Piszesz w sieci? Pisz bez błędów. Język to Twoje internetowe lustro.

Ostatnio dostałam oficjalną, mailową informację o pewnej imprezie, dość dużej, kilkudniowej. Pierwszy mail od przedstawiciela organizatorów zawierał mnóstwo błędów stylistycznych, trochę ortograficznych. Pomyślałam, że zawinił pośpiech, i nie zwróciłam na błędy większej uwagi. Ale kiedy dostałam informację prasową sformułowaną w podobny sposób, trochę się podłamałam. Bo jeśli ktoś zachęca mnie do wydarzenia o charakterze  „rozwojowym”, a słowa „Podlasie” i „Polska” pisze małymi literami, to zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno jesteśmy na tym samym poziomie rozwoju?

Jeśli zastanawiasz się, jak pisać w internecie, mam dla Ciebie pierwszą wskazówkę – pisz bez rażących błędów. Wielu osobom ta uwaga może się wydawać oczywista, niestety, wcale taka nie jest. Wiadomo, literówka, przeoczenie – to w tekście pisanym może się zdarzyć każdemu, zwłaszcza gdy się spieszymy albo zwyczajnie nie zauważamy drobnych błędów we własnym tekście. Czym innym są jednak rażące błędy – błędy ortograficzne w popularnych słowach,  dziwna składnia czy stylistyka. Dwa razy zastanów się, zanim wyślesz do kogoś swój tekst albo opublikujesz go na swojej stronie internetowej. Przeczytaj go kilkakrotnie. Sprawdź go nie tylko za pomocą słownika programu Word, sprawdź też samodzielnie albo poproś kogoś, by to zrobił.

Kiedy piszesz tekst, język jest Twoim zwierciadłem. Odbija Twój obraz, bardzo szybko przekazuje czytelnikowi informacje o Tobie. To właśnie na podstawie języka Twój odbiorca wyrabia sobie opinię o Tobie, sprawdza wiarygodność, reaguje pozytywnie lub negatywnie na zawartość merytoryczną. W tekście język jest tym samym, czym pierwsze wrażenie podczas pierwszego spotkania dwóch osób. Dbaj o swój językowy wizerunek.

To ważne – zwłaszcza gdy chcesz zaprezentować się jako ekspert w konkretnej dziedzinie, a także kiedy prowadzisz fanpage poważnej instytucji, organizacji czy firmy. Często znacznie większe znaczenie od tego, co piszesz, ma to, jak piszesz. Tak, wiem, żyjemy w pośpiechu, w czasach, gdy nie dba się o formę, operuje się hashtagami (a wtedy nie odmieniamy  wyrazów), skrótowcami, trzeba zmieścić się w 140 znakach na Twitterze. Rozumiem to, bo sama często mierzę się z tymi „socialmediowymi” wyzwaniami. Ale skróty i hashtagi są pewną manierą pisania w sieci i różnią się od rażących błędów językowych. Kiedy w oficjalnej informacji czytam, że mężczyzna „jest pasjonatą”, a na imprezie „każdy znajdują coś dla siebie”, mam wątpliwości co do wiarygodności organizatorów wydarzenia.

Pamiętaj, że język, jakim się posługujesz, opowiada o Tobie, jest częścią publicznego wizerunku. Mimo pośpiechu, postnowoczesności i internetu reguły poprawności językowej wciąż obowiązują – a słowniki, w których je zapisano, nadal istnieją. Jeśli masz wątpliwości, sprawdź, jak napisać wyraz czy frazę. To tak samo ważny element Twojego wizerunku, jak wyraz twarzy na zdjęciu profilowym czy logo na produkcie.

Ps. Trudno jest Ci pisać bezbłędnie? Jak sobie z tym radzisz? Może masz jakąś świetną metodę, która pomoże innym – podzielisz się nią?
A może tak jak ja – właśnie dostałaś/-eś maila z rażącymi błędami? Czy to wpływa na wizerunek nadawcy maila, czy nie ma dla Ciebie znaczenia?

Uważaj na seks w social media! 😉

Pierwsza myśl, jaka przychodzi Ci do głowy po obejrzeniu zdjęcia?

I czy to zdjęcie kojarzy Ci się ze specjalistką od stosunków międzynarodowych?

Bohaterka tego zdjęcia jest dumna ze swojego wyglądu. To widać na pierwszy rzut oka. Jest młoda, ładna, atrakcyjna, wie o tym, pokazuje więc swoją urodę także w mediach społecznościowych.

Z czego dokładniej jest dumna (sądząc po zdjęciu, a raczej po GIF-e, który był tam wrzucony) pani Justyna? Z dekoltu. Ze swoich piersi. Fotografia jest świadomie erotyczna, zmysłowa, sensualna. Ok, jeśli ktoś lubi, niech się tak prezentuje. Tylko jak się ma ta prezentacja do opisu profilu pani Justyny, w którym zaznacza ona, że jest: socjalistką, studentką (lub absolwentką) studiów na kierunku: stosunki międzynarodowe, członkinią partii politycznej (SLD)?

To typowy – i bardzo częsty – przykład rozbieżności między wizerunkiem deklarowanym (specjalistka, polityk etc.) a wizerunkiem prezentowanym. Trudno zgadnąć, czy pani Justyna chce być dziś postrzegana publicznie jako seksowna kobieta, czy jako specjalistka od stosunków międzynarodowych. Niestety, jedno z drugim się nie łączy. Żyjemy w świecie, w którym publiczne prezentowanie swoich zmysłowych wdzięków nie idzie w parze z wysoką oceną kobiety jako fachowca czy polityka. Seks i erotyka to przestrzeń intymna. Erotyczne zdjęcia pokazywane szerokiej publiczności (szerokiej – bo nawet jeśli Twój profil oglądają tylko Twoi znajomi, to zapewne masz ich wielu, a oni mają swoich znajomych itd.) mówią o Tobie więcej niż tylko to, że jesteś atrakcyjna. Mówią, że chcesz seksu i szukasz seksu. Fajnie, wszyscy lubimy seks – ale czy koniecznie musisz ogłaszać to setkom bliższych i dalszych znajomych? Pamiętaj, social media to przestrzeń publiczna, więc kiedy chwalisz się w nich swoją seksualnością, to trochę tak, jakbyś rozbierała się na rynku w Twoim mieście.

Jeśli wrzucasz na swój profil sporo zdjęć erotycznych (niekoniecznie swoich), mówisz wszystkim dookoła, że właśnie o seksie myślisz przede wszystkim. Że na nim się koncentrujesz. Czy na pewno to chcesz opowiadać o sobie publicznie?

Jeśli chcesz – ok. W sumie: dlaczego nie? Jeśli tak zdecydujesz, w porządku. Byle to była Twoja decyzja, a nie przypadek czy niewiedza. W tym cała rzecz. Podchodź świadomie do kreowania swego wizerunku w internecie. Wiedz, co przekazujesz swoimi wpisami, zdjęciami i filmikami. Dziś, gdy szukasz pracy, przyszli pracodawcy coraz częściej sprawdzają Cię w sieci. Nie musisz być osobą publiczną, by zdjęcia na Twoim wallu miały znaczenie dla Twojej zawodowej przyszłości.  Jeśli Twoim celem jest pokazywanie swoich erotycznych możliwości, tego typu zdjęcia będą z tym celem zgodne. Ale jeśli jednak masz inny cel, pomyśl, zanim pokażesz wszem i wobec, jak bardzo dumna jesteś ze swoich piersi, kuszących ust, długich nóg…

Pamiętam sytuację, gdy jedna z firm szukają młodego PR-owca. Najlepiej podczas rekrutacji  wypadła fajna, sympatyczna dziewczyna. Zapadła decyzja o jej zatrudnieniu. Niestety, przed podpisaniem umowy przyszły szef wpisał w wyszukiwarkę Google jej nazwisko – i znalazł jej blog. Opowiadała w nim o swoich przeżyciach erotycznych. Co to miało wspólnego z jej przyszłą pracą? Nic. A jednak szef jej nie zatrudnił.

