Boty Dudy to nie wszystko. Polityczna manipulacja w sieci jest wszechobecna

Politycy w Polsce używają nie tylko botów. Powszechnie wykorzystywane są też inne internetowe narzędzia, a głównym problemem jest ich niejawność. Nie mamy pojęcia, że ulegamy wpływowi fake’owych kont, kupionych lajków czy automatycznie generowanych wpisów. Potrzebujemy przejrzystości i prawnych regulacji social mediów, by skończyć z manipulowaniem wyborcami.

Dowód na użycie botów, czyli automatycznych kont tworzących wpisy, w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy opublikowały w piątek Gazeta Wyborcza i Radio Zet. Dziennikarze Wojciech Czuchnowski i Mariusz Gierszewski znaleźli w dokumentach Państwowej Komisji Wyborczej załącznik do umowy zawartej przez Komitet Wyborczy  Dudy, w którym zapisano, że firma ma co miesiąc stworzyć tysiąc wątków tematycznych i dokonać 5 tys. wpisów automatycznych, za każdy otrzymując 2 zł. Pod umową znajduje się pieczęć i podpis pełnomocnika finansowego komitetu wyborczego. Umowę zawarto ze spółką ELCHUPACABRA. Jej właścicielami było dwóch asystentów posła PiS Adama Bielana.

Ta informacja wywołała burzę. Adam Bielan stwierdził, że umowa dotyczyła moderowania strony internetowej andrzejduda.pl (taki adres znajduje się w umowie), a nie używania botów, ale jednocześnie zaznaczył, że sam nie brał udziału w kampanii. Rzecznik prezydenta Błażej Spychalski zapewnił, że w kampanii Andrzeja Dudy nie podejmowano żadnych nieetycznych działań, a sam prezydent w sobotę na Twitterze napisał, że informacje medialne nt. botów to „typowy fake news”. Jednak treść opisanego załącznika jest jasna. Wpisy automatyczne nie mogą oznaczać nic więcej jak właśnie użycie botów – bo boty to konta generujące automatyczne reakcje lub komentarze w sieci.

Mamy twardy dowód

Oczywiście, wpisy mogły pojawiać się w różnych miejscach: w określonych mediach społecznościowych, na forach albo np. na stronie andrzejduda.pl. Niezależnie od miejsca 5 tys. wygenerowanych sztucznie komentarzy miesięcznie musiało mieć wpływ na wizerunek kandydata – lub jego przeciwnika, nie wiemy przecież, jaka była treść wpisów.

Nawet gdyby więc przyjąć wyjaśnienia za dobrą monetę i uznać, że wszystkie automatyczne wpisy pojawiały się na witrynie kandydata – także wtedy oddziaływały one na poglądy wyborców, nieświadomych, że czytają opinie nie prawdziwych ludzi, lecz sztucznych kont, i że opinie te zostały przygotowane przez firmę współpracującą ze sztabem wyborczym.

Najistotniejsze nie jest jednak to, gdzie automatyczne wpisy się pojawiały, tylko fakt, że mamy wreszcie twardy – inny niż analiza sieci – dowód na użycie płatnych sztucznych kont w kampanii.

Warto pamiętać, że mówimy o 2015 roku, kiedy to po raz pierwszy na tak dużą skalę w polskiej polityce wykorzystano tego typu narzędzia internetowe. Do ich stosowania przygotowany był sztab Dudy, nie był natomiast – sztab Komorowskiego. Nic nie wiedzieli o nich również wyborcy – i to jest najistotniejsze. O tym, jak wpływają na użytkowników sieci boty, mieliśmy się dowiedzieć dopiero rok później, po ujawnieniu praktyk internetowych w kampanii Trumpa. Dziś nikt nie jest więc w stanie ocenić, w jakim stopniu automaty wpłynęły na wynik polskich wyborów prezydenckich. Wiadomo jednak, że swoją rolę w zniechęcaniu wyborców do Bronisława Komorowskiego odegrało wyśmiewanie jego zachowań, mocno nakręcane właśnie w mediach społecznościowych.

Trolle: milionowe zasięgi w ciągu kilku godzin

Ale konta automatyczne to tylko jedno z kilku używanych narzędzi. Innym są konta trollerskie, zorganizowane w duże grupy, mające swoich koordynatorów. Ich celem jest sianie hejtu i ośmieszanie konkretnych akcji, wpisów czy ludzi. Trolli używał zarówno PiS, jak i PO – do czego przyznała się w 2015 roku premier Ewa Kopacz. Była to wówczas reakcja PO na działania PiS-u w kampanii prezydenckiej. Grupy trollerskie działające po prawej stronie działają jednak do dziś, i są na tyle dobrze zorganizowane, że potrafią w ciągu kilku godzin, przy wsparciu prawicowych portali informacyjnych, wygenerować na Twitterze akcję, która dociera do miliona użytkowników. Jedną z ostatnich była sytuacja, gdy na Twitterze pojawił się filmik z Rafałem Trzaskowskim, kandydatem Koalicji Obywatelskiej (PO i .N) na prezydenta Warszawy, mocującym prowizorycznie szybę do drzwi za pomocą taśmy klejącej. Film był powszechnie obśmiewany, ale po jakimś czasie prawa strona stworzyła hashtag #RobotaRafała – i to właśnie on w ciągu dwóch godzin zdobył milionowy zasięg na Twitterze. W szczycie aktywności tweety z hashtagiem pojawiały się co kilkanaście sekund. To samo działo się w przypadku hashtagu #ACTA2 – prawa strona wykorzystała go do uderzenia w Platformę, w szczytowym momencie tweety pojawiały się z częstotliwością 42 wpisów na minutę.

Czy podczas takich akcji wykorzystywane są boty? Możliwe. Boty służą przede wszystkim do rozpowszechniania określonych treści w sieci. Generują niskie zasięgi (ponieważ zazwyczaj nikt takich kont nie obserwuje albo są to nieliczni użytkownicy), ale za to wysokie liczby reakcji pod postem. A to jest sygnał dla algorytmów obsługujących media społecznościowe, by promować angażujący wpis, pokazując go większej liczbie użytkowników. Boty można wykorzystać również do zamieszczania automatycznych wpisów czy komentarzy. Z reguły są one podobne do siebie, mało finezyjne w treści – ale wpływają już nie tylko na algorytmy, ale też na psychikę czytelników.

Uruchamia się wówczas tzw. zasada społecznego dowodu słuszności, opisana przez znanego włoskiego psychologa Roberta B. Cialdiniego: kiedy nie wiemy, jak się zachować, kierujemy się tym, co robi większość. Dlatego najłatwiej jest nam zareagować na wpis tak samo, jak inni. Im więcej osób uważa jakiś wpis za wartościowy, tym chętniej do nich dołączymy.

A jeśli zobaczymy dużo komentarzy krytycznych, obśmiewających post czy osobę, też chętnie przyjmujemy to samo zdanie, głównie po to, by poczuć się bezpiecznie i komfortowo. Automatycznie generowane, sztuczne wpisy, podobnie jak trolle, mogą w ten sposób wpływać na nasz sposób myślenia np. o konkretnym kandydacie.

500 tweetów dziennie – boty na politycznych usługach

W 2015 roku boty były nowością w polskiej polityce. Dziś są powszechnym narzędziem. Choć polscy politycy twierdzą, że ich nie używają, tak naprawdę korzysta z nich wiele ugrupowań. Niektórzy politycy kupują też komercyjne lajki czy fanów, by poprawić swój wizerunek w mediach społecznościowych. W użyciu są także lajki ukryte, czyli takie, które podnoszą liczbę reakcji pod wpisem, ale same pozostają niewidoczne. To też służy oddziaływaniu na algorytmy.

Przykładem bota opozycyjnego jest konto „Witold Głogowski”. Istnieje przynajmniej siedem kont o nieco różniących się od siebie nazwach, ale założonych na to samo nazwisko.

