących od niedawna, mało aktywnych – które udostępniają link do petycji. Wygląda to na czyjeś zaplanowane działanie – nowe konta powstają dziesiątkami, w ciągu kilku godzin.  Portal udostępniający petycję daje możliwość automatycznego udostępnienia linku do niej w mediach społecznościowych – jak wynika z informacji na portalu, do 14 stycznia z możliwości udostępnienia tego linku na Twitterze skorzystano 765 razy.  Można to jednak zrobić tylko posiadając konto na TT. Dziesiątki nowych – zawsze anonimowych – kont w tym medium społecznościowym powstaje więc tylko po to, by ten link rozpowszechniać.  Kto realizuję tę akcję – nie wiadomo.

mac16

Na Facebooku udostępnienie linka bezpośrednio ze strony z petycją jest znacząco większe – zrobiono tak 4074 razy. E-mailowo link przesłano 898 razy (dane z 14.01 godz. 19.00).

 

10.01.2018 późne popołudnie:  „Zorganizował ją lewak w celu wyłudzenia danych!”

Jednocześnie na Twitterze część użytkowników dementuje informację, jakoby petycja rzeczywiście miała być wysłana do premiera i w ogóle – że powstała „na poważnie”. Dementi podają najczęściej followersi @Napalony Wikary, on sam na swoim koncie pokazuje kolejne tweety osób, które uwierzyły w wiarygodność petycji. Przez większość dnia informacja, iż petycja była żartem, nie przebija się jednak do zwolenników ministra Macierewicza. Dochodzi do tego dopiero późnym po południem. Wtedy pojawia się informacja, że „Lewak @Napalony Wikary utworzył petycję po to, aby zbierać nazwiska i adresy osób z prawej strony”. Ten wątek powtarza się wielokrotnie – petycja to prowokacja stworzona po to, żeby zebrać maile osób popierających prawicę.

 

14.01.2018 wieczorem: 9150 podpisów pod petycją

Informacja o zbieraniu maili „przez lewaka” sprawia, że masowa akcja linkowania do petycji wygasa, ta jest jednak ciągle podpisywana. 10 stycznia liczba podpisów przekracza 4,5 tysiąca, 12 stycznia jest pod nią ok. 7 tysięcy podpisów, 14 stycznia wieczorem – 9150 i ciągle rośnie. Choć oczywiście w niedzielę wzrost jest dużo wolniejszy niż w poprzednich dniach. Nie do wszystkich użytkowników sieci dotarła więc informacja, że petycja jest  dezinformacją, fake`em.

petycja3

 

Podsumujmy:

Ponad 9 tysięcy osób uwierzyło w petycję do tego stopnia, że złożyło pod nią swój podpis i podało dane. Nie mam dostępu do listy, ale można założyć (oceniając np. akcję tworzenia nowych kont na TT), że część z tych podpisów jest fałszywa, nie należy do osób rzeczywiście istniejących. Jak duża – nie wiadomo. Na pewno jednak podpisało się pod nią także wielu autentycznych zwolenników Antoniego Macierewicza – mimo że petycja była sygnowana przez anonimowego autora. Jej wiarygodność zbudowały jednak przekazy medialne.

Po ujawnieniu, iż petycja była fake`em, część  mediów usunęła informacje o niej ze swoich stron (np. Radio Maryja), inne zaktualizowały artykuły.

To kolejny przykład akcji dezinformacyjnej w Polsce – moim zdaniem zupełnie niezamierzonej w tym wymiarze. Miało być dużo śmiechu.  Było dużo powagi i zaangażowania ze strony ludzi, którzy uwierzyli w petycję, oraz poczucia bycia oszukanym, gdy zdementowano „powagę” apelu.

 

Polskie media: szybkość czy prawda?

Opisywałam już w grudniu akcję dezinformacji wymierzoną przeciwko politykom PO i środowisku sędziowskiemu. Tym razem dezinformacja uderzyła w obóz zwolenników PiS-u.  Obie te sytuacje doskonale pokazują po pierwsze mechanizmy rozchodzenia się dezinformacji w sieci, a po drugie – zagrożenie, jakie fałszywe informacje sprawiają dla stabilności nastrojów społecznych. Zwłaszcza gdy rozpowszechniają je wiarygodne (z punktu widzenia odbiorców) media.