Prezentowanie erotyki ma wpływ na karierę zawodową i nie dotyczy tylko kobiet – chociaż kobiet bardziej. Ale wyobraź sobie profil mężczyzny na Facebooku, na który wrzuca on swoje mocno erotyczne zdjęcia. Pokazuje się rozebrany, otwarcie sugeruje, że lubi seks, że to seks zajmuje go najbardziej. Zatrudnisz go w przedszkolu? Nie. A w szkole? Też nie. A jako doradcę biznesowego? Raczej nie, chyba że będzie miał jednocześnie genialne referencje. Dlaczego? No właśnie.

W relacjach międzyludzkich jesteśmy ciągle oceniani. Z badań wynika, że wyciągamy wnioski na temat drugiego człowieka na podstawie wrażenia z pierwszych kilku sekund po poznaniu go. W social media – wnioskujemy o kimś na podstawie jego wpisów. A zdjęcia (albo filmy) zapamiętujemy najłatwiej, dlatego to one opowiadają najwięcej o każdym z nas. Niezależnie więc od tego, co napiszesz o sobie, jakie mądre treści będziesz udostępniać – i tak podstawą oceny będą… obrazki.

Dlatego proszę, pomyśl, jak się prezentujesz, co swoim profilem opowiadasz o sobie. Od czasu do czasu przejrzyj swój profil i przeanalizuj go pod kątem przekazu na Twój temat – jaka jesteś w SM? Pomyśl też koniecznie, zanim wrzucisz swoje zdjęcie „z podtekstem”. Jasne, świetnie na nim wyglądasz. Jasne, seks to ważna sprawa, a mężczyźni lubią atrakcyjne kobiety. Ale może jednak warto zachować przestrzeń intymną tylko dla siebie i dla osoby najbliższej?

 

Jak zainteresować media, czyli podstawy PR-u w pigułce

Social media to, jak wiadomo, nie wszystko. Dość często chcesz ze swoją działalnością dotrzeć do mediów tradycyjnych – a nie każdy z nas ma do dyspozycji osobę wyspecjalizowaną w kontaktach z mediami. Dlatego dziś kilka podstawowych wskazówek, jak zainteresować dziennikarzy ważną dla Ciebie sprawą.

Oczywiście, dziennikarze często sami czerpią tematy z social media, wychwytują najbardziej poczytne czy kontrowersyjne wpisy i przygotowują o nich materiały.  Na wybór tematu przez nich nie masz jednak większego wpływu. Co zrobić, kiedy przygotowujesz event, debatę, dużą akcję albo chcesz upublicznić ważne informacje?  Jak przedstawić swoje działania, żeby wzbudziły zainteresowanie mediów?

Kluczowy jest TEMAT – to on musi budzić zaciekawienie. Tematem dla dziennikarzy nie będzie nowy produkt Twojej firmy ani nawet otwarcie jej nowej siedziby (chyba że otwierasz fabrykę z miejscami pracy dla 200 osób. 😉 ) Dziennikarze przede wszystkim oceniają tematy na podstawie ich przydatności dla innych ludzi, znaczenia społecznego, wpływu na otoczenie etc. Ważnymi tematami są więc zazwyczaj te informacje, które dotyczą jak największej liczby mieszkańców miasta czy regionu, mówią o działaniach w przestrzeni publicznej; kiedy wydarzenie jest otwarte dla wszystkich zainteresowanych etc.  Jeśli więc organizujesz happening na rynku swojego miasta – możesz tym zainteresować media. Jeśli zaczynasz akcję zbiórki podpisów w jakiejś ważnej społecznie sprawie (także lokalnie) – o tym też zapewne zechcą napisać dziennikarze.

Umówmy się, że potrzebne działania medialne opiszę na tym ostatnim przykładzie: organizujesz akcję zbiórki podpisów wśród mieszkańców. I musisz zdecydować, w jaki sposób przekażesz informację o tym dziennikarzom.

ZAPROSZENIE – najprostsze jest zaproszenie mediów na konkretne wydarzenie. Oczywiście pamiętasz już, że musi to być wydarzenie istotne społecznie (w tym także gospodarczo) – inaczej nie ma sensu dziennikarzy w ogóle zapraszać. W naszym przypadku możesz  ich zaprosić na rozpoczęcie zbiórki podpisów.

Zaproszenie do mediów wyślij mailem na zaledwie 2-3 dni przed eventem (chyba że to bardzo duża impreza, albo potrzebna jest akredytacja – czyli media muszą potwierdzić swój udział z wyprzedzeniem). Wysyłanie informacji dużo wcześniej to najłatwiejszy sposób na pominięcie Twojego eventu. W zaproszeniu napisz jasno, na co zapraszasz, gdzie i kiedy. Wskaż wyraźnie, kto zaprasza! Jeśli nazwa wydarzenia jest niejasna – wyjaśnij w jednym – dwóch zdaniach, co to za event i dlaczego warto na niego przyjść.  Jak zdecydować, do jakich dziennikarzy wysłać zaproszenie – o tym piszę w dalszej części tekstu.

W dniu eventu przygotuj się do odpowiedzi na pytania mediów (może warto wskazać osobę, która będzie udzielała im informacji?), zarezerwuj miejsce dla dziennikarzy, a w zależności od wydarzenia, jeśli istnieje taka potrzeba, zadbaj o możliwość nagrania najważniejszych wypowiedzi czy fragmentów eventu przez radiowców i dziennikarzy telewizyjnych.

Nie organizujesz eventu, tylko chcesz przekazać mediom informację? Najczęściej masz do wyboru dwie opcje: albo wysyłasz mediom komunikat (czyli informację zawierającą wszelkie potrzebne dane), albo organizujesz konferencję prasową (lub briefing prasowy, który jest bardzo podobny do konferencji, tylko ma bardziej dynamiczną i mniej oficjalną formułę). Co wybrać? To bardzo indywidualna decyzja. Na pewno zależy od tego, czy jesteś już znany mediom, czy dopiero zaczynasz – w  tym drugim przypadku lepiej zrobić konferencję. Bezpośrednie spotkanie z dziennikarzami daje okazję do poznania się, szybkiego wyjaśnienia wątpliwości, zrobienia zdjęć Tobie i innym uczestnikom konferencji. Jeśli jesteś znany, reprezentujesz uznaną instytucję, a temat nie jest ani trudny, ani wyjątkowo ważny, możesz rozesłać komunikat.

Ale uwaga – robisz albo jedno, albo drugie. Wysyłanie najpierw komunikatu (ze wszystkimi danymi) i robienie konferencji prasowej na ten sam temat po kilku dniach, jeśli nie pojawiły się nowe informacje – jest przeciwskuteczne. Dziennikarze, którzy skorzystali już z Twojego komunikatu i zamieścili informację, tylko się zirytują, gdy przyjdą na konferencję i wysłuchają tego samego. A nie warto mieć wokół siebie rozeźlonych dziennikarzy. 😉

Ci, którzy zawsze organizują konferencje, najczęściej robią to ze względu na telewizje  – jeśli ekipa telewizyjna pojawi się na spotkaniu,  zazwyczaj coś z ich nagrania ma szansę trafić do programu informacyjnego. W przypadku komunikatu prasowego szanse na zainteresowanie TV są dużo mniejsze – bo dla telewizji liczy się „obrazek”, czyli nagrany materiał. Jeśli więc zależy Ci na telewizyjnym przekazie, od razu zdecyduj się na bezpośrednie spotkanie z dziennikarzami i zrezygnuj z komunikatu.

W naszej sytuacji ze zbieraniem podpisów – to ważny społecznie temat, bo świadczy o proteście ludzi wobec jakiejś decyzji albo o społecznej inicjatywie. Z tej okazji warto zrobić konferencję prasową, a nie poprzestać na komunikacie.