Konta były aktywne w różnych okresach, obecnie są nieużywane – ale łatwo na przykładzie jednego z nich zaobserwować sposób działania botów. Konto @WitoldOgowski działało – jak wynika z analizy dokonanej za pomocą narzędzia Social Bearing – od 24 września 2017 roku. Jego ostatni tweet pochodzi z 12 listopada 2017. Przez 49 dni konto wygenerowało 26765 tweetów, z czego 99 proc. to były retweety, czyli wpisy podane dalej – to bardzo charakterystyczna struktura dla botów, które nie tworzą własnych treści. Oznacza to, że dziennie ten bot podawał dalej 546 tweetów. Po czym zamilkł i dziś jest to konto nieaktywne.

Z lewej strony znajdują się dane ogólne na temat konta; liczba tweetów na dzień liczona jest tak, jakby konto cały czas było aktywne, choć nie działa od listopada 2017, stąd różnica w danej na wykresie i w artykule; po prawej stronie pokazywana jest struktura części analizowanych tweetów, stąd inne liczby całościowe)

Na rzecz prawej strony działało natomiast choćby konto @AwekWolny, już nieistniejące, które opisywałam w czerwcu w artykule na temat botów aktywnych podczas kampanii prezydenckiej w Warszawie. Było charakterystyczne, bo (jak widać na poniższych screenach) m.in. wielokrotnie publikowało te same treści lub zdjęcia, o treści anty-opozycyjnej oraz korzystnej dla PiS. Dziennie tworzyło w ten sposób średnio 173 tweety.

Inne, wciąż aktywne konto działające na rzecz PiS, nosi nazwę @kozalinka53, istnieje od grudnia 2015 roku, wygenerowało 126531 tweetów, a w ostatnich sześciu dniach – 2596 tweetów, czyli średnio 432 tweety dziennie, i są to same re-tweety, nie ma żadnej własnej aktywności. Teoretycznie jest możliwe, że takie konto obsługuje człowiek, który non stop podaje dalej czyjeś tweety – ale nawet jeśli, to jego wpływ w sieci jest dokładnie taki sam jak automatycznych kont. A przecież chodzi właśnie o oddziaływanie, a nie o to, czy udało się czynność podawania dalej zautomatyzować, czy też wciąż klikaniem zajmuje się człowiek.

Warto przy tym wiedzieć, że zarządzający botami programiści mogą w każdej chwili zrezygnować z automatyzacji konta, a wtedy – np. dla udowodnienia, że wcale nie mamy do czynienia z botem, pojawia się na nim kilka zwyczajnych wpisów. To nie zmienia jednak ogólnego jego zachowania.  Z tego powodu jednak naukowcy zajmujący się botami ostrożnie je opisują, wskazując głównie na charakterystyczną strukturę ich aktywności, poza tym mówią również o cyborgach – czyli kontach łączących aktywność maszyny i człowieka, oraz ogólnie o kontach fake`owych, czyli takich, za którymi nie stoi zwyczajny, nieopłacany użytkownik social media. Są ich miliony.  Jak podawała niedawno Gazeta Wyborcza, wg najnowszych danych na Facebooku istnieje nawet 90 mln fałszywych kont, na Twitterze – do 10 mln. Większość jest wykorzystywana w biznesie, nie w polityce.

Potrzebujemy jawności w korzystaniu z narzędzi internetowych w kampanii

W polskiej sieci jest też wiele uśpionych botów, które obserwują czołówkę polskiej sceny politycznej. Nowe fermy botów pojawiające się co jakiś czas obserwuję od listopada 2017  zarówno u prezydenta Andrzeja Dudy, Donalda Tuska, Grzegorza Schetyny, jak i Janusza Korwin-Mikkego, innych krajowych polityków czy znanych publicystów. Są wśród nich konta zarówno polskie, jak i zagraniczne (np. ferma chińskich botów z wiosny 2018). W lipcu, gdy Twitter oficjalnie zapowiedział, że usuwa fake’owe konta, w Polsce Jerzy Buzek stracił 2,97 proc. fanów, Andrzej Duda – 0,89 proc., a np. Ryszard Czarnecki – 1,24 proc.

To jednak nie w narzędziach leży główny problem dotyczący polskich kampanii wyborczych. Nowoczesne narzędzia internetowe są i będą używane. Najważniejsze jest, by nie służyły do manipulacji wyborcami.  A to oznacza jawność ich wykorzystania, która powinna być zapisana w Kodeksie Wyborczym. Podczas prac nad kodeksem konieczne będzie ustalenie, które narzędzia są dopuszczalne, a które nie.

  • Czy zgodzimy się jako społeczeństwo na boty, czy też uznamy, że są na tyle nieetyczne, iż nie mogą służyć do przekonywania wyborców?
  • A co z kupowaniem fanów lub lajków?
  • Jeśli jest to dopuszczalne, w jaki sposób my jako użytkownicy social media powinniśmy się o takiej praktyce dowiadywać?
  • Co z sytuacją, gdy reklamę wyborczą finansuje ktoś z zewnątrz, np. z innego państwa – a może się to dziać nawet bez wiedzy osoby reklamowanej?

Taka dyskusja w Polsce się jeszcze nie odbyła, choć pilnie jej potrzebujemy.

 

Artykuł opublikowany na Oko.Press

Kto w Polsce stracił followersów i czemu część botów nadal jest na Twitterze?

Co prawda Twitter coraz intensywniej usuwa fake`owe konta dążąc do oczyszczenia swego medium z fałszywych aktywności, zlikwidował ich już ponad 70 milionów w ciągu dwóch miesięcy, a ostatnia akcja ich usuwania była doskonale widoczna także u polskich użytkowników – ale jeśli ktoś uważa, że po 12 lipca już nie ma botów czy sztucznych kont wśród polskich followersów, grubo się myli. Spora część automatycznych kont na TT wciąż istnieje i ma się dobrze! Czyli – kolejne spadki followersów jeszcze przed nami.

Przyjrzyjmy się najpierw, jak wyglądały spadki na największych polskich kontach politycznych oraz na kilku mniejszych, ale również popularnych, w terminie zapowiadanym przez Twittera, czyli w dniach 11-13 lipca. Wyliczyłam je procentowo, bo to najlepsze porównanie. Otóż nie jesteśmy w światowej czołówce. 😉 W USA najwięcej straciło konto… samego Twittera (12,33 proc.). Duże spadki odnotowały też znane piosenkarki, np. Mariah Carey – 4,29 proc., Alicia Keys – 3,59 proc., Britney Spears – 3,59 proc. Liczby bezwzględne są tu oczywiście bardzo wysokie – w  przypadku Britney te 3,5 proc. to… ponad 2 miliony followersów (dane podaję za New York Times). Barack Obama stracił 2,26 proc. obserwujących, Donald Trump – zaledwie 0,58 proc. (czyli 307 tys. fanów).

W tym kontekście spójrzmy na Polskę. Największe spadki odnotowały konta tych polityków, którzy funkcjonują na scenie światowej lub europejskiej, czyli rozpoznawalni są szerzej niż tylko w kraju. Sama mam możliwość sprawdzenia 10 dużych kont, dzięki danym opublikowanym przez konto @SocialowaSowa dołączam dane jeszcze 5 kont.

Oto zestawienie – procentowo podaję straty fanów w dniach 11-13 lipca:

Jerzy Buzek: -2,97 %

Radosław Sikorski: -2,37 %

Michał Boni: -1,9 %

Donald Tusk: -1,8 %

Tomasz Lis: -1,6 %

Platforma Obywatelska: -1,34 %

Ryszard Czarnecki: -1,24 %

Leszek Balcerowicz: -1,22 %

@eucopresident (konto funkcyjne Donalda Tuska): -0,94 %

Andrzej Duda: -0,89 %

Prawo i Sprawiedliwość: -0,7 %

Rafał Trzaskowski: -0,39 %

Patryk Jaki: -0,32 % b

Grzegorz Schetyna: -0,3 %

Paweł Kukiz: -0,25 %

Zestawienie uwzględniające wszystkie konta da nam dopiero całościowy raport SoTrender, wtedy okaże się, czy ktoś nie stracił jeszcze więcej – ale tego dowiemy się dopiero w połowie sierpnia (wtedy SoTrender zaprezentuje zestawienie dotyczące lipca).