Po raz kolejny widać, jak ogromne znaczenie ma sposób sprawdzania informacji przez dziennikarzy – kluczowe jest potwierdzanie danych z różnych źródeł, opieranie się wyłącznie na wiarygodnych informatorach – i dawanie sobie czasu na sprawdzenie, czy news jest prawdziwy oraz o co w nim naprawdę chodzi. Jeśli tweet z newsem pojawia się na Twitterze o godz. 20.09, a już o godz. 21.12 artykuł na ten temat na swoim portalu ma „Rzeczpospolita” – tzn. że autor tekstu nie miał czasu na zebranie dodatkowych danych poza przeczytaniem tweeta i petycji oraz napisaniem newsa. To nie wina autora – system obiegu informacji, w którym dziś funkcjonujemy, wymusza na mediach działanie: „poinformuj o tym jak najszybciej, potem poprawimy”.  Każde medium chce być szybsze od konkurencji. To sprawia, że dezinformacja rozchodzi się w Polsce wyjątkowo szybko i w ciągu kilku godzin nabiera charakteru nawet nie kuli śnieżnej, tylko lawiny.

Dopóki balans między szybkością a prawdą w polskich mediach nie przesunie się na stronę prawdy – każda akcja dezinformacyjna będzie się miała w Polsce doskonale.

Wojskowy szturm na polskiego Twittera

Wiecie, jak intensywnie działa od niedawna wojsko na polskim Twitterze? W ciągu ostatnich dwóch miesięcy tylko na TT powstało 61 oficjalnych kont należących do podmiotów wchodzących w skład polskiego wojska. Razem z założonymi wcześniej jest ich dziś 86. Doliczając konta osobiste rzeczników i dowódców – kont, nad którymi choćby pośrednio czuwa MON, mamy na polskim Twitterze ok. 100. Taką oficjalną armią przekazową na jednym tylko medium społecznościowym dysponuje polski minister obrony narodowej – niezależnie od tego, kto nim jest. Oczywiście gdy ona powstawała, szefem MON był Antoni Macierewicz.

Jak pokazały ostatnie dni, ten polityk dysponuje też liczną nieoficjalną armią użytkowników social media – jednak instytucjonalnym kontom naprawdę warto się przyjrzeć.

 

Ile wojska w social media?

To dobry moment, by zadać sobie pytanie, czy absolutnie każda jednostka, placówka, instytucja musi mieć konto w social media?  Otóż twierdzę z całą mocą – nie musi! Naprawdę nie każda instytucja powinna prezentować w mediach społecznościowych swoją działalność, komunikować się z masami społecznymi i budować swój zewnętrzny wizerunek. Po prostu – cele niektórych instytucji związane są z inną działalnością niż z komunikacją zewnętrzną. Tak jest moim zdaniem z Agencją Wywiadu, której masowa komunikacja, jeśli jest nieumiejętnie prowadzona, może przynieść więcej szkody niż pożytku (a Agencja ma swój profil na TT), tak jest również z częścią instytucji i jednostek podległych MON. Nie to, żeby  wojsko miało się w ogóle nie komunikować ze społeczeństwem – nie o to chodzi! Rzecz w tym, że jako struktura wyjątkowo hierarchiczna i usystematyzowana, która raczej nie pozwala sobie na wielogłos płynący z różnych stron, może wystarczająco skutecznie informować o swoich działaniach za pomocą kilku profili w social media.

Tymczasem samych tylko kont instytucjonalnych polskie wojsko ma dziś na TT aż 86. Część z nich założono w latach wcześniejszych, od 2011 roku poczynając. Ale 61 kont powstało w 2017 roku, przede wszystkim w listopadzie i grudniu, oraz w styczniu 2018. W tym okresie założono m.in. 40 profili Wojewódzkich Komisji Uzupełnień. Swój profil ma więc m.in. WKU w Skierniewicach, Bielsko-Białej, Suwałkach, Gdyni, Białej Podlaskiej, Garwolinie, Grudziądzu, Siedlcach, Chorzowie, Malborku, Jaśle, Wyszkowie, Katowicach, Rybniku, Brodnicy, Tychach – i wiele innych. W tym samym czasie zaczęły masowo pojawiać się konta Wojewódzkich Sztabów Wojskowych. Do listopada 2017 r. było ich tylko kilka, teraz jest 14.

