ANNA MIERZYŃSKA

Analizuję dezinformację w sieci i jej wpływ na ludzi

ANNA MIERZYŃSKA

Scenariusz rosyjski na wybory do PE: zniszczyć Unię od środka.

 

Celem dalekosiężnym jest bowiem zniszczenie Unii Europejskiej. Właśnie dlatego najbliższe pół roku będzie w sieci okresem wysiłków destabilizacyjnych.

Scenariusz rosyjski

Wyobraź sobie, że jesteś prezydentem wielkiego, ale słabego ekonomicznie państwa, a twoim celem jest wzmocnienie swojej pozycji w Europie. Z tego punktu widzenia najlepiej byłoby, by Unia się rozpadła. Każde państwa pojedynczo będzie dużo słabsze niż Unia w całości.

Jaką przyjąć strategię?

  • Wykorzystać zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego.
  • Doprowadzić do tego, by w jak największej liczbie państw unijnych wystartowały ugrupowania antyunijne. Jeśli w dużej liczbie ich przedstawiciele wejdą do PE, będą dalej sami pracować nad zniszczeniem wspólnoty od środka.
  • Zwiększyć poparcie dla startujących w wyborach ugrupowań antyunijnych. Co zrobić, by ludzie zechcieli głosować na eurosceptyków? Wywołać strach. Strach jest najpotężniejszą i najtańszą bronią.

Trzeba więc Unię rozchybotać wewnętrznie najmocniej, jak się da, aby obserwujący to chybotanie obywatele chcieli głosować na tych, którzy obiecają jak najszybsze opuszczenie niestabilnej łodzi.

Czy prezydent Rosji Władimir Putin właśnie taki ma plan na najbliższe pół roku? Nie wiem. Ale to, co obserwujemy zarówno w realu, jak i w sieci, jest coraz bliższe temu scenariuszowi.

Boty atakują europosłów i unijne instytucje

Do eurowyborów zostało kilka miesięcy. W sieci już od jakiegoś czasu da się zaobserwować działania, które mogą wskazywać na przygotowania do nich rosyjskiej propagandy. Widać to także w polskojęzycznej części mediów społecznościowych.

Przez cały 2018 rok największe przyrosty botów na twitterowych kontach można było obserwować głównie u tych polskich polityków, którzy działają, lub są rozpoznawalni na poziomie europejskim, a nie krajowym.

Opisywałam to kilkakrotnie. Charakterystyczny trend – skokowe przyrosty fałszywych followersów pojawiały się u Donalda Tuska, Radosława Sikorskiego, Andrzeja Dudy, Jerzego Buzka, Michała Boniego – a były znacznie mniejsze (lub nie było ich wcale) choćby u Mateusza Morawieckiego czy Grzegorza Schetyny.

Kiedy Twitter ogłaszał czyszczenie sieci z fałszywych kont, np. w lipcu – największe spadki także odnotowano u tych samych polityków. W październiku sytuacja się powtórzyła. Dwukrotnie, 5-8 października i 10-12 października, tym samym polskim politykom znów skokowo wzrosła liczba followersów:

  • prezydentowi Dudzie o 2,6 tys. fanów,
  • Donaldowi Tuskowi o 6,5 tys. fanów,
  • Radosławowi Sikorskiemu o 8 tys. fanów,
  • Jerzemu Buzkowi o 3,5 tys.

Te same skoki, w tych samych dniach, można było zauważyć choćby na koncie twitterowym Komisji Europejskiej. Najciekawsze było jednak to, kogo jeszcze obserwowali nowi (i wielojęzyczni) followersi  – bardzo często były to instytucje unijne, posłowie (z różnych państw) do Parlamentu Europejskiego, osoby funkcyjne w strukturach UE.

Niektóre były nastawione na obserwowanie użytkowników z jednego konkretnego państwa, inne stawały się followersami polityków unijnej czołówki politycznej oraz jednocześnie prezydenta USA Donalda Trumpa i innych wiodących polityków amerykańskich.

Pierwszy raz obserwowałam tak licznie konta, które postanowiły śledzić posłów do Parlamentu Europejskiego oraz instytucje unijne. Wcześniej nie cieszyły się one taką popularnością wśród botów.

Może najciekawsze jest jednak to, że kiedy Twitter w listopadzie poinformował o kolejnej akcji usuwania fałszywych kont, z obserwowanych kont polityków zniknęło praktycznie tylu followersów, ilu przyrosło w czasie dwóch skoków w październiku. Chyba najlepiej pokazują to wykresy followersów u Jerzego Buzka i Radosława Sikorskiego.

Trzy grupy Polexit

W tym samym czasie na Facebooku można obserwować aktywność trzech grup wspierających Polexit. Dwie istnieją od kilku lat. Pierwsza, choć w nazwie ma Polexit, w zasadzie o nim nie pisze, informuje szeroko o wydarzeniach politycznych.

Na drugiej zwracają uwagę konta administratorek – trzy, które administrują grupą najdłużej, jako zdjęcia profilowe mają ustawione zdjęcia modelek, zaś aktywność na ich własnych kontach jest zadziwiająco niska.

Alexandra – wg tego, co napisała na FB – mieszka w Nowym Jorku, ma zaledwie czterech znajomych. Antonia także mieszka w Nowym Jorku, na FB nie ma ani jednego znajomego. Monika i Barbara też żyją w NY – zaskakująca zbieżność miejsc i zainteresowań, prawda?

To oczywiście fałszywe konta, nie wiadomo więc, kto zarządza tą grupą ani kto ją stworzył, ale działa na rzecz wyjścia Polski z UE.

Trzecia grupa powstała w kwietniu 2018, jest powiązana z prawicowym fanpage’em Bastion Europy. Była też czwarta, na której można było zaobserwować wysoką aktywność propagandowych kont rosyjskich, ale zniknęła. Prawdopodobnie została zawieszona przez samego Facebooka.

Portal „unijny”, serwery w Malezji

Jednocześnie w sieci pojawiły się i pojawiają kolejne portale quasi-informacyjne. Można np. zaobserwować polskojęzyczne witryny, które robiono na tyle pospiesznie, że przy korzystaniu z szablonu edytora nie usunięto wszystkich technicznych napisów, i te pojawiają się np. przy otwieraniu kolejnej karty – a wtedy widać, że są napisane w języku rosyjskim.

Witryny te na razie nie rozpowszechniają treści politycznych, raczej budują zasięgi zamieszczając clickbaitowe [zachęcające do kliknięcia] materiały.

Dużo poważniejsze to strony, które powstają po to, by – jak się wydaje – wpływać na polityków i urzędników unijnych. To choćby portal euanticorruption.com. Strona, kojarząca się ze względu na nazwę z inicjatywą unijną, nie ma z UE nic wspólnego, jej autorzy są anonimowi, twierdzą, że są grupą freelancerów, pracujących społecznie, oraz że kontrola nad stroną jest rozproszona. Na portalu nie ma adresu redakcji, tylko pusty formularz kontaktowy.

Portal publikuje (w języku angielskim) sensacyjne doniesienia dotyczące wątków korupcyjnych w rozmaitych państwach. Domenę zarejestrowano 16 sierpnia 2018, numer identyfikacyjny – IP – wskazuje na lokalizację w Holandii, ale już serwery pocztowe działają w… Malezji.

Sporo artykułów na portalu dotyczy choćby działającej w Polsce Fundacji Otwarty Dialog – oczywiście w negatywny dla niej sposób. Ale są też bardzo krytyczne materiały na temat państw, które rzadko stają się bohaterami artykułów w mediach zachodnich: Albanii, Mołdawii, Bośni i Hercegowiny, Kazachstanu oraz Rumunii czy Łotwy.

Pojawił się tam news o finansowych powiązaniach Trumpa i Rudolfa Gulianiego (byłego burmistrza Nowego Jorku) z kazachskim oligarchą Ablyazovem, skłóconym z prezydentem Kazachstanu i przebywającym na emigracji.

Tego samego Ablyazova – wg portalu – wspierać miała Ana Gomes, eurodeputowana, wiceprzewodnicząca unijnej Komisji Specjalnej ds. Przestępstw Finansowych.

Gomes stanowczo zaprotestowała, zdementowała tę informację, zawiadomiła też służby o dezinformacji rozpowszechnianej na jej temat przez opisywany portal – ale ten nadal działa.

Z danych Similar Web wynika, że treści tego portalu rozpowszechniane były przede wszystkim na Facebooku, jednak FB zablokował jego fanpage. Teraz głównym kanałem jest Twitter. Po prześledzeniu historii twitterowego konta @eu_anti_corrupt okazuje się, że jego głównym celem jest informowanie o Brexicie, tyle że na samym portalu o Brexicie informacji jak na lekarstwo, za to o Kazachstanie i Mołdawii – znacznie więcej.

„Żółte kamizelki” i rosyjskie trolle

Przygotowania w sieci trwają, aż przychodzi druga połowa listopada. We Francji zaczynają się protesty „żółtych kamizelek”, na Morzu Azowskim wybucha kryzys między Ukrainą a Rosją. W Polsce najpierw żyjemy tym drugim wydarzeniem. Obserwowane przeze mnie portale i konta szerzące rosyjską propagandę intensywnie rozpowszechniają narrację, że to Ukraina jest winna całemu zajściu – oraz że za chwilę dojdzie do wybuchu III wojny światowej, z winy Ukrainy oczywiście.

W social media wybuchają dyskusje, w których narracja ta jest silnie podbijana. Wzór przekazu jest prosty (choć fałszywy): Ukraina jest zła, Rosja dobra, ale musi się bronić przed ukraińską agresją.

W ostatnich dniach listopada jednak, gdy temat Morza Azowskiego nieco opada (III wojna światowa po raz kolejny nie wybuchła), propaganda przerzuca się na Francję. Wcześniej niż protesty we Francji  zainteresują mainstreamowe polskie media, informują o nich m.in. Sputnik i RT (Russia Today), ale też takie portale jak kresy.pl (do 10 grudnia aż 16 artykułów) czy nczas.com (23 artykuły).

