Morawiecki: Tusk w wersji PiS?

W grudniu wszyscy zastanawiali się, dlaczego Mateusz Morawiecki zastąpił Beatę Szydło na stanowisku premiera. Dziś, gdy obserwuję premiera wizerunkowo, coraz częściej mam wrażenie, że Jarosław Kaczyński postawił go na czele rządu dla osiągnięcia jednego głównego celu: otóż Morawiecki miał zostać nowym Tuskiem. Nowym, lepszym, PiS-owskim Donaldem Tuskiem.

Zadanie – nie do wykonania.

Jedynym politykiem, którego dziś naprawdę obawia się Jarosław Kaczyński, jest Donald Tusk. Tusk ograł prezesa wielokrotnie, teraz zaś jest najwyżej umocowanym w międzynarodowej polityce Polakiem. To on (a nie ktokolwiek z polskiego rządu) dominuje w Brukseli, robi karierę, a na dodatek pozwala sobie na wyjątkowo celne – i bolesne komentarze nt. PiS. Choć daleko, wciąż jest obecny w polskiej polityce i nadal stanowi realne polityczne zagrożenie dla PiS-u, zwłaszcza gdy połączy siły z Platformą Obywatelską.

Tusk musi być swego rodzaju widmem dla Kaczyńskiego. Prezes próbuje się go pozbyć na różne sposoby, od lat, ale walka jest trudna, bo nawet wezwany na przesłuchanie Tusk potrafi tak rozegrać swój przyjazd do prokuratury, by politycznie na nim zyskać. Kaczyński wykorzystuje więc do swojej walki byłych współpracowników Tuska – aby nawet w razie przegranej bitwy przeciwnika przynajmniej zranić. Stąd unijna szarża z Jackiem Saryuszem-Wolskim, dramatycznie nieudana. A teraz – pomysł z Mateuszem Morawieckim.

 

Tę bitwę rozgrywa Jarosław Kaczyński

Morawiecki. Bankowiec, wysoki i szczupły, w nieźle skrojonych garniturach. Fachowiec, człowiek konkretu, a jednocześnie wierzący patriota z – co ważne w PiS – doskonałą historią rodzinną (w przeciwieństwie do słynnego „dziadka z Wehrmachtu”). Ekonomista, przedstawiciel elit (które podobno Kaczyński zamierza wymienić), zaznajomiony z unijnymi dyplomatami. Swobodnie mówi w języku angielskim, jest młodszy od Donalda. Na dodatek – jest absolwentem historii, tak samo jak były premier. No i  był doradcą Tuska, gdy ten rządził Polską! Z perspektywy prezesa – wymarzony człowiek do wygrania tej personalnej bitwy. Przynajmniej teoretycznie.

Jakie ma przewagi wg PiS-u? Przeanalizowałam przekaz, jaki politycy PiS prezentowali w mediach zaraz po ogłoszeniu nominacji. Wg nich  Morawiecki przede wszystkim ma wizję. W przeciwieństwie do Tuska, który zasłynął wszak z tego, że od budowania wizji państwa skutecznie się odcinał.  Poza tym obecny premier jest fachowcem w dziedzinie ekonomii oraz specjalistą od unijnych przepisów, w 1997 r. wydał nawet (jako współautor) podręcznik „Prawo europejskie”. Na kolejną jego „przewagę” wskazał Wojciech Reszczyński, redaktor TV Republika, który zaraz po zmianie premiera stwierdził: „Morawiecki to będzie pierwszy premier, który jest absolwentem historii i tę historię naprawdę zna”.  Jak rozumiem, ma to świadczyć o tym, że Tusk tej „prawdziwej” (wg PiS) historii Polski nie zna.

Mateusz Morawiecki  – w zamyśle prezesa – miał pokazać nie tylko Polakom, ale i całej Unii Europejskiej, że PiS też posiada polityków europejskiego formatu, którzy doskonale radzą sobie z językami obcymi, znają unijnych dyplomatów, a na dodatek są niekwestionowanymi fachowcami; że PiS ma polityków lepszych niż Tusk. Miał pomóc prezesowi wygrać z najbardziej znienawidzonym politycznym wrogiem, stając się kropką nad „i” w dziele PiS-owskiego sukcesu, tym razem na arenie europejskiej. Tym samym Kaczyński postawił przed Morawieckim bardzo trudne zadanie. Kazał mu być PiS-owskim Tuskiem, a nie wystarczająco dobrym premierem Morawieckim.  Czy premier to zadanie wypełnia?

 

Charyzma Tuska – nie do podrobienia

Już dziś wiadomo, że Morawiecki Tuskiem nigdy nie będzie. Podstawowy powód jest prosty: Morawiecki nie ma tego, czego Tuskowi zazdroszczą wszyscy politycy, od prawa do lewa – nieprawdopodobnej charyzmy, potężnej siły przyciągania, która sprawia, że jeden tweet byłego premiera rozgrzewa do czerwoności wszystkich polityków rządzącego ugrupowania, i gromadzi setki, jeśli nie tysiące lajków. Charyzmy, która pozwalała mu w pojedynkę stawać naprzeciw najbardziej zdeterminowanych przeciwników, i opanowywać najgorszy konflikt. Charyzmy, która powoduje, że wciąż to do niego porównuje się zarówno kolejnych przewodniczących Platformy, jak i premierów.

Mateusz Morawiecki zaś nie przyciąga. Ani to jego wina, ani wada – powiedzmy jasno, nikt w polskiej polityce nie przyciąga jak Tusk. Może w jakimś stopniu Robert Biedroń. Może też Bartosz Arłukowicz. Tyle.

Wracając do premierów –  najłatwiej zobaczyć różnicę, oceniając wizerunkowo obu panów. Niby mają podobne cechy: szczupli, sympatyczni, przystojni, w dopasowanych garniturach i dobrze dobranych krawatach. A jednak już podczas pierwszego, krótkiego kontaktu, także pośredniego, wygrywa Tusk. Czym? Uśmiechem. Takim prawdziwym, podczas którego zmienia się nie tylko układ warg, ale też mrużą się oczy. Po tym zresztą najłatwiej rozpoznać autentyczność uśmiechu – po przymrużonych oczach. Morawiecki uśmiecha się rzadko, a jeśli już, oczy nadal ma poważne, czasem – nieco przymknięte, jakby nieobecne. Nosi niezłe garnitury, ale to Tusk osiągnął perfekcyjną swobodę w ich noszeniu. Na zdjęciach widać też, że Tusk podczas witania się z ludźmi zdaje się ich zapraszać do kontaktu (uśmiechem, gestami rąk, mową całego ciała), podczas gdy Morawiecki pozostaje w sporym dystansie.

 

Drugiego Tuska nie będzie

Tusk też świetnie przemawia, a Mateusz Morawiecki ma z tym duży problem. Gdy sięgniemy pamięcią do przeszłości, przypomnimy sobie, że Tusk też nie zawsze to potrafił – jego dzisiejsze umiejętności retoryczne to efekt intensywnej pracy, a nie wrodzona cecha. Obecny premier też mógłby się w tym wyćwiczyć – zdaje się jednak nie ma na to zupełnie czasu. Mam wrażenie, że odkąd objął stanowisko, zajmuje się głównie gaszeniem pożarów, wywoływanych przez całe jego polityczne otoczenie. Wpadki w przemówieniach, nagraniach, spotach i tłumaczeniach w żadnym stopniu mu nie pomagają.

Wizerunkowe różnice to oczywiście wierzchołek góry lodowej. Różnic między Donaldem Tuskiem a Mateuszem Morawieckim są tysiące. Tu zwracam uwagę jedynie na te, które są najbardziej widoczne, a przez to oddziałują na największe grupy odbiorców. Podstawową umiejętnością polityka jest bowiem szybkie zdobywanie sympatii wyborców – Tusk posiadł ją w stopniu mistrzowskim. Morawiecki nigdy politykiem nie był, nie potrzebna mu była sympatia mas ani charyzma. Dziś, gdy został postawiony w sytuacji czysto politycznej, widać, że brakuje mu właśnie tego „relacyjnego” zaplecza.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Mateusz Morawiecki nie stanie się drugim Donaldem Tuskiem. Po ludzku: to dobrze, bo – mówiąc liberalnie – każdy ma prawo być sobą. 😉 Ale politycznie oznacza to, że obecny premier nie zadowoli prezesa, który i tym razem nie zdoła pokonać swego największego wroga. Czyli najważniejsza bitwa między Tuskiem a Kaczyńskim dopiero przed nami.

 

Wpadki publiczne. Jak stracić zaufanie w jeden dzień

Pustki w ławach sejmowych podczas wystąpienia Rzecznika Praw Obywatelskich. Obecność Prezes Sądu Najwyższego na zaprzysiężeniu sędziego TK. Wyjazd R. Petru na Maderę podczas kryzysu w Sejmie. Dlaczego te drobne wpadki mają tak ogromne znaczenie? Bo dla osób zaangażowanych są zdradą.

Gdyby przyjrzeć się każdemu z tych zdarzeń oddzielnie, trzeba by przyznać, że nie zdarzyło się nic strasznego. Petru pojechał na Maderę, ale członkowie jego partii zostali w Sejmie, protest trwał, jego obecność formalnie nic by nie zmieniła. Nowy sędzia Trybunału Konstytucyjnego (wybrany niezgodnie z konstytucją, jak uważa wielu Polaków) zostałby zaprzysiężony niezależnie od tego, czy na uroczystości pojawiłaby się pani prezes SN czy nie. Sprawozdanie RPO przed Sejmem jest czystą formalnością, prace nad nim i tak odbywają się przede wszystkim na sejmowych komisjach, sama jego prezentacja nic nie zmienia.

A jednak w odbiorze społecznym każde z tych zdarzeń miało ogromne znaczenie – oczywiście negatywne. Wizerunkowo stracili wszyscy wymieni, a obserwując Ryszarda Petru wiemy, że  takie straty odbudowuje się wyjątkowo długo. Dlaczego? O co w tym chodzi?

Po pierwsze – o autentyczność.

Po drugie – o przywództwo.

Po trzecie – o symbole.

Odrobienie strat w każdej z tych przestrzeni to wizerunkowo prawdziwe wyzwanie. Strata w trzech przestrzeniach jednocześnie  – to już mega wyzwanie, któremu można sprostać tylko pod warunkiem rozpoczęcia intensywnej naprawy natychmiast po zdarzeniu. Jednak często bohaterowie wpadki nie rozumieją, jak wielkie straty ponieśli i nie próbują niczego nadrabiać – a wtedy ich wizerunek zyskuje głęboką rysę, biegnącą przez sam środek.

