Nowa fala antysemityzmu w sieci. Bohaterem jest… premier Morawiecki

Po raz pierwszy od dawna prawicowi użytkownicy FB licznie wyrażają dumę z premiera Morawieckiego, dziękując mu za podjęcie najlepszej decyzji – odwołania wyjazdu na szczyt Grupy Wyszehradzkiej do Izraela. Premier stał się bohaterem antysemitów i prawicy. I to najlepiej tłumaczy, dlaczego opłacało mu się podjąć taką decyzję w roku wyborczym.

Antysemickie emocje wybuchły właśnie w Polsce po raz kolejny. Od 14 lutego 2019 w sieci wrze.Czego można się dowiedzieć o Żydach z komentarzy w sieci? (pisownia oryginalna)Ewa: „Żydzi to podły i niewdzięczny naród”Czesław: „Mośki wkurwione, że Polacy nie dają się już doić”Mariusz: „Największymi kolaborantami, zdrajcami i kapusiami byli Żydzi”Krzysiek: „Prawda żyda w oczy kole. Garbate nosy nie są partnerami do dyskusji”Aleksandra: „Żydzi – najbardziej zakłamany naród świata”Wrzenie jest pokłosiem fatalnych wypowiedzi izraelskich i amerykańskich polityków podczas szczytu bliskowschodniego w Warszawie (13-14 lutego) i tuż po nim.Najpierw wypowiedź premiera Netanjahu oraz sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo (na temat roszczeń żydowskich), potem haniebna wypowiedź izraelskiego ministra spraw zagranicznych Izraela Katza – wszystko to trafiło na wyjątkowo podatny grunt.W sieci zbierane są podpisy pod petycją o wydalenie dyplomatów izraelskich z Polski, na Facebooku powstało wydarzenie ws. żądania wydalenia ambasador Izraela Anny Azari. Jest też petycja dotycząca żydowskich roszczeń finansowych (podpisało się pod nią 34 tys. osób), a świeżo założony fanpage „Nie dla roszczeń żydowskich” podrzuca zainteresowanym gotową instrukcję, jak się zaangażować w ogólnopolską kampanię przeciwstawiającą się tym roszczeniom.Jednocześnie po raz pierwszy od dawna prawicowi użytkownicy FB licznie wyrażają dumę z premiera Mateusza Morawieckiego, dziękując mu za podjęcie najlepszej decyzji. Mowa oczywiście o tym, że Morawiecki nie pojechał na szczyt Grupy Wyszechradzkiej do Izraela.I jeśli ktokolwiek by się zastanawiał, czy premier zachował się właściwie rezygnując ze spotkania w Jerozolimie – na facebookowych grupach wspierających PiS znajdzie odpowiedź. Nie pojechał, by nie zniechęcać do PiS sporej grupy wyborców, która mogłaby nie wybaczyć kolejnego już bratania się z Izraelem i ostatecznie przejść do nastawionej antysemicko koalicji narodowców z KORWiN-em. Premier został w Polsce – i zyskał twarz bohatera.

Antysemityzm ma wiele twarzy

Oczywiście w social media mamy też kolejny wysyp antysemickich komentarzy i teorii spiskowych. Stereotypy związane z narodowością żydowską znów mają swoje pięć minut, a większość wpisów podszytych jest nienawiścią i agresją.Gdyby nawet przyjąć (choć to ryzykowne) definicję antysemityzmu w wydaniu prawicowego publicysty Rafała Ziemkiewicza, mamy dziś do czynienia z wyrażaniem czystego antysemityzmu w polskich mediach społecznościowych. Ziemkiewicz podał swoją definicję 20 lutego na Twitterze, wpisując się w wielką prawicową antyżydowską dyskusję.

 

Podana przez niego definicja jest fałszującym obraz rzeczywistości uproszczeniem. Autorzy raportu „Powrót zabobonu: antysemityzm w Polsce na podstawie Polskiego Sondażu Uprzedzeń” Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego, Dominika Bulska i Mikołaj Winiewski, wskazują, że istnieją trzy typy uprzedzeń względem Żydów:

  • antysemityzm tradycyjny,
  • antysemityzm spiskowy
  • oraz antysemityzm wtórny.

Jak badacze definiują te postawy?„Antysemityzm tradycyjny czerpie z historycznych motywów antyjudaistycznych, pochodzących z czasów wczesnego chrześcijaństwa i wynikających z przesłanek religijnych. Przejawianie postaw antyżydowskich o charakterze religijnym łączy się z wiarą w mity głoszące wykorzystywanie przez Żydów krwi chrześcijan w celach rytualnych czy z przekonaniem, że współcześni Żydzi ponoszą odpowiedzialność za śmierć Chrystusa.Antysemityzm spiskowy jest nowoczesną, niereligijną formą wyrażania uprzedzeń antyżydowskich, opierającą się na wierze w spisek żydowski, czyli dążenie Żydów do uzyskania władzy poprzez nadmierne ingerowanie w życie społeczne kraju czy świata. Antysemityzm spiskowy zawiera dwa dodatkowe komponenty: grupowej intencjonalności, czyli postrzegania Żydów jako jednego bytu, działającego wspólnie i realizującego wspólne cele oraz spostrzeganej skrytości działań.

Antysemityzm wtórny jest najbardziej »poprawną politycznie« formą antysemityzmu. Charakteryzuje go tendencja do zaprzeczania własnym uprzedzeniom antyżydowskim oraz negowania historycznego znaczenia Holokaustu.

Osoby przyjmujące tę postawę wierzą, że to Żydzi są winni istnienia antysemityzmu, często obarczając ich samych odpowiedzialnością za Zagładę. Jednym z komponentów tego typu uprzedzeń jest również traktowanie Holokaustu jako narzędzia, za pomocą którego Żydzi walczą o odszkodowania i zdobywają przewagę nad innymi grupami”.W polskiej sieci wyrażany jest dziś przede wszystkim antysemityzm spiskowy i wtórny. Nawet, jednak jeśli na chwilę przyjmiemy definicję Ziemkiewicza – i tak okaże się, że w polskich mediach społecznościowych rozpętał się festiwal antysemityzmu, który nakręcają niektóre środowiska polityczne.Owszem, powodem ujawnienia się tych postaw w ostatnich dniach były niewłaściwe, a nawet haniebne wypowiedzi polityków izraelskich oraz budzące złe skojarzenia w Polsce słowa sekretarza stanu USA.Nie zmienia to jednak faktu, że na wypowiedź choćby ministra Israela Katza, który, cytując byłego izraelskiego premiera Icchaka Szamira, powtórzył absurdalne i rasistowskie słowa: „Polacy wysysali antysemityzm z mlekiem matki”, część Polaków zareagowała… antysemityzmem.

„Co by nie robić, Żydzi zawsze są numerami”

Sprawdziłam, jak w ostatnich dniach wzrosła liczba wypowiedzi w sieci, zawierających słowa: żyd, żydzi, żydki, mosiek. To oczywiście tylko niewielka część używanych określeń, rzeczywisty zasięg dyskusji na ten temat jest znacznie większy.Sprawdzenie tych czterech słów wystarczyło, by zobaczyć jak silnie angażujący jest to temat: od 3 tys. wzmianek dziennie (standardowy poziom dyskusji) przeszliśmy 14 lutego do 17 tys. wzmianek i prawie 4 milionów zasięgu.

18 lutego wzmianek było już 24 tys. i ponad 5 mln zasięgu, by 21 lutego spaść do 12 tys. wzmianek.

Większość wpisów pochodzi z Facebooka. Najbardziej zaangażowane konto w ciągu tygodnia wygenerowało na ten temat ponad 700 wzmianek, sześć kont miało ich ponad 100.

