Czy Ty też popełniasz ten błąd w social media?

Jedna z moich znajomych firm przygotowała ostatnio wielką dwudniową konferencję, na ważny społecznie temat. Nie mogłam wziąć udziału w spotkaniu, dlatego pierwszego dnia wieczorem weszłam na ich fanpage na FB, żeby dowiedzieć się, co ciekawego się działo. Na profilu znalazłam… kilka zdjęć i transmisję live. Z pięciu godzin obrad! Tyle też trwała transmisja.

Nie miałam czasu na oglądanie wszystkich wystąpień, w ogóle nie miałam czasu, chciałam krótkiej informacji o tym, co ważnego powiedziano. Niestety, z postu przy live dowiedziałam się tylko, jaki był tytuł konferencji – i niczego więcej. Dwa dni później na fanpage`u były kolejne transmisje live – i podziękowania dla uczestników. Ciągle nie wiedziałam, o czym debatowano i co ustalono. Zostałam… z niczym. 😦

Czy admini  profili socialmediowych tej firmy popełnili błąd? Oczywiście. Ale niestety jest on coraz częstszy. Obserwuję go regularnie na fanpage`ach instytucji, firm czy organizacji, dlatego postanowiłam o nim napisać.

Adminom profili wydaje się chyba, że gdy wrzucą live, wszystko będzie jasne dla ich odbiorców, bo przecież całe wydarzenie jest przekazane bez żadnych skrótów, można je sobie odtworzyć i prawie na żywo w nim uczestniczyć. Samodzielnie wybrać to, co nas interesuje, wysłuchać każdego wystąpienia – albo przewinąć sobie do fragmentu, który ma dla nas wartość…

To prawda. Takie są zalety transmisji live dla odbiorcy. Ale ma ona też swoje wady – i dlatego nie powinna być jedynym sposobem przekazywania treści z ważnych wydarzeń. Wystarczy popatrzeć na tę sytuację z perspektywy odbiorcy, by zrozumieć, w czym rzecz.

Żyjemy pod presją czasu. Pracujemy coraz więcej, zalewa nas ocean informacji, które mózg każdego z nas błyskawicznie sortuje na ważne i nieważne. Niezależnie od tego, czy to lubimy czy nie – najczęściej potrzebujemy szybkiego i krótkiego przekazu, by ocenić, czy coś nas interesuje. Jeśli tak – poświęcimy temu więcej czasu. Jeśli nie – idziemy dalej i nigdy już do danego wydarzenia nie wracamy. Twórca treści ma więc jedną – i jedyną – szansę, by przykuć naszą uwagę.  Jeśli jej nie wykorzysta – przegra.

Jak to się ma do transmisji live z wydarzeń? Bardzo prosto. Transmisje live, poza bardzo istotnymi eventami, które ludzie chcą śledzić w czasie rzeczywistym, są oglądane i odtwarzane przez najbardziej zainteresowanych – tych, którzy zdecydowali, że chcą poświęcić temu zdarzeniu więcej czasu. Natomiast reszta odbiorców naszych profili najpierw chce się dowiedzieć, czy warto danemu tematowi poświęcać swój czas. Czyli: najpierw info, co ważnego było na tej konferencji, a dopiero potem (ewentualnie) oglądanie transmisji; najpierw – kto był gwiazdą eventu i w której minucie transmisji można tę gwiazdę zobaczyć; jaki był najważniejszy przekaz transmitowanego spotkania; o czym istotnym poinformował celebryta podczas pokazywanego briefingu prasowego etc.

Technicznie jest to bardzo proste do zrobienia: wystarczy (nawet po zakończeniu transmisji) dopisać w poście kilka krótkich informacji o kluczowym przekazie, temacie, zdarzeniu, osobie etc. – tak, żeby kolejni odbiorcy widząc post od razu mogli dowiedzieć się, po co mają włączać transmisję. Albo też wrzucić drugi post z przekazem, być może z linkiem do tekstu nt. wydarzenia i jego kluczowych elementów, i przypomnieć w nim, że niżej jest transmisja live.

To baaaardzo proste. Dlaczego więc admini nie robią tego, zostawiając same live`y bez słowa komentarza?

I tu dochodzimy do sedna sprawy. 😉

Otóż nie jest wcale łatwo w 2-3 krótkich zdaniach zawrzeć najważniejszy przekaz wydarzenia. Tu liczą się umiejętności budowania contentu (czyli właśnie treści), i to na żywo, na szybko, bez wcześniejszych ustaleń. Trzeba „mieć ucho”, by wyłapać słowa kluczowe oraz najważniejszą myśl, jaka ma zostać w odbiorcy po konkretnym wydarzeniu. W takim tworzeniu contentu można się pomylić, można zbłądzić, mieć wpadkę… Zostawianie „pustych” transmisji live jest więc – powiedzmy jasno – pójściem na socialmediową łatwiznę. Bo przecież na fanpage`u wszystko jest, prawda? 😉

Nie idź na łatwiznę! Bądź lepszy od innych, wychodź naprzeciw oczekiwaniom Twoich odbiorców. Choć to nie jest łatwe – tylko tacy wygrywają z konkurencją! Ćwicz budowanie contentu, ustalaj kluczowy przekaz przed wydarzeniem, przygotuj się wcześniej przekazowo do relacjonowania konferencji, briefingu, spotkania, podpisania umowy, prezentacji nowego produktu. Praktykuj – bo tylko ćwiczenie czyni mistrza. I nie zostawiaj swoich odbiorców bez najważniejszych informacji – bo więcej do Ciebie nie wrócą.

Trzymam kciuki! 🙂

 

 

Jak rozwiązujesz konflikty? Sprawdź! Profesjonalny test

Ponieważ baaardzo lubicie testy  🙂 , dziś kolejny profesjonalny test, który pozwoli Wam odkryć swoje mocne strony – i te, nad którymi warto jeszcze popracować. Tym razem test Thomasa Killmana (od nazwisk dwóch badaczy) –  pozwoli sprawdzić, w jaki sposób najczęściej rozwiązujecie konflikty.

Kenneth Thomas i Ralph Kilmann już w 1970 roku zidentyfikowali pięć głównych stylów traktowania konfliktu, które różnią się stopniem współpracy i asertywności. Wg nich każdy człowiek ma swój preferowany styl rozwiązywania konfliktu. Ich test pomaga go ustalić.

To ważne, by być świadomym swojego stylu rozwiązywania sytuacji trudnych i problemowych. Jak łatwo można odkryć, analizując wyniki testu, każdy styl rozwiązywania konfliktów bywa przydatny – wszystko zależy od sytuacji, ludzi i celu, jaki chcesz osiągnąć. Czasem lepiej jest unikać, czasem – dostosować się, a czasem – stanąć do konfrontacji. Większość z nas ma dość wysokie wyniki w dwóch lub trzech stylach, pozostałe wykorzystuje rzadziej. Na pewno warto zwrócić uwagę na ten styl, w którym nie masz praktycznie żadnych punktów, a także na ten, w którym liczba punktów jest znacząco większa niż w innych. Wyniki pokazują wówczas, że być może podchodzisz do konfliktów bardzo jednorodnie (czyli np. zawsze ich unikając albo zawsze doprowadzając do konfrontacji) – a to nie jest wcale dobry układ, bo mocno Cię ogranicza, także w świadomym osiąganiu zamierzonych celów.

Test pokazuje również, w jaki sposób odbierają Cię ludzie, tzn. jakiego Ciebie widzą w pierwszym momencie, gdy dochodzi do konfliktu. Świadomość własnych zachowań w tak emocjonalnych zazwyczaj sytuacjach pomaga zrozumieć niektóre reakcje naszych bliskich czy współpracowników.

Trzymam kciuki i pamiętaj – każdy styl rozwiązywania konfliktów jest przydatny.

 

Twój styl rozwiązywania konfliktów  – test Thomasa Killmana

Poniższe zdania odnoszą się do sytuacji konfliktowych lub negocjacyjnych. Dla każdej pary zdań opisujących możliwe reakcje zaznacz zdanie, które jest albo najbardziej charakterystyczne, albo bardziej prawdopodobne dla Twego zachowania. W różnych punktach zdania mogą się powtarzać.

  1. A. Są przypadki kiedy pozwalam innym wziąć odpowiedzialność za rozwiązanie problemu.
    B. Zamiast negocjować zagadnienia sporne, próbuję podkreślić zagadnienia w których się zgadzamy.
  2. A. Próbuję znaleźć rozwiązanie kompromisowe.
    B. Próbuję rozważyć wszystkie wątpliwości obu stron.
  3. A. Zazwyczaj twardo dążę do realizacji wyznaczonych celów.
    B. Mógłbym spróbować uspokoić odczucia innych i zachować nasze stosunki.
  4. A. Próbuję znaleźć rozwiązanie kompromisowe.
    B. Czasami poświęcam własne życzenia dla życzeń innej osoby.
  5. A. Stale szukam pomocy innych przy wypracowaniu rozwiązania.
    B. Próbuję robić to, co jest konieczne aby uniknąć niepotrzebnych napięć.
  6. A. Próbuję unikać stwarzania sobie nieprzyjemności.
    B. Próbuję wygrać swoją pozycję.
  7. A. Próbuję odłożyć problem do chwili, kiedy mam trochę czasu na przemyślenie go. B. Rezygnuję z pewnych punktów w zamian za inne.
  8. A. Zazwyczaj twardo dążę do realizacji swych celów.
    B. Próbuję natychmiast wyjawić wszystkie zastrzeżenia i problemy.
  9. A. Uważam, że różnice nie zawsze są warte martwienia się o nie.
    B.Wkładam trochę wysiłku w osiągnięcie swojego celu.
  10. A. Twardo dążę do realizacji swych celów.
    B. Próbuję znaleźć rozwiązanie kompromisowe.
  11. A. Próbuję natychmiast wyjawić wszystkie zastrzeżenia i problemy.
    B. Mógłbym spróbować uspokoić odczucia innych i zachować nasze stosunki.
  12. A. Czasem unikam zajmowania stanowiska, które powodowałoby kontrowersje.
    B. Pozwolę mu utrzymać kilka jego punktów, jeśli on pozwoli mi utrzymać kilka moich.
  13. A. Proponuję rozwiązanie pośrednie.
    B. Obstaję przy realizacji swoich punktów.
  14. A. Przedstawiam mu swoje poglądy i pytam o jego.
    B. Próbuję wykazać mu logiczność i korzyści mojego stanowiska.
  15. A. Mógłbym spróbować uspokoić odczucia innych i zachować nasze stosunki.
    B. Próbuję robić to, co jest konieczne, aby uniknąć napięć.
  16. A. Próbuję nie ranić uczuć innej osoby.
    B. Próbuję przekonać inną osobę o zaletach mojego stanowiska .
  17. A. Zazwyczaj twardo dążę do realizacji swych celów.
    B. Próbuję robić to, co jest konieczne, aby uniknąć niepotrzebnych napięć .
  18. A. Jeżeli uszczęśliwi to drugą osobę, mogę pozwolić jej na zachowanie swych poglądów.
    B. Pozwolę mu utrzymać kilka jego punktów, jeśli on pozwoli mi utrzymać kilka moich.
  19. A. Próbuję natychmiast wyjawić wszystkie zastrzeżenia i problemy.
    B. Próbuję odłożyć problem do chwili, kiedy mam trochę czasu na przemyślenie go.
  20. A. Próbuję natychmiast zniwelować różnice naszych stanowisk.
    B. Próbuję znaleźć uczciwą kombinację zysków i strat dla nas obu.
  21. A. W nadchodzących negocjacjach spróbuję zwracać uwagę na życzenia drugiej osoby.
    B. Zawsze skłaniam się ku bezpośredniemu przedyskutowaniu problemu.
  22. A. Próbuję znaleźć stanowisko pośrednie między jego a moim.
    B. Domagam się uznania swoich życzeń.
  23. A. Bardzo często staram się zaspokoić wszystkie nasze życzenia.
    B. Są przypadki, kiedy pozwalam innym wziąć odpowiedzialność za rozwiązanie problemu.
  24. A. Jeżeli stanowisko drugiego wydaje się być dla niego bardzo ważne, spróbowałbym wyjść naprzeciw jego życzeniom.
    B. Próbuję zmusić go do rozwiązania kompromisowego.
  25. A. Próbuję wykazać logiczne korzyści mojego postępowania.
    B. W nadchodzących negocjacjach spróbuję zwracać uwagę na życzenia drugiej strony.
  26. A. Proponuję rozwiązanie pośrednie.
    B. Prawie zawsze staram się zaspokoić wszystkie nasze życzenia.
  27. A. Czasem unikam zajmowania stanowiska, które powodowałoby kontrowersje.
    B. Jeżeli uszczęśliwi to drugą osobę, mogę pozwolić jej na zachowanie swych poglądów.
  28. A. Zazwyczaj twardo dążę do realizacji swych celów.
    B. Zazwyczaj szukam pomocy innych przy wypracowywaniu rozwiązania.
  29. A. Proponuję rozwiązanie pośrednie.
    B. Uważam, że różnice nie zawsze są warte martwienia się o nie.
  30. A. Próbuję nie ranić uczuć innej osoby.
    B. Zawsze dzielę się problemem z inną osobą, abyśmy mogli go razem rozwiązać.