 

  1. Autentyczność

Dla wszystkich osób publicznych, ale też dla znanych marek biznesowych, zaufanie jest podstawą efektywności. Bez zaufania poseł nie będzie posłem, a firma nie sprzeda produktu. Zaufanie buduje się między innymi na autentyczności. Słownikowo oznacza to po prostu szczerość, uczciwość i zgodność z rzeczywistością. Przekładając na język wizerunku: jeśli polityk coś robi – zostanie to dobrze przyjęte tylko wtedy, gdy będzie prawdziwe i spójne z tym, co robił i jak się zachowywał dotychczas. Kiedy pojawia się sprzeczność między słowami a czynami; między tym, co polityk (czy firma) robi, a co deklaruje – zaufanie leci na łeb, na szyję. Jeśli firma ogłosi, że od teraz dba o ekologię, a po chwili okaże się, że spuszcza ścieki prosto do rzeki – właśnie okazała się firmą fałszywą i straciła autentyczność. Jeśli polityk chce uchodzić za dobrotliwego, budującego zgodę i łączącego ludzi, a jednocześnie jako myśliwy zabija zwierzęta – mamy sprzeczność. To dlatego Bronisław Komorowski podczas swojej pierwszej kampanii publicznie oświadczył, że więcej nie weźmie strzelby do rąk. Co więcej – był regularnie pytany podczas swojej prezydentury, czy wypełnia tę obietnicę.

Z dotychczasowych badań i analiz wynika, że jeśli chodzi o przestrzeń publiczną w Polsce, wśród Polaków jest dziś ogromne zapotrzebowanie na autentyczność. Widać to zwłaszcza w grupie ludzi młodych (18-25 lat) – pisałam o tym tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/07/02/dlaczego-mlodzi-odwracaja-sie-od-polityki-praktyczne-wnioski/ oraz w szerokiej grupie antyPiS (o oczekiwaniach tej grupy – tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/09/08/do-ktorej-polski-mowisz-polityku/ ).

Polacy chcą, by osoby zaufania społecznego były autentyczne. Powszechność nagrań, transmisji live, szybki dostęp do wielu źródeł informacji sprawiają zaś, że tę autentyczność bardzo łatwo sprawdzić. Każdy, kto nie bierze tego pod uwagę – prędzej czy później wypadnie z gry.

 

  1. Przywództwo

Grupa z reguły potrzebuje przywódcy. Lidera, któremu można zaufać. Zaufanie jest tym bardziej potrzebne, im trudniejsza jest sytuacja, w której znajduje się grupa. Każdy jej członek angażując się w trudne sprawy, w jakimś stopniu ryzykuje osobiście – oczekuje więc od lidera, że ten będzie ryzykował tak samo albo bardziej. Im intensywniejsza walka, tym ważniejsze, by dowódca trwał zawsze na posterunku, a z tonącego okrętu schodził ostatni. Przywódca, który w czasie walki wyjeżdża na urlop – po prostu przestaje być przywódcą, i tyle.

Dziś w Polsce dla osób zaangażowanych obywatelsko przestrzeń publiczna jest najczęściej przestrzenią walki – politycznej oczywiście. Retoryka wojny to obecnie standard przekazowy wszystkich ugrupowań politycznych, zwłaszcza w momentach kryzysów. Zaangażowani członkowie każdej grupy narażają swoje interesy, poświęcają czas i energię na rzecz określonych wartości – a przynajmniej tak to odczuwają. I z tego powodu oczekują, że liderzy będą w tej walce razem z nimi. Oznacza to przede wszystkim stałą obecność lidera podczas najtrudniejszych sytuacji, ale też – wierność poglądom i sprawom, o które toczy się bój.

Nie można oczekiwać od grupy, że będzie bronić niezależności sądów, a potem publicznie demonstrować współpracę z tymi, którzy tę niezależność sądów ograniczają.  Nie można domagać się aktywności obywatelskiej od ludzi, by walczyli o swoje państwo, namawiać ich do aktywności, do protestów (także w czasie wakacji) – a potem robić sobie wolne w piątkowe popołudnie, gdy jeden z nielicznych dziś reprezentantów państwa, uznawanych przez obóz antyPiS za obrońcę demokracji, staje do walki w Sejmie. Dla tych, którzy walczą, to jest autentyczna zdrada.

 

  1. SYMBOLE

Takie sytuacje urastają do poziomu zdrady dlatego, że uderzają w fundamentalne dla danej grupy wartości. Uderzają w symbole – i same stają się symbolami, tyle że z ujemnym wektorem: symbolem nielojalności i fałszu. Nie przez przypadek to właśnie kilka dni po wpadce pani prezes SN i opozycji w Sejmie na Twitterze pojawiły się głosy „obywatelskich publicystów”, że… mają dość i rezygnują. To jest dokładnie ten efekt – skrajnej demotywacji i utraty wiary. Nic bardziej nie demotywuje niż poczucie, że ja walczę ze wszystkich sił, a lider w ogóle się nie wysila i niczym się nie przejmuje, więc leci sobie na Maderę.  Albo jest nielojalny wobec spraw, o które walczy cała grupa.

Odbiór tych sytuacji opiera się na ogromnych emocjach, właściwych całej rozległej grupie społecznej. Wiedząc o tym trzeba też pamiętać, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Posłowie, liderzy, sędziowie potrzebują czasem odpocząć, zająć się rodziną, zjeść, pójść spać, zrelaksować się w gronie znajomych. Jak wszyscy popełniają też błędy – bywa, że tak istotne jak opisane wcześniej.

Co powinni zrobić, gdy błąd stał się faktem, a grupa uważa go za zdradę? Przede wszystkim przeprosić. I wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Ale wyjaśnić prawdziwie, autentycznie – a nie powoływać się na własną bezrefleksyjność, bo to również godzi w zaufanie. Dalej – poinformować o tym, co zostanie zrobione, żeby sytuacja już nigdy się nie powtórzyła. Zrobić to. I to jak najszybciej, bez czekania! Dokładnie tak zachowują się w kryzysie dbające o swój wizerunek międzynarodowe korporacje, to zresztą podstawowe działania w każdej sytuacji kryzysowej: przyznać się do błędu, przeprosić, wyjaśnić, pokazać działania naprawcze.

Niestety, w Polsce najczęściej możemy doczekać się lekceważenia wpadki. Bo przecież nic wielkiego się nie stało. Albo wyjaśnień przekazywanych dopiero po kilku dniach, jakby od niechcenia. Albo milczenia.

Za takie błędy – zwłaszcza te w reagowaniu na zdarzenie – płaci się  tym, co jest bezcenne: zaufaniem. Tu nawet karta Mastercards nie pomoże… Ani żadna inna. Wie o tym duży biznes. Dobrze, by wiedziały także osoby publiczne.

 

5 wskazówek, jak skonstruować swój opis w social media

W ilu mediach społecznościowych masz swój (albo swojej marki) profil?

A kiedy ostatnio aktualizowałeś/-aś swoje opisy na tych profilach?

Trochę czasu już minęło? To teraz przerwij czytanie, wejdź na swoje profile i sprawdź, czy podstawowe informacje są aktualne. A potem koniecznie tutaj wróć – po wskazówki, jak konstruować opisy na profilu, by zachęcić odbiorcę i dostarczyć mu wszystkich niezbędnych informacji.

Twój krótki (a na Facebooku także ten nieco dłuższy) opis na Twoim fanpage`u, stronie czy profilu  w social media jest Twoją wizytówką. To z niego odbiorca ma się dowiedzieć, czy dobrze trafił i z kim ma do czynienia. Ze zdziwieniem obserwuję, że to często lekceważony element fanpage`y czy profili – jakbyśmy nie brali pod uwagę, że nie każdy nas zna, że nie każdy będzie miał czas, by prześledzić nasze posty i z nich dowiadywać się najważniejszych rzeczy. Wyjdźmy do odbiorców, postawmy się na ich miejscu – oni chcą od razu wiedzieć, z kim mają do czynienia. Ułatwiajmy im to!

 

  1. Opis można sformułować na setki sposobów – będzie spełniał swoją rolę, jeśli przekaże o Tobie to, co jest najważniejsze. Może być czysto informacyjny, może być dowcipny, może być cytatem lub niejednoznaczną refleksją – wszystko zależy od tego, jako kto chcesz się prezentować. Nie, nie chodzi o udawanie czy wymyślanie nieprawdy. Po prostu – jesteś człowiekiem wielowymiarowym, interesują się różne rzeczy, zajmujesz się na co dzień wieloma sprawami – tymczasem w opisie musisz dokonać wyboru. Jeśli uznasz, że najlepiej określają Cię słowa: „matka, żona, kochanka” – to (zamieszczone bez kontekstu) nie powiedzą nic na temat Twojej pracy zawodowej czy wiedzy, na pewno nie pasują więc do profilu zawodowego (np. na LinkedIn, Goldenline czy na eksperckim fp na FB). Być może jednak są wspaniałym tekstem do Twego prywatnego profilu (jeśli masz do siebie spory dystans 😉 ), mogą też świetnie pasować do niektórych blogów lifestylowych.

 

  1. Im mniej masz miejsca na opis, tym precyzyjniej dobieraj słowa – na szczęście zawsze możesz to zaktualizować. 😉 Prowadzisz blog? Dodaj jego adres w opisie (tam gdzie to możliwe, np. na TT). Działasz w określonej branży? Możesz w opisie umieścić jej nazwę jako hashtag, będzie Cię dzięki temu można łatwo zidentyfikować branżowo.

 

  1. Jeśli nie potrzebujesz identyfikować się bardzo profesjonalnie czy oficjalnie, w opisie możesz pozwolić sobie na trochę luzu. Fajne, dowcipne (ale w granicach dobrego smaku) sformułowania, trafiające w punkt określenia – to jest to, co tygrysy lubią najbardziej! Czasem doskonale bawię się, czytając opisy. Mój ulubiony to opis na profilu znajomego pilota, który napisał o sobie po prostu tak: „W niebie robię”. Piękne, prawda? J

 

  1. Pomyśl, co chcesz powiedzieć o sobie, kiedy możesz użyć tylko kilku słów? Które określenie Ciebie jest w danym momencie najistotniejsze (ze względu na Twój wizerunek, na cele, które sobie wyznaczasz, albo na to, kim właśnie najbardziej się czujesz)? To się zmienia w różnych okresach życia – i dobrze, zmieniamy się przecież cały czas!

 

  1. Nie używaj wulgaryzmów, nie obrażaj, nie wyzłośliwiaj się. Kiedy w swoim opisie piszesz: „jestem radykałem katolickim, nienawidzę lewaków” (cytat z Twittera), to przecież dajesz świadectwo tylko sobie samemu. To, co może być dobrze widziane w jakimś wąskim środowisku, niekoniecznie sprawdzi się, gdy na Twój profil wejdzie Twój szef, wykładowca, egzaminator, przyszły teść lub teściowa etc.  Przedstaw się tak, by nie wstydzić się za siebie z powodu social media.

 

Niby tylko kilka słów – ale przecież to po nich mają zidentyfikować Cię ludzie, którzy znają Cię dzięki sieci.  Powodzenia w przedstawianiu się! 🙂

Pierwszy (subiektywny) ranking polskich instytucji publicznych na Facebooku!

Czy warto obserwować instytucje publiczne na Facebooku? Które zanudzają swoich odbiorców, a które naprawdę warto dołączyć do obserwowanych stron? Tego dowiesz się z mego tekstu! Przeanalizowałam fanpage`e 46 polskich instytucji publicznych i nie – nie umarłam z nudów. 😉 Choć czasem mało brakowało…

Do tej mrówczej pracy zmotywował mnie Sotrender – na potrzeby ich comiesięcznych raportów zrobiłam ostatnio listę instytucji publicznych obecnych na Facebooku i Twiterze. A potem pomyślałam, że warto te fanpage`e przejrzeć i ocenić pod względem sposobu ich prowadzenia. I tak powstał ranking polskich instytucji publicznych na Facebooku.