Do weekendu 8-9 grudnia dyskutuje o tych wydarzeniach prawie cała prawicowa część polskiego internetu: ich zdaniem protesty są dowodem na to, że Francja nie ma prawa w żadnej dziedzinie pouczać Polski, bo sama nie radzi sobie z własnymi problemami.

W tych dniach relację live z protestów (co ciekawe, tylko z bardziej agresywnych zajść) prowadzi Russia Today – i to na tę transmisję można natknąć się w polskich mediach społecznościowych. W weekend najpierw użytkownicy Twittera, a potem światowe media zaczynają pisać o tym, że coraz więcej jest rosyjskich śladów we francuskich protestach.

Na stronie badawczego projektu Hamilton68, który na bieżąco monitoruje aktywność zidentyfikowanych kont prorosyjskich na TT, widać, że najpopularniejszym używanym przez te konta hashtagiem jest właśnie #giletjaunes (żółte kamizelki), kolejne cztery także dotyczą Francji.

Dzienniki „The Times”, „Bloomberg” i „Le Figaro” informują o aktywności rosyjskich trolli i masowym tworzeniu postów, które zachęcają do udziału w protestach, oraz pokazują (w dużej mierze fake’owe) zdjęcia oraz nagrania agresywnych francuskich policjantów wobec protestujących (po sprawdzeniu często okazuje się, że materiały te nie pochodzą z tych protestów).

Rząd francuski ogłasza, że z tego powodu sprawdza kilkaset kont na Twitterze. Na TT pojawiają się nagrania obserwatorów protestów, na których słychać, że ubrane w żółte kamizelki grupy młodych mężczyzn nawołują się po rosyjsku. Inni twitterowicze sprawdzają powiązania najbardziej aktywnych kont w tym temacie – i natrafiają na klasyczne boty.

Kiedy w weekend zastanawiam się, dlaczego temat ten podbijany jest przez rosyjskie trolle także w Polsce, wśród komentarzy pod artykułem na portalu interia.pl (w chwili, gdy je czytam, jest ich ponad 3 tysiące, to wyjątkowo duża liczba) zauważam taki: „Właśnie obudziła się Francja, czas na pozostałe Eurolandy!”

Może właśnie o to chodzi? O motywowanie obywateli innych państw do wyjścia na ulicę? Zwłaszcza że na Twitterze i niektórych portalach informacyjnych pojawia się kolejna narracja: protesty „żółtych kamizelek” rozszerzają się na całą Europę! Już nie tylko Francja, nie tylko Belgia, ale i Włochy! Na zdjęciu widać co prawda kilkunastoosobową grupę  osób w kamizelkach i nic więcej, ale tweety można napisać.

Trwa chybotanie unijną łódką. Ukraina i zapowiedź III wojny światowej, Francja – i opowieść o protestach rozlewających się na całą Europę. Do tego szczytowa faza negocjacji ws. Brexitu i niestabilna sytuacja w Wielkiej Brytanii, oraz odejście Angeli Merkel z przewodniczącej partii CDU.

To nie przypadek, że właśnie teraz doszło do hakerskich cyberataków na komputery członków Bundestagu, pracowników niemieckich sił zbrojnych i kilku niemieckich ambasad, a przeprowadziła je rosyjska grupa hakerów nazywana Snake?

Ostatni atak miał miejsce, wg Der Spiegel, 14 listopada. Warto pamiętać, że oddziaływanie Rosjan na wybory prezydenckie w USA zaczęło się właśnie od zhakowania skrzynek mailowych kilku polityków z otoczenia Hilary Clinton i z Partii Demokratycznej.

Polska: eurosceptycy razem w eurowyborach

W tym samym czasie w Polsce dochodzi do istotnego wydarzenia, które jednak mało kto zauważa. Ruch Narodowy podpisuje porozumienie się z partią Wolność Janusza Korwin-Mikkego o wspólnym starcie w wyborach do europarlamentu.

Cel jest wspólny: narodowcy chcą wyjścia Polski z Unii, Korwin-Mikke mówi wręcz o zniszczeniu UE. Obie strony prowadzą dalsze rozmowy. Lider RN poseł Robert Winnicki zadeklarował na FB, że będzie namawiał do wspólnego startu zarówno Grzegorza Brauna (skrajnego prawicowca, byłego kandydata na prezydenta RP), jak i Ruch Prawdziwa Europa – nowe ugrupowanie, które w sądzie rejestruje właśnie eurodeputowany Mirosław Piotrowski, a o którym mówi się, że to partia Ojca Rydzyka.

Jednocześnie poseł Marek Jakubiak (biznesmen-narodowiec), który właśnie odszedł z Kukiz’15 i zakłada Federację dla Rzeczpospolitej, poinformował, że jest w trakcie rozmów z Korwin-Mikkem nt. wspólnego startu w wyborach. Jakubiak co prawda chwilę później stwierdza, że nie do końca jest do tego przekonany, ale być może podbija jedynie własną pozycję negocjacyjną.

Jedna eurosceptyczna lista, na której razem startowaliby zarówno narodowcy, jak i zwolennicy Korwin-Mikkego oraz Jakubiaka, z poparciem Rydzyka – stałaby się silną konkurencją dla PiS na prawicy oraz prawdopodobnie wprowadziłaby do PE swoich europosłów.

Wybory do PE to walka o najwyższą stawkę

Komisja Europejska ma świadomość zagrożenia. Jak poinformowano kilka dni temu, w ramach tzw. Code of Practice zobowiązała ona platformy największych mediów społecznościowych: Facebooka, Twittera i Google, by od stycznia do wyborów w PE co miesiąc składały raporty na temat rosyjskiej dezinformacji.

KE zamierza też uruchomić system szybkiego ostrzegania państw członkowskich UE o aktywnych kampaniach dezinformacyjnych. Zwiększyła nawet budżet na wykrywanie dezinformacji z 1,9 mln euro do ok. 5 mln euro rocznie. Dzięki temu ma znacznie się rozwinąć powstała dwa lata temu komórka EU vs Disinfo.

To wciąż niewiele (wg szacunków Rosja na promoskiewskie media wydaje ok. 1 miliarda euro rocznie, do tego dochodzą koszty działalności tzw. trolli), ale pokazuje, że w Unii rośnie świadomość, iż zagrożenie ze strony Rosji jest realne i trzeba mu intensywnie przeciwdziałać.

Także w Polsce musimy sobie uświadomić, że w przyszłym roku istotne są nie tylko wybory parlamentarne – grą o najwyższą stawkę mogą być właśnie wybory do Parlamentu Europejskiego. To nie będzie tylko walka między PiS a PO, z niewielkim dodatkiem eurosceptyków na odrębnej liście. To europejska walka o utrzymanie wspólnoty, w której przeciwnikiem będzie także Rosja.

Jeśli tę walkę przegramy, obudzimy się w zupełnie innej rzeczywistości – znacznie gorszej dla wszystkich, którzy opowiadają się za demokratyczną Polską. Jeśli Polacy zlekceważą wybory do Parlamentu Europejskiego – to może być błąd nie do naprawienia.

Tak to robi Kreml. Lektura instrukcji dla rosyjskich trolli budzi zimny strach

Sposób działania rosyjskich trolli, ujawniony właśnie przez Amerykanów dzięki opublikowaniu fragmentów rozsyłanych trollom instrukcji, w porażający sposób przypomina to, z czym od kilku lat mamy do czynienia w polskich mediach społecznościowych. Te same lub bardzo podobne słowa-klucze, ten sam mechanizm personalnego atakowania tych, którzy krytykują władze, mediów, polityków. Przygotujcie się na niezły psychologiczny thriller: wystarczy, że w instrukcjach zmienicie nazwiska z amerykańskich na polskie, by poczuć zimny strach: to się dzieje naprawdę.

W Stanach Zjednoczonych upubliczniono kolejny akt oskarżenia dotyczący ingerencji Rosjan w sprawy wewnętrzne USA. Tym razem w dokumencie dotyczącym działalności Eleny Khusyaynovej (zach. pisownię z dokumentu) śledczy przedstawili rzeczywiste instrukcje, jakie dostawały tzw. rosyjskie trolle. Wskazywano im, jak mają reagować w sieci, co pisać na konkretne tematy i do jakich odbiorców się zwracać. Lektura tych wskazówek, w zestawieniu z sytuacją w Polsce, mnie przyprawiała o dreszcze.

 

Kurs marketingu dla rosyjskich trolli

O kulisach prowadzenia przez Rosjan wojny informacyjnej w social media w USA wiemy już sporo, zwłaszcza dzięki pierwszemu aktowi oskarżenia, w którym prokurator Robert Mueller oskarżył kilkunastu rosyjskich agentów o ingerencję w wybory prezydenckie USA w 2016 r. Wiemy więc, że aby wpływać na wyborców Rosjanie posługiwali się fałszywymi danymi personalnymi i botami (czyli automatycznymi kontami do masowego rozpowszechniania treści); zakładali fake`owe konta na Twitterze i Facebooku, fanpage`e fałszywych organizacji pozarządowych, fałszywe wydarzenia, prowadzili też bardzo ostrą negatywną kampanię wobec Hillary Clinton. W ostatnich tygodniach śledczy po raz pierwszy ujawnili jednak fragmenty instrukcji adresowanych do działających w sieci rosyjskich trolli. Pochodzą one z sierpnia 2017 r. Mimo nagłośnienia sprawy wojny informacyjnej Rosjanie nie zaprzestali bowiem swojej aktywności po wyborach prezydenckich.