 

Klucz do testu – zaznacz swoje wyniki:

  1. Unikanie: 4b, 5b, 6b, 10a, 11b, 12a, 19a, 20b, 21a, 22b, 23a, 24b;
  2. Akomodacja/Dostosowywanie się: 4a, 5a, 6a, 13b, 14a, 15b, 16b, 17a, 18b, 28a, 29b, 30a;
  3. Kompromis: 7a, 8b, 9a, 10b, 11a, 12b, 16a, 17b, 18a, 25b, 26b, 27b;
  4. Rywalizacja: 1a, 2b, 3a, 7b, 8a, 9b, 13a, 14b, 15a, 19b, 20a, 21b;
  5. Współdziałanie: 1b, 2a, 3b, 22a, 23b, 24a, 25a, 26a, 27a, 28b, 29a, 30b;

 

Suma zaznaczeń:

0 – 1 /- bardzo rzadki

2 – 4 /- rzadki

5 – 7 /- średni

8 – 10 /- częsty

11 – 12 /- bardzo częsty

INTERPRETACJA WYNIKÓW

Reakcje ludzi w sytuacjach konfliktowych wyznaczają dwie podstawowe, niezależne od siebie cechy – asertywność i kooperatywność (współpraca).

Człowiek asertywny to taki, który jest pewny siebie i stanowczy, który zachowuje się w sposób zdecydowany, bez lęku i wahań, ale bez agresji. Jest to ktoś, kto wytrwale dąży do swych celów. Przeciwieństwem asertywności jest niepewność, uleganie, brak wytrwałości i bierne poddawanie się okolicznościom.

Kooperatywność przejawia się we współdziałaniu po to, by osiągnąć korzystne dla obu stron wyniki, mimo że w danej sytuacji można by osiągnąć wyniki korzystne jedynie dla samego siebie. Człowiek kooperujący potrafi m.in. rezygnować z doraźnych i indywidualistycznych efektów na korzyść efektów odroczonych w czasie, które są możliwe do osiągnięcia przez współdziałanie z innymi.

 

A – UNIKANIE

Niska kooperatywność i niska asertywność powodują występowanie reakcji unikania. Człowiek o takich cechach wycofuje się z konfliktu, nie zależy mu ani na udowodnieniu własnych racji, ani na rozpatrywaniu poglądów partnera. Stawia na unikanie bezpośredniej konfrontacji. To przeciwieństwo stylu współpracującego (a nie rywalizacji).
Plusy: nie eskaluje konfliktu i tonuje różnice zdań. Redukuje stres i oszczędza czas.
Minusy: ukrywa problem i opóźnia jego rozwiązanie.

Stosuj unikanie, gdy: cel nie jest zbyt ważny lub jest ważny tylko przejściowo; nie ma żadnych szans na zaspokojenie naszych pragnień; straty z powodu kontynuowania konfliktu przeważają nad ewentualnymi zyskami z jego rozwiązania; trzeba sobie lub partnerom dać czas na ochłonięcie, zredukowanie napięcia emocjonalnego; jest potrzebny czas na zebranie niezbędnych informacji do podjęcia decyzji; inni potrafią skutecznie rozwiązać konflikt.

 

B – AKOMODACJA/DOSTOSOWYWANIE SIĘ

Niska asertywność i wysoka kooperatywność przyczyniają się do występowania reakcji akomodacyjnych. Człowiek o takich cechach dąży do rekonstrukcji własnych poglądów, lecz czyni to nie z powodu bezwzględnej akceptacji poglądów drugiej osoby, a raczej ze względu na pożądaną jego zdaniem współpracę. Priorytetem jest bowiem utrzymanie relacji, a nie zwycięstwo, dlatego ludzie o takich cechach chętnie pomagają innym, wspierają ich, szybko odbudowują harmonię w relacji. Jest to przeciwieństwo stylu rywalizującego.
Plusy: minimalizuje straty, kiedy przeciwnik jest silniejszy, i podtrzymuje relacje.
Minusy: tworzy poczucie wykorzystania i wywołuje niechęć.

Stosuj akomodację, gdy: masz świadomość, że jesteś w błędzie i pozwalasz, aby „lepsze” stanowisko zwyciężyło; sprawa jest ważniejsza dla partnera niż dla ciebie, przyczyniasz się wtedy do utrzymania poprawnych stosunków między wami; ważniejsze jest zdobycie zaufania partnera niż wynik rozwiązania konfliktu; ważne jest zachowanie zgody i unikanie rozdźwięku.

 

C – KOMPROMIS

Średnia asertywność i średnia kooperatywność przyczyniają się do występowania reakcji kompromisowych. Człowiek o takich cechach stara się odnieść pewne korzyści, przyznając także partnerowi prawo do ich części. Może więc rezygnować z części własnych korzyści na rzecz partnera, ponieważ wartościami nadrzędnymi są dla niego: pojednanie i zgoda.
Plusy: praktyczny w skomplikowanych problemach bez prostych rozwiązań; wszystkie strony mają te same prawa.
Minusy: nikt nie jest do końca zadowolony; nie gwarantuje wypracowania i wprowadzenia w życie optymalnego rozwiązania.

Stosuj kompromis, gdy: interesy nie są zbyt ważne i nie warte większych wysiłków w ich obronie; równi sobie partnerzy zmierzają do wykluczających się celów; wystarczające jest osiągnięcie czasowego porozumienia; konieczne jest szybkie rozwiązanie w sytuacji presji czasowej; zawodzi rywalizacja i współpraca.

 

D – RYWALIZACJA

Wysoka asertywność i niska kooperatywność przyczyniają się do występowania reakcji rywalizacyjnych. Człowiek o takich cechach dąży do rozstrzygania konfliktu na swoją korzyść – głównie w tym znaczeniu, że pragnie okazać wyższość własnych racji nad racjami drugiej osoby. Reprezentuje autorytarne podejście. To przeciwieństwo stylu dostosowawczego. Ten styl pozwala odnieść szybkie zwycięstwo, jasno ustalić pozycję (swoją i drugiej osoby), obronić swoje interesy.
Plusy: szybki i zorientowany na osiągnięcie wyniku.
Minusy: może wywołać nieufność lub wrogość.

Stosuj rywalizację, gdy: konieczne jest szybkie działanie, np. w kryzysie; ważne, ale niepopularne sprawy muszą być wprowadzane w życie, np. zaostrzenie dyscypliny; racja jest bezwzględnie po twojej stronie; druga strona celowo stosuje taktyki nierywalizacyjne, aby uniknąć rozwiązania konfliktu.

 

E – WSPÓŁDZIAŁANIE

Wysoka asertywność i wysoka kooperatywność przyczyniają się do występowania reakcji współdziałania. Człowiek o takich cechach nawiązuje współpracę z partnerem po to, by zrealizować swoje cele. Można więc powiedzieć, że wykorzystuje on pozytywnie sytuację konfliktu, ponieważ nie odrzuca drugiej osoby, ale współdziała z nią w imię własnych interesów. Współdziałanie umożliwia wypracowanie skonfliktowanym stronom optymalnego porozumienia i zmniejsza wpływ negatywnych emocji. Wymaga empatii i wglądu w sytuację drugiego człowieka, buduje trwałą współpracę, wzmacnia relację, a podjęte decyzje mają pełną akceptację obu stron. To przeciwieństwo stylu unikającego.
Plusy: tworzy atmosferę zaufania, podtrzymuje pozytywne relacje i zachęca do działania.
Minusy: wymaga dużo energii i jest czasochłonny.

Stosuj współdziałanie, gdy: ważne jest znalezienie wspólnego rozwiązania, a kompromis nikogo nie satysfakcjonuje; sprawa dotyczy grupy osób i ważne jest uwzględnienie opinii innych osób o odmiennym sposobie widzenia problemu; celem jest osiągnięcie porozumienia poprzez integrację, różnych poglądów; dąży się do pokonywania uczuć wrogości; celem jest uczenie się obiektywizmu – weryfikujemy własne poglądy i staramy się zrozumieć punkt widzenia innych.

 

Już wiesz, w jaki sposób reagujesz najczęściej? To spójrz jeszcze, jakich stylów rozwiązywania konfliktów możesz się nauczyć. A ja trzymam kciuki, by tych konfliktów nie było jednak zbyt dużo. 😉

 

Jak budować markę w sieci – rady na start

Właśnie zaczynasz działalność i potrzebujesz promocji w mediach społecznościowych? Założyłaś/-eś sklep online, ale prawie nic nie sprzedajesz, bo nikt nie widzi Twojej strony ani fanpage`a? Jak zacząć się promować, jak dotrzeć do potencjalnych klientów, kiedy nie masz wielkiego budżetu reklamowego – to pytania, z którymi zwracacie się najczęściej. Dlatego dziś podstawowe wskazówki dla wszystkich rozpoczynających!