Błędem byłoby jednak patrzenie na proces czyszczenia Twittera tylko z perspektywy kilku lipcowych dni. Jak poinformowano  na oficjalnym blogu Twittera, 70 milionów fake`owych kont usunięto w poprzednich dwóch miesiącach, czyli w maju i czerwcu. Te działania także były widoczne u polskich polityków, choć nie były ilościowo tak spektakularne jak działania lipcowe. Jak wynika z raportu SoTrender za maj, już wtedy praktycznie wszystkie duże konta odnotowały spadki liczby całkowitej followersów (jeszcze w kwietniu na tych samych kontach notowano wzrosty).

spadki

Maj był też okresem ogromnej dynamiki zmian liczby followersów na niektórych kontach, co doskonale widać choćby na wykresie dotyczącym konta Radosława Sikorskiego: gdy tylko liczba fanów spadała o 1000, po kilku dniach rosła np. o 500.

sikorski_przyrosty

Podobną sytuację widać było na innych kontach polskich polityków związanych z polityką europejska i światową, w tym u Donalda Tuska czy Jerzego Buzka. Takie wahania trwały do 23 maja. Twitter nie informował wówczas oficjalnie o swoich działaniach dotyczących kont fake`owych, ale w tych samych dniach odnotowano spadki followersów także na znanych kontach światowych: Barackowi Obamie ubyło wówczas 48 tys. fanów, a Cristiano Ronaldo – 77 tys. Przypominam – mówię teraz o maju, a nie o lipcu.

Warto więc patrzeć na zmiany liczby followersów z szerszej perspektywy niż tylko lipcowa. Poniżej przedstawiam dwa porównania przyrostów i spadków fanów na 10 kontach: pierwsze pokazuje zmiany od początku maja:

przyrost_ogolne_odmaja

Drugie dokumentuje zmiany lipcowe (za dwa pierwsze tygodnie lipca, nie tylko za dni: 11-13 lipca):

przyrost_ogolne_lipiec.png

Najciekawsze zostawiłam jednak na koniec. Otóż ze względu na wielokrotnie obserwowane przeze mnie w różnych okresach czasu fermy botów pojawiające się na polskim Twitterze, które opisywałam w kilku poprzednich tekstach od 2017 roku, mam bogatą bazę danych dokumentującą takie konta. Sprawdziłam, czy np. chińskie boty (chińskie, bo w ten sposób identyfikował je Twitter), które pojawiły się w kwietniu na polskim TT, oraz inne znane mi konta automatyczne nadal istnieją. I co się okazało? Istnieją i mają się naprawdę dobrze! Twitter jeszcze do nich nie dotarł, być może dlatego, że są to konta uśpione i nieaktywne. Bardzo prawdopodobne, że algorytmy Twittera nastawione obecnie na wyłapywanie kont fake`owych działają m.in. w oparciu o rozpoznawanie rodzajów aktywności charakterystycznych dla kont automatycznych (botów). Znacznie trudniej jest im więc rozpoznać konta nieaktywne. Te więc wciąż istnieją – i oczywiście w każdej chwili mogą zostać uaktywnione przez osobę zarządzająca taką botową fermą. Albo też nigdy nie zostaną wykorzystane.

Na dowód – kilka screenów fake`owych, które pojawiły się na kontach polskich polityków w kwietniu 2018 r. Po kolei pokazuję Wam zestawienia dotyczące followersów Grzegorza Schetyny, Donalda Tuska i Jarosława Kurskiego. Na te trzy plansze nie istnieją tylko trzy konta. Wszystkie inne – uśpione – nadal funkcjonują na TT.

nowi_schetyna3

Nowi followersi G. Schetyny – screen z kwietnia 2018 r.

nowi_tusk1

Nowi followersi Donalda Tuska – screen z kwietnia 2018 r.

nowi_jaroslawkurski

Nowi followersi Jarosława Kurskiego – screen z kwietnia 2018 r.

 

Wniosek jest z tego prosty: Twitter co prawda intensywnie walczy z fake`owymi kontami, ale jeszcze nie dotarł do wszystkich. Spektakularne lipcowe spadki liczby followersów na kontach to tylko jedna z wielu odsłon walki o czysty Twitter. Czeka nas jeszcze wiele takich sytuacji, bo automatycznych botów wciąż na kontach jest sporo.

Drugi wniosek jest jeszcze prostszy: liczba followersów na koncie nie jest bezpośrednim dowodem na popularność takiego konta. Dlatego nie wierzcie zestawieniom i analizom, które mówią o tym, jak bardzo popularny jest dany polityk, wyłącznie na podstawie takich danych. Zwłaszcza teraz, gdy Twitter systematycznie usuwa fake`i, ale wcale wszystkich nie usunął. Spadki na czyimś koncie nie muszą, jak sami widzicie, dowodzić spadku popularności czy – tym bardziej – poparcia jakiejś osoby. Mogą być częścią dużo szerszego zjawiska, jak choćby czyszczenia Twittera.

Prawdziwy czy fake? Czyli: kto jest w sieci oficjalnie?

Zainspirowana masową pomyłką, jaką w środę wywołał nieoficjalny – jak się okazało – profil prezentujący postać premiera Mateusza Morawieckiego, działający na Facebooku pod nazwą użytkownika @MateuszMorawieckiPremier, postanowiłam sprawdzić, czy prawdziwe konta polskich instytucji publicznych na FB da się łatwo odróżnić od kont fake`owych, podszywających się lub satyrycznych. Wyniki nie napawają optymizmem.

Zanim je przedstawię, krótkie wprowadzenie. Profil „Premier Mateusz Morawiecki” na FB zamieścił w środę po południu, po wcześniejszym wystąpieniu premiera w Parlamencie Europejskim, zdjęcie premiera oraz wpis o treści: „Panie Premierze wielki szacunek oraz słowa wdzięczności dla Pana”. Brzmiało tak, jakby premier sam sobie składał wyrazy szacunku – śmiesznie.  Jak wielu innych użytkowników, próbowałam sprawdzić, czy mamy do czynienia z oficjalnym kontem Mateusza Morawieckiego, czy nie. Nie było to wcale oczywiste. Konto odsyła bowiem na oficjalną stronę internetową Kancelarii Prezesa Rady Ministrów: www.premier.gov.pl, jest właściwie przyporządkowane, jeśli chodzi o kategorię (polityk), a w informacjach podaje taką notkę: „Mateusz Jakub Morawiecki (ur. 20 VI 1968) – od 16 X 2015 wicepremier w rządzie PiS, 8 XII 2017 roku desygnowany przez prezydenta na Prezesa Rady Ministrów.” Zawiera ona dwa błędy w datach, ale nie są łatwe do wyłapania na pierwszy rzut oka. Posty na tym koncie to głównie linki z oficjalnej strony Kancelarii Premiera – czyli nie ma tam nic poza oficjalnym przekazem. Na dodatek na Facebooku nie ma innej strony personalnej (poza instytucjonalną Kancelarii) Mateusza Morawieckiego, co pogłębia zamieszanie.

Oficjalne dementi Kancelarii Premiera z informacją, że wskazany fanpage nie jest oficjalny, pojawiło się wieczorem.

moraw2

Do tego czasu informacja o śmiesznym poście zdążyła rozpowszechnić się w mediach społecznościowych. Jedni się śmieli, inni twierdzili, że to fake news. Jeszcze inni podkreślali, że stronę od razu można rozpoznać jako nieoficjalną, ponieważ nie została zweryfikowana przez Facebooka (nie ma specjalnego oznaczenia – niebieskiego znaczka) ani nie zawiera informacji, iż jest to oficjalny fanpage premiera. A skoro tak, to na pewno nie jest kontem oficjalnym i należy je traktować jako podszywające się pod szefa rządu.

