Rosyjski troll na polskim Facebooku. Jest wśród antyszczepionkowców

Twierdzi, że jest Polką o poglądach narodowo-katolickich, a reklamuje film pomawiający hierarchów katolickich. Chce, żebyśmy oglądali film o tym, że szczepionki zawierają ludzkie DNA, w Gowinie widzi „ruskiego Żyda”, w innych – „chazarskie ścierwa”. Nie cierpi imigrantów muzułmańskich ani Ukraińców. Chcesz zobaczyć, jak działa rosyjski troll? Zapraszam

Rita wierzy też w jedność Słowian oraz spiskową „prawdę o transplantacjach”. Udostępnia nagranie z wypowiedzią Jana Zbigniewa hr. Potockiego o rychłym końcu PiS, bardzo interesuje ją prezydent Syrii oraz newsy z Palestyny. Czyta po arabsku.

Wszystkie rozsiewane przez nią treści odpowiadają typowym narracjom  prokremlowskiej propagandy.

135 tys. wzmianek na temat szczepień

Natknęłam się na to konto badając najbardziej aktywnych użytkowników wypowiadających się w polskich social media przeciwko obowiązkowi szczepień. To nośny temat, chyba bardziej niż zdajemy sobie sprawę. I nie pojawił się dopiero teraz, gdy kwestia zniesienia obowiązku szczepień stanęła w Sejmie (głosowanie odbyło się 4 października 2018, a obywatelski projekt ustawy podpisany przez 120 tys. osób przekazano do dalszych prac w komisji). Jest popularny od kilku lat, a zainteresowanie nim rośnie.

W ciągu ostatniego miesiąca pojawiło się w polskim internecie 135 tys. wzmianek na temat szczepień, z czego aż 103 tys. na Facebooku. Dla porównania, inny popularny temat w polskich mediach społecznościowych – Ukraina i Ukraińcy – to zaledwie 25 tys. wzmianek w ciągu miesiąca.

Temat szczepień rozpala emocje i wzbudza dyskusję. Przez rok o szczepieniach wzmiankowano 877 tys. razy, z czego aż 718 tys. razy na Facebooku, a zaledwie 35 tys. na Twitterze, 34 tys. na forach internetowych i 38 tys. razy na You Tube.

Statystycznie na Facebooku w ciągu 10 minut pojawia się 16 wzmianek na ten temat – przez całą dobę.

Jednym z najaktywniejszych profili dyskutujących o szczepieniach jest profil Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Wiedzy o Szczepieniach STOP NOP. Skrót NOP oznacza „niepożądany odczyt szczepienny”. Właśnie to stowarzyszenie odpowiada za złożony w Sejmie obywatelski projekt ustawy o zniesieniu obowiązku szczepień w Polsce.

Fanpage STOP NOP ma obecnie 115 tys. fanów na Facebooku, a liczba wzmianek na jego temat robi wrażenie. W ostatnim miesiącu STOP NOP pojawił się w internecie 17,5 tys. razy, a w ciągu ostatniego roku – 101 tys., czyli ok. 277 razy dziennie.

Najczęściej pisze Anna Grace z Filipin…

Postanowiłam sprawdzić jakie konta piszą o szczepieniach najczęściej. Okazało się, że rekordziści (nie licząc fanpage’u samego stowarzyszenia) mają po 700-900 wzmianek rocznie. Oczywiście, i trzeba to jasno zaznaczyć, spora część aktywnych kont należy do prawdziwych użytkowników, bardzo zaangażowanych w zmianę istniejącej w Polsce sytuacji.

Jednak część zwraca uwagę nietypową aktywnością.

Mamy konta anonimowe o nietypowych nazwach użytkowników, jak

  • Milena Specjał (790 wzmianek w ciągu roku),
  • Ziutek Bałamutek (321 wzmianek) czy
  • Masha Fa (212 wzmianek).

Mamy konta, które zmieniły nazwy użytkownika lub przestały działać, jak choćby Anna Grace (630 wzmianek w ciągu 2 lat), które to konto dziś, choć istnieje, nie jest aktywne. Swoją rolę spełniało w 2016 i 2017 roku. Niewiele o nim wiadomo – na koncie Anny Grace nie ma żadnych zdjęć, nie ma znajomych, wydarzeń, w których brałaby udział. Jedyne, czego można się o niej dowiedzieć, to miejsce, w którym przebywa. Otóż są to, wg jej oznaczeń, Filipiny. A dokładnie Dipolog City.

Ciekawe – skąd na Filipinach takie zainteresowanie szczepieniami w Polsce?

@AnnaMaria vel Eliza Marcel

Inne konto – @AnnaMaria, 497 wzmianek o STOP NOP w ciągu ostatniego roku. Pod taką nazwą pojawia się w zestawieniach, jednak dziś Anna Maria nazywa się już Eliza Marcel – przynajmniej na FB. Poza tym o niej również niewiele wiadomo, choć mieszka (podobno) w Poznaniu. Znajome ma tylko dwie, pod jej publicznymi postami nie widać żadnych reakcji, nie pokazuje swojego zdjęcia profilowego.

Jest też konto @ZiutekBałamut (321 wpisów nt. szczepień w ciągu roku), które wcześniej nosiło jeszcze wdzięczniejszą nazwę – @Ziuta z Pogwizdowa.

@JustfitSok – 33 wypowiedzi przeciwko szczepieniom w ciągu ostatniego tygodnia, 3 znajomych, żadnych własnych zdjęć, zupełnie puste konto –  aktywność tylko na stronach związanych z ruchem antyszczepionkowym.

@MashaFa także nie pokazuje swego zdjęcia ani nie podaje nazwiska, ma tylko jedną polubioną stronę – grę Angry Birds Epic. Ma też mnóstwo znajomych z całego świata, także z Rosji – wszyscy to użytkownicy tej gry. @MashaFa gra, a poza tym często wypowiada się o szczepieniach – 212 wzmianek w ciągu ostatniego roku. I tylko o szczepieniach…

Rita, wcześniej Ewa: Polka – katoliczka na emigracji czy może…?