Ps. Wskazówki działają pod warunkiem ich realizacji, samo przeczytanie nie przynosi efektów. 😉

 

  1. Albo czas, albo pieniądze

Przede wszystkim na rozkręcenie działalności dzięki sieci potrzebujesz czasu – tak samo zresztą jak w realu. Klienci muszą najpierw dowiedzieć się, że jesteś, potem Cię poobserwować, potem wypróbować (np. kupić jedną rzecz), a jeśli wszystko pójdzie pomyślnie – dopiero wtedy do Ciebie wrócą.

Jeśli jednak zależy Ci na tym, by szybko zacząć sprzedawać czy dostawać zlecenia, potrzebujesz jakiegoś budżetu promocyjnego. W zależności od budżetu, trzeba wybrać kanały promocji i reklamy. Media społecznościowe, w tym Facebook, są najtańsze, FB ma też chyba najszerszą w Polsce grupę odbiorców, musisz jednak dobrze określić grupę docelową, by dotrzeć do realnych klientów.

FB daje różne możliwości reklamy – możesz ustawić reklamę w ten sposób, że kwota do zapłacenia będzie naliczana np. od liczby kliknięć w link. Oczywiście nie gwarantuje to sprzedaży, ale rozszerza grono ludzi, którzy mają szansę poznać Twoją markę. Jeśli korzystniejsza dla Ciebie będzie rosnąca liczba polubień fanpage`a – w ten sposób ustaw reklamę. W menadżerze reklam FB masz sporo opcji, dość jasno rozpisanych – na początku podajesz bowiem swój cel marketingowy, potem określasz, co ma być brane pod uwagę i na jakiej konwersji Ci zależy. Propozycje reklamowe przedstawiane Ci przez FB zależą właśnie od tych pierwszych wskazań.

Konwersja to konkretne, oczekiwane działanie wykonane potencjalnego klienta w odpowiedzi na skierowaną do niego kampanię reklamową w sieci – np. kupno produktu, odwiedzeni strony. Czyli: określając konwersję określasz, co ma zrobić odbiorca reklamy.

  1. Grupy na Facebooku

Znajdź grupy na FB związane z tematyką Twojej branży i dołącz do nich, bądź tam aktywny/-a – ale nie przez promowanie swoich produktów. W grupie liczyć się będzie raczej doradzanie, wspieranie, edukowanie, pomaganie – linkujesz do swojego fp/bloga/strony niejako przy okazji, wtedy gdy jest to potrzebne lub gdy Cię ktoś o to poprosi. I oczywiście najpierw przeczytaj regulamin grupy, żeby wiedzieć, co można, a czego nie.

Przy czym nie mam na myśli branżowych, zamkniętych grup, w których spotykają się profesjonaliści (takie przydadzą Ci się do innych celów), tylko grupy, w których znajdziesz swoich odbiorców. Przykładowo: projektujesz elementy wyposażenia wnętrz – znajdź grupy o remontach mieszkań i domów; projektujesz ubrania – znajdź grupy, w których kobiety dzielą się pomysłami na swoje stylizacje itp.

To zajmuje czas, zmusza do czytania postów, brania udziału w dyskusji, w miarę szybkiego reagowania – ale w ten sposób dajesz się poznać jako osoba, która się zna na tym, co robi, jest otwarta na innych , więc musi mieć fajne pomysły – a tu już tylko krok do sprzedaży czy zleceń.

 

  1. Instagram dla branż „obrazkowych”

Jeśli w Twojej branży liczą się zdjęcia (produktów, ludzi, eventów itp.) – świetnym portalem społecznościowym będzie dla Ciebie Instagram – bo jest obrazkowy. Załóż konto, wrzucaj zdjęcia – tylko dobre zdjęcia! Używaj angielskich hashtagów (te najpopularniejsze podpatrz u innych). Tu też można się reklamować płatnie, jeśli masz pieniądze.

 

  1. Znajomy znajomemu – czyli mikroinfluencerzy są wszędzie!

Poproś znajomych, żeby Cię wspierali udostępniając Twoje posty, linkując Twoją stronę internetową.  Może zorganizujesz im jakieś socialmediowe party z Twoimi produktami (ofertami) – poproś, by powrzucali potem zdjęcia na swoje profile, niech Cię oznaczą, zachęcą innych. Taki marketing ma ogromne znaczenie – kiedy poleca Cię ktoś, kto osobiście Cię zna i wypróbował Twoje propozycje, łatwiej takiej ofercie zaufać. To ważny międzynarodowy trend w marketingu – chodzi o to, że każdy użytkownik sieci jest dziś mikroinfluencerem, czyli ma wpływ na innych potencjalnych klientów. Wykorzystaj to!

Może znasz/współpracujesz z kimś znanym w Twojej branży – poproś go, by Cię zareklamował, wrzucił na swój fanpage, napisał o Tobie na blogu. Odmówi? Trudno, nic nie tracisz. Ale jeśli się zgodzisz, zyskujesz ogromnie!

Możesz też wejść we współpracę z blogerami, np. oferując im swoje produkty w zamian za tekst o nich. Blogerzy najbardziej cenią osoby, które pozwalają na obiektywne recenzje nadesłanych produktów – ale wtedy nie masz wpływu, czy nie powstanie tekst krytyczny. Oceń, na co jesteś w stanie się zgodzić. A na początek najlepiej zacząć od znajomych blogerów i blogerek.

 

  1. Ciekawy fanpage – jak to zrobić?

Prowadź swego fanpage`a „z głową”. Niech Twoje posty nie będą tylko prezentacją produktów, ale też komentarzami do tego, co istotne w Twojej branży –  podrzucaj newsy, pokazuj nowe trendy, linkuj ciekawe teksty (naprawdę, nie wszystkie muszą być Twoje 😉 ), wrzuć czasem coś zabawnego,  Postaraj się tworzyć angażujące posty – inaczej nikt ich nie zauważy. Tu masz więcej pomysłów na to, jak pisać posty: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/04/09/facebook-7-wskazowek-jak-tworzyc-angazujace-posty/

Możesz pokazywać krótkie video (albo nawet transmisje online), jak powstają Twoje produkty, jak je projektujesz, tworzysz itp. Film lub zdjęcia z tzw. backstage`u zawsze będą wzbudzały zainteresowanie – bo ludzie są ciekawi, chcą zobaczyć więcej niż tylko to, co widać na zewnątrz. Zaspokajaj ich ciekawość choć raz na jakiś czas. Kiedy szykujesz jakiś event – pokaż na fp te przygotowania. Kiedy robisz sesję zdjęciową swoim produktom – pokaż parę ujęć z samej sesji.

 

To pierwsze, podstawowe działania. Oczywiście, można ich wymyślić dużo więcej, powyższe wskazówki to tak naprawdę głównie inspiracja – reszta już jest w Twojej głowie. 🙂 Bo to Ty najlepiej znasz swoją działalność.

I pamiętaj: budowanie marki TRWA i WYMAGA WYSIŁKU! Właśnie dlatego mówi się o budowaniu jako o procesie – bo każdy proces wymaga czasu. Z doświadczenia wiem, że pierwszy kryzys przychodzi mniej więcej po dwóch miesiącach, bo miało być tak pięknie, a jest… mniej pięknie.  

Ale to naprawdę musi potrwać – marka to coś, co musi się ludziom zacząć kojarzyć. Żeby zbudować skojarzenia, musisz dać się poznać, a potem przypominać o sobie, regularnie się pojawiać – po jakimś czasie ludzie zapamiętają Ciebie, Twoje produkty i Twoje propozycje, staniesz się stałym elementem ich krajobrazu.

Jedynym sposobem, by to przyspieszyć, jest naprawdę duży budżet reklamowy. Bez tego – zostaje czas.

O czasie i wytrwałości niezbędnych do zbudowania marki (nie tylko w social media) przeczytasz też tutaj:  https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/02/05/jak-przetrwac-w-social-media-postaw-na-soc/

Trzymam kciuki! 🙂

 

Wielka zmiana w komunikacji, czyli: komu ufają Polacy?

Komu ufają Polacy? Nikomu. Albo prawie nikomu. Z jednym wyjątkiem – w internecie wierzymy we wszystko i (prawie) wszystkim.

Ukazały się właśnie wyniki bardzo ważnych badań dla tych, którzy pracują w przestrzeni komunikacji i PR-u – agencja Lighthouse zaprezentowała wyniki globalnego badania Edelman Trust Barometer* (ETB), które od prawie 20 lat mierzy poziom zaufania społeczeństw do różnego rodzaju instytucji. Z tegorocznego badania wynika kilka bardzo istotnych kwestii.

Po pierwsze – jesteśmy jednym z najbardziej nieufnych narodów w Europie (mniej ufni od nas są tylko Rosjanie).

Po drugie –  spada zaufanie Polaków do mediów tradycyjnych, rośnie – do mediów internetowych, w tym do social media.  Wielu z nas wręcz bezkrytycznie wierzy w to, co znajdzie w internecie, natomiast  bardzo krytycznie ocenia informacje podawane przez media tradycyjne.

Po trzecie – powszechne autorytety przestają mieć znaczenie. Nie wierzymy już w opinię wypowiedzianą przez kogoś powszechnie znanego i cenionego. Bardziej ufamy sąsiadom, znajomym i przyjaciołom niż autorytetom.

Po czwarte – żyjemy we własnych bańkach informacyjnych, czyli nie mamy dostępu do informacji spoza naszej codziennej strefy kontaktów. Lubimy to, co lubią nasi znajomi, popieramy to, co oni.  Jak mówi Przemysław Mitraszewski, partner w Lighthouse (cytuję za portalem www.publicrelations.pl):  „Prawie połowa Polaków nie słucha ludzi i organizacji, z których poglądami się nie zgadza, co więcej – 4,5 razy chętniej pomija informacje, które nie są spójne z ich wizją rzeczywistości, a 3/5 obywateli jest skłonnych zagłosować na polityka, który kłamie. Ta sytuacja pokazuje, że naprawdę coś się zmieniło. I nikt, kto zajmuje się komunikacją, nie powinien bagatelizować tej zmiany.”

Analizę raportu i więcej informacji o danych dotyczących Polaków znajdziecie tutaj:  http://publicrelations.pl/polacy-jednym-z-najbardziej-nieufnych-narodow-na-swiecie-polska-edycja-badania-edelman-trust-barometer-2017/

Sam raport dostępny jest tutaj: http://www.edelman.com/global-results/

Ja natomiast chcę się skupić na wnioskach, jakie wynikają z tego badania. Co te wyniki mówią o zmianie w sposobach skutecznego budowania komunikacji w Polsce?