Czego można się dowiedzieć o Żydach z komentarzy w sieci? Oto krótkie zestawienie (pisownia oryginalna):– Ewa: „Żydzi to podły i niewdzięczny naród”– Czesław: „Mośki wkurwione, że Polacy nie dają się już doić”– Mariusz: „Największymi kolaborantami, zdrajcami i kapusiami byli Żydzi”– Krzysiek: „Prawda żyda w oczy kole. Garbate nosy nie są partnerami do dyskusji”– Aleksandra: „Żydzi – najbardziej zakłamany naród świata”– George: „To przez Żydów zginęło miliony Polaków i Polek i Polskich dzieci”– Lesław: „Żydzi po prostu są nieuczciwi i żerują wykorzystując a przy tym egoistyczni i kłamliwi, dwulicowi i bez serca… jak twory z innej planety”– Bogdan: „Z Polski wypierdalać przez was żydy zło świata jest i nic tego nie zmieni jesteście zachłanni i dla kaszy i majątków nawet swoich potraficie zabijać”– Robert: „Dać ich na konsumpcję Iranowi”Najbardziej poruszające są jednak wpisy odnoszące się do eksterminacji narodu żydowskiego:– Andreas: „To Żydzi zapędzali Żydów do komór gazowych”– Piotr: „Trzeba ich znowu przetrzebić niestety” „Nienażarte psy!!! Do gazu!!!”– Kajetan: „Jednak wojna trwała za krótko”I ten najbardziej odczłowieczający, pod apelem o bojkocie towarów pochodzących z Izraela, z podaniem kodu towarowego wskazującego na produkcję w Izraelu, autorstwa Agnieszki: „Co by nie robić, Żydzi zawsze są numerami”.Do tego grafiki z fałszującymi obraz informacjami dotyczącymi II wojny światowej (np. o tym, że w jednostkach Waffen-SS służyło 40 tys. Żydów, mimo że nawet w najbardziej radykalnych publikacjach na ten temat mówi się o zaledwie kilkunastu przypadkach).Albo przypominanie choćby o Eugeniuszu Łazowskim, lekarzu, który podczas II wojny światowej ocalił życie ok. 8 tys. Żydów – i komentarz pod tym wpisem: „I po co ci to było, teraz słyszysz. Niemcy wiedzieli, co robią”.

Narodowcy w moralnym wzmożeniu: nie dla roszczeń żydowskich!

Te komentarze są antysemickie nawet w najwęższym rozumieniu tego terminu. Odnoszą się do całego narodu żydowskiego, uogólniają, wskazują na konkretne cechy charakteru i zachowania, które mają odnosić się do każdej osoby pochodzenia żydowskiego właśnie ze względu na pochodzenie.Według autorów tych wpisów każdy Żyd jest zakłamany, nieuczciwy, egoistyczny, morduje dla majątku, zdradza, doi Polskę, jest podły i niewdzięczny – tylko dlatego, że urodził się Żydem. A dowodem na to są wypowiedzi izraelskich polityków.To tak jakby na podstawie wypowiedzi choćby posłanki PiS Krystyny Pawłowicz i posła PiS Dominika Tarczyńskiego wnioskować o cechach charakteru wszystkich Polaków, albo nawet tylko wyborców PiS.Prof. Michał Bilewicz, kierujący Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, wielokrotnie podkreślał, że z badań wynika, iż poziom antysemityzmu w Polsce nie rośnie, utrzymuje się na podobnym poziomie co kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu.Rośnie natomiast przyzwolenie na wyrażanie takich postaw publicznie – jeśli nawet nie bezpośrednio, to właśnie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Przytoczone komentarze obrazują najczęściej antysemityzm spiskowy, natomiast w bardziej zorganizowanych działaniach przejawia się antysemityzm wtórny, ten uchodzący za najbardziej poprawny politycznie.W ostatnim tygodniu wywołały go słowa sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo, który wezwał Polskę do przeprowadzenia restytucji mienia ofiar Holocaustu. To wezwanie wynika z podpisania przez Polskę (i 46 innych państw) w 2009 roku tzw. Deklaracji Terezińskiej, w której nasze państwo zobowiązało się do takiej restytucji. Za podpisaniem nie poszły jednak czyny, i to właśnie ich domagał się Pompeo.Sprawa jest skomplikowana, jednak środowiska narodowe odczytały to jako wezwanie do tego, by Polska wypłaciła Żydom grube pieniądze. W sieci natychmiast pojawiły się fejkowe wyliczenia, ile pieniędzy domagają się Żydzi od Polski, oraz że to Żydzi powinni zapłacić nam, a nie odwrotnie.Można było wyczytać np., że Żydzi są winni Polakom 300 bilionów zł, a organizacje żydowskie domagają się od Polski 60 mld dolarów. Skąd wzięły się takie kwoty ani na czym oparto wyliczenia, nie wiadomo.Ważne, że Żydzi „znów próbują wydoić Polaków”. Prawicowcy natychmiast uznali żądania restytucji za skrajnie niesprawiedliwe i przystąpili do działania. Stereotypy związane z Żydami bogacącymi się na wszystkich i wszystkim obudziły się natychmiast, a skrajna prawica poczuła, że ma moralny obowiązek zatrzymać te żydowskie plany bogacenia się na Polsce.Partia KORWiN udostępniła grafikę wyrażającą sprzeciw wobec amerykańskiej ustawy 447 i roszczeń żydowskich.

Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości”  uruchomiło zaś akcję „Nie dla roszczeń”. Na specjalnym fanpage’u instruuje, jak można zaangażować się w kampanię – choćby wieszając specjalny plakat z gwiazdą Dawida (do pobrania za pomocą linku udostępnionego na FB) na „budynku, który być może zostanie oddany w ramach »restytucji mienia«”.

Można też podpisać się pod apelem do ministra spraw zagranicznych z żądaniem „podjęcia natychmiastowych działań w obronie naszej suwerenności i niezależności” (ma im zagrażać amerykańska ustawa 447, która nakłada obowiązek raportowania przez rząd USA postępów w restytucji mienia ofiar Holocaustu).

Apelują o bojkot towarów z Izraela

Na portalu Avaaz.org zawieszono petycję ws. wydalenia izraelskich dyplomatów z Polski, a na FB powstało wydarzenie, wokół którego gromadzą się ci, którzy wydaliliby z Polski ambasadorkę Izraela Annę Azari.Informacje o petycjach rozchodzą się na FB nie tylko w środowiskach narodowców, ale też w grupach popierających PiS, rząd Mateusza Morawieckiego czy ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro.Wypowiedzi na temat Izraela rezonują w tych środowiskach wyjątkowo silnie. Podobny poziom wzmożenia wywołują w nich chyba jedynie wypowiedzi Donalda Tuska, bo już raczej nie działania polskiej opozycji.W tych samych grupach od kilku dni pojawiają się apele o bojkotowanie produktów pochodzenia izraelskiego. Wykorzystywane jest zwłaszcza zdjęcie kodu towarowego z początkowymi cyframi 729 (świadczy o pochodzeniu towaru z Izraela) oraz kroplami krwi.„Nie wspieraj Holokaustu w Palestynie” – tak do bojkotu na jednej z grup zachęca Robert.

A na stronie „Wspieramy PiS” obok zdjęcia ze stereotypową postacią Żyda w ośmieszającej pozycji, z podanym kodem towarowym oczywiście, napisano po prostu: „Wiecie, co robić, podajcie dalej”.W wielu miejscach można znaleźć też nazwy firm, które są (zdaniem internautów) pochodzenia izraelskiego i nie należy ich kupować. Pojawiają się tam m.in. takie marki jak: MK Cafe, Pedros, Fort, Sahara, Cinema City, Super-Pharm.Fakt, że wiele z nich to spółki międzynarodowe, a znaczna część towarów jest produkowanych w innych krajach niż Izrael, także w Polsce, a więc ma zupełnie inny kod towarowy niż ten pojawiający się w apelach o bojkot, zupełnie nie przeszkadza  angażującym się w akcję.Co ciekawe, o bojkocie produktów izraelskich zaraz po pojawieniu się pierwszych wpisów na ten temat doniósł rosyjski Sputnik Polska oraz prorosyjski portal nczas.com. Nie ma wątpliwości, że rosyjska propaganda już podsyca i będzie nadal podsycała spór między Polską a Izraelem, widzą w tym własny interes.

„Panie premierze, zachowałeś się jak trzeba!”

Na tych samych facebookowych grupach można znaleźć wyrazy uwielbienia dla premiera Morawieckiego, który podejmując decyzję o nieuczestniczeniu w szczycie V4 w Jerozolimie urósł nagle do rangi bohatera.

 

To rzadkość, ponieważ dumę zwolennicy PiS z reguły wyrażają wobec innych polityków tej partii (głównie prezesa Kaczyńskiego lub Beaty Szydło), a nie wobec premiera. Tym razem jednak Morawiecki zasłużył, bo – jak można przeczytać w komentarzach – zrobił wreszcie to, co trzeba.Choć nie brak tych, którzy wypominają mu, że rok wcześniej, podpisując porozumienie z Netanjahu w sprawie polskiej ustawy o IPN, dramatycznie zawiódł wyborców PiS i teraz tylko odrobinę się zrehabilitował.Te reakcje pokazują, jak istotny jest temat relacji z Izraelem dla elektoratu PiS, i w jak trudnej sytuacji znaleźli się obecnie rządzący z powodu własnej polityki zagranicznej. To oni ustawili USA w roli głównego polskiego sojusznika. A USA oczekują od Polski wsparcia dla Izraela w Europie. Tymczasem wyborcy partii rządzącej odczuwają wobec Izraela raczej silną antypatię, jeśli nie wrogość, nie chcą sobie układać relacji z państwem żydowskim ani tym bardziej go wspierać.