Ale wśród wojskowych profili można znaleźć wiele innych. Swoje konta prowadzą brygady, Wojskowy Instytut Medyczny, Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej, Sekcja Wychowania Fizycznego i Sportu 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej, 1. Baza Lotnictwa Transportowego w Warszawie, Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych, Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej, 10 Wojskowy Szpital Kliniczny w Bydgoszczy, Wojskowe Biuro Historyczne. Jest Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, Dowództwo Operacyjne RSZ i Dowództwo Garnizonu Warszawa. Mój ulubiony profil należy jednak do Orkiestry Wojskowej w Bydgoszczy.

 

Wojsko buduje sobie zasięg. W sieci.

Czy te wszystkie wojskowe podmioty naprawdę mają o czym informować?  Cóż, przede wszystkim konta te podają dalej tweety innych kont podległych MON, informacje samego ministerstwa oraz ministra obrony narodowej (np. jego wypowiedzi w mediach). Całe to grono wzajemnie więc buduje sobie zasięgi w sieci. Świeżo założone konta mają nielicznych obserwujących, inne – od kilkudziesięciu do ok. 200. Tylko te działające kilka lat mogą pochwalić się znacznie większą liczbą followersów – choć już niekoniecznie wysokim poziomem reakcji.

Co jeszcze można znaleźć na profilach? Wojewódzki Sztab Wojskowy w Rzeszowie składa życzenia świąteczne, pokazuje zdjęcia ze spotkania opłatkowego i informuje o pogrzebie mjr. Szymańskiego, żołnierza AK. WszW w Katowicach przypomina o Dniu Pamięci o Poległych i Zmarłych w Misjach i Operacjach Wojskowych, oddaje hołd górnikom poległym podczas pacyfikacji kopalni Wujek i przypomina o innych dniach pamięci oraz rocznicach. Informuje też o uruchomieniu programu Legii Akademickiej na jednej z uczelni. Poziom reakcji pod postami – od 0 do 3.

WKU Ostrołęka namawia do wstąpienia do Wojsk Obrony Terytorialnej, informuje o wolnych miejscach pracy i naborach. Liczba reakcji pod własnymi postami – najczęściej zero.

Sądząc po bardzo podobnych nazwach użytkowników kont wojewódzkich sztabów wojskowych oraz wojewódzkich komend uzupełnień, a także po bliskich sobie datach ich założenia można wnioskować, że konta powstały, bo taki był odgórny rozkaz. Ok, wojsko nie dyskutuje, tylko realizuje rozkazy. Pytanie jednak, po co taki rozkaz wydano, skoro ewidentnie widać, że nie stoi za nim jakaś głęboka koncepcja komunikacyjna.

Z moich analiz social media wynika, że tego typu działania – zakładanie dużej liczby kont, nad którymi ma się przynajmniej częściową kontrolę – służy najczęściej budowaniu zasięgów w sieci. Jeśli komuś zależy, by (teraz lub w przyszłości) mieć możliwość szybkiego i skutecznego rozpowszechnienia w sieci ważnej ze swego punktu widzenia informacji, stara się mieć dostęp do jak największej liczby kont, które szybko zareagują na konkretnego tweeta. Ten cel można osiągnąć na różne sposoby, ale m.in. przez stworzenie kont jak największej liczby podległych podmiotów. Wyobraźcie sobie Państwo – gdyby np. AMiRM zdecydował o stworzeniu kont na TT wszystkich swoich oddziałów w Polsce – byłoby tego trochę, prawda? Albo gdyby policja utworzyła konto każdemu komisariatowi. Sensu przekazowego nie miałoby to żadnego, ale budowanie zasięgu na TT – i owszem, jakiś zasięg by był.  Inną metodą na osiągnięcie tego samego celu jest tworzenie sztucznych kont, tzw. botów, jeszcze inną – budowanie grup płatnych trolli czy stworzenie agencji  internetowej, w której setki pracowników prowadzą anonimowe konta w social media (jak w słynnej „fabryce trolli” w Rosji).

Antoni Macierewicz – wyjątkowo wpływowy polityk

Oczywiście można zapytać, po co ministrowi Antoniemu Macierewiczowi (bo to za jego kadencji powstawały konta) budowanie armii wpływu na Twitterze? Na to pytanie nie znam odpowiedzi, a snuć przypuszczeń – po prostu się nie odważę… Ale liczę na Waszą wiedzę i wyobraźnie – podpowiecie? 😀

Żeby w pełni zobaczyć, jak znaczącą przestrzeń  wpływu zbudował dotychczasowy minister obrony narodowej Antoni Macierewicz, trzeba do analizy Twittera dodać jeszcze analizę sytuacji realnej. Widać ją zresztą doskonale w social media. Dwa istotne konta podległe MON to konto Wojsk Obrony Terytorialnej oraz niedawno uruchomionej Legii Akademickiej. Ci, którzy nie interesują się tą tematyką, mogą nawet nie wiedzieć, że na wielu uczelniach w Polsce ruszył pod koniec roku 2017 program Legii Akademickiej, który ma umożliwić chętnym studentom przeszkolenie wojskowe. Już zapisało się do niego ok. 6000 młodych ludzi w Polsce. Do tego dochodzą oczywiście „terytorialsi” z Wojsk Obrony Terytorialnej, czyli kolejne tysiące młodych Polaków związane z MON-em.