Taka koncepcja rozpoznawania fanpage`y wydaje się logiczna – tyle że ma się nijak do rzeczywistości. Analizuję profile instytucji publicznych od dawna, wiem więc, że nie ma w Polsce wypracowanych żadnych spójnych standardów funkcjonowania instytucji w mediach społecznościowych. To sprawia, że każda strona działa na swoich zasadach i często trudno jest ustalić, czy mamy do czynienia z kontem oficjalnym czy nie.

Ale w tej sytuacji postanowiłam to po prostu policzyć.  Przeanalizowałam 45 kont ogólnopolskich instytucji publicznych, działających na Facebooku. Prezentuję stan tych kont na godz. 22.00 4 lipca 2018 r. – informacje w stopce strony bardzo łatwo jest zmienić, dlatego podaję dokładną datę.

Co się okazało? Zaledwie osiem analizowanych kont to konta zweryfikowane za pomocą narzędzia, które udostępnia do tego celu FB – takie strony mają charakterystyczny niebieski znaczek obok nazwy strony. Na kolejnych 13 stronach znalazłam informację, że są to konta oficjalne tych instytucji. Na trzech pojawiły się informacje, które można by uznać za świadczące o oficjalnym profilu (że są prowadzone przez zespół prasowy działający w tej instytucji). Natomiast aż 21 profili ogólnopolskich instytucji publicznych funkcjonuje bez weryfikacji oraz bez informacji, że mamy do czynienia z ich oficjalnym profilem.

Szczegółowe zestawienie:

Konta zweryfikowane: Kancelaria Premiera, Sejm RP, Senat RP, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Ministerstwo Cyfryzacji, Ministerstwo Sportu i Turystyki, Ministerstwo Sprawiedliwości, Państwowa Komisja Wyborcza.

Konta z informacją, że są to konta oficjalne (oraz dwa inne, które można tak zakwalifikować): Kancelaria Prezydenta, Ministerstwo Infrastruktury, Ministerstwo Obrony Narodowej, Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, MSWiA, Ministerstwo Środowiska, NBP, KSAP, Rzecznik Finansowy, GDDKiA, Sąd Najwyższy, Rzecznik Praw Dziecka, CBA, Straż Graniczna, Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, Dowództwo Garnizonu Warszawa.

Konta bez weryfikacji i bez informacji o koncie oficjalnym: Policja, Instytut Pamięci Narodowej, Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, Urząd Komunikacji Elektronicznej, Komisja Nadzoru Finansowego, Wojska Obrony Terytorialnej, Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych, Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, Ministerstwo Edukacji Narodowej, Ministerstwo Energii, Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Ministerstwo Rolnictwa, Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju, Ministerstwo Zdrowia, Najwyższa Izba Kontroli, NFOŚiGW, Rzecznik Praw Obywatelskich (profil dot. spotkań regionalnych), Krajowa Rada Sądownictwa, Lasy Państwowe, Agencja Mienia Wojskowego.

Przykłady:

 

Czy to źle świadczy o tych instytucjach? Niekoniecznie. Po pierwsze – z weryfikacją na FB nie jest ani szybko, ani prosto, ani jednoznacznie. Zacytuję tu informację zamieszczoną przez support Facebooka na portalu: „Niektóre strony i profile są weryfikowane przez serwis Facebook, aby poinformować użytkowników, że są autentyczne. Niebieski symbol na stronie lub profilu oznacza potwierdzenie Facebooka, że jest to autentyczna strona lub profil osoby publicznej, marki lub firmy z branży mediów. Pamiętaj, że nie wszystkie osoby publiczne, celebryci i marki na Facebooku otrzymują niebieskie oznaczenie. Szary symbol  na stronie oznacza potwierdzenie Facebooka, że jest to autentyczna strona danej firmy lub organizacji.”

Żeby była jasność – wskazane instytucje nie mają również znaczków szarych.

Jak widać, sam Facebook przyznaje, że nie wszyscy otrzymują niebieskie odznaczenie, a jednocześnie nie wyjaśnia, kto i dlaczego miałby go nie otrzymać. Z praktyki wiadomo również, że weryfikacja następuje często po długim, czasem wielomiesięcznym okresie oczekiwania i nigdy nie wiadomo, kiedy upragniony znaczek wreszcie się pojawi.

Oczywiście, każda instytucja może na swoim profilu napisać, że jest on oficjalny. Ponieważ nie ma jednak ustalonych standardów funkcjonowania instytucji w sieci, nie wszystkie instytucje to robią, bo nie zawsze mają taką potrzebę. Wiele uważa, że oficjalne logo, oficjalne adresy stron internetowych, maili oraz siedziby instytucji, do tego informacje historii czy misji – to wystarczające dane potwierdzające, że odbiorca ma do czynienia z oficjalnym fanpage`em. Z drugiej jednak strony takie dane może dziś wstawić każdy, jeśli więc zechce, bardzo łatwo podszyje się pod instytucję.  Oczywiście, każdy może napisać również, że prowadzi oficjalny fanpage…

Płyną z tego dwa wnioski. Po pierwsze: w dzisiejszym świecie, jeśli ktoś zechce podszyć się pod instytucję czy osobę publiczną w sieci, zrobi to i na dodatek nie będzie to trudne. Tego typu dezinformujące posty jak ten dotyczący premiera Morawieckiego po prostu będą się pojawiać.

Drugi wniosek jest bardziej konstruktywny: warto wprowadzić spójne standardy funkcjonowania instytucji publicznych w mediach społecznościowych. Właśnie po to, byśmy my, odbiorcy, nie mieli wątpliwości, z czym lub z kim mamy do czynienia.

 

 

Kto bronił ministra Macierewicza? Dezinformacja na polskim Twitterze – akcja 2

Polski mistrz dezinformacji objawił się na Twitterze. Pod utworzoną przez niego, kpiąco-ironiczną z jego punktu widzenia petycją w obronie Antoniego Macierewicza podpisało się ponad 9 tysięcy osób. Autor chyba nie przewidział, że w jego apel tak gremialnie uwierzą zwolennicy polityka. Niezależnie od intencji jego petycja zamieniła się w wielką polską sieciową dezinformację – i jako taka przejdzie do klasyki polskich mediów społecznościowych.

9 stycznia premier Mateusz Morawiecki ogłasza zmiany w rządzie. Jednym z najgorętszych tematów natychmiast robi się dymisja ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. Ten polityk ma tak wielu zwolenników, że decyzja premiera wyraźnie oburza część elektoratu partii rządzącej.  Popierający Macierewicza od końca listopada podpisywali petycję w jego obronie na portalu Niezalezna.pl, jest tam ponad 16 tysięcy podpisów. Ale 9 stycznia sytuacja zmienia się na gorszą – minister traci stanowisko. Prawicowy elektorat wrze. Jak wynika z danych udostępnianych przez portal Polityka w sieci, liczba  wzmianek na temat Macierewicza na Twitterze tego dnia rośnie w szalony sposób, ostatecznie osiągając prawie 16 tysięcy.

mac11

09.01.2018, 19.37: „A gdyby tak rzucić prawym kochanym petycję…”

Wieczorem tego dnia jeden z użytkowników polskiego Twittera, używający nicka @Napalony Wikary, wpada na pomysł, by na jednym z portali zbierających podpisy pod petycjami online założyć petycję w obronie Antoniego Macierewicza. Pisze o tym o godz. 19.37 jako o żarcie, kpinie.

mac9

Kilka minut po 20-tej petycja już jest. Zaczyna się od słów: „Żądamy przywrócenia Antoniego Macierewicza na stanowisko Ministra Obrony.” Autorem petycji jest anonimowy Bartosz Z.  I jak się okazuje, trafia swoim pomysłem w sam środek rozgrzanego do czerwoności kotła.