JAK PRZYGOTOWAĆ SKUTECZNY KOMUNIKAT MEDIALNY

  1. W komunikacie musisz przede wszystkim napisać: co się będzie działo, kiedy, w jakim miejscu i kto to organizuje. Od razu, w pierwszym zdaniu. W komunikacie medialnym nie potrzebne są wstępy czy ogólne prezentacje – przejdź do rzeczy.
  2. Potem napisz nieco szerzej o rodzaju aktywności. Jeśli organizujesz zbiórkę podpisów – napisz, z jakiego powodu to robisz, czego dotyczy zbiórka, skąd pomysł na jej organizację, do kogo się zwrócisz o podpisanie Twojej petycji (apelu, projektu etc.), ile czasu będzie trwała akcja, ile podpisów musisz albo chcesz zebrać, komu je przekażesz i do kiedy będziesz je zbierał. Na podstawie takich informacji dziennikarz będzie w stanie stwierdzić, że Twoja akcja jest ważna i konkretna – a w konsekwencji, że warto się nią zająć.
  3. Możesz zamieścić też wypowiedź swoją lub innego uczestnika akcji (podając imię i nazwisko oraz funkcję, jaką pełni w opisywanej akcji) – ale nie pisz w niej, że bardzo się cieszycie, smucicie, albo pozdrawiacie swoją rodzinę. Napisz kluczowe przesłanie Twego działania – to, co ma być zapamiętane; to, o czym wszyscy mają myśleć, gdy będą słyszeli o Twojej akcji. 2-3 zdania to optymalna długość wypowiedzi.
  4. Na koniec – podpisz się, podaj kontakt do siebie albo do osoby odpowiedzialnej za kontakt z mediami podczas akcji. Nie zapomnij o tym! Niektórzy dziennikarze będą chcieli dopytać o szczegóły – i musisz im dać taką możliwość. Poza tym podpis pod komunikatem buduje jego wiarygodność, zamienia anonim w prawdziwą informację.
  5. Roześlij ten komunikat do mediów, które działają na terenie Twojej akcji. Im bardziej lokalna akcja, tym bardziej nastaw się na media lokalne. Jeśli robisz mega akcję ogólnopolską – uderzaj do mediów krajowych, tylko pamiętaj, że tam trudniej jest się przebić z informacją.
  6. Najpierw jednak koniecznie zrób reaserch. Sprawdź na stronach redakcji, do kogo najlepiej wysłać maila, kto zajmuje się taką tematyką. Jeśli możesz, dopytaj znajomych mających kontakty z mediami. Dobrze określeni odbiorcy Twojej informacji – to podstawa skuteczności komunikatu. Jeśli maila o zbiórce podpisów wyślesz do dziennikarza specjalizującego się w tematyce sportowej, Twoja wiadomość zniknie w czarnej dziurze… Sprawdź, który dziennikarz wcześniej zajmował się podobnymi sprawami i maila wyślij właśnie do niego. Nie żałuj czasu ani energii na research – on naprawdę decyduje o efektach Twoich medialnych działań.
  7. Po wysłaniu maili bądź gotów na telefony od dziennikarzy, którzy będą dopytywać o szczegóły sprawy. Jeśli nie masz żadnego odzewu, spróbuj zadzwonić do dziennikarza i zapytać, czy mail do niego dotarł. Ale nie dopytuj, czy na pewno napisze o Twojej sprawie, nie przymuszaj do zajęcia się tematem, nie dzwoń z kilkakrotnym przypomnieniem – nikt nie lubi być zmuszany do czegokolwiek. Dziennikarze sami decydują, czy zajmują się tematem czy nie. Nie masz wpływu na ich decyzję. Jeśli chcesz mieć taki wpływ, wykup sobie reklamę. 😉

 

Kontakty z mediami wymagają praktyki, zrozumienia potrzeb dziennikarzy i znajomości sposobu ich pracy. Dlatego warto ćwiczyć i praktykować. Komunikat medialny to pierwszy stopień budowania relacji. Drugi, nieco wyższy – to konferencja prasowa. Jak ją przygotować? O tym w moim następnym tekście na blogu. 🙂

Jak przetrwać w social media? Postaw na SOC!

Co zrobić, żeby profile w mediach społecznościowych przynosiły pozytywne efekty wizerunkowe? Jak długo trzeba prowadzić fanpage, żeby zostać zauważonym? Dlaczego kryzys przychodzi po dwóch miesiącach? O to pytacie najczęściej. Dziś, odpowiadając na te pytania, zaproponuję skuteczną metodę radzenia sobie z social media – metoda nazywa się SOC, od: Systematyczność, Otwartość, Cierpliwość. Gwarantuję, że jej stosowanie przyniesie wymarzone efekty  – tylko nie próbujcie pomijać którejkolwiek literki!

Metoda SOC w social media jest prosta:

  1. SYSTEMATYCZNOŚĆ – to nic więcej, jak systematyczne prowadzenie swoich profili, blogów, stron internetowych etc., czyli wszystkich Twoich miejsc aktywności w sieci. Tak, to zajmuje sporo czasu. Tak, nie zawsze się chce, czasem nie ma się pomysłu, czasem zmęczenie bierze górę, albo liczba innych zajęć sprawia, że nie masz czasu na sieć. Oczywiście, jeśli zajmujesz się własną, indywidualną aktywnością, nikt Cię nie obsztorcuje za brak aktywności, ani nie zmusi do nadrobienia zaległości. To zawsze będzie Twoja własna decyzja. Wierzę jednak, ze skoro świadomie pracujesz nad swoimi profilami i blogami – to masz jasno określony cel i po prostu wiesz, po co to robisz. Pamiętaj o swoim celu, wtedy łatwiej będzie się zmotywować do działania. Pisz, publikuj, wrzucaj zdjęcia – na profilach społecznościowych najlepiej codziennie (na Twitterze i Instagramie kilka razy dziennie), na blogu najlepiej raz w tygodniu (to lepsze rozwiązanie niż cisza przez miesiąc, a potem kilka wpisów jednocześnie); na stronie internetowej – zależnie od potrzeb, ale kilka wpisów (aktualności, galerii etc.) miesięcznie po prostu musi się tam pojawić.Pamiętaj – nie każda Twoja aktywność musi oznaczać wielki wysiłek. Nie zawsze musisz zaprezentować światu dopieszczony pod każdym względem tekst, perfekcyjnie wystylizowane zdjęcie, film montowany przez kilka tygodni. Zwłaszcza social media są przestrzenią, w której gorszą jakość szybko wybacza się na rzecz ciekawego contentu (treści, zawartości).  Zabawne zdjęcie zrobione komórką może być świetnym postem. Transmisja live z ciekawego spotkania to też znakomity pomysł. Infografika z ciekawymi danymi (tylko podaj ich źródło), dobry cytat, link do interesującego tekstu – to wszystko dodaje życia Twojemu profilowi, a nie wymaga wielkiego wysiłku.Z drugiej strony musisz też wiedzieć, że Twoja dłuższa nieobecność (nawet tydzień lub dwa) w sieci, zwłaszcza na etapie rozkręcania profilu, bloga czy strony, przyniesie realne straty.  Na FB post zamieszczony po dłuższym okresie ciszy będzie miał mniejszy zasięg niż poprzednie.  Na bloga po prostu zajrzy znacznie mniej osób także wtedy, gdy znów zaczniesz pisać. Aktywność przez dłuższy czas po uruchomieniu profilu jest niezbędna, by ludzie Cię zapamiętali, zaczęli kojarzyć, wpisali sobie Twoją markę w swój system funkcjonowania w świecie.  Dotyczy to także Twoich znajomych. Oceniam, że zajmuje to mniej więcej rok, potem można zwolnić, jeśli oczywiście Twoja marka ma się dobrze.