Dodajmy do tego to, co się dzieje w mediach społecznościowych od dymisji Antoniego Macierewicza. Wrzucona dla żartu do sieci petycja w jego obronie stała się nagle zupełnie na poważnie podpisywana i kolportowana przez zwolenników tego polityka praktycznie we wszystkich mediach społecznościowych. Na Twitterze dziesiątkami powstawały nowe konta, których jedyną aktywnością było udostępnianie linku do petycji. Wykorzystywano do tego również anonimowe konta założone w ostatnich miesiącach (często w listopadzie i grudniu 2017 r., czyli w tym samym czasie, gdy masowo powstawały konta instytucjonalne instytucji wojskowych). Na wielu anonimowych (i nie tylko) profilach krytykowano (bardzo!) wszystkich, którzy mieli wpływ na decyzję o odwołaniu tego polityka z rządu. Dostało się i prezydentowi Dudzie, i premierowi Morawieckiemu, i Jarosławowi Kaczyńskiemu.  Liczba poświęconych tweetów Macierewiczowi w środę do godz. 16.00 wyniosła ponad 14 tysięcy. Oczywiście, były to wpisy zarówno w obronie, jak i w kontrze – ale świadczy to o ogromnej aktywności tematu w sieci. Do godz. 21-szej pod petycją podpisało się 5780 osób.

 

Czy ktokolwiek jeszcze jest zdziwiony tym, że Antoni Macierewicz stracił stanowisko szefa MON-u, a przejął je jeden z najbardziej zaufanych współpracowników prezesa Jarosława Kaczyńskiego – Mariusz Błaszczak?  Antoni Macierewicz stawał się jednym z najbardziej wpływowych polityków w Polsce. A tacy ludzie wewnątrz partii zawsze stają się groźni…

 

Komentarz eksperta

O komentarz do działań wojska na Twitterze poprosiłam znakomitego eksperta – dr. inż. Macieja Milczanowskiego, byłego żołnierza, historyka, obecnie nauczyciela akademickiego, blogera specjalizującego się w kwestiach strategii, przywództwa i bezpieczeństwa:

– Problem mediów społecznościowych w wojsku to kwestia złożona z kilku powodów. Po pierwsze wojsko ma być apolityczne. Apolityczność jednak nie polega na braku poglądów, ale nie wyrażaniu ich publicznie, tak aby nie powstało wrażenie, że wojsko wspiera jakąkolwiek partię polityczną. Dlatego też wpisy wojskowych mają szczególne znaczenie. Czynny wojskowy, który zamieszcza jako awatar swoje zdjęcie w mundurze, reprezentuje w pewnej mierze wojsko, niezależnie czy tego chce czy nie i czy ma tego świadomość czy nie. Dlatego właśnie wystąpienia publiczne wojskowych zawsze były nadzorowane przez przełożonych. Dopóki takie wystąpienie miało czysto prywatny charakter (bez  munduru, przywoływania nazwy jednostki w której służy itd.) wojskowy wypowiada się za siebie, ale nawet wówczas powinien mieć świadomość, że wymagane są od niego najwyższe standardy debaty publicznej.

Niestety w ostatnich latach sytuacja bardzo się zmienia. Konflikt polityczny w Polsce schodzi do domów, szkół i niestety coraz bardziej dzieli także żołnierzy. Wojskowi oglądając coraz ostrzejsze tyrady propagandowe w mediach ulegają radykalizacji tak samo jak reszta społeczeństwa. Stąd pojawiają się coraz częściej nie tylko wypowiedzi ostre ludzi w mundurze, ale także takie które określamy mianem hejtu.