Przede wszystkim – potwierdzają tezę, że dziś najlepszym marketingowym narzędziem komunikacji jest internet, w tym media społecznościowe. Budowanie społeczności na Facebooku,  wspieranie marki przez kontakty z blogerami, nawiązywanie współpracy z influencerami działającymi w sieci – to podstawa w dotarciu do Polaków, niezależnie od tego, czy zajmujesz się marką biznesową, instytucjonalną czy osobistą.

Jak można przeczytać w podsumowaniu raportu, autorytety się demokratyzują – to znaczy, że demokratyzuje się także internet.  Już dziś dla Twoich klientów największe znaczenie ma to, co powie o Twojej marce sąsiad, przyjaciółka, znajomy z pracy. Kiedy chcesz zatrudnić pracownika, Ty wyszukujesz go w necie – a on szuka informacji u Twoich pracowników, byłych i obecnych. To ich opinia będzie decydująca: czy przyjść na rozmowę o pracę, czy sobie darować; czy zagłosować na tego polityka, czy zapomnieć o jego istnieniu; czy kupić Twój produkt, czy wyrzucić jego nazwę z pamięci.

To oznacza, że głównymi zadaniami specjalistów od komunikacji i marketingowców już są i będą w przyszłości:

– dotarcie do jak najbardziej spersonalizowanego odbiorcy (tu się kłania Big Data),

– budowanie jak najlepszych relacji w sieci z dotychczasowymi klientami oraz osobami zainteresowanymi marką.

Strategicznym błędem marketingowym będzie traktowanie social media jako „tablicy ogłoszeniowej” marki. Nie wystarczy już pochwalić się nowym produktem, wrzucić ładne zdjęcie, poinformować o nowym projekcie czy zamieścić spot. Aby odbiorca czuł się „dopieszczony”, marka będzie musiała wejść z nim w interakcję. A więc: odpowiedzi na komentarze, reagowanie na wiadomości, konkursy, szybkie reagowanie w sytuacjach kryzysowych, monitoring mediów internetowych, by praktycznie w czasie bieżącym odnajdywać klientów, których potrzeby może zaspokoić nasz produkt.  Im bardziej interaktywna będzie marka, tym większą ma szansę na zbudowanie pozytywnego wizerunku wśród użytkowników social media.

Dużą zmianą w przestrzeni wartości jest  funkcjonowanie odbiorców w zamkniętych bańkach informacyjnych, co powoduje odrzucanie przez nich informacji, które nie są spójne z ich wizją rzeczywistości, a także odrzucanie ludzi o innych poglądach.  O bańkach informacyjnych możesz przeczytać tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/01/15/czy-wiesz-ze-zyjesz-w-bance

Jednocześnie okazuje się, że Polacy chyba po raz pierwszy przyznają, że są skłonni zagłosować na polityka, który kłamie. Skąd ta zmiana? Otóż prawda przestała być wartością bezwzględną. Skoro mamy tak niski poziom zaufania, zakładamy prawdopodobnie, że wszyscy kłamią. Skoro wszyscy kłamią, nie ma co oczekiwać prawdy od firmy/polityka/instytucji/organizacji. Nie potrafię powiedzieć, czego w takim razie od nich oczekujemy, ale dziś wiadomo, że na pewno nie prawdy.

Przypuszczam, że jawne i publiczne przyłapanie na kłamstwie nadal będzie miało poważne konsekwencje. Zapewne istotne będzie również to, czego to kłamstwo będzie dotyczyć – uważam, że jeśli uderzy w wartości najważniejsze, do których z pewnością należy dziś w Polsce poczucie bezpieczeństwa najbliższych – kłamstwo zdyskredytuje markę ostatecznie.

Mniej znaczące kłamstwa nie niszczą już jednak związków Polaków z daną marką. Stąd zalew fejknewsów w mediach, których ujawnienie nie wywołuje oburzenia wśród odbiorców. To zmienia zarówno świat reklamy biznesowej, jak i  sposoby budowania personal branding. Bo nagle okazuje się, że można podkoloryzować. Można puścić oczko do odbiorcy – a ten się nie oburzy, tylko zaakceptuje (bo wszyscy tak robią).

Wśród polityków być może także w Polsce przyjmie się metoda prezydenta USA Donalda Trumpa z czasów jego kampanii prezydenckiej: wygłaszał on często poglądy sprzeczne ze sobą. A gdy dziennikarze wytykali mu te sprzeczność i dopytywali, jak jest naprawdę, Trump po prostu ignorował pytania. Zwyczajnie nie udzielał odpowiedzi. I robił swoje. I wygrał.

Jedno jest pewne – w przestrzeni komunikacji, PR-u i wizerunku trwa proces wielkich zmian. Niekoniecznie na lepsze. To proces nie do zatrzymania. Jedyne co mogą robić marketingowcy i PR-owcy, to być ze zmianami na bieżąco i starać się do nich dopasować albo je wykorzystać. To jazda bez trzymanki i po bandzie – ale innego wyjścia chyba nie ma.

 

 

Żółta pani premier – czyli u kobiet wciąż liczy się wygląd

Co powiedziała pani premier Beata Szydło na temat podpisania Deklaracji Rzymskiej podczas ostatniego unijnego szczytu? Nie wiadomo. A jak była ubrana? O, to wie cała Polska! Żółta marynarka i żółta bluzka, w intensywnym, kanarkowym kolorze, oczywiście z broszką w klapie – ten strój zelektryzował rzesze zainteresowanych polityką w Polsce. Liczba komentarzy i memów, jaki pojawiły się w sobotę w polskich mediach społecznościowych, budzi podziw.

Czy premier Szydło popełniła błąd, ubierając się w ten sposób? Hm. To nie jest wcale oczywiste.  Skąd więc tyle nieprzychylnych komentarzy na ten temat?

Po pierwsze – u kobiet nadal w pierwszym rzędzie ocenie podlega wygląd.  Tak jest w przypadku nauczycielki w szkole, sekretarki w gabinecie prezesa, i w przypadku kobiet polityków (polityczek). W tym zakresie mamy pełną demokrację – u kobiety zawsze najważniejszy jest wygląd, a kompetencje  schodzą na dalszy plan – i każda kobieta powinna mieć tego świadomość. Dlatego, jeśli w przestrzeni zawodowej kobieta chce być oceniana na podstawie tego, co robi i mówi, jest strój powinien być w miarę neutralny. Oczywiście, można sobie pozwolić na bardziej wyraziste dodatki, buty, torebki – ale in wyższe stanowisko zajmuje kobieta, tym niestety bardziej powinna wytonować swój wygląd – bo stojąc wysoko jest oceniana przez wiele osób, a jej wygląd jest pierwszym, co zauważamy.  Chyba że ma już bardzo wysoką wypracowaną pozycję – wtedy może sobie pozwolić na pewne odstępstwa od reguł, ale tylko wtedy.

Dlaczego tak? Bo kiedy wygląd kobiety aktywnej zawodowo zdominuje jej wizerunek, nikt nie zwraca uwagi ani na jej słowa, ani na umiejętności, ani na działania. I dokładnie tak się stało w przypadku premier Beaty Szydło podczas unijnego szczytu w Rzymie.

Intensywny żółty to nie jest kolor oficjalny, kolor dyplomatów czy polityków.  Mężczyźni nie pojawiają się na oficjalnych spotkaniach w żółtych garniturach. Ani w czerwonych, fioletowych czy zielonych. Standardem jest granat, ciemny szary, grafit, a na wieczór – czerń. Kobiety, chcąc nie chcąc, w tej wciąż zdominowanej przez mężczyzn przestrzeni politycznej, dopasowują się do narzucanych reguł. Jeśli tego nie zrobią, ich ubranie stanie się głównym tematem komentarzy i skutecznie utrudni udział w merytorycznej dyskusji.

Czy kobiety muszą się dopasowywać do męskich reguł? Kiedy mają mocna pozycję, mogą pozwolić sobie na granie kolorem – pod warunkiem, że zrobią to w przestrzeni, w której są silne, a nie tam, gdzie jadą na gościnne występy. Kiedy uważana za jedną z najbardziej wpływowych polityków dzisiejszej Europy Angela Merkel nakłada czerwony żakiet, podkreśla swoją dominującą pozycję. Jednocześnie daje do zrozumienia: uważaj, nie podchodź za blisko, nie zawaham się zareagować. Kiedy Merkel nakłada marynarkę w innym kolorze (a nosi również żółte 😉 ), jej wysoka pozycja w świecie polityki sprawia, że kolor żakietu nie ma znaczenia. Dodatkowo przy tak intensywnych barwach marynarek Merkel tonuje zestawienie białą lub ciemną bluzką/koszulą, kolor nie rzuca się więc tak w oczy.

Premier Szydło postawiła na bardzo intensywny odcień żółtego i w przypadku marynarki, i bluzki. Wszystko wskazuje na to, że chciała się wyróżnić. Rzeczywiście chciała być zauważona, być może dlatego, by przeciwdziałać jakiemuś pomijaniu przez innych polityków europejskich? Być może był to świadomy zabieg z jej strony (i jej doradców). Jednak gdy na tak ważne oficjalne wydarzenie jedzie się po to, by być zauważonym – trzeba nie tylko ubrać się na żółto, ale też mieć równie intensywny plan działania, a na dodatek – trzeba ten plan zrealizować. Nie wiem, czy w tym przypadku taki plan był – znamy tylko efekty. A te są kiepskie. Opinia publiczna w Polsce uznała, że pani premier nic nie osiągnęła w Rzymie, a po to, żeby w ogóle ktoś ją zauważył, ubrała się na żółto. Komentarzom, memom, porównaniom – nie ma końca. Gdyby pani premier ubrała się na żółto na jakieś wydarzenie w Polsce, podczas którego grałaby główne skrzypce – uwag do jej wyglądu by nie było. Ale ubrała się w  ten sposób podczas spotkania na poziomie europejskim, a to akurat nie jest przestrzeń, w której premier Szydło może ostatnio pochwalić się osiągnięciami.  I w tym zakresie było to błąd wizerunkowy.

Jest też drugi aspekt całej sprawy. Wydaje się, że premier Szydło bardzo szybko, niebezpiecznie dla samej siebie i swojej formacji politycznej, zmierza w kierunku uznania przez Polaków, że jest ona politykiem przynoszącym wstyd. Taka opinia nie  jest dziś popularna wśród jej wyborców – w social media bardzo wielu internautów broniło żółtego stroju pani premier.  Ale wydaje się, że poszerza się grono Polaków, dla których prawie wszystko, co zrobi Beata Szydło, jest – mówiąc językiem sieci – obciachem.  Ten syndrom „obciachowego polityka” poznało wielu polityków przed nią, jednym z nich był prezydent Bronisław Komorowski podczas swojej drugiej kampanii prezydenckiej – przegranej. Moim zdaniem kampania była przegrana między innymi właśnie z powodu pojawienia się tego syndromu. Sprawia on bowiem, że praktycznie każde zachowanie polityka oceniane jest w kategoriach wstydu.  Obarczony syndromem polityk nie może liczyć nawet na cień życzliwości czy serdeczności, wystawiony jest non stop na wyjątkowo krytyczną ocenę. Jeśli zachowa się w sposób neutralny – krytyka na chwilę cichnie. Ale jeśli tylko zrobi coś niestandardowego – opinia publiczna natychmiast uznaje go za obciachowego. A Polacy potrafią wybaczyć politykowi wiele, ale nie to, że przynosi im obciach.