 

  1. OTWARTOŚĆ – na nowe pomysły, nowych ludzi, nowe propozycje, które otrzymasz, ale i które Tobie przyjdą do głowy. Zaczynasz swoją aktywność z pewnymi założeniami. Po drodze może się okazać, że niektóre z nich się sprawdzają, ale inne niekoniecznie. Warto właśnie wtedy wykazać się elastycznością i otwartością, poszukać czegoś lepszego. Nie mam na myśli zmiany profilu działalności czy głównej „tezy” wizerunkowej (choć i to czasem okazuje się potrzebne), raczej – lepsze dopasowanie detali, reagowanie na potrzeby odbiorców, wyciąganie wniosków z komentarzy i wiadomości, które do Ciebie docierają, z toczących się na Twoim profilu (blogu) dyskusji. Oczywiście, konsekwencja w realizowaniu własnych zamierzeń jest potrzebna, ale też nie warto trzymać się sztywno wszystkiego wymyślonego wcześniej.  Jeśli masz sklep internetowy z odzieżą dziecięcą, może się okazać, że rynek odzieży dla niemowlaków jest już nasycony, za to dla dzieci trochę starszych albo w wieku szkolnym – już nie.  Jeśli sprzedajesz elementy wystroju wnętrz, może warto wejść we współpracę z blogerami piszącymi na ten temat, by zaprezentowali Twoje produkty u siebie. Jeśli określiłeś wąska grupę odbiorców, a widzisz, że na Twoje propozycje reagują zupełnie inni ludzie niż się spodziewałeś – przygotuj coś specjalnie dla nich. Jeśli piszesz bloga adresowanego (Twoim zdaniem) do studentów, a czytają go głównie ich rodzice – może warto zmienić trochę język i grafikę, by w ten sposób przyciągnąć jeszcze więcej rodziców. Albo poszukać informacji, dlaczego Twoje wpisy nie przyciągają studentów.Otwieraj się też w jeszcze jeden sposób – szukaj kontaktu z ludźmi, którzy robią coś podobnego do Twojej aktywności, ale mają w tym już większe doświadczenie. Korzystaj ze szkoleń, tutoriali, webinarów itd. – jest ich dziś mnóstwo w sieci, część darmowa, część dostępna po rejestracji. Na FB znajdziesz wiele grup, które zrzeszają ludzi o podobnych zainteresowaniach – tam też możesz dowiedzieć się potrzebnych Ci rzeczy. Pytaj szukaj, czytaj, dopasowuj się do potrzeb odbiorców.

 

  1. CIERPLIWOŚĆ – kto wie, czy to nie najważniejsza literka w mojej metodzie. 😉 Każdy, kto próbował zaistnieć dzięki social media wie, że tu prawie nic nie dzieje się natychmiast (szybkie spektakularne sukcesy w SM to raczej wyjątki potwierdzające regułę, nie warto się do nich porównywać). Początek Twojej aktywności może być całkiem nieźle widoczny, bo Twoją nową stronę, profil, bloga etc. polubią zapewne Twoi znajomi – jeśli masz ich wielu, pierwszy sukces murowany. Ale potem jest już trudniej – trzeba do siebie przekonać obcych ludzi, którzy są zajęci swoimi sprawami, mają najczęściej mało czasu, a jeśli zwrócą uwagę na Twoją stronę – masz jedną (ale tylko jedną) szansę na to, by ich zainteresować i zatrzymać na dłużej. Zapewniam: jeśli prezentujesz coś wartościowego, uda Ci się! Tylko potrzeba na to czasu.Kryzys przychodzi najczęściej po 2-3 miesiącach:mija pierwszy okres zachłyśnięcia się nowością przez Ciebie, pojawia się pewna rutyna (post, wpis na bloga, zaprezentowanie go w grupie, ewentualnie wykupienie reklamy, szukanie tematu na kolejny post etc.). Pojawiają się już pierwsze fajne reakcje ludzi spoza grupy znajomych, ale jest ich jeszcze niewiele. Zaczynasz się zastanawiać, czy w ogóle jest sens to robić. Czy ktoś to czyta (ogląda)? Czy w ogóle ktoś Cię widzi???Spokojnie. Daj się zobaczyć. Pozwól, by Twoja systematyczność, otwartość i cierpliwość zrobiły swoje. Twoje treści muszą przebić się przez informacyjny chaos, przez natłok treści docierających codziennie do każdego z nas. Ten pierwszy kryzys to również typowe „sprawdzam” dla tysięcy ludzi rozpoczynających swoją aktywność w sieci – wielu z nich na tym etapie rezygnuje. Między innymi dlatego odbiorcy blogów, profili, stron etc. nie angażują się w nie od samego początku – lecz obserwują. Czy za miesiąc ten blog dalej będzie? Czy za dwa miesiące będzie się do kogo zwrócić? Wygrywają najwytrwalsi. Wygrywają ci, którzy pamiętają o swoim celu, nie wymagają natychmiastowych efektów, systematycznie pracują – i dają sobie czas na zaistnienie.

 

Czy są wyjątki od metody SOC? Tak. Jeśli prowadzisz profil znanej marki, nie musisz czekać na efekty swojej pracy, bo te pojawiają się natychmiast. Są marki, na które użytkownicy social media po prostu czekają – tak wciąż jeszcze bywa z wielkimi firmami, tak bardzo często dzieje się z powszechnie znanymi i aktywnymi ludźmi (lub tymi, którzy właśnie otrzymali jakąś funkcję i stają się ważnymi osobami publicznymi). Wtedy założenie profilu w social media skutkuje natychmiastowym (nawet w ciągu kilku godzin) ogromnym przyrostem followersów.

Drugi wyjątek – to naprawdę duży budżet na reklamę. I tego chyba nie muszę tłumaczyć. 😉

Ale jeśli, jak większość aktywnych w sieci, nie masz bardzo znanej marki, nie zostałeś prezydentem USA ani nie możesz przeznaczyć tysięcy na reklamę – postaw na metodę SOC. Może powoli, ale skutecznie. SOC pozwala zbudować markę wieloletnią, dobrą nie na jeden sezon, ale na lata. Spróbuj – trzymam kciuki!

Czy sieć wie już o Tobie wszystko? Sprawdź! Po prostu kliknij.

Jesteś żonaty/zamężna, czy jesteś singlem? Wolisz partie liberalne czy konserwatywne? Jesteś religijny czy nie? Ja nie wiem. Ty wiesz. Ale wie też – sieć. Coraz głośniej mówi się o metodzie analizy naszych śladów zostawianych w sieci, stworzonej na Uniwersytecie Stanforda przez Polaka, dr. Michała Kosińskiego. Wymyślił on, w jaki sposób zanalizować nasze lajki, komentarze, udostępnienia , czyli wszelkie aktywności na Facebooku, by na ich podstawie stworzyć (bez naszego udziału) indywidualny profil każdego użytkownika FB. I nie, to nie jest fajna zabawa.  To potężne narzędzie, które można wykorzystywać w rozmaity sposób – także w ten niebezpieczny: do manipulacji.

Zanim jednak wyjaśnię, dlaczego jest to niebezpieczne, sprawdź na stronie Uniwersytetu w Cambridge, co mówią o Tobie Twoje lajki (twórcy tej wersji zapewniają, że nie gromadzą danych zebranych podczas analizy):  https://applymagicsauce.com/demo.html

Zwróć uwagę, że nie musisz wypełniać żadnego tekstu, odpowiadać na żadne pytania – wystarczy połączenie z Twoim profilem na Facebooku.

Już? I jak wyniki – prawdziwe w znacznym stopniu?

A teraz wyobraź sobie, że jesteś właścicielem międzynarodowej korporacji, która sprzedaje luksusowe samochody. Ze swoją nową ofertą chcesz dotrzeć tylko do klientów, których stać na luksus. Kupujesz więc usługę analizy profili na FB pod kątem finansowym, korzystania z dóbr luksusowych etc. – i za jakiś czas masz swoich klientów. System jest tak zbudowany, że już dziś można nie tylko zanalizować profile, ale też do właścicieli profili wysłać spersonalizowaną ofertę zwrotną – zatem Twoją luksusową ofertę zobaczą tylko wybrani, i nikt więcej. Trafność reklamy – chyba powyżej 90 proc.

To nic groźnego, prawda? Nawet fajne.

A teraz wyobraź sobie, że jest polityk, który chce zostać prezydentem swojego kraju. Wie, że potrzebuje masowego poparcia. Zamawia analizy profili obywateli swego państwa dzięki FB (choć można oczywiście analizować inne ślady w sieci, nie muszą być zostawiane na FB). Uzyskane wyniki selekcjonuje wg oczekiwań obywateli: ci chcą mieć dostęp do broni bez zezwoleń, inni chcą zakazu sprzedaży broni; ci są za polowaniami na zwierzęta; inni są za zakazem polowań – i tak dalej. A potem każdej z tych grup wysyła swój program wyborczy z pełnym dostosowaniem postulatów do oczekiwań wyborców. Czyli ci, którzy chcą polowań – dostają informację, że ów polityk też tego chce. Ale ci, którzy nie chcą polowań, dostają informację, że ten sam polityk jest za wprowadzeniem zakazu. Wygrywa wybory? Na pewno. Przecież daje wszystkim to, czego oczekują. W kampanii oczywiście.

