Nowa fala antysemityzmu w sieci. Bohaterem jest… premier Morawiecki

Po raz pierwszy od dawna prawicowi użytkownicy FB licznie wyrażają dumę z premiera Morawieckiego, dziękując mu za podjęcie najlepszej decyzji – odwołania wyjazdu na szczyt Grupy Wyszehradzkiej do Izraela. Premier stał się bohaterem antysemitów i prawicy. I to najlepiej tłumaczy, dlaczego opłacało mu się podjąć taką decyzję w roku wyborczym.

Antysemickie emocje wybuchły właśnie w Polsce po raz kolejny. Od 14 lutego 2019 w sieci wrze.Czego można się dowiedzieć o Żydach z komentarzy w sieci? (pisownia oryginalna)Ewa: „Żydzi to podły i niewdzięczny naród”Czesław: „Mośki wkurwione, że Polacy nie dają się już doić”Mariusz: „Największymi kolaborantami, zdrajcami i kapusiami byli Żydzi”Krzysiek: „Prawda żyda w oczy kole. Garbate nosy nie są partnerami do dyskusji”Aleksandra: „Żydzi – najbardziej zakłamany naród świata”Wrzenie jest pokłosiem fatalnych wypowiedzi izraelskich i amerykańskich polityków podczas szczytu bliskowschodniego w Warszawie (13-14 lutego) i tuż po nim.Najpierw wypowiedź premiera Netanjahu oraz sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo (na temat roszczeń żydowskich), potem haniebna wypowiedź izraelskiego ministra spraw zagranicznych Izraela Katza – wszystko to trafiło na wyjątkowo podatny grunt.W sieci zbierane są podpisy pod petycją o wydalenie dyplomatów izraelskich z Polski, na Facebooku powstało wydarzenie ws. żądania wydalenia ambasador Izraela Anny Azari. Jest też petycja dotycząca żydowskich roszczeń finansowych (podpisało się pod nią 34 tys. osób), a świeżo założony fanpage „Nie dla roszczeń żydowskich” podrzuca zainteresowanym gotową instrukcję, jak się zaangażować w ogólnopolską kampanię przeciwstawiającą się tym roszczeniom.Jednocześnie po raz pierwszy od dawna prawicowi użytkownicy FB licznie wyrażają dumę z premiera Mateusza Morawieckiego, dziękując mu za podjęcie najlepszej decyzji. Mowa oczywiście o tym, że Morawiecki nie pojechał na szczyt Grupy Wyszechradzkiej do Izraela.I jeśli ktokolwiek by się zastanawiał, czy premier zachował się właściwie rezygnując ze spotkania w Jerozolimie – na facebookowych grupach wspierających PiS znajdzie odpowiedź. Nie pojechał, by nie zniechęcać do PiS sporej grupy wyborców, która mogłaby nie wybaczyć kolejnego już bratania się z Izraelem i ostatecznie przejść do nastawionej antysemicko koalicji narodowców z KORWiN-em. Premier został w Polsce – i zyskał twarz bohatera.

Antysemityzm ma wiele twarzy

Oczywiście w social media mamy też kolejny wysyp antysemickich komentarzy i teorii spiskowych. Stereotypy związane z narodowością żydowską znów mają swoje pięć minut, a większość wpisów podszytych jest nienawiścią i agresją.Gdyby nawet przyjąć (choć to ryzykowne) definicję antysemityzmu w wydaniu prawicowego publicysty Rafała Ziemkiewicza, mamy dziś do czynienia z wyrażaniem czystego antysemityzmu w polskich mediach społecznościowych. Ziemkiewicz podał swoją definicję 20 lutego na Twitterze, wpisując się w wielką prawicową antyżydowską dyskusję.

 

Podana przez niego definicja jest fałszującym obraz rzeczywistości uproszczeniem. Autorzy raportu „Powrót zabobonu: antysemityzm w Polsce na podstawie Polskiego Sondażu Uprzedzeń” Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego, Dominika Bulska i Mikołaj Winiewski, wskazują, że istnieją trzy typy uprzedzeń względem Żydów:

  • antysemityzm tradycyjny,
  • antysemityzm spiskowy
  • oraz antysemityzm wtórny.

Jak badacze definiują te postawy?„Antysemityzm tradycyjny czerpie z historycznych motywów antyjudaistycznych, pochodzących z czasów wczesnego chrześcijaństwa i wynikających z przesłanek religijnych. Przejawianie postaw antyżydowskich o charakterze religijnym łączy się z wiarą w mity głoszące wykorzystywanie przez Żydów krwi chrześcijan w celach rytualnych czy z przekonaniem, że współcześni Żydzi ponoszą odpowiedzialność za śmierć Chrystusa.Antysemityzm spiskowy jest nowoczesną, niereligijną formą wyrażania uprzedzeń antyżydowskich, opierającą się na wierze w spisek żydowski, czyli dążenie Żydów do uzyskania władzy poprzez nadmierne ingerowanie w życie społeczne kraju czy świata. Antysemityzm spiskowy zawiera dwa dodatkowe komponenty: grupowej intencjonalności, czyli postrzegania Żydów jako jednego bytu, działającego wspólnie i realizującego wspólne cele oraz spostrzeganej skrytości działań.

Antysemityzm wtórny jest najbardziej »poprawną politycznie« formą antysemityzmu. Charakteryzuje go tendencja do zaprzeczania własnym uprzedzeniom antyżydowskim oraz negowania historycznego znaczenia Holokaustu.

Osoby przyjmujące tę postawę wierzą, że to Żydzi są winni istnienia antysemityzmu, często obarczając ich samych odpowiedzialnością za Zagładę. Jednym z komponentów tego typu uprzedzeń jest również traktowanie Holokaustu jako narzędzia, za pomocą którego Żydzi walczą o odszkodowania i zdobywają przewagę nad innymi grupami”.W polskiej sieci wyrażany jest dziś przede wszystkim antysemityzm spiskowy i wtórny. Nawet, jednak jeśli na chwilę przyjmiemy definicję Ziemkiewicza – i tak okaże się, że w polskich mediach społecznościowych rozpętał się festiwal antysemityzmu, który nakręcają niektóre środowiska polityczne.Owszem, powodem ujawnienia się tych postaw w ostatnich dniach były niewłaściwe, a nawet haniebne wypowiedzi polityków izraelskich oraz budzące złe skojarzenia w Polsce słowa sekretarza stanu USA.Nie zmienia to jednak faktu, że na wypowiedź choćby ministra Israela Katza, który, cytując byłego izraelskiego premiera Icchaka Szamira, powtórzył absurdalne i rasistowskie słowa: „Polacy wysysali antysemityzm z mlekiem matki”, część Polaków zareagowała… antysemityzmem.