Raporty Sotrender znajdziecie tutaj: https://www.sotrender.com/resources/pl/reports/ Naprawdę warto regularnie je śledzić, są kopalnią wiedzy – napiszę niedługo o tym, jak takie analizy wykorzystywać do rozwijania swoich stron i profili.

A teraz zobacz, kto jest najlepszy na polskim FB!

 

WYRÓŻNIENIA:

– Ministerstwo Energii  (1190 followersów)

https://www.facebook.com/MinisterstwoEnergii/?fref=ts

Wyróżnienie przyznaję za potencjał, który drzemie w jego fanpage`u – potencjał niezupełnie dziś wykorzystany.  ME tym się wyróżnia na tle innych urzędów centralnych,  że choć jego posty zawierają wyłącznie bardzo oficjalne treści, to są one podawane w dość ciekawy sposób, a autorzy postów starają się wychodzić do odbiorców, nawiązywać z nimi kontakt, odnosić się do real time. To – zapewniam – rzadkość wśród ministerialnych stron w social media. Jest więc na czym budować, choć trzeba jeszcze włożyć dużo pracy w fanpage, by rzeczywiście zaczął przyciągać followersów. Na razie jest bardzo mało znany – ma tylko 1190 fanów.

 

– Rzecznik Finansowy (9872 followersów)

https://www.facebook.com/RzecznikFinansowy/?fref=ts

Założę się, że większość z Was nie słyszała w ogóle o Rzeczniku Finansowym! Ja wcześniej też nie. 😉 A szkoda, bo – jak się okazuje – to całkiem użyteczny urząd. I na tym też polega zaleta jego fanpage`a – jest użyteczny i pomocny. Prowadzący stronę na FB podają wiele ważnych informacji z branży finansowej, które warto znać i z których warto korzystać. Posty poradnicze przeplatane są informacjami o działalności pani rzecznik, ale nie ma ich na szczęście zbyt dużo, dlatego nie przeszkadzają. Przydałoby się rozbudować content graficznie – aż się prosi o ciekawe infografiki, poradnicze materiały video, nawet tutoriale robione przez biuro rzecznika.

Cenne jest natomiast silne nastawienie na odbiorcę – to rzadkość wśród profili instytucji publicznych. Urzędy wolą na FB opowiadać o tym, co same robią, niż wspierać  obywateli czy prowadzić działalność edukacyjną. Tymczasem dobre, użyteczne porady to znakomity pomysł na prowadzenie fanpage`a na FB – i za to Rzecznikowi Finansowemu przyznaję wyróżnienie.

 

– Ministerstwo Cyfryzacji (13681 followersów)

https://www.facebook.com/MinisterstwoCyfryzacji/?fref=ts

To najlepiej wypadające na FB polskie ministerstwo. Choć  sporo tam oficjałki, admini strony starają się – i to widać. Dbają o interakcję z followersami, są tam transmisje online, są dobre i ciekawe materiały video (te najlepsze wyrastają o kilka klas ponad video pozostałych instytucji publicznych). W postach da się zauważyć sporą dawkę poczucia humoru i dystansu do urzędowej rzeczywistości – a takiego dystansu w social media zawsze potrzeba.

Idźcie tą drogą, admini, tylko z większą odwagą i rozmachem!

 

A teraz czas na miejsca medalowe. 🙂

NAJLEPSZE FANPAGE`E POLSKICH INSTYTUCJI PUBLICZNYCH:

Miejsce 3: PAŃSTWOWA KOMISJA WYBORCZA  (2847 followersów)

https://www.facebook.com/PanstwowaKomisjaWyborcza/?fref=ts

Właśnie tak! To jedno z moich największych zaskoczeń. J Otóż PKW ma na FB bardzo fajny fanpage. Jeśli go nie obserwujecie, koniecznie dołączcie do obserwowanych. Chylę czoła przed ekipą adminów tej strony, bo sama miałabym poważny dylemat, o czym pisać na fanpage`u PKW, gdy nie ma wyborów.

A tu okazuje się, ze na fp PKW trwają sobie w najlepsze… konsultacje! I to nie byle jakie, bo dotyczące wyglądu nowej karty do głosowania. Książeczka czy płachta? I w ogóle jak to wszystko powinno wyglądać? Do tego dobrze zrobione infografiki, kalendarium wyborów uzupełniających, relacje (i zapowiedzi) z konsultacji w terenie – naprawdę jest co czytać. Dowiedziałam się np. że ruszył już portal internetowy dotyczący przyszłorocznych wyborów samorządowych. Jest interaktywnie, konsultacyjnie, otwarcie – a przecież o to chodzi! Dużo tu jeszcze do zrobienia, dlatego PKW ląduje na miejscu 3, ale szczerze polecam!

 

Miejsce 2: LASY PAŃSTWOWE (43950 followersów)

https://www.facebook.com/LasyPanstwowe/?fref=ts

Lasy Państwowe mają fanpage robiony jednocześnie i dobrze, i źle. Jest świetny, jeśli chodzi o część edukacyjno-promującą. Ciekawe są posty dotyczące lasów i ogólnie przyrody. Można się tu masę dowiedzieć o roślinach, zwierzętach, ciekawych inicjatywach przyrodniczych, rozmaitych konkursach. I w tym zakresie admini rzeczywiście robią to dobrze. Ba, nawet świetnie! Jest to też jeden z nielicznych (bardzo nielicznych) fp publicznej instytucji, na której admini odpowiadają na komentarze followersów, są obecni w dyskusji – to bardzo cenne, bo social media polegają na budowaniu relacji, a nie wrzucaniu postów na tablicę ogłoszeń.

Jednocześnie jednak Lasy Państwowe prowadzą fp tak, by unikać na nim trudnych tematów. Gdyby o sytuacji w lasach wnioskować na podstawie tej strony, okazałoby się, że w Polsce mamy przyrodniczą sielankę, LP nie borykają się z żadnymi problemami wizerunkowymi, nie ma konfliktów społecznych. W czasie gdy policja i Straż Leśna rozganiała aktywistów w Puszczy Białowieskiej, na fanpage`u LP można było przeczytać o puszczykach mszarnych i zaskrońcach… To zresztą typowe dla fanpage`y większości instytucji publicznych – nie ma tam udostępnianych żadnych problematycznych kwestii, są za to konkursy dla dzieci, relacje ze wspaniałych spotkań i radosne informacje o najnowszych osiągnięciach. Rozumiem potrzebę wizerunkową, ale uważam, że jest to traktowanie dorosłych followersów jak dzieci: jeśli im nie powiemy, to na pewno nie zauważą…  Fanpage`e dla większości instytucji publicznych nie są przestrzenią do poważnej debaty. Szkoda, bo to właśnie social media doskonale nadają się do bieżących konsultacji, ale też do szybkiego wyjaśniania problemów.

Na plus adminom LP liczę to, iż na trudne pytania w komentarzach jednak odpowiadają. Liczne pytania dotyczące zakazu wstępu do Puszczy Białowieskiej nie pozostają bez odpowiedzi, choć zadawane są pod postami na zupełnie inne tematy.

 

Miejsce 1: SĄD NAJWYŻSZY (11633 followersów)

https://www.facebook.com/Sad.Najwyzszy/?fref=ts

Taaak! To moje największe zaskoczenie, a nawet dwa zaskoczenia. 😉 Po pierwsze: nie spodziewałam się strony SN na Facebooku. Po drugie: nie sądziłam, ze może być tak świetnie prowadzona! Oczywiście, to profil poważny i oficjalny, ale można powiedzieć: ta powaga jest w pełni dostosowana do powagi urzędu. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to, że admini profilu SN ustrzegli się typowego błędu, o którym pisałam analizując fp Lasów Państwowych. Otóż na profilu SN nikt nie udaje, że nie ma problemów i trudnych tematów. W ostatnich tygodniach na fp Sądu Najwyższego mowa jest o samych trudnych tematach – na bieżąco przekazywane są informacje o podjętych działaniach w związku z trwającymi pracami nad ustawami, można zapoznać się z orzeczeniami SN, ze  stanowiskami sędziów SN, są relacje z wystąpień, bardzo celne skróty stanowisk sędziów w postach (z linkami do pełnych wypowiedzi).  Śledząc ten profil nie oddalamy się od problemów rzeczywistości, wręcz przeciwnie – jesteśmy w niej zanurzeni, a jednocześnie świetnie poinformowani o tym, co sądzą o tych sprawach sędziowie SN. Żadnej sielanki, żadnych tanich chwytów wizerunkowych – jasność, jednoznaczność, autentyczność. Obserwujcie koniecznie!

Wielki szacunek adminom fanpage`a Sądu Najwyższego!

 

Tyle dobrego. 😉 A jak najczęściej wyglądają profile innych instytucji publicznych? Większość trzyma oficjalny standard i nie wychodzi poza jego ramy. Ten standard to informowanie o działalności instytucji, zwłaszcza o oficjalnych spotkaniach, wizytach, umowach, konferencjach prasowych etc. Na stronach o trochę lepszym standardzie mamy ciekawsze zdjęcia (jak na stronie Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad), trochę materiałów video. Na stronach nieco gorzej prowadzonych jest po prostu nudno. Wszystkie mają niewiele wspólnego z istotą social media, czyli z budowaniem relacji z ludźmi. Nic dziwnego, że posty na takich fanpage`ach mają niewiele reakcji i bardzo niskie zaangażowanie.

Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego ma co prawda 44 378 followersów, ale pod jej postami można znaleźć zaledwie po kilka lajków. Ciekawy film (w technice 360 stopni) z Nocy Muzeów na stronie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego polubiły… 4 osoby. Na fp Ministerstwa Rozwoju widać pomysły adminów (choćby cykl: #przyjaznefundusze), ale już trwające półtorej minuty życzenia z okazji Dnia Matki, które składa minister Morawiecki, i przez całe 90 sekund nie ma w filmie ani jednej zmiany planu, patrzymy wciąż tylko na pana ministra – to już jest naprawdę mało interesujące…

Drugi problem instytucji publicznych w social media – to traktowanie SM jak urzędowego biuletynu. Bardzo często mamy do czynienia z komunikacja jednostronną: od urzędu do obywateli, gdy tymczasem istota SM leży właśnie w komunikacji dwustronnej. Wreszcie obywatele mogą szybko i łatwo zapytać o coś urząd – i ten powinien odpowiedzieć, bo po to właśnie jesteśmy w mediach społecznościowych! Tymczasem urzędy i instytucje niewiele sobie z tego robią, wrzucają swoje posty, nie reagują na komentarze, nie zwracają uwagi na opinie, robią swoje… Szkoda. Wielka szkoda. Gdy patrzyłam na takie strony, cały czas myślałam o tym, że naprawdę nie każdy musi być w SM! Ten błąd popełnia większość fanpage`y, choćby te należące do IPN-u, Kancelarii Premiera czy większości ministerstw.