Osoby pracujące jako trolle przede wszystkim były uczone, w jaki sposób budować przekaz dopasowany do konkretnej grupy odbiorców:  „Jeśli piszesz posty w grupie liberalnej, nie należy używać tytułów z portalu Breitbart (radykalny portal prawicowy – przyp. red.). I odwrotnie, jeśli piszesz posty w grupie konserwatywnej, nie używaj tytułów z Washington Post lub BuzzFeed.” – brzmiała jedna ze wskazówek. Inna: „Kolorowi LGBT są mniej wyrafinowani niż biali; w związku z tym skomplikowane słowa i zwroty nie zadziałają. Uważaj na wszystko, co może zostać odebrane jako treść rasistowska. Podobnie jak zwyczajni Czarni, Latynosi i rdzenni Amerykanie, kolorowi LGBT są bardzo wrażliwi na przywileje białych i reagują na posty i zdjęcia, które faworyzują białych… W przeciwieństwie do konserwatystów, infografiki działają również wśród osób LGBT i ich liberalnych sojuszników, i to działają bardzo dobrze. Jednak ich zawartość musi być prosta do zrozumienia, dlatego muszą zawierać krótki tekst, dużą czcionkę i kolorowy obrazek.”

Z materiałów wynika, że bardzo dbano także o tzw. timing postów – czyli o udostępnianie ich o takiej porze, by były widoczne dla jak największej grupy osób. Radzono m.in., jak radzić sobie z różnicą czasu między USA a Rosją: „Pisanie postów może być problematyczne ze względu na różnicę czasu, ale jeśli udostępnisz post ponownie rano czasu petersburskiego, zadziała on równie dobrze na LGBT jak na liberałów – grupy LGBT są często aktywne nocą. Również konserwatyści mogą wyświetlić Twój post, kiedy obudzą się rano, jeśli wstawisz post późnym wieczorem czasu petersburskiego.”

Te ogólne instrukcje bardziej przypominają wskazówki marketingowe niż działania wojny informacyjnej. Pozostałe ujawnione fragmenty pokazują jednak, z jaką precyzją tworzono przekazy na ważne społecznie tematy. Reakcje zależały przede wszystkim od publicznych wypowiedzi polityków i artykułów w mediach.

 

McCain: „zgred i staruch”

Trollom wskazywano choćby, w jaki sposób mają określać bohaterów tekstów, jak ich wizerunek kreować, kogo wspierać, a kogo hejtować. Oto znany ze swego antyrosyjskiego nastawienia senator McCain podpadł szczególnie, gdy ocenił, iż pomysł budowy muru granicznego, który miałby powstrzymać nielegalnych imigrantów, to szaleństwo. Sterujący przekazem rozesłali wówczas taką instrukcję do trolli:

„McCaina trzeba pokazywać jako zgreda, starucha (w ang. – „old geezer”), który dawno temu powinien trafić do domu starców. Podkreślać, że patologiczna nienawiść McCaina do Donalda Trumpa i krytykowanie wszystkich jego inicjatyw przekracza granice zdrowego rozsądku.”

A gdy republikanin Paul Ryan, spiker Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych, w tym samym czasie oponował przeciwko innemu pomysłowi Trumpa, związanemu z imigrantami, rosyjskie trolle dostały takie wskazówki: „Paul Ryan jest kompletnie i bezwzględnie niezdolny do podejmowania jakichkolwiek decyzji. Podkreślać, że jako spiker ten dwulicowy krzykacz nie dokonał niczego dobrego dla Ameryki ani dla obywateli amerykańskich.  Jedynym sposobem, aby pozbyć się go z Kongresu, jest głosowanie na rzecz Randy  Brice, amerykańskiego weterana i demokratę.”

Bardzo dużo pracy Rosjanie wkładali w budowanie przekazu nt. możliwości sfałszowania wyborów do Kongresu i Senatu USA. Gdy ukazał się artykuł o tym, że w Kalifornii może być więcej zarejestrowanych wyborców niż mieszkańców, instrukcja brzmiała:

„W Kalifornii, w rejestrach wyborców jest więcej osób zarejestrowanych niż mieszkańców. To jest ten moment, gdy amerykańscy konserwatyści powinni bić na alarm przed wyborami! (…) Podkreślać, że poprzednie fałszerstwa podczas wyborów w USA były uważane za mit; dziś stały się jednak rzeczywistością. Podkreślać, że nie można dopuścić do urn nielegalnych wyborców.

Podkreślać, że istnieje pilna potrzeba wprowadzenia identyfikatorów dla wyborców we wszystkich stanach, przede wszystkim w stanach niebieskich (liberalnych i niezdecydowanych). Przypominać, że większość stanów „niebieskich” nie ma identyfikatorów wyborców, co sugeruje, że właśnie tam dochodzi do fałszerstw wyborczych na dużą skalę fałszerstw.

W końcu stwierdzić, że Demokraci w najbliższych wyborach na pewno będą podejmować próby sfałszowania wyników.”

 

„Republikanie jak zdrajcy” – czyli pogłębianie podziałów

Oczywiście były też sytuacje, gdy zadaniem trolli było wspierać tych, których przekaz pasował do rosyjskiej narracji. Takim „bohaterem” trolli został Michael Savage, konserwatywny publicysta amerykański, który w sierpniu 2017 r. stwierdził, że jeśli dojdzie do prób usunięcia Trumpa, w USA trzeba się liczyć z wybuchem wojny domowej.  Instrukcja brzmiała wówczas: „Zdecydowanie wspierać Michael Savage`a i jego punktu widzenia, podkreślać jego kompetencję i uczciwość. Savage mówi jasno: wszelkie próby usunięcia Trumpa to bezpośrednia droga do wojny domowej w USA. Wskazywać nazwiska tych, którzy sprzeciwiają się prezydentowi i tych, którzy utrudniają jego wysiłki zmierzające do realizacji obietnic przedwyborczych. Skupić się na tym, że antyTrumpowscy republikanie:

  1. a) rzucają mu kłody pod nogi ws. finansowania budowy muru granicznego;
  2. b) nie obniżają podatków;
  3. c) rzucają oszczerstwa na Trumpa i szkodzą jego reputacji (przywołać McCaina);
  4. d) nie chcą anulować przepisów Obamacare;
  5. e) nie spieszą się do przyjęcia przepisów, które sprzeciwiają się wpuszczaniu do USA uchodźców z krajów Bliskiego Wschodu.

Podsumować, że w przypadku, gdy Republikanie nie przestaną działać jak zdrajcy, muszą wziąć na siebie niechęć mieszkańców podczas wyborów w 2018 r.”

Czasem nakazywano też wspierać samego prezydenta Trumpa: „Pełne wsparcie dla Donalda Trumpa i wyrażanie nadziei, że tym razem Kongres będzie zmuszony do działania zgodnie z tym, co mówi prezydent. Podkreślać, że jeśli Kongres w dalszym ciągu działać jak kolonialny rząd brytyjski przed wojną o niepodległość USA, to wywoła kolejną rewolucję. Podsumować, że Trump po raz kolejny udowodnił, że to on rzeczywiście dba o  interesy Stanów Zjednoczonych Ameryki.”

 

Złe elity, złe mainstreamowe media. Jak w Polsce!

Trolle miały także pracować nad podważeniem wiarygodności specjalnego prokuratora Robert Mueller, prowadzącego śledztwo ws. ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w USA. Instrukcja na jego temat brzmiała tak: „Specjalny prokurator Mueller jest marionetką establishmentu. Wymieniać skandale, które miały miejsce, gdy Mueller kierował FBI. (…) Podsumować, że Mueller jest osobą zależną politycznie, w związku z tym nie gwarantuje uczciwości ani otwartości dochodzenia.  Podkreślić, że praca komisji śledczej jest szkodliwa dla kraju i ma na celu uruchomienie procedury impeachmentu Trump. Zaznaczać, że tego nie można zrobić, bez względu na wszystko.”

Poza Muellerem uderzano również w media krytykujące Trumpa. Kiedy w portalu online CNN pojawiła się wypowiedź (sierpień 2017), w której Biały Dom za czasów Trumpa porównano do burdelu, trolle dostały rozkaz atakowania mediów:

„Oskarżyć CNN o kolejne kłamstwo. Stwierdzić, że podczas ostatnich wyborów media głównego nurtu, które poparły kandydaturę Hillary Clinton na prezydenta, prawie w 100 proc. rozpowszechniały fake newsy, obraźliwe oświadczenia i kłamstwa na temat Donalda Trumpa i jego zwolenników. Teraz to kontynuują. To jest właśnie prawdziwy powód, dla którego takie źródła informacji jak New York Times, Washington Post, CNN, CBS, Time i Huffington Post nie mogą być traktowane poważnie: są głównymi kanałami propagandy i usiłują mieszać w głowach obywateli amerykańskich.

Przypomnieć czytelnikom, że każde z wyżej wymienionych mediów korzysta z funduszy zależnych od Hillary Clinton, i otrzymywało pieniądze z jej wyborczego funduszu. Te media produkowały fałszywe wyniki badań w sondażach, które przewidywały wygraną Clinton przewagą 10-15 proc. nad Trumpem, starały się obrazić i zdyskredytować Trumpa. Podsumować, że CNN dawno temu stracił swoją reputację, nie można mu ufać, i z dnia na dzień dalej traci wiarygodność.

Prawdziwą burzę wywołał natomiast senator Marco Rubio, związany z popierającą Trumpa Partią Herbacianą (Tea Party), kiedy skrytykował działania prezydenta związane z imigrantami. Instrukcję dla trolli dotyczącą jego wypowiedzi oznaczono słowami „BARDZO WAŻNE” i opisano w niej, w jaki sposób hejtować senatora: „Demaskujemy Marco Rubio jako fałszywego konserwatystę, który zdradził republikańskie wartości, który w duszy gardzi amerykańską Konstytucją i obywatelami amerykańskimi. Przypominać, że Rubio jest protegowanym niedorzecznego Jeba Bush, który jest hańbą dla ruchu konserwatywnego. Stwierdzić, że ofiary przemocy popełnionej przez nielegalnych imigrantów i rodziny ofiar z całego serca nienawidzą Marco Rubio. Innymi słowy: Rubio jest liberałem, który przeniknął do Partii Republikańskiej w celu osłabienia jej od wewnątrz. Podsumować, że głosowanie w wyborach do Senatu na Rubio jest praktycznie tym samym, co głosowanie na Hillary Clinton.