Jak wcześniej wspomniałem wojsko posiada narzędzia do monitorowania wystąpień publicznych żołnierzy. Może z tych narzędzi korzystać lub nie, ale tez może je wykorzystywać na różne sposoby. Z drugiej strony wszystkie instytucje zauważają konieczność budowania swojej marki – opinii na swój temat w sieci. W wojsku także już ponad dekadę temu pojawiały się polecenia tworzenia stron internetowych jednostek wojskowych. W ubiegłym roku z tego co wiem pojawiło się polecenie zakładania kont na Twitterze.

Jednak to co było łatwe w Warszawie, w jednostkach liniowych nastręczało wielu kłopotów, z uwagi na brak specjalistów od marketingu, PR-owców, specjalistów od sieci itd., przykładem jest to, że przez lata wyznaczano na rzeczników prasowych oficerów, bez kompletnie żadnego przygotowania.  Przede wszystkim jednak w jednostkach tych wojsko inaczej postrzega swoją służbę niż mogą to widzieć politycy. Żołnierze w takich jednostkach koncentrują się na swoich obowiązkach, działaniach i co najwyżej upamiętnianiu tych działań, a nie na budowaniu PR-u, jaki jest konieczny w mediach społecznościowych. Dobrze widać to w USA, gdzie działania PR-owe zostały przejęte przez DoD, i tam są prezentowane osiągnięcia jednostek.

Ostatnie działania polegające na tworzeniu kont twitterowych w ubiegłym roku przez jednostki wojskowe jest zapewne obarczone takimi właśnie problemami jak opisane wcześniej. Konta powstają, ale często są prowadzone przez osoby, które z przyczyn wyżej opisanych nie posiadają nie tylko wiedzy o autoprezentacji, ale też nie rozumieją specyfiki mediów społecznościowych. W efekcie konta te są mało aktywne, na zasadzie: „kazali to założyliśmy, ale lepie nie pisać dużo, bo się komuś narazimy”. Oczywiście są wyjątki, świetnie i odważnie prowadzonych wojskowych kont na TT, co wcale nie sprawia,  że łamane są zasady apolityczności. Kluczowe jest jednak to, kto takie konto prowadzi i jakie ma relacje z dowódcą. Jeśli jest to porucznik, który ma to zrobić tak żeby było dobrze, to sukcesów nie będzie.

Podsumowując, nawet jeśli któryś z polityków chciałby poprzez konta w mediach społecznościowych budować swój obraz, to zderzy się z problemem, który dla wielu wojskowych jest świętością: APOLITYCZNOŚĆ WOJSKA, ale też małe obeznanie z tymi mediami wyznaczanych do tego wojskowych. Potrzeba by było długiej pracy stricte politycznej i propagandowej w wojsku (znanej z PRL), żeby taki konstrukt zadziałał. Być może stąd widać szarpnięcia z „góry” w tej dziedzinie i opór „dołów”, który nie musi być wcale sprzeciwem.

 

Groźby i agresja – przerażająca codzienność polskiego Twittera

Uwaga, tylko dla dorosłych! Jeśli nie masz ukończonych 18 lat – nie czytaj tego tekstu!

Zastanawiałam się, czy to zamieszczać.  Bo z jednej strony – po co nagłaśniać najciemniejszą (emocjonalnie) stronę polskiego Twittera, po co pokazywać najgorsze tweety, jakie kiedykolwiek czytałam? Prawdziwie hejterskie, od słowa: hate – czyli: nienawiść. Ale kolejne wydarzenia sprawiły, że uznałam: tak, to trzeba pokazać. Po to, żeby wstrząsnąć. Po to, żeby jasno powiedzieć: wszyscy odpowiadamy za narastającą agresję i nienawiść w Polsce. To, że jest to dziś głównie agresja werbalna – nie powinno nikogo uspokajać.  Każdy psycholog zajmujący się przemocą wie, że agresja werbalna jest tylko jednym z etapów mechanizmu przemocy, że często zaraz po niej dochodzi do agresji fizycznej pośredniej, a potem – bezpośredniej.

Oczywiście, tak być nie musi. Agresja można się zmienić, mogą opaść wywołujące ją emocje. Ale obserwując sytuację w Polsce nie mam wrażenia, by większości uczestników życia publicznego zależało na zmniejszeniu poziomu emocji. Podbijają je media, podbijają politycy. Nasze emocje są wykorzystywane do manipulacji, sprawowania kontroli, budowania wpływu.