Czy to jest oszustwo? Sam odpowiedz na to pytanie.

Czy to jest manipulacja? Stuprocentowa.

Czy to jest odległa przyszłość, która nie należy się dziś martwić? Skąd! Jest już polityk, który w ten sposób (jeśli chodzi o narzędzia) prowadził swoją kampanię. I wygrał. To Donald Trump, prezydent USA.

Możesz o tym przeczytać tutaj: https://ceo.com.pl/czy-donald-trump-wygral-wybory-w-usa-dzieki-big-data-43326

Fatalne, prawda? Moim zdaniem również przerażające. Trochę – choć na szczęście na zupełnie inną skalę – jest podobne do dylematu Alfreda Nobla, który wynalazł dynamit. A potem zobaczył, że jego wynalazek jest używany do zabijania ludzi… Narzędzie jak zawsze jest tylko narzędziem. Reszta zależy od tego, jak je wykorzystamy. Młotek może służyć do wbijania gwoździ – albo do pozbawienia kogoś życia. Analiza profili w sieci może służyć docieraniu z właściwymi informacji do właściwych ludzi. Ale może być podstawą manipulacji na wielką skalę.

Więcej o skutkach prowadzenia analizy naszych śladów w sieci: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/01/15/czy-wiesz-ze-zyjesz-w-bance/

Ratunkiem jest nasza własna analiza tego, co jest nam podsuwane w sieci; szukanie innych źródeł informacji na własną rękę; porównywanie propozycji, które do nas docierają, z propozycjami, które dostają inni. To wymaga aktywności, krytycznego myślenia, ciągłego uczenia się. Ale moim zdaniem warto. Jeśli zdamy się tylko na to, co do nas trafia, może się okazać, że też jesteśmy narzędziem. Tylko narzędziem. W rękach największych manipulatorów świata. A jak nas wykorzystają, to będzie zależało od ich interesów, nie od naszej woli.

 

 

Fot. Robert Kędzierski

Klub „Wow”, czyli jak wykorzystać swoje 5 minut

Najbardziej znany klub w Białymstoku?  Oczywiście klub „Wow”! Rozsławiony przez dziennik „Fakt”, który poinformował, że w tym właśnie klubie bawił się Bartłomiej Misiewicz z Ministerstwa Obrony Narodowej – klub „Wow” natychmiast znalazł się na ustach ogromnej liczby Polaków. Znany dotychczas jedynie środowiskowo, teraz może pochwalić się rozpoznawalnością w całym kraju. Dla klubu to najlepsza historia marketingowa, jaka mogła mu się przydarzyć! Szkoda, że jej nie wykorzystuje.

Przeanalizujmy krótko przekaz wynikający z informacji dziennika „Fakt”: pracownik MON spotkał się w klubie ze znajomymi, bawił się tam z dziewczynami, pił alkohol. Kontrowersje w tym przekazie dotyczą pracownika ministerstwa – tego, co robił, co mówił, czym do klubu przyjechał (był w służbowej delegacji). Ale klub? Klub pokazano rewelacyjnie – dokładnie tak, jak chciałby tego chyba każdy właściciel takiego lokalu. Białostocki klub „Wow” dziś jawi się jako przestrzeń najlepszej zabawy w typowo polskim, młodzieżowym stylu. Czyli – wow!

Za tak efektywną reklamę normalnie płaci się miliony – a mimo to efekt nie zawsze jest zgodny z oczekiwanym. Klub „Wow” dostał reklamę w prezencie. Wymarzona sytuacja dla real time marketingu, inaczej nazywanego marketingiem chwili. Opiera się on na wykorzystaniu bieżącej sytuacji do promowania swojej marki. To jedno z lepszych narzędzi marketingowych ostatnich lat – skutecznie wykorzystywane. Gdy świat obiegła informacja, iż Brad Pitt się rozwodzi, norweskie linie lotnicze natychmiast zareklamowały swoje przeloty do Los Angeles hasłem „Brad is single”.

wow2

A kiedy minister Waszczykowski przejęzyczył się i powiedział o państwie San Escobar, jeden z dealerów Skody reklamował ją na FB jako najlepszy samochód do jazdy w tym kraju, zaś sklep internetowy Koszulkowo wypuścił na rynek cała serię „escobarskich” koszulek.

To jest właśnie real time marketing- reagujemy twórczo na to, co nam życie przynosi, i wykorzystujemy to do reklamy. Trzeba do tego kreatywności, dobrego rozeznania w sieci (musimy szybko wyłapać, co budzi emocje) i krótkiej ścieżki decyzyjnej w firmie, która chce się tak reklamować (zbyt długa spowoduje, że temat stanie się przebrzmiały, zanim wypuścimy reklamę). Ale za to jakie efekty! Gdy uda Ci się ze swoją reklamą trafić w szczyt popularności jakiegoś tematu, masz szansę na naprawdę wielkie zasięgi!

Taki marketing jest wymarzonym narzędziem dla Klubu „Wow” w Białymstoku. Jego rozpoznawalność właśnie została zbudowana na poziomie krajowym, teraz warto  podtrzymać zainteresowanie. Choćby w sieci, gdzie dobre filmiki i memy rozchodzą się wirusowo błyskawicznie, a dowcipny mem Klubu „Wow” mógłby dziś pobić wszelkie rekordy! Czy właściciele klubu zechcą skorzystać z wielkiej marketingowej szansy?

Nie jesteś właścicielem najbardziej znanego klubu w Białymstoku? Cóż, nie każdy może liczyć na takie wsparcie w reklamowaniu swojej działalności. 😉 Ale czasem można (i warto) podpiąć się pod coś, co właśnie budzi emocje wśród Twoich odbiorców, a może być świetnym chwytem reklamowym. Reaguj więc – szybko, najlepiej z humorem, dystansem do swojej marki. Ludzie lubią się śmiać – wykorzystuj to.    

Sympatia czy szacunek? Na czym budujesz swój wizerunek?

Chcesz odnieść osobisty sukces?  Jeśli tak, zapewne chcesz być widoczna i widziana. Rozpoznawalna i jak najlepiej oceniana – przede wszystkim w tej przestrzeni, na której Ci zależy.  Planujesz swoje działania, uczysz się, rozwijasz, podejmujesz wyzwania, realizujesz kolejne projekty. Ale też ze wszystkich sił starasz się, by wszyscy Cię lubili – prawda?

Piszę to w rodzaju żeńskim, bo wydaje mi się, że dylemat, o którym jest ten tekst, dotyczy znacznie częściej kobiet niż mężczyzn – ale jeśli jesteś mężczyzną i czytasz ten tekst, wiedz, że jest on prawdziwy również dla Ciebie .

Dylematem jest wybór:  powszechna sympatia czy o szacunek? Wolisz, by wszyscy Cię lubili, czy chcesz, by czuli przed Tobą respekt? Co wybierasz?

Od razu uspokajam: jedno nie wyklucza drugiego. Można być szanowanym i budzić sympatię – ale nie u wszystkich. Kluczem do zrozumienia tego dylematu są słowa „powszechna” i „wszyscy”. To właśnie kobiety często uważają, że przede wszystkim powinny być lubiane. Przez wszystkich. Za każdą cenę.  Dziś przeciwstawiam szacunek właśnie takiej powszechnej sympatii. Jeśli zamierzasz coś osiągnąć, chcesz piąć się do góry, bo masz dużo do zaoferowania światu, jesteś świetna w swojej dziedzinie i chcesz wykorzystać swój potencjał, wcześniej czy później będziesz musiała świadomie zdecydować: sympatia czy szacunek?

Odpowiedź na to pytanie silnie wpływa na sposób budowania własnego wizerunku.