Rząd sam się zakleszczył

Rząd jest dziś między młotem a kowadłem, a imadło zaciska się tym silniej, im intensywniej narodowcy wykorzystują postawy antysemickie do bieżącej polityki. Nie ma bowiem wątpliwości, że działania podejmowane przez skrajną prawicę w tej sprawie mają posłużyć głównie bieżącym celom wyborczym.Jeśli PiS nie znajdzie sposobu, by pokazać swoją radykalną postawę wobec Izraela, musi liczyć się z tym, że najbardziej antysemicko nastawieni wyborcy w najbliższych wyborach poprą narodowców i partię KORWiN, a nie ich.Z drugiej strony radykalizacja jest prostą drogą do skłócenia się z USA, a tego polski rząd musi uniknąć za wszelką cenę, bo straciłby ostatniego dużego sojusznika.Co więc zrobi PiS? Najprawdopodobniej będzie próbował grać na dwa fronty, czyli inaczej na potrzeby wewnętrznej polityki, a inaczej na zewnątrz kraju. Jednocześnie zapewne postara się kupić sobie czas, czyli np. przyhamować kontakty z Izraelem do wyborów parlamentarnych.W polityce wewnętrznej możemy spodziewać się dalszego przyzwolenia na okazywanie postaw antysemickich. Bo dziś najważniejsze jest zahamowanie odpływu wyborców. I nic więcej nie ma znaczenia.

 

Tekst opublikowany na Oko.Press

Szczyt irański w Warszawie masowo wspierały boty – tweetowały w farsi

11 tweetów na sekundę – tak wysokiej aktywności z użyciem jednego hashtagu na Twitterze Polska chyba jeszcze nie widziała. Większość tweetów napisano w języku perskim. Celem było stworzenie pozorów dużego zainteresowania Irańczyków szczytem w Warszawie. Było to w interesie administracji USA, inicjatora szczytu.

Na uczestników konferencji na temat Iranu w Warszawie (13-14 lutego 2019) próbowano wpływać za pomocą skoordynowanych działań na Twitterze. Duży udział w nich miały boty.Akcja miała dwie odsłony – pierwszą zaobserwowano w styczniu, zaraz po ogłoszeniu informacji o konferencji. Druga odbyła się podczas bliskowschodniego szczytu.Tym razem sieciowej narracji nie budowała Rosja ani Iran,

przekaz był bowiem korzystny nie dla tych państw, lecz dla organizatorów konferencji, czyli przede wszystkim dla USA. Był również zbieżny z interesami Izraela.

Z tweetów wynika, że akcję miała organizować opozycja irańska oraz sami Irańczycy niechętni obecnym władzom, narzędzia analityczne pokazują, że większość wzmianek powstała nie na terenie Iranu, lecz Bahrajnu.11 tweetów na sekundę, 359 na minutę, 2869 na godzinę – tak wysokiej aktywności z użyciem jednego hashtagu na Twitterze  Polska chyba jeszcze nie widziała.Aktywność na Twitterze nie była jednak adresowana do Polaków — większość tweetów napisano w języku perskim — farsi (to język urzędowy w Iranie).Alfabet łaciński pojawiał się tylko w użytym hashtagu #WarsawSayNoToMullahs („Warszawo, powiedz nie mułłom”).

BBC: większość z 14 tys. tweetów pochodziła z 8 kont

To nie jedyny hashtag związany ze szczytem bliskowschodnim. Dużo wcześniej, w styczniu 2019, zaraz po ogłoszeniu, iż konferencja na temat Iranu odbędzie się w Warszawie, w sieci pojawiły się dwa inne hashtagi:– #iransupportfrompolandużywany przez osoby, które chciały przypomnieć, że historycznie Iran wielokrotnie wspierał Polaków, a decyzja o organizacji konferencji w Polsce jest zdradą wobec wieloletniej przyjaźni między tymi państwami. Był on jednak rzadko używany.– #WeSupportPolandSummit — hashtag jako wyraz poparcia dla warszawskiego szczytu. On także nie cieszył się zbyt dużą popularnością, ale w dniach 15-24 stycznia funkcjonował w sieci dość aktywnie.Co ciekawe, pojawiał się głównie na kontach zlokalizowanych w Bahrajnie – kraju położonym w Zatoce Perskiej, będącym monarchią. Tamtejsza rodzina królewska utrzymuje bardzo dobre kontakty z USA i Wielką Brytanią, oba te kraje mają też w Bahrajnie ulokowane swoje wojska.Przed rozpoczęciem warszawskiej konferencji hashtag #WeSupportPolandSummit przeanalizowało BBC. Sprawdzono 14 tys. tweetów, które pojawiły się na TT w ciągu ostatniego miesiąca. Jak się okazało, większość z nich pochodziła z zaledwie 8 kont – za to bardzo aktywnych.BBC postawiło tezę, że celem takich działań jest stworzenie sztucznego wrażenia popularności i poparcia dla warszawskiego szczytu – i opublikowało wyniki swojej analizy m.in. na Twitterze.

Odezwały się głosy oburzenia, aktywne konta zaczęły zapewniać, że nie są botami, ale szybko zaprzestano używania analizowanego hashtagu. Za to błyskawicznie zaczęła rosnąć popularność kolejnego – #WarsawSayNoToMullahs.W trakcie konferencji tweetowano także używając wyrażeń #PolandSummit i #WarsawSummit, a po pojawieniu się pierwszych kontrowersyjnych wypowiedzi doszedł hashtag #WarsawCircus (używany przez przeciwników szczytu, głównie z Iranu), jednak ich używanie na TT było dość typowe.#WarsawCircus użył jako pierwszy irański minister spraw zagranicznych Javad Zarif, zniesmaczony jedną z wypowiedzi premiera Izraela Benjamina Netanjahu.#PolandSummit i #WarsawSummit pojawiały się w wielu neutralnych wpisach, w których po prostu odnoszono się do trwającej konferencji.

Jak boty pracowały w akcji #WarsawSayNoToMullahs

Natomiast hashtag #WarsawSayNoToMullahs posłużył do uruchomienia skoordynowanej akcji, w której brali udział autentyczni użytkownicy TT, ale do której włączono też automatyczne konta, czyli boty. Nie trzeba analizować treści tweetów, by stwierdzić udział botów. Wystarczyło obserwować, jak często wzmianki z analizowanym hashtagiem pojawiały się na Twitterze.W okresach nasilenia działań, np. 13 lutego ok. godz. 15.00  na TT pojawiało się nawet 11 tweetów na sekundę.

W szczytowym momencie częstotliwość wyniosła 359 tweetów na minutę.

Treść wpisów nie była taka sama, ale wiele sprawiało wrażenie, że są to wcześniej przygotowane frazy w języku farsi, w niewielkim stopniu powiązane z sytuacją bieżącą, do których to fraz po prostu dołączano hashtag w języku angielskim.Jednak to nie treść ani liczba tweetów były najistotniejsze – tylko to, w jakich przedziałach czasowych się ukazywały. Widać to już na powyższym wykresie: 13 lutego tweety pojawiały się w ogromnych ilościach w krótkim czasie, przez ok. 5-7 minut, potem następowało wyhamowanie aktywności do zera.Po kilkunasto- lub kilkudziesięciominutowej przerwie znów  następował wysyp wpisów – a potem ponownie pauza. Takie piki aktywności widać też w zestawieniach godzinowych: oto między godz. 19.00 13 lutego, a godz. 16.00 14 lutego nie ma żadnych tweetów z analizowanym hashtagiem. Żadnych. Nawet jeśli przyjąć, że w nocy Irańczycy zrobili sobie przerwę  – trwała ona zbyt długo, bo aż do godz. 16.00 następnego dnia.

Ponadto na wykresach z 14 lutego można zauważyć, że przez kilka godzin liczba tweetów była prawie taka sama, różnice wynosiły zaledwie kilka wzmianek – po czym nagle spadła do zera, a potem znowu wzrosła do tego samego poziomu.Ruch organiczny w social media, czyli generowany przez rzeczywistych użytkowników, nigdy nie będzie wyglądał w ten sposób. Autentyczne akcje, które poruszają tysiące prawdziwych twitterowiczów, mają to do siebie, że wzmianki z popularnym hashtagiem pojawiają się bez przerwy, także w nocy, i do tego z różnym natężeniem.Użytkownicy korzystają z TT o różnych porach, nie da się również w sposób naturalny wyciszyć nagle hashtagu do zera.  Kto się jeszcze nie znudził wykresami, może zobaczyć, jak wygląda autentyczny ruch w sieci na przykładzie innego hashtagu używanego w związku z tą samą konferencją – #WarsawCircus.Widać tam zarówno szczyt zainteresowania po wypowiedzi ministra Javada Zarifa, przerwę nocną (dużo krótszą niż w przypadku poprzedniego hashtagu), oraz wykorzystywanie wyrażenia w następnym dniu – ze zmiennym natężeniem, ale bez przerw, aż do wygaśnięcia zainteresowania tematem.

