W ilu mediach społecznościowych masz swój (albo swojej marki) profil?
A kiedy ostatnio aktualizowałeś/-aś swoje opisy na tych profilach?
Trochę czasu już minęło? To teraz przerwij czytanie, wejdź na swoje profile i sprawdź, czy podstawowe informacje są aktualne. A potem koniecznie tutaj wróć – po wskazówki, jak konstruować opisy na profilu, by zachęcić odbiorcę i dostarczyć mu wszystkich niezbędnych informacji.
Twój krótki (a na Facebooku także ten nieco dłuższy) opis na Twoim fanpage`u, stronie czy profilu w social media jest Twoją wizytówką. To z niego odbiorca ma się dowiedzieć, czy dobrze trafił i z kim ma do czynienia. Ze zdziwieniem obserwuję, że to często lekceważony element fanpage`y czy profili – jakbyśmy nie brali pod uwagę, że nie każdy nas zna, że nie każdy będzie miał czas, by prześledzić nasze posty i z nich dowiadywać się najważniejszych rzeczy. Wyjdźmy do odbiorców, postawmy się na ich miejscu – oni chcą od razu wiedzieć, z kim mają do czynienia. Ułatwiajmy im to!
Opis można sformułować na setki sposobów – będzie spełniał swoją rolę, jeśli przekaże o Tobie to, co jest najważniejsze. Może być czysto informacyjny, może być dowcipny, może być cytatem lub niejednoznaczną refleksją – wszystko zależy od tego, jako kto chcesz się prezentować. Nie, nie chodzi o udawanie czy wymyślanie nieprawdy. Po prostu – jesteś człowiekiem wielowymiarowym, interesują się różne rzeczy, zajmujesz się na co dzień wieloma sprawami – tymczasem w opisie musisz dokonać wyboru. Jeśli uznasz, że najlepiej określają Cię słowa: „matka, żona, kochanka” – to (zamieszczone bez kontekstu) nie powiedzą nic na temat Twojej pracy zawodowej czy wiedzy, na pewno nie pasują więc do profilu zawodowego (np. na LinkedIn, Goldenline czy na eksperckim fp na FB). Być może jednak są wspaniałym tekstem do Twego prywatnego profilu (jeśli masz do siebie spory dystans 😉 ), mogą też świetnie pasować do niektórych blogów lifestylowych.
Im mniej masz miejsca na opis, tym precyzyjniej dobieraj słowa – na szczęście zawsze możesz to zaktualizować. 😉 Prowadzisz blog? Dodaj jego adres w opisie (tam gdzie to możliwe, np. na TT). Działasz w określonej branży? Możesz w opisie umieścić jej nazwę jako hashtag, będzie Cię dzięki temu można łatwo zidentyfikować branżowo.
Jeśli nie potrzebujesz identyfikować się bardzo profesjonalnie czy oficjalnie, w opisie możesz pozwolić sobie na trochę luzu. Fajne, dowcipne (ale w granicach dobrego smaku) sformułowania, trafiające w punkt określenia – to jest to, co tygrysy lubią najbardziej! Czasem doskonale bawię się, czytając opisy. Mój ulubiony to opis na profilu znajomego pilota, który napisał o sobie po prostu tak: „W niebie robię”. Piękne, prawda? J
Pomyśl, co chcesz powiedzieć o sobie, kiedy możesz użyć tylko kilku słów? Które określenie Ciebie jest w danym momencie najistotniejsze (ze względu na Twój wizerunek, na cele, które sobie wyznaczasz, albo na to, kim właśnie najbardziej się czujesz)? To się zmienia w różnych okresach życia – i dobrze, zmieniamy się przecież cały czas!
Nie używaj wulgaryzmów, nie obrażaj, nie wyzłośliwiaj się. Kiedy w swoim opisie piszesz: „jestem radykałem katolickim, nienawidzę lewaków” (cytat z Twittera), to przecież dajesz świadectwo tylko sobie samemu. To, co może być dobrze widziane w jakimś wąskim środowisku, niekoniecznie sprawdzi się, gdy na Twój profil wejdzie Twój szef, wykładowca, egzaminator, przyszły teść lub teściowa etc. Przedstaw się tak, by nie wstydzić się za siebie z powodu social media.
Niby tylko kilka słów – ale przecież to po nich mają zidentyfikować Cię ludzie, którzy znają Cię dzięki sieci. Powodzenia w przedstawianiu się! 🙂
Jestem długodystansowcem. Nie wierzę w cuda, szybkie sukcesy, natychmiastowe zyski i błyskawiczne kariery – zarówno off-, jak i online. Nie wierzę i już. Cuda w dziedzinie budowania marki, wizerunku i biznesu zwyczajnie się nie zdarzają. Nawet gdybyśmy prześledzili tzw. kariery błyskawiczne, zawsze okazałoby się, że przed tą karierą jednak było coś innego, że budowanie rozpoczęło się dużo wcześniej, może w innej branży, może z innym pomysłem – ale własne doświadczenia z tego „wcześniej” pozwoliły osiągnąć spektakularny sukces, który możemy obserwować.
Nie wierzę w szybkie sukcesy także w sieci. Nie dlatego, że z natury jestem niewierząca. 😉 Staram się sprawdzać błyskawiczne osiągnięcia. Kiedy czytam raporty o social media i widzę niesamowity skok jakiejś nieznanej dotąd marki, zaczynam dociekać, co się stało. Ostatnio, w raporcie firmy SoTrender nt. polskiego Facebooka znalazłam nieznany kanał telewizyjny. Przyrost fanów na jego profilu FB w ciągu miesiąca podskoczył o prawie 2000 procent! Oho – myślę – albo mega kampania, albo jakiś skandal, albo… Weszłam więc na jego fanpage – bo tam zawsze widać realna sytuację, wystarczy dobrze się przyjrzeć i wiedzieć, na co zwracać uwagę. I co zobaczyłam tym razem? Że fanpage ma tysiące fanów. Ale że jednocześnie pod najnowszymi postami liczbę reakcji można policzyć na palcach jednej ręki… Trzy-cztery lajki, brak komentarzy i udostępnień – tak wyglądały posty na fp, którego liczba fanów w sprawdzanym miesiącu wzrosła o prawie 2000 procent.
Wiecie, co się stało? Oczywiście, to tylko moje przypuszczenie, ale bardzo prawdopodobne. Moim zdaniem ktoś skorzystał z fermy lajków i kupił sobie fanów (na Allegro pełen wybór). Czy to naprawdę daje coś właścicielowi fp, poza wzrostem jednego wskaźnika? Zupełnie nic. Takie budowanie popularności na fałszywych lajkach jest jak budowanie domu na piasku, a to historia doskonale znana z Biblii. Dom na piasku zawali się. Wcześniej lub później, ale na pewno runie z hukiem.