Pamiętam, że przed kilkunastoma laty sama stanęłam przed takim wyborem. Pracowałam w gazecie i zazdrościłam koledze z innego medium. Był najlepszym dziennikarzem w mieście. Cała sfera publiczna zaczynała dzień od sprawdzenia, o czym dziś powiedział. Też tak chciałam. Zaczęłam analizować jego pracę i szybko okazało się, że kolega jest co prawda bardzo wpływowy, ale jednocześnie – nie jest powszechnie lubiany. Trzeba się było z nim liczyć, ale fakt, że wyrażał własne zdanie, odkrywał publiczne tajemnice, ujawniał niewygodne rzeczy – to wszystko sprawiało, że nie budził powszechnej sympatii.  Lubili go ludzie, którzy reprezentowali podobne wartości – cenili prawdę, byli legalistami, nie popełniali nadużyć.  Ale ci, którzy żyli zgodnie z powiedzeniem „wszystko da się załatwić, tak czy inaczej” – po prostu go nie cierpieli. Jednak nawet oni musieli go szanować.

To nie jest tylko dziennikarska historia. Sympatia czy szacunek – ten wybór dotyczy każdego, zwłaszcza tych osób, które publicznie przedstawiają się światu.  Twoja decyzja w tym zakresie wskaże, która wartość jest dla Ciebie priorytetem.

Chcesz być lubiana i nie mieć wrogów, i taki cel przed sobą stawiasz? Ok, każdy wybór jest dobry, kluczowe są jednak efekty. Osoba, dla której sympatia innych jest najważniejsza, ma kłopoty z wyrażaniem swojego zdania – bo komuś może się ono przecież nie spodobać. A nawet jeśli je wyrazi, na pewno nie będzie go bronić (ryzyko utraty sympatii!). Jeśli wszyscy mają Cię lubić, będziesz też spełniać wszystkie wyrażane wobec Ciebie oczekiwania, polecenia i prośby, inaczej ktoś mógłby się obrazić. Ciężkie życie. Naprawdę ciężkie. Na dodatek nie daje szans na osobisty sukces. Kiedy zdobywając powszechną sympatię ciągle dopasowujesz się do innych, Twoja osobowość znika, rozpływa się wśród oczekiwań innych ludzi. Co więcej, w ich oczach dość szybko zdobywasz wizerunek „tej, na która można wszystko zrzucić, bo przecież ona nigdy nie odmawia”.

Jeśli wybierzesz szacunek, też nie będzie zbyt prosto (ale kto powiedział, że ma być?).  Za to będziesz mogła wyrazić własne zdanie, realizować swoje projekty, starać się o lepsze stanowiska, bronić swoich pomysłów – czyli realizować Twój własny potencjał. Powiedzmy jasno: to się na pewno komuś nie spodoba.  Otwarcie i świadomie budując siebie spotkasz bratnie dusze, czyli ludzi o podobnych wartościach, którzy polubią Cię od razu; ale spotkasz też ludzi o kompletnie przeciwnych poglądach, opiniach, odmiennym sposobie zachowania i widzenia świata;  spotkasz też takich, którzy nie będą chcieli z Tobą dyskutować, tylko od razu zakwalifikują Cię jako wroga. Będziesz miała konkurentów, a nawet przeciwników.

Co zyskasz, wybierając szacunek? Siebie.  Szansę na danie światu tego, co masz w sobie najlepszego. Szansę na pokazanie siebie od najlepszej, najbardziej wartościowej strony.  Szacunek budujemy przecież, pokazując spójność wyzwanych zasad z działaniami, działając na rzecz innych, pomagając, tworząc, kreując, głosząc poglądy niepopularne, ale wartościowe. Szacunek budujemy na autentyczności, nie na wymyślonych historyjkach.  Co więcej, zdobywając szacunek, masz wielką szanse na zdobycie sympatii – u tych ludzi, na których Ci zależy, którzy są Ci bliscy światopoglądowo. Pomyśl – czy naprawdę wszyscy mają Cię lubić? Czy może wystarczy, gdy polubią Cię ludzie, których sama lubisz i cenisz?

Buduj swój wizerunek na szacunku. Wtedy masz szansę na trwałe bycie widoczną i rozpoznawalną, w najbardziej pozytywnym znaczeniu tych słów.  Wierzę w Ciebie!

I – pełen szacun! 😉

 

Kryzys wizerunkowy – 7 wskazówek, co robić.

 

O tym, jakie są zasady reagowania w sytuacji kryzysowej, już pisałam tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/01/02/kryzys-wizerunkowy-jak-reagowac/

Dziś kilka uwag wyjątkowo praktycznych, wynikających z mojego (właśnie odświeżonego po raz kolejny 😉 ) doświadczenia.

  1. Kryzysy wizerunkowe zawsze, ale to zawsze zaczynają się w momentach, kiedy nastawiasz się na zmniejszoną aktywność. Okres międzyświąteczny i same święta – to najbardziej typowy czas. Ale też piątkowe wieczory, weekendy, okres urlopowy. Oznacza to przede wszystkim, że od początku kryzysu do pierwszej reakcji mija zazwyczaj znacznie więcej czasu niż powinno – z różnych powodów. Jeśli śledzisz kryzys w sieci i widzisz, że częstotliwość negatywnych wzmianek na temat Twojej firmy (instytucji, osoby) rośnie lawinowo, nie panikuj. Zawiadom osoby odpowiedzialne za zajecie stanowiska w danej sprawie – i poczekaj na to, co ci powiedzą. Choć najważniejsze jest szybkie reagowanie – czasem lepiej wstrzymać się kilka godzin, czekając na oficjalne stanowisko firmy (instytucji) niż zareagować szybko, ale emocjonalnie, niewłaściwie. Jeśli Twoja reakcja jako admina fanpage`a czy rzecznika prasowego będzie inna niż późniejsza reakcja Twoich przełożonych, stracisz podwójnie: będzie musiał nie tylko reagować na właściwy kryzys, ale też odkręcać własne słowa.
  2. Przygotuj się do szybkiego reagowania w chwili, gdy stanowisko zostanie już ustalone. Przeanalizuj dane z monitoringu sieci i znajdź „miejsca zapalne”: źródło niekorzystnej informacji, najbardziej aktywnych uczestników dyskusji, oficjalne fanpage wypowiadające się na temat Twojej marki, liderów opinii publicznych. To do nich powinno jak najszybciej dotrzeć stanowisko Twojej firmy.
    I tu uwaga najbardziej praktyczna – musisz mieć wykupiony profesjonalny monitoring mediów internetowych.  Zupełnie nie wyobrażam sobie dziś reagowania na kryzys w sieci bez monitoringu. Na polskim rynku jest kilka firm oferujących tę usługę, zazwyczaj w formie miesięcznego abonamentu. Ja polecam Brand24 – wypraktykowałam ich usługi przez kilka lat i polecam gorąco. Podczas kryzysu ich profil wyszukujący niezbędną frazę był moim najbliższym przyjacielem przez długie godziny pracy w sieci… 😉 Niezależnie od tego, którą firmę wybierzesz – właśnie dzięki monitorowaniu sieci będziesz w stanie dotrzeć bezpośrednio do „miejsc zapalnych” kryzysu i przedstawić stanowisko firmy osobom najbardziej zainteresowanym sprawą. A to ułatwia (choć nie gwarantuje) zakończenie kryzysu w jak najszybszym czasie.
  1. Reaguj z… pokorą. Nie przesadzaj w reakcjach, nie eskaluj problemu. Ale też nie dyskutuj zbyt dużo, naucz się przepraszać, wyłącz na ten czas swoje osobiste poglądy. Jesteś przekaźnikiem konkretnego stanowiska. I pamiętaj – używasz oficjalnego profilu firmy czy instytucji. Jeśli wchodzisz w polemikę – to nie jako Ty, osoba fizyczna, ale jako firma. Każde Twoje słowo zostanie odczytane jako element oficjalnej polityki firmy – a zapewniam Cię, że zwłaszcza podczas kryzysu odbiorcy analizują dosłownie każdy wyraz w stanowiskach firmy. Choć czas Cię goni, podczas formułowania odpowiedzi nie spiesz się – musisz znaleźć czas na przeczytanie tego, co napisałeś, i naniesienie poprawek. Jeśli tego nie zrobisz, możesz mieć… kolejny kryzys wizerunkowy.
  2. Nie uciekaj od kontaktu z odbiorcami. Reaguj – choć nie wchodź w zbędne dyskusje. Powtarzaj kluczowy dla firmy przekaz tyle razy, ile będzie trzeba. To już nie te czasy, gdy wystarczyło rozesłać komunikat do mediów. Dziś trzeba reagować także np. na posty osób prywatnych, jeśli są to liderzy opinii. Wystarczy zerknąć na liczbę reakcji pod ich wpisem – będziesz wiedział, czy trzeba odpowiedzieć akurat na ten post.
  3. Na fanpage`u lawinowo rośnie liczba negatywnych recenzji? Niewiele z tym możesz zrobić, w każdym razie nie od razu. Odradzam wysyłanie apeli do znajomych, by wystawili pozytywne recenzje – użytkownicy social media są bardzo czujni i natychmiast sprawdzą osobę, która w czasie kryzysu wystawia dobre opinie. A jeśli jeszcze okaże się, że te recenzje wpisują pracownicy tej samej firmy – kolejny etap rozrastającego się kryzysu przed Tobą. Dlatego cierpliwie odpowiadaj na negatywne recenzje, przedstawiaj oficjalne stanowisko, przepraszaj – jeśli trzeba. I czekaj na wygaśnięcie kryzysu.
  4. Prawdziwy kryzys mamy wtedy, gdy przenosi się on z sieci do tradycyjnych mediów. Jeśli sprawa jest kontrowersyjna, media na pewno się nią zainteresują. Zrób wszystko, by już w momencie pierwszego zetknięcia się dziennikarzy z tematem mogli oni poznać stanowiska obu stron: czyli nie tylko wersję źródła kryzysu, ale też reakcję firmy na tę sytuację. Spraw, by do tej drugiej łatwo było dotrzeć. Najlepiej zamieść ją na stronie internetowej i fanpage`u firmy. Nie bój się, że to reakcja na wyrost i że w ten sposób o kryzysie dowiedzą się wszyscy klienci. Stanowisko zamieszczone na stronie internetowej nie musi być głównym punktem tej strony – ale jednak powinno być widoczne dla zainteresowanych. To lepsze i skuteczniejsze działanie nie zamiatanie sprawy pod dywan i udawanie, że nic się nie stało. Wielu odbiorców doceni jasne postawienie sprawy – nawet jeśli nigdzie tego nie napiszą.
  5. I na koniec – bądź cierpliwy/-a. Nie reaguj emocjonalnie, wytrwale buduj własny przekaz. Pamiętaj, że kryzys na pewno minie. A Ty zdobędziesz wiele cennych doświadczeń. 😉 Trzymam kciuki!