O syndromie wstydu w polityce przeczytaj szerzej tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/03/19/czego-polacy-nie-wybaczaja-politykom/

Na miejscu pani premier i jej doradców nie lekceważyłabym ani syndromu wstydu, którym Beata Szydło jest dotknięta wobec coraz szerszego grona wyborców, ani jej wyglądu. Umiar i neutralność to rada, która sprawdza się wobec każdej aktywnej zawodowo kobiety.  Na niewłaściwym sposobie ubierania się poległa już Magdalena Ogórek, kandydatka na Prezydenta RP (chodziło o jej sukienkę przypominającą koszulkę nocną),  w każdej kadencji znajdziemy w mediach materiały analizujące sposoby ubierania się posłanek (w tej kadencji za jedną z najbardziej „niedopasowanych” do Sejmu uznano posłankę Bernadettę Krynicką, wcześniej długo ten tytuł dzierżyła posłanka Joanna Seneszyn). Na złamanie zasad oficjalnego dress codu można sobie pozwalać, mając wysoką, silną pozycję – zarówno w polityce, jak i w banku, urzędzie czy korporacji. W czasie budowania tej pozycji – szokując wyglądem można sobie wyłącznie zaszkodzić.

Czego Polacy nie wybaczą politykom?

Polacy są narodem wybaczającym. Potrafią darować swoim politycznym przedstawicielom: pijaństwo, gwałt, romanse na boku, lenistwo, rażący brak wiedzy i kompetencji, wulgaryzmy, pychę, korupcję, wywyższanie się, brak kultury osobistej. Ale jednego nie wybaczają nigdy: kiedy muszą się za polityka wstydzić. To właśnie wstyd jest emocją, od której jako obywatele uciekamy i z którą nie chcemy mieć nic wspólnego. Nie chcemy się wstydzić za siebie – a już tym bardziej nie chcemy się wstydzić za tego, którego wybraliśmy.

A kiedy się za niego wstydzimy? Być może odpowiedź właśnie na to pytanie jest najbardziej charakterystyczna dla Polaków. Otóż wstyd za polityka odczuwamy wtedy, gdy wszyscy dookoła mówią, że to, co zrobił ów polityk, jest wstydliwe (albo po prostu – obciachowe). Najważniejsze, gdy mówią o tym media, zwłaszcza media zagraniczne. Oraz gdy mówią o tym ludzie, z których opinią się liczymy.

Czyli: wstydzimy się za polityka nie wtedy, gdy zrobił coś złego lub głupiego, ale gdy nasze otoczenie uważa to za wstydliwe. Ta zasada działa też w drugą stronę – polityk mógł nie zrobić nic złego czy głupiego, mógł w ogóle nic nie zrobić, ale jeśli otoczenie zaczyna mówić o nim, że jest „obciachowy”, natychmiast odcinamy się od popierania obciachu.

Dokładnie w tym momencie polityk  traci poparcie – i przegrywa w najbliższych wyborach.

Przykładów na poparcie tej tezy jest aż nadto. Ale zanim przykłady, zajmijmy się samym wstydem. Wstyd to wg Słownika Języka Polskiego PWN: „przykre uczucie spowodowane świadomością niewłaściwego postępowania, niewłaściwych słów itp., zwykle połączone z lękiem przed utratą dobrej opinii.” Psychologowie rozszerzają tę definicję. Patricia i Ronald Potter-Efronowie w książce „Letting go of shame. Understanding how shame affects your life.” twierdzą, że wstyd to „bolesne przeświadczenie o własnej zasadniczej ułomności jako istoty ludzkiej. A osoba owładnięta wstydem czuje, że jako człowiek ma jakiś zasadniczy brak, defekt czy upośledzenie.” Już J.J. Rousseau pisał: „Nie to najciężej wyznać, co w nas jest zbrodnicze, ale co wstydliwe i śmieszne.”

Nie chcemy czuć wstydu – i już. Jest gorszy niż złość, smutek czy nienawiść. Stosujemy rozmaite mechanizmy obronne, by go nie czuć: zaprzeczamy, że jest; zaczynamy unikać ludzi i miejsc, które przypominają nam o wstydliwych sytuacjach. Zamieniamy wstyd w złość. Albo też wywyższamy siebie, a poniżamy innych – dzięki temu natychmiast wraca nam dobre samopoczucie.

O mechanizmach obronnych wobec wstydu świetnie pisze Anna Dodziuk: http://www.prometea.pl/index.php?list=go&idx=65

Ponieważ wstyd to tak trudne do zniesienia uczucie, polityk dostaje od swego wyborcy podstawowe zadanie: nie przynieś mi wstydu. To oczekiwanie ważniejsze od działania na rzecz kraju, miasta czy regionu, pomagania potrzebującym, tworzenia dobrego prawa etc. Wyborca oczekuje i żąda, by przez cztery lata nie musiał się wstydzić wyznając kolegom/koleżankom, na kogo głosował. Bo najgorszym obciachem w obywatelskiej Polsce jest głosować na obciachowego polityka. Koniec i kropka.

Problem w spełnieniu tego oczekiwania polega na tym, że polityk przynosi wstyd wtedy, gdy otoczenie uzna, że go przynosi – niezależnie od tego, czy rzeczywiście zrobił coś złego lub głupiego, czy też przytrafił mu się jakiś drobny, zupełnie ludzki błąd (niewstydliwy). Dla wyrobienia opinii istotne jest, czy polityk dał się na swoim błędzie złapać oraz jak na to zareagował – no i jak to zinterpretowały masowe media (do których dziś należy zaliczyć także portale społecznościowe). Jeśli dał się złapać, a na dodatek się tego wypiera – przegrał. Wywołuje obciach i zapłaci za to podczas najbliższych wyborów. Wielu polityków w Polsce doświadczyło tego na własnej skórze.

Oto najbardziej wyraziste przykłady:

1.Ryszard Petru, lider Nowoczesnej. Zrobiono mu zdjęcia, jak podczas kryzysu parlamentarnego w grudniu 2016 roku, gdy członkowie jego partii protestowali w Sejmie okupując salę sejmową, poleciał samolotem na Maderę razem z jedną z posłanek. Na zdjęciach wyglądali na zaprzyjaźnionych.

Czego wstydzili się wyborcy .N? Oficjalnie tego, że Petru złamał zasadę solidarności i w tak trudnej sytuacji zostawił swoich ludzi samych. Nieoficjalnie – prawdopodobnego romansu z posłanką. I tu znowu: nie sam romans był powodem do wstydu, ale fakt, że Ryszard Petru dał się na nim przyłapać. Z analizy opinii na ten temat, które ukazywały się wówczas na portalach społecznościowych, wynika właśnie to – romans nie wzburzył wyborców tak bardzo, jak fakt przyłapania na nim. Co więcej – nie miało znaczenia, że i Ryszard Petru, i posłanka zaprzeczyli swoim bliskim kontaktom, ani też to, że oboje natychmiast po wylądowaniu na Maderze wsiedli w samolot powrotny do Polski. Opinia publiczna już ich oceniła.

Efekt? Wyraźne spadki w poparciu dla .Nowoczesnej, jeszcze większe – dla jej lidera. Na pewno nie tylko z powodu wyjazdu na Maderę, ale największe spadki odnotowano właśnie po nagłośnieniu tego wydarzenia.

2. Jacek Protasiewicz, wówczas wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego i członek Platformy Obywatelskiej. Niemiecki tabloid zamieścił artykuł o tym, jak to (wg dziennikarzy) pijany europoseł na lotnisku we Frankfurcie krzyczał do obsługi lotniska „Heil Hitler”. „Bild” opisał sytuację na swojej stronie internetowej. Według tabloidu, Protasiewicz był pijany, krzyczał „Heil Hitler” i awanturował się z obsługą lotniska. Do tego, według „Bilda”, polski polityk zabrał innemu pasażerowi wózek na bagaże, słaniał się na nogach i jednocześnie był agresywny. Był to spory skandal europejski, bo Protasiewicz był wówczas wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Europoseł twierdził jednak, że było zupełnie inaczej. Przedstawiał swoją wersję wydarzeń, wskazywał na agresję obsługi lotniska – nic to nie dało. Opinia publiczna już uznała go za obciachowego, bo jednym z największych powodów „obciachu” jest napiętnowanie polskiego polityka w mediach zagranicznych.

3. Karol Karski – w 2008 r. jako europoseł PiS pojechał na Cypr na spotkanie Rady Europy. A tam podobno razem z kolegą wsiadł wieczorem do wózka golfowego. Przejażdżka melexem nie tylko odbiła się na stanie hotelu i jego otoczenia, ale też zakończyła się zatopieniem wózka w morzu. Podobno – bo zdjęć nie było. Ale media napisały. Wstyd na całą Polskę… A nawet Europę. Na nic wyjaśnienia głównego bohatera – wstyd był i już. Karol Karski zniknął potem na jakiś czas z polityki, po czym wrócił i udowodnił, że po kilku latach wstyd się zmniejsza, a wyborcy jednak wybaczają – w 2014 roku został ponownie wybrany eurodeputowanym. Ale zauważcie – stało się to dopiero po 6 latach od „akcji meleksowej”.

4. Jacek Saryusz-Wolski – to przykład najnowszy. I przykład na ambiwalencję poczucia wstydu: jedni się Saryusza-Wolskiego dziś bardzo wstydzą, inni widzą w nim wojownika o słuszne sprawy, który wziął na siebie wielką odpowiedzialność. Jacek Sarusz-Wolski, dotychczas eurodeputowany z PO, w marcu 2017 r. został oficjalnym kandydatem polskiego rządu na przewodniczącego Rady Europejskiej – jako konkurent wobec Donalda Tuska. A że rząd polski dziś tworzy PiS, a Donald Tusk to wieloletni lider PO – jedna część Polaków uznała to za zdradę, druga – za bohaterstwo. Oczywiście podobnie ambiwalentnie wypowiadały się na ten temat media. Na dodatek Jacek Saryusz-Wolski w tym czasie zaczął komunikować się z mediami w sposób nietypowy, czyli wyłącznie przez Twittera (niemożliwa była żadna rozmowa bezpośrednia), zaś komunikatami na Twitterze podważał dotychczasowy dorobek europejski Platformy, czyli tym samym – także swój własny, jako że był jednym z czołowych eurodeputowanych tej partii.