A potem wszyscy się dziwią i zrzucają winę na drugą stronę (bo to najprostsze!), że doszło np. do ataku na biuro poselskie. Albo że kobieta obrzuciła samochód VIP-ów jajkami.  Że ktoś spalił kukłę Żyda. A ktoś inny na szubienicach pozawieszał zdjęcia eurodeputowanych.

w_wpolityce

Boję się, że to dopiero początek. Że groźby, dziś zamieszczane w tweetach (wcale niekoniecznie anonimowych!), za chwilę przejdą do realu. Że agresywne komentarze osób publicznych otwierają furtkę do eskalowania agresji przez osoby prywatne, ale być może jeszcze bardziej wściekłe na świat.

I dlatego pokazuję dziś te tweety.  To efekt mojego własnego monitoringu polskiego Twittera, ale też akcji #pomóżpolicji, którą uruchomili twitterowicze po informacji policji, że będzie ona zawiadamiać prokuraturę z powodu nienawistnych wpisów.

w_policja

Przeczytaj. Tak, Ty. Nie porzucaj tej okropnej lektury w połowie. Poczuj głęboko, jak przerażające jest to, co potrafią zamieszczać na TT ludzie (tak, sprawdzałam, nie piszą tego boty, za każdym z tych kont stoi człowiek!). Pozwól, niech to Tobą wstrząśnie. Niech nie pozwoli przestać myśleć o agresji. Niech ten wstrząs każe wreszcie podjąć działania, by zmienić tę sytuację, by ograniczyć agresję. Zróbmy to teraz – nie dopiero po wielkiej tragedii. Bo że do takiej dojdzie, jeśli agresja wśród Polaków będzie narastać w takim tempie – tego jestem pewna.

I ta część jest już naprawdę tylko dla dorosłych ;-(

 

 

 

 

 

UPDATE: Dla tych, którzy uważają, że pokazałam za mało jednej strony, a za dużo drugiej – uzupełnienie:

 

CO SIĘ Z NAMI DZIEJE???

Nie znam ani recepty na to zjawisko, ani dokładnej odpowiedzi na to pytanie. Przyczyny narastania agresji w społeczeństwie są rozległe, bardzo zróżnicowane. Potrzeba by było wielu badań, by je dobrze zdiagnozować. A to oznacza m.in. czas. Najpierw trzeba jednak przerwać eskalację agresji, pokazać, że takie zachowania – nawet jeśli „tylko” werbalne, nie są bezkarne. Do tego zaś potrzebne są nasze własne reakcje i działania, poprzedzone refleksją. Dlatego zatrzymuję dziś ten tekst właśnie w tym miejscu. Bo on ma wstrząsnąć – i zostawić Ciebie, drogi Czytelniku/droga Czytelniczko – z tym problemem, który dotyczy całego polskiego społeczeństwa.

Bo łatwej recepty na jego rozwiązanie po prostu nie ma.

 

Zaplanowana akcja dezinformacyjna na Twitterze! „Tajny” film manipulacją

Dezinformacja w sieci objawiła się nam właśnie w pełnej okazałości! Widzieliście już 44 sekundy filmu z 17 lipca 2017 r., na którym widać sędziów Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, wychodzących z budynku, w którym mieści się siedziba Platformy Obywatelskiej? To klasyczna dezinformacja –  zmanipulowany news, rozchodzący się w sieci od 5 grudnia według ściśle zaplanowanego scenariusza. Właśnie po to, by upowszechniać takie „newsy”, potrzebna jest m.in. duża liczba konta na Twitterze – niezależnie od tego, czy będą to konta trolli czy botów. Dziś już posłowie PiS na podstawie tego filmiku domagają się wyjaśnień zarówno od sędziów, jak i od PO – choć sam film nie przedstawia… niczego.

Teraz zabieram Was w podróż po sieci. Będziemy po kolei odkrywać, jak przebiegała dystrybucja filmiku. Film pojawia się 5 grudnia, najpierw na portalu Niezalezna.pl – jest dokładnie 18.28, kiedy film wraz z tekstem zostaje opublikowany.

film3

Niezalezna.pl na swoim portalu publikuje link do nagraniu na portalu YouTube – ale nie jest to jej kanał, tylko kanał użytkownika Cenzura to Bzdura. Kanał działa od kilku lat, są tam zamieszczane głównie transmisje z wystąpień sejmowych oraz telewizyjnych polityków prawicy. Wg danych You Tube (sprawdzałam je 6 grudnia o godz. 17.38 , film został dodany 23 godziny wcześniej) nagranie opublikowano również  ok. 18.30. Czyli w tym samym czasie, gdy został opublikowany na Niezalezna.pl. Nie ma żadnego wcześniejszego źródła, nikt inny nie upublicznił go wcześniej- choć film jest z lipca.

film1film2

Zaledwie 17 minut później na Twitterze film udostępnia użytkownik Prawa Strona (nick: Prawy_Populista). Nie podaje linku do Niezalezna.pl, tylko udostępnia źródłowy film, publikując go bezpośrednio na swoim koncie na Twitterze.