Trzeci problem to brak pomysłu na obecność w social media. Wchodząc do któregokolwiek z mediów społecznościowych trzeba wiedzieć, po co się to robi, jaką ma się strategię komunikacji, budowania wizerunku, budowania relacji z ludźmi.  Ale do tego potrzeba przede wszystkim świadomego kierownictwa, które rozumie, w jakim stopniu obecność w mediach społecznościowych buduje dziś wizerunek instytucji – albo go niszcz. Większość fp robi wrażenie zupełnie przypadkowych, założonych ze służbowego obowiązku, na zasadzie: „inni mają, my też musimy”.

Najbardziej rozbawił mnie fanpage bardzo poważnej instytucji – Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Otóż nie wiem, czy wiecie, ale Polsce zasadniczo zagraża jedynie… pogoda! Cały fp wypełniony jest ostrzeżeniami: hydrologicznymi, o nadchodzących burzach oraz o zagrożeniu pożarowym z powodu suszy. I koniec. W jakim bezpiecznym kraju przyszło nam żyć! 😉

 

I jeszcze jedna uwaga na koniec: zaskoczyło mnie, że fp ministerstw i Kancelarii Premiera nie wspierają się wzajemnie. Są wśród nich takie, które mają naprawdę solidną liczbę followersów (Kancelaria Premiera – 88 472, MON – 54 691), a są takie, które mają ich niewielu, bo ok. 1000-2000. Wystarczyłoby, żeby admini dużych stron zlinkowali ciekawe posty z tych mniejszych fp u siebie, zaprosili na fp danego ministerstwa, udostępnili ciekawy album. Nic z tych rzeczy! Na poziomie resortów taka współpraca się nie zdarza. Na fp Kancelarii Premiera także brak linków z ministerstw. Można tam zobaczyć panią premier podczas wszystkich odbywanych spotkań – ale w zasadzie tylko panią premier. A wydawałoby się, że to jeden rząd, który przynajmniej w jakimś stopniu pracuje wspólnie.

 

Ps. Chcesz dostać listę profili social media polskich instytucji publicznych?
Napisz do mnie: mierzynskamarketing@gmail.com

Droga na szczyt musi trwać. Strategicznie o wizerunku

Jestem długodystansowcem. Nie wierzę w cuda, szybkie sukcesy, natychmiastowe zyski i błyskawiczne kariery – zarówno off-, jak i online. Nie wierzę i już. Cuda w dziedzinie budowania marki, wizerunku i biznesu zwyczajnie się nie zdarzają. Nawet gdybyśmy prześledzili tzw. kariery błyskawiczne, zawsze okazałoby się, że przed tą karierą jednak było coś innego, że budowanie rozpoczęło się dużo wcześniej, może w innej branży, może z innym pomysłem  – ale własne doświadczenia z tego „wcześniej” pozwoliły osiągnąć spektakularny sukces, który możemy obserwować.

Nie wierzę w szybkie sukcesy także w sieci. Nie dlatego, że z natury jestem niewierząca. 😉 Staram się sprawdzać błyskawiczne osiągnięcia. Kiedy czytam raporty o social media i widzę niesamowity skok jakiejś nieznanej dotąd marki, zaczynam dociekać, co się stało. Ostatnio, w raporcie firmy SoTrender nt. polskiego Facebooka znalazłam nieznany kanał telewizyjny. Przyrost fanów na jego profilu FB w ciągu miesiąca podskoczył o prawie 2000 procent! Oho – myślę – albo mega kampania, albo jakiś skandal, albo… Weszłam więc na jego fanpage – bo tam zawsze widać realna sytuację, wystarczy dobrze się przyjrzeć i wiedzieć, na co zwracać uwagę. I co zobaczyłam tym razem?  Że fanpage ma tysiące fanów. Ale że jednocześnie pod najnowszymi postami liczbę reakcji można policzyć na palcach jednej ręki… Trzy-cztery lajki, brak komentarzy i udostępnień – tak wyglądały posty na fp, którego liczba fanów w sprawdzanym miesiącu wzrosła o prawie 2000 procent.

Wiecie, co się stało? Oczywiście, to tylko moje przypuszczenie, ale bardzo prawdopodobne. Moim zdaniem ktoś skorzystał z fermy lajków i kupił sobie fanów (na Allegro pełen wybór). Czy to naprawdę daje coś właścicielowi fp, poza wzrostem jednego wskaźnika? Zupełnie nic. Takie budowanie popularności na fałszywych lajkach jest jak budowanie domu na piasku, a to historia doskonale znana z Biblii. Dom na piasku zawali się. Wcześniej lub później, ale na pewno runie z hukiem.

 

Z budowaniem wizerunku jest jak z budową domu

Prawdziwe budowanie wizerunku marki, firmy, bloggera, osoby publicznej musi potrwać. To jak z budową porządnego domu – nie da się tego zrobić w ciągu jednego dnia, choć oczywiście dużym wysiłkiem można w krótkim czasie postawić ściany, położyć dach i ozdobić wszystko na zewnątrz, żeby ładnie wyglądało. I jeśli komuś o to chodzi – nie ma sprawy. Do takiego budowania najlepsi będą filmowi scenarzyści i ich współpracownicy (scenarzystom pełen szacunek!). Ale jeśli chcesz zbudować coś trwałego, a nie pozorowanego – musisz poświęcić temu znacznie więcej wysiłku. Dom będzie spełniał oczekiwania mieszkańców, jeśli będzie miał solidne fundamenty i dobrze zrobione instalacje, do tego szczelny dach oraz dobrą izolację od zimna. Do tego potrzeba projektu, czasem zbadania gruntu, kilku wyspecjalizowanych ekip robotników, pieniędzy, pracy i czasu.

Tak samo jest z wizerunkiem. Choć wszystko jest tu znacznie mniej namacalne niż podczas budowy domu – potrzeby są identyczne. Żadna jednorazowa akcja nie zbuduje wizerunku marki, jeśli nie będzie pomysłu na to, co zrobić z uzyskanym zainteresowaniem po zakończeniu akcji. Żaden konkurs nie przyniesie długotrwałych efektów, jeśli po jego rozstrzygnięciu zainteresowanie nowych fanów nie zostanie podtrzymane. Bez długofalowego, całościowego projektu budowanie pojedynczych elementów nie przełoży się na skompletowanie całości, bo nigdy nie będzie wiadomo, jak ta całość ma wyglądać. A niby skąd masz wtedy wiedzieć, które elementy są ci potrzebne, a które nie? Niektóre mogą świetnie wyglądać, ale po prostu nie pasują do twojej budowli, a ich składanie będzie stratą czasu. Inne zaś na pierwszy rzut oka są dużo mniej atrakcyjne, ale mogą okazać się podstawą twojej konstrukcji i bez nich po prostu nie da się zrobić ani jednego kroku.

 

Najpierw zobacz, co ma być na szczycie

Dlatego  kiedy rozmawiam z klientami o promocji, marketingu czy PR-e, staram się namówić ich na strategię długoterminową. Tak, by zobaczyli obraz końcowy, jaki chcą osiągnąć po przeprowadzeniu całej kampanii wizerunkowej, i dopiero wtedy zdecydowali się na podjęcie jakichkolwiek działań – zawsze z pytaniem kontrolnym: czy to działanie pomoże mi w dążeniu do osiągnięcia mojego celu? W budowaniu wizerunku każdej marki działań wizerunkowych i promocyjnych można podjąć setki, problemem jest, na które z nich się zdecydować. Na jakiego typu reklamę (i gdzie) wydać pieniądze, w jakich wydarzeniach uczestniczyć, z kim współpracować, gdzie się pokazywać – a z kim nie? Bo odmawiać też się trzeba nauczyć – ale też trzeba doskonale wiedzieć, dlaczego się odmówiło.

To ma sens tylko wtedy, gdy masz swoją strategię. I to naprawdę działa – choć wymaga czasu i wysiłku, daje stabilne, długoterminowe efekty. Jest jak powolne wchodzenie pod górę – krok za krokiem, mozolnie, ocierając pot z czoła. Nie, nie jest efektownym lotem helikopterem na szczyt. Wiem, czasem każdemu chciałoby się polecieć helikopterem na samą górę, tam wysiąść i napawać się swoim osiągnięciem – ale bez przejścia samodzielnie drogi w dłuższej perspektywie będziemy zupełnie bezradni.

 

Wleciałeś na szczyt helikopterem? Ok – ale co dalej?

Wyobraź sobie tę sytuację – wleciałeś na górę w ciągu kilkudziesięciu minut. Byłeś nikim – teraz jesteś na szczycie. Gigantyczny sukces! Oklaski, reflektory, dziennikarze, bankiety, sława. Po pięciu minutach jednak światła gasną, a oklaski brzmią już dla kogoś innego. Musisz iść dalej. I… nie wiesz, jak! Bo przecież nie znasz drogi, a nie masz doświadczeń, dzięki którym potrafiłbyś rozróżnić drogę dobrą od niewłaściwej. Nie wiesz też, jak to jest iść tak długo, co trzeba ze sobą mieć, kto może pomóc, a komu nie wolno ufać. Gdybyś doszedł na szczyt sam, z mozołem, krok za krokiem – dalsza droga byłaby znacznie prostsza właśnie dzięki doświadczeniom.

Nie narzekaj więc tak bardzo, jeśli teraz się mozolisz, ocierasz pot z czoła, szczytu  nie widać, a w zasięgu wzroku tylko kolejne zakręty, zakręty i zakręty… Rób po prostu kolejny krok. Czasem się zatrzymaj i rozejrzyj, czy nie zboczyłeś ze swojej ścieżki. Przypomnij sobie cel i wybierz drogę, która cię do niego zaprowadzi.

Tak jest w każdym działaniu. W budowaniu wizerunku też. Zachęcam gorąco – zbuduj swoją strategię długodystansową. Zobacz, co jest twoim najważniejszym celem.  W odniesieniu do niego dookreśl mniejsze cele – punkty węzłowe na twojej drodze do celu. Mogą być alternatywne, mogą być nieliniowe (wtedy, gdy do twego celu prowadzi kilka ścieżek). Do nich dopasuj działania: organizowane eventy, udział w wydarzeniach, zabieranie głosu na określone tematy (a na inne nie, bo się nimi nie zajmujesz). Dzięki temu będziesz wiedzieć, po co organizujesz konkurs na FB albo do kogo chcesz dotrzeć ze swoją reklamą np. na Instagramie, portalu informacyjnym czy w telewizji,  dla kogo wieszasz banery w mieście czy wrzucasz ulotki do skrzynek pocztowych. Będziesz też wiedzieć, którą z ofert współpracy wybrać, a którą odrzucić.

I chociaż nie znajdziesz się na szczycie natychmiast – gwarantuję ci, że po pół roku zobaczysz pierwsze konkretne oferty, a gdy po roku obejrzysz się do tyłu, okaże się, że przeszedłeś prawdziwy kawał drogi i jesteś już dużo, dużo wyżej…

Jak rozwiązujesz konflikty? Sprawdź! Profesjonalny test

Ponieważ baaardzo lubicie testy  🙂 , dziś kolejny profesjonalny test, który pozwoli Wam odkryć swoje mocne strony – i te, nad którymi warto jeszcze popracować. Tym razem test Thomasa Killmana (od nazwisk dwóch badaczy) –  pozwoli sprawdzić, w jaki sposób najczęściej rozwiązujecie konflikty.