Poczuciu wstydu dali wyraz jego wyborcy, na ścianie jego biura poselskiego wieszając kalosz ze słomą i obraźliwy napis. A właśnie głos wyborców jest tu najistotniejszy – to ich opinia ma dla polityka największe znaczenie. Jeśli wyborcy uznają swego wybrańca za obciachowego – ten przegrywa. Na Jacka Saryusza-Wolskiego dziś nie ma kto głosować – żeby pozostać w polityce, będzie musiał do kolejnych wyborów pozyskać nowych wyborców, na dotychczasowych nie ma co liczyć – dla nich bowiem nie wywiązał się z podstawowego zadania, bo przyniósł im wstyd.

5. Bronisław Komorowski – jego przykład z czasów drugiej kampanii prezydenckiej to prawdziwa epopeja o wstydzie, manipulowaniu opinią publiczną i budowaniu czarnego PR-u (skutecznego, trzeba to przyznać). Można by o tym napisać książkę, analizując kolejne wskazywane przez media – ale najpierw przez obóz jego politycznych konkurentów – gafy prezydenta Komorowskiego. Za gafy i wpadki w tym czasie uchodziły nawet pojedyncze słowa, wypowiedziane np. podczas zagranicznej (znowu!) wizyty, drobne gesty, przejęzyczenia podczas publicznych wieców – perfekcyjnie „wydłubywane” z nagrań przez polityczną konkurencję.

Jeśli przypomnimy sobie, że za gigantyczną gafę uchodził fakt, iż polski prezydent podczas nieoficjalnej części wizyty w japońskim parlamencie powiedział do towarzyszącego mu gen. Kozieja: „Chodź Shogunie!” – będziemy mieli pojęcie, z jakich detali tworzono obraz „obciachowego Komorowskiego, który przynosi nam, Polakom, wstyd wszędzie, gdzie się tylko pokaże”. Słynne wejście na taboret w tym samym japońskim parlamencie uznano za kompletny brak wychowania – kto wchodzi na stołek nogami podczas oficjalnej wizyty! Na nic zdały się tłumaczenia, że w japońskim parlamencie stoi specjalny, niski taboret, na którym staje każdy mówca przemawiając. Opinia publiczna zdecydowała – to obciach! A my nie chcemy obciachowego prezydenta!

Mniej bezpośrednio i niezbyt jawnie mówiono też o obciachowej pani prezydentowej. Jako że pani prezydentowa ani nie wchodziła na taboret, ani nie mówiła o Shogunie, trudno jej było tę obciachowość jakoś przypiąć, przypięto ją więc do tego, co opinia publiczna wciąż ocenia u kobiet przede wszystkim – do wyglądu. Pani prezydentowa Komorowska nie była szczupłą, młoda kobietą w najmodniejszym obecnie stylu  – ale przecież wyglądała dokładnie tak samo pięć lat wcześniej, gdy Polacy uznali ją za właściwą do pełnienia funkcji Pierwszej Damy. Tym razem jej wygląd był obciachowy, o czym głośno mówiło się zakulisowo, a oficjalnie tylko sugerowało.

I co? I koniec. Uważam, że żadne pomysły kampanijne Bronisława Komorowskiego nie mogły zmienić wyniku wyborów – właśnie dlatego, że został uznany za obciachowego. Czy naprawdę taki był – nie miało żadnego znaczenia. Opinia publiczna zdecydowała. A Polacy nie chcą mieć obciachowego prezydenta.

6. W tym obrazie polskich polityków warto przyjrzeć się nastawieniu Polaków do niektórych polityków PiS-u. Ich sytuacja doskonale pokazuje bowiem, że poczucie wstydu zależy wyłącznie od reakcji otoczenia. Dziś Polska politycznie to dwa spolaryzowane plemiona. Są ci, którzy kochają PiS, i ci, którzy go nienawidzą. To, co robią niektórzy politycy PiS-u, dla „nienawidzących” jest powodem do wstydu głębokiego, codziennego, budzącego bezsilność, a nawet rozpacz. Wstyd budzą ich publiczne wypowiedzi, jest więc to wstyd odczuwany bardzo często. Podczas jednej z ulicznych demonstracji osoba prowadząca protest czytała głośno wypowiedzi polityków PiS (bez żadnych komentarzy), a tłum skandował: „hańba!”, gwizdał, krzyczał i tupał. Rzecz jasna, była to demonstracja „nienawidzących”.

Jednak te same wypowiedzi u członków plemienia „kochającego” PiS nie budzą wstydu – wręcz przeciwnie, są przejawem troski o najważniejsze wartości społeczne i obywatelskie. U tych osób wstyd budzą wypowiedzi polityków opozycji – i na nie także reagują bardzo gwałtownymi emocjami.

Ten układ, niezależnie od problemu głębokiej polaryzacji społeczeństwa, dla samych polityków nie jest groźny: dopóki ich wypowiedzi popierają ich wyborcy, wstyd politycznych przeciwników nie jest żadnym problemem. Wręcz przeciwnie, budzi jeszcze większe zaangażowanie społeczne. Problemem byłaby sytuacja odwrotna, taka, w jakiej znajduje się poseł Jacek Saryusz-Wolski – jego dzisiejsze wypowiedzi popierane są przez jego dotychczasowych przeciwników politycznych, nie identyfikują się zaś z nimi jego wyborcy. Problem poparcia podczas wyborów nabiera więc realnych kształtów. Natomiast politycy PiS nie muszą się tym martwić – ich wypowiedzi są bowiem w zgodzie z oczekiwaniami ich wyborców.

Uważam, że to właśnie poczucie wstydu zdecyduje, kto przegra, a kto wygra następne wybory w Polsce. Kluczem do zwycięstwa będzie zgromadzenie wokół siebie większości zawstydzonej zachowaniem przeciwników. Oczywiście, najistotniejsze będą opinie mediów oraz użytkowników portali społecznościowych.  Kto zdoła zbudować przekonanie w innych, że „konkurenci to obciach” – wygra. Jak to przekonanie zbuduje – to już odrębna historia. Jednak polityczne używanie wstydu to zawsze gra stricte manipulacyjna, niezależnie od tego, kto prowadzi tę rozgrywkę.

Ps. Wg badań dr Brene Brown, która badaniu wstydu poświęciła wiele lat życia, dla mężczyzny największym wstydem jest… porażka. Dlatego często jako społeczeństwo wstydzimy się przegranych. Częściej wstydzą się ich mężczyźni niż kobiety (dla kobiet porażka nie musi wiązać się z poczuciem wstydu).

Tu możesz posłuchać wystąpienia Brene Brown o wstydzie: https://www.ted.com/talks/brene_brown_listening_to_shame?language=pl

Co więc robią przegrani politycy? Chowają się. Przynajmniej na jakiś czas. Możesz to łatwo sprawdzić: przypomnij sobie jakiegoś wielkiego przegranego i sprawdź, przez jaki czas po porażce nie było o nim słychać.

Co ciekawe, w polityce przegranym nie zawsze jest ten, który naprawdę przegrał. Czyli niekoniecznie wstydzić musi się np. kandydat, który poniósł klęskę w wyborach. Poczucie wstydu za jego porażkę może być przerzucone na kogoś innego, np. na jednego z doradców, na szefa sztabu wyborczego, na autora strategii wizerunkowej. Bo przecież kluczowe jest to, kogo wskaże otoczenie – a nie kto naprawdę ponosi odpowiedzialność za klęskę.

Że już nie wspomnę o tym, iż porażka nie jest powodem do wstydu!

Ale cóż – jestem kobietą. 😉

 

Piszesz w sieci? Pisz bez błędów. Język to Twoje internetowe lustro.

Ostatnio dostałam oficjalną, mailową informację o pewnej imprezie, dość dużej, kilkudniowej. Pierwszy mail od przedstawiciela organizatorów zawierał mnóstwo błędów stylistycznych, trochę ortograficznych. Pomyślałam, że zawinił pośpiech, i nie zwróciłam na błędy większej uwagi. Ale kiedy dostałam informację prasową sformułowaną w podobny sposób, trochę się podłamałam. Bo jeśli ktoś zachęca mnie do wydarzenia o charakterze  „rozwojowym”, a słowa „Podlasie” i „Polska” pisze małymi literami, to zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno jesteśmy na tym samym poziomie rozwoju?

Jeśli zastanawiasz się, jak pisać w internecie, mam dla Ciebie pierwszą wskazówkę – pisz bez rażących błędów. Wielu osobom ta uwaga może się wydawać oczywista, niestety, wcale taka nie jest. Wiadomo, literówka, przeoczenie – to w tekście pisanym może się zdarzyć każdemu, zwłaszcza gdy się spieszymy albo zwyczajnie nie zauważamy drobnych błędów we własnym tekście. Czym innym są jednak rażące błędy – błędy ortograficzne w popularnych słowach,  dziwna składnia czy stylistyka. Dwa razy zastanów się, zanim wyślesz do kogoś swój tekst albo opublikujesz go na swojej stronie internetowej. Przeczytaj go kilkakrotnie. Sprawdź go nie tylko za pomocą słownika programu Word, sprawdź też samodzielnie albo poproś kogoś, by to zrobił.

Kiedy piszesz tekst, język jest Twoim zwierciadłem. Odbija Twój obraz, bardzo szybko przekazuje czytelnikowi informacje o Tobie. To właśnie na podstawie języka Twój odbiorca wyrabia sobie opinię o Tobie, sprawdza wiarygodność, reaguje pozytywnie lub negatywnie na zawartość merytoryczną. W tekście język jest tym samym, czym pierwsze wrażenie podczas pierwszego spotkania dwóch osób. Dbaj o swój językowy wizerunek.

To ważne – zwłaszcza gdy chcesz zaprezentować się jako ekspert w konkretnej dziedzinie, a także kiedy prowadzisz fanpage poważnej instytucji, organizacji czy firmy. Często znacznie większe znaczenie od tego, co piszesz, ma to, jak piszesz. Tak, wiem, żyjemy w pośpiechu, w czasach, gdy nie dba się o formę, operuje się hashtagami (a wtedy nie odmieniamy  wyrazów), skrótowcami, trzeba zmieścić się w 140 znakach na Twitterze. Rozumiem to, bo sama często mierzę się z tymi „socialmediowymi” wyzwaniami. Ale skróty i hashtagi są pewną manierą pisania w sieci i różnią się od rażących błędów językowych. Kiedy w oficjalnej informacji czytam, że mężczyzna „jest pasjonatą”, a na imprezie „każdy znajdują coś dla siebie”, mam wątpliwości co do wiarygodności organizatorów wydarzenia.

Pamiętaj, że język, jakim się posługujesz, opowiada o Tobie, jest częścią publicznego wizerunku. Mimo pośpiechu, postnowoczesności i internetu reguły poprawności językowej wciąż obowiązują – a słowniki, w których je zapisano, nadal istnieją. Jeśli masz wątpliwości, sprawdź, jak napisać wyraz czy frazę. To tak samo ważny element Twojego wizerunku, jak wyraz twarzy na zdjęciu profilowym czy logo na produkcie.