„Co by nie robić, Żydzi zawsze są numerami”

Sprawdziłam, jak w ostatnich dniach wzrosła liczba wypowiedzi w sieci, zawierających słowa: żyd, żydzi, żydki, mosiek. To oczywiście tylko niewielka część używanych określeń, rzeczywisty zasięg dyskusji na ten temat jest znacznie większy.Sprawdzenie tych czterech słów wystarczyło, by zobaczyć jak silnie angażujący jest to temat: od 3 tys. wzmianek dziennie (standardowy poziom dyskusji) przeszliśmy 14 lutego do 17 tys. wzmianek i prawie 4 milionów zasięgu.

18 lutego wzmianek było już 24 tys. i ponad 5 mln zasięgu, by 21 lutego spaść do 12 tys. wzmianek.

Większość wpisów pochodzi z Facebooka. Najbardziej zaangażowane konto w ciągu tygodnia wygenerowało na ten temat ponad 700 wzmianek, sześć kont miało ich ponad 100.

Czego można się dowiedzieć o Żydach z komentarzy w sieci? Oto krótkie zestawienie (pisownia oryginalna):– Ewa: „Żydzi to podły i niewdzięczny naród”– Czesław: „Mośki wkurwione, że Polacy nie dają się już doić”– Mariusz: „Największymi kolaborantami, zdrajcami i kapusiami byli Żydzi”– Krzysiek: „Prawda żyda w oczy kole. Garbate nosy nie są partnerami do dyskusji”– Aleksandra: „Żydzi – najbardziej zakłamany naród świata”– George: „To przez Żydów zginęło miliony Polaków i Polek i Polskich dzieci”– Lesław: „Żydzi po prostu są nieuczciwi i żerują wykorzystując a przy tym egoistyczni i kłamliwi, dwulicowi i bez serca… jak twory z innej planety”– Bogdan: „Z Polski wypierdalać przez was żydy zło świata jest i nic tego nie zmieni jesteście zachłanni i dla kaszy i majątków nawet swoich potraficie zabijać”– Robert: „Dać ich na konsumpcję Iranowi”Najbardziej poruszające są jednak wpisy odnoszące się do eksterminacji narodu żydowskiego:– Andreas: „To Żydzi zapędzali Żydów do komór gazowych”– Piotr: „Trzeba ich znowu przetrzebić niestety” „Nienażarte psy!!! Do gazu!!!”– Kajetan: „Jednak wojna trwała za krótko”I ten najbardziej odczłowieczający, pod apelem o bojkocie towarów pochodzących z Izraela, z podaniem kodu towarowego wskazującego na produkcję w Izraelu, autorstwa Agnieszki: „Co by nie robić, Żydzi zawsze są numerami”.Do tego grafiki z fałszującymi obraz informacjami dotyczącymi II wojny światowej (np. o tym, że w jednostkach Waffen-SS służyło 40 tys. Żydów, mimo że nawet w najbardziej radykalnych publikacjach na ten temat mówi się o zaledwie kilkunastu przypadkach).Albo przypominanie choćby o Eugeniuszu Łazowskim, lekarzu, który podczas II wojny światowej ocalił życie ok. 8 tys. Żydów – i komentarz pod tym wpisem: „I po co ci to było, teraz słyszysz. Niemcy wiedzieli, co robią”.

Narodowcy w moralnym wzmożeniu: nie dla roszczeń żydowskich!

Te komentarze są antysemickie nawet w najwęższym rozumieniu tego terminu. Odnoszą się do całego narodu żydowskiego, uogólniają, wskazują na konkretne cechy charakteru i zachowania, które mają odnosić się do każdej osoby pochodzenia żydowskiego właśnie ze względu na pochodzenie.Według autorów tych wpisów każdy Żyd jest zakłamany, nieuczciwy, egoistyczny, morduje dla majątku, zdradza, doi Polskę, jest podły i niewdzięczny – tylko dlatego, że urodził się Żydem. A dowodem na to są wypowiedzi izraelskich polityków.To tak jakby na podstawie wypowiedzi choćby posłanki PiS Krystyny Pawłowicz i posła PiS Dominika Tarczyńskiego wnioskować o cechach charakteru wszystkich Polaków, albo nawet tylko wyborców PiS.Prof. Michał Bilewicz, kierujący Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, wielokrotnie podkreślał, że z badań wynika, iż poziom antysemityzmu w Polsce nie rośnie, utrzymuje się na podobnym poziomie co kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu.Rośnie natomiast przyzwolenie na wyrażanie takich postaw publicznie – jeśli nawet nie bezpośrednio, to właśnie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Przytoczone komentarze obrazują najczęściej antysemityzm spiskowy, natomiast w bardziej zorganizowanych działaniach przejawia się antysemityzm wtórny, ten uchodzący za najbardziej poprawny politycznie.W ostatnim tygodniu wywołały go słowa sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo, który wezwał Polskę do przeprowadzenia restytucji mienia ofiar Holocaustu. To wezwanie wynika z podpisania przez Polskę (i 46 innych państw) w 2009 roku tzw. Deklaracji Terezińskiej, w której nasze państwo zobowiązało się do takiej restytucji. Za podpisaniem nie poszły jednak czyny, i to właśnie ich domagał się Pompeo.Sprawa jest skomplikowana, jednak środowiska narodowe odczytały to jako wezwanie do tego, by Polska wypłaciła Żydom grube pieniądze. W sieci natychmiast pojawiły się fejkowe wyliczenia, ile pieniędzy domagają się Żydzi od Polski, oraz że to Żydzi powinni zapłacić nam, a nie odwrotnie.Można było wyczytać np., że Żydzi są winni Polakom 300 bilionów zł, a organizacje żydowskie domagają się od Polski 60 mld dolarów. Skąd wzięły się takie kwoty ani na czym oparto wyliczenia, nie wiadomo.Ważne, że Żydzi „znów próbują wydoić Polaków”. Prawicowcy natychmiast uznali żądania restytucji za skrajnie niesprawiedliwe i przystąpili do działania. Stereotypy związane z Żydami bogacącymi się na wszystkich i wszystkim obudziły się natychmiast, a skrajna prawica poczuła, że ma moralny obowiązek zatrzymać te żydowskie plany bogacenia się na Polsce.Partia KORWiN udostępniła grafikę wyrażającą sprzeciw wobec amerykańskiej ustawy 447 i roszczeń żydowskich.

Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości”  uruchomiło zaś akcję „Nie dla roszczeń”. Na specjalnym fanpage’u instruuje, jak można zaangażować się w kampanię – choćby wieszając specjalny plakat z gwiazdą Dawida (do pobrania za pomocą linku udostępnionego na FB) na „budynku, który być może zostanie oddany w ramach »restytucji mienia«”.