Komu zależało na stworzeniu pozorów poparcia szczytu?

Kilkuminutowa bardzo wysoka aktywność, potem nagły spadek do zera, wielokrotne powtarzanie się takiego układu aktywności mogą świadczyć tylko o jednym:  znaczącą większość tweetów z hashtagiem #WarsawSayNoToMullahs wygenerowano automatycznie, czyli za pomocą botów.Cel tej aktywności był taki sam jak użycie pierwszego hashtagu #WeSupportPolandSummit, opisanego przez BBC: stworzenie pozorów dużego zainteresowania Irańczyków szczytem w Warszawie, pokazanie (pozornego) wysokiego poziomu poparcia dla trwającej konferencji i zapadających na niej decyzji. Tyle że to manipulacja.Kto zorganizował akcję? Na pewno nie Polska. Stali za nią zapewne ci, którzy mieli interes w pokazaniu, iż konferencja cieszy się poparciem w Iranie.

Pierwsza możliwość to opozycja irańska, która dzięki botom wzmocniłaby swój przekaz i zyskała szansę na dotarcie z nim do polityków biorących udział w szczycie.

To ma sens także dlatego, że irańska opozycja jest rzeczywiście bardzo aktywna w internecie, a twitterowa akcja była najsilniejsza w czasie wiecu Irańczyków na Stadionie Narodowym w Warszawie. Nie ma wątpliwości, że część kont na TT, używających analizowanego hashtagu, to były konta autentycznych opozycjonistów, zaś ich wpisy zostały wzmocnione aktywnością ich followersów.Jednak tak specyficzny ruch w sieci, jak ten, który opisałam wcześniej, nie jest możliwy do wygenerowania bez automatów. Analizy pokazują, że hashtagu użyto w ok. 350 tys. wzmianek, a ponad 80 proc. wygenerowanego ruchu pochodziło z retweetów.Wydaje się, że tak wysoka aktywność także przekracza możliwości rzeczywistych irańskich opozycjonistów. Zastanawia też,  dlaczego irańska opozycja miałaby korzystać z kont w Bahrajnie? Czy to rodzaj obrony przed filtrowaniem internetu przez irański rząd, który w ten sposób próbuje ograniczyć aktywność opozycji?

Poza opozycją irańską interes we wsparciu szczytu miały także Stany Zjednoczone. To ich pomysł zorganizowania szczytu w Warszawie miało legitymizować poparcie społeczne, wyrażane intensywnie, jeśli nie w samym Iranie, to przynajmniej w sieci.To z ich perspektywy miały znaczenie tweety popierające szczyt, napisane w języku farsi, czyli docierające głównie do Irańczyków (oraz mieszkańców Iraku i Afganistanu) – bo stawały się (pozornym) dowodem na to, że Irańczycy nie tylko popierają szczyt, ale wręcz domagają się usunięcia mułłów,  czyli irańskiego religijnego establishmentu. A więc można przypuszczać, że godzą się na zewnętrzną interwencję w ich państwie.Niezależnie od tego, kto stał za akcją, pewne jest, że użyto w niej automatycznych kont. A to sprawia, że nie poznamy rzeczywistego społecznego zainteresowania warszawskim szczytem w irańskim społeczeństwie.

W Polsce szczytem interesowali się… narodowcy

Warto za to przyjrzeć się, jakim zainteresowaniem cieszyła się konferencja wśród Polaków. Już po raz drugi w ciągu kilku ostatnich miesięcy w Polsce odbyło się wydarzenie polityczne światowej rangi – pierwszym był szczyt klimatyczny w Katowicach.I po raz drugi widać, że takie wydarzenia nie wzbudzają u nas masowego zainteresowania. Tak jak w przypadku COP24, tak i teraz o warszawskim szczycie dyskutowały nieliczne środowiska. W styczniu interesowały się nim głównie narodowcy.Artykuły i posty o konferencji pojawiały się na kontach Ruchu Narodowego, Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, także partii Wolność Janusza Korwin-Mikkego.

Poza tym były też na takich portalach jak Sputnik Polska, kresy.pl, nczas.pl czy Wolność24. Wszystkie koncentrowały się wokół kilku narracji:– konferencja bliskowschodnia to zdrada Polski wobec Iranu,– USA wykorzystuje Polskę do własnych celów,– USA wciąga Polskę w wojnę z Iranem i za to wszystko zapłacą zwykli Polacy.Media Narodowe pisały o „amerykańskich marionetkach”, które organizują antyirański szczyt, a konto górnośląskiego Ruchu Narodowego na TT zamieściło tweeta: „Polscy Obywatele przepraszają Iran za nasz głupi rząd”.

Jan Potocki, były kandydat na prezydenta Warszawy, na YouTube zapraszał do udziału w proteście przeciwko polityce zagranicznej polskiego rządu – miał się on odbyć w Oświęcimiu, w rocznicę wyzwolenia Auschwitz. I odbył się – tyle że protestujący, na czele z Piotrem Rybakiem, mimo zapowiedzi nie wspominali o konferencji bliskowschodniej.Inne protesty organizowało środowisko związane z działaczami, którzy także nazywają się narodowymi, choć znani są raczej z sympatii wobec Rosji: na YouTube można zobaczyć nagrania z niewielkich demonstracji pod ambasadą irańską, w których brał udział m.in. Aleksander Jabłonowski vel Wojciech Olszański, sympatyk Rosji od wielu lat, zaś nagrywał wydarzenie współpracujący z Jabłonowskim Eugeniusz Sendecki. Demonstracje, które – jak mówili protestujący – miały udzielić poparcia dla przyjaźni polsko-irańskiej, były jednak niewielkie i nie miały większego znaczenia.

Inne środowisko, związane z fanpage’em Praca Polska, zapowiadało pikietę pod MSZ-em na 13 lutego, ale na dwa dni przed odwołało ją ze względu na możliwe zagrożenie terrorystyczne (taki powód podali organizatorzy).Poseł Robert Winnicki z Ruchu Narodowego oraz Stowarzyszenie Marsz Niepodległości 13 lutego zorganizowali natomiast konkurencyjną konferencję „Polska – Bliski Wschód”, która pierwotnie miała odbyć się w Sejmie, jednak po interwencji marszałka Kuchcińskiego (informacja wg organizatorów) przeniesiono ją poza parlament.

Bliski Wschód nadal tak samo odległy

Mimo tych wszystkich działań zainteresowanie szczytem było niskie aż do 14 lutego. Wówczas wzrosło ze względu na niekorzystne dla Polski wypowiedzi polityków izraelskich i amerykańskich. Także wtedy jednak temat wywołał największe emocje w środowiskach prawicowych, szeroko relacjonowały go również główne polskie media.Na platformach społecznościowych uderzające w Polskę wypowiedzi polityków izraelskich natychmiast wykorzystano do podsycania nastrojów antysemickich, ale i antyrządowych – narracja ta wciąż budzi zainteresowanie wśród osób o narodowych poglądach.Jednak w porównaniu do poziomu zamieszania, jakie wywołała konferencja bliskowschodnia w polskiej polityce zagranicznej, zainteresowanie tematem Iranu jest w Polsce niewielkie — po 14 lutego jego zasięg wynosił zaledwie ok. 700 tys. postów dziennie.Sytuacja w sieci potwierdza tezę, że chociaż Polska była formalnie gospodarzem bliskowschodniego szczytu, nie była jego rzeczywistym organizatorem, a konflikty na Bliskim Wschodzie nie stały się nagle dla Polaków istotne.Działania online miały związek jedynie z USA, Izraelem i Iranem.  Polska nie była ich podmiotem, a na masowym wymienianiu nazwy polskiej stolicy w sieci w hashtagach zupełnie nic nie zyskaliśmy.

Narodowcy z Korwinem i Kają Godek tworzą antyunijną koalicję, silną w sieci. To problem dla PiS.