Z budowaniem wizerunku jest jak z budową domu
Prawdziwe budowanie wizerunku marki, firmy, bloggera, osoby publicznej musi potrwać. To jak z budową porządnego domu – nie da się tego zrobić w ciągu jednego dnia, choć oczywiście dużym wysiłkiem można w krótkim czasie postawić ściany, położyć dach i ozdobić wszystko na zewnątrz, żeby ładnie wyglądało. I jeśli komuś o to chodzi – nie ma sprawy. Do takiego budowania najlepsi będą filmowi scenarzyści i ich współpracownicy (scenarzystom pełen szacunek!). Ale jeśli chcesz zbudować coś trwałego, a nie pozorowanego – musisz poświęcić temu znacznie więcej wysiłku. Dom będzie spełniał oczekiwania mieszkańców, jeśli będzie miał solidne fundamenty i dobrze zrobione instalacje, do tego szczelny dach oraz dobrą izolację od zimna. Do tego potrzeba projektu, czasem zbadania gruntu, kilku wyspecjalizowanych ekip robotników, pieniędzy, pracy i czasu.
Tak samo jest z wizerunkiem. Choć wszystko jest tu znacznie mniej namacalne niż podczas budowy domu – potrzeby są identyczne. Żadna jednorazowa akcja nie zbuduje wizerunku marki, jeśli nie będzie pomysłu na to, co zrobić z uzyskanym zainteresowaniem po zakończeniu akcji. Żaden konkurs nie przyniesie długotrwałych efektów, jeśli po jego rozstrzygnięciu zainteresowanie nowych fanów nie zostanie podtrzymane. Bez długofalowego, całościowego projektu budowanie pojedynczych elementów nie przełoży się na skompletowanie całości, bo nigdy nie będzie wiadomo, jak ta całość ma wyglądać. A niby skąd masz wtedy wiedzieć, które elementy są ci potrzebne, a które nie? Niektóre mogą świetnie wyglądać, ale po prostu nie pasują do twojej budowli, a ich składanie będzie stratą czasu. Inne zaś na pierwszy rzut oka są dużo mniej atrakcyjne, ale mogą okazać się podstawą twojej konstrukcji i bez nich po prostu nie da się zrobić ani jednego kroku.
Najpierw zobacz, co ma być na szczycie
Dlatego kiedy rozmawiam z klientami o promocji, marketingu czy PR-e, staram się namówić ich na strategię długoterminową. Tak, by zobaczyli obraz końcowy, jaki chcą osiągnąć po przeprowadzeniu całej kampanii wizerunkowej, i dopiero wtedy zdecydowali się na podjęcie jakichkolwiek działań – zawsze z pytaniem kontrolnym: czy to działanie pomoże mi w dążeniu do osiągnięcia mojego celu? W budowaniu wizerunku każdej marki działań wizerunkowych i promocyjnych można podjąć setki, problemem jest, na które z nich się zdecydować. Na jakiego typu reklamę (i gdzie) wydać pieniądze, w jakich wydarzeniach uczestniczyć, z kim współpracować, gdzie się pokazywać – a z kim nie? Bo odmawiać też się trzeba nauczyć – ale też trzeba doskonale wiedzieć, dlaczego się odmówiło.
To ma sens tylko wtedy, gdy masz swoją strategię. I to naprawdę działa – choć wymaga czasu i wysiłku, daje stabilne, długoterminowe efekty. Jest jak powolne wchodzenie pod górę – krok za krokiem, mozolnie, ocierając pot z czoła. Nie, nie jest efektownym lotem helikopterem na szczyt. Wiem, czasem każdemu chciałoby się polecieć helikopterem na samą górę, tam wysiąść i napawać się swoim osiągnięciem – ale bez przejścia samodzielnie drogi w dłuższej perspektywie będziemy zupełnie bezradni.
Wleciałeś na szczyt helikopterem? Ok – ale co dalej?
Wyobraź sobie tę sytuację – wleciałeś na górę w ciągu kilkudziesięciu minut. Byłeś nikim – teraz jesteś na szczycie. Gigantyczny sukces! Oklaski, reflektory, dziennikarze, bankiety, sława. Po pięciu minutach jednak światła gasną, a oklaski brzmią już dla kogoś innego. Musisz iść dalej. I… nie wiesz, jak! Bo przecież nie znasz drogi, a nie masz doświadczeń, dzięki którym potrafiłbyś rozróżnić drogę dobrą od niewłaściwej. Nie wiesz też, jak to jest iść tak długo, co trzeba ze sobą mieć, kto może pomóc, a komu nie wolno ufać. Gdybyś doszedł na szczyt sam, z mozołem, krok za krokiem – dalsza droga byłaby znacznie prostsza właśnie dzięki doświadczeniom.
Nie narzekaj więc tak bardzo, jeśli teraz się mozolisz, ocierasz pot z czoła, szczytu nie widać, a w zasięgu wzroku tylko kolejne zakręty, zakręty i zakręty… Rób po prostu kolejny krok. Czasem się zatrzymaj i rozejrzyj, czy nie zboczyłeś ze swojej ścieżki. Przypomnij sobie cel i wybierz drogę, która cię do niego zaprowadzi.
Tak jest w każdym działaniu. W budowaniu wizerunku też. Zachęcam gorąco – zbuduj swoją strategię długodystansową. Zobacz, co jest twoim najważniejszym celem. W odniesieniu do niego dookreśl mniejsze cele – punkty węzłowe na twojej drodze do celu. Mogą być alternatywne, mogą być nieliniowe (wtedy, gdy do twego celu prowadzi kilka ścieżek). Do nich dopasuj działania: organizowane eventy, udział w wydarzeniach, zabieranie głosu na określone tematy (a na inne nie, bo się nimi nie zajmujesz). Dzięki temu będziesz wiedzieć, po co organizujesz konkurs na FB albo do kogo chcesz dotrzeć ze swoją reklamą np. na Instagramie, portalu informacyjnym czy w telewizji, dla kogo wieszasz banery w mieście czy wrzucasz ulotki do skrzynek pocztowych. Będziesz też wiedzieć, którą z ofert współpracy wybrać, a którą odrzucić.
I chociaż nie znajdziesz się na szczycie natychmiast – gwarantuję ci, że po pół roku zobaczysz pierwsze konkretne oferty, a gdy po roku obejrzysz się do tyłu, okaże się, że przeszedłeś prawdziwy kawał drogi i jesteś już dużo, dużo wyżej…
Kiedy czytasz poradniki o tym, jak powinno się pisać w social media, prowadzić profile i fanpage społecznościowe, pewnie co chwilę natykasz się na tę samą radę: pisz tak, żeby wywoływać emocje. Nawet jeśli prowadzisz super profesjonalny profil – pisz tak, by to budziło emocje. Dlaczego? Dlaczego nie można zrezygnować z emocji, skupić się na części merytorycznej czy produktowej – i osiągnąć sukcesu w social media?
Jeśli ten emocjonalny wymóg budzi w Tobie sprzeciw (czyli – zauważ – budzi w Tobie emocje negatywne ), jeśli masz dość zastanawiania się nad emocjonalnymi postami – ten wpis jest właśnie dla Ciebie! Postaram się wyjaśnić, o co chodzi.
To emocje rządzą światem!
Nie pieniądze? Ano nie. Pieniądze są za to doskonałym środkiem do wywoływania emocji, i najczęściej właśnie do tego je wykorzystujemy (np. sprawiamy sobie jakąś przyjemność). Emocje są najsilniejszym motywatorem do podejmowania działań – nic i nikt ich nie zastąpi. Nie wierzysz? Przypomnij sobie, co ostatnio wywołało Twoją natychmiastową reakcję i co czułeś tuż przed zareagowaniem. Było intensywnie?