Kenneth Thomas i Ralph Kilmann już w 1970 roku zidentyfikowali pięć głównych stylów traktowania konfliktu, które różnią się stopniem współpracy i asertywności. Wg nich każdy człowiek ma swój preferowany styl rozwiązywania konfliktu. Ich test pomaga go ustalić.

To ważne, by być świadomym swojego stylu rozwiązywania sytuacji trudnych i problemowych. Jak łatwo można odkryć, analizując wyniki testu, każdy styl rozwiązywania konfliktów bywa przydatny – wszystko zależy od sytuacji, ludzi i celu, jaki chcesz osiągnąć. Czasem lepiej jest unikać, czasem – dostosować się, a czasem – stanąć do konfrontacji. Większość z nas ma dość wysokie wyniki w dwóch lub trzech stylach, pozostałe wykorzystuje rzadziej. Na pewno warto zwrócić uwagę na ten styl, w którym nie masz praktycznie żadnych punktów, a także na ten, w którym liczba punktów jest znacząco większa niż w innych. Wyniki pokazują wówczas, że być może podchodzisz do konfliktów bardzo jednorodnie (czyli np. zawsze ich unikając albo zawsze doprowadzając do konfrontacji) – a to nie jest wcale dobry układ, bo mocno Cię ogranicza, także w świadomym osiąganiu zamierzonych celów.

Test pokazuje również, w jaki sposób odbierają Cię ludzie, tzn. jakiego Ciebie widzą w pierwszym momencie, gdy dochodzi do konfliktu. Świadomość własnych zachowań w tak emocjonalnych zazwyczaj sytuacjach pomaga zrozumieć niektóre reakcje naszych bliskich czy współpracowników.

Trzymam kciuki i pamiętaj – każdy styl rozwiązywania konfliktów jest przydatny.

 

Twój styl rozwiązywania konfliktów  – test Thomasa Killmana

Poniższe zdania odnoszą się do sytuacji konfliktowych lub negocjacyjnych. Dla każdej pary zdań opisujących możliwe reakcje zaznacz zdanie, które jest albo najbardziej charakterystyczne, albo bardziej prawdopodobne dla Twego zachowania. W różnych punktach zdania mogą się powtarzać.

  1. A. Są przypadki kiedy pozwalam innym wziąć odpowiedzialność za rozwiązanie problemu.
    B. Zamiast negocjować zagadnienia sporne, próbuję podkreślić zagadnienia w których się zgadzamy.
  2. A. Próbuję znaleźć rozwiązanie kompromisowe.
    B. Próbuję rozważyć wszystkie wątpliwości obu stron.
  3. A. Zazwyczaj twardo dążę do realizacji wyznaczonych celów.
    B. Mógłbym spróbować uspokoić odczucia innych i zachować nasze stosunki.
  4. A. Próbuję znaleźć rozwiązanie kompromisowe.
    B. Czasami poświęcam własne życzenia dla życzeń innej osoby.
  5. A. Stale szukam pomocy innych przy wypracowaniu rozwiązania.
    B. Próbuję robić to, co jest konieczne aby uniknąć niepotrzebnych napięć.
  6. A. Próbuję unikać stwarzania sobie nieprzyjemności.
    B. Próbuję wygrać swoją pozycję.
  7. A. Próbuję odłożyć problem do chwili, kiedy mam trochę czasu na przemyślenie go. B. Rezygnuję z pewnych punktów w zamian za inne.
  8. A. Zazwyczaj twardo dążę do realizacji swych celów.
    B. Próbuję natychmiast wyjawić wszystkie zastrzeżenia i problemy.
  9. A. Uważam, że różnice nie zawsze są warte martwienia się o nie.
    B.Wkładam trochę wysiłku w osiągnięcie swojego celu.
  10. A. Twardo dążę do realizacji swych celów.
    B. Próbuję znaleźć rozwiązanie kompromisowe.
  11. A. Próbuję natychmiast wyjawić wszystkie zastrzeżenia i problemy.
    B. Mógłbym spróbować uspokoić odczucia innych i zachować nasze stosunki.
  12. A. Czasem unikam zajmowania stanowiska, które powodowałoby kontrowersje.
    B. Pozwolę mu utrzymać kilka jego punktów, jeśli on pozwoli mi utrzymać kilka moich.
  13. A. Proponuję rozwiązanie pośrednie.
    B. Obstaję przy realizacji swoich punktów.
  14. A. Przedstawiam mu swoje poglądy i pytam o jego.
    B. Próbuję wykazać mu logiczność i korzyści mojego stanowiska.
  15. A. Mógłbym spróbować uspokoić odczucia innych i zachować nasze stosunki.
    B. Próbuję robić to, co jest konieczne, aby uniknąć napięć.
  16. A. Próbuję nie ranić uczuć innej osoby.
    B. Próbuję przekonać inną osobę o zaletach mojego stanowiska .
  17. A. Zazwyczaj twardo dążę do realizacji swych celów.
    B. Próbuję robić to, co jest konieczne, aby uniknąć niepotrzebnych napięć .
  18. A. Jeżeli uszczęśliwi to drugą osobę, mogę pozwolić jej na zachowanie swych poglądów.
    B. Pozwolę mu utrzymać kilka jego punktów, jeśli on pozwoli mi utrzymać kilka moich.
  19. A. Próbuję natychmiast wyjawić wszystkie zastrzeżenia i problemy.
    B. Próbuję odłożyć problem do chwili, kiedy mam trochę czasu na przemyślenie go.
  20. A. Próbuję natychmiast zniwelować różnice naszych stanowisk.
    B. Próbuję znaleźć uczciwą kombinację zysków i strat dla nas obu.
  21. A. W nadchodzących negocjacjach spróbuję zwracać uwagę na życzenia drugiej osoby.
    B. Zawsze skłaniam się ku bezpośredniemu przedyskutowaniu problemu.
  22. A. Próbuję znaleźć stanowisko pośrednie między jego a moim.
    B. Domagam się uznania swoich życzeń.
  23. A. Bardzo często staram się zaspokoić wszystkie nasze życzenia.
    B. Są przypadki, kiedy pozwalam innym wziąć odpowiedzialność za rozwiązanie problemu.
  24. A. Jeżeli stanowisko drugiego wydaje się być dla niego bardzo ważne, spróbowałbym wyjść naprzeciw jego życzeniom.
    B. Próbuję zmusić go do rozwiązania kompromisowego.
  25. A. Próbuję wykazać logiczne korzyści mojego postępowania.
    B. W nadchodzących negocjacjach spróbuję zwracać uwagę na życzenia drugiej strony.
  26. A. Proponuję rozwiązanie pośrednie.
    B. Prawie zawsze staram się zaspokoić wszystkie nasze życzenia.
  27. A. Czasem unikam zajmowania stanowiska, które powodowałoby kontrowersje.
    B. Jeżeli uszczęśliwi to drugą osobę, mogę pozwolić jej na zachowanie swych poglądów.
  28. A. Zazwyczaj twardo dążę do realizacji swych celów.
    B. Zazwyczaj szukam pomocy innych przy wypracowywaniu rozwiązania.
  29. A. Proponuję rozwiązanie pośrednie.
    B. Uważam, że różnice nie zawsze są warte martwienia się o nie.
  30. A. Próbuję nie ranić uczuć innej osoby.
    B. Zawsze dzielę się problemem z inną osobą, abyśmy mogli go razem rozwiązać.

 

Klucz do testu – zaznacz swoje wyniki:

  1. Unikanie: 4b, 5b, 6b, 10a, 11b, 12a, 19a, 20b, 21a, 22b, 23a, 24b;
  2. Akomodacja/Dostosowywanie się: 4a, 5a, 6a, 13b, 14a, 15b, 16b, 17a, 18b, 28a, 29b, 30a;
  3. Kompromis: 7a, 8b, 9a, 10b, 11a, 12b, 16a, 17b, 18a, 25b, 26b, 27b;
  4. Rywalizacja: 1a, 2b, 3a, 7b, 8a, 9b, 13a, 14b, 15a, 19b, 20a, 21b;
  5. Współdziałanie: 1b, 2a, 3b, 22a, 23b, 24a, 25a, 26a, 27a, 28b, 29a, 30b;

 

Suma zaznaczeń:

0 – 1 /- bardzo rzadki

2 – 4 /- rzadki

5 – 7 /- średni

8 – 10 /- częsty

11 – 12 /- bardzo częsty

INTERPRETACJA WYNIKÓW

Reakcje ludzi w sytuacjach konfliktowych wyznaczają dwie podstawowe, niezależne od siebie cechy – asertywność i kooperatywność (współpraca).

Człowiek asertywny to taki, który jest pewny siebie i stanowczy, który zachowuje się w sposób zdecydowany, bez lęku i wahań, ale bez agresji. Jest to ktoś, kto wytrwale dąży do swych celów. Przeciwieństwem asertywności jest niepewność, uleganie, brak wytrwałości i bierne poddawanie się okolicznościom.

Kooperatywność przejawia się we współdziałaniu po to, by osiągnąć korzystne dla obu stron wyniki, mimo że w danej sytuacji można by osiągnąć wyniki korzystne jedynie dla samego siebie. Człowiek kooperujący potrafi m.in. rezygnować z doraźnych i indywidualistycznych efektów na korzyść efektów odroczonych w czasie, które są możliwe do osiągnięcia przez współdziałanie z innymi.

 

A – UNIKANIE

Niska kooperatywność i niska asertywność powodują występowanie reakcji unikania. Człowiek o takich cechach wycofuje się z konfliktu, nie zależy mu ani na udowodnieniu własnych racji, ani na rozpatrywaniu poglądów partnera. Stawia na unikanie bezpośredniej konfrontacji. To przeciwieństwo stylu współpracującego (a nie rywalizacji).
Plusy: nie eskaluje konfliktu i tonuje różnice zdań. Redukuje stres i oszczędza czas.
Minusy: ukrywa problem i opóźnia jego rozwiązanie.

Stosuj unikanie, gdy: cel nie jest zbyt ważny lub jest ważny tylko przejściowo; nie ma żadnych szans na zaspokojenie naszych pragnień; straty z powodu kontynuowania konfliktu przeważają nad ewentualnymi zyskami z jego rozwiązania; trzeba sobie lub partnerom dać czas na ochłonięcie, zredukowanie napięcia emocjonalnego; jest potrzebny czas na zebranie niezbędnych informacji do podjęcia decyzji; inni potrafią skutecznie rozwiązać konflikt.

 

B – AKOMODACJA/DOSTOSOWYWANIE SIĘ

Niska asertywność i wysoka kooperatywność przyczyniają się do występowania reakcji akomodacyjnych. Człowiek o takich cechach dąży do rekonstrukcji własnych poglądów, lecz czyni to nie z powodu bezwzględnej akceptacji poglądów drugiej osoby, a raczej ze względu na pożądaną jego zdaniem współpracę. Priorytetem jest bowiem utrzymanie relacji, a nie zwycięstwo, dlatego ludzie o takich cechach chętnie pomagają innym, wspierają ich, szybko odbudowują harmonię w relacji. Jest to przeciwieństwo stylu rywalizującego.
Plusy: minimalizuje straty, kiedy przeciwnik jest silniejszy, i podtrzymuje relacje.
Minusy: tworzy poczucie wykorzystania i wywołuje niechęć.