Można też podpisać się pod apelem do ministra spraw zagranicznych z żądaniem „podjęcia natychmiastowych działań w obronie naszej suwerenności i niezależności” (ma im zagrażać amerykańska ustawa 447, która nakłada obowiązek raportowania przez rząd USA postępów w restytucji mienia ofiar Holocaustu).

Apelują o bojkot towarów z Izraela

Na portalu Avaaz.org zawieszono petycję ws. wydalenia izraelskich dyplomatów z Polski, a na FB powstało wydarzenie, wokół którego gromadzą się ci, którzy wydaliliby z Polski ambasadorkę Izraela Annę Azari.Informacje o petycjach rozchodzą się na FB nie tylko w środowiskach narodowców, ale też w grupach popierających PiS, rząd Mateusza Morawieckiego czy ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro.Wypowiedzi na temat Izraela rezonują w tych środowiskach wyjątkowo silnie. Podobny poziom wzmożenia wywołują w nich chyba jedynie wypowiedzi Donalda Tuska, bo już raczej nie działania polskiej opozycji.W tych samych grupach od kilku dni pojawiają się apele o bojkotowanie produktów pochodzenia izraelskiego. Wykorzystywane jest zwłaszcza zdjęcie kodu towarowego z początkowymi cyframi 729 (świadczy o pochodzeniu towaru z Izraela) oraz kroplami krwi.„Nie wspieraj Holokaustu w Palestynie” – tak do bojkotu na jednej z grup zachęca Robert.

A na stronie „Wspieramy PiS” obok zdjęcia ze stereotypową postacią Żyda w ośmieszającej pozycji, z podanym kodem towarowym oczywiście, napisano po prostu: „Wiecie, co robić, podajcie dalej”.W wielu miejscach można znaleźć też nazwy firm, które są (zdaniem internautów) pochodzenia izraelskiego i nie należy ich kupować. Pojawiają się tam m.in. takie marki jak: MK Cafe, Pedros, Fort, Sahara, Cinema City, Super-Pharm.Fakt, że wiele z nich to spółki międzynarodowe, a znaczna część towarów jest produkowanych w innych krajach niż Izrael, także w Polsce, a więc ma zupełnie inny kod towarowy niż ten pojawiający się w apelach o bojkot, zupełnie nie przeszkadza  angażującym się w akcję.Co ciekawe, o bojkocie produktów izraelskich zaraz po pojawieniu się pierwszych wpisów na ten temat doniósł rosyjski Sputnik Polska oraz prorosyjski portal nczas.com. Nie ma wątpliwości, że rosyjska propaganda już podsyca i będzie nadal podsycała spór między Polską a Izraelem, widzą w tym własny interes.

„Panie premierze, zachowałeś się jak trzeba!”

Na tych samych facebookowych grupach można znaleźć wyrazy uwielbienia dla premiera Morawieckiego, który podejmując decyzję o nieuczestniczeniu w szczycie V4 w Jerozolimie urósł nagle do rangi bohatera.

 

To rzadkość, ponieważ dumę zwolennicy PiS z reguły wyrażają wobec innych polityków tej partii (głównie prezesa Kaczyńskiego lub Beaty Szydło), a nie wobec premiera. Tym razem jednak Morawiecki zasłużył, bo – jak można przeczytać w komentarzach – zrobił wreszcie to, co trzeba.Choć nie brak tych, którzy wypominają mu, że rok wcześniej, podpisując porozumienie z Netanjahu w sprawie polskiej ustawy o IPN, dramatycznie zawiódł wyborców PiS i teraz tylko odrobinę się zrehabilitował.Te reakcje pokazują, jak istotny jest temat relacji z Izraelem dla elektoratu PiS, i w jak trudnej sytuacji znaleźli się obecnie rządzący z powodu własnej polityki zagranicznej. To oni ustawili USA w roli głównego polskiego sojusznika. A USA oczekują od Polski wsparcia dla Izraela w Europie. Tymczasem wyborcy partii rządzącej odczuwają wobec Izraela raczej silną antypatię, jeśli nie wrogość, nie chcą sobie układać relacji z państwem żydowskim ani tym bardziej go wspierać.

Rząd sam się zakleszczył

Rząd jest dziś między młotem a kowadłem, a imadło zaciska się tym silniej, im intensywniej narodowcy wykorzystują postawy antysemickie do bieżącej polityki. Nie ma bowiem wątpliwości, że działania podejmowane przez skrajną prawicę w tej sprawie mają posłużyć głównie bieżącym celom wyborczym.Jeśli PiS nie znajdzie sposobu, by pokazać swoją radykalną postawę wobec Izraela, musi liczyć się z tym, że najbardziej antysemicko nastawieni wyborcy w najbliższych wyborach poprą narodowców i partię KORWiN, a nie ich.Z drugiej strony radykalizacja jest prostą drogą do skłócenia się z USA, a tego polski rząd musi uniknąć za wszelką cenę, bo straciłby ostatniego dużego sojusznika.Co więc zrobi PiS? Najprawdopodobniej będzie próbował grać na dwa fronty, czyli inaczej na potrzeby wewnętrznej polityki, a inaczej na zewnątrz kraju. Jednocześnie zapewne postara się kupić sobie czas, czyli np. przyhamować kontakty z Izraelem do wyborów parlamentarnych.W polityce wewnętrznej możemy spodziewać się dalszego przyzwolenia na okazywanie postaw antysemickich. Bo dziś najważniejsze jest zahamowanie odpływu wyborców. I nic więcej nie ma znaczenia.

 

Tekst opublikowany na Oko.Press

Czego naprawdę boi się PiS?

Ostatnie tygodnie mijają nam na wysłuchiwaniu z niedowierzaniem kolejnych wypowiedzi najwyższych polskich polityków. Prezydent Duda zestawiający Unię Europejską i zabory. Premier Morawiecki podczas oficjalnego wystąpienia opowiadający, jak wspaniale mieli Żydzi w Polsce za Stefana Batorego – lepiej niż za obecnej władzy, bo mogli handlować podczas świąt kościelnych, a teraz nie mogą. Prezydent, który podpisuje umowę o IPN, a potem stwierdza, że źle się stało, iż taka ustawa jednak weszła w życie. Premier podkreślający, że Polacy powinni być dumni z marca`68, prezydent, który za ten sam marzec przeprasza. Niespójność, chaos i pogubienie – tylko tak można opisać te przekazy.