@Napalony Wikary o 20.09 tweetem informuje o założeniu petycji, używając przy tym hashtagów charakterystycznych dla użytkowników Twittera, którzy popierają partię rządzącą:  #DrugaZmiana oraz #Prawi. W następnym wpisie zawiadamia o petycji kilku prawicowych dziennikarzy i portali informacyjnych oraz prawicowych użytkowników Twittera z dużymi zasięgami postów.

mac10

 

09.01.2018 między 20.09 a 21.12: tweet zaczyna się rozchodzić

Od początku większość odbiorców w petycji nie widzi żartu ani fake`a, tylko prawdziwą obywatelską reakcję na decyzję podjętą przez premiera. Co ciekawe, w takim jej odbiorze nie przeszkadzają nawet mocne polityczne sformułowania w treści petycji, które ustawiają prawicowy elektorat przeciwko rządzącym: „Niestety, polityczne intrygi części obozu „dobrej zmiany” oraz środowisk dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych najpierw doprowadziły do kampanii zohydzającej postać Antoniego Macierewicza, a następnie do jego odwołania z piastowanego stanowiska Ministra Obrony Narodowej. W związku z powyższym my, wyborcy Prawa i Sprawiedliwości oraz wielu innych środowisk patriotycznych, zwracamy się z apelem do Pana Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego, Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy, Pana Prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego o przerwanie antypolskiego chocholego tańca i przywrócenie Antoniego Macierewicza na zajmowane uprzednio stanowisko.”

Jak twierdzi pomysłodawca apelu, on chciał „strollować prawych kochanych, ale wyszło jak wyszło”.

mac13

 

09.01.2018, 21.12: Petycję z Twittera uwiarygadniają media

Dezinformacja od pierwszej chwili udaje się perfekcyjnie. Już o godz. 21.12 artykuł o petycji zamieszcza bardzo szacowne medium – dziennik „Rzeczpospolita”.  Petycja ma wówczas zebranych zaledwie kilkanaście podpisów, ale informacja idzie w świat.

mac12

Tuż po godz. 22-giej „Rzeczpospolita” aktualizuje tekst dodając, że petycja ma charakter prześmiewczy, jednak informację o zbiórce podpisów podają kolejne media. Najpierw Wirtualna Polska i Niezależna.pl. Następnego dnia rano – Dorzeczy.pl, Wolnosc24.pl, NaTemat.pl, Wprost.pl, Radio Zet, Kresy.pl, a nawet Radio Maryja. Niektóre informują (często na końcu tekstu) o prześmiewczym wg jej autora charakterze petycji, inne nie.

mac_media

10 stycznia od rana rusza lawina. Petycja rozchodzi się błyskawicznie w mediach społecznościowych. Do jej podpisywania zachęcają się użytkownicy Facebooka w wielu prawicowych grupach, np. „Polska zawsze niepodległa” (12 tys. członków). Na Twitterze o petycji informują znane, influencerskie prawicowe konta oraz media.

 

10.01.2018 po południu:  anonimowe konta rozpowszechniają link na Twitterze

10 stycznia po południu na TT obserwuję wysoką aktywność nowych, anonimowych kont – albo właśnie założonych, albo istniejących od niedawna, mało aktywnych – które udostępniają link do petycji. Wygląda to na czyjeś zaplanowane działanie – nowe konta powstają dziesiątkami, w ciągu kilku godzin.  Portal udostępniający petycję daje możliwość automatycznego udostępnienia linku do niej w mediach społecznościowych – jak wynika z informacji na portalu, do 14 stycznia z możliwości udostępnienia tego linku na Twitterze skorzystano 765 razy.  Można to jednak zrobić tylko posiadając konto na TT. Dziesiątki nowych – zawsze anonimowych – kont w tym medium społecznościowym powstaje więc tylko po to, by ten link rozpowszechniać.  Kto realizuję tę akcję – nie wiadomo.

mac16

Na Facebooku udostępnienie linka bezpośrednio ze strony z petycją jest znacząco większe – zrobiono tak 4074 razy. E-mailowo link przesłano 898 razy (dane z 14.01 godz. 19.00).

 

10.01.2018 późne popołudnie:  „Zorganizował ją lewak w celu wyłudzenia danych!”

Jednocześnie na Twitterze część użytkowników dementuje informację, jakoby petycja rzeczywiście miała być wysłana do premiera i w ogóle – że powstała „na poważnie”. Dementi podają najczęściej followersi @Napalony Wikary, on sam na swoim koncie pokazuje kolejne tweety osób, które uwierzyły w wiarygodność petycji. Przez większość dnia informacja, iż petycja była żartem, nie przebija się jednak do zwolenników ministra Macierewicza. Dochodzi do tego dopiero późnym po południem. Wtedy pojawia się informacja, że „Lewak @Napalony Wikary utworzył petycję po to, aby zbierać nazwiska i adresy osób z prawej strony”. Ten wątek powtarza się wielokrotnie – petycja to prowokacja stworzona po to, żeby zebrać maile osób popierających prawicę.

 

14.01.2018 wieczorem: 9150 podpisów pod petycją

Informacja o zbieraniu maili „przez lewaka” sprawia, że masowa akcja linkowania do petycji wygasa, ta jest jednak ciągle podpisywana. 10 stycznia liczba podpisów przekracza 4,5 tysiąca, 12 stycznia jest pod nią ok. 7 tysięcy podpisów, 14 stycznia wieczorem – 9150 i ciągle rośnie. Choć oczywiście w niedzielę wzrost jest dużo wolniejszy niż w poprzednich dniach. Nie do wszystkich użytkowników sieci dotarła więc informacja, że petycja jest  dezinformacją, fake`em.

petycja3

 

Podsumujmy:

Ponad 9 tysięcy osób uwierzyło w petycję do tego stopnia, że złożyło pod nią swój podpis i podało dane. Nie mam dostępu do listy, ale można założyć (oceniając np. akcję tworzenia nowych kont na TT), że część z tych podpisów jest fałszywa, nie należy do osób rzeczywiście istniejących. Jak duża – nie wiadomo. Na pewno jednak podpisało się pod nią także wielu autentycznych zwolenników Antoniego Macierewicza – mimo że petycja była sygnowana przez anonimowego autora. Jej wiarygodność zbudowały jednak przekazy medialne.

Po ujawnieniu, iż petycja była fake`em, część  mediów usunęła informacje o niej ze swoich stron (np. Radio Maryja), inne zaktualizowały artykuły.

To kolejny przykład akcji dezinformacyjnej w Polsce – moim zdaniem zupełnie niezamierzonej w tym wymiarze. Miało być dużo śmiechu.  Było dużo powagi i zaangażowania ze strony ludzi, którzy uwierzyli w petycję, oraz poczucia bycia oszukanym, gdy zdementowano „powagę” apelu.

 

Polskie media: szybkość czy prawda?

Opisywałam już w grudniu akcję dezinformacji wymierzoną przeciwko politykom PO i środowisku sędziowskiemu. Tym razem dezinformacja uderzyła w obóz zwolenników PiS-u.  Obie te sytuacje doskonale pokazują po pierwsze mechanizmy rozchodzenia się dezinformacji w sieci, a po drugie – zagrożenie, jakie fałszywe informacje sprawiają dla stabilności nastrojów społecznych. Zwłaszcza gdy rozpowszechniają je wiarygodne (z punktu widzenia odbiorców) media.