Ps. Trudno jest Ci pisać bezbłędnie? Jak sobie z tym radzisz? Może masz jakąś świetną metodę, która pomoże innym – podzielisz się nią?
A może tak jak ja – właśnie dostałaś/-eś maila z rażącymi błędami? Czy to wpływa na wizerunek nadawcy maila, czy nie ma dla Ciebie znaczenia?

Uważaj na seks w social media! 😉

Pierwsza myśl, jaka przychodzi Ci do głowy po obejrzeniu zdjęcia?

I czy to zdjęcie kojarzy Ci się ze specjalistką od stosunków międzynarodowych?

Bohaterka tego zdjęcia jest dumna ze swojego wyglądu. To widać na pierwszy rzut oka. Jest młoda, ładna, atrakcyjna, wie o tym, pokazuje więc swoją urodę także w mediach społecznościowych.

Z czego dokładniej jest dumna (sądząc po zdjęciu, a raczej po GIF-e, który był tam wrzucony) pani Justyna? Z dekoltu. Ze swoich piersi. Fotografia jest świadomie erotyczna, zmysłowa, sensualna. Ok, jeśli ktoś lubi, niech się tak prezentuje. Tylko jak się ma ta prezentacja do opisu profilu pani Justyny, w którym zaznacza ona, że jest: socjalistką, studentką (lub absolwentką) studiów na kierunku: stosunki międzynarodowe, członkinią partii politycznej (SLD)?

To typowy – i bardzo częsty – przykład rozbieżności między wizerunkiem deklarowanym (specjalistka, polityk etc.) a wizerunkiem prezentowanym. Trudno zgadnąć, czy pani Justyna chce być dziś postrzegana publicznie jako seksowna kobieta, czy jako specjalistka od stosunków międzynarodowych. Niestety, jedno z drugim się nie łączy. Żyjemy w świecie, w którym publiczne prezentowanie swoich zmysłowych wdzięków nie idzie w parze z wysoką oceną kobiety jako fachowca czy polityka. Seks i erotyka to przestrzeń intymna. Erotyczne zdjęcia pokazywane szerokiej publiczności (szerokiej – bo nawet jeśli Twój profil oglądają tylko Twoi znajomi, to zapewne masz ich wielu, a oni mają swoich znajomych itd.) mówią o Tobie więcej niż tylko to, że jesteś atrakcyjna. Mówią, że chcesz seksu i szukasz seksu. Fajnie, wszyscy lubimy seks – ale czy koniecznie musisz ogłaszać to setkom bliższych i dalszych znajomych? Pamiętaj, social media to przestrzeń publiczna, więc kiedy chwalisz się w nich swoją seksualnością, to trochę tak, jakbyś rozbierała się na rynku w Twoim mieście.

Jeśli wrzucasz na swój profil sporo zdjęć erotycznych (niekoniecznie swoich), mówisz wszystkim dookoła, że właśnie o seksie myślisz przede wszystkim. Że na nim się koncentrujesz. Czy na pewno to chcesz opowiadać o sobie publicznie?

Jeśli chcesz – ok. W sumie: dlaczego nie? Jeśli tak zdecydujesz, w porządku. Byle to była Twoja decyzja, a nie przypadek czy niewiedza. W tym cała rzecz. Podchodź świadomie do kreowania swego wizerunku w internecie. Wiedz, co przekazujesz swoimi wpisami, zdjęciami i filmikami. Dziś, gdy szukasz pracy, przyszli pracodawcy coraz częściej sprawdzają Cię w sieci. Nie musisz być osobą publiczną, by zdjęcia na Twoim wallu miały znaczenie dla Twojej zawodowej przyszłości.  Jeśli Twoim celem jest pokazywanie swoich erotycznych możliwości, tego typu zdjęcia będą z tym celem zgodne. Ale jeśli jednak masz inny cel, pomyśl, zanim pokażesz wszem i wobec, jak bardzo dumna jesteś ze swoich piersi, kuszących ust, długich nóg…

Pamiętam sytuację, gdy jedna z firm szukają młodego PR-owca. Najlepiej podczas rekrutacji  wypadła fajna, sympatyczna dziewczyna. Zapadła decyzja o jej zatrudnieniu. Niestety, przed podpisaniem umowy przyszły szef wpisał w wyszukiwarkę Google jej nazwisko – i znalazł jej blog. Opowiadała w nim o swoich przeżyciach erotycznych. Co to miało wspólnego z jej przyszłą pracą? Nic. A jednak szef jej nie zatrudnił.

Prezentowanie erotyki ma wpływ na karierę zawodową i nie dotyczy tylko kobiet – chociaż kobiet bardziej. Ale wyobraź sobie profil mężczyzny na Facebooku, na który wrzuca on swoje mocno erotyczne zdjęcia. Pokazuje się rozebrany, otwarcie sugeruje, że lubi seks, że to seks zajmuje go najbardziej. Zatrudnisz go w przedszkolu? Nie. A w szkole? Też nie. A jako doradcę biznesowego? Raczej nie, chyba że będzie miał jednocześnie genialne referencje. Dlaczego? No właśnie.

W relacjach międzyludzkich jesteśmy ciągle oceniani. Z badań wynika, że wyciągamy wnioski na temat drugiego człowieka na podstawie wrażenia z pierwszych kilku sekund po poznaniu go. W social media – wnioskujemy o kimś na podstawie jego wpisów. A zdjęcia (albo filmy) zapamiętujemy najłatwiej, dlatego to one opowiadają najwięcej o każdym z nas. Niezależnie więc od tego, co napiszesz o sobie, jakie mądre treści będziesz udostępniać – i tak podstawą oceny będą… obrazki.

Dlatego proszę, pomyśl, jak się prezentujesz, co swoim profilem opowiadasz o sobie. Od czasu do czasu przejrzyj swój profil i przeanalizuj go pod kątem przekazu na Twój temat – jaka jesteś w SM? Pomyśl też koniecznie, zanim wrzucisz swoje zdjęcie „z podtekstem”. Jasne, świetnie na nim wyglądasz. Jasne, seks to ważna sprawa, a mężczyźni lubią atrakcyjne kobiety. Ale może jednak warto zachować przestrzeń intymną tylko dla siebie i dla osoby najbliższej?

 

Jak przetrwać w social media? Postaw na SOC!

Co zrobić, żeby profile w mediach społecznościowych przynosiły pozytywne efekty wizerunkowe? Jak długo trzeba prowadzić fanpage, żeby zostać zauważonym? Dlaczego kryzys przychodzi po dwóch miesiącach? O to pytacie najczęściej. Dziś, odpowiadając na te pytania, zaproponuję skuteczną metodę radzenia sobie z social media – metoda nazywa się SOC, od: Systematyczność, Otwartość, Cierpliwość. Gwarantuję, że jej stosowanie przyniesie wymarzone efekty  – tylko nie próbujcie pomijać którejkolwiek literki!

Metoda SOC w social media jest prosta:

  1. SYSTEMATYCZNOŚĆ – to nic więcej, jak systematyczne prowadzenie swoich profili, blogów, stron internetowych etc., czyli wszystkich Twoich miejsc aktywności w sieci. Tak, to zajmuje sporo czasu. Tak, nie zawsze się chce, czasem nie ma się pomysłu, czasem zmęczenie bierze górę, albo liczba innych zajęć sprawia, że nie masz czasu na sieć. Oczywiście, jeśli zajmujesz się własną, indywidualną aktywnością, nikt Cię nie obsztorcuje za brak aktywności, ani nie zmusi do nadrobienia zaległości. To zawsze będzie Twoja własna decyzja. Wierzę jednak, ze skoro świadomie pracujesz nad swoimi profilami i blogami – to masz jasno określony cel i po prostu wiesz, po co to robisz. Pamiętaj o swoim celu, wtedy łatwiej będzie się zmotywować do działania. Pisz, publikuj, wrzucaj zdjęcia – na profilach społecznościowych najlepiej codziennie (na Twitterze i Instagramie kilka razy dziennie), na blogu najlepiej raz w tygodniu (to lepsze rozwiązanie niż cisza przez miesiąc, a potem kilka wpisów jednocześnie); na stronie internetowej – zależnie od potrzeb, ale kilka wpisów (aktualności, galerii etc.) miesięcznie po prostu musi się tam pojawić.Pamiętaj – nie każda Twoja aktywność musi oznaczać wielki wysiłek. Nie zawsze musisz zaprezentować światu dopieszczony pod każdym względem tekst, perfekcyjnie wystylizowane zdjęcie, film montowany przez kilka tygodni. Zwłaszcza social media są przestrzenią, w której gorszą jakość szybko wybacza się na rzecz ciekawego contentu (treści, zawartości).  Zabawne zdjęcie zrobione komórką może być świetnym postem. Transmisja live z ciekawego spotkania to też znakomity pomysł. Infografika z ciekawymi danymi (tylko podaj ich źródło), dobry cytat, link do interesującego tekstu – to wszystko dodaje życia Twojemu profilowi, a nie wymaga wielkiego wysiłku.Z drugiej strony musisz też wiedzieć, że Twoja dłuższa nieobecność (nawet tydzień lub dwa) w sieci, zwłaszcza na etapie rozkręcania profilu, bloga czy strony, przyniesie realne straty.  Na FB post zamieszczony po dłuższym okresie ciszy będzie miał mniejszy zasięg niż poprzednie.  Na bloga po prostu zajrzy znacznie mniej osób także wtedy, gdy znów zaczniesz pisać. Aktywność przez dłuższy czas po uruchomieniu profilu jest niezbędna, by ludzie Cię zapamiętali, zaczęli kojarzyć, wpisali sobie Twoją markę w swój system funkcjonowania w świecie.  Dotyczy to także Twoich znajomych. Oceniam, że zajmuje to mniej więcej rok, potem można zwolnić, jeśli oczywiście Twoja marka ma się dobrze.