Najciekawsze jest jednak inne konto, które także pojawia się wśród najaktywniejszych antyszczepionkowców. Wyjątkowo nie podam nazwy użytkownika – wzorem wielu badaczy zajmujących się wojną informacyjną. Chodzi o to, by konto rozpoznane jako powiązane z prokremlowską propagandą, nadal działało, wtedy istnieje możliwość dalszej obserwacji.

Na potrzeby tego tekstu będziemy więc mówić o Ricie B. Rita B. jest Ritą od niedawna. Jeszcze kilka miesięcy temu funkcjonowała na FB jako Ewa J.

Przedstawia się jako Polka mieszkająca w Kanadzie. Jej zdjęcie profilowe to grafika twarzy przerobiona w programie komputerowym. Jest obserwowana przez zaledwie 12 osób, ale nie są one aktywne pod jej postami. Nigdy nie brała udziału w żadnym wydarzeniu na FB.

Jest za to bardzo aktywna, jeśli chodzi o grupy i strony. W polskojęzycznych grupach prezentuje się głównie jako wyznawczyni narodowo-katolickiego światopoglądu.

Jej najnowszy post na własnym profilu to zdjęcie Matki Boskiej z napisem „Niepokalane serce Maryi – módl się za nami”.

Należy m.in. do społeczności:

  • Narodowy Front Polski,
  • Stop dla ukrainizacji Polski,
  • Jezus – mój Bóg i Król teraz i na wieki,
  • Patriotyczna Polska.

Ale zanim uznamy ją za typową Polskę katoliczkę (choć na emigracji), warto spojrzeć na resztę jej aktywności. Rita jest aktywna np. w grupie Słowianie razem– a narracja o jedności Słowian (wśród których oczywiście znaczącą rolę odgrywają Rosjanie) jest bardzo często wykorzystywana przez rosyjską propagandę w sieciowej wojnie informacyjnej.

Rita włącza się też w społeczność Syrian News Activist– prowadzoną w języku arabskim stronę rewolucyjnych, niezależnych aktywistów syryjskich. Jeszcze ciekawsze informacje wynikają z analizy fanpage’ów polubionych przez Ritę.

Okazuje się, że Rita interesuje się wydarzeniami z wielu rejonów świata. Wśród polskich fanpage’ów interesują ją:

  • Radio Maryja,
  • Wprawo.pl,
  • Różaniec do granic,
  • Kontrrewolucja Informacyjna,
  • Kościół Starokatolicki w RP czy
  • Związek Jaszczurczy (nawiązujący do historycznej konspiracyjnej organizacji wojskowej obozu narodowego).

Ale lubi także:

  • SWT TV – fanpage osób, które analizują… ochronę kontrwywiadowczą Polski;
  • Kresy.pl – analitycy programu CEPA STRATCOM, badający rosyjską wojnę informacyjną w Europie, w swoich raportach opisują ten portal jako prokremlowskie medium;
  • Stop dla rusofobii – na tej stronie można się przekonać, że rusofobia to wymysł, a Rosja jest ok;
  • Ukrainiec nie jest moim bratem – fp antyukraiński;
  • Falangę – organizację założoną przez byłego szefa jednej z brygad ONR Bartosza Bekiera.

Jeszcze bardziej fascynujące są zagraniczne zainteresowania Rity. Otóż obserwuje ona np. fanpage’e:

  • The Palestinian Information Center,
  • nieoficjalną polskojęzyczną stronę prezydenta Syrii Bashara Al-Assada,
  • polskojęzyczną stronę informacyjną Wojna w Syrii oraz stronę Hands off Syria,
  • fanpage Imama Tawhidi’ego z Australii,
  • prorosyjski portal Voice of Europe,
  • The Jerusalem Post,
  • amerykańską organizację ortodoksyjnych antysyjonistycznych Żydów Neturei Karta International,
  • fanpage Alfie Evans Forever,
  • Syria News,
  • włoską organizację pomagającą krajom słabo rozwiniętym Steadfast Onlus
  • fanpage o tematyce słowiańskiej Lech/Lah/Polah – odkłamać dumne dzieje Ario-Słowian.

Spośród polskich osób publicznych lubi

  • Stanisława Michałkiewicza (słynnego ostatnio, radykalnego prawicowego nienawistnika, publicystę Radia Maryja),
  • posła Sylwestra Chruszcza (był w Kukiz’15, obecnie w Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego),
  • Roberta Winnickiego z Ruchu Narodowego,
  • byłego kandydata na prezydenta RP Grzegorza Brauna i
  • Jacka Wilka (partia Wolność).

W sumie Rita obserwuje 250 stron i należy do 45 grup.

Narodowo-katolicka Rita i antypapieski kanał na You Tube

Tak ciekawa świata kobieta na Facebooku zajmuje się przede wszystkim podawaniem linków do różnych „ciekawych” treści w grupach, do których należy, oraz w komentarzach do popularnych postów.

Część dotycząca szczepień to mniej więcej 25-30 proc. jej aktywności. W sumie w ciągu dwóch lat wygenerowała ona ok. 1,5 tys. wzmianek, z tym że miewała też kilkukrotnie 30-, 40 dniowe okresy nieaktywne.

Najwięcej postów napisała we wrześniu i październiku 2017 roku. Jakich? I tu znowu mamy bardzo ciekawą sytuację. Oczywiście wiele z nich dotyczy szczepień. Rita często publikowała linki do materiałów video z You Tube. Niestety, dziś trudno ocenić ich treść, bo większość YT usunął za naruszanie regulaminu. To zresztą również symptomatyczne.

Poza szczepieniami Ritę interesowały też inne tematy. Choćby uchodźcy i „grożąca Polsce” islamizacja oraz udział w niej… polskiego kościoła katolickiego.

Kilkunastokrotnie Rita udostępniła link do filmu „Kardynał Nycz – Zdrajca – otwiera Polskę na islamizację”, opublikowanego na kanale YT o nazwie „Byzantine Catholic Patriarchate”. Można na nim znaleźć filmy antykościelne, zwłaszcza antypapieskie, publikowane w kilku wersjach językowych: rosyjskiej, polskiej, ukraińskiej, angielskiej i słowackiej, czasem też hiszpańskiej i węgierskiej.