Po raz kolejny widać, jak ogromne znaczenie ma sposób sprawdzania informacji przez dziennikarzy – kluczowe jest potwierdzanie danych z różnych źródeł, opieranie się wyłącznie na wiarygodnych informatorach – i dawanie sobie czasu na sprawdzenie, czy news jest prawdziwy oraz o co w nim naprawdę chodzi. Jeśli tweet z newsem pojawia się na Twitterze o godz. 20.09, a już o godz. 21.12 artykuł na ten temat na swoim portalu ma „Rzeczpospolita” – tzn. że autor tekstu nie miał czasu na zebranie dodatkowych danych poza przeczytaniem tweeta i petycji oraz napisaniem newsa. To nie wina autora – system obiegu informacji, w którym dziś funkcjonujemy, wymusza na mediach działanie: „poinformuj o tym jak najszybciej, potem poprawimy”.  Każde medium chce być szybsze od konkurencji. To sprawia, że dezinformacja rozchodzi się w Polsce wyjątkowo szybko i w ciągu kilku godzin nabiera charakteru nawet nie kuli śnieżnej, tylko lawiny.

Dopóki balans między szybkością a prawdą w polskich mediach nie przesunie się na stronę prawdy – każda akcja dezinformacyjna będzie się miała w Polsce doskonale.

TOP 10 polskich fake newsów 2017 roku!

„Fake news” zostało właśnie uznane za Słowo Roku 2017 wg autorów słownika Collins Dictionary.  Jak policzono, użycie tego zwrotu wzrosło w ostatnich miesiącach aż o 365 procent. Postanowiłam sprawdzić i przypomnieć, czym żyliśmy w 2017 roku w Polsce, jakie fake newsy zrobiły największą „karierę” i były najszerzej komentowane przez Polaków.  Zapraszam do subiektywnego przeglądu najbardziej wpływowych lub najgłośniejszych fake newsów ostatniego roku!

Zaczynamy od mijsca 10., niech Wasza ciekawość rośnie z każdym kolejnym fake newsem! 🙂

10. W Oceanie Atlantyckim pływa 500-letni rekin polarny – takie informacje pojawiły się w sieci całkiem niedawno, w serwisach na całym świecie. W informacjach podawano, że wiek rekina obliczono na podstawie długości jego ciała i wagi. I choć ten gatunek zwierząt rzeczywiście jest długowieczny (ale nie aż tak!), a naukowcy opublikowali dementi tej informacji, fake news o rekinie wciąż krąży na wielu portalach internetowych.

rekin3

9. Przed nami zima stulecia!
– informowały we wrześniu media. Miało być przeraźliwie zimno, miał nas zasypać śnieg, a mróz trzymać wyjątkowo długo. Jak to wygląda naprawdę, możecie przekonać się sami wyglądając za okno… Fake news był bardzo popularny w polskich mediach, mówiono o nim intensywnie, bo ponoć taką prognozę miała przedstawić NASA. Informację odkłamywały serwisy pogodowe, zwłaszcza portal ems.meteoprognoza.pl, argumentując, że nie ma dziś takich możliwości prognozowania pogody, by we wrześniu przewidzieć, jaka będzie zima. Mimo to informacja o najbardziej mroźnej i śnieżnej zimie stulecia długo krążyła po sieci.

fakenews_zima1

8. Znany vloger Łukasz Jakóbiak w słynnym talk show Ellen DeGeneres! Taką informację opublikował sam Jakóbiak na swoim vlogu, pokazał też zdjęcia z DeGeneres. Kiedy fani zachwycili się sławą vlogera, okazało się, że… wszystko jest mistyfikacją, a Jakóbiak sam odtworzył studio, w którym nagrywany jest talk show, znalazł sobowtóra dziennikarki i… wymyślił całe spotkanie. Wyjaśniał potem, że w ten sposób wizualizował swoje marzenie – ale wielu fanów poczuło się oszukanych i dało temu jednoznaczny wyraz w internecie.

jaku

7. Film o „tajnym” spotkaniu polityków PO i sędziów Trybunału Konstytucyjnego – to fake news z grudnia. Na początku miesiąca nieznane wcześniej nagranie o „tajnym” spotkaniu ujawniła na portalu internetowym Niezależna.pl, na You Tube i na Twitter film wrzucił je nieznany użytkownik (anonimowe konta). Choć film pokazywał, jak uczestnicy całkiem oficjalnego spotkania wychodzą razem z budynku przy ul. Wiejskiej w Warszawie w dniu wysłuchania publicznego organizowanego przez PO, w którym brali udział właśnie sędziowie TK, news o „tajnym” spotkaniu, wypuszczony w dniu kolejnego „protestu sądowego”, szybko zdobył bardzo duże zasięgi w sieci. Następnego dnia mówiono o nim w mediach publicznych, a posłowie PiS domagali się oficjalnych wyjaśnień. Ten fake news jest doskonałym przykładem mechanizmu rozpowszechniania nieprawdziwych (albo nieprawdziwie prezentowanych) informacji. Napisałam o nim szeroką analizę, zapraszam do lektury.

film14

6. „Rząd nie zgadza się, by Sopot przyjął 10 sierot z Aleppo” – czyli wielka burza w lutym 2017 r. Fake news polegał tu na niedokładności podawanych informacji. Prezydent Sopotu rzeczywiście wystąpił do rządu z pytaniem o możliwość sprowadzenia do Polski dzieci z rodzinami z Aleppo, nie podając ich liczby ani innych szczegółów. Rząd odpowiedział, że ze względu na sytuację w Aleppo nie ma możliwości prowadzenia z niego ewakuacji. I się zaczęło ! Po chwili było już wiadomo, że chodzi o 10 sierot, choć nie bardzo wiadomo, skąd się wzięła ta liczba, poza tym od początku mówiono o dzieciach i ich rodzinach –czyli nie o sierotach. Mimo to wielu Polaków poruszyła nieczułość polskiego rządu, a rząd długo tłumaczył, że ta informacja to fake news.

aleppo

5. Wielka fuzja bankowa! W grudniu w newsach gospodarczych pojawiła się informacja, że w 2018 roku dwa polskie banki: PKO BP i Pekao SA zamierzają się połączyć. Informacja ta była najmocniejszym tegorocznym fake newsem gospodarczym i doskonale pokazuje, jak wielkim zagrożeniem dla stabilności gospodarczej każdego kraju mają tego typu fałszywe informacje – i jak łatwo je stworzyć. Ten news na szczęście udało się szybko zdementować, ponieważ oba banki natychmiast zaprzeczyły doniesieniom.

faknews_bank1

4. „Siadaj, Kulson!” Tegoroczne Święto Niepodległości obfitowało w fake newsy ze względu na ogromny poziom emocji wokół obchodów w Warszawie. Jednym z nich była sprawa Kulsona. Najpierw w sieci pojawiło się nagranie podczas interwencji policji 11 listopada. Z nagrania wynikało, że policjant do jednej z kobiet miało powiedzieć „Siadaj, ku…o”. Wywołało to ogromne oburzenie wśród komentatorów. Policja jednak dość szybko zaczęła wyjaśniać, że funkcjonariusz nie użył wulgarnego słowa, tylko słowami „Siadaj, Kulson” zwrócił się do kolegi z oddziału. Ponieważ nikt w to nie uwierzył, policja przedstawiła na konferencji prasowej aspiranta Mateusza K., który potwierdził, że nosi przezwisko „Kulson” i do niego właśnie zwracał się przełożony. Co więcej, część komentatorów w tej sytuacji zaczęła precyzyjnie sprawdzać nagranie, niektórzy doszli do wniosku, że rzeczywiście nie padło wówczas wulgarne słowo. Zdarzały się nawet na Twitterze za podanie nieprawdziwej informacji.