Skrajna prawica w Polsce ma imponujące wpływy w sieci, dziesiątki portali i stron, a przekaz coraz silniej antyunijny i antyrządowy. Dociera do kilku milionów odbiorców. Rośnie problem dla PiS, ale cenę zapłacimy wszyscy, gdy rządzący zaczną się radykalizować, by neutralizować ekstremę. Przykładem antyniemieckie wystąpienie Morawieckiego w Auschwitz

Kiedy polityczny mainstream w Polsce zajmuje się sobą, radykalna prawica intensywnie przygotowuje się do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Jej największe ugrupowania: Ruch Narodowy i Wolność Janusza Korwin-Mikke budują antyunijną koalicję, do której co chwilę dołączają kolejni liderzy prawicowej opinii publicznej:

  • Grzegorz Braun, były kandydat na prezydenta RP;
  • Piotr Krzysztof Marzec, czyli Liroy – raper, były poseł Kukiz’15, a obecnie poseł klubu Wolność i Skuteczni;
  • Robert Winnicki, prezes Ruchu Narodowego, były poseł Kukiz’15, obecnie niezrzeszony
  • oraz – to wiadomość najnowsza – Kaja Godek, liderka ruchu antyaborcyjnego w Polsce.

Godek, niezadowolona z tego, iż PiS nie wprowadził całkowitego zakazu aborcji, przeszła właśnie do obozu nie tylko antyunijnego, ale także antyrządowego.

„Głos na PiS jest głosem za aborcją. Ogłaszamy wielki Marsz dla Życia – marsz na wybory” – zapowiedziała.

 

I jeszcze partia Polexit

Co chwilę rodzą się też nowe, niszowe, ale zaskakujące inicjatywy polityczne – w styczniu powstała partia Polexit, założona przez prezesa Kongresu Nowej Prawicy, eurodeputowanego Stanisława Żółtka.

28 stycznia pojawiła się także zapowiedź  niespodziewanego sojuszu wyborczego Marka Jakubiaka i Marka Jurka, czyli Federacji dla Rzeczpospolitej i Prawicy Rzeczpospolitej (zapowiedział go 28 stycznia poseł Jakubiak w programie „Kwadrans polityczny” TVP Info).

Ze względu na niski poziom poparcia działania radykałów wydają się nie mieć politycznego znaczenia dla partii mainstreamowych, zwłaszcza dla PiS i PO.

Antyunijna koalicja Ruchu Narodowego i Wolności może, wg sondaży, liczyć zaledwie na ok. 3 proc. poparcia, nie zanosi się więc na to, by zmieniła układ sceny politycznej w Polsce.

Pozostałe inicjatywy zaś mają poparcie śladowe. Mimo to PiS ma z radykałami spory problem. Nie tyle z powodu aktywności tych niszowych polityków, ile wskutek intensywnej działalności informacyjnej ekspertów, publicystów i dziennikarzy związanych z radykalną prawicą.

Skrajna prawica i jej informacyjne pułapki

Każde z radykalnych środowisk stworzyło w sieci swój własny ekosystem informacyjny: powiązanych ze sobą portali, fanpage’y, kanałów video, grup na Facebooku, kont na Instagramie, propagujący ważną dla środowiska treść oraz kreujący własnych ekspertów i liderów.

Obecnie ze względu na wspólny cel wyborczy – wejście do Europarlamentu w majowych wyborach – te środowiskowe systemy obiegu informacji coraz częściej budują wspólny przekaz, tworząc duży ekosystem polskiej radykalnej prawicy.

W każdym miesiącu dołączają do niego kolejne źródła informacji i grupy odbiorców, niektóre oczywiste, bo powiązane z konkretnymi ugrupowaniami już na pierwszy rzut oka, niektóre zaś trudne do szybkiej identyfikacji, wabiące niezdecydowanych wyborców.

I tak jak w ekosystemie PiS-u, gdzie najważniejszą narrację w mediach społecznościowych tworzą nie politycy, lecz publicyści oraz media, tak i tutaj:

najistotniejszy przekaz dociera do wyborców za pośrednictwem występujących w sieci ekspertów i publicystów.

Antyunijni i antyrządowi

A jaki to przekaz? Nie tylko antyunijny. Od mniej więcej roku jest też antyrządowy.

Ekosystemy informacyjne działają trochę jak niewidzialne pułapki: kto raz wpadnie w objęcia choćby jednego fanpage’u czy portalu, jest bombardowany podobnymi informacjami – pomaga w tym m.in. algorytm Facebooka, który podpowiada użytkownikom posty i strony podobne do odwiedzanych przez nich wcześniej.

Użytkownik, który raz natrafił na przekaz narodowców i zainteresował się nim, w kolejnych dniach zobaczy tego typu informacji jeszcze więcej. Przeczyta o antyunijnej koalicji nie na jednej, ale na pięciu stronach, posłucha ekspertów, weźmie udział w dyskusji na FB, gdzie będzie przekonywany do radykalnej narracji.

Taka aktywność sprawia, że antyrządowy przekaz skrajnej prawicy dociera wciąż do nowych wyborców. Paradoksalnie więc, mimo niskiego poziomu poparcia politycznego radykałowie są w stanie wpływać na nastroje społeczne w Polsce.

1,8 mln followersów na Facebooku

W jakim stopniu jest to poważny wpływ? Aby to ocenić, warto spojrzeć na liczby dotyczące kluczowych punktów ekosystemu.

Zacznijmy od liczb fanów na fanpage’ach ugrupowań i liderów tworzących antyunijną koalicję:

– Ruch Narodowy, Młodzież Wszechpolska i stowarzyszenie Marsz Niepodległości (bezpośrednio związane z RN) razem mają 314 tys. fanów;

– liderzy RN Robert Winnicki i Krzysztof Bosak – razem 134 tys. fanów;

– partia Wolność Janusza Korwin-Mikkego – 200 tys. fanów,

– Janusz Korwin-Mikke – 750 tys. fanów,

– Grzegorz Braun – 99 tys. fanów,

– Liroy – 319 tys. fanów,

– Kaja Godek – 9 tys. fanów, a jej Fundacja Życie o Rodzina – 5,9 tys. fanów.

W sumie daje to ok. 1,8 mln followersów. Liczba ta może robić wrażenie, choć jednocześnie trzeba pamiętać, że dane dotyczące liczby fanów na FB najłatwiej zmanipulować, dokupując komercyjnie fałszywe lajki, zaś na pewno część fanów na tych stronach powtarza się (lubią kilka z wymienionych fanpage`y). Mimo to zestawienie daje pewien obraz, o jakim poziomie wpływu środowiska radykalnego na użytkowników Facebooka trzeba mówić.

Dla porównania:

  • fanpage Roberta Biedronia ma 499 tys. fanów,
  • PiS-u – 205 tys.,
  • Platformy – 170 tys.,
  • Beaty Szydło – 184 tys. fanów,
  • Grzegorza Schetyny – 34 tys.

Antyunijna koalicja bije więc pod tym względem cały polski polityczny mainstream.

Michalkiewicz powszechny

To jednak dopiero początek. Ten radykalny ekosystem informacyjny budują przede wszystkim publicyści oraz związane z nimi portale informacyjne i fanpage’e.

Kluczową postacią jest Stanisław Michalkiewicz. Prawicowiec, związany z wieloma prawicowymi mediami („Nasz Dziennik”, Radio Maryja, TV Trwam, „Gazeta Polska”, „Opcja na prawo”, „Najwyższy CZAS”) , jest bardzo aktywny w sieci.

I choć jego własny fanpage ma na FB 33 tys. fanów, ma on do dyspozycji jeszcze przynajmniej dwa portale: nczas.com i wolnosc24.pl, blisko ze sobą współpracujące.

Wolnosc24 ma na FB 35 tys. fanów, nczas.com – 22 tys. Niewiele. Za to jak sprawdzimy liczby wejść na te strony w internecie, robi się ciekawiej:

  • wolnosc24.pl w grudniu 2018 roku odnotowała 720 tys. wejść,
  • zaś nczas.com – 10,8 mln (dane wg SimilarWeb)!

Prawie 11 mln odwiedzin w ciągu miesiąca – to pokazuje, jak szeroki zasięg mają informacje prezentowane na tym portalu.

Nczas.com o koalicji antyunijnej informuje wyjątkowo chętnie – na bieżąco przekazuje newsy (choćby ten o Kai Godek)

Zaś sam Michalkiewicz systematycznie przekonuje, że Unia Europejska nam, Polakom, szkodzi, zabiera pieniądze i w ogóle jest fatalnym pomysłem.

W wielu wcześniejszych artykułach na OKO.press wskazywałam, że nczas.com to także portal szerzący narrację zgodną z linią Kremla – nic więc dziwnego, że jest on zaangażowany także w popularyzowanie działań antyunijnej koalicji.

Newsy na ten temat, które w mainstreamowych mediach pojawiają się rzadko, można znaleźć także na innym prokremlowskim portalu – Kresy.pl (880 tys. wejść w grudniu 2018).