 

 

Czy wiesz, że żyjesz w bańce?

Czy wiesz, że żyjesz w bańce? Informacyjnej. Albo inaczej – filtrującej. Żyjesz w niej zwłaszcza wtedy, gdy jesteś użytkownikiem social media, blogujesz i czytasz blogi, serfujesz po necie.  Bańka – jak to bańka – jest przezroczysta, a więc w zasadzie niewidzialna. Nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, jednak będąc w środku jesteś skutecznie odcięty od reszty świata. Znasz tylko to, co mieści się pod bańkową kopułą. Do reszty nie masz dostępu. Jest ci miło, bo ciągle obracasz się w znanym sobie świecie, przyjemnym i wygodnym, a jeśli nawet coś w nim nie jest wygodne – to na tyle znane, że już się do tego przyzwyczaiłeś.

W Twojej bańce znajomi mają podobne opinie.  Koledzy robią w zasadzie to samo, co Ty. Koleżanki  chodzą na podobne filmy, używają tych samych kosmetyków i czytają fajne książki. W gazetach, które czytasz w sieci, piszą to, co zgadza się z Twoimi poglądami. W telewizji wybierasz programy podpowiadane przez znajomych – więc dalej jest miło. Jest znajomo, czyli – sympatycznie.

Tyle tylko, że to jedno wielkie złudzenie. Mit. Ułuda. Albo po prostu – manipulacja. Czy na pewno chcesz tak żyć?

Nie, wcale nie piszę teraz o ruchu New Age.  Piszę o internecie, biznesie i pieniądzach. I gigantycznej walce o wpływy, a więc również o polityce – tej największej, globalnej.

 

Jak to działa?

Wielkie korporacje dominujące w sieci cały czas analizują nasze działania w internecie. Zapisują, czego szukamy, czym jesteśmy zainteresowani, na jakie strony wchodzimy. Jakie treści lajkujemy, co udostępniamy, w jakich dyskusjach bierzemy udział. Jakie sprawdzamy ogłoszenia, z jakich porównywarek korzystamy. Gdybyś dzięki tym danym przeanalizował działania jednego człowieka, mógłbyś go bardzo dokładnie poznać. Podejrzewam, że znacznie dokładniej, niż on sam by sobie tego życzył.

Dobrze, ok, to nic nowego – powiesz. Każdy choć odrobinę bardziej świadomy użytkownik sieci czytał wiele razy o zbieraniu danych przez korporacje. Algorytm Facebooka działa przecież obliczając ponad 100 000 zmiennych – i na ich podstawie podsuwa nam te, a nie inne posty do lajkowania, wyświetla reklamy na tablicy, podpowiada znajomych itd.

Kluczowe jednak są  konsekwencje tych algorytmicznych analiz – konsekwencje, które sami ponosimy. Otóż skoro w sieci cały czas dostajemy tylko to, czego oczekujemy, nie mamy szans zobaczyć tego, czego… nie chcemy – a co przecież istnieje! Nie mamy szansy na to, by: przeczytać skrajnie odmienne opinie, zobaczyć posty osób z zupełnie innego środowiska,  włączyć się w dyskusję znajomych o odmiennych poglądach politycznych czy o innych zainteresowaniach. Dostajemy to, co znajome i to, co podobne – a jednocześnie jesteśmy odcinani od tego, co inne. 

Dzięki bańce informacyjnej świat wydaje nam się cudownie jednorodny, przy czym nie budzi to naszych wątpliwości. Przecież w social media czytamy tyle wpisów, mamy tak wielu znajomych, uczestniczymy w licznych dyskusjach – a większość dyskutantów albo się z nami zgadza, albo ma poglądy inne od naszych, ale nie jakoś skrajnie rozbieżne. Świat jawi się nam jako przestrzeń wypełniona ludźmi podobnymi do nas.

 

Jest miło – ale…

Jest miło tylko do pewnego momentu.  Przychodzą chwile, podczas których zderzamy się z innymi bańkami – i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, okazuje się, że rzeczywistość jest chaotyczna, niejednorodna, kompletnie pomieszana i podzielona. Nasza bańka informacyjna zderza się z inną – w każdej siedzą zadowoleni ze swojej przestrzeni ludzie, którzy zapomnieli (albo nie wiedzą), że obok są inne bańki z zupełnie innymi światami…

Moment zderzenia jest bolesny. Nagle świat przestaje być zrozumiały, a  to wywołuje poczucie zagrożenia. Bo skoro wszyscy do tej pory byli tak do mnie podobni –  dlaczego wyniki wyborów są zupełnie inne niż te, jakich oczekiwaliśmy? Przecież wszyscy wokół myślą prawie tak samo, skąd więc te głosy na przeciwników politycznych? Skoro wszyscy piszą, że nie oglądają TVP, skąd te miliony widzów wykazywane w zestawieniach? Skoro wszyscy są przeciw przyjęciu uchodźców, dlaczego podejmują decyzje o tym, żeby jednak otworzyć dla uchodźców granice? Skoro wszyscy chcą walczyć, co tu robią ci wstrętni pacyfiści? Skoro wszyscy wiedzą, że łosie to zło, bo wyłażą na drogi prosto pod samochody, skąd się biorą nagle ci dziwaczni ekolodzy? I odwrotnie – skoro wszyscy mówią o konieczności chronienia przyrody, skąd się biorą tak liczni zwolennicy wycinki lasów? Przecież nigdy, podczas żadnej dyskusji w social media, się z nimi nie spotkałem!