Ale ten chaos przestaje dziwić, gdy zajrzymy za kurtynę prawicowego spektaklu politycznego i przyjrzymy się temu, co się dzieje w kulisach. Otóż, co może zadziwić mainstream, nie ma tam już zespołu aktorskiego grającego jedno przedstawienie. Za kulisami szuka swego miejsca przynajmniej kilka grup aktorskich, z których każda gra własny spektakl i usiłuje nim zainteresować widzów. Zjednoczona prawica to coraz bardziej mit niż rzeczywistość. Nie widać tego jeszcze w sondażach, bo część wyborców popierających PiS na razie nie ma gdzie odpłynąć, socjologom wciąż więc deklarują poparcie Prawa i Sprawiedliwości. To jednak może niedługo się zmienić. I właśnie tego najbardziej obawia się PiS.

 

Radykalni odpływają na prawo

Na tym wewnętrznym podziale prawicy nie skorzysta opozycja, nie będzie także sondażowych wzrostów lewicy. To, co się dzieje za kulisami, to odpływ dotychczasowych aktorów drugoplanowych jeszcze bardziej na prawo. Od PiS-u powoli, ale systematycznie, odłączają się najbardziej radykalni wyborcy o nacjonalistycznym światopoglądzie. Ten problem nie narodził się teraz, to długotrwały proces, który jednak mocno nasilił kryzys związany z ustawą o IPN. Ale to on jest powodem chaosu w przekazach PiS-u i niespójności w zachowaniach najwyższych polityków – z jednej strony usiłują oni bowiem rozwiązać kryzysy na forum międzynarodowym, z drugiej – zapanować nad kryzysem wewnętrznym.

Zdaję sobie sprawę z tego, że informacje o kryzysie „jednościowym” na prawicy jeszcze nie przeniknęły do mainstreamowych mediów. Kryzysu po prostu na zewnątrz nie widać. Ale jest on bardzo wyraźny w mediach społecznościowych – wszędzie tam, gdzie sieciowo spotykają się zwolennicy prawicy.

„Kwestia żydowska” wyzwoliła tlące się już wcześniej zapotrzebowanie nacjonalistów na znacznie mocniejsze działania niż te, które podejmuje PiS. Ale zaczęło się w styczniu – od reakcji polityków PiS na reportaż TVN 24 o neonazistach. Ich krytyczne opinie spotkały się z fatalnym odbiorem w organizacjach prawicowych – ONR zaczął głośno wspominać o konieczności założenia własnej partii. Temat jednak szybko przycichł, a sami nacjonaliści zaczęli przekonywać, że nie mają nic wspólnego z neonazistami. Potem jednak przyszła ustawa o IPN, gwałtowna reakcja Izraela i Stanów Zjednoczonych – i wtedy politycy PiS podjęli próby wyciszenia międzynarodowego konfliktu. O szczegółach nie mówiono zbyt szeroko. Ale w mediach, zwłaszcza radykalnie prawicowych, wychwytywano każdą informację na temat spotkań polsko-izraelskich, planowanych zmian ustawy, cytowano każdą wypowiedź na ten temat, m.in. o tym, że ustawa będzie martwa, bo prokuratura nie będzie ścigać na jej podstawie albo że w Polsce ma powstać muzeum chasydyzmu.

 

„Polską znowu rządzą Żydzi”

Wystarczyło kilka dni, by na prawicowych kontach, fanpage`ach i grupach na FB i TT pojawiły się memy  uderzające w prezydenta Andrzeja Dudę, posty zarzucające (cytuję) premierowi Morawieckiemu, że jest „bankierem, czyli – wiadomo – Żydem”, że „Polską znowu rządzą Żydzi”, a „dobra zmiana służy światowej żydowskiej mafii”.

Takich postów na Facebooku są dziś setki – i mimo że ustawa o IPN nie jest już dziś głównym tematem w mediach, w sieci ciągle wrze. Ostre głosy antyPiS pojawiają się także na tych kontach, które wcześniej jednoznacznie popierały Andrzeja Dudę i PiS (jednocześnie cały czas trwa tam intensywne oskarżanie opozycji, ale to akurat prawicowy standard). Tryumfy święci Stanisław Michalkiewicz i jego antysemickie – a teraz też antyPiS-owskie wypowiedz: filmy video z nagraniami Michalkiewicza rozchodzą się w sieci błyskawicznie.

Od razu zaznaczam – nie dotyczy to wszystkich zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. PiS wciąż ma wierny elektorat, który jest gotów za swoją partię walczyć do ostatniej kropli krwi. Część wyborców jednak wyraźnie oczekiwało od rządzących czegoś innego. PiS jest dla nich „za miękki”. To oni powoli odchodzą.

 

Mit zjednoczonej prawicy  za chwilę zniknie

Przyzwyczailiśmy się myśleć, iż PiS popiera cała polska prawica. Ale social media pokazują, że to już przeszłość. Ten mit zjednoczeniowy właśnie przechodzi w niebyt. Jestem przekonana, iż politycy PiS są tego świadomi – mają własne dane, prowadzą rozmowy, muszą to widzieć. Dlatego reagują histerycznie. Do tego w PiS wciąż obowiązuje teza, że da się grać kogo innego w polityce międzynarodowej, a kogo innego – wewnątrz kraju. Stąd chaos w przekazach, niespójności i błędy. Dlatego też wypowiedzi premiera czy prezydenta na użytek wewnętrzny są tak radykalne – mają trafiać właśnie do radykałów, uspokajać nastroje, pokazać, że PiS jest twardy, więc wciąż powinien być  pierwszym – i jedynym możliwym – wyborem każdego prawicowca.

To coraz trudniejsze, bo patrząc z prawicowej perspektywy, PiS nieuchronnie przesuwa się do centrum. To nie jest jego wybór, tylko determinanta czasu i sytuacji – z jednej strony PiS jest odsuwany od „prawej ściany” przez środowiska nacjonalistyczne (które żądają znaczniej bardziej radykalnej prawicy), z drugiej – na kierunek centrowy mocno naciskają partnerzy zewnętrzni. A bardziej centrowy, czyli de facto klasycznie prawicowo-konserwatywny PiS to koszmar Jarosława Kaczyńskiego – bo wtedy jego partia pozostaje wyłącznie przy swoim elektoracie, który nie gwarantuje dalszych zwycięstw wyborczych

 

Czy to może być płatna akcja?