 

Dlapolski.pl, czyli… mięczakowatość prezydenta

Przeanalizowałam, na jakich jeszcze portalach możemy znaleźć stały dopływ świeżych informacji nt. koalicji radykałów. W ten sposób odkryłam portal dlapolski.pl.

Na pierwszy rzut oka kojarzy się z obozem PiS – w menu wskazuje media, z którymi współpracuje, i są to zarówno Radio Maryja i TV Trwam, jak i Polskie Radio czy TVP Info.

Dopiero dokładne przyjrzenie się zawartości strony pozwala dostrzec, że programy z tych mediów są po prostu linkowane, zaś poza tym portal ma własne artykuły i materiały video, z wyraźną narracją antyrządową i antyunijną.

W dniu, w którym piszę ten artykuł, tj. 28 stycznia, cztery czołówkowe tematy na dlapolski.pl to trzy wypowiedzi Michalkiewicza (w tym jedna stricte antyunijna) oraz jedna Grzegorza Brauna, który dowodzi, że „Duda i Morawiecki ocierają się o działalność kryminalną”.

Takie artykuły nie są wyjątkami.

Dlapolski.pl objęło też swoim patronatem książkę – biografię prezydenta Andrzeja Dudy, napisaną przez Jerzego Roberta Nowaka. Jest to publikacja (z listopada 2018) stawiająca prezydenta w niekorzystnym świetle.

Żeby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać spis treści:

  • rozdział trzeci nosi tytuł „Mięczakowatość prezydenta”,
  • inny  – „Prezydent partaczunio”,
  • kolejny – „Notoryczny kłamca Duda”.

Do jej przeczytania zachęca Grzegorz Braun, jeden z liderów koalicji antyunijnej.

Portal dlapolski.pl miał w grudniu 350 tys. wejść na stronę, a na FB zgromadził 7885 fanów. Częścią portalu jest inna strona internetowa: rozmowy.eu (120 tys. wejść). Działa zaledwie od października, ale zdobyła już spore grono współpracowników.

Z informacji na stronie wynika, że współpracują z nią:

  • Stanisław Michalkiewicz,
  • Witold Gadowski,
  • Rafał Ziemkiewicz,
  • Grzegorz Braun,
  • Janusz Korwin-Mikke,
  • Antoni Macierewicz,
  • Wojciech Sumliński,
  • Leszek Żebrowski
  • oraz mniej znani, lecz popularni w elektoracie prawicowym: Krzysztof Kawęcki, Krzysztof Karoń czy Stanisław Krajski.

O każdym z nich można by napisać oddzielny artykuł, ale najważniejsze, że ich aktywność pozwala powiązać dlapolski.pl i rozmowy.eu z innymi portalami. W tym momencie w polu zainteresowań pojawiają się dwie kolejne duże strony internetowe: wrealu24.pl i wsensie.pl.

Antyrządowy Marcin Rola i wRealu24

Wrealu24.pl (210 tys. wejść w grudniu 2018) to portal, którego twarzą jest Marcin Rola, narodowiec, znany szerzej głównie z tego, że ze względu na radykalną działalność jest niewpuszczany do Wielkiej Brytanii oraz że BBC pokazała go w swoim programie jako przykład radykalnego prawicowca działającego w Polsce.

Rola ma więc problemy z tym, by wjechać do Wielkiej Brytanii, ale w naszym kraju rozwija swoją działalność. Kwitnie zwłaszcza jego telewizja internetowa o tej samej nazwie – TV wRealu24, która jesienią przeniosła się nawet do nowego studia (w historycznym budynku PAST-y przy Zielnej, w centrum Warszawy, gmachu symbolu jednego z największych zwycięstw powstańców warszawskich).

Jej goście to znowu: Korwin-Mikke, Braun, Karoń, Bosak, Krajski. Marcin Rola wcześniej funkcjonował blisko głównego nurtu PiS-u – po programie BBC pojawiły się w sieci zdjęcia Roli z Magdaleną Ogórek, Krystyną Pawłowicz czy Patrykiem Jakim.

Teraz jednak bliżsi są mu narodowcy, a wRealu24 coraz częściej prezentuje materiały krytyczne nie tylko wobec PO, ale także wobec rządu Mateusza Morawieckiego. Warto wiedzieć, że domena wrealu24.pl jeszcze kilka miesięcy temu była zarejestrowana nie na Rolę, tylko na spółkę Zona Zero, której prezesem jest Michał Jeżewski – ten sam, który jest prezesem spółki Fronda PL.

Wsensie.pl i znów Michalkiewicz

Kolejny portal to wsensie.pl (270 tys. wejść w grudniu 2018). Treści są tu łagodniejsze niż na poprzednio wymienionych stronach, ale łączą je eksperci i goście.

Znów mamy Stanisława Michalkiewicza i Stanisława Krajskiego, a wśród gości choćby Barbarę Poleszuk, działaczkę Ruchu Narodowego z Hajnówki, o którą radykałowie w grudniu walczyli w całej Polsce, by wypuścić ją z więzienia (trafiła tam z powodu wyroku za napaść na policjanta).

Michalkiewicz ma tu swój stały program, który prowadzi razem z Rafałem Otoką-Frąckiewiczem.

Dziennikarskimi twarzami portalu są jeszcze: Robert Wyrostkiewicz i Marek Miśko, a domena jest zarejestrowana na Fundację Wsparcia Rolnika POLSKA ZIEMIA.  Choć właściciel strony może dziwić, fundacja ta od dłuższego czasu angażuje się politycznie. Jej prezesem jest Szczepan Wójcik, znany także ze Związku Polski Przemysł Futrzarski i Fundacji Instytut Gospodarki Rolnej. O Wójciku było głośno choćby w sierpniu 2018 roku, gdy udało mu się zablokować ustawę PiS o zakazie hodowli zwierząt futerkowych.

Buduje on też porozumienie organizacji branży rolnej i spożywczej, by móc wpływać na projekty legislacyjne niekorzystne dla tych grup. Wójcik był też sponsorem głośnej wśród młodych wyborców prawicy kampanii społecznej „Respect Us”, powstałej rok temu podczas konfliktu związanego z ustawą o IPN. Młodzi kręcili filmy pokazujące, że to nie Polacy ponoszą odpowiedzialność za Holocaust, a Wójcik je finansował. Kampanię koordynował Marek Miśko, wtedy dyrektor generalny Polskiego Związku Futrzarskiego, dziś jeden z dziennikarzy wSensie.pl.

Kolejny publicysta, Robert Wyrostkiewicz, to jednocześnie redaktor naczelny gazety „Warszawski wieczór” – tej samej, która w tysiącach egzemplarzy pojawiła się na ulicach Warszawy podczas kampanii samorządowej, promując Patryka Jakiego. Wyrostkiewicz ma zresztą bogaty dziennikarski życiorys, współpracował m.in. z „Warszawską Gazetą”, „Niedzielą”, portalami Fronda.pl czy Prawy.pl.

Treści zamieszczane na wSensie.pl nie są tak radykalne jak na pozostałych analizowanych stronach, ale tu także widać zainteresowanie skrajną prawicą oraz otwieranie łamów na związanych z nią ekspertów. Nie bez znaczenia jest zapewne fakt, że eksperci ci – jak Michalkiewicz czy Krajski – są związani ze środowiskiem Radia Maryja. Dziś wSensie.pl nie dołączyło do antyunijnej i antyrządowej koalicji, ale wydaje się, że gdyby sytuacja polityczna się miała zmienić na niekorzystną dla branży futrzarskiej czy dla rolników, to także i ten ekosystem informacyjny odnajdzie swoje miejsce wśród skrajnej prawicy.

Jaką cenę zapłacimy, gdy PiS będzie walczył o utrzymanie skrajnej prawicy?

Prawo i Sprawiedliwość ma ze skrajną prawicą problem. Buduje ona antyrządowy przekaz, który dzięki dobrze rozwiniętym ekosystemom informacyjnym dociera do szerokiego grona prawicowych (czyli potencjalnie PiS-owskich) odbiorców.

Licząc tylko same wejścia na wskazane portale internetowe, mówimy o 13 mln wizyt w ciągu miesiąca. Licząc fanów na FB – mówimy o 2 mln fanów (wliczając fanpage’e portali informacyjnych).