 

Dopiero w następnym tweecie, z godz. 18.54, dodaje, że źródłem jest Niezalezna.pl i publikuje link.

Zauważcie – żadne z kont udostępniających w godzinach 18.30-18.47 film na You Tube i Twitterze nie musi go linkować. Czyli mają źródłowe nagranie na swoich twardych dyskach.

Od razu wyjaśniam – można pobrać nagranie z YT tak, by uzyskać z niego plik źródłowy. Tu wszystko dzieje się jednak bardzo szybko, nie ma żadnej przerwy między działaniami na YT, Niezalezna.pl a Twitterem, na pewno nikt nie natknął się na filmik przez przypadek, nie próbował go analizować, potem ściągać na swój dysk. Wszystko rozegrało się w ciągu 19 minut – i plik z nagraniem stał się dostępny w trzech miejscach w sieci.

UPDATE: wyjaśniam tym, którzy usiłują mnie przekonać, że plik z filmem da się zgrać i wrzucić na TT znacznie szybciej niż w ciągu 19 minut. Jasne, że się da! Ale trzeba wiedzieć, że ten film w danym miejscu w sieci właśnie został opublikowany. Bardzo mało prawdopodobny byłby przypadek, gdyby wszystkie te działania rozegrały się w tak krótkim czasie bez współpracy uczestniczących w tym osób/ adminów kont.

O godz. 19.00 5 grudnia w całej Polsce rozpoczynały się kolejne protesty przeciwko zmianom w ustawach o KRS i Sądzie Najwyższym. Następnego dnia w Sejmie miał się rozpocząć kolejny etap procedowania tych ustaw, nie do końca znane było stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy w tej sprawie. To też tydzień rozpatrywania wniosku opozycji o wotum nieufności dla rządu. Gorący politycznie czas.

Film zostaje opublikowany na pół godziny przed kolejną falą protestów. Rozchodzi się w błyskawicznym tempie. O 19.27 – zaledwie 40 minut po opublikowaniu – ma już 311 podań dalej; o 19.48 – godzinę po opublikowaniu – 405 RT, 2 godziny po publikacji – 628 RT; o godz. 23.26, niecałe 5 godzin od publikacji – 1024 RT i 1504 polubienia. Na tym etapie post z filmem jest już zasadniczo wiralem – algorytm TT pozycjonuje go bardzo wysoko ze względu na dużą liczbę reakcji, zobaczy go więc każdy użytkownik TT, który ma wśród obserwowanych osoby związane z prawą stroną sceny politycznej.

 

Jednym z pierwszych, która podaje film dalej, jest konto @Olgalengyel – to samo konto dystrybuowało na TT film z nagraniem „niepublicznej” wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy o „ubeckich metodach Antoniego Macierewicza”, , intensywnie współpracowało też z innym użytkownikiem przy rozpowszechnianiu słynnego zdjęcia Ryszarda Petru podczas lotu na Maderę w grudniu.

Ok. godz. 20-tej sprawdzałam, jakie konta podają dalej post z filmem. O tej porze wśród robiących retweeta nie ma osób znanych. Ok. połowy kont ma mniej niż 100 obserwujących, wszystkie związane są z prawicą. Część w swoich opisach podaje znany hashtag #drugazmiana – po tym hashtagu rozpoznaje się grupa tzw. trolli działająca na rzecz PiS, której działania koordynuje poseł Dominik Tarczyński.

Już o godz. 21.22 na portalu TVP Info pojawia się tekst o „ujawnionym” przez Niezależną filmie.

film_tvp2

O godz. 21.45 tweet na ten temat TVP Info zamieszcza na swoim profilu (choć w mobilnej aplikacji TT przy tweecie wyświetla się godzina zamieszczenia jako 6.45 6 grudnia). W dołączonym materiale TVP Info podaje niewiele informacji – jedynie, kogo widać na filmie i że to portal Niezalezna.pl dotarł do nagrania. Widoczne dziś na portalu przy tym artykule nagranie z programu TVP Info pochodzi już z ranka 6 grudnia – zostało dodane do materiału później.