Żyjąc w bańkach informacyjnych tracimy kontakt z ludźmi o innych poglądach. Nie wiemy, o czym myślą, czego pragną, na co się nie zgadzają.  Trochę przypomina mi to średniowiecze, gdy ludzie żyli w swoich wioskach, nie mając kontaktu z sąsiadami odległymi o tydzień drogi od ich wsi. Zycie toczyło się tylko tu, w tej jednej wiosce, może jeszcze w kilku innych obok – ale na tym kończył się świat. Dziś mamy globalizację, ale tak naprawdę dalej żyjemy w średniowiecznych wioskach, coraz bardziej jednorodnych – tyle że cyfrowych.

 

Uwaga, zderzenie! Dwie Polski, dwie bańki informacyjne

To może tłumaczyć obserwowany dziś w naszym kraju  biegunowy podział na tzw. dwie Polski,  przestrzenie ludzi o skrajnie odmiennych poglądach na to, jak powinien wyglądać świat i nasza codzienność.  Mieszkańcy każdej z tych polskich baniek informacyjnych są przekonani o swoich racjach – i o kompletnej ignorancji drugiej strony. Kiedy bańki zderzają się (a dzieje się to bardzo często), pojawia się poczucie zagrożenia. Tak naprawdę wynika ono z niemożności poznania, braku kontaktu, a przez to – braku zrozumienia. W momencie zderzenia nie wiemy jednak, że problem można by rozwiązać kontaktując się ze sobą. W momencie zderzenia ktoś zaburza nam bezpieczny, poukładany świat – trzeba go jak najszybciej odseparować. Rozpoczynamy więc walkę z „innym”, a celem walki jest jak najszybsze odsunięcie się od niepasującej do nas bańki informacyjnej. Dystans rośnie – i wtedy znów wraca spokój…

Niestety, lekarstwem nie jest zwykła rozmowa – ona już dziś nie wystarczy. Mówimy przecież o zderzeniu dwóch światów – a ich odmienności nie da się zaakceptować podczas zwyczajnej rozmowy.

Sieciowe korporacje są zainteresowane podtrzymywaniem naszych baniek.  Dzięki temu łatwiej im docierać do odbiorców z celowanymi reklamami, sterować zachowaniami konsumpcyjnymi.  Wielcy gracze mogą w coraz większym stopniu kontrolować całe środowiska, wpływać na ich zachowania, kreować mody, trendy, antytrendy. Przy czym obiekty tej kontroli nie są jej świadome. Nikt nas przecież nie pytał o zgodę na zamknięcie w bańce informacyjnej. A jeśli dzieje się to bez naszej zgody – jest czystą manipulacją. Jej rozmiary dziś nawet trudno określić.

Czy to jest dobre dla nas?

Nie wiem.

Może każdy musi znaleźć własną odpowiedź – czy woli zamknięty świat ludzi podobnych do niego, w którym jest bezpiecznie do momentu zderzenia, czy chciałby poznać świat też poza własną  bańką.

A Ty – jak wolisz?

 

 

 

Czy na pewno chcesz, by każdy mógł obejrzeć twoją córkę w bieliźnie?

Dziś znów wizerunkowo i ku przestrodze – zupełnie poważnie. Do Polski zawitała ostra zima, jest mróz, co wszyscy pokazujemy na portalach społecznościowych. Poza śniegiem, nartami, krajobrazami itp. z niedowierzaniem zobaczyłam na profilach niektórych osób mocno roznegliżowane zdjęcia z sauny (albo np. z ruskiej bani). Czasem na zdjęciach byli sami dorośli, czasem – także ich dzieci.

Czy na pewno chcesz, żeby wszyscy mogli zobaczyć, jak wygląda twoja dorastająca córka w samych majtkach? Czy twój mąż, który pełni funkcję publiczną, powinien mieć publicznie dostępne zdjęcie, na którym prezentuje się  jedynie w kąpielówkach?  Czy twoja żona w saunie, owinięta tylko ręcznikiem, na zdjęciu na Facebooku, to naprawdę dobry pomysł?

Zanim wstawisz takie zdjęcie, zastanów się i pomyśl.

  1. Z sieci nigdy nic nie znika. Raz wstawione zdjęcie będzie potem w internecie funkcjonować już zawsze. Twoje zdjęcie w stroju kąpielowym w saunie, zdjęcia twego częściowo rozebranego partnera (partnerki) także będzie dostępne przez lata. Choć dziś to może bez znaczenia, za kilka lat – gdy będziecie się starali o jakieś stanowisko, funkcję, nową pracę, startowali w wyborach, gdy zostaniecie prezesami (szczerze życzę!) – takie zdjęcie może spowodować sporo perturbacji. Albo śmiechu. Może być wykorzystane przez twoją konkurencję. Na pewno tego chcesz?
  1. Pomyśl, kto ogląda twój profil. Czy na pewno ograniczyłeś/-aś jego widoczność tylko dla znajomych, czy też każdy ma do niego dostęp? Sprawdź. A potem zastanów się, czy chcesz, by wszyscy ludzie, z którymi spotykasz się zawodowo, wiedzieli, jak wyglądasz w kąpielówkach/stroju kąpielowym? Czy chcesz, by twój szef widział cię owiniętą w ręcznik w saunie? Czy zależy ci, by twój nowy ważny klient, o którego zabiegasz od kilku miesięcy, podczas negocjowania kontraktu miał w pamięci twój brzuch wiszący nad kąpielówkami? Może chcesz – wtedy ok. Ale zdecyduj o tym świadomie. I nie dziw się tylko, gdy po wrzuceniu takich zdjęć w pracy zauważasz dziwne uśmieszki za plecami, albo gdy szefowa jakoś dziwnie ci się przygląda. To, w jaki sposób twoi znajomi (albo, co gorsza, także nieznajomi), widzą cię w social media, naprawdę ma wpływ na to, w jaki sposób później cię oceniają. Myśl o tym, zanim wrzucisz zdjęcia na swój profil.
  1. Wizerunek dorosłej osoby to mniejszy problem niż tego typu zdjęcia dzieci. Pamiętaj – zdjęcia dzieci starszych niż 3-4 lata, rozebranych do majtek, z całą pewnością zostaną w którymś momencie wykryte przez kolegów i koleżanki twego dziecka, i twój potomek z ich powodu stanie się obiektem kpin i ostrej ironii. To dziś pewne. Wrzucając takie zdjęcia, fundujesz mu więc bardzo nieprzyjemne doświadczenie.
  1. Sieć wcale nie jest bezpiecznym miejscem. Tyle się o tym mówi, że powinna być to oczywistość, a jednak wiele osób wciąż o tym zapomina: osoby o patologicznych upodobaniach gromadzą potrzebne im informacje z sieci, zwłaszcza z portalów społecznościowych. Dla pedofila oglądanie twojej rozebranej córki w saunie to sama przyjemność – ale proszę cię, myśl o chronieniu swojego dziecka przed takimi ludźmi! To nie są żadne wymysły, niepotrzebne straszenie ani przesada – jeśli wrzucasz tego typu zdjęcia swego dziecka do sieci, narażasz je na niebezpieczeństwo. Potencjalne oczywiście – ale jednak!

Social media mają nam służyć do komunikacji. Pokazujemy w nich, gdzie jesteśmy, co jemy, co osiągnęliśmy, chwalimy się, opowiadamy o sobie. Ale róbmy ze świadomością tego, w jaki sposób nasze posty mogą zostać odebrane – i wykorzystane.  Wrzucając post wyobraź sobie, że to, co prezentujesz, wygłaszasz na rynku w środku miasta. Jest ok? Chcesz to dalej mówić/ pokazywać? To w porządku. Hm, po zastanowieniu wolałbyś nie opowiadać tego mieszkańcom całej swojej miejscowości? To przyhamuj. Od braku postu jeszcze nikt nie umarł. 😉 A zdjęcie wyślij najbliższym w prywatnej wiadomości.