kulson

3. Minister Witold Waszczykowski i tworzenie korytarzy humanitarnych dla uchodźców. W maju w wywiadzie dla „Die Welt” minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski poinformował, że rozważane jest rozpoczęcie wydawania wiz humanitarnych osobom rannym w działaniach wojennych i dzieciom z traumą wojenną. Stwierdził, że MSZ jest w trakcie rozmów z Watykanem, polskim Kościołem i Caritas, sprawdzana jest również liczba szpitalnych łóżek, które mogłyby zostać w Polsce udostępnione. Kiedy sprawa trafiła do polskich mediów, te postanowiły dopytać o szczegóły Kościół i Caritas. I wtedy Caritas zdementowało te informacje. Zaprzeczało także samo Ministerstwo Spraw Zagranicznych (podaję za Oko Press). Korytarze humanitarne do dziś nie powstały, choć temat co jakiś czas wraca, minister więc twierdzi, że wcale nie był to fake news, tylko informacja o rozważanym pomyśle.

waszczykowski

2. Amerykanka Dee Dee szuka Polaka, Wojtka! Film oznaczony jako #POLISH BOY WANTED pojawił się w mediach społecznościowych w marcu i bardzo szybko „rozniósł” się po sieci. Wielu użytkowników uwierzyło, że Amerykanka rzeczywiście zakochała się w Wojtku z Warszawy i postanowiło jej pomóc, udostępniając filmik. W akcję poszukiwania chłopaka włączyły się także ogólnopolskie media – internetowe i tradycyjne. Dopiero gdy filmik osiągnął już milionowe odsłony, okazało się, że jest on… kampanią reklamową firmy Reserved, a poszukiwany Wojtek nie istnieje. Część odbiorców śmiała się z konceptu, ale część poczuła się oburzona i uznała, że została oszukana.

reserved

1. 60 tysięcy nazistów przeszło ulicami Warszawy podczas Marszu Niepodległości, którego hasłem było „Módlmy się za islamski holocaust” – to fake news, który zasługuje na pierwsze miejsce w 2017 roku głównie ze względu na swój zasięg. Fake stworzył tweet byłego rzecznika Hillary Clinton, Jesse Lehricha, który napisał: „60,000 nazistów przeszło ulicami Warszawy. Na banerach: czysta krew, Europa będzie biała, Módlmy się o islamski holocaust”. Dołączył do tweeta zdjęcie z obrzucanego racami placu w Warszawie. Tymczasem napis o islamskim holokauście pochodzi z transparentu sprzed dwóch lat, wywieszonego na wiadukcie w Poznaniu. Hasło tegorocznego Marszu Niepodległości brzmiało natomiast „My chcemy Boga”.  I choć podczas marszu pojawiły się rozmaite hasła, także jednoznacznie rasistowskie, choć brały w nim organizacje radykalnie prawicowe i faszyzujące, nie jest prawdą stwierdzenie, że w marszu wzięło udział 60 tys. nazistów. Ta liczba oraz określenie nazistami wszystkich uczestników marszu to właśnie fake – choć sama informacja o marszu, część haseł oraz zdjęcie są prawdziwe.

 

fake_marsz2

 

Fake newsy to problem narastający na całym świecie. Kiedyś fałszywe plotki potrafiły zniszczyć życie ludziom, ale miały ograniczony zasięg. Dziś jedna fałszywa informacja może wywołać destabilizację na giełdzie albo zamieszki w kraju. Kluczową umiejętnością dla nas wszystkich w najbliższym czasie będzie umiejętność odróżniania wiarygodnych informacji od fake newsów, choćby tych najprostszych. Tworząc ranking chciałam Wam pokazać, jak różnorodne są fałszywe informacje, jak różnymi mechanizmami operują. Pamiętajmy: fake newsy są groźne, dopóki im wierzymy.

Nie wierz politycznym fanom na FB! Manipulacje w sieci cz. 2

Co trzecia reakcja na Facebooku pod postami najbardziej znanych polskich polityków to reakcja z konta fejkowego lub przejętego od właściciela. Jeszcze gorzej jest z najbardziej aktywnymi komentatorami fanpage`y polityków – połowa z nich… nie istnieje. To, co się dzieje na polskim politycznym Facebooku, jest klasyczną dezinformacją!

Kilka tygodni temu przeczytałam o wynikach analiz naukowców z Oxfordu dotyczących polskiego politycznego Twittera. Okazało się, że co trzeci polski tweet o prawicowym zabarwieniu to tweet płatnego trolla.  Mocne, prawda? Postanowiłam więc przyjrzeć się bliżej polskiemu politycznemu Facebookowi.  Po analizie prawie 1000 profili – z czego ponad 700 analizowałam szczegółowo, notując dane statystycznie – wiem jedno: wyniki są zatrważające. Reakcje pod postami największych polskich polityków mają więcej wspólnego z klasyczną, świadomą i planową dezinformacją niż z prawdziwymi nastrojami i opiniami Polaków. I dotyczy to zarówno fanpage`y polityków partii rządzącej, jak i opozycji.

 

Co i jak analizowałam:

Przeanalizowałam blisko 1000 profili użytkowników na Facebooku. Analizowałam fanów czworga polskich polityków: prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło, szefa PO Grzegorza Schetyny i szefa .N Ryszarda Petru. Na bazie raportów, dotyczących ich oficjalnych profili na FB, a wykonanych przez SoTrender, przeanalizowałam po kilkudziesięciu liderów aktywności (czyli najbardziej aktywnych fanów) na profilu każdego z tych polityków (ranking dotyczył lipca 2017 r.). Na fanpage`u każdego z ww. polityków przeanalizowałam również profile osób reagujących pod ich postami . Wybierałam posty, pod którymi znalazło się więcej niż 1000 reakcji, sprawdzałam konta 100 pierwszych reagujących osób, wyświetlanych przez FB. Do tego kontrolnie analizowałam dwa publiczne fanpage`e o innej tematyce niż polityczna, dokładnie na tych samych zasadach – dla porównania.

Sprawdzałam aktywność i zawartość profili.  Oczywiście brałam pod uwagę to, że część profili jest dostępna tylko dla znajomych (dla mnie więc będzie niewidoczna), że każdy użytkownik FB może mieć własne sposoby prowadzenia profilu, aktywności na nim itp. Jednak pewne elementy są typowe dla większość polskich użytkowników.  Wciąż większość z nas nie blokuje swoich profili i są one ogólnie dostępne, a jeśli nie, FB wyświetla formułę, ze jeśli chcemy zobaczyć więcej, trzeba dołączyć do znajomych danej osoby. Jeśli mamy prawdziwych i aktywnych znajomych, najczęściej (statystycznie rzecz biorąc) reagują oni na nasze zdjęcia profilowe i w ogóle na te, na których nas widać, lubią również przysłowiowe kotki, pieski i małe dzieci, oraz składają nam życzenia urodzinowe. To standard. Użytkownicy FB na swoich profilach często używają funkcji oznaczania siebie i znajomych na zdjęciach, określają swoją lokalizację, a wstawiając zdjęcie lub link piszą kilka słów od siebie lub choćby wstawiają emotikony.

Szukałam profili różniących się od tych typowych. Jeśli przynajmniej jeden z wyżej wymienionych elementów pojawiał się na profilu, uznawałam ów profil za „typowy”.

 

Jak wyglądały konta osób aktywnych na fanpage`ach polityków:

Natychmiast okazało się, że osoby aktywne na fanpage`ach polityków to w dużej mierze użytkownicy… nietypowi. Wśród reagujących na posty polityczne co trzecia reakcja pochodziła z konta nietypowego. W rankingu najbardziej aktywnych użytkowników było jeszcze gorzej – reakcje z kont „nietypowych” wynosiły średnio 50 proc.! Przy czym różnice między politykami nie były znaczące – podobną liczbę „nietypowych” fanów miał i np. Grzegorz Schetyna, i prezydent Andrzej Duda. W analizowanym okresie trochę więcej miała ich premier Szydło, odrobinę mniej – Ryszard Petru. 50 proc. to średnia wyliczona z fanpage`y tych czworga polityków.

Na sprawdzanych w tym samym czasie fanpage`ach niepolitycznych reakcje z kont nietypowych to ok. 10-12 proc. Różnica jest więc znacząca.