Stosuj akomodację, gdy: masz świadomość, że jesteś w błędzie i pozwalasz, aby „lepsze” stanowisko zwyciężyło; sprawa jest ważniejsza dla partnera niż dla ciebie, przyczyniasz się wtedy do utrzymania poprawnych stosunków między wami; ważniejsze jest zdobycie zaufania partnera niż wynik rozwiązania konfliktu; ważne jest zachowanie zgody i unikanie rozdźwięku.

 

C – KOMPROMIS

Średnia asertywność i średnia kooperatywność przyczyniają się do występowania reakcji kompromisowych. Człowiek o takich cechach stara się odnieść pewne korzyści, przyznając także partnerowi prawo do ich części. Może więc rezygnować z części własnych korzyści na rzecz partnera, ponieważ wartościami nadrzędnymi są dla niego: pojednanie i zgoda.
Plusy: praktyczny w skomplikowanych problemach bez prostych rozwiązań; wszystkie strony mają te same prawa.
Minusy: nikt nie jest do końca zadowolony; nie gwarantuje wypracowania i wprowadzenia w życie optymalnego rozwiązania.

Stosuj kompromis, gdy: interesy nie są zbyt ważne i nie warte większych wysiłków w ich obronie; równi sobie partnerzy zmierzają do wykluczających się celów; wystarczające jest osiągnięcie czasowego porozumienia; konieczne jest szybkie rozwiązanie w sytuacji presji czasowej; zawodzi rywalizacja i współpraca.

 

D – RYWALIZACJA

Wysoka asertywność i niska kooperatywność przyczyniają się do występowania reakcji rywalizacyjnych. Człowiek o takich cechach dąży do rozstrzygania konfliktu na swoją korzyść – głównie w tym znaczeniu, że pragnie okazać wyższość własnych racji nad racjami drugiej osoby. Reprezentuje autorytarne podejście. To przeciwieństwo stylu dostosowawczego. Ten styl pozwala odnieść szybkie zwycięstwo, jasno ustalić pozycję (swoją i drugiej osoby), obronić swoje interesy.
Plusy: szybki i zorientowany na osiągnięcie wyniku.
Minusy: może wywołać nieufność lub wrogość.

Stosuj rywalizację, gdy: konieczne jest szybkie działanie, np. w kryzysie; ważne, ale niepopularne sprawy muszą być wprowadzane w życie, np. zaostrzenie dyscypliny; racja jest bezwzględnie po twojej stronie; druga strona celowo stosuje taktyki nierywalizacyjne, aby uniknąć rozwiązania konfliktu.

 

E – WSPÓŁDZIAŁANIE

Wysoka asertywność i wysoka kooperatywność przyczyniają się do występowania reakcji współdziałania. Człowiek o takich cechach nawiązuje współpracę z partnerem po to, by zrealizować swoje cele. Można więc powiedzieć, że wykorzystuje on pozytywnie sytuację konfliktu, ponieważ nie odrzuca drugiej osoby, ale współdziała z nią w imię własnych interesów. Współdziałanie umożliwia wypracowanie skonfliktowanym stronom optymalnego porozumienia i zmniejsza wpływ negatywnych emocji. Wymaga empatii i wglądu w sytuację drugiego człowieka, buduje trwałą współpracę, wzmacnia relację, a podjęte decyzje mają pełną akceptację obu stron. To przeciwieństwo stylu unikającego.
Plusy: tworzy atmosferę zaufania, podtrzymuje pozytywne relacje i zachęca do działania.
Minusy: wymaga dużo energii i jest czasochłonny.

Stosuj współdziałanie, gdy: ważne jest znalezienie wspólnego rozwiązania, a kompromis nikogo nie satysfakcjonuje; sprawa dotyczy grupy osób i ważne jest uwzględnienie opinii innych osób o odmiennym sposobie widzenia problemu; celem jest osiągnięcie porozumienia poprzez integrację, różnych poglądów; dąży się do pokonywania uczuć wrogości; celem jest uczenie się obiektywizmu – weryfikujemy własne poglądy i staramy się zrozumieć punkt widzenia innych.

 

Już wiesz, w jaki sposób reagujesz najczęściej? To spójrz jeszcze, jakich stylów rozwiązywania konfliktów możesz się nauczyć. A ja trzymam kciuki, by tych konfliktów nie było jednak zbyt dużo. 😉

 

Jaki masz typ osobowości? Rozwiąż test!

Dziś trochę zabawy, a trochę poznawania siebie – w relacjach z innymi. 🙂 Zgodnie z zasadą: jak nas widzą (i postrzegają), tak nas piszą. Żeby opinie innych o nas samych nie budziły zdziwienia, warto poznać swój styl komunikowania się, styl pracy, sposób podejmowania decyzji czy stopień otwartości na innych. Taylor Hartman, autor książki „Kod kolorów – typy osobowości zaszyfrowane w kolorach” wyodrębnił cztery podstawowe typy osobowości  i oznaczył je kolorami – czerwony, żółty, niebieski i biały.

Ja jestem czerwono-niebieska. 😉

Rzadko należymy do jednego typu, zazwyczaj jesteśmy mieszanką dwóch, a nawet trzech, ale jednak jeden z nich dominuje i to on głównie determinuje nasze zachowania.

Wielu z nas do wyników testów podchodzi z dystansem, ale test Hartmana to profesjonalne narzędzie coachingowe, stosowane także przez doradców zawodowych, warto więc zwrócić na niego uwagę.

Sprawdź tutaj, do którego typu należysz:  http://www.colorcode.com/free_personality_test/

Tutaj masz test po polsku, ale trzeba zanotować odpowiedzi i policzyć punkty: http://www.oeiizk.edu.pl/wychowawca/debowska/3.pdf

I co, zgadza się?

Przyjrzyj się sobie, ale i tym, z którymi najczęściej współpracujesz. Kiedy zrozumiesz swoje i ich zachowanie, będzie Wam łatwiej razem działać. To ważne zwłaszcza, gdy kierujesz jakimś zespołem. Pamiętam, że gdy pierwszy raz przyjrzałam się temu kolorystycznemu podziałowi, nareszcie zrozumiałam niepojęte do tej pory zachowania moich kolegów i koleżanek.  Przestali mnie irytować, ich inność uznałam za ich normę i przestałam reagować negatywnie. Życie stało się prostsze. 🙂

Test pomaga także zrozumieć samego siebie i nazwać swoje cechy. Dzięki temu łatwiej ocenić, jaki rodzaj pracy będzie dla nas najlepszy, w czym się sprawdzimy, a w jakim zawodzie będziemy czuli się fatalnie.

Oto charakterystyki każdego typu osobowości:

TYP CZERWONY – najbardziej emocjonalny i gorącokrwisty

To człowiek bardzo energiczny. Typowy ekstrawertyk, żyje wśród ludzi i dla ludzi. Jest zorientowany na działanie, żyje akcją, czynem, aktywnością. Łatwo podejmuje decyzje, lubi kontrolować, kierować i rządzić. Liczą się dla niego cele – i oczywiście rezultaty. Rzadko dyskutuje, w czasie rozmowy najczęściej po prostu przedstawia swoje racje. Jest kiepskim słuchaczem – odczuwa natychmiastową potrzebę działania, a nie słuchania. Niecierpliwy, odważny, nie znosi przegrywać. Często wierzy, że emocje w życiu nie mają żadnego znaczenia, bo liczą się czyny i fakty – tymczasem to właśnie emocje są jego słabą stroną. Lubi rywalizację, jest wymagający i krytyczny – zarówno wobec  siebie, jak i innych. Jest bezpośredni, podczas zebrań przejmuje prowadzenie, jednocześnie ma dużą potrzebę niezależności. Typowy aktywny lider. Zdyscyplinowany, konsekwentny, znakomity organizator. Nie znosi podważania jego autorytetu. W konfliktach często doprowadza do konfrontacji – ale w wymiarze zadaniowym, nie personalnym. Chce po prostu natychmiast wyjaśnić sytuację, by dalej działać bez przeszkód.

Nie potrafi docenić ani zrozumieć poglądów i uczuć innych. Nie ma co liczyć u niego na silnie rozwiniętą empatię. Problemy innych go… niecierpliwią.

TYP NIEBIESKI – porządkuje rzeczywistość. Klasyczny analityk.

To introwertyk, którego celem jest głębokie poznanie i zrozumienie otaczającego go świata. Zanim coś zrobi, musi to przemyśleć i szczegółowo przeanalizować. Ma duży dystans do otoczenia, ceni sobie intelekt, logikę, fakty, liczby – i niezależność. Zawsze szczegółowy, precyzyjny, dokładny. Bywa perfekcjonista i szczególarzem. Jeśli coś robi, stara się to robić najlepiej, jak potrafi. Ostrożny, rozważny, formalny. Dużo pyta. Ma doskonałą pamięć – co sprawia też, że długo pamięta urazy. Bardzo krytyczny wobec innych i siebie. Decyzje podejmuje powoli i z namysłem, analizuje, co sprawdziło się w przeszłości. Woli pracować indywidualnie niż w zespole. Jest wspaniałym obserwatorem, źle znosi porażki, boi się impulsywności i emocjonalnych decyzji. Rzadko podejmuje ryzyko. Każdy element sprawy uważa za równie ważny, ma więc problem z ustaleniem priorytetów.

TYP BIAŁY – wszyscy go lubią.

Dla białego najważniejsze są relacje międzyludzkie. Jego celem jest bycie godnym zaufania dla innych – dlatego bardzo wysoko ocenia takie wartości jak  lojalność, życzliwość i zaufanie. Cierpliwy, spokojny, stonowany. Miły i życzliwy dla każdego. Wysoce empatyczny, troskliwy i wspierający. Pełen równowagi, ma duże umiejętności dyplomatyczne – to wszystko sprawia, że jest powszechnie lubiany i ma wielu przyjaciół. Nie lubi podejmować decyzji, podczas zebrań rzadko się odzywa, długo rozważa skutki. Zazwyczaj dostosowuje swoje potrzeby do innych.  Jest znakomitym słuchaczem, natomiast bardzo nie lubi się spieszyć. Nie stawia innym nadmiernych wymagań, nie lubi szybkich zmian. Znakomicie rozwiązuje konflikty, sprawia, że emocje opadają, potrafi doprowadzić do porozumienia. Świetnie pracuje w grupie. Kiedy ktoś wywiera na niego presję, potrafi być uparty i nieugięty. Wtedy zamyka się w sobie i okopuje na swoich pozycjach.

TYP ŻÓŁTY – największy entuzjasta życia.

Ekstrawertyk, lubi ludzi, lubi z nimi być, poznawać ich. Odpoczywa w towarzystwie innych. Pełen życia, entuzjastycznie podchodzi do nowych pomysłów, zmian, nowych sytuacji. Dusza towarzystwa. Ten, wokół którego na imprezie wszyscy się gromadzą. J Spontaniczny, lubi, gdy wokół niego coś się dzieje. Nie cierpi nudy – a ta pojawia się zawsze, gdy za długo panuje spokój. Niecierpliwy, gadatliwy, ekspresywny. Szybko podejmuje decyzje. Otwarty i bezpośredni. Impulsywny, ma problemy z dyscypliną. Osiąga sukcesy na krótkich dystansach, ale na pewno nie należy do długodystansowców. Podejmuje się zbyt wielu zadań w tym samym czasie. Jednocześnie swoim zapałem zaraża innych, a więc świetnie motywuje ludzi. Żyje chwilą, jest powszechnie lubiany.