Specjalny film zatytułowany „Słowo dla Polski”, udostępniony na tym profilu, ma podtytuł: „Kroki Franciszka Bergoglia do zniszczenia” (Bergoglio to nazwisko papieża Franciszka). Czyli katolicka, narodowa Rita udostępnia antykatolickie filmy. Hm.

Rita zamieszcza też wiele antysemickich wpisów, jak choćby ten o Jarosławie Gowinie: „A czy to jest polskie nazwisko? Koncowka in wskazuje na ruskiego zyda” (pisow. oryg.).

Pisze najczęściej bez polskich czcionek, choć co jakiś czas pojawiają też posty napisane bezbłędną polszczyzną (zupełnie jakby pisała je jakaś inna osoba).

Linkuje treści z portalu Falanga, czasem z prorosyjskiego Sputnika News, materiały antyszczepionkowe znajduje na portalu o mocno wątpliwej wiarygodności alexjones.pl, podaje dalej link do transmisji wykładu Klubu Dmowskiego z Łodzi o ludobójstwie Polaków na Kresach Wschodnich.

Jednocześnie szeroko udostępnia materiał TVN24 o pobitym przez policję Igorze Stachowiaku (informacja wykorzystywana przez opozycję, a nie przez obóz narodowy). W swoich komentarzach używa epitetu „chazarskie”. Słowo to, w oderwaniu od znaczenia historycznego, w niektórych środowiskach dziś oznacza po prostu „żydowskie”, zgodnie z narracją, że wszyscy Żydzi pochodzą od Chazarów. Tę narrację prezentowali przede wszystkim Rosjanka Tatiana Graczowa, która wydała na ten temat kilka publikacji. W Polsce słowo to nadal jest mało popularne.

Rosyjskie trolle propagują niezgodę

Jak widać, Rita przede wszystkim sieje treści. Udostępnia linki, komentuje – ale zazwyczaj do komentarza dołącza link. Prezentuje się jako Polka o poglądach narodowych i katolickich, należy do wielu grup modlitewnych na Facebooku, a jednocześnie rozsiewa treści antypapieskie oraz pomawiające niektórych hierarchów Kościoła Katolickiego w Polsce.

We wrześniu 2017 r. napisała wręcz o zdradzie Episkopatu, ponieważ – jej zdaniem – Caritas sprowadza islamistów do Polski, a to oznacza zdradę kraju.

Kiedy pisze o szczepieniach, to np. udostępnia link do filmu o tym, że szczepionki zawierają ludzkie DNA. Ujawnia też „prawdę o transplantacjach” – czyli linkuje do materiałów, według których organy do transplantacji są pobierane od żywych dawców. Pokazuje filmiki nt. porywania polskich dzieci za granicę.

Podała dalej nagranie z wypowiedzią Jana Zbigniewa hr. Potockiego o rychłym końcu PiS, krytykuje rząd PiS w wielu komentarzach.

Rozsiewane przez nią treści nie pozwalają zbudować spójnego światopoglądu – za to doskonale pasują do sposobu działania rosyjskich trolli. Ich celem jest bowiem pogłębianie podziałów społecznych, wywoływanie chaosu, sianie strachu i nienawiści.

Dokładnie to robiła Rita na polskim Facebooku przez kilka ostatnich lat. Dołączenie do ruchu antyszczepionkowego było tylko jedną z wielu pól jej aktywności.

Co ważne, wszystkie poruszane przez nią tematy należą do rozpoznanych już wcześniej narracji rozpowszechnianych przez rosyjską propagandę w Polsce albo na świecie. Treści antyimigranckie, antyukraińskie i antysemickie, ale też związane z wojną w Syrii oraz z relacjami z Izraelem to w zasadzie propagandowy standard.

Kilka tygodni temu naukowcy amerykańscy opublikowali raport dotyczący aktywności rosyjskich trolli i botów właśnie na temat szczepień). Okazało się, że choć rosyjskie konta nie stanowią większości dyskutujących o szczepieniach w USA, są jednak w tej debacie bardzo aktywne. Konto Rity doskonale pasuje do wniosków naukowców nt. struktury aktywności rosyjskich kont.

Jak piszą Amerykanie, „rosyjskie trolle propagowały niezgodę. Konta udające prawdziwych użytkowników kreowały fałszywą równowagę, podważając publiczny konsensus nt. szczepień”.

„Jedną z ich strategii jest generowanie kilku tweetów na ten sam temat z zamiarem tzw. zalania dyskursu” – i dokładnie w ten sposób działa Rita, udostępniając ten sam link w kilkunastu miejscach. Naukowcy zwrócili uwagę także na częste odwołania do innych teorii spiskowych, co także jest wyraźnie widoczne w opisywanym przypadku.

Są tysiące takich Rit…

Wszystko wskazuje na to, że Rita jest jednym z tysięcy rosyjskich trolli w social media. Działa m.in. w obszarze polskojęzycznym. Wpływa na to, co myślą Polacy. Oczywiście nie jest sama – takich kont jest znacznie więcej. Nic by nie zdziałały, gdyby nie siały treści na podatnym gruncie.

Jedna Rita nie stanowi żadnego zagrożenia. Ale setki takich kont – owszem. Udostępniając w mediach społecznościowych emocjonalne treści wpływają na naszą psychikę. W pewien sposób sterują naszym zachowaniem. Nie robią tego „dla dobra ludzkości”, nie ujawniają żadnej prawdy, tylko pokazują propagandowe materiały po to, by zmieniać nasz sposób myślenia.

Ich zleceniodawcy chcą, abyśmy uwierzyli w serwowaną nam prawdę, bazują na emocjach, wobec których najtrudniej zachować otwarty umysł i krytyczne spojrzenie. To się dzieje cały czas, na naszych oczach.

Są tysiące takich Rit. I stale pracują.

 

Tekst ukazał się na portalu Oko.Press.