Zaledwie kilka dni później trolle miały podważać wiarygodność innego konserwatywnego polityka, Mitcha McConnella, lidera Republikanów w Senacie. Oczywiście bezpośrednia przyczyną znów była jakaś jego „niewłaściwa” wypowiedź:

„Nadszedł czas dla Mitcha McConnella, powinien już przejść na emeryturę. Podkreślić, że McConnell wyczerpał się jako polityk.

Mitch McConnell zachowuje się, podobnie jak wielu innych republikańskich senatorów, jak renegat i podły liberał. Nie zrobił nic, by pomóc spełnić obietnice wyborcze Trumpa i innych Republikanów. Przypomnieć, że McConnell jest przyjacielem Joe`a Bidena, który nie przestrzega w polityce żadnych zasad. Podkreślić, że bojkot konserwatywnego programu jest najbardziej nieodpowiedzialnym i zdradzieckim zachowaniem w obecnej sytuacji. Podsumować, że ludzie nie głosowali na republikanów w 2014 i 2016 po to, by dziś robili te same rzeczy, co Demokraci, którzy głównie zajmowali się sobą, a nie obywatelami.”

 

Zaplanowana na zimo operacja informacyjna

Wszystkie te cytowane instrukcje pochodzą z pierwszej połowy sierpnia 2017 roku. Widać, jak intensywnie, precyzyjnie i z dużą znajomością sytuacji w USA planowano budowanie przekazu przez trolle. To zaplanowano na zimno operacja informacyjna. Wystarczy tych kilkanaście cytatów, by zauważyć nie tylko określoną narrację, ale też słowa-klucze, pojawiające się w instrukcjach: zdrada, kłamstwo, hańba, podły liberał, media rozpowszechniające fake newsy, złe elity (establishment), fałszowanie wyborów, możliwość wybuchu wojny domowej. Do tego obraźliwe epitety: zgred, renegat, niedorzeczny, nieuczciwy, dwulicowy krzykacz.

Źli są ci, którzy ośmielają się skrytykować Trumpa; którzy nie zgadzają się na niezgodne z prawami człowieka traktowanie imigrantów. Złe są mainstreamowe media, których wiarygodność trolle podważają, wiążąc je z określoną opcją polityczną, tu: z Demokratami i z Hillary Clinton. Obelga jest przynależność do elit. Łatwo zauważyć, że trolle pracują nie tylko na linii Trump – krytycy Trumpa, ale bardzo intensywnie zajmują się też pogłębianiem podziałów w samej Partii Republikańskiej, popierającej przecież obecnego prezydenta USA. Mogłoby się to wydawać dziwne, gdyby nie fakt, że celem wojny informacyjnej prowadzonej przez Rosję jest zwiększanie swoich wpływów przez osłabianie przeciwnika, a to łatwo osiągnąć siejąc chaos, dzieląc społeczeństwo – i polityków – na coraz mniejsze i coraz bardziej skłócone grupy.

 

A w Polsce? Śledztwa nie ma. Kreml jest.

Moglibyśmy się tym wszystkim nie przejmować, sprawa dotyczy wszak USA, gdyby nie fakt, że i słowa-klucze, i metody działania doskonale pasują do tego, co znamy z Polski. Zaledwie kilka dni temu pisałam na Oko.Press o zaskakującej aktywności fake`owych kont, które nie radziły sobie z językiem polskim, a które zaraz po ogłoszeniu wyników I tury wyborów na prezydenta Warszawy próbowały zbudować narracje o sfałszowaniu wyborów.  Zresztą, wystarczy wziąć dowolną instrukcję, choćby tę na temat mediów, i zmienić nazwy, by zobaczyć niesamowite podobieństwo. Oto przykład:

„Oskarżyć TVN o kolejne kłamstwo. Stwierdzić, że podczas ostatnich wyborów media głównego nurtu poparły Platformę Obywatelską, ciągle rozpowszechniały fake newsy, obraźliwe oświadczenia i kłamstwa na temat PiS-u i jego zwolenników. Teraz to kontynuują. To jest właśnie prawdziwy powód, dla którego takie źródła informacji jak TVN, Gazeta Wyborcza, Onet czy Radio Zet nie mogą być traktowane poważnie: są głównymi kanałami opozycyjnej propagandy i usiłują mieszać w głowach Polakom.

(…) Te media w kampanii prezydenckiej produkowały fałszywe wyniki badań w sondażach, które przewidywały wygraną Bronisława Komorowskiego, starały się obrazić i zdyskredytować Andrzeja Dudę. Podsumować, że TVN dawno straciło swoją reputację, nie można mu ufać, i z dnia na dzień dalej traci wiarygodność.”

Pasuje? Perfekcyjnie! Czy to znaczy, że tę narrację zbudowali nam Rosjanie, a część polskiego społeczeństwa im uwierzyła? Niekoniecznie. Z dzieleniem społeczeństwa doskonale radzimy sobie sami, bez pomocy z zewnątrz. Ale podobieństwo tych narracji, popularność tych samych słów-kluczy zarówno w amerykańskiej, jak i polskiej dyskusji politycznej (zdrada, hańba, kłamstwo, złodzieje) powinno zmusić nas do poważnej refleksji. Bo może jednak Rosjanie przeniknęli do polskiej debaty politycznej głębiej niż nam się wydaje. Może ich wpływ trwa dłużej niż ostatnie dwa lata.

Niestety, w Polsce nie ma żadnego śledztwa w tej sprawie. Nie ma prokuratora takiego jak Mueller, który mimo nacisków Trumpa śledzi, oskarża i doprowadza do procesów. Tego nie ma. A Kreml? Och, wpływy Kremla oczywiście są. Doświadczamy ich na co dzień.

 

Tekst ukazał się na portalu Oko.Press

Kto szerzy w Polsce pro-Kremlowską propagandę? Są takie polskie portale

Rosyjska propaganda sączona jest do głów Polaków w znacznie szerszym zakresie niż dotychczas sądzono. Dociera ona nie tyle przez oficjalne kanały sterowane przez Rosjan, które w Polsce nie cieszą się popularnością, lecz przez niektóre polskojęzyczne portale informacyjne. Przynajmniej 23 witryny rozpowszechniają dziś w Polsce newsy ze Sputnika Polska, Russia Today (dziś: RT) oraz informacje z pro-Kremlowskiego portalu Voice of Europe. I wszystko wskazuje na to, że nie jest to zamknięta lista.

To nie są małe witryny. Tylko na Facebooku mają one 988 tysięcy fanów. Jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę grup na FB, na których linkowane są ich newsy, liczba polskich użytkowników FB (przy bardzo ostrożnych obliczeniach) mających stały kontakt z prorosyjską propagandą wzrośnie do ok. 2,5 mln osób. Zaś liczba wejść na te witryny tylko w sierpniu wyniosła… 53,6 miliona! Podawane z pro-Kremlowskich źródeł informacje dotyczą przede wszystkim wydarzeń z zagranicy.

Prześledziłam działania 60 portali informacyjnych i quasi informacyjnych (serwujących informacje propagandowe i fake newsy). Wybrałam je na podst. obserwacji otwartych grup na Facebooku, zrzeszających osoby zaangażowane politycznie.  Aż 23 z nich regularnie udostępnia informacje ze Sputnik News, Russia Today oraz z Voice of Europe – zarejestrowanej co prawda w Holandii, ale znanej szeroko jako witrynę, która szerzy pro-Kremlowską propagandę. Rolę VoE opisywali sami Holendrzy, wykazano również jej udział w wojnie informacyjnej w Hiszpanii (podczas referendum ws. Katalonii), a w Polsce o prezentowaniu przez VoE treści pro-Kremlowskich pisał m.in. Wojciech Mucha z portalu Niezalezna.pl.

 

Propagandziści znaleźli sposób, by dotrzeć ze swoimi treściami mimo nieufności Polaków

Mechanizm jest prosty. Sputnik, Russia Today oraz Voice of Europe podają informacje z całego świata i z Polski, odpowiednio przetworzone tak, by pasowały do pro-Kremlowskiej wizji rzeczywistości: USA, UE, NATO i Niemcy są złe, w stanie rozkładu i anarchii, Rosja jest stabilna i bezpieczna, chyba że zostanie zaatakowana przez „złych”, dlatego zbroi się, by w razie czego móc się bronić podczas III wojny światowej, która niebawem wybuchnie, a wywołają ją oczywiście Stany Zjednoczone. Sputnik Polska dokłada do tego jeszcze złych Ukraińców, którzy nienawidzą Polaków, zaś VoE przoduje w informacjach o złych muzułmańskich oraz czarnoskórych uchodźcach, którzy niszczą europejską kulturę i atakują Europejczyków. Jednocześnie na tych portalach pojawiają się informacje o rozmaitych ciekawostkach, sensacjach i sensacyjkach – tak by najpierw skupić uwagę, przyzwyczaić czytelnika do korzystania z portalu, a przy okazji czytania ciekawostek zaserwować mu odpowiednie treści propagandowe.

W języku polskim takie newsy podaje jedynie Sputnik, ale on nie cieszy się w Polsce popularnością, ponieważ jest dość powszechnie znany jako tuba Kremla. Znaleziono jednak inny sposób – skuteczny – na to, by te barierę nieufności ze strony Polaków pokonać. Zauważyłam go obserwując bardzo liczne na Facebooku grupy, zrzeszające przede wszystkim osoby o wyraźnie narodowych i prawicowych poglądach oraz grupy ludzi nastawione antyimigrancko i antyukraińsko. Grupy te mają od kilku do kilkudziesięciu tys. fanów, nie chodzi więc o żadne niszowe wpływy, lecz o docieranie do potężnej rzeszy ludzi. Bardzo ostrożnie szacuję, że w samych grupach dostęp do prezentowanych w nich newsów ma ok. 1,5 mln użytkowników FB, a ich udostępnienia dodatkowo powiększają zasięgi.  W tych właśnie grupach pojawia się mnóstwo linków, kierujących do mało znanych (w tzw. mainstreamowym nurcie) portali. Część z nich to radykalnie prawicowe witryny, inne prezentują „alternatywną” wizję świata i informacje, „których nie znajdziesz w zwykłych mediach”, jeszcze inne to witryny poświęcone popularnym obecnie tzw. teoriom spiskowym, wśród których znajdują się m.in. smugi chemitrails, teoria antyszczepionkowa czy UFO. Strony te poruszają także tematy polityczne.