Np. teraz, gdy piszę ten tekst, za oknem mego mieszkania, na rusztowaniu sąsiedniego budynku jakiś robotnik pracuje z gigantycznym urządzeniem do czyszczenia elewacji, które warczy i huczy. Usiadłam pisać tekst – i on dokładnie w tym samym momencie włączył to urządzenie.
Moje emocje gwałtownie rosną i czuję, że jeszcze chwila, a zacznę krzyczeć do pana, żeby to wyłączył, albo wręcz wyjdę do niego na podwórko, żeby z nim podyskutować – powstrzymuje mnie jedynie wysokość rusztowania, na którym ów pan pracuje….
Gdyby nie emocje – nie przyszłoby mi do głowy żadne wychodzenie ani tym bardziej żadne krzyki.
Wszyscy tak mamy – dużo szybciej podejmujemy działanie pod wpływem emocji niż chłodnej, zdroworozsądkowej kalkulacji. Marketingowcy sprzedażowi wiedzą o tym od dawna, dlatego starają się na wszelkie możliwe sposoby wzbudzić w nas (zazwyczaj) pozytywne emocje, których efektem będzie kupno jakiegoś produktu.
Ale emocje to nie tylko podstawa handlu. Emocje są tak naprawdę siłą napędową świata, w którym żyjemy. Wystarczy poczytać książki historyczne… Sięgając do bliższych nam wydarzeń – przecież gdyby nie wściekłość robotników gdańskiej stoczni (i wielu innych Polaków), nie byłoby wielkich strajków w Polsce, Lecha Wałęsy jako przywódcy i wielkiego ruchu „Solidarności” w Polsce. Gdyby nie wielkie emocje Niemców (nie tylko wściekłość, ale też gigantyczna tęsknota rodzin rozdzielonych przez lata murem), nie runąłby berliński mur. Emocje potrafią realnie zmieniać świat. Wiążą lub rozdzielają ludzi. Są potężną siłą.
Social media to relacje, a więc i emocje
Dlaczego o tym piszę? Bo dokładnie ten sam mechanizm działa w mediach społecznościowych. Social media są pod tym względem specyficzną przestrzenią w sieci – wywoływanie emocji w odbiorcach nie jest niezbędne przy wszystkich działaniach w internecie. Wszelkie poradnicze strony, tutoriale, czysto merytoryczne przestrzenie nie potrzebują emocjonalnych dodatków – mają być po prostu użyteczne i takie są. Tego typu treści najczęściej znajdujemy posługując się wyszukiwarkami, korzystamy z nich – i nigdy więcej do nich nie wracamy, chyba że regularnie zajmujemy się danym tematem.
Czego innego jednak oczekujemy od social media. W nich szukamy ludzi. Budujemy relacje, odnawiamy znajomości, zaprzyjaźniamy się, zakochujemy. A relacje zbudowane są właśnie z emocji. Ktoś budzi w nas awersję, ktoś inny wydaje się być bardzo życzliwy, jeszcze inny to po prostu bratnia dusza.
(Pan na rusztowaniu z ciągle warczącym urządzeniem zdecydowanie budzi we mnie awersję!)
W mediach społecznościowych odtwarzamy mechanizmy życia społecznego, a w nim emocje są podstawą funkcjonowania. I jest tak samo jak w życiu: przyciąga nas do tych, którzy budzą w nas pozytywne emocje, konfrontujemy się z tymi, którzy wywołują negatywne, a zupełnie nie pamiętamy o tych, którzy wydają się nam po prostu nudni. Takich unikamy, zapominamy o nich, lekceważymy. Zwyczajnie dla nas nie istnieją. Chyba że muszą (jak np. szef w pracy).
Najgorzej, gdy stale przynudzasz
I tu dochodzimy do clou pytania o emocje na profilach i fanpage`ach. Jeśli nasze posty nie wywołują żadnych emocji w odbiorcach – oceniają nasz profil jako nudny i więcej się nim nie zajmują. Po co zawracać sobie głowę jakimś nudziarstwem, skoro post dalej toczy się poruszająca dyskusja, ktoś się zakochał, ktoś zezłościł, a jeszcze ktoś inny – obraził. Albo napisał coś takiego, że nie możemy pozostać wobec tego obojętni, bo jak tak można, skandal, absurd, porażka! Ach, jakie to wciągające, prawda? Nie można się oderwać.
Zasada jest więc prosta: jeśli chcesz mieć zaangażowanych odbiorców, ty także musisz budzić emocje. Aktywni użytkownicy social media mają na to różne patenty. Jedni szokują – bo nic nie wywołuje większego zaangażowania niż dobry skandal. Inni używają w postach bardzo wielu określeń nacechowanych emocjonalnie. Np. ach, jaki słodki! Mój Ty koteczku, pimpusiu, rybko, kochanie moje! Świat jest taki słodki, mój chłopak taki cudowny, moja bluzka najpiękniejsza na świecie, wspaniała podróż, najlepsza kawa, najlepsza oferta najwspanialszej firmy w Polsce. Albo w drugą stronę: co za beznadziejny świat, znowu nas robią w…, świnie, buraki, oszukują, kłamią, to spisek!
Postaw na autentyczność!
Jeśli jednak Ty nie chcesz popadać w przesadę w żadną ze stron i nadal nie wiesz, jaki sposób na budowanie emocji wybrać – mam dla Ciebie wskazówkę: BĄDŹ AUTENTYCZNY/-A. Czyli przekazuj emocje przefiltrowane przez siebie. Korzystaj z tego, co dzieje się w Twoim otoczeniu – oczywiście świadomie, nie non stop, bo i nie zawsze Twoje emocje będą pasować do profilu, który prowadzisz – trzeba o tym pamiętać. Ale dość często jako społeczność odczuwamy pewne rzeczy podobnie. Kiedy robi się ciepło i świeci słońce – czujemy radość. W poniedziałkowe poranki nie chce nam się iść do pracy. W piątki myślimy tylko o weekendzie. Jak wskazują badania, ok. 10-tej i 14-tej marzymy o kawie. Zimą tęsknimy do lata. Gdy długo pada i jest pochmurno, szukamy słońca. Gdy Polska wygrywa mecz w piłkę nożną, Polaków ogarnia szalony entuzjazm. Spróbuj wpisywać się w emocje wspólne jakiejś społeczności – jakiej, to zależy od tego, do kogo kierujesz swój przekaz. Czasem można je zaobserwować w grupach gromadzących Twoich odbiorców (np. na FB) – tam dość szybko widać, co budzi najwięcej reakcji. Sprawdzaj, testuj, próbuj, pytaj znajomych i samego (samą) siebie – a po takim treningu nauczysz się budować emocje w social media. Trzymam za Ciebie kciuki! J
Ps. Pan na rusztowaniu wyłączył urządzenie. Świat od razu wydaje mi się życzliwszy. Może zerknę na FB, co tam nowego znajomi napisali?
Dziś o tym, co mnie wkurza w socialmediowej praktyce, a co regularnie obserwuję. Social media to nie matematyka! SM to ludzie!