Wojskowy szturm na polskiego Twittera

Wiecie, jak intensywnie działa od niedawna wojsko na polskim Twitterze? W ciągu ostatnich dwóch miesięcy tylko na TT powstało 61 oficjalnych kont należących do podmiotów wchodzących w skład polskiego wojska. Razem z założonymi wcześniej jest ich dziś 86. Doliczając konta osobiste rzeczników i dowódców – kont, nad którymi choćby pośrednio czuwa MON, mamy na polskim Twitterze ok. 100. Taką oficjalną armią przekazową na jednym tylko medium społecznościowym dysponuje polski minister obrony narodowej – niezależnie od tego, kto nim jest. Oczywiście gdy ona powstawała, szefem MON był Antoni Macierewicz.

Jak pokazały ostatnie dni, ten polityk dysponuje też liczną nieoficjalną armią użytkowników social media – jednak instytucjonalnym kontom naprawdę warto się przyjrzeć.

 

Ile wojska w social media?

To dobry moment, by zadać sobie pytanie, czy absolutnie każda jednostka, placówka, instytucja musi mieć konto w social media?  Otóż twierdzę z całą mocą – nie musi! Naprawdę nie każda instytucja powinna prezentować w mediach społecznościowych swoją działalność, komunikować się z masami społecznymi i budować swój zewnętrzny wizerunek. Po prostu – cele niektórych instytucji związane są z inną działalnością niż z komunikacją zewnętrzną. Tak jest moim zdaniem z Agencją Wywiadu, której masowa komunikacja, jeśli jest nieumiejętnie prowadzona, może przynieść więcej szkody niż pożytku (a Agencja ma swój profil na TT), tak jest również z częścią instytucji i jednostek podległych MON. Nie to, żeby  wojsko miało się w ogóle nie komunikować ze społeczeństwem – nie o to chodzi! Rzecz w tym, że jako struktura wyjątkowo hierarchiczna i usystematyzowana, która raczej nie pozwala sobie na wielogłos płynący z różnych stron, może wystarczająco skutecznie informować o swoich działaniach za pomocą kilku profili w social media.

Tymczasem samych tylko kont instytucjonalnych polskie wojsko ma dziś na TT aż 86. Część z nich założono w latach wcześniejszych, od 2011 roku poczynając. Ale 61 kont powstało w 2017 roku, przede wszystkim w listopadzie i grudniu, oraz w styczniu 2018. W tym okresie założono m.in. 40 profili Wojewódzkich Komisji Uzupełnień. Swój profil ma więc m.in. WKU w Skierniewicach, Bielsko-Białej, Suwałkach, Gdyni, Białej Podlaskiej, Garwolinie, Grudziądzu, Siedlcach, Chorzowie, Malborku, Jaśle, Wyszkowie, Katowicach, Rybniku, Brodnicy, Tychach – i wiele innych. W tym samym czasie zaczęły masowo pojawiać się konta Wojewódzkich Sztabów Wojskowych. Do listopada 2017 r. było ich tylko kilka, teraz jest 14.

Ale wśród wojskowych profili można znaleźć wiele innych. Swoje konta prowadzą brygady, Wojskowy Instytut Medyczny, Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej, Sekcja Wychowania Fizycznego i Sportu 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej, 1. Baza Lotnictwa Transportowego w Warszawie, Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych, Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej, 10 Wojskowy Szpital Kliniczny w Bydgoszczy, Wojskowe Biuro Historyczne. Jest Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, Dowództwo Operacyjne RSZ i Dowództwo Garnizonu Warszawa. Mój ulubiony profil należy jednak do Orkiestry Wojskowej w Bydgoszczy.

 

Wojsko buduje sobie zasięg. W sieci.

Czy te wszystkie wojskowe podmioty naprawdę mają o czym informować?  Cóż, przede wszystkim konta te podają dalej tweety innych kont podległych MON, informacje samego ministerstwa oraz ministra obrony narodowej (np. jego wypowiedzi w mediach). Całe to grono wzajemnie więc buduje sobie zasięgi w sieci. Świeżo założone konta mają nielicznych obserwujących, inne – od kilkudziesięciu do ok. 200. Tylko te działające kilka lat mogą pochwalić się znacznie większą liczbą followersów – choć już niekoniecznie wysokim poziomem reakcji.

Co jeszcze można znaleźć na profilach? Wojewódzki Sztab Wojskowy w Rzeszowie składa życzenia świąteczne, pokazuje zdjęcia ze spotkania opłatkowego i informuje o pogrzebie mjr. Szymańskiego, żołnierza AK. WszW w Katowicach przypomina o Dniu Pamięci o Poległych i Zmarłych w Misjach i Operacjach Wojskowych, oddaje hołd górnikom poległym podczas pacyfikacji kopalni Wujek i przypomina o innych dniach pamięci oraz rocznicach. Informuje też o uruchomieniu programu Legii Akademickiej na jednej z uczelni. Poziom reakcji pod postami – od 0 do 3.

WKU Ostrołęka namawia do wstąpienia do Wojsk Obrony Terytorialnej, informuje o wolnych miejscach pracy i naborach. Liczba reakcji pod własnymi postami – najczęściej zero.

Sądząc po bardzo podobnych nazwach użytkowników kont wojewódzkich sztabów wojskowych oraz wojewódzkich komend uzupełnień, a także po bliskich sobie datach ich założenia można wnioskować, że konta powstały, bo taki był odgórny rozkaz. Ok, wojsko nie dyskutuje, tylko realizuje rozkazy. Pytanie jednak, po co taki rozkaz wydano, skoro ewidentnie widać, że nie stoi za nim jakaś głęboka koncepcja komunikacyjna.

Z moich analiz social media wynika, że tego typu działania – zakładanie dużej liczby kont, nad którymi ma się przynajmniej częściową kontrolę – służy najczęściej budowaniu zasięgów w sieci. Jeśli komuś zależy, by (teraz lub w przyszłości) mieć możliwość szybkiego i skutecznego rozpowszechnienia w sieci ważnej ze swego punktu widzenia informacji, stara się mieć dostęp do jak największej liczby kont, które szybko zareagują na konkretnego tweeta. Ten cel można osiągnąć na różne sposoby, ale m.in. przez stworzenie kont jak największej liczby podległych podmiotów. Wyobraźcie sobie Państwo – gdyby np. AMiRM zdecydował o stworzeniu kont na TT wszystkich swoich oddziałów w Polsce – byłoby tego trochę, prawda? Albo gdyby policja utworzyła konto każdemu komisariatowi. Sensu przekazowego nie miałoby to żadnego, ale budowanie zasięgu na TT – i owszem, jakiś zasięg by był.  Inną metodą na osiągnięcie tego samego celu jest tworzenie sztucznych kont, tzw. botów, jeszcze inną – budowanie grup płatnych trolli czy stworzenie agencji  internetowej, w której setki pracowników prowadzą anonimowe konta w social media (jak w słynnej „fabryce trolli” w Rosji).