Oczywiście warto się zastanawiać, czy to, co się dzieje w mediach społecznościowych, nie jest efektem jakiejś komercyjnej akcji lub akcji sterowanej z zewnątrz. W tym przypadku nie ma to jednak większego znaczenia – nawet gdyby to była płatna akcja rozpowszechniania treści antyPiS, dziś szerzy się ona na wyjątkowo podatnym gruncie. To nie boty czy fake`owe konta odpowiadają za wysoki poziom zaangażowania w tego typu treści – nawet jeśli to właśnie one „dorzucają do pieca”, produkując np. memy. Grupa Polaków o nacjonalistycznych poglądach jest rzeczywiście bardzo aktywna i zaangażowana – na razie przede wszystkim w sieci, choć wszyscy wiemy, że i w realu radzą sobie nieźle. Czy takich ludzi jest w Polsce dużo, czy to tylko nadmierna reprezentacja w social media? Nie wiemy, nikt tego dotychczas nie zbadał (a przynajmniej ja nie dotarłam do takich badań – jeśli są, będę wdzięczna za informację). W badaniach preferencji politycznych sprawdza się poziom poparcia dla partii, a nacjonaliści dziś swojej partii nie mają. Nawet Ruch Narodowy wyraźnie stracił na znaczeniu i radykałowie coraz rzadziej się z nim identyfikują. W sieci RN wyraźnie przegrywa z ONR-em, choć na razie nie ma organizacji, która odpowiadałaby większości nacjonalistów.

Jeśli ktoś się zastanawia, dlaczego rozpadu prawicy i przesunięć elektoratów nie widać dziś w sondażach – wyjaśniam: spadki poparcia dla PiS są widoczne, ale tak jak napisałam wcześniej, nie ma dziś ugrupowania, które mogłoby przejąć wyborców niezadowolonych ze „zbyt miękkiego PiS-u”. W sondażach ci wyborcy pozostają więc albo w grupie niezdecydowanych, albo nadal opowiadają się za PiS-em, bo nie mają alternatywy. Czy taka alternatywa powstanie? O tym, co można na ten temat wnioskować z analizy mediów społecznościowych, napiszę w następnym tekście.

PiS reaguje chaotycznie, bo spełnia się jego najczarniejszy scenariusz. Okazuje się, że to nie opozycja jest dziś dla niego największym zagrożeniem – tego wroga mają od dawna rozpoznanego. Koszmarem rządzących stają się natomiast radykałowie – niekontrolowalni, niezadowoleni i żądający znacznie więcej nacjonalizmu niż reprezentuje PiS. Hm, boję się to napisać… Ale może się okazać, że zatęsknimy za PiS-em.

 

UPDATE: DLA POTRZEBUJĄCYCH DANYCH ANALITYCZNYCH:

Przeanalizowałam ok. 300 kont na FB, 250 na Twitterze, ponad 60 grup otwartych na FB. Analizowałam content w okresie styczeń – marzec 2018, stosując do niego m.in analizę porównawczą, także w zestawieniu ilościowym (przy tych danych, przy których jest to możliwe) oraz czasowym (porównując content do treści wcześniejszych, aż do – w uzasadnionych przypadkach – 2015 r.). W powyższym tekście opisuję jednak określone zjawisko społeczne, dlatego nie koncentruję się na danych ilościowych, tylko na wnioskach wynikających z analizy contentu.

Morawiecki: Tusk w wersji PiS?

W grudniu wszyscy zastanawiali się, dlaczego Mateusz Morawiecki zastąpił Beatę Szydło na stanowisku premiera. Dziś, gdy obserwuję premiera wizerunkowo, coraz częściej mam wrażenie, że Jarosław Kaczyński postawił go na czele rządu dla osiągnięcia jednego głównego celu: otóż Morawiecki miał zostać nowym Tuskiem. Nowym, lepszym, PiS-owskim Donaldem Tuskiem.

Zadanie – nie do wykonania.

Jedynym politykiem, którego dziś naprawdę obawia się Jarosław Kaczyński, jest Donald Tusk. Tusk ograł prezesa wielokrotnie, teraz zaś jest najwyżej umocowanym w międzynarodowej polityce Polakiem. To on (a nie ktokolwiek z polskiego rządu) dominuje w Brukseli, robi karierę, a na dodatek pozwala sobie na wyjątkowo celne – i bolesne komentarze nt. PiS. Choć daleko, wciąż jest obecny w polskiej polityce i nadal stanowi realne polityczne zagrożenie dla PiS-u, zwłaszcza gdy połączy siły z Platformą Obywatelską.

Tusk musi być swego rodzaju widmem dla Kaczyńskiego. Prezes próbuje się go pozbyć na różne sposoby, od lat, ale walka jest trudna, bo nawet wezwany na przesłuchanie Tusk potrafi tak rozegrać swój przyjazd do prokuratury, by politycznie na nim zyskać. Kaczyński wykorzystuje więc do swojej walki byłych współpracowników Tuska – aby nawet w razie przegranej bitwy przeciwnika przynajmniej zranić. Stąd unijna szarża z Jackiem Saryuszem-Wolskim, dramatycznie nieudana. A teraz – pomysł z Mateuszem Morawieckim.

 

Tę bitwę rozgrywa Jarosław Kaczyński

Morawiecki. Bankowiec, wysoki i szczupły, w nieźle skrojonych garniturach. Fachowiec, człowiek konkretu, a jednocześnie wierzący patriota z – co ważne w PiS – doskonałą historią rodzinną (w przeciwieństwie do słynnego „dziadka z Wehrmachtu”). Ekonomista, przedstawiciel elit (które podobno Kaczyński zamierza wymienić), zaznajomiony z unijnymi dyplomatami. Swobodnie mówi w języku angielskim, jest młodszy od Donalda. Na dodatek – jest absolwentem historii, tak samo jak były premier. No i  był doradcą Tuska, gdy ten rządził Polską! Z perspektywy prezesa – wymarzony człowiek do wygrania tej personalnej bitwy. Przynajmniej teoretycznie.

Jakie ma przewagi wg PiS-u? Przeanalizowałam przekaz, jaki politycy PiS prezentowali w mediach zaraz po ogłoszeniu nominacji. Wg nich  Morawiecki przede wszystkim ma wizję. W przeciwieństwie do Tuska, który zasłynął wszak z tego, że od budowania wizji państwa skutecznie się odcinał.  Poza tym obecny premier jest fachowcem w dziedzinie ekonomii oraz specjalistą od unijnych przepisów, w 1997 r. wydał nawet (jako współautor) podręcznik „Prawo europejskie”. Na kolejną jego „przewagę” wskazał Wojciech Reszczyński, redaktor TV Republika, który zaraz po zmianie premiera stwierdził: „Morawiecki to będzie pierwszy premier, który jest absolwentem historii i tę historię naprawdę zna”.  Jak rozumiem, ma to świadczyć o tym, że Tusk tej „prawdziwej” (wg PiS) historii Polski nie zna.