Spotykam się czasami z tezą, że to dobrze dla opozycji, iż narodowcy uderzają w PiS, bo to osłabia rządzących. Z jednej strony można się z tą tezą zgodzić. Z drugiej jednak ataki skrajnej prawicy sprawiają, że PiS – zapobiegając ucieczce skrajnych wyborców – radykalizuje swoją narrację, wprowadza do rządu ludzi identyfikowanych z narodowcami,  jak choćby obecnego wiceministra cyfryzacji Adama Andruszkiewicza, byłego lidera Młodzieży Wszechpolskiej, czy podejmuje decyzje, nastawione na utrzymanie radykałów przy sobie.

Wydaje się, że niektóre kontrowersyjne dla mainstreamu wypowiedzi polityków PiS mogą mieć z tym związek. Nawet ostatnia wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego w Auschwitz, podkreślająca niemiecką – a nie nazistowską – odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej, mogła być kierowana właśnie do skrajnej prawicy, bo to w tym elektoracie  nastawienie antyniemieckie jest najsilniejsze.

PiS radykalizuje się, chcąc spełnić oczekiwania radykałów. Za przypodobanie się narodowcom trzeba zapłacić bardzo wysoką cenę. Główny postulat skrajnej prawicy dzisiaj to przecież Polexit. Janusz Korwin-Mikke formułuje to jeszcze dobitniej – jemu chodzi o zniszczenie Unii.

Do tego postulatu dołączył dziś kolejny – pełen zakaz aborcji. Kaja Godek jasno mówiła o tym na konferencji, na której wyjaśniała swoje powody dołączenia do koalicji: „Głos na Prawo i Sprawiedliwość to głos za aborcją, dokładnie tak samo, jak na Platformę Obywatelską. Z tą różnicą, że PO deklaruje to jawnie, PiS deklaruje bycie za życiem, a w swoich działaniach politycznych jest za aborcją” – mówiła.

Do czego posunie się rząd PiS, by przerwać odpływ radykalnego elektoratu?  Przekonamy się w ciągu kilku najbliższych miesięcy.

 

Artykuł opublikowany także na portalu Oko.Press


PKW, mamy problem! Co z płatnymi reklamami w social media?

Można w Polsce prowadzić płatną agitację wyborczą, także negatywną, w mediach społecznościowych bez żadnych ograniczeń. PKW nie ma jak tego kontrolować i rozkłada ręce. Sytuacja wymarzona dla anonimowych podmiotów, które chcą wpłynąć na wynik wyborów. Choć wiemy, jak Rosja robiła to w USA, w Polsce prawnie nie chronimy się przed takimi działaniami

Czarny PR to znane w Polsce zjawisko. W kampanii samorządowej pojawiał się głównie w mediach społecznościowych. Doświadczyli go i Trzaskowski, i Jaki (Warszawa), dotknął Jacka Majchrowskiego (Kraków) i Tadeusza Truskolaskiego (Białystok).

Finansowany nie wiadomo przez kogo, publikowany także najczęściej nie wiadomo przez kogo, hulał w sieci i wpływał na wyborców. W zasadzie funkcjonował poza prawem.

Wszystko wskazuje bowiem na to, że mamy wielką dziurę w prawie wyborczym – nie przewidziano w nim sytuacji, gdy w social media płatną antykampanię prowadzą nie komitety wyborcze, lecz zewnętrzne, najczęściej anonimowe konta.

To groźna dziura. Bo choć takie działania w kampanii samorządowej były marginesem, podczas wyborów parlamentarnych czy prezydenckich mogą mieć ogromne znaczenie. Wyobraźcie sobie kampanię prezydencką i dofinansowywany ogromnymi kwotami na reklamy fanpage, niezależny od jakiegokolwiek komitetu, uderzający choćby w Donalda Tuska, czy jakiegokolwiek innego kandydata.

Wystarczy 100 tys. zł

Wystarczy 100 tys. zł, by w bardzo wyraźny sposób wpłynąć na nastawienie Polaków do kandydata. A to będzie 100 tys. zł, których nie trzeba będzie rozliczać w PKW, ani wykazywać, kto dał na ten cel pieniądze. I to wszystko zgodnie z prawem! Czy raczej z dziurą w prawie.

To oczywiście obchodzenie istniejących przepisów. Obecnie – zgodnie z kodeksem wyborczym – płatną agitację wyborczą na rzecz kandydata może prowadzić na zasadzie wyłączności jedynie komitet wyborczy, zaś za rozpowszechnianie oczerniających, nieprawdziwych informacji o kandydacie należy po prostu podawać do sądu.

Kogo jednak podać do sądu, gdy mamy do czynienia z anonimowym kontem na Facebooku, o którym nie wiemy absolutnie nic?

Dziura w przepisach jest groźna dla wszystkich stron sporu politycznego. Równie dobrze można wyobrazić sobie taki fanpage działający przeciwko prezydentowi Dudzie. A pieniądze przeznaczane na reklamy mogą pochodzić (teoretycznie rzecz biorąc) nie tylko od graczy wewnętrznych, ale i zewnętrznych.

Polak potrafi

Wszyscy, którzy obserwowali kampanię wyborczą wiedzą, że najczęściej nie polega ona jedynie na prezentowaniu pozytywnych informacji o kandydacie.  Zazwyczaj mamy też do czynienia z kampanią negatywną, czarnym PR-em, przedstawiającą kandydata tak, by zniechęcić do niego wyborców.

Dziś najłatwiej przeprowadzić taką kampanię posługując się mediami społecznościowymi. Dopóki odbywało się to po prostu przez publikowanie bezpłatnych postów i tweetów, nijak się do tego miały przepisy o kampanii wyborczej.

Agitować może przecież każdy wyborca, a po zmianie prawa wyborczego w 2018 roku do takiej agitacji nie trzeba już pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego. Wybory samorządowe pokazały jednak, że weszliśmy w Polsce na wyższy poziom:

We wrześniu i październiku czarny PR robiono płatnie, wykupując reklamy na Facebooku z kont niezależnych od sztabów wyborczych.

Działo się to zarówno w wyborach warszawskich, jak i w wyborach lokalnych.

Postawmy się na chwilę na miejscu sztabowców jakiegokolwiek kandydata, który ma silnego przeciwnika. Ten przeciwnik zawsze ma swoje słabe strony. Wyborcy jednak albo o nich nie wiedzą, albo nie pamiętają. Trzeba im przypomnieć. Tylko jak – by jednocześnie nasz kandydat nie wyszedł na kłótliwego i agresywnego osobnika?

Postawmy się też na miejscu osób niezwiązanych ze sztabem, którym zależy na zmniejszeniu szans na zwycięstwo konkretnego kandydata. One również szukają sposobu na pokazanie słabych stron (prawdziwych lub nie) kandydata.

Wykupić reklamę na FB każdy może

W obu przypadkach najłatwiej użyć mediów społecznościowych. Aby zapewnić postowi odpowiednią widoczność, najlepiej wykupić reklamę na Facebooku, bo tam jest najwięcej wyborców.

Tyle że wszystkie reklamy na FB muszą być przyporządkowane do jakiegoś fanpage’a. Trzeba więc taki stworzyć, najlepiej od zera, aby nie miał oficjalnych związków z kandydatem – wtedy, zgodnie z obecną praktyką, ani kandydat, ani komitet wyborczy nie odpowiadają za treści zamieszczane na tym koncie.

Wystarczy kilkanaście minut, by reklama zaczęła funkcjonować w sieci – i wpływać na wyborców.

Tak to wygląda dziś. Jednocześnie w Polsce obowiązują ściśle określone zasady finansowania kampanii, a art. 125 Kodeksu Wyborczego wskazuje, że finansowanie kampanii wyborczej jest jawne. Nie można też wydać na agitację więcej, niż to wynika z przysługującej kwoty, każdy wydatek trzeba udokumentować.

Przepisy te obowiązują jedynie komitety wyborcze.  A co, jeśli w kampanii uczestniczą inne podmioty niż kandydaci? Cóż, tu właśnie mamy wielką dziurę, z której coraz częściej korzysta się w kampanii. Wystarczy wrócić do wydarzeń z ostatnich tygodni, by się o tym przekonać.

AntyTrzaskowski

Na Twitterze i Facebooku w czasie kampanii samorządowej działało konto „Trzaskowski jak Komorowski”, rozpowszechniające negatywne treści na temat Rafała Trzaskowskiego, kandydata KO na prezydenta Warszawy.

Na Facebooku niektóre jego posty były płatnie promowane, w różnych okresach kampanii. Na screenach z 11 października widać, że tego dnia na tym koncie na FB aktywne były trzy płatne reklamy, wszystkie przeciwko Trzaskowskiemu.

 

AntyJaki

Natomiast w przeciwnika Trzaskowskiego, Patryka Jakiego, uderzało konto „Jaki naprawdę jest Jaki 2018”. 11 października miało cztery aktywne reklamy. Wszystkie uderzały w Jakiego. Po kampanii konto zostało usunięte z FB.