Dlatego jasno, prosto i wyraziście chcę przypomnieć o tym, co w mediach społecznościowych najistotniejsze – oraz jak to budować. Zapewniam, to będzie użyteczny tekst (jak się wkurzam, to jestem baaardzo merytoryczna. 😉 )
Choć na pierwszy rzut oka media społecznościowe mogą robić wrażenie matematycznych – wszak poziom reakcji i zaangażowania mierzymy w nich za pomocą liczb, mamy więc zasięgi, liczbę lajków, komentarzy i udostępnień, statystyki na temat naszych odbiorców, najlepsze dni i godziny wrzucania postów, i wreszcie słynny algorytm Facebooka, uwzględniający 10 tysięcy zmiennych… Ale tylko na pierwszy rzut oka! Zapewniam Was – opierając się tylko na liczbach i dążąc jedynie do wysokich liczbowych odczytów nie zrobicie dobrych profili w mediach społecznościowych! Bo w nich naprawdę liczy się zupełnie co innego. Dopiero umiejętność posługiwania się TYM budzi reakcje i zaangażowanie – i wtedy właśnie rosną nam wskaźniki.
Te tajemnicze składniki to: EMOCJE i RELACJE.
Stąd dzisiejsze równanie:
Em + Re = Social media
Zapisałam tę zasadę matematycznie z nadzieją, że trafi ono do tych, którzy poza matematyką w social media świata nie widzą (są tacy, uwierzcie). 😉
Media społecznościowe z założenia służą do budowania relacji, nie do sprzedaży i robienia biznesu. Ta funkcja jest w nich kluczowa do dziś, dlatego dobrze się w nich mają te dziedziny życia, które zależą od dobrych relacji z ludźmi. Działalność publiczna to najbardziej podstawowa dziedzina, ale social media pasują też do wielu przestrzeni biznesowych. Jeśli Twój biznes potrzebuje stałej sieci klientów z częstym dostępem do informacji, ciągłego napływu nowych klientów, marketingu szeptanego, influencerów (czyli ludzi, którzy mają wpływ na wybory zakupowe dokonywane przez innych) – to social media pomogą Ci w rozkręcaniu biznesu. Ale: jeśli sprzedajesz czołgi lub lokomotywy – nie potrzebujesz mediów społecznościowych (liczba potencjalnych klientów jest ograniczona, potrzebujesz raczej lobbingu niż social media). Podobnie, gdy sprzedajesz chleb w osiedlowej piekarni (i nie chcesz podbić całego miasta) – tu w pełni wystarczy Ci dobra działalność w realu.
Pierwsze pytanie brzmi więc: czy potrzebujesz social media w swojej działalności?
Jeśli tak, postaw na świadome budowanie relacji z ludźmi i tworzenie społeczności wokół swojej marki. Społeczność buduje się przez:
– reagowanie na potrzeby członków społeczności,
– obecność,
– dobry kontakt ,
– wspólne emocje.
Jeśli zabraknie któregokolwiek z tych elementów, żaden profil na FB, TT, LinkedIn, Instagramie, Snapie etc. – nic nie da.
Społeczność buduje się tak samo w realu, te zasady nie są więc niczym nowym. Na co dzień jednak niewielu z nas zajmuje się tworzeniem wspólnoty, zaś prowadzeniem fanpage`y w social media – o tak, tym zajmujemy się już praktycznie masowo.
Przeanalizuj swój fp i sprawdź, czy rzeczywiście:
Określiłeś krąg swoich odbiorców: czy wiesz, do kogo piszesz?
Znasz potrzeby swoich odbiorców, rozpoznałeś je wcześniej lub ostatnio: choćby przez szereg rozmów, znajomość środowiska w realu, znajomość klientów danej branży, badania sondażowe etc., oraz reagujesz na potrzeby zgłaszane w komentarzach, postach, wiadomościach.
Jesteś obecny i jest z Tobą dobry kontakt, tzn. Twoi odbiorcy mogą na Ciebie liczyć. Nie chodzi o to, by siedzieć w sieci przez 24 godziny na dobę, ale by reagować na pytania i komentarze, wyjaśniać, dyskutować, wspierać, reagować, odpowiadać na wiadomości i maile. Tak jak w realu – nie zbudujesz żadnej społeczności, jeśli całe Twoje działanie będzie polegało na prezentowaniu siebie. Ludzie raczej nie szukają w social media ani w ogóle w Internecie miejsc, w których można przeczytać o tym, co potrafisz czy co się dzieje w Twoim życiu. Mają własne życie i własne problemy. Ludzie szukają tego, co jest im samym potrzebne albo co budzi w nich emocje. Daj im to. Bądź z nimi. I niech kontakt z Tobą nie będzie tylko kontaktem ze sprzedawcą prezentującym produkty – jeśli już coś sprzedajesz, staraj się poznać swego klienta, zatroszcz się o niego, zindywidualizuj go – a wróci do Ciebie wielokrotnie i jeszcze poleci znajomym. To wymaga energii i czasu – jednak daje też ogromny i rozłożony w czasie zysk.
Dajesz możliwość wspólnego doświadczania emocji: wrzucasz poruszające posty, pokazujesz swoje emocje (coś Cię wkurzyło i dlatego się tym dzielisz, przeżywasz wielki sukces – i informujesz o tej radości), udostępniasz budzące emocje materiały video, zdjęcia, linkujesz emocjonalne teksty? Nie bez powodu we wszystkich mediach społecznościowych podstawowym narzędziem do kontaktu są emotikony – bo to właśnie ludzkie emocje nakręcają ruch w social media. Coś Cię porusza – podajesz dalej. Coś jest Ci zupełnie obojętne – to zostawiasz to bez jakiegokolwiek kliknięcia. Żyjemy w czasach zalewu informacji, musimy je hierarchizować – i zawsze za ważne uznajemy te, które nas poruszyły albo które uznaliśmy za pomocne. To dlatego np. na YouTube największym zainteresowaniem cieszą się filmy rozrywkowe (emocje) oraz tutoriale (dzięki nim można się nauczyć tego, co jest nam potrzebne).
Najgorszą recenzją dla profilu każdej marki jest stwierdzenie, ze zamieszczane na nim posty są po prostu… nudne. Ok, dla Ciebie są ciekawe? Spróbuj postawić się na miejscu odbiorcy i sprawdź, jak to wygląda z jego punktu widzenia.
Wiadomo – nie każdy post będzie mega emocjonalny. Ale niech przynajmniej co trzeci jakoś porusza!
Jeśli nie stosujesz tych zasad – zmień to. Zacznij świadomie budować społeczność wokół swojej marki. A dopiero potem zajmij się matematyką – niech będzie dla Ciebie wskazówką, co się podoba Twoim odbiorcom, co zupełnie nie budzi zainteresowania, kiedy lepiej publikować. Ale tylko wskazówką, a nie całym socialmediowym światem.
Jesteś żonaty/zamężna, czy jesteś singlem? Wolisz partie liberalne czy konserwatywne? Jesteś religijny czy nie? Ja nie wiem. Ty wiesz. Ale wie też – sieć. Coraz głośniej mówi się o metodzie analizy naszych śladów zostawianych w sieci, stworzonej na Uniwersytecie Stanforda przez Polaka, dr. Michała Kosińskiego. Wymyślił on, w jaki sposób zanalizować nasze lajki, komentarze, udostępnienia , czyli wszelkie aktywności na Facebooku, by na ich podstawie stworzyć (bez naszego udziału) indywidualny profil każdego użytkownika FB. I nie, to nie jest fajna zabawa. To potężne narzędzie, które można wykorzystywać w rozmaity sposób – także w ten niebezpieczny: do manipulacji.
Zanim jednak wyjaśnię, dlaczego jest to niebezpieczne, sprawdź na stronie Uniwersytetu w Cambridge, co mówią o Tobie Twoje lajki (twórcy tej wersji zapewniają, że nie gromadzą danych zebranych podczas analizy): https://applymagicsauce.com/demo.html
Zwróć uwagę, że nie musisz wypełniać żadnego tekstu, odpowiadać na żadne pytania – wystarczy połączenie z Twoim profilem na Facebooku.
Już? I jak wyniki – prawdziwe w znacznym stopniu?
A teraz wyobraź sobie, że jesteś właścicielem międzynarodowej korporacji, która sprzedaje luksusowe samochody. Ze swoją nową ofertą chcesz dotrzeć tylko do klientów, których stać na luksus. Kupujesz więc usługę analizy profili na FB pod kątem finansowym, korzystania z dóbr luksusowych etc. – i za jakiś czas masz swoich klientów. System jest tak zbudowany, że już dziś można nie tylko zanalizować profile, ale też do właścicieli profili wysłać spersonalizowaną ofertę zwrotną – zatem Twoją luksusową ofertę zobaczą tylko wybrani, i nikt więcej. Trafność reklamy – chyba powyżej 90 proc.
To nic groźnego, prawda? Nawet fajne.
A teraz wyobraź sobie, że jest polityk, który chce zostać prezydentem swojego kraju. Wie, że potrzebuje masowego poparcia. Zamawia analizy profili obywateli swego państwa dzięki FB (choć można oczywiście analizować inne ślady w sieci, nie muszą być zostawiane na FB). Uzyskane wyniki selekcjonuje wg oczekiwań obywateli: ci chcą mieć dostęp do broni bez zezwoleń, inni chcą zakazu sprzedaży broni; ci są za polowaniami na zwierzęta; inni są za zakazem polowań – i tak dalej. A potem każdej z tych grup wysyła swój program wyborczy z pełnym dostosowaniem postulatów do oczekiwań wyborców. Czyli ci, którzy chcą polowań – dostają informację, że ów polityk też tego chce. Ale ci, którzy nie chcą polowań, dostają informację, że ten sam polityk jest za wprowadzeniem zakazu. Wygrywa wybory? Na pewno. Przecież daje wszystkim to, czego oczekują. W kampanii oczywiście.
Czy to jest oszustwo? Sam odpowiedz na to pytanie.
Czy to jest manipulacja? Stuprocentowa.
Czy to jest odległa przyszłość, która nie należy się dziś martwić? Skąd! Jest już polityk, który w ten sposób (jeśli chodzi o narzędzia) prowadził swoją kampanię. I wygrał. To Donald Trump, prezydent USA.
Fatalne, prawda? Moim zdaniem również przerażające. Trochę – choć na szczęście na zupełnie inną skalę – jest podobne do dylematu Alfreda Nobla, który wynalazł dynamit. A potem zobaczył, że jego wynalazek jest używany do zabijania ludzi… Narzędzie jak zawsze jest tylko narzędziem. Reszta zależy od tego, jak je wykorzystamy. Młotek może służyć do wbijania gwoździ – albo do pozbawienia kogoś życia. Analiza profili w sieci może służyć docieraniu z właściwymi informacji do właściwych ludzi. Ale może być podstawą manipulacji na wielką skalę.
Ratunkiem jest nasza własna analiza tego, co jest nam podsuwane w sieci; szukanie innych źródeł informacji na własną rękę; porównywanie propozycji, które do nas docierają, z propozycjami, które dostają inni. To wymaga aktywności, krytycznego myślenia, ciągłego uczenia się. Ale moim zdaniem warto. Jeśli zdamy się tylko na to, co do nas trafia, może się okazać, że też jesteśmy narzędziem. Tylko narzędziem. W rękach największych manipulatorów świata. A jak nas wykorzystają, to będzie zależało od ich interesów, nie od naszej woli.
Czy wiesz, że żyjesz w bańce? Informacyjnej. Albo inaczej – filtrującej. Żyjesz w niej zwłaszcza wtedy, gdy jesteś użytkownikiem social media, blogujesz i czytasz blogi, serfujesz po necie. Bańka – jak to bańka – jest przezroczysta, a więc w zasadzie niewidzialna. Nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, jednak będąc w środku jesteś skutecznie odcięty od reszty świata. Znasz tylko to, co mieści się pod bańkową kopułą. Do reszty nie masz dostępu. Jest ci miło, bo ciągle obracasz się w znanym sobie świecie, przyjemnym i wygodnym, a jeśli nawet coś w nim nie jest wygodne – to na tyle znane, że już się do tego przyzwyczaiłeś.
W Twojej bańce znajomi mają podobne opinie. Koledzy robią w zasadzie to samo, co Ty. Koleżanki chodzą na podobne filmy, używają tych samych kosmetyków i czytają fajne książki. W gazetach, które czytasz w sieci, piszą to, co zgadza się z Twoimi poglądami. W telewizji wybierasz programy podpowiadane przez znajomych – więc dalej jest miło. Jest znajomo, czyli – sympatycznie.
Tyle tylko, że to jedno wielkie złudzenie. Mit. Ułuda. Albo po prostu – manipulacja. Czy na pewno chcesz tak żyć?
Nie, wcale nie piszę teraz o ruchu New Age. Piszę o internecie, biznesie i pieniądzach. I gigantycznej walce o wpływy, a więc również o polityce – tej największej, globalnej.
Jak to działa?
Wielkie korporacje dominujące w sieci cały czas analizują nasze działania w internecie. Zapisują, czego szukamy, czym jesteśmy zainteresowani, na jakie strony wchodzimy. Jakie treści lajkujemy, co udostępniamy, w jakich dyskusjach bierzemy udział. Jakie sprawdzamy ogłoszenia, z jakich porównywarek korzystamy. Gdybyś dzięki tym danym przeanalizował działania jednego człowieka, mógłbyś go bardzo dokładnie poznać. Podejrzewam, że znacznie dokładniej, niż on sam by sobie tego życzył.
Dobrze, ok, to nic nowego – powiesz. Każdy choć odrobinę bardziej świadomy użytkownik sieci czytał wiele razy o zbieraniu danych przez korporacje. Algorytm Facebooka działa przecież obliczając ponad 100 000 zmiennych – i na ich podstawie podsuwa nam te, a nie inne posty do lajkowania, wyświetla reklamy na tablicy, podpowiada znajomych itd.
Kluczowe jednak są konsekwencje tych algorytmicznych analiz – konsekwencje, które sami ponosimy. Otóż skoro w sieci cały czas dostajemy tylko to, czego oczekujemy, nie mamy szans zobaczyć tego, czego… nie chcemy – a co przecież istnieje! Nie mamy szansy na to, by: przeczytać skrajnie odmienne opinie, zobaczyć posty osób z zupełnie innego środowiska, włączyć się w dyskusję znajomych o odmiennych poglądach politycznych czy o innych zainteresowaniach. Dostajemy to, co znajome i to, co podobne – a jednocześnie jesteśmy odcinani od tego, co inne.
Dzięki bańce informacyjnej świat wydaje nam się cudownie jednorodny, przy czym nie budzi to naszych wątpliwości. Przecież w social media czytamy tyle wpisów, mamy tak wielu znajomych, uczestniczymy w licznych dyskusjach – a większość dyskutantów albo się z nami zgadza, albo ma poglądy inne od naszych, ale nie jakoś skrajnie rozbieżne. Świat jawi się nam jako przestrzeń wypełniona ludźmi podobnymi do nas.
Jest miło – ale…
Jest miło tylko do pewnego momentu. Przychodzą chwile, podczas których zderzamy się z innymi bańkami – i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, okazuje się, że rzeczywistość jest chaotyczna, niejednorodna, kompletnie pomieszana i podzielona. Nasza bańka informacyjna zderza się z inną – w każdej siedzą zadowoleni ze swojej przestrzeni ludzie, którzy zapomnieli (albo nie wiedzą), że obok są inne bańki z zupełnie innymi światami…
Moment zderzenia jest bolesny. Nagle świat przestaje być zrozumiały, a to wywołuje poczucie zagrożenia. Bo skoro wszyscy do tej pory byli tak do mnie podobni – dlaczego wyniki wyborów są zupełnie inne niż te, jakich oczekiwaliśmy? Przecież wszyscy wokół myślą prawie tak samo, skąd więc te głosy na przeciwników politycznych? Skoro wszyscy piszą, że nie oglądają TVP, skąd te miliony widzów wykazywane w zestawieniach? Skoro wszyscy są przeciw przyjęciu uchodźców, dlaczego podejmują decyzje o tym, żeby jednak otworzyć dla uchodźców granice? Skoro wszyscy chcą walczyć, co tu robią ci wstrętni pacyfiści? Skoro wszyscy wiedzą, że łosie to zło, bo wyłażą na drogi prosto pod samochody, skąd się biorą nagle ci dziwaczni ekolodzy? I odwrotnie – skoro wszyscy mówią o konieczności chronienia przyrody, skąd się biorą tak liczni zwolennicy wycinki lasów? Przecież nigdy, podczas żadnej dyskusji w social media, się z nimi nie spotkałem!
Żyjąc w bańkach informacyjnych tracimy kontakt z ludźmi o innych poglądach. Nie wiemy, o czym myślą, czego pragną, na co się nie zgadzają. Trochę przypomina mi to średniowiecze, gdy ludzie żyli w swoich wioskach, nie mając kontaktu z sąsiadami odległymi o tydzień drogi od ich wsi. Zycie toczyło się tylko tu, w tej jednej wiosce, może jeszcze w kilku innych obok – ale na tym kończył się świat. Dziś mamy globalizację, ale tak naprawdę dalej żyjemy w średniowiecznych wioskach, coraz bardziej jednorodnych – tyle że cyfrowych.
Uwaga, zderzenie! Dwie Polski, dwie bańki informacyjne
To może tłumaczyć obserwowany dziś w naszym kraju biegunowy podział na tzw. dwie Polski, przestrzenie ludzi o skrajnie odmiennych poglądach na to, jak powinien wyglądać świat i nasza codzienność. Mieszkańcy każdej z tych polskich baniek informacyjnych są przekonani o swoich racjach – i o kompletnej ignorancji drugiej strony. Kiedy bańki zderzają się (a dzieje się to bardzo często), pojawia się poczucie zagrożenia. Tak naprawdę wynika ono z niemożności poznania, braku kontaktu, a przez to – braku zrozumienia. W momencie zderzenia nie wiemy jednak, że problem można by rozwiązać kontaktując się ze sobą. W momencie zderzenia ktoś zaburza nam bezpieczny, poukładany świat – trzeba go jak najszybciej odseparować. Rozpoczynamy więc walkę z „innym”, a celem walki jest jak najszybsze odsunięcie się od niepasującej do nas bańki informacyjnej. Dystans rośnie – i wtedy znów wraca spokój…
Niestety, lekarstwem nie jest zwykła rozmowa – ona już dziś nie wystarczy. Mówimy przecież o zderzeniu dwóch światów – a ich odmienności nie da się zaakceptować podczas zwyczajnej rozmowy.
Sieciowe korporacje są zainteresowane podtrzymywaniem naszych baniek. Dzięki temu łatwiej im docierać do odbiorców z celowanymi reklamami, sterować zachowaniami konsumpcyjnymi. Wielcy gracze mogą w coraz większym stopniu kontrolować całe środowiska, wpływać na ich zachowania, kreować mody, trendy, antytrendy. Przy czym obiekty tej kontroli nie są jej świadome. Nikt nas przecież nie pytał o zgodę na zamknięcie w bańce informacyjnej. A jeśli dzieje się to bez naszej zgody – jest czystą manipulacją. Jej rozmiary dziś nawet trudno określić.
Czy to jest dobre dla nas?
Nie wiem.
Może każdy musi znaleźć własną odpowiedź – czy woli zamknięty świat ludzi podobnych do niego, w którym jest bezpiecznie do momentu zderzenia, czy chciałby poznać świat też poza własną bańką.
Chcę dziś opowiedzieć o zasadzie, która jest moim credo w social media. To właśnie ona sprawia, że widzę sens mediów społecznościowych i stawiam na ich rozwój. Ta bardzo prosta zasada dla mnie jest oczywista, ale obserwując profile firm, instytucji i osób publicznych widzę, że oczywistą nie jest. Zależy mi na przekonaniu cię, że ona może być też twoim credo – a dzięki niej zmienisz swoje postrzeganie mediów społecznościowych i stworzysz dzięki nim dodatkową wartość w twoim życiu.
Credo jest proste: social media to relacje! Social media to rozmowa. Ciągły dialog. Wymiana – myśli, poglądów, spostrzeżeń, przeżyć, historii.
Media społecznościowe służą do budowania i rozwijania relacji między ludźmi. Mają nam ułatwiać komunikowanie się – a komunikacja jest zawsze dwustronna, musi mieć nadawcę i odbiorcę, musi nastąpić między nimi wymiana komunikatu. To nie jest teoria – to czysta, codzienna praktyka! A przynajmniej powinna taką być.
Już przekładam to na język codziennych praktyk na SM. Po pierwsze – social media nie służą do pokazywania innym, jaki jestem genialny i/albo piękny. Nie są również tablicą ogłoszeniową przeniesioną z korytarza Waszej instytucji na tablicę Waszego profilu. SM to nie dodatkowa przestrzeń sprzedażowa, gazeta z ogłoszeniami (w wersji elektronicznej) ani biuletyn informacji publicznej urzędu. Social media to przestrzeń rozmowy, opowieści, wymiany – doświadczeń, historii, poglądów, opinii. Nawet więc jeśli tworzycie na FB sklep – powinniście pamiętać, że celem nie jest sprzedaż (albo nie tylko ona), lecz komunikacja z klientem, reagowanie na jego potrzeby, podpowiadanie mu najlepszych rozwiązań. Dobry handel zawsze zaczyna się od komunikacji między sprzedającym a kupującym, dobry sprzedawca najpierw pozna potrzeby klienta, zanim zaproponuje mu towar. Transakcja jest finałem spotkania sprzedawcy i klienta – a to właśnie jakość tego spotkania decyduje o tym, czy klient wróci do sklepu.
Jeśli prowadzisz fanpage instytucji publicznej – pamiętaj, masz pod swoją opieką przestrzeń rozmowy. Komentarze, także te krytyczne (o ile nie są czystym hejtem, czyli wulgarnym obrażaniem instytucji i ludzi dookoła), są cenne – bo dają ci możliwość przedstawienia swego punktu widzenia, twoich argumentów, dają ci szanse na naprawienie błędów, zmianę sposobu działania. Odpowiadaj, opowiadaj, odpisuj. Pokaż, że widzisz swoich odbiorców, że ich opinie są dla ciebie ważne, że liczysz się z ich zdaniem.
Fatalnym błędem – za to bardzo, bardzo częstym – jest traktowanie SM jako miejsca, do którego „wrzucamy” różne historie o sobie (czy o firmie, instytucji, kliencie etc.) – a inni mają te historie polubić. Ewentualnie napisać, że im się podobają. I udostępnić. A jeśli pod postem rozwija się dyskusja – właściciel głównego posta… znika. Po prostu nie istnieje. Nie ma żadnej odpowiedzi, żadnej reakcji, argumentacji, wyjaśnień, dopowiedzeń. Wrzucił post – i zostawił. Bo przecież najważniejsze to wrzucić ileś postów tygodniowo. Ewentualnie uzyskać dużą liczbę lajków – i to już jest maksymalne osiągnięcie.
Nieprawda! To jest przedmiotowe traktowanie innych użytkowników SM – tymczasem oni nie „służą” do napędzania ruchu na Twojej stronie. Oni wchodzą w interakcję z tym, co napisałeś w poście, bo chcą z Tobą rozmawiać, dyskutować, poznać twoją opinię na tematy, które ich nurtują. REAGUJ! BĄDŹ Z LUDŹMI!
W teorii marketingu mówi się o tym, że marketing w mediach społecznościowych jest wielokierunkowy (czyli przekaz idzie przynajmniej w dwie strony: od odbiorcy do nadawcy i od nadawcy do odbiorcy), w odróżnieniu od jednokierunkowego w postaci typowej reklamy np. nadawanej w telewizji, kiedy odbiorca generuje przekaz do nadawcy, ale nie dostaje od nadawcy informacji zwrotnej.
Wykorzystaj to! Posłuchaj, co mówią ci, do których chcesz dotrzeć. Porozmawiaj z nimi. Jeśli reprezentujesz dużą firmę, być może jej fanpage powinien być przede wszystkim elektronicznym biurem obsługi klienta – szybko reagującym, przekazującym zgłoszenia do realnych działów firmowych – i wyjaśniającym klientom sytuację. W ten sposób stara się działać np. fanpage Telewizji Kablowej Vectra – i wychodzi mu to całkiem nieźle. To też dobra opcja dla wielu instytucji usługowych, komunalnych. Jeśli szefostwo takiej instytucji rozumie, że jej podstawowym celem jest pomaganie ludziom – social media są wymarzonym miejscem realizacji tego celu.
Jeśli jesteś osobą publiczną, ekspertem, budujesz swój wizerunek jako lidera opinii publicznej – chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak ważne jest dla ciebie dotarcie do ludzi. Ale nie dotarcie rozumiane jako „wrzucenie” posta, żeby wszyscy zobaczyli, jaki jesteś genialny, piękny, cudowny i idealny – tylko dotarcie ze swoją argumentacją, opiniami, przekonywanie ludzi do swego zdania, swoich działań, pomysłów – przez rozmowę właśnie. Wrzucasz post? Czytaj komentarze i włącz się w dyskusję.Dołącz do grupy, w której skupiają się ludzie zainteresowani tematyka, na której ci zależy – czytaj, komentuj, rozmawiaj. Obserwuj innych liderów i ekspertów z ważnego dla ciebie środowiska – i włączaj się w debatę! W ten sposób poznasz innych, ale i ty sam dasz się poznać. Jeśli to, co piszesz, spodoba się innym, będzie zwiększał swoje wpływy, poszerzał swoje możliwości zawodowe, budował rozległą sieć znajomych – nie wspomnę o tym, że możesz po prostu dowiedzieć się wielu nowych rzeczy.
Social media to relacje! Social media to rozmowa. Pomyśl o nich w ten sposób – i zastanów się, jak zmienić swój profil oraz prowadzone przez Ciebie fanpage – by stały się przestrzenią rozmowy, dobrym spotkaniem znajomych, a nie tablicą ogłoszeniową twoich ( i tylko twoich) sukcesów.
Królową polskiego (i nie tylko polskiego) marketingu staje się… opowieść. Story. Najlepiej w wydaniu video.
Kampania ze znanym Youtuberem, druga – ze znanymi włoskimi restauratorami; do tego filmy, które nie istnieją, oraz Kuchnia Spotkań – te projekty święciły triumfy podczas tegorocznej gali Złotych Spinaczy 2016.
Złote Spinacze, czyli prestiżowy polski konkurs branży PR i marketingu, organizowany przez Związek Firm Public Relations, został rozstrzygnięty 2 grudnia. Przyznane nagrody doskonale pokazują, co jest dziś trendy w branży social media i content marketingu.
Kuchnia Spotkań – IKEA i Garden of Words, Grupa Kalicińscy.com, MEC, K2 Internet, Blue Ivy
W kategorii content marketing Złoty Spinacz otrzymała IKEA i Garden of Words za akcję „Kuchnia Spotkań”. To jedyny projekt spośród tych, które Wam przedstawię, którego podstawą nie jest internet. To projekt budujący realną przestrzeń w realnym świecie. Ikea w centrum Warszawy stworzyła dwie obszerne kuchnie do wynajęcia – miejsca do wspólnych spotkań, właściwie – spore mieszkania z kilkoma pomieszczeniami, w tym – dużą kuchnią i jadalnią z szerokim stołem. Jak opisują to autorzy: „To miejsce dla wszystkich, którzy uwielbiają razem gotować i spędzać czas w kameralnej atmosferze. Każdy może zarezerwować jedną z dwóch Kuchni Spotkań IKEA (bezpłatnie!) i zaprosić na kulinarne spotkanie swoich najbliższych.”
Kiedyś nasi rodzice spotykali się z przyjaciółmi w swoich domach i mieszkaniach – na prywatkach, imieninach, urodzinach. Było ciasno, ale blisko. Raczej biednie, ale przyjaźnie. Potem przenieśliśmy się do restauracji – i nagle okazało się, że tam jest wytwornie, ale bezosobowo; smacznie – ale daleko. I że jednak wolimy miejsca kameralne, bliskie, nasze – bo tam łatwiej budować prawdziwe relacje. Z drugiej strony – mieszkania mamy albo za małe, albo nie chce nam się ich sprzątać po wielkiej imprezie. Kuchnie Spotkań odpowiadają na wszystkie te potrzeby. Dają namiastkę rodzinnej bliskości: w wielkim mieście – rzadkość. Pomieszczenia oczywiście wyposażone są w przedmioty i meble z Ikea. Całość działań wsparta jest ciekawą stroną internetową, planowanymi eventami – jak Andrzejki z DJ Wiką, oraz bezpośrednim dostępem do strony IKEA z aktualnym katalogiem, ofertą produktową etc.