Mateusz Morawiecki  – w zamyśle prezesa – miał pokazać nie tylko Polakom, ale i całej Unii Europejskiej, że PiS też posiada polityków europejskiego formatu, którzy doskonale radzą sobie z językami obcymi, znają unijnych dyplomatów, a na dodatek są niekwestionowanymi fachowcami; że PiS ma polityków lepszych niż Tusk. Miał pomóc prezesowi wygrać z najbardziej znienawidzonym politycznym wrogiem, stając się kropką nad „i” w dziele PiS-owskiego sukcesu, tym razem na arenie europejskiej. Tym samym Kaczyński postawił przed Morawieckim bardzo trudne zadanie. Kazał mu być PiS-owskim Tuskiem, a nie wystarczająco dobrym premierem Morawieckim.  Czy premier to zadanie wypełnia?

 

Charyzma Tuska – nie do podrobienia

Już dziś wiadomo, że Morawiecki Tuskiem nigdy nie będzie. Podstawowy powód jest prosty: Morawiecki nie ma tego, czego Tuskowi zazdroszczą wszyscy politycy, od prawa do lewa – nieprawdopodobnej charyzmy, potężnej siły przyciągania, która sprawia, że jeden tweet byłego premiera rozgrzewa do czerwoności wszystkich polityków rządzącego ugrupowania, i gromadzi setki, jeśli nie tysiące lajków. Charyzmy, która pozwalała mu w pojedynkę stawać naprzeciw najbardziej zdeterminowanych przeciwników, i opanowywać najgorszy konflikt. Charyzmy, która powoduje, że wciąż to do niego porównuje się zarówno kolejnych przewodniczących Platformy, jak i premierów.

Mateusz Morawiecki zaś nie przyciąga. Ani to jego wina, ani wada – powiedzmy jasno, nikt w polskiej polityce nie przyciąga jak Tusk. Może w jakimś stopniu Robert Biedroń. Może też Bartosz Arłukowicz. Tyle.

Wracając do premierów –  najłatwiej zobaczyć różnicę, oceniając wizerunkowo obu panów. Niby mają podobne cechy: szczupli, sympatyczni, przystojni, w dopasowanych garniturach i dobrze dobranych krawatach. A jednak już podczas pierwszego, krótkiego kontaktu, także pośredniego, wygrywa Tusk. Czym? Uśmiechem. Takim prawdziwym, podczas którego zmienia się nie tylko układ warg, ale też mrużą się oczy. Po tym zresztą najłatwiej rozpoznać autentyczność uśmiechu – po przymrużonych oczach. Morawiecki uśmiecha się rzadko, a jeśli już, oczy nadal ma poważne, czasem – nieco przymknięte, jakby nieobecne. Nosi niezłe garnitury, ale to Tusk osiągnął perfekcyjną swobodę w ich noszeniu. Na zdjęciach widać też, że Tusk podczas witania się z ludźmi zdaje się ich zapraszać do kontaktu (uśmiechem, gestami rąk, mową całego ciała), podczas gdy Morawiecki pozostaje w sporym dystansie.

 

Drugiego Tuska nie będzie

Tusk też świetnie przemawia, a Mateusz Morawiecki ma z tym duży problem. Gdy sięgniemy pamięcią do przeszłości, przypomnimy sobie, że Tusk też nie zawsze to potrafił – jego dzisiejsze umiejętności retoryczne to efekt intensywnej pracy, a nie wrodzona cecha. Obecny premier też mógłby się w tym wyćwiczyć – zdaje się jednak nie ma na to zupełnie czasu. Mam wrażenie, że odkąd objął stanowisko, zajmuje się głównie gaszeniem pożarów, wywoływanych przez całe jego polityczne otoczenie. Wpadki w przemówieniach, nagraniach, spotach i tłumaczeniach w żadnym stopniu mu nie pomagają.

Wizerunkowe różnice to oczywiście wierzchołek góry lodowej. Różnic między Donaldem Tuskiem a Mateuszem Morawieckim są tysiące. Tu zwracam uwagę jedynie na te, które są najbardziej widoczne, a przez to oddziałują na największe grupy odbiorców. Podstawową umiejętnością polityka jest bowiem szybkie zdobywanie sympatii wyborców – Tusk posiadł ją w stopniu mistrzowskim. Morawiecki nigdy politykiem nie był, nie potrzebna mu była sympatia mas ani charyzma. Dziś, gdy został postawiony w sytuacji czysto politycznej, widać, że brakuje mu właśnie tego „relacyjnego” zaplecza.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Mateusz Morawiecki nie stanie się drugim Donaldem Tuskiem. Po ludzku: to dobrze, bo – mówiąc liberalnie – każdy ma prawo być sobą. 😉 Ale politycznie oznacza to, że obecny premier nie zadowoli prezesa, który i tym razem nie zdoła pokonać swego największego wroga. Czyli najważniejsza bitwa między Tuskiem a Kaczyńskim dopiero przed nami.

 

Boisz się? My Cię obronimy! Dlaczego PiS przyciąga Polaków

Czy powszechną pomyłką jest wskazywanie programu 500+ jako klucza do władzy PiS-u? To bardzo prawdopodobne! Wiele wskazuje, że fundamentem, który spaja elektorat PiS-u, jest strach. Zwłaszcza ten przed uchodźcami. Powoli zaczyna on przypominać powszechną histerię – do tego stopnia, że obala wszelkie autorytety, nawet autorytet papieża. Przebić go może tylko jeszcze większe poczucie zagrożenia. I właśnie dlatego kryzys w szpitalach może spowodować pierwsze pęknięcie w elektoracie PiS.

W ostatnich dniach 2017 roku na polskim Twitterze po stronie opozycyjnej panował spokój, a główną atrakcją było składanie sobie noworocznych życzeń. Za to po stronie zwolenników rządu wrzało. Emocje sięgały zenitu z powodu wypowiedzi Kornela Morawieckiego, ojca obecnego premiera Mateusza Morawieckiego. „Te 7 tysięcy uchodźców, na które zgodził się poprzedni rząd, nie powinno być problemem” – powiedział Kornel Morawiecki dla „Rzeczpospolitej”. I dodał, że jego zdaniem rząd powinien uruchomić korytarze humanitarne i zaproponować uchodźcom polską kulturę. Rozpętała się burza. Jego wypowiedź zwolennicy obozu rządowego odczytywali przede wszystkim jako opinię ojca obecnego premiera, a nie lidera ugrupowania „Wolni i Solidarni”. I chcieli wiedzieć jedno: czy ta opinia oznacza, że takie same zdanie będzie miał premier, a więc i rząd? Czyli – czy Polska przyjmie uchodźców?

 

„Wypad z Polski, korytarz humanitarny to Ty możesz..”