Antoni Macierewicz – wyjątkowo wpływowy polityk

Oczywiście można zapytać, po co ministrowi Antoniemu Macierewiczowi (bo to za jego kadencji powstawały konta) budowanie armii wpływu na Twitterze? Na to pytanie nie znam odpowiedzi, a snuć przypuszczeń – po prostu się nie odważę… Ale liczę na Waszą wiedzę i wyobraźnie – podpowiecie? 😀

Żeby w pełni zobaczyć, jak znaczącą przestrzeń  wpływu zbudował dotychczasowy minister obrony narodowej Antoni Macierewicz, trzeba do analizy Twittera dodać jeszcze analizę sytuacji realnej. Widać ją zresztą doskonale w social media. Dwa istotne konta podległe MON to konto Wojsk Obrony Terytorialnej oraz niedawno uruchomionej Legii Akademickiej. Ci, którzy nie interesują się tą tematyką, mogą nawet nie wiedzieć, że na wielu uczelniach w Polsce ruszył pod koniec roku 2017 program Legii Akademickiej, który ma umożliwić chętnym studentom przeszkolenie wojskowe. Już zapisało się do niego ok. 6000 młodych ludzi w Polsce. Do tego dochodzą oczywiście „terytorialsi” z Wojsk Obrony Terytorialnej, czyli kolejne tysiące młodych Polaków związane z MON-em.

Dodajmy do tego to, co się dzieje w mediach społecznościowych od dymisji Antoniego Macierewicza. Wrzucona dla żartu do sieci petycja w jego obronie stała się nagle zupełnie na poważnie podpisywana i kolportowana przez zwolenników tego polityka praktycznie we wszystkich mediach społecznościowych. Na Twitterze dziesiątkami powstawały nowe konta, których jedyną aktywnością było udostępnianie linku do petycji. Wykorzystywano do tego również anonimowe konta założone w ostatnich miesiącach (często w listopadzie i grudniu 2017 r., czyli w tym samym czasie, gdy masowo powstawały konta instytucjonalne instytucji wojskowych). Na wielu anonimowych (i nie tylko) profilach krytykowano (bardzo!) wszystkich, którzy mieli wpływ na decyzję o odwołaniu tego polityka z rządu. Dostało się i prezydentowi Dudzie, i premierowi Morawieckiemu, i Jarosławowi Kaczyńskiemu.  Liczba poświęconych tweetów Macierewiczowi w środę do godz. 16.00 wyniosła ponad 14 tysięcy. Oczywiście, były to wpisy zarówno w obronie, jak i w kontrze – ale świadczy to o ogromnej aktywności tematu w sieci. Do godz. 21-szej pod petycją podpisało się 5780 osób.

 

Czy ktokolwiek jeszcze jest zdziwiony tym, że Antoni Macierewicz stracił stanowisko szefa MON-u, a przejął je jeden z najbardziej zaufanych współpracowników prezesa Jarosława Kaczyńskiego – Mariusz Błaszczak?  Antoni Macierewicz stawał się jednym z najbardziej wpływowych polityków w Polsce. A tacy ludzie wewnątrz partii zawsze stają się groźni…

 

Komentarz eksperta

O komentarz do działań wojska na Twitterze poprosiłam znakomitego eksperta – dr. inż. Macieja Milczanowskiego, byłego żołnierza, historyka, obecnie nauczyciela akademickiego, blogera specjalizującego się w kwestiach strategii, przywództwa i bezpieczeństwa:

– Problem mediów społecznościowych w wojsku to kwestia złożona z kilku powodów. Po pierwsze wojsko ma być apolityczne. Apolityczność jednak nie polega na braku poglądów, ale nie wyrażaniu ich publicznie, tak aby nie powstało wrażenie, że wojsko wspiera jakąkolwiek partię polityczną. Dlatego też wpisy wojskowych mają szczególne znaczenie. Czynny wojskowy, który zamieszcza jako awatar swoje zdjęcie w mundurze, reprezentuje w pewnej mierze wojsko, niezależnie czy tego chce czy nie i czy ma tego świadomość czy nie. Dlatego właśnie wystąpienia publiczne wojskowych zawsze były nadzorowane przez przełożonych. Dopóki takie wystąpienie miało czysto prywatny charakter (bez  munduru, przywoływania nazwy jednostki w której służy itd.) wojskowy wypowiada się za siebie, ale nawet wówczas powinien mieć świadomość, że wymagane są od niego najwyższe standardy debaty publicznej.

Niestety w ostatnich latach sytuacja bardzo się zmienia. Konflikt polityczny w Polsce schodzi do domów, szkół i niestety coraz bardziej dzieli także żołnierzy. Wojskowi oglądając coraz ostrzejsze tyrady propagandowe w mediach ulegają radykalizacji tak samo jak reszta społeczeństwa. Stąd pojawiają się coraz częściej nie tylko wypowiedzi ostre ludzi w mundurze, ale także takie które określamy mianem hejtu.

Jak wcześniej wspomniałem wojsko posiada narzędzia do monitorowania wystąpień publicznych żołnierzy. Może z tych narzędzi korzystać lub nie, ale tez może je wykorzystywać na różne sposoby. Z drugiej strony wszystkie instytucje zauważają konieczność budowania swojej marki – opinii na swój temat w sieci. W wojsku także już ponad dekadę temu pojawiały się polecenia tworzenia stron internetowych jednostek wojskowych. W ubiegłym roku z tego co wiem pojawiło się polecenie zakładania kont na Twitterze.