Odnalazłeś siebie? Może pasują do Ciebie cechy kilku typów? To normalne.  Pogratuluj sobie swoich mocnych stron – jesteś wspaniały/-a! Ale zerknij też na słabsze strony – po to, by zdecydować, czy chcesz je zmienić; by sprawdzić, czy przeszkadzają Ci na co dzień.

I ciesz się z tego, kim jesteś! 🙂

Uważaj na seks w social media! 😉

Pierwsza myśl, jaka przychodzi Ci do głowy po obejrzeniu zdjęcia?

I czy to zdjęcie kojarzy Ci się ze specjalistką od stosunków międzynarodowych?

Bohaterka tego zdjęcia jest dumna ze swojego wyglądu. To widać na pierwszy rzut oka. Jest młoda, ładna, atrakcyjna, wie o tym, pokazuje więc swoją urodę także w mediach społecznościowych.

Z czego dokładniej jest dumna (sądząc po zdjęciu, a raczej po GIF-e, który był tam wrzucony) pani Justyna? Z dekoltu. Ze swoich piersi. Fotografia jest świadomie erotyczna, zmysłowa, sensualna. Ok, jeśli ktoś lubi, niech się tak prezentuje. Tylko jak się ma ta prezentacja do opisu profilu pani Justyny, w którym zaznacza ona, że jest: socjalistką, studentką (lub absolwentką) studiów na kierunku: stosunki międzynarodowe, członkinią partii politycznej (SLD)?

To typowy – i bardzo częsty – przykład rozbieżności między wizerunkiem deklarowanym (specjalistka, polityk etc.) a wizerunkiem prezentowanym. Trudno zgadnąć, czy pani Justyna chce być dziś postrzegana publicznie jako seksowna kobieta, czy jako specjalistka od stosunków międzynarodowych. Niestety, jedno z drugim się nie łączy. Żyjemy w świecie, w którym publiczne prezentowanie swoich zmysłowych wdzięków nie idzie w parze z wysoką oceną kobiety jako fachowca czy polityka. Seks i erotyka to przestrzeń intymna. Erotyczne zdjęcia pokazywane szerokiej publiczności (szerokiej – bo nawet jeśli Twój profil oglądają tylko Twoi znajomi, to zapewne masz ich wielu, a oni mają swoich znajomych itd.) mówią o Tobie więcej niż tylko to, że jesteś atrakcyjna. Mówią, że chcesz seksu i szukasz seksu. Fajnie, wszyscy lubimy seks – ale czy koniecznie musisz ogłaszać to setkom bliższych i dalszych znajomych? Pamiętaj, social media to przestrzeń publiczna, więc kiedy chwalisz się w nich swoją seksualnością, to trochę tak, jakbyś rozbierała się na rynku w Twoim mieście.

Jeśli wrzucasz na swój profil sporo zdjęć erotycznych (niekoniecznie swoich), mówisz wszystkim dookoła, że właśnie o seksie myślisz przede wszystkim. Że na nim się koncentrujesz. Czy na pewno to chcesz opowiadać o sobie publicznie?

Jeśli chcesz – ok. W sumie: dlaczego nie? Jeśli tak zdecydujesz, w porządku. Byle to była Twoja decyzja, a nie przypadek czy niewiedza. W tym cała rzecz. Podchodź świadomie do kreowania swego wizerunku w internecie. Wiedz, co przekazujesz swoimi wpisami, zdjęciami i filmikami. Dziś, gdy szukasz pracy, przyszli pracodawcy coraz częściej sprawdzają Cię w sieci. Nie musisz być osobą publiczną, by zdjęcia na Twoim wallu miały znaczenie dla Twojej zawodowej przyszłości.  Jeśli Twoim celem jest pokazywanie swoich erotycznych możliwości, tego typu zdjęcia będą z tym celem zgodne. Ale jeśli jednak masz inny cel, pomyśl, zanim pokażesz wszem i wobec, jak bardzo dumna jesteś ze swoich piersi, kuszących ust, długich nóg…

Pamiętam sytuację, gdy jedna z firm szukają młodego PR-owca. Najlepiej podczas rekrutacji  wypadła fajna, sympatyczna dziewczyna. Zapadła decyzja o jej zatrudnieniu. Niestety, przed podpisaniem umowy przyszły szef wpisał w wyszukiwarkę Google jej nazwisko – i znalazł jej blog. Opowiadała w nim o swoich przeżyciach erotycznych. Co to miało wspólnego z jej przyszłą pracą? Nic. A jednak szef jej nie zatrudnił.

Prezentowanie erotyki ma wpływ na karierę zawodową i nie dotyczy tylko kobiet – chociaż kobiet bardziej. Ale wyobraź sobie profil mężczyzny na Facebooku, na który wrzuca on swoje mocno erotyczne zdjęcia. Pokazuje się rozebrany, otwarcie sugeruje, że lubi seks, że to seks zajmuje go najbardziej. Zatrudnisz go w przedszkolu? Nie. A w szkole? Też nie. A jako doradcę biznesowego? Raczej nie, chyba że będzie miał jednocześnie genialne referencje. Dlaczego? No właśnie.

W relacjach międzyludzkich jesteśmy ciągle oceniani. Z badań wynika, że wyciągamy wnioski na temat drugiego człowieka na podstawie wrażenia z pierwszych kilku sekund po poznaniu go. W social media – wnioskujemy o kimś na podstawie jego wpisów. A zdjęcia (albo filmy) zapamiętujemy najłatwiej, dlatego to one opowiadają najwięcej o każdym z nas. Niezależnie więc od tego, co napiszesz o sobie, jakie mądre treści będziesz udostępniać – i tak podstawą oceny będą… obrazki.

Dlatego proszę, pomyśl, jak się prezentujesz, co swoim profilem opowiadasz o sobie. Od czasu do czasu przejrzyj swój profil i przeanalizuj go pod kątem przekazu na Twój temat – jaka jesteś w SM? Pomyśl też koniecznie, zanim wrzucisz swoje zdjęcie „z podtekstem”. Jasne, świetnie na nim wyglądasz. Jasne, seks to ważna sprawa, a mężczyźni lubią atrakcyjne kobiety. Ale może jednak warto zachować przestrzeń intymną tylko dla siebie i dla osoby najbliższej?

 

Jak przetrwać w social media? Postaw na SOC!

Co zrobić, żeby profile w mediach społecznościowych przynosiły pozytywne efekty wizerunkowe? Jak długo trzeba prowadzić fanpage, żeby zostać zauważonym? Dlaczego kryzys przychodzi po dwóch miesiącach? O to pytacie najczęściej. Dziś, odpowiadając na te pytania, zaproponuję skuteczną metodę radzenia sobie z social media – metoda nazywa się SOC, od: Systematyczność, Otwartość, Cierpliwość. Gwarantuję, że jej stosowanie przyniesie wymarzone efekty  – tylko nie próbujcie pomijać którejkolwiek literki!

Metoda SOC w social media jest prosta:

  1. SYSTEMATYCZNOŚĆ – to nic więcej, jak systematyczne prowadzenie swoich profili, blogów, stron internetowych etc., czyli wszystkich Twoich miejsc aktywności w sieci. Tak, to zajmuje sporo czasu. Tak, nie zawsze się chce, czasem nie ma się pomysłu, czasem zmęczenie bierze górę, albo liczba innych zajęć sprawia, że nie masz czasu na sieć. Oczywiście, jeśli zajmujesz się własną, indywidualną aktywnością, nikt Cię nie obsztorcuje za brak aktywności, ani nie zmusi do nadrobienia zaległości. To zawsze będzie Twoja własna decyzja. Wierzę jednak, ze skoro świadomie pracujesz nad swoimi profilami i blogami – to masz jasno określony cel i po prostu wiesz, po co to robisz. Pamiętaj o swoim celu, wtedy łatwiej będzie się zmotywować do działania. Pisz, publikuj, wrzucaj zdjęcia – na profilach społecznościowych najlepiej codziennie (na Twitterze i Instagramie kilka razy dziennie), na blogu najlepiej raz w tygodniu (to lepsze rozwiązanie niż cisza przez miesiąc, a potem kilka wpisów jednocześnie); na stronie internetowej – zależnie od potrzeb, ale kilka wpisów (aktualności, galerii etc.) miesięcznie po prostu musi się tam pojawić.Pamiętaj – nie każda Twoja aktywność musi oznaczać wielki wysiłek. Nie zawsze musisz zaprezentować światu dopieszczony pod każdym względem tekst, perfekcyjnie wystylizowane zdjęcie, film montowany przez kilka tygodni. Zwłaszcza social media są przestrzenią, w której gorszą jakość szybko wybacza się na rzecz ciekawego contentu (treści, zawartości).  Zabawne zdjęcie zrobione komórką może być świetnym postem. Transmisja live z ciekawego spotkania to też znakomity pomysł. Infografika z ciekawymi danymi (tylko podaj ich źródło), dobry cytat, link do interesującego tekstu – to wszystko dodaje życia Twojemu profilowi, a nie wymaga wielkiego wysiłku.Z drugiej strony musisz też wiedzieć, że Twoja dłuższa nieobecność (nawet tydzień lub dwa) w sieci, zwłaszcza na etapie rozkręcania profilu, bloga czy strony, przyniesie realne straty.  Na FB post zamieszczony po dłuższym okresie ciszy będzie miał mniejszy zasięg niż poprzednie.  Na bloga po prostu zajrzy znacznie mniej osób także wtedy, gdy znów zaczniesz pisać. Aktywność przez dłuższy czas po uruchomieniu profilu jest niezbędna, by ludzie Cię zapamiętali, zaczęli kojarzyć, wpisali sobie Twoją markę w swój system funkcjonowania w świecie.  Dotyczy to także Twoich znajomych. Oceniam, że zajmuje to mniej więcej rok, potem można zwolnić, jeśli oczywiście Twoja marka ma się dobrze.