Burza była naprawdę solidna. Starszego Morawieckiego wyklinano i przeklinano. Zarzucano mu, że chce  sprowadzić zagrożenie na Polaków, że celem „islamskich najeźdźców” jest zagłada chrześcijaństwa, wymordowanie Polaków, gwałcenie Polek. Pod tweetem Morawieckiego, w którym ten próbował wyjaśnić, o co mu dokładnie chodziło, polityk doczekał się aż 440 komentarzy, z których ewidentna większość była mocno krytyczna (lub wręcz obraźliwa) wobec niego – i wobec uchodźców.

Elektorat wzburzył się też na Facebooku, reagowali inni posłowie uspokajając, że stanowisko rządu wobec uchodźców nie zmieniło się, a Polska nie zamierza nikogo przyjmować. Premier Morawiecki jednak przez kilka dni milczał. Dopiero jego spóźniona deklaracja, że rząd nie zmienia stanowiska ws. uchodźców uspokoiła nieco nastroje. Poziom wrzenia był jednak bardzo wysoki. Równie wysoki bywa wtedy, gdy papież Franciszek  namawia katolików do otwarcia się na uchodźców i apeluje, by nie siać strachu przed nimi, tylko wspierać potrzebujących.

 

Tak wysoki poziom emocji, liczba negatywnych reakcji i zaangażowania odbiorców każe  zastanowić się, w jakim stopniu strach przed uchodźcami jest fundamentem spajającym różnorodny przecież elektorat PiS. Czy to nie lęk przed „złym obcym” sprawia, iż tak wielu Polaków popiera ugrupowanie, które gwarantuje im bezpieczeństwo i zachowanie w niezmienionym stanie świata, w którym żyjemy? 

Do tej pory diagnozowano z reguły, że sukces PiS wynika z wprowadzonych programów socjalno-ekonomicznych, przede wszystkim z programu 500+ oraz z obniżenia wieku emerytalnego. Ostatnio jednak coraz częściej pojawiają się inne głosy. Dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych, w wywiadzie dla portalu Wiadomo.co postawił tezę, że kluczem PiS do władzy nie jest ekonomia, lecz ideologia i charakter; że PiS popierają ci Polacy, którym podoba się narracja populistyczna i nacjonalistyczna.

Czemu jednak taka narracja tak bardzo się dziś trafia do Polaków?

 

Skoro uchodźcy są gorsi, to my jesteśmy lepsi!

Na to pytanie być może najlepiej odpowiada Jakub Bierzyński, analizując w „Gazecie Wyborczej” raport z badań dr Macieja Gduli „Dobra zmiana w Miastku”. Otóż jego zdaniem PiS zbudował spójną tożsamość wspólnotową, która okazała się atrakcyjna dla znaczącej części Polaków. Jej istotne elementy to z jednej strony dowartościowanie zwykłego człowieka w kontrze do elit, a z drugiej – pokazanie, że są inni, którzy są słabsi i gorsi. Ci gorsi to oczywiście m.in. uchodźcy i imigranci. Dla ludzi, którzy do tej pory czuli się niedowartościowani, uchodźcy stali się nowym punktem odniesienia. Pozwolili poczuć się lepszymi („skoro są gorsi od nas, to z nami nie jest tak źle”), a jednocześnie zbudować wspólnotę, której jednym z głównym zadań jest ochrona świata, w którym żyjemy, przed tymi gorszymi.  Budowniczym i gwarantem tej wspólnoty jest oczywiście PiS.

Jeśli w ten sposób zdiagnozujemy klucz do władzy obecnego obozu rządowego, łatwo zrozumiemy, dlaczego w interesie władzy leży utwierdzanie Polaków w przekonaniu, że uchodźcy są groźni, chcą zniszczyć i zislamizować Europę. To właśnie strach przed obcymi sprawia, że wspólnota popierająca PiS się nie rozpada. Strach jest jedną z najsilniejszych emocji i nie od dziś wiadomo, że za jego pomocą łatwo jest sterować ludźmi – Polacy nie są tu żadnym wyjątkiem.

 

Kto popiera PiS? Kto boi się uchodźców?

Jeśli kogoś ten sposób rozumowania nie przekonuje, warto sięgnąć do badań dotyczących stosunku Polaków do uchodźców – oraz do badań analizujących elektorat PiS. Zestawmy te wyniki.

Postawy Polaków wobec uchodźców zmieniły się radykalnie między 2015 a 2016 rokiem. W 2015 roku aż 72 proc. (w badaniach CBOS-u) były za przyjęciem uchodźców do Polski, a 21 proc. było przeciw. W lutym 2016 – przeciw było już 57 proc., a tylko 39 procent za. Szczególnie krytyczną postawę przyjmowali najmłodsi badani (18-24 lata) i osoby z niższym poziomem wykształcenia (podstawowe, gimnazjalne, zawodowe).

Z raportu Centrum Badania nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że aż 67 proc,. Polaków sprzeciwia się osiedlaniu uchodźców w Polsce, a na postawy anty-uchodźcze wpływ mają przede wszystkim uprzedzenia oraz specyficzne postrzeganie mechanizmów rządzących polityką, połączone z tzw. mentalnością spiskową. Przeciwni „obcym” są więc przede wszystkim ci, którzy czują się zagubieni wobec polityki, nie mają poczucia wpływu na nią, nie rozumieją jej zasad i chętnie wyjaśniają sobie rozmaite zjawiska działalnością spiskową rozmaitych sił.

Tyle o uchodźcach. Teraz czas na charakterystykę osób popierających PiS. Z sondażu IPSOS prezentowanego w portalu OKO Press wynika, że PiS popierają przede wszystkim mieszkańcy wsi i małych miast, z wykształceniem podstawowym i zawodowym, po 50. roku życia – oraz młodzi. Przy czym poziom poparcia w 2017 roku wśród młodych nie zwiększył się, a wśród starszych, mniej wykształconych i mieszkających na wsi – wzrósł.

Widzicie podobieństwa? Przekaz antyuchodźczy i światopogląd PiS trafiają do bardzo podobnych grup społecznych. Wizja PiS i strach przed uchodźcami to domena głównie słabiej wykształconych Polaków, z mniejszych miast i wsi, przede wszystkim najmłodszych i najstarszych badanych. Cechą młodych ludzi nie jest więc otwartość, tylko chęć zachowania znanego świata i ochronienia go przed silnymi wpływami zewnętrznymi.