Jednak to co było łatwe w Warszawie, w jednostkach liniowych nastręczało wielu kłopotów, z uwagi na brak specjalistów od marketingu, PR-owców, specjalistów od sieci itd., przykładem jest to, że przez lata wyznaczano na rzeczników prasowych oficerów, bez kompletnie żadnego przygotowania.  Przede wszystkim jednak w jednostkach tych wojsko inaczej postrzega swoją służbę niż mogą to widzieć politycy. Żołnierze w takich jednostkach koncentrują się na swoich obowiązkach, działaniach i co najwyżej upamiętnianiu tych działań, a nie na budowaniu PR-u, jaki jest konieczny w mediach społecznościowych. Dobrze widać to w USA, gdzie działania PR-owe zostały przejęte przez DoD, i tam są prezentowane osiągnięcia jednostek.

Ostatnie działania polegające na tworzeniu kont twitterowych w ubiegłym roku przez jednostki wojskowe jest zapewne obarczone takimi właśnie problemami jak opisane wcześniej. Konta powstają, ale często są prowadzone przez osoby, które z przyczyn wyżej opisanych nie posiadają nie tylko wiedzy o autoprezentacji, ale też nie rozumieją specyfiki mediów społecznościowych. W efekcie konta te są mało aktywne, na zasadzie: „kazali to założyliśmy, ale lepie nie pisać dużo, bo się komuś narazimy”. Oczywiście są wyjątki, świetnie i odważnie prowadzonych wojskowych kont na TT, co wcale nie sprawia,  że łamane są zasady apolityczności. Kluczowe jest jednak to, kto takie konto prowadzi i jakie ma relacje z dowódcą. Jeśli jest to porucznik, który ma to zrobić tak żeby było dobrze, to sukcesów nie będzie.

Podsumowując, nawet jeśli któryś z polityków chciałby poprzez konta w mediach społecznościowych budować swój obraz, to zderzy się z problemem, który dla wielu wojskowych jest świętością: APOLITYCZNOŚĆ WOJSKA, ale też małe obeznanie z tymi mediami wyznaczanych do tego wojskowych. Potrzeba by było długiej pracy stricte politycznej i propagandowej w wojsku (znanej z PRL), żeby taki konstrukt zadziałał. Być może stąd widać szarpnięcia z „góry” w tej dziedzinie i opór „dołów”, który nie musi być wcale sprzeciwem.

 

Zrób sobie sondaż! Jak nami manipulują w sieci

Ok, przyznaję się – jestem naiwna. Cóż, każdy ma jakieś wady. 😉 Jestem naiwna, bo wciąż wierzę, że prawda ma znaczenie. Pocieszam się, że może przynajmniej jest to ten pozytywny rodzaj naiwności, który pozwala mi wierzyć (a nawet tak działać), że uczciwość jest lepszym rozwiązaniem niż kłamstwo, a manipulacja ludźmi zasługuje wyłącznie na pogardę. Dlatego wkurza mnie, jak łatwo dajemy sobą manipulować w sieci – nie ze złej woli, z braku zastanowienia czy z naiwności właśnie. Często po prostu nie mamy możliwości, by się temu przeciwstawić, bo nie wiemy, że zostaliśmy zmanipulowani. Aby to choć trochę zmienić,  postanowiłam na blogu raz na jakiś czas ujawniać sieciowe manipulacje i – jeśli to możliwe – pokazywać sposoby ich wykrywania.

Dziś o sondażach opinii publicznej. Sondaże są potrzebne nie tylko politykom. Wszyscy mniej lub bardziej świadomie kierujemy się ich wynikami. Gdyby 90 proc. Polaków popierało przyjęcie uchodźców – to ludzie temu przeciwni zaczęliby się zastanawiać, że może nie mają racji, skoro większość jest za. Kiedy przed wyborami partia X ma dwa razy wyższe poparcie niż partia Y – to wiadomo, że lepiej zagłosować na X, bo nikt nie lubi identyfikować się z przegranymi, to psychologicznie dowiedzione.  Sondaże mają silny wpływ społeczny, są więc wymarzoną przestrzenią manipulacji.

Już chyba wszyscy wiemy, że tzw. sondy internetowe, pojawiające się na różnych portalach, nie są wiarygodne nawet w minimalnym stopniu, ponieważ nie biorą w nich udziału reprezentanci różnych grup społecznych, a po prostu zainteresowani użytkownicy danego portalu (czasem biorą udział w sondzie wielokrotnie, jeśli taka opcja nie została zablokowana). Sondy chętnie są też trollowane przez armie trollów działających na konkretne zlecenie – jeśli wynik ma być pozytywny dla danej opcji (politycznej czy biznesowej), wystarczy wysłać link do trolli, a te klikną tyle razy, aż wynik zrobi się odpowiedni. Jeśli kierujemy się wynikiem takiej sondy podczas podejmowania jakiejkolwiek decyzji – powinniśmy mieć świadomość, że zostaliśmy zmanipulowani.

Znacznie większy wpływ na nasze otoczenie ma jednak manipulacja dużymi badaniami opinii publicznych. Badania robione w sposób wiarygodny, reprezentatywne, prezentujące prawdziwy rozkład głosów dla zadanego pytania – są bardzo ważne, ale i bardzo drogie. Koszty sięgają kilkudziesięciu albo kilkuset tysięcy złotych. Zlecający badania – media, partie, korporacje, firmy – szukają więc oszczędności. W sumie nic dziwnego. A skoro jest popyt, będzie też i podaż.

Na polskim rynku jakiś czas temu pojawił się internetowy panel badawczy – nazwijmy go panelem R. Działa w prosty sposób: rejestrujesz się i wypełniasz ankiety na rozmaite tematy. Oczywiście wcześniej określasz płeć, wiek, zainteresowania, miejsce zamieszkania i inne dane demograficzne. Ankiety R. trafiają do określonych osób, dobranych pod względem próby ważnej dla konkretnego badania. Na razie wszystko wygląda pięknie. A jednak wyniki badań z R. często różnią się od wyników innych sondaży. Dlaczego?

Otóż panel R. uczestnikom za wypełnianie ankiet oferuje nagrody.  Za każdą ankietę dostajesz punkty, potem możesz je wymienić na np. zegarek, suszarkę, książkę, komplet sztućców. Przesyłki z nagrodami – jak zapewnia R. – dostarczane są prosto do domu. Już logując się do R. pierwsze pytanie, na które odpowiada uczestnik, to pytanie o rodzaj nagród, które się preferuje. Potem mowa jest także o sklepie R., w którym można wybierać upominki. Ale fajnie!