 

23 portale czerpią swoje informacje z pro-Kremlowskich źródeł

Zrobiłam zestawienie portali, które były cytowane w analizowanych przeze mnie grupach FB i sprawdziłam każdy z nich, czyli 60 witryn. Okazuje się, że aż 23 korzystają z informacji Sputnika, RT lub Voice of Europe jako ze źródeł swoich newsów. Często źródło podawane jest na samym końcu newsa, małymi literami, jest więc mało widoczne, zwłaszcza w zestawieniu z krzyczącym, sensacyjnym nagłówkiem. Niewiele osób podających dalej informację na Facebooku dopatrzy się, skąd ona pochodzi.

Oto lista portali, na których znalazłam newsy ze Sputnika, RT czy VoE (alfabetycznie):

alternews.pl, alexjones.pl, dziennik-polityczny.com, hnews.pl, koniec-swiata.org, magnapolonia.org, narodowcy.net, nczas.com, ndie.pl, neon24.pl, newsweb.pl, parezja.pl, pikio.pl, prostozmostu24.pl, prawdaobiektywna.pl, reporters.pl, sioe.pl, wmeritum.pl, wolnosc24.pl, wolna-polska.pl, wprawo.pl, wsensie.pl, zmianynaziemi.pl.

Najmniej artykułów z pro-Kremlowskich źródeł znalazłam na portalach: hnews.pl, prawdaobiektywna.pl i newsweb.pl. Były to pojedyncze teksty, zapośredniczone jeszcze z innych portali, ponieważ bardzo częstą praktyką jest tu podawanie informacji wzajemnie od siebie. Jeśli jednak komuś wydaje się, że cała reszta są to witryny niszowe i mają one niewielki wpływ na Polaków, myli się. Powyżej miliona wejść w sierpniu 2018 r. (do 27 sierpnia, dane z SimilarWeb) odnotowały: magnapolonia.org, zmianynaziemi.pl, nczas.com, newsweb.pl, wmeritum.pl, ndie.pl, wolna-polska.pl i największy w tym gronie pikio.pl (34,4 mln wejść). Dwie z prezentowanych w zestawieniu stron w tym roku zawiesiły swoją działalność (parezja.pl i reporters.pl), ale ich newsy nadal można znaleźć albo na witrynie, albo na Facebooku.

Portale są bardzo różnorodne. Część z nich w ogóle nie informuje o tym, kto je tworzy, jaki jest skład redakcji czy do kogo należą. Taką sytuację mamy m.in. w przypadku: alexjones.pl, ndie.pl, sioe.pl, reporters.pl. „Sioe” to skrót od „Stop islamizacji Europy”, „ndie” – „Nie dla islamizacji Europy”. Obie są nastawione radykalnie antymuzułmańsko.

 

Sputnik, Russia Today i… ruch antyszczepionkowy!

Na kilku innych można, po starannym poszukiwaniu, znaleźć, jaka firma stoi za portalem, pozostałe podają skład redakcji lub chociaż redaktora naczelnego. Najczęściej opisywane, a więc i najbardziej znane portale, to pikio.pl i newsweb.pl – ich właścicielem jest polska spółka medialna HGA Media.

pikio_sputnik_grafika

Alexjones.pl to portal, który ma niewiele wspólnego ze słynnym Aleksem Jonesem, szerzącym teorie spiskowe na całym świecie (w Polsce jego teorie prezentuje głównie portal prisonplanet.pl). Zarejestrowany na właścicielkę niewielkiej firmy z Piaseczna, działa na serwerach niemieckich. W sierpniu odnotował 600 tys. wejść. Prezentuje zarówno materiały polityczne, jak i społeczne oraz związane z teoriami spiskowymi. W dziale „wojskowość” na 10 ostatnich artykułów aż 9 to materiały Sputnik Polska. Wiele artykułów politycznych także inspirowanych jest pro-Kremlowskimi źródłami. Portal ten szerzy też informacje nt. negatywnego wpływu szczepień na dzieci, co w sposób bardzo interesujący pasuje do ostatnich doniesień brytyjskiego „The Times”, że rosyjskie trolle stoją za zwiększaniem popularności trendu antyszczepionkowego na świecie. Podobne powiązanie można zauważyć na portalu zmianynaziemi.org – tam również mamy do czynienia z rozpowszechnianiem z jednej strony informacji politycznych i społecznych ze Sputnika (z kilku jego wersji językowych) oraz z RT, a z drugiej – z całą serią artykułów nt. negatywnego wpływu szczepień na dzieci. To samo jest na portalu alternews.pl – kolejnym, który prezentuje newsy z tzw. NWO – New World Order, Nowy Porządek Świata. Tu także pojawiają się kopiowane ze Sputnika informacje oraz teksty prezentujące postulat  zniesienia obowiązku szczepień w Polsce.

alternews_grafika

Z lewej news z alternews.pl, a z drugiej – ze Sputnika:

 

Jeszcze inne ciekawe zjawisko to fakt, iż większość analizowanych przeze mnie portali działa na zagranicznych serwerach, głównie niemieckich i amerykańskich. Dotyczy to także portali radykalnie narodowych. Tak mamy choćby z witryną prostozmostu24.pl, która silnie promuje m.in. posła Adama Andruszkiewicza. Zasłynął on m.in. z intensywnego popularyzowania tematu reparacji wojennych, które Niemcy powinny wypłacić Polsce. Chichotem historii jest więc fakt, że prostozmostu24.pl działa na niemieckich serwerach i korzysta z niemieckiego dostawcy internetu (Hetzner Online z Bawarii). Jednocześnie co jakiś czas strona prezentuje newsy prosto z Russia Today (np. o napadzie w Szanghaju czy o wypadku samolotu, którego przerażony pilot wzywał Allaha).

 

Jacek Międlar i „Najwyższy Czas” – co ich łączy? Newsy ze Sputnika

Portal wprawo.pl, którego redaktorem naczelnym jest były ksiądz, znany skrajny narodowiec Jacek Międlar, działa na serwerach amerykańskich, a na swoich łamach prezentuje zarówno informacje ze Sputnika (m.in. o groźbach Ukraińców z KUL-u za potępienie UPA czy o wypowiedzi polityka SLD nt. Żołnierzy Wyklętych), jak i z Voice of Europe (m.in. o „zgwałconym psie znalezionym w obozie dla uchodźców” czy „katolickich dzieciach zmuszanych do nauki islamskich pieśni” w Austrii). Prawicowa Magna Polonia to znów serwery niemieckie, Sioe.pl – kanadyjskie, Wolna Polska i wsensie.pl – amerykańskie.

wprawo_voice_grafika

Bardzo intensywnie z treści pro-Kremlowskich korzysta witryna nczas.pl, czyli Najwyższy Czas, powiązana z tygodnikiem o tej samej nazwie, którego założycielem był Janusz Korwin-Mikke. Dziś witryna promuje zarówno Korwin-Mikkego, jak i Stanisława Michałkiewicza, radykalnie prawicowego publicystę. Zaś Fundacja „Najwyższy Czas”  finansuje również, jak czytamy w informacji na stronie, honoraria autorskie autorów piszących na kolejnym portalu – wolnosc24.pl. Obie witryny często prezentują rosyjską wizję świata. Wolność24.pl podawała za Sputnikiem m.in. informacje o nagiej opozycjonistce na spotkaniu przywódców Ukrainy i Białorusi w Kijowie, wypowiedź jemeńskiego generała nt. USA czy news o rosyjskim robocie, który potrafi strzelać z obu rąk. Za „Voice of Europe” cytowano newsy o tym, że muzułmanie za 12 lat przejmą kontrolę nad Brukselą, Węgry wycofują z uczelni „gender studies”, a Europę za chwilę zaleje nowa fala imigrantów, wśród których będą terroryści.

„Najwyższy Czas” wybierał inne informacje. Ze Sputnika pochodziły m.in. newsy o: zalegalizowaniu seksu w miejscach publicznych w jednym z meksykańskich miast, ukraińskim prokuratorze, który rozebrał się przed kamerami w reality show, czy zbieraniu podpisów w Czechach i Słowacji za wyjściem z Unii Europejskiej. Ale „Najwyższy Czas” najbardziej chyba ceni „Voice of Europe”, bo powołuje się na ten portal zupełnie otwarcie, nawet w tytułach. Jeden z newsów:  „Voice of Europe” wybrał Beatę Szydło i Victora Orbana politykami roku w grudniu 2017. Inny: wg trendu w Szwecji co ósma Szwedka w ciągu najbliższych lat padnie ofiara gwałtu, kolejny: przybysz z Afryki całował chłopców w genitalia.

Na kilku innych polskich portalach można przeczytać, że VoE to po prostu konserwatywny portal internetowy, który na dodatek bardzo ceni polski rząd. Brzmi miło, tyle że to nieprawda. W części raportów dotyczących wojny informacyjnej VoE wskazywany jest jako twórca fake newsów wykorzystywanych na rzecz pro-Kremlowskiej propagandy. Jeśli jednak ktoś chciałby bronić polskich portali, może stwierdzić, że redakcje po prostu nie wiedziały o pro-Kremlowskiej roli „Voice of Europe”. Pamiętajmy jednak, że każda ze wskazanych przeze mnie witryn internetowych korzysta również z materiałów Sputnika – a w tym przypadku o niewiedzy mówić już nie można, bo o propagandowej roli Sputnika informuje się od lat.