 

Jak wyglądają „nietypowe” konta na FB?

Najczęściej są to profile, które – choć otwarte – mają tylko zdjęcia profilowe – i na tym kończy się aktywność użytkownika. W sekcji informacyjnej o użytkowniku nie ma nic albo prawie nic, nie ma też żadnych innych postów poza zdjęciami profilowymi i tymi w tle. Co ciekawe, nie ma też lajków pod zdjęciami profilowymi – albo jest ich zaledwie kilka. Liczba znajomych bywa różna – od kilku do kilkuset. Zdjęcia profilowe to albo fotografie, na których nie ma ludzi (np. jakiś krajobraz), albo skany fotografii rodzinnych lub legitymacyjnych sprzed lat – zupełnie jakby ktoś utworzył album z rodzinnymi zdjęciami, wyjął jedno i zeskanował. Typowa jest natomiast przynależność takiego użytkownika do wielu różnych grup na FB. Bywają też konta zupełnie puste, na których nie ma nawet zdjęć profilowych.

Jeszcze inna opcja to konto działające aktywnie, zupełnie typowe, ale tylko do jakiegoś czasu. Potem jest duża przerwa (np. od 2014 lub 2015 roku) aż do dziś. To są prawdopodobnie konta prawdziwe, ale nieużywane, za to przejęte przez kogoś (metod przejęcia konta jest kilka, bez problemu można je znaleźć wpisując odpowiednią frazę w Google) i używane w konkretnym celu.  Zdarzają się też konta nieużywane od dłuższego czasu, ale nagle, po długiej przerwie,  pojawiają się na nim nowe linki – wyłącznie polityczne.  Pod udostępnionymi  linkami nie ma jednak ani lajków, ani komentarzy – albo pojedyncze. Widać, że konto służy wyłącznie rozpowszechnianiu określonych treści – rozpowszechnianiu statystycznemu, bo na koncie reakcji brak.

Zdarzają się też konta kompletnie niespójne (np. emerytka, która udostępnia tylko linki do gierek online), konta ze zdjęciami profilowymi wziętymi z darmowych banków zdjęć lub ze zdjęciami gwiazd (znalazłam m.in. Michała Szpaka i Bogusława Lindę oraz piękną blondynkę, w innych miejscach w sieci obrazującą makijaże ślubne dla blondynek).

Przypominam, że nie mówimy o przypadkowych profilach, założonych na FB i porzuconych, tylko o tych, których właściciele wykazują wysoką aktywność na profilach największych polskich polityków podczas ostatniego miesiąca! Najbardziej aktywny w lipcu komentator postów prezydenta Andrzeja Dudy nie istnieje w sieci nigdzie poza Facebookiem. Najbardziej aktywny komentator postów Grzegorza Schetyny posługuje się zdjęciem rodziny z przełomu XIX i XX wieku oraz początku XX wieku, ma sześciu (sic!) znajomych i także nie istnieje w sieci nigdzie poza FB.

Przy czym rankingi najbardziej aktywnych fanów polityków zmieniają się dosłownie co kilka dni. I nie chodzi o to, że dotychczasowy czołowy komentator  spadł na np. 4. czy 5. miejsce. Oni po prostu z tych rankingów znikają. Ranking fanów oglądany tydzień po tygodniu praktycznie nie zawiera tych samych nazwisk. Zmiana jest prawie 100-procentowa!

 

Oto przykładowe screeny z takich „nietypowych” kont (zamazania nazwisk i zdjęć znajomych – moje):

schetyna_fanzrankingu_nowego

Powyżej screen z konta jednego z najaktywniejszych fanów Grzegorza Schetyny. To całość jego konta. Jak widać – ten użytkownik ma 1 znajomego, a ostatni publiczny post zamieścił w 2011 r. – uczył się wówczas w Londynie.

duda_fanz rankingu_nowego2

A to screen z konta jednej z najaktywniejszych fanek prezydenta Andrzeja Dudy. Znajomych – brak.

 

Wnioski:

Trzeba jasno powiedzieć, że znacząca część aktywności na fanpage`ach polskich polityków pochodzi z kont fejkowych lub przejętych od ich dotychczasowych użytkowników. Ich liczba jest tak duża, że wpływają one bezpośrednio na odbiór działań danego polityka. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że – jak wynika z najnowszego badania Edelman Trust Barometer – Polacy ufają temu, co przeczytają w sieci (a nie np. mediom tradycyjnym) – siła wpływu społecznego fejkowych kont na FB jest rzeczywiście znacząca, co daje możliwość bezpośredniego oddziaływania na nastroje społeczne w Polsce.

Skąd się biorą fejkowe konta? Cóż, to zwykły biznes, prowadzony w Polsce masowo. W sieci można bez problemu znaleźć ogłoszenia o sprzedaży kont ( patrz niżej), można też znaleźć szczegółowe opisy, jak założyć fejkowe konto na FB, by wyglądało na prawdziwe.

To biznes – nieetyczny i nielegalny, ale istniejący. Wiadomo, kto próbuje na nim zarabiać – wszyscy, którzy widza w tym dla siebie szansę na łatwe pieniądze. Pytanie kluczowe dotyczy jednak tego, kto za takie konta płaci?

Przestrzegam przed najprostszym wnioskiem – że oto polscy politycy kupują sobie po prostu aktywność na FB z nielegalnych, choć powszechnie dostępnych farm lajków, żeby poprawić sobie statystyki – stąd takie wyniki analizy. Być może kupują, tego nie sposób ani potwierdzić, ani wykluczyć na tym etapie analiz. Taki wniosek nie wyjaśnia jednak podstawowej kwestii – otóż większość z nietypowych fanów aktywnych na fanpage`ach polityków to użytkownicy bardzo krytyczni wobec nich. Czasem są to zwykłe trolle, komentujące wulgarnie i po chamsku. Wielu jednak komentuje w sposób nietypowy dla trolli, wdaje się w dyskusje, reaguje na posty natychmiast po ich wrzuceniu – i często są to reakcje negatywne.

Można by też wysnuć inny wniosek: skoro nie chodzi farmy lajków, to jest to właśnie trollowanie, tyle że trollowanie jakby na wyższym poziomie, nie polegające na słownym „waleniu się po mordach”, a budowaniu negatywnego obrazu przeciwnika. I że to też  dzieje się na zlecenie polityków, tyle że zlecają nie kupowanie lajków dla siebie, lecz trollowanie przeciwników.

Gdyby tak było, musielibyśmy przyjąć do wiadomości, że każda ze stron politycznego sporu w Polsce wydaje grube pieniądze nie na budowanie swojego wizerunku, lecz na niszczenie wizerunku przeciwnika. A chodzi naprawdę grube pieniądze, bo ten poziom trollingu – systematycznego, ciągłego, zmasowanego, rozległego i wymagającego wysiłku intelektualnego musiałby kosztować setki tysięcy złotych. Rocznie – nawet miliony. Czy polskich polityków byłoby na to stać? Zwłaszcza że każdy z nich musiałby wydawać mniej więcej podobną kwotę, by osiągnąć opisywany efekt.  Mało prawdopodobne.

Im więcej kont analizowałam, tym częściej zastanawiałam się, czy jest płatny zleceniodawca  takich działań, a jeśli tak – kto nim jest?

Powtórzę jeszcze raz – fejkowe i przejęte konta są aktywne na fanpage`ach polskich polityków ze wszystkich stron sceny politycznej, na mniej więcej tym samym poziomie statystycznym.

Czy komuś zależy na zniszczeniu wizerunku wszystkich czołowych polskich polityków?

Czy komuś zależy na prowadzeniu systematycznej, długookresowej dezinformacji w polskim społeczeństwie, która perfekcyjnie destabilizuje układ polityczny w Polsce?

Oczywiście nie znam odpowiedzi. I nie pojawi się ona dzięki analizie kont na FB. Ale może warto pytać o to coraz głośniej?