„Trzaskowski jak Żuk”

Fanpage „Świecka Warszawa” założono 2 października, działa do dziś, ma tylko 49 polubień. I jeden jedyny post. Można w nim przeczytać, że „Platforma Obywatelska kolejny raz zawodzi nasze środowisko. Ich prezydent w Lublinie zakazał Marszu Równości – nie pierwszy raz wystawiają do wiatru środowisko LGBT. Czy Trzaskowski […] też zakaże tego w stolicy?”

Oczywiście post był sponsorowany, wyświetlał się zaraz po decyzji prezydenta Krzysztofa Żuka o zakazie Marszu Równości w Lublinie.

Od tamtej pory do momentu pisania tego tekstu na koncie Świecka Warszawa nic nowego się nie pojawiło. Widać wyraźnie, że fanpage założono wyłącznie po to, by uruchomić tę jedną reklamę. Jej celem było zniechęcenie środowiska LGBTQ do głosowania Trzaskowskiego.

Zły Majchrowski, obrażany Truskolaski

Ale tego typu praktyki były charakterystyczne także w innych miastach. W ostatnich dniach przed drugą turą wyborów spot uderzający w kandydującego na prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego upubliczniło konto „stop-seksualizacji.pl”, powiązane ze stroną internetową o tym adresie, prezentującą działania Inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci.

Jak poinformowali jej działacze na swojej stronie: „Dnia 29 października zamieściliśmy na naszym profilu facebookowym spot prowadzący krytykę poparcia przez prezydenta Krakowa działań środowisk LGBTQ”.

Spot w bardzo radykalny sposób przedstawiał Majchrowskiego. Narrator najpierw sugerował, że prezydent Majchrowski podpisuje się pod wszystkim, co środowiska LGBTQ mu przyniosą; informował, że w 2017 udzielił on honorowego wsparcia przyznając partnerstwo miasta Krakowa dla Marszu Równości (choć, wg organizatora marszu Stowarzyszenia Queerowy Maj, takiego partnerstwa Majchrowski nie przyznał – info za Gazeta.pl).

W filmiku pojawiały się też dzieci, którymi opiekowały się: transwestyta i osoba w skórzanym stroju kojarzącym się z praktykami sadomasochistycznymi, oczywiście przedstawiono ich w mocno przerysowany sposób (film był rysunkowy).

Na koniec narrator apelował:  „4 listopada wybierzmy nowego prezydenta Krakowa. Chrońmy nasze dzieci przed lewicowym radykalizmem, póki nie jest za późno”.

Kto zapłacił za tę reklamę i dlaczego Inicjatywa w ten sposób włączyła się do kampanii wyborczej? Zapytana o to Magdalena Trojanowska, prezes Stowarzyszenia Rodzice Chronią Dzieci, wyjaśnia: „Nie jesteśmy związani z żadną opcją polityczną i nie mamy preferencji wyborczych – ostrzegamy tylko i wyłącznie przed kandydatami, którzy wspierają działalność organizacji propagujących ideologię LGBT… mogłoby więc paść na każdą osobę z każdego ugrupowania.

W naszych materiałach i na naszej stronie wypowiadamy się również przeciwko działaniom polityków PiS-u, w równym stopniu krytykowaliśmy Patryka Jakiego i jego współpracę z Piotrem Guziałem, ministerstwo spraw zagranicznych za podpisane umowy międzynarodowe itp. – dlatego też spotu tego nie można zaliczyć do materiałów wyborczych wspierających danego kandydata i daną opcję  – raczej należy traktować jako upublicznienie informacji o działalności kandydatów, o której każdy wyborca powinien wiedzieć, zanim podejmie wiążącą decyzję (z punktu widzenia naszej działalności statutowej)” –  wyjaśnia.

Natomiast jeśli chodzi o finanse, Trojanowska stwierdza: – „Wszystkie nasze działania finansujemy ze składek członkowskich i darowizn przeznaczonych na prowadzenie działalności  statutowej, czyli ochrony dzieci i konstytucyjnej pozycji rodziny jako związku mężczyzny i kobiety”.

Cóż, Trojanowska ma w jakiś sposób rację stwierdzając, że spotu nie można zaliczyć do materiałów wspierających danego kandydata – ale do agitujących przeciwko konkretnemu kandydatowi – oczywiście!

Podkreślam jeszcze raz: agitować ma prawo każdy wyborca, ale płatna kampania podlega szczegółowym przepisom i przysługuje wyłącznie komitetom wyborczym.

Czy można więc publikować tego typu spoty, nie podlegając Kodeksowi Wyborczemu?

Czarny PR wobec Truskolaskiego

Negatywną kampanią starano się uderzyć także w kandydującego w wyborach z komitetu KO prezydenta Białegostoku Tadeusza Truskolaskiego. Pod koniec sierpnia na FB powstał fanpage „W podróży z Tadeuszem”.

Wszystkie prezentowane na nim posty oczerniały Truskolaskiego, niekiedy także jego syna, Krzysztofa Truskolaskiego, obecnego posła Nowoczesnej. Nazwisko kandydata zmieniano na „Pruskolaski”, szydzono z jego wyglądu, trawestowano cytaty, sugerowano defraudację publicznych pieniędzy (co jest nieprawdą).

Co jednak najistotniejsze, fanpage promował te posty płatnie. 18 października, tuż przed I turą wyborów, aktywnych było tam aż 25 reklam. Dziś strona już nie istnieje, a wcześniej była zupełnie anonimowa, nie podawano na nich żadnych danych kontaktowych.

Kto opłaca te reklamy? Facebook nie ujawnia

W USA Facebook wprowadził możliwość sprawdzenia, kto opłaca reklamy polityczne. W Polsce takiej opcji nie ma. Kiedy podczas trwającej kampanii rozmawiałam z przedstawicielami Facebooka na Polskę, zaznaczali, że pewne nowe rozwiązania związane z wyborami mają pojawić się w Polsce w 2019 roku.

Jakie? Tego jeszcze nie wiadomo. Wiadomo za to, że także opcja zastosowana w USA nie jest idealnym rozwiązaniem – niedawna publikacja portalu VICE News udowodniła, że można podać Facebookowi w zasadzie każdą informację jako odpowiedź na pytanie, kto finansuje daną reklamę, a on to bez dalszych pytań zaprezentuje odbiorcom.

W USA dziennikarze zrobili prowokację i podali nazwiska amerykańskich senatorów, choć reklamy wstawiano z kont zupełnie z senatorami niezwiązanych. FB to zaakceptował.

Ponieważ w Polsce nie mamy dostępu nawet do takich informacji, oczerniany kandydat w zasadzie nie ma żadnej możliwości, by skorzystać z jedynego dostępnego mu środka czyli podać twórcę reklamy do sądu.

Facebook jednak ma dane osoby opłacającej reklamy. I to do niego mogłaby się zwrócić np. Państwowa Komisja Wyborcza z pytaniem, kto finansuje taki post.

Czy wykorzystała tę możliwość podczas tegorocznej kampanii samorządowej? Zapytałam PKW, jak wygląda ta sytuacja z jej punktu widzenia.

PKW: „Przepisy nie penalizują”

Cóż, PKW, zapewnia, że: „Zgodność sposobu finansowania kampanii prowadzonej przez komitety wyborcze zostanie oceniona po złożeniu przez pełnomocników finansowych sprawozdań”, a „stwierdzenie, że działania podmiotu innego niż komitet wyborczy było podejmowane w porozumieniu z komitetem w celu obejścia przepisów określających zasady finansowania kampanii wyborczej, może być podstawą odrzucenia sprawozdania finansowego”.

Ale PKW dodaje jednocześnie, że „przepisy nie penalizują” prowadzenia agitacji wyborczej przez podmioty inne niż sztaby wyborcze i wyborców.

Czyli: można! Można w Polsce prowadzić płatną agitację wyborczą, także kampanię negatywną, m.in. w mediach społecznościowych – i nie grozi za to kara. Nie ma żadnych limitów finansowych, żadnych ograniczeń, absolutnie nic.

Sytuacja wymarzona nie tylko dla tych polskich wyborców, którzy nie lubią jakiegoś kandydata, ale też dla wszystkich anonimowych podmiotów, którym zależy na tym, by wpłynąć na wyniki wyborów w Polsce.

Cóż, mimo że mamy wiedzę o tym, w jaki sposób Rosja wpływała na wybory w USA, w Polsce dziś prawnie w ogóle nie chronimy się choćby przed tego typu działaniami.

Czy znowu musimy być mądrzy po szkodzie?

 

 

Artykuł ukazał się także na Oko.Press