Otwarcie granic, wpuszczenie uchodźców – budzą tak potężny strach, że każą jednoczyć się w obawie przed islamskim terroryzmem, który dziś w Polsce uosabiają właśnie uchodźcy. PiS zaś oferuje wspólnotę, która gwarantuje nie tylko kontakt z osobami o tych samych poglądach, ale też obronę polskich granic i podnoszenie polskich tradycji do rangi świętości (dzięki temu wiadomo, dlaczego należy je chronić), dowartościowuje polskość w najbardziej tradycyjnym, sarmacko-męczeńskim wydaniu – nie wymagając przy tym niczego, co by wymuszało wyjście poza znaną strefę komfortu. Nieznani są uchodźcy, a tych należy trzymać z daleka – więc wszyscy wciąż pozostają w kręgu tego, co „znane i lubiane”, z jasno określonym wrogiem. Jest to wizja naprawdę komfortowo pomyślana – podkreślanie wartości polskich tradycji, historii i doświadczeń pozwala usunąć z pola widzenia fakt, że całą tę wspólnotę tak naprawdę łączy strach. Programy socjalne są dobudówką do tej wizji Polski, są przyjemnym deserem po daniu głównym, ale nie stanowią o istocie tego na wskroś narodowego menu.

Patrząc na to z politycznego punktu widzenia, trzeba uznać jednoznacznie: kluczem do sukcesu PiS-u nie są – mówiąc najprościej – pieniądze, lecz bezpieczeństwo. Oraz strach przed (mocno odległym) wrogiem.

To istotna diagnoza, zmieniająca postrzeganie nie tylko tego, co było, ale i tego, co będzie! Kiedy stawiamy w centrum bezpieczeństwo, nagle staje się zrozumiałe, dlaczego podwyżki cen podstawowych artykułów spożywczych nie wpływają na poziom poparcia społecznego dla PiS-u; dlaczego sensowne ekonomiczne propozycje opozycji nie zmieniają układu sił w polityce. W tej sytuacji możemy też przypuszczać, że nie zmieni go nawet ewentualna likwidacja czy ograniczenie programu 500 plus –  poparcie dla PiS mogłoby się nieco zachwiać, ale nie załamać. Co więc może ograniczyć dominację PiS-u? Rosnące poczucie zagrożenia, z którym rząd nie będzie w stanie sobie poradzić. Oczywiście im dłużej obecna władza będzie rządzić, tym większy będą miały na nią wpływ procesy dotyczące każdej władzy: kumulować się będą błędy, zaniechania, porażki, w przypadku PiS widoczne zwłaszcza na forum międzynarodowym. Ale najszybciej poparcie dla władzy załamie narastające poczucie zagrożenia.

Od razu dodam – strach jest oczywiście częścią większej całości, nie tylko on sprawia, że Polacy popierają PiS. Diagnozuję go jednak jako istotny element poparcia – ale nie jedyny.

 

Kryzys w szpitalach pierwszym poważnym pęknięciem w elektoracie PiS?

I tu docieramy do kryzysowej sytuacji w polskich szpitalach.  W wyniku wypowiadania przez lekarzy tzw. klauzul opt-out w umowach o pracę (klauzule te umożliwiały lekarzom pracę powyżej 48 godzin w tygodniu) część szpitali musiała zamknąć oddziały z niewystarczającą obsadą lekarską i zwyczajnie nie przyjmuje pacjentów. Takie sytuacje mają miejsce w całej Polsce i dziś dotyczą ok. 150 z 900 szpitali. Na razie na szczęście nie ma doniesień medialnych, iż komuś nie zdołano pomóc na czas ze wzg. na ograniczenia w szpitalach – ale czy rzeczywiście możemy liczyć na to, że nie wydarzy się tragedia?

Jeśli rząd szybko nie rozwiąże kryzysu w służbie zdrowia, Polacy poczują się zagrożeni – i to znacznie bardziej niż z powodu uchodźców. „Obcych” – co by nie mówić – jest w Polsce naprawdę niewielu, a pozostali są daleko. Pomoc lekarska potrzebna jest tu i teraz. Natychmiast i każdemu, kto jej potrzebuje. Na razie minister zdrowia proponuje jedynie dyrektorom szpitali wprowadzanie pracy zmianowej lub równoważnej, czyli w sumie łatanie dziur za pomocą lekarzy, którzy zostali. To cały pomysł na rozwiązanie tej patowej sytuacji.

Czy kryzys w szpitalach może być pierwszym poważnym pęknięciem w elektoracie PiS? Tak, jeśli trafna jest diagnoza wskazująca bezpieczeństwo jako fundament poparcia dla PiS-u. Na miejscu rządu nie lekceważyłabym więc szpitali, tylko natychmiast zaczęła rozwiązywać ten problem – i na bieżąco przekazywałabym informacje obywatelom, by pokazać, że władza potrafi zapewnić bezpieczeństwo także w tym obszarze.

Na miejscu opozycji już 5 minut po pierwszej informacji o zamknięciu oddziału z powodu braku lekarzy organizowałabym konferencję prasową i zlecała do realizacji wielką kampanię społeczną o tym, jak bardzo rząd naraża Polaków. W politycznym interesie opozycji jest bowiem zbudowanie poczucia zagrożenia w społeczeństwie – znacznie bliższego niż zagrożenie, które niosą ze sobą uchodźcy. Wizja wystąpienia Polski z UE, o którym dość intensywnie mówi opozycja, nie wystarcza – to zbyt abstrakcyjne, odległe, nieznane. Nie grozi gwałceniem kobiet czy zawłaszczeniem znanego świata. Nie grozi zamachami, eksplozjami, zabitymi na ulicach.

Czego bardziej boją się Polacy?

Osobiście wolałabym , by w polityce poparcie budowano nie na strachu, lecz na pozytywnych wartościach. PiS w swojej wizji świata perfekcyjnie połączył strach z polskimi tradycjami, przykrywając lęk konserwatywnymi, lecz pozytywnymi wartościami. Innej, ale równie spójnej wizji Polski oczekuje od opozycji jej elektorat. W tej wizji nie bezpieczeństwo powinno być fundamentem, lecz wolność – opozycja mówi bowiem do innych grup społecznych niż PiS (pisałam o tym szerzej analizując przekaz opozycji na Facebooku).

Niewątpliwie jednak ta konkurencyjna wizja Polski nie wystarczy opozycji do zwycięstwa.  Najpierw musi dojść do załamania poparcia wobec PiS. A tu kluczowy okazuje się strach. Który będzie dotkliwszy? Ze strachem przed czym rząd sobie nie poradzi? Który niepokój społeczny wykorzysta opozycja? Bez odpowiedzi na te pytanie nie sposób myśleć dziś o strategii politycznej żadnego z istotnych ugrupowań na polskiej scenie politycznej. Na te właśnie pytania musi odpowiadać zarówno PiS, jak i cała opozycja.