 

Narodowcy także cytują Sputnika

Newsy Sputnika znalazłam również na tak silnie prawicowych polskich portalach jak Magna Polonia czy Wolna Polska. Ta ostatnia ma ich szczególnie dużo, zwłaszcza tych, które uderzają w Ukrainę. Jest więc informacja o tym, że Zakarpacie domaga się autonomii, a w Łucku protestują ukraińscy nacjonaliści. To są zresztą dosłownie skopiowane informacje Sputnika, łącznie z tytułami. Są też newsy o zaczipowanych Szwedach czy Stanach Zjednoczonych szykujących się do wojny. Także narodowcy.net korzystają ze Sputnika. Skopiowali z portalu m.in. informacje o szykowaniu się przez Niemców do rozpoczęcia budowy Nord Stream 2, o losach Juliana Assange czy o pobiciu polskiego dyplomaty w Rosji.

narodowcy_sputnik_grafika

Z lewej news z narodowcy.net, a z drugiej – ze Sputnika:

 

Warto zwrócić uwagę, że niektóre portale czerpią ze Sputnika także informacje o tym, co się dzieje w Polsce. Podawałam już przykład cytowania wypowiedzi polityka SLD za pośrednictwem Sputnika przez portal wprawo.pl Jacka Międlara. Ale np. ndie.pl za Sputnikiem informuje o planach zbudowania przez mniejszość tatarską centrum kultury muzułmańskiej w Białymstoku. Jednak najbardziej zaskoczyło mnie źródło informacji podanej przez wmeritum.pl o tym, że niektóre parafie katolickie w Polsce wprowadziły możliwość płacenia kartą – ją także zaczerpnięto ze Sputnika.

 

Rosyjska propaganda pogłębia nasze podziały i lęki

Obserwując działania rosyjskiej propagandy w Polsce widać, że Rosja angażuje się w Polsce na co dzień głównie w tematy budzące silne emocje społeczne. Często nie mają one związku z polityką, dotykają za to spraw istotnych dla zwykłych ludzi – właśnie za ich pomocą propagandziści pogłębiają podziały społeczne i potęgują chaos. Służy do tego m.in.. budowanie określonej wizji świata – zgodnej z interesem Kremla. A w jego interesie jest osłabianie istniejącego, politycznego porządku, budzenie przerażenia i pogłębianie lęków. Stąd tak popularne treści skrajnie antyimigranckie, antymuzłmańskie, ale też antyukraińskie. Skutkiem tego jest również prezentowanie wybiórczo wszelkich negatywnych doniesień na temat sytuacji w instytucjach i krajach Unii Europejskiej oraz w NATO. Na jednym z opisywanych portali znalazłam np. wywiad, oczywiście skopiowany ze Sputnika, z generałem, który przekonywał, że NATO nie jest nam dziś do niczego potrzebne. Zaś Angela Merkel jest stałą negatywną bohaterką zarówno w RT, jak i w Sputniku czy w VoE.

I tę właśnie wizję świata dostają Polacy za pośrednictwem polskich portali, także silnie prawicowych, walczących – wg ich własnych zapowiedzi – o silną Polskę. Rosjanie sprzedają nam swoją opowieść o świecie – a my pozostając m.in. pod jej wpływem patrzymy na rzeczywistość.

 

Tekst ukazał się także na portalu OKO.Press

Rosyjska propaganda coraz silniej obecna w polskiej sieci

Boty, Big Data, mikrotargeting, oddziaływanie za pośrednictwem grup w social media – te narzędzia sieciowe ma w 2018 r. wykorzystywać rosyjska propaganda w Polsce, by wpływać na Polaków. Jej celem będzie … wpływanie na sposób myślenia Polaków. Jesteśmy na celowniku Rosjan (choć nie tylko my) i nie ma co się spodziewać, że ten problem sam zniknie.

Diagnozę działań rosyjskiej propagandy w 2018 r. w polskiej przestrzeni informacyjnej przedstawił właśnie Kamil Basaj, kierownik projektu badań i monitoringu polskojęzycznego środowiska informacyjnego w cyberprzestrzeni INFOOPS Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń. Raport jest na tyle ciekawy, że warto przyjrzeć mu się bliżej.

Do czego przekonują nas Rosjanie?

Analityk w swoim raporcie zaprezentował m.in. analizę rosyjskich narracji, które były obecne w polskiej sferze informacyjnej w 2017 r. Okazuje się, że najwięcej wysiłku Rosjanie poświęcili niszczeniu pozytywnego obraz polityki zagranicznej USA i NATO. W negatywnym świetle przedstawiano także Unię Europejską i Ukrainę. Próbowano również wykazać, że Polacy oczekują poprawy relacji między Polską a Rosją. Część narracji dotyczyła oczywiście bezpośrednio naszego kraju – negatywnie opowiadano o wizerunku Polski, jej zdolnościach obronnych i sposobie funkcjonowania instytucji państwowych. Budowano też negatywny obraz uchodźców i imigrantów.

Niestety w raporcie brakuje metodologii zbierania tych danych oraz informacji o obiektach poddanych analizie. Żałuję – można by było bliżej przyjrzeć się ich działalności. Niektóre portale informacyjne w sposób oczywisty związane są z rosyjską propagandą – np. Sputnik Polska – ale o zależnościach wielu innych portali/stron/profili przeciętny odbiorca nie wie. Ważne pytanie dotyczy także tego, jak duży zasięg mają propagandowe zewnętrzne treści – czy rozchodzą się w Polsce szeroko, czy są tylko ułamkiem polskiej sfery informacyjnej.

Basaj nie zdradza swojej metodologii, ale podkreśla, że rosyjskie narracje bywają ze sobą sprzeczne, co w niczym nie przeszkadza ich autorom. Sprzeczność dotyczy bowiem tematów bieżących, ale w długoterminowej perspektywie każda narracja pomaga Rosjanom dążyć do celu – a jest nim, wg Basaja, nie tylko destabilizacja sytuacji wewnętrznej czy polaryzacja nastrojów społecznych, ale przede wszystkim wpływanie na sposób myślenia Polaków. Jeśli Rosjanom uda się oddziaływać na to, co o ważnych (z perspektywy Rosjan) tematach pomyśli odpowiednia liczba polskich obywateli – będą mieli bezpośredni wpływ na to, co się dzieje w państwie. Bez wojsk, wojen, kosztownej broni. Wystarczy sieć. A w niej – media społecznościowe.

Rosyjska dezinformacja możliwa dzięki bańkom informacyjnym

Jak wynika z analizy, Rosjanie perfekcyjnie wykorzystują nie tylko najnowsze narzędzia internetowe, ale też społeczne mechanizmy sieciowe. Korzystają m.in. z tego, że w mediach społecznościowych skutecznie zamykamy się w bańkach informacyjnych – czyli przestrzeniach, do których docierają jedynie wybrane przez nas informacje, zgodne z naszymi poglądami, ponieważ wcześniej przez swoją aktywność wskazaliśmy, z których kanałów informacyjnych będziemy korzystać, a z których nie.

Pozwólcie, że wyjaśnię: mechanizm działania baniek informacyjnych sprawia, że nie docierają do nas przekazy z innych środowisk – nie wiemy więc, co się dzieje w przestrzeniach funkcjonujących równolegle do naszej. Ba, często nie zdajemy sobie sprawy z istnienia takich przestrzeni! Łatwo to wykorzystać do manipulacji i dezinformacji – np. fałszywy news „wpuszczany” do jednego środowiska nie może zostać szybko zdementowany, bo dementi wymagałoby dotarcia newsa do innej grupy niż ta, w której news jest rozpowszechniany. Środowisko wierzy więc w fake`a, bo nie ma jak dotrzeć do prawdy. Często też nie jest tą prawdą zainteresowane, uznając za właściwe te informacje, w które po prostu chce wierzyć. Ten mechanizm Rosjanie wykorzystują coraz intensywniej.

Przy rosnących podziałach w społeczeństwie bardzo łatwo jest zaobserwować stałe nawyki użytkowników social media, określić ich bańki informacyjne, dotrzeć do nich przez grupy, w których się udzielają, czy fanpage`e, na których najczęściej reagują. Big Data, czyli duże zbiory danych analizowane przez algorytmy komputerów, pozwalają z tych informacji budować indywidualne profile użytkowników – i oddziaływać bezpośrednio na konkretne osoby. To jest właśnie mikrotargeting. Głośno było o jego wykorzystaniu podczas kampanii ws. Brexitu w Wielkiej Brytanii oraz podczas kampanii prezydenckiej w USA. Rosjanie, wg analizy Basaja, również z niego korzystają – także w Polsce.

 

Konta botowe – będzie ich coraz więcej

Basaj przewiduje także dalszy rozwój zautomatyzowanych kont, sterowanych przez boty (programy), które dają możliwość bardzo szybkiego rozpowszechniania treści w social media, oraz szybkiego korygowania tych treści tak, by dopasować je do zmieniającej się rzeczywistości mediów społecznościowych.

Jednocześnie ekspert zwraca uwagę, że treści rozpowszechnianie w sieci przez mikrotargeting rzadko są wyłapywane przez oficjalne wyszukiwarki, co sprawia, że trudniej wykryć podejmowane działania propagandowe.

Reasumując – wg Basaja jesteśmy na celowniku Rosjan i tak na pewno będzie przez najbliższe dwa lata, bo to lata wyborcze w Polsce.  Wojna informacyjna jest wojną tanią i wyjątkowo skuteczną, choć wymaga długoterminowych działań. I te działania są prowadzone.

Nie mamy informacji, ile kont botowych funkcjonuje dziś np. na polskim Twitterze. Duże wrażenie robią jednak informacje podane kilka dni temu przez Twittera na temat USA – wykryto właśnie 50 tys. automatycznych kont zarządzanych przez rosyjskie boty, rozpowszechniających treści przed wyborami prezydenckimi w USA. Oraz 4 tys. kont prowadzonych przez rosyjskich trolli. Ich przekazy dotarły do ponad 670 tys. Amerykanów.

 

Boty na polskim Twitterze – działają!