 

  1. OTWARTOŚĆ – na nowe pomysły, nowych ludzi, nowe propozycje, które otrzymasz, ale i które Tobie przyjdą do głowy. Zaczynasz swoją aktywność z pewnymi założeniami. Po drodze może się okazać, że niektóre z nich się sprawdzają, ale inne niekoniecznie. Warto właśnie wtedy wykazać się elastycznością i otwartością, poszukać czegoś lepszego. Nie mam na myśli zmiany profilu działalności czy głównej „tezy” wizerunkowej (choć i to czasem okazuje się potrzebne), raczej – lepsze dopasowanie detali, reagowanie na potrzeby odbiorców, wyciąganie wniosków z komentarzy i wiadomości, które do Ciebie docierają, z toczących się na Twoim profilu (blogu) dyskusji. Oczywiście, konsekwencja w realizowaniu własnych zamierzeń jest potrzebna, ale też nie warto trzymać się sztywno wszystkiego wymyślonego wcześniej.  Jeśli masz sklep internetowy z odzieżą dziecięcą, może się okazać, że rynek odzieży dla niemowlaków jest już nasycony, za to dla dzieci trochę starszych albo w wieku szkolnym – już nie.  Jeśli sprzedajesz elementy wystroju wnętrz, może warto wejść we współpracę z blogerami piszącymi na ten temat, by zaprezentowali Twoje produkty u siebie. Jeśli określiłeś wąska grupę odbiorców, a widzisz, że na Twoje propozycje reagują zupełnie inni ludzie niż się spodziewałeś – przygotuj coś specjalnie dla nich. Jeśli piszesz bloga adresowanego (Twoim zdaniem) do studentów, a czytają go głównie ich rodzice – może warto zmienić trochę język i grafikę, by w ten sposób przyciągnąć jeszcze więcej rodziców. Albo poszukać informacji, dlaczego Twoje wpisy nie przyciągają studentów.Otwieraj się też w jeszcze jeden sposób – szukaj kontaktu z ludźmi, którzy robią coś podobnego do Twojej aktywności, ale mają w tym już większe doświadczenie. Korzystaj ze szkoleń, tutoriali, webinarów itd. – jest ich dziś mnóstwo w sieci, część darmowa, część dostępna po rejestracji. Na FB znajdziesz wiele grup, które zrzeszają ludzi o podobnych zainteresowaniach – tam też możesz dowiedzieć się potrzebnych Ci rzeczy. Pytaj szukaj, czytaj, dopasowuj się do potrzeb odbiorców.

 

  1. CIERPLIWOŚĆ – kto wie, czy to nie najważniejsza literka w mojej metodzie. 😉 Każdy, kto próbował zaistnieć dzięki social media wie, że tu prawie nic nie dzieje się natychmiast (szybkie spektakularne sukcesy w SM to raczej wyjątki potwierdzające regułę, nie warto się do nich porównywać). Początek Twojej aktywności może być całkiem nieźle widoczny, bo Twoją nową stronę, profil, bloga etc. polubią zapewne Twoi znajomi – jeśli masz ich wielu, pierwszy sukces murowany. Ale potem jest już trudniej – trzeba do siebie przekonać obcych ludzi, którzy są zajęci swoimi sprawami, mają najczęściej mało czasu, a jeśli zwrócą uwagę na Twoją stronę – masz jedną (ale tylko jedną) szansę na to, by ich zainteresować i zatrzymać na dłużej. Zapewniam: jeśli prezentujesz coś wartościowego, uda Ci się! Tylko potrzeba na to czasu.Kryzys przychodzi najczęściej po 2-3 miesiącach:mija pierwszy okres zachłyśnięcia się nowością przez Ciebie, pojawia się pewna rutyna (post, wpis na bloga, zaprezentowanie go w grupie, ewentualnie wykupienie reklamy, szukanie tematu na kolejny post etc.). Pojawiają się już pierwsze fajne reakcje ludzi spoza grupy znajomych, ale jest ich jeszcze niewiele. Zaczynasz się zastanawiać, czy w ogóle jest sens to robić. Czy ktoś to czyta (ogląda)? Czy w ogóle ktoś Cię widzi???Spokojnie. Daj się zobaczyć. Pozwól, by Twoja systematyczność, otwartość i cierpliwość zrobiły swoje. Twoje treści muszą przebić się przez informacyjny chaos, przez natłok treści docierających codziennie do każdego z nas. Ten pierwszy kryzys to również typowe „sprawdzam” dla tysięcy ludzi rozpoczynających swoją aktywność w sieci – wielu z nich na tym etapie rezygnuje. Między innymi dlatego odbiorcy blogów, profili, stron etc. nie angażują się w nie od samego początku – lecz obserwują. Czy za miesiąc ten blog dalej będzie? Czy za dwa miesiące będzie się do kogo zwrócić? Wygrywają najwytrwalsi. Wygrywają ci, którzy pamiętają o swoim celu, nie wymagają natychmiastowych efektów, systematycznie pracują – i dają sobie czas na zaistnienie.

 

Czy są wyjątki od metody SOC? Tak. Jeśli prowadzisz profil znanej marki, nie musisz czekać na efekty swojej pracy, bo te pojawiają się natychmiast. Są marki, na które użytkownicy social media po prostu czekają – tak wciąż jeszcze bywa z wielkimi firmami, tak bardzo często dzieje się z powszechnie znanymi i aktywnymi ludźmi (lub tymi, którzy właśnie otrzymali jakąś funkcję i stają się ważnymi osobami publicznymi). Wtedy założenie profilu w social media skutkuje natychmiastowym (nawet w ciągu kilku godzin) ogromnym przyrostem followersów.

Drugi wyjątek – to naprawdę duży budżet na reklamę. I tego chyba nie muszę tłumaczyć. 😉

Ale jeśli, jak większość aktywnych w sieci, nie masz bardzo znanej marki, nie zostałeś prezydentem USA ani nie możesz przeznaczyć tysięcy na reklamę – postaw na metodę SOC. Może powoli, ale skutecznie. SOC pozwala zbudować markę wieloletnią, dobrą nie na jeden sezon, ale na lata. Spróbuj – trzymam kciuki!

Sympatia czy szacunek? Na czym budujesz swój wizerunek?

Chcesz odnieść osobisty sukces?  Jeśli tak, zapewne chcesz być widoczna i widziana. Rozpoznawalna i jak najlepiej oceniana – przede wszystkim w tej przestrzeni, na której Ci zależy.  Planujesz swoje działania, uczysz się, rozwijasz, podejmujesz wyzwania, realizujesz kolejne projekty. Ale też ze wszystkich sił starasz się, by wszyscy Cię lubili – prawda?

Piszę to w rodzaju żeńskim, bo wydaje mi się, że dylemat, o którym jest ten tekst, dotyczy znacznie częściej kobiet niż mężczyzn – ale jeśli jesteś mężczyzną i czytasz ten tekst, wiedz, że jest on prawdziwy również dla Ciebie .

Dylematem jest wybór:  powszechna sympatia czy o szacunek? Wolisz, by wszyscy Cię lubili, czy chcesz, by czuli przed Tobą respekt? Co wybierasz?

Od razu uspokajam: jedno nie wyklucza drugiego. Można być szanowanym i budzić sympatię – ale nie u wszystkich. Kluczem do zrozumienia tego dylematu są słowa „powszechna” i „wszyscy”. To właśnie kobiety często uważają, że przede wszystkim powinny być lubiane. Przez wszystkich. Za każdą cenę.  Dziś przeciwstawiam szacunek właśnie takiej powszechnej sympatii. Jeśli zamierzasz coś osiągnąć, chcesz piąć się do góry, bo masz dużo do zaoferowania światu, jesteś świetna w swojej dziedzinie i chcesz wykorzystać swój potencjał, wcześniej czy później będziesz musiała świadomie zdecydować: sympatia czy szacunek?

Odpowiedź na to pytanie silnie wpływa na sposób budowania własnego wizerunku.

Pamiętam, że przed kilkunastoma laty sama stanęłam przed takim wyborem. Pracowałam w gazecie i zazdrościłam koledze z innego medium. Był najlepszym dziennikarzem w mieście. Cała sfera publiczna zaczynała dzień od sprawdzenia, o czym dziś powiedział. Też tak chciałam. Zaczęłam analizować jego pracę i szybko okazało się, że kolega jest co prawda bardzo wpływowy, ale jednocześnie – nie jest powszechnie lubiany. Trzeba się było z nim liczyć, ale fakt, że wyrażał własne zdanie, odkrywał publiczne tajemnice, ujawniał niewygodne rzeczy – to wszystko sprawiało, że nie budził powszechnej sympatii.  Lubili go ludzie, którzy reprezentowali podobne wartości – cenili prawdę, byli legalistami, nie popełniali nadużyć.  Ale ci, którzy żyli zgodnie z powiedzeniem „wszystko da się załatwić, tak czy inaczej” – po prostu go nie cierpieli. Jednak nawet oni musieli go szanować.

To nie jest tylko dziennikarska historia. Sympatia czy szacunek – ten wybór dotyczy każdego, zwłaszcza tych osób, które publicznie przedstawiają się światu.  Twoja decyzja w tym zakresie wskaże, która wartość jest dla Ciebie priorytetem.

Chcesz być lubiana i nie mieć wrogów, i taki cel przed sobą stawiasz? Ok, każdy wybór jest dobry, kluczowe są jednak efekty. Osoba, dla której sympatia innych jest najważniejsza, ma kłopoty z wyrażaniem swojego zdania – bo komuś może się ono przecież nie spodobać. A nawet jeśli je wyrazi, na pewno nie będzie go bronić (ryzyko utraty sympatii!). Jeśli wszyscy mają Cię lubić, będziesz też spełniać wszystkie wyrażane wobec Ciebie oczekiwania, polecenia i prośby, inaczej ktoś mógłby się obrazić. Ciężkie życie. Naprawdę ciężkie. Na dodatek nie daje szans na osobisty sukces. Kiedy zdobywając powszechną sympatię ciągle dopasowujesz się do innych, Twoja osobowość znika, rozpływa się wśród oczekiwań innych ludzi. Co więcej, w ich oczach dość szybko zdobywasz wizerunek „tej, na która można wszystko zrzucić, bo przecież ona nigdy nie odmawia”.

Jeśli wybierzesz szacunek, też nie będzie zbyt prosto (ale kto powiedział, że ma być?).  Za to będziesz mogła wyrazić własne zdanie, realizować swoje projekty, starać się o lepsze stanowiska, bronić swoich pomysłów – czyli realizować Twój własny potencjał. Powiedzmy jasno: to się na pewno komuś nie spodoba.  Otwarcie i świadomie budując siebie spotkasz bratnie dusze, czyli ludzi o podobnych wartościach, którzy polubią Cię od razu; ale spotkasz też ludzi o kompletnie przeciwnych poglądach, opiniach, odmiennym sposobie zachowania i widzenia świata;  spotkasz też takich, którzy nie będą chcieli z Tobą dyskutować, tylko od razu zakwalifikują Cię jako wroga. Będziesz miała konkurentów, a nawet przeciwników.

Co zyskasz, wybierając szacunek? Siebie.  Szansę na danie światu tego, co masz w sobie najlepszego. Szansę na pokazanie siebie od najlepszej, najbardziej wartościowej strony.  Szacunek budujemy przecież, pokazując spójność wyzwanych zasad z działaniami, działając na rzecz innych, pomagając, tworząc, kreując, głosząc poglądy niepopularne, ale wartościowe. Szacunek budujemy na autentyczności, nie na wymyślonych historyjkach.  Co więcej, zdobywając szacunek, masz wielką szanse na zdobycie sympatii – u tych ludzi, na których Ci zależy, którzy są Ci bliscy światopoglądowo. Pomyśl – czy naprawdę wszyscy mają Cię lubić? Czy może wystarczy, gdy polubią Cię ludzie, których sama lubisz i cenisz?

Buduj swój wizerunek na szacunku. Wtedy masz szansę na trwałe bycie widoczną i rozpoznawalną, w najbardziej pozytywnym znaczeniu tych słów.  Wierzę w Ciebie!

I – pełen szacun! 😉