Ok, to w czym problem? W tym, że uczestnicy ankiet wybierani są nie spośród wszystkich Polaków, a spośród zamkniętego grona osób, które z własnej woli postanowiły uczestniczyć w ankietach. To zbiór zamknięty i wcale niekoniecznie światopoglądowo, wiekowo czy społecznie reprezentatywny. Choć panel R. twierdzi inaczej i zapewnia o wiarygodności swoich badań.

Zagrożeń jest sporo. Po pierwsze – w badaniach mogą brać udział osoby, które nie znają i nie rozumieją przedmiotu badania, a więc stawianych pytań, ale chcą dostać nagrodę, więc wypełniają kolejne ankiety, klikając na chybił trafił. Po drugie – użytkownicy mogą przy logowaniu podać fałszywe dane na swój temat. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że panel R. jest dostępny już dla 15-latków, z łatwością wyobrażam sobie 13- i 14-latków, którzy logują się do panelu podając nieprawdziwe dane (choćby wiekowe) – a ich odpowiedzi zliczane są jako właściwe dla grupy, którą wpisali.  Wszystko dzieje się internetowo –  nie ma jak zweryfikować prawdziwości podanych danych.

Po trzecie – skoro rozmaite środowiska stać na utrzymywanie płatnych trolli, nic nie stoi na przeszkodzie, by te trolle zarejestrować w panelu R., prawda? Troll to najczęściej zwykły człowiek, który zdecydował się w ten sposób zarabiać – wrzuca posty określonej treści do sieci i dostaje za to pieniądze. Ten sam człowiek jest więc również wiarygodny dla panelu R. i może stać się jego uczestnikiem. I jeszcze dostanie za to nagrodę!

Czy jest tylko jeden taki panel, w Polsce? Nie. Tego typu metodami posługują się rozmaite portale badawcze, choć R. ma akurat dość mocno rozbudowaną część sklepową. 😉

Teraz połączmy to w całość. Jest jasne, że przy tego typu systemie zbierania danych nie można mówić o żadnej wiarygodności – choć panel R. chętnie się na wiarygodność swoich badań powołuje i nie wspomina o zagrożeniach związanych z realizowaną przez siebie metodą badawczą.  Prawdziwy jest za to fakt, że badania są dużo tańsze niż tradycyjne (wykonywane metodą face to face lub telefoniczną, na podstawie reprezentatywnej – nie tylko ilościowo – próby).

Gdyby badania prowadzone w ten sposób były niszą wśród cytowanych sondaży, nie byłyby problemem. Niestety, jest ich coraz więcej z powodu ceny  – z takich badań korzystają ministerstwa, i partie, i firmy, i wiele instytucji publicznych. Na podstawie takich badań podejmowane są ważne decyzje w Polsce. Takie właśnie badania cytowane są przez największe media i wpływowych polityków.

Jaką szansę mamy my, zwykli zjadacze chleba, by nie uwierzyć w to, że większość młodych popiera właśnie tę partię, a większość średniego pokolenia jest za taką reformą, skoro przebadano aż 1000 osób na panelu internetowym i właśnie słyszymy, co wynika z ich odpowiedzi?

Żadnej.

Jedyne rozwiązanie, to bardzo dokładnie sprawdzać, kto zrobił badanie i jaką metodą – taka informacja musi być podana przy cytowanych sondażach. A potem sprawdźcie, czy można mu ufać. Jeśli nie można – wyrzućcie te wyniki z głowy, z sieci, ze swoich profili w social media. Tak aby nie miały wpływu ani na Was, ani na Waszych znajomych.

Ps. Wybaczcie, że nie podaję nazwy panelu. Choć on naprawdę istnieje. I działa. I nie jest jedyny…

Czy wiesz, że żyjesz w bańce?

Czy wiesz, że żyjesz w bańce? Informacyjnej. Albo inaczej – filtrującej. Żyjesz w niej zwłaszcza wtedy, gdy jesteś użytkownikiem social media, blogujesz i czytasz blogi, serfujesz po necie.  Bańka – jak to bańka – jest przezroczysta, a więc w zasadzie niewidzialna. Nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, jednak będąc w środku jesteś skutecznie odcięty od reszty świata. Znasz tylko to, co mieści się pod bańkową kopułą. Do reszty nie masz dostępu. Jest ci miło, bo ciągle obracasz się w znanym sobie świecie, przyjemnym i wygodnym, a jeśli nawet coś w nim nie jest wygodne – to na tyle znane, że już się do tego przyzwyczaiłeś.

W Twojej bańce znajomi mają podobne opinie.  Koledzy robią w zasadzie to samo, co Ty. Koleżanki  chodzą na podobne filmy, używają tych samych kosmetyków i czytają fajne książki. W gazetach, które czytasz w sieci, piszą to, co zgadza się z Twoimi poglądami. W telewizji wybierasz programy podpowiadane przez znajomych – więc dalej jest miło. Jest znajomo, czyli – sympatycznie.

Tyle tylko, że to jedno wielkie złudzenie. Mit. Ułuda. Albo po prostu – manipulacja. Czy na pewno chcesz tak żyć?

Nie, wcale nie piszę teraz o ruchu New Age.  Piszę o internecie, biznesie i pieniądzach. I gigantycznej walce o wpływy, a więc również o polityce – tej największej, globalnej.

 

Jak to działa?

Wielkie korporacje dominujące w sieci cały czas analizują nasze działania w internecie. Zapisują, czego szukamy, czym jesteśmy zainteresowani, na jakie strony wchodzimy. Jakie treści lajkujemy, co udostępniamy, w jakich dyskusjach bierzemy udział. Jakie sprawdzamy ogłoszenia, z jakich porównywarek korzystamy. Gdybyś dzięki tym danym przeanalizował działania jednego człowieka, mógłbyś go bardzo dokładnie poznać. Podejrzewam, że znacznie dokładniej, niż on sam by sobie tego życzył.