Na polskim Twitterze konta automatyczne, tworzone przez boty, także powstają w ogromnych ilościach. Z moich analiz wynika, że tylko w listopadzie 2017 r. powstało ich ok. 10 tysięcy – wszystkie obserwują profile szerokiej czołówki polskiej sceny politycznej. Do dziś są nieaktywne – ale istnieją. Kolejne tysiące kont zarządzanych przez boty pojawiły się w grudniu – te z kolei obserwowały wąską grupę polskich polityków oraz kilkudziesięciu polityków światowych, w tym z USA, instytucji UE i z Ukrainy. Jeśli weźmiemy pod uwagę tematykę rosyjskiej narracji w Polsce, wskazaną przez Basaja – obserwowane konta pokrywają się z obszarami zainteresowań rosyjskiej propagandy. Na tym nie koniec. Kolejny, choć nie tak liczny wysyp kont botowych zauważyłam w styczniu, zaraz po zmianie na stanowisku ministra obrony narodowej i odwołaniu Antoniego Macierewicza. Konta te m.in. rozpowszechniały link do petycji w obronie A. Macierewicza – petycji, która w założeniu była ironią i kpiną ze zwolenników polityka, ale została rozpowszechniona jako prawdziwy i poważny dokument.   Kilka dni temu na liczne nowe Twitterowe konta zwróciła uwagę była minister cyfryzacji Anna Strężyńska – w bardzo krótkim czasie jej profil na TT zaczęło obserwować ok. 200 zautomatyzowanych kont. One także pozostają na razie nieaktywne.

Trudno ocenić, które z botowych profili to efekt wewnętrznych działań różnych środowisk politycznych, a które wynikają z aktywności zewnętrznej. Na pewno mamy do czynienia i z jednymi, i z drugimi, wszak Rosjanie systematycznie zwiększają swoją aktywność w polskiej sferze informacyjnej – i będą to robić dalej.

 

Setki nowych botów na polskim Twitterze – codziennie!

Tym razem na celowniku botów na polskim Twitterze znaleźli się najwyżsi polscy politycy związani z polityką zagraniczną. Liczba uśpionych botów rosła dosłownie z minuty na minutę w chwili, gdy pisałam ten tekst – 22 listopada 2017 r. wieczorem. Działo się to na kontach: Donalda Tuska (na jego polskim koncie, nie oficjalnym unijnym), prezydenta Andrzeja Dudy, Radosława Sikorskiego i (co zaskakujące) redaktora Tomasza Lisa. Te nazwiska powtarzały się wśród obserwowanych wszystkich nowo powstających kont. Do nich dołączono media – „Newsweek” oraz TVN 24 (i inne profile z TVN w nazwie). Część kont obserwowała jeszcze: premier Beatę Szydło, redaktora Konrada Piaseckiego i Ryszarda Petru.

Jak możecie zobaczyć na zestawieniach czasowych (w rogu po prawej na dole jest godzina) z konta Radosława Sikorskiego, liczba followersów rosła z częstotliwością ok. 15 kont na 20 minut. Z czego oczywiście część to konta aktywne, prawdziwe i powstałe niezależnie od botów – w tym przypadku są to 4 konta. Czyli 11 botów w ciągu 20 minut, czasem trochę więcej.

Tu są najnowsi obserwujący o godz. 20.37:

n_20.37

Tutaj kolejni o godz. 20.54:

n_20.54

A tutaj kolejni o godz. 20.58:

n_20.58

Ta pula botów jest inna niż opisana przeze mnie w poprzednim tygodniu. Choć mają cechy wspólne – zostały założone w listopadzie 2017 r., nie opublikowały żadnego tweeta, najczęściej nie mają żadnych polubień (lub pojedyncze), brak zdjęć profilowych, brak jakiegokolwiek opisu osoby. Inne jest natomiast sprofilowanie grupy osób, które te boty obserwują.  Nie followują tak wielu polskich polityków, pomijają zupełnie część liderów politycznych, ministrów, marszałków, nie followują również kandydatów na prezydenta Warszawy. Za to również obserwują sporo kont zagranicznych (często sportowych, ale też muzycznych, zdarzają się również pornograficzne), w tym także (i to kolejna różnica) kont polityków, głównie amerykańskich i ukraińskich. Politycy z tych dwóch państw powtarzali się najczęściej.  Niektóre boty obserwują też konta rosyjskie – ale nie jest to zjawisko częste.

Co ciekawe, w grupie botów opisywanej przeze mnie tydzień temu Radosław Sikorski był całkowicie pomijany – tamte boty w ogóle go nie obserwowały. W tej grupie natomiast jest stale obecny.

n3

n6

n7

Moim zdaniem ta grupa botów nastawiona jest głównie na działanie w przestrzeni polityki międzynarodowej. Czy ich obecny przyrost związany jest z jakimś bieżącym wydarzeniem, czy z przygotowaniem do jakichś przewidywanych wydarzeń, nie dowiemy się, dopóki nie zaczną działać.

Dla tych moich czytelników, którzy zastanawiają się, czy taka aktywność botów to wyjątkowy przypadek, czy też może taka liczba nowych kont obserwujących tych polityków to typowe zjawisko, porównam liczby followersów w ostatnich miesiącach, najpierw na profilu Donalda Tuska. W czerwcu miał ich 834 326. Potem w lipcu i sierpniu przyrost był bardzo duży – odpowiednio 29 tys. i 37 tys. Trzeba jednak pamiętać, że te miesiące były okresem o bardzo wysokiej aktywności politycznej w Polsce: lipiec to czas protestów obywatelskich ws. reformy sądów, a 3 sierpnia Donald Tusk był przesłuchiwany  w prokuraturze ws. katastrofy smoleńskiej. Lipiec to także w UE czas intensywnej dyskusji nt. Brexitu. To czynniki, które powodują zupełnie naturalny wzrost liczby follwersów. Nie mam niestety możliwości sprawdzenia, jak wyglądały konta, które wtedy zaczęły obserwować Tuska, trudno mi więc ocenić, czy wtedy także mieliśmy do czynienia z botami. We wrześniu przyrost obserwujących był mniejszy – wyniósł 8 tys. , a w październiku – 10 tys. Listopad wygląda więc na kolejną „górkę”, jeśli chodzi o obserwujących to konto – w ciągu 22 dni tego miesiąca liczba followersów wzrosła o 18 tys.

Sprawdźmy konto Radosława Sikorskiego. W czerwcu miał 948 925 followersów, przyrosty w kolejnych miesiącach wynosiły: 15 tys., 17 tys., 9 tys. we wrześniu i 5 tys. w październiku. W listopadzie na razie jest to 6 tys. , ale w dniu 22 listopada wieczorem liczba obserwujących rosła mu średnio o 55-60 kont w ciągu 2 godzin – gdyby takie tempo się utrzymywało, oznaczałoby to przyrost ok. 700 obserwujących dziennie, czyli  znacząco więcej niż średnia z ostatnich dwóch miesięcy.  Ponieważ przyrost obserwuję na bieżąco, trudno to na razie zestawić w statystykę miesięczną – trzeba poczekać do końca listopada.

Oczywiście, boty obserwujące polityków to nie nowość, są intensywnie obecne w polskiej przestrzeni politycznej social media co najmniej od roku (wcześniej na mniejsza skalę), także u tych polityków mogły pojawiać się więc wcześniej. W opisywanym przeze mnie zjawisku nie chodzi więc o sam fakt pojawienia się botów, a raczej o ich specyfikę, masowość i „uśpienie” – są to konta nieaktywne, a więc dopiero oczekujące na uruchomienie. Kluczowe pytania, na które nie znamy odpowiedzi, to pytania o to, do czego te boty mają zostać użyte – i kto je tworzy. Oraz: na czyje zlecenie.

Tak, nie poznamy dziś odpowiedzi na te pytania. Jestem jednak przekonana, że jedynie obserwowanie tych zjawisk daje nam możliwość wpływania na skutki ich działań. Im więcej użytkowników social media ma świadomość, że boty – czyli sztuczne konta tworzone przez specjalne oprogramowanie – funkcjonują w sieci, tym mniejszy jest wpływ działań podejmowanych przez boty.

Po poprzednim tekście wiele osób mnie pytało, w czym leży problem z botami, skoro boty nie głosują. Otóż boty, czyli sztuczne konta, samą swoją liczbą mogą wpływać na nasze zachowania. Algorytmy tak Facebooka, jak i Twittera, wysoko pozycjonują treści, które mają dużą liczbę reakcji. Tzn. że na swoim timeline` każdy zobaczy jako jedną z pierwszych wiadomość, która została bardzo dużo razy polubiona, podana dalej czy skomentowana. Proszę sobie wyobrazić fakenewsa, którego boty podają dalej (w krótkim czasie) 10 tys. razy.  Algorytm od razu uzna go za bardzo interesujący i udostępni dużej liczbie osób. Taki fakenews dzięki botom rozejdzie się znacznie szerzej niż bez botów – a po kilku godzinach praktycznie nie da się go zdementować, bo dementi (bez botów) dotrze do znacznie mniejszej liczby odbiorców.

Boty mogą też znakomicie hejtować inne konta. Mogą też budować sieciową popularność politykowi, który tak naprawdę ma tę popularność bardzo małą. I racja, boty nie głosują, ale duża liczba pochlebnych komentarzy, retweetów itp. sprawia, że wiele osób (tych prawdziwych) także zaczyna interesować się daną osobą oraz pozytywnie ją oceniać (wzorem wcześniejszych komentarzy). Podobnie jest z negatywnymi komentarzami i hejtem. Działa tu tzw. społeczny dowód słuszności – jak udowadniają psycholodzy społeczni, chętniej robimy to, co robią inni.

Boty można więc bardzo skutecznie wykorzystywać do prowadzenia wojny informacyjnej, dezinformacji, chaosu i destabilizacji oraz do budowania czyjejś popularności. Oczywiście, boty nie są jedynym narzędziem w takich działaniach – ale za to bardzo przydatnym.

 

 

 

Wojna dezinformacyjna na polskim Twitterze? Ona już trwa!

Wojna dezinformacyjna w polskiej polityce? To się już dzieje. Na polskim Twitterze. Przynajmniej 10 tys. uśpionych botów, które na Twitterze pojawiły się w ciągu zaledwie ostatnich 3 tygodni, czeka na rozkazy. Zaatakują na pewno podczas kampanii wyborczej. Kto zlecił zbudowanie tej cyfrowej armii?