 

  1. OTWARTOŚĆ – na nowe pomysły, nowych ludzi, nowe propozycje, które otrzymasz, ale i które Tobie przyjdą do głowy. Zaczynasz swoją aktywność z pewnymi założeniami. Po drodze może się okazać, że niektóre z nich się sprawdzają, ale inne niekoniecznie. Warto właśnie wtedy wykazać się elastycznością i otwartością, poszukać czegoś lepszego. Nie mam na myśli zmiany profilu działalności czy głównej „tezy” wizerunkowej (choć i to czasem okazuje się potrzebne), raczej – lepsze dopasowanie detali, reagowanie na potrzeby odbiorców, wyciąganie wniosków z komentarzy i wiadomości, które do Ciebie docierają, z toczących się na Twoim profilu (blogu) dyskusji. Oczywiście, konsekwencja w realizowaniu własnych zamierzeń jest potrzebna, ale też nie warto trzymać się sztywno wszystkiego wymyślonego wcześniej.  Jeśli masz sklep internetowy z odzieżą dziecięcą, może się okazać, że rynek odzieży dla niemowlaków jest już nasycony, za to dla dzieci trochę starszych albo w wieku szkolnym – już nie.  Jeśli sprzedajesz elementy wystroju wnętrz, może warto wejść we współpracę z blogerami piszącymi na ten temat, by zaprezentowali Twoje produkty u siebie. Jeśli określiłeś wąska grupę odbiorców, a widzisz, że na Twoje propozycje reagują zupełnie inni ludzie niż się spodziewałeś – przygotuj coś specjalnie dla nich. Jeśli piszesz bloga adresowanego (Twoim zdaniem) do studentów, a czytają go głównie ich rodzice – może warto zmienić trochę język i grafikę, by w ten sposób przyciągnąć jeszcze więcej rodziców. Albo poszukać informacji, dlaczego Twoje wpisy nie przyciągają studentów.Otwieraj się też w jeszcze jeden sposób – szukaj kontaktu z ludźmi, którzy robią coś podobnego do Twojej aktywności, ale mają w tym już większe doświadczenie. Korzystaj ze szkoleń, tutoriali, webinarów itd. – jest ich dziś mnóstwo w sieci, część darmowa, część dostępna po rejestracji. Na FB znajdziesz wiele grup, które zrzeszają ludzi o podobnych zainteresowaniach – tam też możesz dowiedzieć się potrzebnych Ci rzeczy. Pytaj szukaj, czytaj, dopasowuj się do potrzeb odbiorców.

 

  1. CIERPLIWOŚĆ – kto wie, czy to nie najważniejsza literka w mojej metodzie. 😉 Każdy, kto próbował zaistnieć dzięki social media wie, że tu prawie nic nie dzieje się natychmiast (szybkie spektakularne sukcesy w SM to raczej wyjątki potwierdzające regułę, nie warto się do nich porównywać). Początek Twojej aktywności może być całkiem nieźle widoczny, bo Twoją nową stronę, profil, bloga etc. polubią zapewne Twoi znajomi – jeśli masz ich wielu, pierwszy sukces murowany. Ale potem jest już trudniej – trzeba do siebie przekonać obcych ludzi, którzy są zajęci swoimi sprawami, mają najczęściej mało czasu, a jeśli zwrócą uwagę na Twoją stronę – masz jedną (ale tylko jedną) szansę na to, by ich zainteresować i zatrzymać na dłużej. Zapewniam: jeśli prezentujesz coś wartościowego, uda Ci się! Tylko potrzeba na to czasu.Kryzys przychodzi najczęściej po 2-3 miesiącach:mija pierwszy okres zachłyśnięcia się nowością przez Ciebie, pojawia się pewna rutyna (post, wpis na bloga, zaprezentowanie go w grupie, ewentualnie wykupienie reklamy, szukanie tematu na kolejny post etc.). Pojawiają się już pierwsze fajne reakcje ludzi spoza grupy znajomych, ale jest ich jeszcze niewiele. Zaczynasz się zastanawiać, czy w ogóle jest sens to robić. Czy ktoś to czyta (ogląda)? Czy w ogóle ktoś Cię widzi???Spokojnie. Daj się zobaczyć. Pozwól, by Twoja systematyczność, otwartość i cierpliwość zrobiły swoje. Twoje treści muszą przebić się przez informacyjny chaos, przez natłok treści docierających codziennie do każdego z nas. Ten pierwszy kryzys to również typowe „sprawdzam” dla tysięcy ludzi rozpoczynających swoją aktywność w sieci – wielu z nich na tym etapie rezygnuje. Między innymi dlatego odbiorcy blogów, profili, stron etc. nie angażują się w nie od samego początku – lecz obserwują. Czy za miesiąc ten blog dalej będzie? Czy za dwa miesiące będzie się do kogo zwrócić? Wygrywają najwytrwalsi. Wygrywają ci, którzy pamiętają o swoim celu, nie wymagają natychmiastowych efektów, systematycznie pracują – i dają sobie czas na zaistnienie.

 

Czy są wyjątki od metody SOC? Tak. Jeśli prowadzisz profil znanej marki, nie musisz czekać na efekty swojej pracy, bo te pojawiają się natychmiast. Są marki, na które użytkownicy social media po prostu czekają – tak wciąż jeszcze bywa z wielkimi firmami, tak bardzo często dzieje się z powszechnie znanymi i aktywnymi ludźmi (lub tymi, którzy właśnie otrzymali jakąś funkcję i stają się ważnymi osobami publicznymi). Wtedy założenie profilu w social media skutkuje natychmiastowym (nawet w ciągu kilku godzin) ogromnym przyrostem followersów.

Drugi wyjątek – to naprawdę duży budżet na reklamę. I tego chyba nie muszę tłumaczyć. 😉

Ale jeśli, jak większość aktywnych w sieci, nie masz bardzo znanej marki, nie zostałeś prezydentem USA ani nie możesz przeznaczyć tysięcy na reklamę – postaw na metodę SOC. Może powoli, ale skutecznie. SOC pozwala zbudować markę wieloletnią, dobrą nie na jeden sezon, ale na lata. Spróbuj – trzymam kciuki!

Sympatia czy szacunek? Na czym budujesz swój wizerunek?

Chcesz odnieść osobisty sukces?  Jeśli tak, zapewne chcesz być widoczna i widziana. Rozpoznawalna i jak najlepiej oceniana – przede wszystkim w tej przestrzeni, na której Ci zależy.  Planujesz swoje działania, uczysz się, rozwijasz, podejmujesz wyzwania, realizujesz kolejne projekty. Ale też ze wszystkich sił starasz się, by wszyscy Cię lubili – prawda?

Piszę to w rodzaju żeńskim, bo wydaje mi się, że dylemat, o którym jest ten tekst, dotyczy znacznie częściej kobiet niż mężczyzn – ale jeśli jesteś mężczyzną i czytasz ten tekst, wiedz, że jest on prawdziwy również dla Ciebie .

Dylematem jest wybór:  powszechna sympatia czy o szacunek? Wolisz, by wszyscy Cię lubili, czy chcesz, by czuli przed Tobą respekt? Co wybierasz?

Od razu uspokajam: jedno nie wyklucza drugiego. Można być szanowanym i budzić sympatię – ale nie u wszystkich. Kluczem do zrozumienia tego dylematu są słowa „powszechna” i „wszyscy”. To właśnie kobiety często uważają, że przede wszystkim powinny być lubiane. Przez wszystkich. Za każdą cenę.  Dziś przeciwstawiam szacunek właśnie takiej powszechnej sympatii. Jeśli zamierzasz coś osiągnąć, chcesz piąć się do góry, bo masz dużo do zaoferowania światu, jesteś świetna w swojej dziedzinie i chcesz wykorzystać swój potencjał, wcześniej czy później będziesz musiała świadomie zdecydować: sympatia czy szacunek?

Odpowiedź na to pytanie silnie wpływa na sposób budowania własnego wizerunku.

Pamiętam, że przed kilkunastoma laty sama stanęłam przed takim wyborem. Pracowałam w gazecie i zazdrościłam koledze z innego medium. Był najlepszym dziennikarzem w mieście. Cała sfera publiczna zaczynała dzień od sprawdzenia, o czym dziś powiedział. Też tak chciałam. Zaczęłam analizować jego pracę i szybko okazało się, że kolega jest co prawda bardzo wpływowy, ale jednocześnie – nie jest powszechnie lubiany. Trzeba się było z nim liczyć, ale fakt, że wyrażał własne zdanie, odkrywał publiczne tajemnice, ujawniał niewygodne rzeczy – to wszystko sprawiało, że nie budził powszechnej sympatii.  Lubili go ludzie, którzy reprezentowali podobne wartości – cenili prawdę, byli legalistami, nie popełniali nadużyć.  Ale ci, którzy żyli zgodnie z powiedzeniem „wszystko da się załatwić, tak czy inaczej” – po prostu go nie cierpieli. Jednak nawet oni musieli go szanować.

To nie jest tylko dziennikarska historia. Sympatia czy szacunek – ten wybór dotyczy każdego, zwłaszcza tych osób, które publicznie przedstawiają się światu.  Twoja decyzja w tym zakresie wskaże, która wartość jest dla Ciebie priorytetem.

Chcesz być lubiana i nie mieć wrogów, i taki cel przed sobą stawiasz? Ok, każdy wybór jest dobry, kluczowe są jednak efekty. Osoba, dla której sympatia innych jest najważniejsza, ma kłopoty z wyrażaniem swojego zdania – bo komuś może się ono przecież nie spodobać. A nawet jeśli je wyrazi, na pewno nie będzie go bronić (ryzyko utraty sympatii!). Jeśli wszyscy mają Cię lubić, będziesz też spełniać wszystkie wyrażane wobec Ciebie oczekiwania, polecenia i prośby, inaczej ktoś mógłby się obrazić. Ciężkie życie. Naprawdę ciężkie. Na dodatek nie daje szans na osobisty sukces. Kiedy zdobywając powszechną sympatię ciągle dopasowujesz się do innych, Twoja osobowość znika, rozpływa się wśród oczekiwań innych ludzi. Co więcej, w ich oczach dość szybko zdobywasz wizerunek „tej, na która można wszystko zrzucić, bo przecież ona nigdy nie odmawia”.

Jeśli wybierzesz szacunek, też nie będzie zbyt prosto (ale kto powiedział, że ma być?).  Za to będziesz mogła wyrazić własne zdanie, realizować swoje projekty, starać się o lepsze stanowiska, bronić swoich pomysłów – czyli realizować Twój własny potencjał. Powiedzmy jasno: to się na pewno komuś nie spodoba.  Otwarcie i świadomie budując siebie spotkasz bratnie dusze, czyli ludzi o podobnych wartościach, którzy polubią Cię od razu; ale spotkasz też ludzi o kompletnie przeciwnych poglądach, opiniach, odmiennym sposobie zachowania i widzenia świata;  spotkasz też takich, którzy nie będą chcieli z Tobą dyskutować, tylko od razu zakwalifikują Cię jako wroga. Będziesz miała konkurentów, a nawet przeciwników.

Co zyskasz, wybierając szacunek? Siebie.  Szansę na danie światu tego, co masz w sobie najlepszego. Szansę na pokazanie siebie od najlepszej, najbardziej wartościowej strony.  Szacunek budujemy przecież, pokazując spójność wyzwanych zasad z działaniami, działając na rzecz innych, pomagając, tworząc, kreując, głosząc poglądy niepopularne, ale wartościowe. Szacunek budujemy na autentyczności, nie na wymyślonych historyjkach.  Co więcej, zdobywając szacunek, masz wielką szanse na zdobycie sympatii – u tych ludzi, na których Ci zależy, którzy są Ci bliscy światopoglądowo. Pomyśl – czy naprawdę wszyscy mają Cię lubić? Czy może wystarczy, gdy polubią Cię ludzie, których sama lubisz i cenisz?

Buduj swój wizerunek na szacunku. Wtedy masz szansę na trwałe bycie widoczną i rozpoznawalną, w najbardziej pozytywnym znaczeniu tych słów.  Wierzę w Ciebie!

I – pełen szacun! 😉