film_tvp

Na Twitterze akcja rozpowszechniania postu trwa, mimo że informacji jest bardzo mało. Cały tekst postu z nagraniem brzmi: „Niezależne sądy wychodzą z narady z politykami z PO”. Nie ma informacji, kiedy nagrano film, kto go nagrał, ani w ogóle – o co chodzi. W tekście Niezależna.pl informacji jest nieco więcej. Można się z niego dowiedzieć, że redakcja otrzymała nigdzie wcześniej nie publikowane nagranie, które – wg redakcji – „tłumaczy jednomyślność polityków PO, Nowoczesnej i PSL z czołowymi „apolitycznymi” figurami świata sędziowskiego. Na nagraniu widać jak z Biura Krajowego Platformy Obywatelskiej przy ulicy Wiejskiej, nieopodal gmachu Sejmu, wychodzi wraz z politykami PO sędziowska elita. W tej grupie, która przebywała w siedzibie PO,  jest I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf, Dariusz Zawistowski i Waldemar Żurek z KRS, prof. Adam Strzembosz, prof. Andrzej Rzepliński, czy Krystian Markiewicz, szef Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości zmierzają stąd, w zwartej grupie, do Sejmu w otoczeniu  polityków PO Grzegorz Schetyny,  Borysa Budki, Krzysztofa Brejzy, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i  innych posłów tej partii. Ta nieujawniana dotąd wizyta sędziów w siedzibie PO pokazuje, jak „apolityczni” sędziowie  nieformalnie dogadują się z politykami PO.” Tytuł brzmi: UJAWNIAMY: Tak wyglądała tajna narada elity sędziowskiej z politykami PO w czasie batalii o sądy”.

Po pewnym czasie tweet dociera do dziennikarzy innych niż Niezalezna.pl – ok. 3 godzin po publikacji z użytkownikiem udostępniającym film dyskutuje dziennikarka Dominika Długosz, informując, że film niczego nowego nie ujawnia. Wyjaśnienia oczywiście niczego nie zmieniają.

 

Niezalezna.pl na swoim profilu na Twitterze linkuje tekst i film dopiero 6 grudnia wcześnie rano – o godz. 6.09. Wtedy sam film ma już liczone w dziesiątkach – albo i setkach tysięcy – zasięgi.  TVP Info od rana emituje go na swojej antenie – robi to przez cały dzień. Przed południem poseł PiS Waldemar Buda domaga się od Platformy oficjalnych wyjaśnień na temat spotkania.  Ok. godz. 12-tej Platforma Obywatelska na Twitterze oficjalnie odpowiada, że nie było to żadne tajne spotkanie z sędziami:

film_po

O film pytani są też przez rozmaite media także politycy PO. Sprawę wyjaśnia m.in. poseł PO Borys Budka:

 

 

Każdy, kto spokojnie obejrzy film, widzi, że nie ma mowy o żadnym tajnym spotkaniu – siedziba PO mieści się w budynku przy ul. Wiejskiej, tuż przy drodze do Sejmu. Kilkanaście znanych osób wychodzących z tego budynku w trakcie lipcowych protestów pod Sejmem musiało być zauważone – i każdy, kto zna to miejsce, jest tego świadom. To tak jakby zrobić spotkanie w Pałacu Prezydenckim, wejść do niego głównym wejściem, wyjść podobnie – a potem ktoś, kto nagra osobę wychodzącą, będzie twierdził, że zorganizowano tam tajne spotkanie. Spotkanie, którego zakończenie udokumentowano na nagraniu, było spotkaniem jawnym, oficjalnym i wynikającym z podejmowanych przez PO w tym momencie działań.

Co – jak widać – zupełnie nie przeszkodziło prawej stronie sieci zrobić z filmu zmanipulowanego newsa, który rozszedł się nie tylko w sieci, ale też w mediach tradycyjnych, przy ogromnym udziale TVP Info. Klasyczna dezinformacja. Ale zobaczcie, jak bardzo skuteczna!

Kiedy kilka tygodni temu napisałam tekst o tysiącach uśpionych botów na Twitterze, obserwujących polskich polityków, pytano mnie, po co komu takie boty. Niech opisany przypadek będzie najlepszym przykładem, do czego może służyć duża liczba łatwo dostępnych konta na Twitterze (niezależnie od tego, czy będą to trolle czy boty).  I w jaki sposób można za ich pomocą prowadzić wojnę dezinformacyjną – nie tylko w sieci, ale też w realu.