Dobrze, ok, to nic nowego – powiesz. Każdy choć odrobinę bardziej świadomy użytkownik sieci czytał wiele razy o zbieraniu danych przez korporacje. Algorytm Facebooka działa przecież obliczając ponad 100 000 zmiennych – i na ich podstawie podsuwa nam te, a nie inne posty do lajkowania, wyświetla reklamy na tablicy, podpowiada znajomych itd.

Kluczowe jednak są  konsekwencje tych algorytmicznych analiz – konsekwencje, które sami ponosimy. Otóż skoro w sieci cały czas dostajemy tylko to, czego oczekujemy, nie mamy szans zobaczyć tego, czego… nie chcemy – a co przecież istnieje! Nie mamy szansy na to, by: przeczytać skrajnie odmienne opinie, zobaczyć posty osób z zupełnie innego środowiska,  włączyć się w dyskusję znajomych o odmiennych poglądach politycznych czy o innych zainteresowaniach. Dostajemy to, co znajome i to, co podobne – a jednocześnie jesteśmy odcinani od tego, co inne. 

Dzięki bańce informacyjnej świat wydaje nam się cudownie jednorodny, przy czym nie budzi to naszych wątpliwości. Przecież w social media czytamy tyle wpisów, mamy tak wielu znajomych, uczestniczymy w licznych dyskusjach – a większość dyskutantów albo się z nami zgadza, albo ma poglądy inne od naszych, ale nie jakoś skrajnie rozbieżne. Świat jawi się nam jako przestrzeń wypełniona ludźmi podobnymi do nas.

 

Jest miło – ale…

Jest miło tylko do pewnego momentu.  Przychodzą chwile, podczas których zderzamy się z innymi bańkami – i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, okazuje się, że rzeczywistość jest chaotyczna, niejednorodna, kompletnie pomieszana i podzielona. Nasza bańka informacyjna zderza się z inną – w każdej siedzą zadowoleni ze swojej przestrzeni ludzie, którzy zapomnieli (albo nie wiedzą), że obok są inne bańki z zupełnie innymi światami…

Moment zderzenia jest bolesny. Nagle świat przestaje być zrozumiały, a  to wywołuje poczucie zagrożenia. Bo skoro wszyscy do tej pory byli tak do mnie podobni –  dlaczego wyniki wyborów są zupełnie inne niż te, jakich oczekiwaliśmy? Przecież wszyscy wokół myślą prawie tak samo, skąd więc te głosy na przeciwników politycznych? Skoro wszyscy piszą, że nie oglądają TVP, skąd te miliony widzów wykazywane w zestawieniach? Skoro wszyscy są przeciw przyjęciu uchodźców, dlaczego podejmują decyzje o tym, żeby jednak otworzyć dla uchodźców granice? Skoro wszyscy chcą walczyć, co tu robią ci wstrętni pacyfiści? Skoro wszyscy wiedzą, że łosie to zło, bo wyłażą na drogi prosto pod samochody, skąd się biorą nagle ci dziwaczni ekolodzy? I odwrotnie – skoro wszyscy mówią o konieczności chronienia przyrody, skąd się biorą tak liczni zwolennicy wycinki lasów? Przecież nigdy, podczas żadnej dyskusji w social media, się z nimi nie spotkałem!

Żyjąc w bańkach informacyjnych tracimy kontakt z ludźmi o innych poglądach. Nie wiemy, o czym myślą, czego pragną, na co się nie zgadzają.  Trochę przypomina mi to średniowiecze, gdy ludzie żyli w swoich wioskach, nie mając kontaktu z sąsiadami odległymi o tydzień drogi od ich wsi. Zycie toczyło się tylko tu, w tej jednej wiosce, może jeszcze w kilku innych obok – ale na tym kończył się świat. Dziś mamy globalizację, ale tak naprawdę dalej żyjemy w średniowiecznych wioskach, coraz bardziej jednorodnych – tyle że cyfrowych.

 

Uwaga, zderzenie! Dwie Polski, dwie bańki informacyjne

To może tłumaczyć obserwowany dziś w naszym kraju  biegunowy podział na tzw. dwie Polski,  przestrzenie ludzi o skrajnie odmiennych poglądach na to, jak powinien wyglądać świat i nasza codzienność.  Mieszkańcy każdej z tych polskich baniek informacyjnych są przekonani o swoich racjach – i o kompletnej ignorancji drugiej strony. Kiedy bańki zderzają się (a dzieje się to bardzo często), pojawia się poczucie zagrożenia. Tak naprawdę wynika ono z niemożności poznania, braku kontaktu, a przez to – braku zrozumienia. W momencie zderzenia nie wiemy jednak, że problem można by rozwiązać kontaktując się ze sobą. W momencie zderzenia ktoś zaburza nam bezpieczny, poukładany świat – trzeba go jak najszybciej odseparować. Rozpoczynamy więc walkę z „innym”, a celem walki jest jak najszybsze odsunięcie się od niepasującej do nas bańki informacyjnej. Dystans rośnie – i wtedy znów wraca spokój…

Niestety, lekarstwem nie jest zwykła rozmowa – ona już dziś nie wystarczy. Mówimy przecież o zderzeniu dwóch światów – a ich odmienności nie da się zaakceptować podczas zwyczajnej rozmowy.

Sieciowe korporacje są zainteresowane podtrzymywaniem naszych baniek.  Dzięki temu łatwiej im docierać do odbiorców z celowanymi reklamami, sterować zachowaniami konsumpcyjnymi.  Wielcy gracze mogą w coraz większym stopniu kontrolować całe środowiska, wpływać na ich zachowania, kreować mody, trendy, antytrendy. Przy czym obiekty tej kontroli nie są jej świadome. Nikt nas przecież nie pytał o zgodę na zamknięcie w bańce informacyjnej. A jeśli dzieje się to bez naszej zgody – jest czystą manipulacją. Jej rozmiary dziś nawet trudno określić.

Czy to jest dobre dla nas?

Nie wiem.

Może każdy musi znaleźć własną odpowiedź – czy woli zamknięty świat ludzi podobnych do niego, w którym jest bezpiecznie do momentu zderzenia, czy chciałby poznać świat też poza własną  bańką.

A Ty – jak wolisz?