Wyobraź sobie, że szykujesz się do wojny informacyjnej w jakimś kraju; wojny, której celem jest dezinformacja, chaos, a w perspektywie – destabilizacja sytuacji w danym państwie. Masz za sobą doświadczenia związane z działaniami w innych krajach, a jeśli nie, to korzystasz ze znanych wzorców:  kampanii dezinformacyjnej w USA podczas prezydenckiej kampanii wyborczej oraz kampanii ws. Brexitu.  Wiesz, że do dezinformacji trzeba wykorzystać social media, bo tam tego typu kampanie najlepiej się udają. Dezinformacja ma dotyczyć polityki przed i w trakcie zbliżającej się kampanii wyborczej.

Co robisz, by się do takiej wojny informacyjnej przygotować? Jakie działania podejmujesz?

Twoim celem jest wpływanie na nastroje społeczne przez przekazywanie nieprawdziwych informacji, podkręcanie emocji (aż do tych skrajnych) w najważniejszych przestrzeniach sporu politycznego i w kluczowych środowiskach zaangażowanych w ów spór, jak najszersze kolportowanie treści zgodnych z Twoim interesem, blokowanie treści niekorzystnych dla Ciebie.

Czego potrzebujesz do realizacji takich celów?

Przede wszystkim – żołnierzy. Cyfrowych żołnierzy, którzy będą mieli dostęp – przez social media, bo to najprostsze – do liderów opinii publicznej, liderów politycznych, głównych bohaterów kampanii wyborczej.  Prawdziwej armii, w dużej części dziś uśpionej, choć w każdej chwili gotowej do ataku (to piechota). Oraz grupy znakomicie wyszkolonych oficerów, którzy przez długie miesiące będą budować w cyfrowej przestrzeni politycznej swoją wiarygodność, wpływy, kontakty z najważniejszymi liderami opiniotwórczymi. Gdy wojna się już zacznie, oficerowie zaczną udostępniać dezinformacyjne treści, a  piechota nada im odpowiedni zasięg, w razie czego – zablokuje kogo trzeba, podkręci nastroje społeczne. I wojna będzie się toczyć.

 A teraz – największa niespodzianka: to się już dzieje! W Polsce, nie za granicą. W Polsce, dokładnie – na polskim Twitterze. Cała armia piechoty już tu jest. Obserwuje. Na razie przysypia, ale jest w każdej chwili gotowa do ataku. To regularna, całkiem nowa armia botów.

10 tysięcy nowych, nieaktywnych kont od 31 października do 18 listopada zaczęło obserwować konta dwóch głównych (stan na 19.11.2017) kandydatów na prezydenta Warszawy: Rafała Trzaskowskiego (PO) i Patryka Jakiego (PiS).  To nie efekt jednorazowego wzrostu zainteresowania tematem w chwili ogłoszenia kandydatury R. Trzaskowskiego 2 listopada – liczba followujących te konta uśpionych profili rośnie sukcesywnie, systematycznie, codziennie, nie wzbudzając tym samym niczyjego zainteresowania. Nie ma żadnego skoku, jest systematycznie rosnąca liczba obserwujących.

jaki_foll

trzaskowski_foll

Znaczna część tych kont obserwuje jednocześnie i Rafała Trzaskowskiego, i Patryka Jakiego. Co więcej, wszystkie one zostały założone w listopadzie 2017 r., nie opublikowały żadnego tweeta (nieliczne opublikowały 1 lub 2 tweety), obserwują od 40 do stu kilkudziesięciu innych kont, nie mają zdjęć profilowych.

Tutaj screeny z informacjami dotyczącymi drobnej części kont obserwujących konto Patryka Jakiego:

A tu screeny z informacjami o kontach obserwujących Rafała Trzaskowskiego:

To z całą pewnością boty – zautomatyzowane konta, zaprogramowane tak, by umieszczały specjalnie sprofilowane treści, udostępniały wskazane tweety itp. Te na razie nie działają. Czekają na wytyczne osób, które je programują. A programiści – na wytyczne tych, którzy prowadzą tę wojnę.  Dziś nie ma możliwości, by bez pomocy samego Twittera stwierdzić, kto to jest czy choćby gdzie założono owe konta. Zleceniodawcy pozostają nieznani.

Przyglądając się botom widać kolejne cechy charakterystyczne, które muszą budzić poważne wątpliwości.  Konta te obserwują od kilkunastu do kilkudziesięciu kont polskich Twitterowiczów – to konta tych, którzy w raportach wpływu polskiego Twittera zajmują najwyższe miejsca. Kiedy przeglądam, kogo followują boty, czuję się, jakbym przeglądała raport polskiego Twittera choćby firmy SoTrender: jest polskie konto papieża Franciszka, jest Robert Lewandowski, a potem Donald Tusk, Kancelaria Premiera, prezydent Andrzej Duda, do tego cała czołówka liderów politycznych – Grzegorz Schetyna, Ryszard Petru, Adrian Zandberg, Janusz Korwin-Mikke, inni wpływowi politycy:  Robert Biedroń, Roman Giertych, Marek Kuchciński; do tego bardzo znani dziennikarze i liderzy opinii: Zbigniew Hołdys, Jarosław Kurski, Jacek Kurski, Krzysztof Stanowski, Kamila Biedrzycka, Katarzyna Kolenda-Zaleska. Te nazwiska powtarzają się na większości z analizowanych przez mnie kont.  Co ważne – to przedstawiciele wszystkich stron polskiej sceny politycznej, dziennikarze z bardzo różnych mediów, liderzy opinii o przeciwstawnych poglądach.  To istotne, bo gdy jakieś polskie ugrupowanie zleca wsparcie swojej działalności przez boty, obserwują one wyłącznie osoby związane z opcją polityczną zleceniodawcy, a nie pełen przekrój polskiej polityki – sprawdzałam to wielokrotnie, analizując działania polskich partii na TT. W przypadku 10 tys. nowych kont-botów jest inaczej.

Pokażę to na przykładzie jednego z takich kont – @Waclaw5509

waclaw1

waclaw2

waclaw3

waclaw4

 

Poza kontami czołówki wpływu na polskim TT znajdziemy tam jeszcze kilka kont znanych osób związanych ze sportem (Zbigniewa Bońka czy Krychowiaka) oraz liczne profile zagraniczne. Najczęściej anglojęzyczne, choć pochodzące z różnych państw – od USA po Hiszpanię. Można znaleźć konta rosyjskojęzyczne, ale jest ich bardzo mało, to pojedyncze przypadki.

Obserwowane przez boty konta zagraniczne to najczęściej konta związane ze sportem lub z rynkiem muzycznym, często z bardzo wysokimi liczbami followersów. Boty nie followują żadnych zagranicznych polityków – wyłącznie polskich.

Kiedy sprawdzam, o ile i komu wzrosła liczba fanów od 31 października do 18 listopada, liczba ok. 10 tys. powtarza się zarówno u  Patryka Jakiego i Rafała Trzaskowskiego, jak u Tomasza Lisa czy Grzegorza Schetyny. Trochę wyższa jest u Donalda Tuska (15 tys.), prezydenta Andrzeja Dudy (13 tys.) i papieża Franciszka (12 tys.).

To tłumaczy, czemu z analiz obserwujących konta Trzaskowskiego czy Jakiego wynika, że bardzo dużo jest wśród nich kont nieaktywnych – to właśnie m.in. nieaktywne boty podnoszą ów wskaźnik.

aplikacje_TT_Jaki

 

aplikacje_TT_trzaskowski

Analizy ich profili wykazują, że obaj politycy mają dziś ok. 9 proc. (lub wg analizy innej aplikacji – 12-16 proc.)  rzeczywiście aktywnych użytkowników wśród tych, którzy ich obserwują.  To i tak tysiące ludzi – ale jednak stanowią oni mniejszość.

 

Wróćmy do początku tekstu.  Mamy więc 10 tys. cyfrowych żołnierzy, obserwujących na Twitterze liderów opinii publicznej w Polsce. Uśpionych, ale w każdej chwili gotowych do użycia. To zdyscyplinowana i nie potrzebująca jedzenia armia, o której wiemy już, że istnieje, ale nie wiemy, kiedy zaatakuje. Prawdopodobnie podczas samorządowej kampanii wyborczej – dlatego konta Rafała Trzaskowskiego i Patryka Jakiego są przez boty obserwowane.

Do prawdziwej wojny informacyjnej brakuje nam oficerów, którzy wyznaczać będą kierunki działania. Tzn. pewnie i oni już tu są, dla celów wojennych powinni działać już od dłuższego czasu – tylko nie zdołaliśmy ich jeszcze rozpoznać.  Jeśli weźmiemy pod uwagę doniesienia z innych państw, jeśli zdamy sobie sprawę, że coraz więcej „agencji informacyjnych” świadczy usługę dezinformacji w sieci, nie tylko w polityce, ale też np. w biznesie – ta sytuacja nie powinna nas dziwić. Powinniśmy natomiast być świadomi zagrożenia. I tego, że jako społeczeństwo będziemy celem ataku dezinformacji podczas kampanii wyborczej. Na jak wielką skalę?  Przekonamy się zapewne już po wyborach.

 Kluczowe jest oczywiście pytanie, kto szykuje się do tej informacyjnej wojny w Polsce. Czy to ktoś z wewnątrz? Być może, choć moim zdaniem nie jest to żadne z ugrupowań politycznych – te, owszem, wykorzystują boty na coraz intensywniej, ale nie w taki sposób, jak tu opisałam. Musiałby to być ktoś spoza obecnych aktorów sceny politycznej. Albo – ktoś z zewnątrz. Inne państwa po kampaniach, dzięki współpracy z właścicielami Twittera i Facebooka, uzyskały informacje, że za atakami w ich przestrzeni sieciowej stały rosyjskie fabryki trolli. Czy tak jest też u nas? Nie wiem. Nie ma dziś na to dowodów, przynajmniej wśród informacji ogólnie dostępnych. Nie wiemy, kto szykuje się do dezinformowania Polaków na masową skalę. Ale że to robi – jest pewne.

 

Korzystałam z danych uzyskanych z: Sotrender, Twitonomy, FakersApp.

%d blogerów lubi to: