Facebook: 7 wskazówek, jak tworzyć angażujące posty

Założyłeś fanpage na Facebooku? To świetnie. Ale to dopiero początek drogi do zbudowania profilu o naprawdę szerokim zasięgu.  Od razu odpowiedz sobie na pytanie, jaki charakter i cel ma Twój fp – chcesz dzięki niemu budować społeczność, rozpowszechniać informacje, kreować swój wizerunek, pokazywać swoje produkty (i sprzedawać je)? Główny cel powinien zdeterminować to, jakie treści zamieścisz w kolejnych postach.  Dziś kilka podstawowych wskazówek, jak budować dobry content na swoim fanpage`u. Od razu uprzedzam, że to tylko wprowadzenie do tematu – ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? 🙂

Pisz posty angażujące – to podstawowa, fundamentalna wręcz wskazówka.

„Dziś wypuściliśmy na rynek nowy jogurt – o smaku wiśnia z pomarańczą. Zapraszamy do wypróbowanie, jest już dostępny w naszych sklepach”. Do tego zdjęcie opakowania jogurtu.

Jak myślisz, ile osób  zareaguje na taki post?

Obstawiam, że będzie to kilka lajków od znajomych bądź pracowników – bo wypada.  I koniec.

A gdyby na zdjęciu było małe dziecko, uśmiechnięte, usmarowane od brody po czoło jogurtem, albo malujące jogurtem blat stołu w kolorowe wzorki, albo kot wylizujący jogurt z opakowania? Albo lśniące, soczyste owoce (wiśnia i pomarańcza), oraz ciekawe nawiązanie do tego zdjęcia w treści postu? Albo konkurs na najlepsze połączenie wiśni z pomarańczą w przepisie na ulubiony deser – z kartonem nowego jogurtu do wygrania? Pomysłów mogą być tysiące. Ważne, by zwracały uwagę, angażowały i budziły emocje.  Dopiero wtedy Twój post może liczyć na lajki, komentarze i udostępnienia.

Dziś podpowiem Wam, w jaki sposób tworzyć posty angażujące.  Jest na to kilka sprawdzonych sposobów. Co więc znajduje się w najlepszych postach?

Po pierwsze – to, co budzi uśmiech, rozśmiesza, bawi. Rozrywka zawsze sprzedaje się najlepiej w social media, byle nie przekroczyć granicy smaku i umieć ją powiązać z treścią fanpage`a. Koty to oczywista socialmediowa klasyka. 😀

Po drugie – to, co wzrusza.  Poruszające filmiki, wzruszające historie, emocjonalne zdjęcia – to wszystko także uruchomi w Twoich odbiorcach emocje, dlatego warto tego typu treści umieszczać na fp.

Po trzecie – to, co pomaga rozwiązać problem. Choć treści poradnikowych szukamy głównie za pomocą wyszukiwarki internetowej, w social media też się sprawdzą (choć mniej niż np. na blogu).  Jeśli Twój post pomoże komuś rozwiązać jego problem, czegoś potrzebnego nauczy – lajk murowany. A może i udostępnienie z dobrym komentarzem.

Po czwarte – to, co aktualne. Jeśli Twój post będzie zawierał ważne bieżące informacje (np. konkretny bank ma właśnie mega awarię w sieci, sieć komórkowa nie działa, gigantyczny korek na autostradzie; za 2 dni na rynek wchodzi nowy model smartfona firmy X, a Ty już go masz i możesz zrecenzować etc.), jeśli będzie dotyczył sprawy angażującej właśnie dużą grupę społeczną – masz ogromne szanse na znaczącą liczbę reakcji.  Twój post będzie po prostu ważny dla wielu ludzi. Tu liczy się tzw. timing – czyli trafienie  „w czas”. Post ważny dziś, jutro może nie zwrócić niczyjej uwagi. Czasem traci swoje znaczenie już po kilku godzinach – w social media wszystko dzieje się bardzo szybko. Z drugiej strony – bywa, że ten właściwy czas dokładnie wymierzyć, wycelować w moment zainteresowania tematem.

Tu przeczytasz więcej o timingu:

https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2016/12/16/kiedy-wrzucac-posty-by-byc-widzianym-klucz-do-timingu/

https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2016/11/30/timing-jest-wszystkim-cz-2/

Po piąte – to, co osobiste.  Tak, posty, w których mówimy o swoich osobistych przeżyciach i doświadczeniach mocno poruszają ludzi. Zawsze wywiązuje się pod nimi dyskusja, ktoś kogoś wspiera, ktoś opowiada o podobnych doświadczeniach.

Trzeba jednak uważać, by nie przesadzić z odkrywaniem swojej prywatności – zwłaszcza na fapage`u, a nie na profilu prywatnym. Fanpage jest publiczny, więc każdy może zobaczyć Twój wpis. Pomyśl, czy chcesz, by każdy wiedział o Twoich przykrych doświadczeniach z byłą szefową, o Twojej chorobie, albo znał szczegóły trudnych przeżyć Twojej córki? Czasem zdecydujesz się na to świadomie, ale czasem wystarczy, że w poście nawiążesz do doświadczeń, które nie są bardzo prywatne, za to pokazują Cię jako normalnego człowieka – takiego, któremu czasem coś się nie udaje, jest zmęczony, z czegoś się bardzo, bardzo cieszy, posadził kwiaty w ogrodzie, miał stłuczkę samochodową (tak jak ja dzisiaj – moje lusterko boczne i lusterko w drugim aucie właśnie przestały istnieć… ).

Opowiadaj o sobie w ciekawy sposób i w tę opowieść wplataj kluczowy temat postu – to najprostszy ze sposobów storytellingu (czyli, mówiąc najprościej, marketingu opartego na budowaniu historii). Bohaterem takiej opowieści jesteś Ty i codziennie dobudowujesz kolejne odcinki swojej story.

Twoi odbiorcy zaangażują się, ponieważ odczują wspólnotę doświadczeń – też są zmęczeni, nie chce im się iść do pracy, mieli stłuczkę (moje lusterko w samochodzie! L), ciesza się z osiągnięć swoich dzieci. Od razu okaże się, że należycie do jednej drużyny! A w drużynie trzeba się wspierać. 🙂

Po szóste – najbardziej zaangażowanymi odbiorcami Twojego profilu będą Ci, którzy Cię znają. Brzmi może banalnie, ale naprawdę tak jest – im więcej osób poznasz, im więcej osób zalajkuje Twój profil ze względu na Ciebie (a nie tylko Twoją ekspercką wiedzę), tym więcej będziesz mieć reakcji pod swoimi postami. Dlatego – nie siedź non stop przed komputerem. Wychodź do ludzi. Wrzucaj posty ze zdjęciami, na których oznaczysz inne osoby.  Zapraszaj nowych znajomych do polubienia Twojego fp.  Bierz udział w akcjach, konferencjach, eventach, szkoleniach, spotkaniach w grupach itp. Buduj sieć kontaktów, realnych kontaktów – to także pomoże Ci w internecie.

I wreszcie po siódme – jeśli piszesz angażujące posty na FB, a reakcji nadal mało, zerknij na ich zasięg. Miej świadomość, że FB to komercyjna firma, która od pewnego czasu świadomie ogranicza zasięg organiczny postów – po to, by właściciel fp wykupił reklamę.  Czasem warto (albo wręcz trzeba) wyłożyć pieniądze i reklamować się – także wtedy jakość Twoich postów będzie miała znaczenie. Angażujące posty, również sponsorowane, wywołają po prostu znacznie liczniejsze reakcje, a więc zwiększą zasięg, i zamiast robić reklamowe minimum, osiągniesz maksa! Tego Ci życzę.

Ps. W social media zawsze i wszystkim przydaje się jeszcze technika SOC – zobacz tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/02/05/jak-przetrwac-w-social-media-postaw-na-soc/

 

Wielka zmiana w komunikacji, czyli: komu ufają Polacy?

Komu ufają Polacy? Nikomu. Albo prawie nikomu. Z jednym wyjątkiem – w internecie wierzymy we wszystko i (prawie) wszystkim.

Ukazały się właśnie wyniki bardzo ważnych badań dla tych, którzy pracują w przestrzeni komunikacji i PR-u – agencja Lighthouse zaprezentowała wyniki globalnego badania Edelman Trust Barometer* (ETB), które od prawie 20 lat mierzy poziom zaufania społeczeństw do różnego rodzaju instytucji. Z tegorocznego badania wynika kilka bardzo istotnych kwestii.

Po pierwsze – jesteśmy jednym z najbardziej nieufnych narodów w Europie (mniej ufni od nas są tylko Rosjanie).

Po drugie –  spada zaufanie Polaków do mediów tradycyjnych, rośnie – do mediów internetowych, w tym do social media.  Wielu z nas wręcz bezkrytycznie wierzy w to, co znajdzie w internecie, natomiast  bardzo krytycznie ocenia informacje podawane przez media tradycyjne.

Po trzecie – powszechne autorytety przestają mieć znaczenie. Nie wierzymy już w opinię wypowiedzianą przez kogoś powszechnie znanego i cenionego. Bardziej ufamy sąsiadom, znajomym i przyjaciołom niż autorytetom.

Po czwarte – żyjemy we własnych bańkach informacyjnych, czyli nie mamy dostępu do informacji spoza naszej codziennej strefy kontaktów. Lubimy to, co lubią nasi znajomi, popieramy to, co oni.  Jak mówi Przemysław Mitraszewski, partner w Lighthouse (cytuję za portalem www.publicrelations.pl):  „Prawie połowa Polaków nie słucha ludzi i organizacji, z których poglądami się nie zgadza, co więcej – 4,5 razy chętniej pomija informacje, które nie są spójne z ich wizją rzeczywistości, a 3/5 obywateli jest skłonnych zagłosować na polityka, który kłamie. Ta sytuacja pokazuje, że naprawdę coś się zmieniło. I nikt, kto zajmuje się komunikacją, nie powinien bagatelizować tej zmiany.”

Analizę raportu i więcej informacji o danych dotyczących Polaków znajdziecie tutaj:  http://publicrelations.pl/polacy-jednym-z-najbardziej-nieufnych-narodow-na-swiecie-polska-edycja-badania-edelman-trust-barometer-2017/

Sam raport dostępny jest tutaj: http://www.edelman.com/global-results/

Ja natomiast chcę się skupić na wnioskach, jakie wynikają z tego badania. Co te wyniki mówią o zmianie w sposobach skutecznego budowania komunikacji w Polsce?

Przede wszystkim – potwierdzają tezę, że dziś najlepszym marketingowym narzędziem komunikacji jest internet, w tym media społecznościowe. Budowanie społeczności na Facebooku,  wspieranie marki przez kontakty z blogerami, nawiązywanie współpracy z influencerami działającymi w sieci – to podstawa w dotarciu do Polaków, niezależnie od tego, czy zajmujesz się marką biznesową, instytucjonalną czy osobistą.

Jak można przeczytać w podsumowaniu raportu, autorytety się demokratyzują – to znaczy, że demokratyzuje się także internet.  Już dziś dla Twoich klientów największe znaczenie ma to, co powie o Twojej marce sąsiad, przyjaciółka, znajomy z pracy. Kiedy chcesz zatrudnić pracownika, Ty wyszukujesz go w necie – a on szuka informacji u Twoich pracowników, byłych i obecnych. To ich opinia będzie decydująca: czy przyjść na rozmowę o pracę, czy sobie darować; czy zagłosować na tego polityka, czy zapomnieć o jego istnieniu; czy kupić Twój produkt, czy wyrzucić jego nazwę z pamięci.

To oznacza, że głównymi zadaniami specjalistów od komunikacji i marketingowców już są i będą w przyszłości:

– dotarcie do jak najbardziej spersonalizowanego odbiorcy (tu się kłania Big Data),

– budowanie jak najlepszych relacji w sieci z dotychczasowymi klientami oraz osobami zainteresowanymi marką.

Strategicznym błędem marketingowym będzie traktowanie social media jako „tablicy ogłoszeniowej” marki. Nie wystarczy już pochwalić się nowym produktem, wrzucić ładne zdjęcie, poinformować o nowym projekcie czy zamieścić spot. Aby odbiorca czuł się „dopieszczony”, marka będzie musiała wejść z nim w interakcję. A więc: odpowiedzi na komentarze, reagowanie na wiadomości, konkursy, szybkie reagowanie w sytuacjach kryzysowych, monitoring mediów internetowych, by praktycznie w czasie bieżącym odnajdywać klientów, których potrzeby może zaspokoić nasz produkt.  Im bardziej interaktywna będzie marka, tym większą ma szansę na zbudowanie pozytywnego wizerunku wśród użytkowników social media.

Dużą zmianą w przestrzeni wartości jest  funkcjonowanie odbiorców w zamkniętych bańkach informacyjnych, co powoduje odrzucanie przez nich informacji, które nie są spójne z ich wizją rzeczywistości, a także odrzucanie ludzi o innych poglądach.  O bańkach informacyjnych możesz przeczytać tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/01/15/czy-wiesz-ze-zyjesz-w-bance

Jednocześnie okazuje się, że Polacy chyba po raz pierwszy przyznają, że są skłonni zagłosować na polityka, który kłamie. Skąd ta zmiana? Otóż prawda przestała być wartością bezwzględną. Skoro mamy tak niski poziom zaufania, zakładamy prawdopodobnie, że wszyscy kłamią. Skoro wszyscy kłamią, nie ma co oczekiwać prawdy od firmy/polityka/instytucji/organizacji. Nie potrafię powiedzieć, czego w takim razie od nich oczekujemy, ale dziś wiadomo, że na pewno nie prawdy.

Przypuszczam, że jawne i publiczne przyłapanie na kłamstwie nadal będzie miało poważne konsekwencje. Zapewne istotne będzie również to, czego to kłamstwo będzie dotyczyć – uważam, że jeśli uderzy w wartości najważniejsze, do których z pewnością należy dziś w Polsce poczucie bezpieczeństwa najbliższych – kłamstwo zdyskredytuje markę ostatecznie.

Mniej znaczące kłamstwa nie niszczą już jednak związków Polaków z daną marką. Stąd zalew fejknewsów w mediach, których ujawnienie nie wywołuje oburzenia wśród odbiorców. To zmienia zarówno świat reklamy biznesowej, jak i  sposoby budowania personal branding. Bo nagle okazuje się, że można podkoloryzować. Można puścić oczko do odbiorcy – a ten się nie oburzy, tylko zaakceptuje (bo wszyscy tak robią).

Wśród polityków być może także w Polsce przyjmie się metoda prezydenta USA Donalda Trumpa z czasów jego kampanii prezydenckiej: wygłaszał on często poglądy sprzeczne ze sobą. A gdy dziennikarze wytykali mu te sprzeczność i dopytywali, jak jest naprawdę, Trump po prostu ignorował pytania. Zwyczajnie nie udzielał odpowiedzi. I robił swoje. I wygrał.

Jedno jest pewne – w przestrzeni komunikacji, PR-u i wizerunku trwa proces wielkich zmian. Niekoniecznie na lepsze. To proces nie do zatrzymania. Jedyne co mogą robić marketingowcy i PR-owcy, to być ze zmianami na bieżąco i starać się do nich dopasować albo je wykorzystać. To jazda bez trzymanki i po bandzie – ale innego wyjścia chyba nie ma.

 

 

Uważaj na seks w social media! 😉

Pierwsza myśl, jaka przychodzi Ci do głowy po obejrzeniu zdjęcia?

I czy to zdjęcie kojarzy Ci się ze specjalistką od stosunków międzynarodowych?

Bohaterka tego zdjęcia jest dumna ze swojego wyglądu. To widać na pierwszy rzut oka. Jest młoda, ładna, atrakcyjna, wie o tym, pokazuje więc swoją urodę także w mediach społecznościowych.

Z czego dokładniej jest dumna (sądząc po zdjęciu, a raczej po GIF-e, który był tam wrzucony) pani Justyna? Z dekoltu. Ze swoich piersi. Fotografia jest świadomie erotyczna, zmysłowa, sensualna. Ok, jeśli ktoś lubi, niech się tak prezentuje. Tylko jak się ma ta prezentacja do opisu profilu pani Justyny, w którym zaznacza ona, że jest: socjalistką, studentką (lub absolwentką) studiów na kierunku: stosunki międzynarodowe, członkinią partii politycznej (SLD)?

To typowy – i bardzo częsty – przykład rozbieżności między wizerunkiem deklarowanym (specjalistka, polityk etc.) a wizerunkiem prezentowanym. Trudno zgadnąć, czy pani Justyna chce być dziś postrzegana publicznie jako seksowna kobieta, czy jako specjalistka od stosunków międzynarodowych. Niestety, jedno z drugim się nie łączy. Żyjemy w świecie, w którym publiczne prezentowanie swoich zmysłowych wdzięków nie idzie w parze z wysoką oceną kobiety jako fachowca czy polityka. Seks i erotyka to przestrzeń intymna. Erotyczne zdjęcia pokazywane szerokiej publiczności (szerokiej – bo nawet jeśli Twój profil oglądają tylko Twoi znajomi, to zapewne masz ich wielu, a oni mają swoich znajomych itd.) mówią o Tobie więcej niż tylko to, że jesteś atrakcyjna. Mówią, że chcesz seksu i szukasz seksu. Fajnie, wszyscy lubimy seks – ale czy koniecznie musisz ogłaszać to setkom bliższych i dalszych znajomych? Pamiętaj, social media to przestrzeń publiczna, więc kiedy chwalisz się w nich swoją seksualnością, to trochę tak, jakbyś rozbierała się na rynku w Twoim mieście.

Jeśli wrzucasz na swój profil sporo zdjęć erotycznych (niekoniecznie swoich), mówisz wszystkim dookoła, że właśnie o seksie myślisz przede wszystkim. Że na nim się koncentrujesz. Czy na pewno to chcesz opowiadać o sobie publicznie?

Jeśli chcesz – ok. W sumie: dlaczego nie? Jeśli tak zdecydujesz, w porządku. Byle to była Twoja decyzja, a nie przypadek czy niewiedza. W tym cała rzecz. Podchodź świadomie do kreowania swego wizerunku w internecie. Wiedz, co przekazujesz swoimi wpisami, zdjęciami i filmikami. Dziś, gdy szukasz pracy, przyszli pracodawcy coraz częściej sprawdzają Cię w sieci. Nie musisz być osobą publiczną, by zdjęcia na Twoim wallu miały znaczenie dla Twojej zawodowej przyszłości.  Jeśli Twoim celem jest pokazywanie swoich erotycznych możliwości, tego typu zdjęcia będą z tym celem zgodne. Ale jeśli jednak masz inny cel, pomyśl, zanim pokażesz wszem i wobec, jak bardzo dumna jesteś ze swoich piersi, kuszących ust, długich nóg…

Pamiętam sytuację, gdy jedna z firm szukają młodego PR-owca. Najlepiej podczas rekrutacji  wypadła fajna, sympatyczna dziewczyna. Zapadła decyzja o jej zatrudnieniu. Niestety, przed podpisaniem umowy przyszły szef wpisał w wyszukiwarkę Google jej nazwisko – i znalazł jej blog. Opowiadała w nim o swoich przeżyciach erotycznych. Co to miało wspólnego z jej przyszłą pracą? Nic. A jednak szef jej nie zatrudnił.

Prezentowanie erotyki ma wpływ na karierę zawodową i nie dotyczy tylko kobiet – chociaż kobiet bardziej. Ale wyobraź sobie profil mężczyzny na Facebooku, na który wrzuca on swoje mocno erotyczne zdjęcia. Pokazuje się rozebrany, otwarcie sugeruje, że lubi seks, że to seks zajmuje go najbardziej. Zatrudnisz go w przedszkolu? Nie. A w szkole? Też nie. A jako doradcę biznesowego? Raczej nie, chyba że będzie miał jednocześnie genialne referencje. Dlaczego? No właśnie.

W relacjach międzyludzkich jesteśmy ciągle oceniani. Z badań wynika, że wyciągamy wnioski na temat drugiego człowieka na podstawie wrażenia z pierwszych kilku sekund po poznaniu go. W social media – wnioskujemy o kimś na podstawie jego wpisów. A zdjęcia (albo filmy) zapamiętujemy najłatwiej, dlatego to one opowiadają najwięcej o każdym z nas. Niezależnie więc od tego, co napiszesz o sobie, jakie mądre treści będziesz udostępniać – i tak podstawą oceny będą… obrazki.

Dlatego proszę, pomyśl, jak się prezentujesz, co swoim profilem opowiadasz o sobie. Od czasu do czasu przejrzyj swój profil i przeanalizuj go pod kątem przekazu na Twój temat – jaka jesteś w SM? Pomyśl też koniecznie, zanim wrzucisz swoje zdjęcie „z podtekstem”. Jasne, świetnie na nim wyglądasz. Jasne, seks to ważna sprawa, a mężczyźni lubią atrakcyjne kobiety. Ale może jednak warto zachować przestrzeń intymną tylko dla siebie i dla osoby najbliższej?

 

Jak przetrwać w social media? Postaw na SOC!

Co zrobić, żeby profile w mediach społecznościowych przynosiły pozytywne efekty wizerunkowe? Jak długo trzeba prowadzić fanpage, żeby zostać zauważonym? Dlaczego kryzys przychodzi po dwóch miesiącach? O to pytacie najczęściej. Dziś, odpowiadając na te pytania, zaproponuję skuteczną metodę radzenia sobie z social media – metoda nazywa się SOC, od: Systematyczność, Otwartość, Cierpliwość. Gwarantuję, że jej stosowanie przyniesie wymarzone efekty  – tylko nie próbujcie pomijać którejkolwiek literki!

Metoda SOC w social media jest prosta:

  1. SYSTEMATYCZNOŚĆ – to nic więcej, jak systematyczne prowadzenie swoich profili, blogów, stron internetowych etc., czyli wszystkich Twoich miejsc aktywności w sieci. Tak, to zajmuje sporo czasu. Tak, nie zawsze się chce, czasem nie ma się pomysłu, czasem zmęczenie bierze górę, albo liczba innych zajęć sprawia, że nie masz czasu na sieć. Oczywiście, jeśli zajmujesz się własną, indywidualną aktywnością, nikt Cię nie obsztorcuje za brak aktywności, ani nie zmusi do nadrobienia zaległości. To zawsze będzie Twoja własna decyzja. Wierzę jednak, ze skoro świadomie pracujesz nad swoimi profilami i blogami – to masz jasno określony cel i po prostu wiesz, po co to robisz. Pamiętaj o swoim celu, wtedy łatwiej będzie się zmotywować do działania. Pisz, publikuj, wrzucaj zdjęcia – na profilach społecznościowych najlepiej codziennie (na Twitterze i Instagramie kilka razy dziennie), na blogu najlepiej raz w tygodniu (to lepsze rozwiązanie niż cisza przez miesiąc, a potem kilka wpisów jednocześnie); na stronie internetowej – zależnie od potrzeb, ale kilka wpisów (aktualności, galerii etc.) miesięcznie po prostu musi się tam pojawić.Pamiętaj – nie każda Twoja aktywność musi oznaczać wielki wysiłek. Nie zawsze musisz zaprezentować światu dopieszczony pod każdym względem tekst, perfekcyjnie wystylizowane zdjęcie, film montowany przez kilka tygodni. Zwłaszcza social media są przestrzenią, w której gorszą jakość szybko wybacza się na rzecz ciekawego contentu (treści, zawartości).  Zabawne zdjęcie zrobione komórką może być świetnym postem. Transmisja live z ciekawego spotkania to też znakomity pomysł. Infografika z ciekawymi danymi (tylko podaj ich źródło), dobry cytat, link do interesującego tekstu – to wszystko dodaje życia Twojemu profilowi, a nie wymaga wielkiego wysiłku.Z drugiej strony musisz też wiedzieć, że Twoja dłuższa nieobecność (nawet tydzień lub dwa) w sieci, zwłaszcza na etapie rozkręcania profilu, bloga czy strony, przyniesie realne straty.  Na FB post zamieszczony po dłuższym okresie ciszy będzie miał mniejszy zasięg niż poprzednie.  Na bloga po prostu zajrzy znacznie mniej osób także wtedy, gdy znów zaczniesz pisać. Aktywność przez dłuższy czas po uruchomieniu profilu jest niezbędna, by ludzie Cię zapamiętali, zaczęli kojarzyć, wpisali sobie Twoją markę w swój system funkcjonowania w świecie.  Dotyczy to także Twoich znajomych. Oceniam, że zajmuje to mniej więcej rok, potem można zwolnić, jeśli oczywiście Twoja marka ma się dobrze.

 

  1. OTWARTOŚĆ – na nowe pomysły, nowych ludzi, nowe propozycje, które otrzymasz, ale i które Tobie przyjdą do głowy. Zaczynasz swoją aktywność z pewnymi założeniami. Po drodze może się okazać, że niektóre z nich się sprawdzają, ale inne niekoniecznie. Warto właśnie wtedy wykazać się elastycznością i otwartością, poszukać czegoś lepszego. Nie mam na myśli zmiany profilu działalności czy głównej „tezy” wizerunkowej (choć i to czasem okazuje się potrzebne), raczej – lepsze dopasowanie detali, reagowanie na potrzeby odbiorców, wyciąganie wniosków z komentarzy i wiadomości, które do Ciebie docierają, z toczących się na Twoim profilu (blogu) dyskusji. Oczywiście, konsekwencja w realizowaniu własnych zamierzeń jest potrzebna, ale też nie warto trzymać się sztywno wszystkiego wymyślonego wcześniej.  Jeśli masz sklep internetowy z odzieżą dziecięcą, może się okazać, że rynek odzieży dla niemowlaków jest już nasycony, za to dla dzieci trochę starszych albo w wieku szkolnym – już nie.  Jeśli sprzedajesz elementy wystroju wnętrz, może warto wejść we współpracę z blogerami piszącymi na ten temat, by zaprezentowali Twoje produkty u siebie. Jeśli określiłeś wąska grupę odbiorców, a widzisz, że na Twoje propozycje reagują zupełnie inni ludzie niż się spodziewałeś – przygotuj coś specjalnie dla nich. Jeśli piszesz bloga adresowanego (Twoim zdaniem) do studentów, a czytają go głównie ich rodzice – może warto zmienić trochę język i grafikę, by w ten sposób przyciągnąć jeszcze więcej rodziców. Albo poszukać informacji, dlaczego Twoje wpisy nie przyciągają studentów.Otwieraj się też w jeszcze jeden sposób – szukaj kontaktu z ludźmi, którzy robią coś podobnego do Twojej aktywności, ale mają w tym już większe doświadczenie. Korzystaj ze szkoleń, tutoriali, webinarów itd. – jest ich dziś mnóstwo w sieci, część darmowa, część dostępna po rejestracji. Na FB znajdziesz wiele grup, które zrzeszają ludzi o podobnych zainteresowaniach – tam też możesz dowiedzieć się potrzebnych Ci rzeczy. Pytaj szukaj, czytaj, dopasowuj się do potrzeb odbiorców.

 

  1. CIERPLIWOŚĆ – kto wie, czy to nie najważniejsza literka w mojej metodzie. 😉 Każdy, kto próbował zaistnieć dzięki social media wie, że tu prawie nic nie dzieje się natychmiast (szybkie spektakularne sukcesy w SM to raczej wyjątki potwierdzające regułę, nie warto się do nich porównywać). Początek Twojej aktywności może być całkiem nieźle widoczny, bo Twoją nową stronę, profil, bloga etc. polubią zapewne Twoi znajomi – jeśli masz ich wielu, pierwszy sukces murowany. Ale potem jest już trudniej – trzeba do siebie przekonać obcych ludzi, którzy są zajęci swoimi sprawami, mają najczęściej mało czasu, a jeśli zwrócą uwagę na Twoją stronę – masz jedną (ale tylko jedną) szansę na to, by ich zainteresować i zatrzymać na dłużej. Zapewniam: jeśli prezentujesz coś wartościowego, uda Ci się! Tylko potrzeba na to czasu.Kryzys przychodzi najczęściej po 2-3 miesiącach:mija pierwszy okres zachłyśnięcia się nowością przez Ciebie, pojawia się pewna rutyna (post, wpis na bloga, zaprezentowanie go w grupie, ewentualnie wykupienie reklamy, szukanie tematu na kolejny post etc.). Pojawiają się już pierwsze fajne reakcje ludzi spoza grupy znajomych, ale jest ich jeszcze niewiele. Zaczynasz się zastanawiać, czy w ogóle jest sens to robić. Czy ktoś to czyta (ogląda)? Czy w ogóle ktoś Cię widzi???Spokojnie. Daj się zobaczyć. Pozwól, by Twoja systematyczność, otwartość i cierpliwość zrobiły swoje. Twoje treści muszą przebić się przez informacyjny chaos, przez natłok treści docierających codziennie do każdego z nas. Ten pierwszy kryzys to również typowe „sprawdzam” dla tysięcy ludzi rozpoczynających swoją aktywność w sieci – wielu z nich na tym etapie rezygnuje. Między innymi dlatego odbiorcy blogów, profili, stron etc. nie angażują się w nie od samego początku – lecz obserwują. Czy za miesiąc ten blog dalej będzie? Czy za dwa miesiące będzie się do kogo zwrócić? Wygrywają najwytrwalsi. Wygrywają ci, którzy pamiętają o swoim celu, nie wymagają natychmiastowych efektów, systematycznie pracują – i dają sobie czas na zaistnienie.

 

Czy są wyjątki od metody SOC? Tak. Jeśli prowadzisz profil znanej marki, nie musisz czekać na efekty swojej pracy, bo te pojawiają się natychmiast. Są marki, na które użytkownicy social media po prostu czekają – tak wciąż jeszcze bywa z wielkimi firmami, tak bardzo często dzieje się z powszechnie znanymi i aktywnymi ludźmi (lub tymi, którzy właśnie otrzymali jakąś funkcję i stają się ważnymi osobami publicznymi). Wtedy założenie profilu w social media skutkuje natychmiastowym (nawet w ciągu kilku godzin) ogromnym przyrostem followersów.

Drugi wyjątek – to naprawdę duży budżet na reklamę. I tego chyba nie muszę tłumaczyć. 😉

Ale jeśli, jak większość aktywnych w sieci, nie masz bardzo znanej marki, nie zostałeś prezydentem USA ani nie możesz przeznaczyć tysięcy na reklamę – postaw na metodę SOC. Może powoli, ale skutecznie. SOC pozwala zbudować markę wieloletnią, dobrą nie na jeden sezon, ale na lata. Spróbuj – trzymam kciuki!

Czy sieć wie już o Tobie wszystko? Sprawdź! Po prostu kliknij.

Jesteś żonaty/zamężna, czy jesteś singlem? Wolisz partie liberalne czy konserwatywne? Jesteś religijny czy nie? Ja nie wiem. Ty wiesz. Ale wie też – sieć. Coraz głośniej mówi się o metodzie analizy naszych śladów zostawianych w sieci, stworzonej na Uniwersytecie Stanforda przez Polaka, dr. Michała Kosińskiego. Wymyślił on, w jaki sposób zanalizować nasze lajki, komentarze, udostępnienia , czyli wszelkie aktywności na Facebooku, by na ich podstawie stworzyć (bez naszego udziału) indywidualny profil każdego użytkownika FB. I nie, to nie jest fajna zabawa.  To potężne narzędzie, które można wykorzystywać w rozmaity sposób – także w ten niebezpieczny: do manipulacji.

Zanim jednak wyjaśnię, dlaczego jest to niebezpieczne, sprawdź na stronie Uniwersytetu w Cambridge, co mówią o Tobie Twoje lajki (twórcy tej wersji zapewniają, że nie gromadzą danych zebranych podczas analizy):  https://applymagicsauce.com/demo.html

Zwróć uwagę, że nie musisz wypełniać żadnego tekstu, odpowiadać na żadne pytania – wystarczy połączenie z Twoim profilem na Facebooku.

Już? I jak wyniki – prawdziwe w znacznym stopniu?

A teraz wyobraź sobie, że jesteś właścicielem międzynarodowej korporacji, która sprzedaje luksusowe samochody. Ze swoją nową ofertą chcesz dotrzeć tylko do klientów, których stać na luksus. Kupujesz więc usługę analizy profili na FB pod kątem finansowym, korzystania z dóbr luksusowych etc. – i za jakiś czas masz swoich klientów. System jest tak zbudowany, że już dziś można nie tylko zanalizować profile, ale też do właścicieli profili wysłać spersonalizowaną ofertę zwrotną – zatem Twoją luksusową ofertę zobaczą tylko wybrani, i nikt więcej. Trafność reklamy – chyba powyżej 90 proc.

To nic groźnego, prawda? Nawet fajne.

A teraz wyobraź sobie, że jest polityk, który chce zostać prezydentem swojego kraju. Wie, że potrzebuje masowego poparcia. Zamawia analizy profili obywateli swego państwa dzięki FB (choć można oczywiście analizować inne ślady w sieci, nie muszą być zostawiane na FB). Uzyskane wyniki selekcjonuje wg oczekiwań obywateli: ci chcą mieć dostęp do broni bez zezwoleń, inni chcą zakazu sprzedaży broni; ci są za polowaniami na zwierzęta; inni są za zakazem polowań – i tak dalej. A potem każdej z tych grup wysyła swój program wyborczy z pełnym dostosowaniem postulatów do oczekiwań wyborców. Czyli ci, którzy chcą polowań – dostają informację, że ów polityk też tego chce. Ale ci, którzy nie chcą polowań, dostają informację, że ten sam polityk jest za wprowadzeniem zakazu. Wygrywa wybory? Na pewno. Przecież daje wszystkim to, czego oczekują. W kampanii oczywiście.

Czy to jest oszustwo? Sam odpowiedz na to pytanie.

Czy to jest manipulacja? Stuprocentowa.

Czy to jest odległa przyszłość, która nie należy się dziś martwić? Skąd! Jest już polityk, który w ten sposób (jeśli chodzi o narzędzia) prowadził swoją kampanię. I wygrał. To Donald Trump, prezydent USA.

Możesz o tym przeczytać tutaj: https://ceo.com.pl/czy-donald-trump-wygral-wybory-w-usa-dzieki-big-data-43326

Fatalne, prawda? Moim zdaniem również przerażające. Trochę – choć na szczęście na zupełnie inną skalę – jest podobne do dylematu Alfreda Nobla, który wynalazł dynamit. A potem zobaczył, że jego wynalazek jest używany do zabijania ludzi… Narzędzie jak zawsze jest tylko narzędziem. Reszta zależy od tego, jak je wykorzystamy. Młotek może służyć do wbijania gwoździ – albo do pozbawienia kogoś życia. Analiza profili w sieci może służyć docieraniu z właściwymi informacji do właściwych ludzi. Ale może być podstawą manipulacji na wielką skalę.

Więcej o skutkach prowadzenia analizy naszych śladów w sieci: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/01/15/czy-wiesz-ze-zyjesz-w-bance/

Ratunkiem jest nasza własna analiza tego, co jest nam podsuwane w sieci; szukanie innych źródeł informacji na własną rękę; porównywanie propozycji, które do nas docierają, z propozycjami, które dostają inni. To wymaga aktywności, krytycznego myślenia, ciągłego uczenia się. Ale moim zdaniem warto. Jeśli zdamy się tylko na to, co do nas trafia, może się okazać, że też jesteśmy narzędziem. Tylko narzędziem. W rękach największych manipulatorów świata. A jak nas wykorzystają, to będzie zależało od ich interesów, nie od naszej woli.

 

 

Fot. Robert Kędzierski

Kryzys wizerunkowy – 7 wskazówek, co robić.

 

O tym, jakie są zasady reagowania w sytuacji kryzysowej, już pisałam tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/01/02/kryzys-wizerunkowy-jak-reagowac/

Dziś kilka uwag wyjątkowo praktycznych, wynikających z mojego (właśnie odświeżonego po raz kolejny 😉 ) doświadczenia.

  1. Kryzysy wizerunkowe zawsze, ale to zawsze zaczynają się w momentach, kiedy nastawiasz się na zmniejszoną aktywność. Okres międzyświąteczny i same święta – to najbardziej typowy czas. Ale też piątkowe wieczory, weekendy, okres urlopowy. Oznacza to przede wszystkim, że od początku kryzysu do pierwszej reakcji mija zazwyczaj znacznie więcej czasu niż powinno – z różnych powodów. Jeśli śledzisz kryzys w sieci i widzisz, że częstotliwość negatywnych wzmianek na temat Twojej firmy (instytucji, osoby) rośnie lawinowo, nie panikuj. Zawiadom osoby odpowiedzialne za zajecie stanowiska w danej sprawie – i poczekaj na to, co ci powiedzą. Choć najważniejsze jest szybkie reagowanie – czasem lepiej wstrzymać się kilka godzin, czekając na oficjalne stanowisko firmy (instytucji) niż zareagować szybko, ale emocjonalnie, niewłaściwie. Jeśli Twoja reakcja jako admina fanpage`a czy rzecznika prasowego będzie inna niż późniejsza reakcja Twoich przełożonych, stracisz podwójnie: będzie musiał nie tylko reagować na właściwy kryzys, ale też odkręcać własne słowa.
  2. Przygotuj się do szybkiego reagowania w chwili, gdy stanowisko zostanie już ustalone. Przeanalizuj dane z monitoringu sieci i znajdź „miejsca zapalne”: źródło niekorzystnej informacji, najbardziej aktywnych uczestników dyskusji, oficjalne fanpage wypowiadające się na temat Twojej marki, liderów opinii publicznych. To do nich powinno jak najszybciej dotrzeć stanowisko Twojej firmy.
    I tu uwaga najbardziej praktyczna – musisz mieć wykupiony profesjonalny monitoring mediów internetowych.  Zupełnie nie wyobrażam sobie dziś reagowania na kryzys w sieci bez monitoringu. Na polskim rynku jest kilka firm oferujących tę usługę, zazwyczaj w formie miesięcznego abonamentu. Ja polecam Brand24 – wypraktykowałam ich usługi przez kilka lat i polecam gorąco. Podczas kryzysu ich profil wyszukujący niezbędną frazę był moim najbliższym przyjacielem przez długie godziny pracy w sieci… 😉 Niezależnie od tego, którą firmę wybierzesz – właśnie dzięki monitorowaniu sieci będziesz w stanie dotrzeć bezpośrednio do „miejsc zapalnych” kryzysu i przedstawić stanowisko firmy osobom najbardziej zainteresowanym sprawą. A to ułatwia (choć nie gwarantuje) zakończenie kryzysu w jak najszybszym czasie.
  1. Reaguj z… pokorą. Nie przesadzaj w reakcjach, nie eskaluj problemu. Ale też nie dyskutuj zbyt dużo, naucz się przepraszać, wyłącz na ten czas swoje osobiste poglądy. Jesteś przekaźnikiem konkretnego stanowiska. I pamiętaj – używasz oficjalnego profilu firmy czy instytucji. Jeśli wchodzisz w polemikę – to nie jako Ty, osoba fizyczna, ale jako firma. Każde Twoje słowo zostanie odczytane jako element oficjalnej polityki firmy – a zapewniam Cię, że zwłaszcza podczas kryzysu odbiorcy analizują dosłownie każdy wyraz w stanowiskach firmy. Choć czas Cię goni, podczas formułowania odpowiedzi nie spiesz się – musisz znaleźć czas na przeczytanie tego, co napisałeś, i naniesienie poprawek. Jeśli tego nie zrobisz, możesz mieć… kolejny kryzys wizerunkowy.
  2. Nie uciekaj od kontaktu z odbiorcami. Reaguj – choć nie wchodź w zbędne dyskusje. Powtarzaj kluczowy dla firmy przekaz tyle razy, ile będzie trzeba. To już nie te czasy, gdy wystarczyło rozesłać komunikat do mediów. Dziś trzeba reagować także np. na posty osób prywatnych, jeśli są to liderzy opinii. Wystarczy zerknąć na liczbę reakcji pod ich wpisem – będziesz wiedział, czy trzeba odpowiedzieć akurat na ten post.
  3. Na fanpage`u lawinowo rośnie liczba negatywnych recenzji? Niewiele z tym możesz zrobić, w każdym razie nie od razu. Odradzam wysyłanie apeli do znajomych, by wystawili pozytywne recenzje – użytkownicy social media są bardzo czujni i natychmiast sprawdzą osobę, która w czasie kryzysu wystawia dobre opinie. A jeśli jeszcze okaże się, że te recenzje wpisują pracownicy tej samej firmy – kolejny etap rozrastającego się kryzysu przed Tobą. Dlatego cierpliwie odpowiadaj na negatywne recenzje, przedstawiaj oficjalne stanowisko, przepraszaj – jeśli trzeba. I czekaj na wygaśnięcie kryzysu.
  4. Prawdziwy kryzys mamy wtedy, gdy przenosi się on z sieci do tradycyjnych mediów. Jeśli sprawa jest kontrowersyjna, media na pewno się nią zainteresują. Zrób wszystko, by już w momencie pierwszego zetknięcia się dziennikarzy z tematem mogli oni poznać stanowiska obu stron: czyli nie tylko wersję źródła kryzysu, ale też reakcję firmy na tę sytuację. Spraw, by do tej drugiej łatwo było dotrzeć. Najlepiej zamieść ją na stronie internetowej i fanpage`u firmy. Nie bój się, że to reakcja na wyrost i że w ten sposób o kryzysie dowiedzą się wszyscy klienci. Stanowisko zamieszczone na stronie internetowej nie musi być głównym punktem tej strony – ale jednak powinno być widoczne dla zainteresowanych. To lepsze i skuteczniejsze działanie nie zamiatanie sprawy pod dywan i udawanie, że nic się nie stało. Wielu odbiorców doceni jasne postawienie sprawy – nawet jeśli nigdzie tego nie napiszą.
  5. I na koniec – bądź cierpliwy/-a. Nie reaguj emocjonalnie, wytrwale buduj własny przekaz. Pamiętaj, że kryzys na pewno minie. A Ty zdobędziesz wiele cennych doświadczeń. 😉 Trzymam kciuki!

 

 

Czy wiesz, że żyjesz w bańce?

Czy wiesz, że żyjesz w bańce? Informacyjnej. Albo inaczej – filtrującej. Żyjesz w niej zwłaszcza wtedy, gdy jesteś użytkownikiem social media, blogujesz i czytasz blogi, serfujesz po necie.  Bańka – jak to bańka – jest przezroczysta, a więc w zasadzie niewidzialna. Nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, jednak będąc w środku jesteś skutecznie odcięty od reszty świata. Znasz tylko to, co mieści się pod bańkową kopułą. Do reszty nie masz dostępu. Jest ci miło, bo ciągle obracasz się w znanym sobie świecie, przyjemnym i wygodnym, a jeśli nawet coś w nim nie jest wygodne – to na tyle znane, że już się do tego przyzwyczaiłeś.

W Twojej bańce znajomi mają podobne opinie.  Koledzy robią w zasadzie to samo, co Ty. Koleżanki  chodzą na podobne filmy, używają tych samych kosmetyków i czytają fajne książki. W gazetach, które czytasz w sieci, piszą to, co zgadza się z Twoimi poglądami. W telewizji wybierasz programy podpowiadane przez znajomych – więc dalej jest miło. Jest znajomo, czyli – sympatycznie.

Tyle tylko, że to jedno wielkie złudzenie. Mit. Ułuda. Albo po prostu – manipulacja. Czy na pewno chcesz tak żyć?

Nie, wcale nie piszę teraz o ruchu New Age.  Piszę o internecie, biznesie i pieniądzach. I gigantycznej walce o wpływy, a więc również o polityce – tej największej, globalnej.

 

Jak to działa?

Wielkie korporacje dominujące w sieci cały czas analizują nasze działania w internecie. Zapisują, czego szukamy, czym jesteśmy zainteresowani, na jakie strony wchodzimy. Jakie treści lajkujemy, co udostępniamy, w jakich dyskusjach bierzemy udział. Jakie sprawdzamy ogłoszenia, z jakich porównywarek korzystamy. Gdybyś dzięki tym danym przeanalizował działania jednego człowieka, mógłbyś go bardzo dokładnie poznać. Podejrzewam, że znacznie dokładniej, niż on sam by sobie tego życzył.

Dobrze, ok, to nic nowego – powiesz. Każdy choć odrobinę bardziej świadomy użytkownik sieci czytał wiele razy o zbieraniu danych przez korporacje. Algorytm Facebooka działa przecież obliczając ponad 100 000 zmiennych – i na ich podstawie podsuwa nam te, a nie inne posty do lajkowania, wyświetla reklamy na tablicy, podpowiada znajomych itd.

Kluczowe jednak są  konsekwencje tych algorytmicznych analiz – konsekwencje, które sami ponosimy. Otóż skoro w sieci cały czas dostajemy tylko to, czego oczekujemy, nie mamy szans zobaczyć tego, czego… nie chcemy – a co przecież istnieje! Nie mamy szansy na to, by: przeczytać skrajnie odmienne opinie, zobaczyć posty osób z zupełnie innego środowiska,  włączyć się w dyskusję znajomych o odmiennych poglądach politycznych czy o innych zainteresowaniach. Dostajemy to, co znajome i to, co podobne – a jednocześnie jesteśmy odcinani od tego, co inne. 

Dzięki bańce informacyjnej świat wydaje nam się cudownie jednorodny, przy czym nie budzi to naszych wątpliwości. Przecież w social media czytamy tyle wpisów, mamy tak wielu znajomych, uczestniczymy w licznych dyskusjach – a większość dyskutantów albo się z nami zgadza, albo ma poglądy inne od naszych, ale nie jakoś skrajnie rozbieżne. Świat jawi się nam jako przestrzeń wypełniona ludźmi podobnymi do nas.

 

Jest miło – ale…

Jest miło tylko do pewnego momentu.  Przychodzą chwile, podczas których zderzamy się z innymi bańkami – i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, okazuje się, że rzeczywistość jest chaotyczna, niejednorodna, kompletnie pomieszana i podzielona. Nasza bańka informacyjna zderza się z inną – w każdej siedzą zadowoleni ze swojej przestrzeni ludzie, którzy zapomnieli (albo nie wiedzą), że obok są inne bańki z zupełnie innymi światami…

Moment zderzenia jest bolesny. Nagle świat przestaje być zrozumiały, a  to wywołuje poczucie zagrożenia. Bo skoro wszyscy do tej pory byli tak do mnie podobni –  dlaczego wyniki wyborów są zupełnie inne niż te, jakich oczekiwaliśmy? Przecież wszyscy wokół myślą prawie tak samo, skąd więc te głosy na przeciwników politycznych? Skoro wszyscy piszą, że nie oglądają TVP, skąd te miliony widzów wykazywane w zestawieniach? Skoro wszyscy są przeciw przyjęciu uchodźców, dlaczego podejmują decyzje o tym, żeby jednak otworzyć dla uchodźców granice? Skoro wszyscy chcą walczyć, co tu robią ci wstrętni pacyfiści? Skoro wszyscy wiedzą, że łosie to zło, bo wyłażą na drogi prosto pod samochody, skąd się biorą nagle ci dziwaczni ekolodzy? I odwrotnie – skoro wszyscy mówią o konieczności chronienia przyrody, skąd się biorą tak liczni zwolennicy wycinki lasów? Przecież nigdy, podczas żadnej dyskusji w social media, się z nimi nie spotkałem!

Żyjąc w bańkach informacyjnych tracimy kontakt z ludźmi o innych poglądach. Nie wiemy, o czym myślą, czego pragną, na co się nie zgadzają.  Trochę przypomina mi to średniowiecze, gdy ludzie żyli w swoich wioskach, nie mając kontaktu z sąsiadami odległymi o tydzień drogi od ich wsi. Zycie toczyło się tylko tu, w tej jednej wiosce, może jeszcze w kilku innych obok – ale na tym kończył się świat. Dziś mamy globalizację, ale tak naprawdę dalej żyjemy w średniowiecznych wioskach, coraz bardziej jednorodnych – tyle że cyfrowych.

 

Uwaga, zderzenie! Dwie Polski, dwie bańki informacyjne

To może tłumaczyć obserwowany dziś w naszym kraju  biegunowy podział na tzw. dwie Polski,  przestrzenie ludzi o skrajnie odmiennych poglądach na to, jak powinien wyglądać świat i nasza codzienność.  Mieszkańcy każdej z tych polskich baniek informacyjnych są przekonani o swoich racjach – i o kompletnej ignorancji drugiej strony. Kiedy bańki zderzają się (a dzieje się to bardzo często), pojawia się poczucie zagrożenia. Tak naprawdę wynika ono z niemożności poznania, braku kontaktu, a przez to – braku zrozumienia. W momencie zderzenia nie wiemy jednak, że problem można by rozwiązać kontaktując się ze sobą. W momencie zderzenia ktoś zaburza nam bezpieczny, poukładany świat – trzeba go jak najszybciej odseparować. Rozpoczynamy więc walkę z „innym”, a celem walki jest jak najszybsze odsunięcie się od niepasującej do nas bańki informacyjnej. Dystans rośnie – i wtedy znów wraca spokój…

Niestety, lekarstwem nie jest zwykła rozmowa – ona już dziś nie wystarczy. Mówimy przecież o zderzeniu dwóch światów – a ich odmienności nie da się zaakceptować podczas zwyczajnej rozmowy.

Sieciowe korporacje są zainteresowane podtrzymywaniem naszych baniek.  Dzięki temu łatwiej im docierać do odbiorców z celowanymi reklamami, sterować zachowaniami konsumpcyjnymi.  Wielcy gracze mogą w coraz większym stopniu kontrolować całe środowiska, wpływać na ich zachowania, kreować mody, trendy, antytrendy. Przy czym obiekty tej kontroli nie są jej świadome. Nikt nas przecież nie pytał o zgodę na zamknięcie w bańce informacyjnej. A jeśli dzieje się to bez naszej zgody – jest czystą manipulacją. Jej rozmiary dziś nawet trudno określić.

Czy to jest dobre dla nas?

Nie wiem.

Może każdy musi znaleźć własną odpowiedź – czy woli zamknięty świat ludzi podobnych do niego, w którym jest bezpiecznie do momentu zderzenia, czy chciałby poznać świat też poza własną  bańką.

A Ty – jak wolisz?

 

 

 

Czy na pewno chcesz, by każdy mógł obejrzeć twoją córkę w bieliźnie?

Dziś znów wizerunkowo i ku przestrodze – zupełnie poważnie. Do Polski zawitała ostra zima, jest mróz, co wszyscy pokazujemy na portalach społecznościowych. Poza śniegiem, nartami, krajobrazami itp. z niedowierzaniem zobaczyłam na profilach niektórych osób mocno roznegliżowane zdjęcia z sauny (albo np. z ruskiej bani). Czasem na zdjęciach byli sami dorośli, czasem – także ich dzieci.

Czy na pewno chcesz, żeby wszyscy mogli zobaczyć, jak wygląda twoja dorastająca córka w samych majtkach? Czy twój mąż, który pełni funkcję publiczną, powinien mieć publicznie dostępne zdjęcie, na którym prezentuje się  jedynie w kąpielówkach?  Czy twoja żona w saunie, owinięta tylko ręcznikiem, na zdjęciu na Facebooku, to naprawdę dobry pomysł?

Zanim wstawisz takie zdjęcie, zastanów się i pomyśl.

  1. Z sieci nigdy nic nie znika. Raz wstawione zdjęcie będzie potem w internecie funkcjonować już zawsze. Twoje zdjęcie w stroju kąpielowym w saunie, zdjęcia twego częściowo rozebranego partnera (partnerki) także będzie dostępne przez lata. Choć dziś to może bez znaczenia, za kilka lat – gdy będziecie się starali o jakieś stanowisko, funkcję, nową pracę, startowali w wyborach, gdy zostaniecie prezesami (szczerze życzę!) – takie zdjęcie może spowodować sporo perturbacji. Albo śmiechu. Może być wykorzystane przez twoją konkurencję. Na pewno tego chcesz?
  1. Pomyśl, kto ogląda twój profil. Czy na pewno ograniczyłeś/-aś jego widoczność tylko dla znajomych, czy też każdy ma do niego dostęp? Sprawdź. A potem zastanów się, czy chcesz, by wszyscy ludzie, z którymi spotykasz się zawodowo, wiedzieli, jak wyglądasz w kąpielówkach/stroju kąpielowym? Czy chcesz, by twój szef widział cię owiniętą w ręcznik w saunie? Czy zależy ci, by twój nowy ważny klient, o którego zabiegasz od kilku miesięcy, podczas negocjowania kontraktu miał w pamięci twój brzuch wiszący nad kąpielówkami? Może chcesz – wtedy ok. Ale zdecyduj o tym świadomie. I nie dziw się tylko, gdy po wrzuceniu takich zdjęć w pracy zauważasz dziwne uśmieszki za plecami, albo gdy szefowa jakoś dziwnie ci się przygląda. To, w jaki sposób twoi znajomi (albo, co gorsza, także nieznajomi), widzą cię w social media, naprawdę ma wpływ na to, w jaki sposób później cię oceniają. Myśl o tym, zanim wrzucisz zdjęcia na swój profil.
  1. Wizerunek dorosłej osoby to mniejszy problem niż tego typu zdjęcia dzieci. Pamiętaj – zdjęcia dzieci starszych niż 3-4 lata, rozebranych do majtek, z całą pewnością zostaną w którymś momencie wykryte przez kolegów i koleżanki twego dziecka, i twój potomek z ich powodu stanie się obiektem kpin i ostrej ironii. To dziś pewne. Wrzucając takie zdjęcia, fundujesz mu więc bardzo nieprzyjemne doświadczenie.
  1. Sieć wcale nie jest bezpiecznym miejscem. Tyle się o tym mówi, że powinna być to oczywistość, a jednak wiele osób wciąż o tym zapomina: osoby o patologicznych upodobaniach gromadzą potrzebne im informacje z sieci, zwłaszcza z portalów społecznościowych. Dla pedofila oglądanie twojej rozebranej córki w saunie to sama przyjemność – ale proszę cię, myśl o chronieniu swojego dziecka przed takimi ludźmi! To nie są żadne wymysły, niepotrzebne straszenie ani przesada – jeśli wrzucasz tego typu zdjęcia swego dziecka do sieci, narażasz je na niebezpieczeństwo. Potencjalne oczywiście – ale jednak!

Social media mają nam służyć do komunikacji. Pokazujemy w nich, gdzie jesteśmy, co jemy, co osiągnęliśmy, chwalimy się, opowiadamy o sobie. Ale róbmy ze świadomością tego, w jaki sposób nasze posty mogą zostać odebrane – i wykorzystane.  Wrzucając post wyobraź sobie, że to, co prezentujesz, wygłaszasz na rynku w środku miasta. Jest ok? Chcesz to dalej mówić/ pokazywać? To w porządku. Hm, po zastanowieniu wolałbyś nie opowiadać tego mieszkańcom całej swojej miejscowości? To przyhamuj. Od braku postu jeszcze nikt nie umarł. 😉 A zdjęcie wyślij najbliższym w prywatnej wiadomości.

Wizerunek, marka, social media – chcesz wiedzieć więcej? Po prostu czytaj!

Media społecznościowe i marketing internetowy rozwijają się tak szybko, że trudno o dobre książki na ich temat – zanim się ukażą, już stają się częściowo nieaktualne. Aby być na bieżąco z ważnymi nowinkami w social media, lepiej więc czytać blogi. Polecam mój oczywiście 😉 – ale przede wszystkim czytajcie blogi uznanych mistrzów od lat edukujących w tej dziedzinie. Bardzo polecam blogi:

  • Pawła Tkaczykahttp://paweltkaczyk.com/pl/, który w mistrzowski sposób opowiada i o social media, i budowaniu wizerunku, i o jego ulubionym narzędziu storytellingu – czyli opowiadaniu historii w wydaniu marketingowym oczywiście.
  • Moniki Czaplickiejhttp://czaplicka.eu/, z ogromnym zasobem wiedzy nt. social media
  • Urszulihttp://urszula-phelep.com/, z wieloma bardzo użytecznymi wskazówkami ułatwiającymi działania w social media i na blogu.

Ale mam też trzy świetne książki, które polecam każdemu, kto trochę poważniej interesuje się marketingiem, wizerunkiem i PR-em. Najbardziej „socialmediowa”  z tych trzech jest książka Michała Sadowskiego, twórcy portalu Brand24.pl (możecie tu wykupić monitoring mediów internetowych dla wskazanych przez Was słów, osobiście używam od ok. 5 lat i sobie chwalę.) – „Rewolucja social media”. To opowieść o tym, jak bardzo social media zmieniły nasz świat, z dobrymi praktykami i ciekawymi przykładami.  Sadowski prezentuje narzędzia, które warto stosować budując markę w internecie, przekazuje też wiele informacji o kreowaniu wizerunku za pomocą social media.  Podpowiada, jak reagować na negatywne komentarze, jak radzić sobie z hejterami. Opowiada, jak z kryzysem w sieci poradziło sobie KFC, a jak BP. Jest też spory rozdział o analizie skuteczności SM, który przyda się zapewne tym wszystkim, którzy z działań tego typu muszą rozliczać się „liczbowo” przed klientem. Książkę wydano w 2013 roku, mimo to jest nadal w ogromnej części aktualna.

Druga godna polecenia pozycja to „Marketing narracyjny” Eryk Mistewicza. Wydana w 2011 roku, doskonale opisuje marketing narracyjny, który polega na budowaniu historii po to, by wywołać emocje, a za ich pomocą wpłynąć na odbiorców.  W 2011 r. to było bardzo nowatorskie podejście w Polsce, dziś jest oczywistym sposobem podejścia do klienta w nowoczesnym marketingu. Książka daje możliwość poznania mechanizmu budowania historii, wskazuje świetne przykłady i jest praktycznym podręcznikiem tworzenia marketingowych narracji. Od razu uprzedzam, że sprostać wysoko zawieszonej przez Mistewicza poprzeczce w dziedzinie profesjonalnego opowiadania historii nie jest łatwo, ale już narracja spełniająca kilka kluczowych elementów gatunku pomoże rozkręcić Wasze posty, teksty blogowe i kampanie promocyjne. Znajdziecie tu też Dekalog dobrego wizerunku – warto go wydrukować i powiesić nad biurkiem.

Mniej internetowe, za to jeszcze bardziej uniwersalne wskazówki zawiera trzecia książka, którą chcę Wam polecić – „Nietypowe przypadki public relations” Rafała Szczepanika, jednego z założycieli portalu Pracuj.pl.  To nie jest książka o PR rozumianym wąsko, jako kontakty z mediami. Szczepanik opisuje nietypowe sposoby budowania wizerunku, a na podst. doskonale dobranych case study pokazuje, jak korzystać z szans i okazji, by kreować obraz firmy (instytucji, swój własny), oraz jak wychodzić obronną ręką z kryzysów. Udowadnia, że w kreowaniu marki przede wszystkim liczy się pomysł, a nie pieniądze (choć te raczej nie szkodzą w pracy PR-owca 😉 ).  Namawia do wychodzenia poza schematy, łamania zasad, podpowiada, jakich narzędzi używać. Moje wydanie „Nietypowych przypadków”  pochodzi z 2009 r., a jednak wcale się nie zestarzało i wciąż do niego wracam.

Warto czytać – nie tylko po to, by być na bieżąco ze zmianami w social media, ale głównie po to, by się znaleźć inspirację do własnych działań.  Czytajcie – gwarantuję wiedzę i fascynującą przygodę jednocześnie. Bo to dobre książki są! 😉

Czy social media mają sens?

Chcę dziś opowiedzieć o zasadzie, która jest moim credo w social media. To właśnie ona sprawia, że widzę sens mediów społecznościowych i stawiam na ich rozwój. Ta bardzo prosta zasada dla mnie jest oczywista, ale obserwując profile firm, instytucji i osób publicznych widzę, że oczywistą nie jest.  Zależy mi na przekonaniu cię, że ona może być też twoim credo – a dzięki niej zmienisz swoje postrzeganie mediów społecznościowych i stworzysz dzięki nim dodatkową wartość w twoim życiu.

Credo jest proste: social media to relacje! Social media to rozmowa. Ciągły dialog. Wymiana – myśli, poglądów, spostrzeżeń, przeżyć, historii.

Media społecznościowe służą do budowania i rozwijania relacji między ludźmi. Mają nam ułatwiać komunikowanie się – a komunikacja jest zawsze dwustronna, musi mieć nadawcę i odbiorcę, musi nastąpić między nimi wymiana komunikatu. To nie jest teoria – to czysta, codzienna praktyka! A przynajmniej powinna taką być.

Już przekładam to na język codziennych praktyk na SM.  Po pierwsze – social media nie służą do pokazywania innym, jaki jestem genialny i/albo piękny. Nie są również tablicą ogłoszeniową przeniesioną z korytarza Waszej instytucji na tablicę Waszego profilu. SM to nie dodatkowa przestrzeń sprzedażowa, gazeta z ogłoszeniami (w wersji elektronicznej) ani biuletyn informacji publicznej urzędu. Social media to przestrzeń rozmowy, opowieści, wymiany – doświadczeń, historii, poglądów, opinii. Nawet więc jeśli tworzycie na FB sklep – powinniście pamiętać, że celem nie jest sprzedaż (albo nie tylko ona), lecz komunikacja z klientem, reagowanie na jego potrzeby, podpowiadanie mu najlepszych rozwiązań. Dobry handel zawsze zaczyna się od komunikacji między sprzedającym a kupującym, dobry sprzedawca najpierw pozna potrzeby klienta, zanim zaproponuje mu towar. Transakcja jest finałem spotkania sprzedawcy i klienta – a to właśnie jakość tego spotkania decyduje o tym, czy klient wróci do sklepu.

Jeśli prowadzisz fanpage instytucji publicznej – pamiętaj, masz pod swoją opieką przestrzeń rozmowy.  Komentarze, także te krytyczne (o ile nie są czystym hejtem, czyli wulgarnym obrażaniem instytucji i ludzi dookoła), są cenne – bo dają ci możliwość przedstawienia swego punktu widzenia,  twoich argumentów, dają ci szanse na naprawienie błędów, zmianę sposobu działania.  Odpowiadaj, opowiadaj, odpisuj. Pokaż, że widzisz swoich odbiorców, że ich opinie są dla ciebie ważne, że liczysz się z ich zdaniem.

Fatalnym błędem  – za to bardzo, bardzo częstym – jest traktowanie SM jako miejsca, do którego „wrzucamy” różne historie o sobie (czy o firmie, instytucji, kliencie etc.) – a inni mają te historie polubić. Ewentualnie napisać, że im się podobają. I udostępnić. A jeśli pod postem rozwija się dyskusja – właściciel głównego posta…  znika. Po prostu nie istnieje. Nie ma żadnej odpowiedzi, żadnej reakcji, argumentacji, wyjaśnień, dopowiedzeń. Wrzucił post – i zostawił. Bo przecież najważniejsze to wrzucić ileś postów tygodniowo. Ewentualnie uzyskać dużą  liczbę lajków – i to już jest maksymalne osiągnięcie.

Nieprawda! To jest przedmiotowe traktowanie innych użytkowników SM – tymczasem oni nie „służą” do napędzania ruchu na Twojej stronie. Oni wchodzą w interakcję z tym, co napisałeś w poście, bo chcą z Tobą rozmawiać, dyskutować, poznać twoją opinię na tematy, które ich nurtują. REAGUJ! BĄDŹ Z LUDŹMI!

W teorii marketingu mówi się o tym, że marketing w mediach społecznościowych jest wielokierunkowy (czyli przekaz idzie przynajmniej w dwie strony: od odbiorcy do nadawcy i od nadawcy do odbiorcy), w odróżnieniu od jednokierunkowego w postaci typowej reklamy np. nadawanej w telewizji, kiedy odbiorca generuje przekaz do nadawcy, ale nie dostaje od nadawcy informacji zwrotnej.

Wykorzystaj to! Posłuchaj, co mówią ci, do których chcesz dotrzeć. Porozmawiaj z nimi. Jeśli reprezentujesz dużą firmę, być może jej fanpage powinien być przede wszystkim elektronicznym biurem obsługi klienta – szybko reagującym, przekazującym zgłoszenia do realnych działów firmowych – i wyjaśniającym klientom sytuację. W ten sposób stara się działać np. fanpage Telewizji Kablowej Vectra – i wychodzi mu to całkiem nieźle. To też dobra opcja dla wielu instytucji usługowych, komunalnych. Jeśli szefostwo takiej instytucji rozumie, że jej podstawowym celem jest pomaganie ludziom – social media są wymarzonym miejscem realizacji tego celu.

Jeśli jesteś osobą publiczną, ekspertem, budujesz swój wizerunek jako lidera opinii publicznej – chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak ważne jest dla ciebie dotarcie do ludzi. Ale nie dotarcie rozumiane jako „wrzucenie” posta, żeby wszyscy zobaczyli, jaki jesteś genialny, piękny, cudowny i idealny – tylko dotarcie ze swoją argumentacją, opiniami, przekonywanie ludzi do swego zdania, swoich działań, pomysłów – przez rozmowę właśnie. Wrzucasz post? Czytaj komentarze i włącz się w dyskusję. Dołącz do grupy, w której skupiają się ludzie zainteresowani tematyka, na której ci zależy  – czytaj, komentuj, rozmawiaj. Obserwuj innych liderów i ekspertów z ważnego dla ciebie środowiska – i włączaj się w debatę! W ten sposób poznasz innych, ale i ty sam dasz się poznać. Jeśli to, co piszesz, spodoba się innym, będzie zwiększał swoje wpływy, poszerzał swoje możliwości zawodowe, budował rozległą sieć znajomych – nie wspomnę o tym, że możesz po prostu dowiedzieć się wielu nowych rzeczy.

Social media to relacje! Social media to rozmowa. Pomyśl o nich w ten sposób – i zastanów się, jak zmienić swój profil oraz prowadzone przez Ciebie fanpage – by stały się przestrzenią rozmowy, dobrym spotkaniem znajomych, a nie tablicą ogłoszeniową twoich ( i tylko twoich) sukcesów.