Sztuka Składania Historii – INTEL, Monday PR i Krzysztof Gonciarz
Srebrny Spinacz w tej samej kategorii – content marketingu – przyznano kampanii „Sztuka Składania Historii powered by Intel”. To kampania Intela i znanego Youtubera Krzysztofa Gonciarza. Cztery dokumentalne filmy (wcale nie takie krótkie) są opowieściami o świecie, które go nie znamy (Gonciarz mieszka w Japonii), a jednocześnie instruktażem robienia i montażu takich właśnie filmów. Gonciarz mówi prosto, opowiada świat i odkrywa tajniki swego zawodu. Sukces tej kampanii to sukces skutecznego łączenia współpracy znanego Youtubera („Zapytaj Beczkę”, „Wybuchające Beczki”, własny kanał podróżniczo-lifestyle`owy, w sumie ponad 800 tys. subskrybentów) z firmą, która rozumie social media i jego użytkowników. Dla wszystkich odbiorców już od 1 sekundy filmu jest jasne, że to kampania Intela, i że Gonciarz będzie pokazywał możliwości tego właśnie sprzętu – ale wszyscy się na to godzą, bo Gonciarz mówi prawdę, nie ukrywa celu marketingowego kampanii – a jednocześnie wcale się na nim nie skupia. Jego filmy są opowieścią o czterech różnych częściach naszego świata, Intel zaś – tyko (aż) technologicznym wsparciem poznawania świata.
Sztuka Składania Historii to kampania czysto sieciowa, adresowana do użytkowników social media.
Kuchnia Dantego – MALMA i MSLGROUP
Znacie Kuchnię Dantego? Dwóch Włochów, dwóch kucharzy. Jak piszą na swojej stronie „od 2009 r. goszczą w różnych lokalach i mieszkaniach stolicy, gdzie gotują dla dobranej publiczności – 30, góra 40 osób, a gotując recytują jedną z pieśni Boskiej Komedii: pierw po włosku, potem po polsku.”
To z nimi weszły we współpracę agencja MSL Group i Malma, wykorzystując ich już zbudowaną popularność – i wiarygodność – do własnej kampanii. Projekt „Kuchnia Dantego przedstawia: Malma ekspert włoskiej kuchni” to kolejny projekt video. Krótkie filmiki o daniach włoskiej kuchni, z zabawnymi dialogami Włochów na temat typowych, polskich błędów „włoskokuchennych” spodobały się Polakom – co widać po liczbie odsłon filmów na You Tube. Nie są to co prawda jakieś gigantyczne wyniki oglądalności, ale jak na typowo komercyjną akcję – robią wrażenie. Filmiki tak naprawdę wyróżniają się jednym – relacją między kucharzami. Włosi dyskutują ze sobą, ustalają, dopowiadają, podpowiadają sobie słowa – trochę przypomina to rodzinne gotowanie, o jakim wielu z nas marzy, a tylko część – doświadcza.
Szlachetny Projekt Filmowy – Stowarzyszenie „Wiosna” i Biuro Podróży Reklamy
Chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden nagrodzony projekt – tym razem w kategorii Kampania Społeczna. Srebrnego Spinacza (złotego nie przyznano) wręczono Stowarzyszeniu „Wiosna” i agencji Biuro Podróży Reklamy za „Szlachetny Projekt Filmowy”. „Wiosna” to organizator akcji „Szlachetna Paczka”. Tej akcji dotyczy nagrodzona kampania społeczna. „5 plakatów filmowych z 11 czołowymi polskimi aktorami pojawiło się w dniach 18-26.11.2015 roku w Multikinach oraz na billboardach w Krakowie i Warszawie. Kinomaniacy śledzili na YouTube wywiady z gwiazdami, a krytycy filmowi publikowali recenzje z prapremier. Filmy nie były jednak najnowszymi polskimi produkcjami. Nigdy nie powstały i nie weszły do kin. To prawdziwe historie podopiecznych Szlachetnej Paczki – kampania wymyślona i zrealizowana przez naszą agencję.” – tak akcję opisuje Biuro Podróży Reklamy. Fabuła każdego filmu opierała się na prawdziwej historii rodziny, której „Wiosna” pomaga. Wyblakłe marzenia” – opowieść o człowieku, który po 10 latach wybudza się ze śpiączki. „Mamy czas” – dramatyczna historia niepełnosprawnego, którym w pożarze giną rodzice. „Jutro było wczoraj” – historia mężczyzny, który spowodował wypadek, w którym zginęła jego rodzina. „Brzemię” to przejmujący dramat Jakuba i jego rodziny, który w wyniku klęski żywiołowej traci całe gospodarstwo, które nie było ubezpieczone. „Rachunek życia” przedstawia starsze małżeństwo, które mimo wielu problemów i monotonii w życiu odnajdują w sobie miłość, którą się darzyli.
Zauważcie – znów, by przyciągnąć uwagę, odwołano się do filmu. A każdy z tych filmów zapowiadał ciekawą opowieść, story – którą chcielibyśmy śledzić, by poznać jej zakończenie.
Jeśli do laureatów Złotych Spinaczy 2016 dodamy najnowszy spot Allegro.pl „Czego szukasz w święta? English for beginners”,
który oczywiście nie startował (jeszcze) w żadnym konkursie, ponieważ kampania właśnie trwa, ale który już jest opisywany jako jedna z najbardziej poruszających reklam tego roku, możemy jasno określić trendy:
PO PIERWSZE – VIDEO – filmy święcą triumfy w branży marketingowej i – jak wynika z badania trendów – będą je święcić jeszcze bardziej.
PO DRUGIE – VIDEO-STORY – czyli filmowe opowiadanie historii – to się dziś liczy najbardziej! Dlaczego? Bo coraz bardziej tęsknimy za dobrymi relacjami z ludźmi, za bliskością, miłością i rodziną. Oczywiście tą idealną, z marzeń, nie taką jak nasza (niezależnie od tego, jaka jest). A marketing to przecież odpowiedź na potrzeby odbiorców. Stąd wysoka ocena Kuchni Spotkań IKEA, stąd jej popularność, która w realu pokazuje, za czym tęsknimy.
Jaki z tego wniosek dla social media – poza oczywistym, że warto inwestować w filmiki? Otóż koniecznie trzeba pamiętać, że social media służą do budowania i utrzymywania relacji. Nic nie da płatna kampania na FB, Instagramie czy TT, jeśli nie będzie poparta reakcjami, relacjami, rozmową. Reaguj! Bądź ze swoimi odbiorcami, empatyzuj, spróbuj poczuć to, co ich porusza, poznać ich świat. To ważniejsze niż forma, jaką przyjmie Twoja reakcja – czy to będzie filmik, zdjęcie, czy głos w dyskusji. To fundament!
I choć budowanie relacji to zadanie długoterminowe – nie można od niego uciekać. Twoi odbiorcy właśnie tego potrzebują, bo coraz mniej mają tego na co dzień – rozmowy, bycia, niezawodności, wsparcia. Daj im to. Długofalowo – zyskasz na tym ogromnie.