Dlaczego młodzi odwracają się od polityki? Praktyczne wnioski

Młodzi nie lubią polityki, nie głosują, nie interesują się działalnością społeczną ani polityczną! – grzmią największe media i autorytety. Polska tragedia po prostu!

A tak z ręką na sercu: Ty interesujesz się polityką? Jeśli tak (wiesz – należysz do skrajnej mniejszości), to dlaczego?

Najczęściej robimy to z poczucia obowiązku i ze względu na świadomość wpływu polityki na nasze codzienne życie. Ale obowiązek i społeczno-polityczna świadomość to nie są – i nigdy nie były – cechy charakteryzujące młodych ludzi. Młodzi lubią to, co atrakcyjne i to, co zaspokaja powszechną na tym etapie potrzebę buntu przeciwko zastanemu światu!

Szczerze: czy uważasz polską politykę za atrakcyjną?

Chyba tylko wtedy, gdy lubisz kłótnie…

Zamiast narzekać na młodych, na ich polityczną bierność, przyjrzałam się bliżej motywom ich zachowań. Młodzi (mówię głównie o grupie wiekowej 18-24 lata) nie są bezmyślni ani źli. Skoro lekceważą politykę, nie chodzą na wybory, olewają walkę o demokrację, nie uczestniczą w protestach – to robią to z konkretnych, ważnych dla siebie powodów. Robią to, ponieważ polityka i politycy nie spełniają ich oczekiwań. Dopiero gdy ta sfera życia publicznego zbliży się do ich potrzeb, zmieni się nastawienie młodych. Jakie więc są te oczekiwania i co z nich wynika dla polityków i dla państwa?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, przeanalizowałam dostępne wyniki badań socjologicznych oraz związane z nimi publikacje (ich zestawienie – na końcu tekstu). Tu chcę wyrazić wielki szacunek dla dr Radosława Marzęckiego z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, który wsparł mnie swoimi publikacjami. I oto, co się okazało!

Mamy dziś w Polsce dwie grupy młodych (18-24), jeśli chodzi o postawę wobec życia społeczno-politycznego.

GRUPA I: BIERNI

To znacząca większość! Milcząca, bierna, zdystansowana do jakiejkolwiek działalności społecznej i politycznej. Nie zabiera głosu na żaden temat, nie głosuje, nie angażuje się w żadne działania społeczne.  Dla 78 proc. polskiej młodzieży polityka jest po prostu nieważna, 36 proc. nigdy nie rozmawia o polityce ze znajomymi czy rodziną.

Wydaje się, że tę grupę można podzielić na dwie, jeśli chodzi o powody bierności:

GRUPA  „MILCZĄCY WKURZENI”:  bierność jest dla niej wyrazem buntu przeciwko zastanemu światu dorosłych. Nie głosują – bo w ten sposób okazują swoje wkurzenie na system, którego nie zamierzają w żaden sposób wspierać. Trudno określić, jak liczna jest to grupa. Z badań dr Marzęckiego wiemy natomiast, że aż 47 proc. przebadanych studentów jest niezadowolonych z funkcjonowania demokracji w Polsce. Najpoważniejszym problemem demokracji są zaś kłótnie polityków.

GRUPA „PRYWATNI”:  bierność wynika z kompletnego braku zainteresowania aktywnością społeczną i polityczną. To ludzie zajęci swoimi prywatnymi sprawami, związkami, praca, karierą, przetrwaniem, przyjemnościami. Tutaj mamy do czynienia z kompletną depolityzacją życia. Polityka kojarzy im się z nudą, jest skrajnie nieatrakcyjna i niepotrzebna. To grupa, która nie wie, że są wybory – więc w nich nie uczestniczy. A jakby nawet na nie poszła – to zupełnie nie miałaby pojęcia, na kogo głosować.

 

GRUPA II: AKTYWNI ZBUNTOWANI

To grupa znacznie mniejsza niż pierwsza, ale bardziej widoczna – bo głośna. Tutaj mamy wszystkich młodych angażujących się w politykę. Dziś w Polsce najgłośniejszą jej częścią są młodzi o poglądach skrajnie prawicowych (elektorat Kukiz`15 i ugrupowań Korwina).  Jak wynika z badań Instytutu Spraw Publicznych, osoby o poglądach skrajnie prawicowych to przede wszystkim młodzi mężczyźni. Młode kobiety prezentują raczej poglądy centrowe, są cichsze i przez to mniej widoczne – poza niektórymi akcjami ogólnopolskimi jak np. Czarny protest.

Ta grupa motywowana jest przede wszystkim buntem i wkurzeniem na system. Polityka w wydaniu państwowym i parlamentarnym kojarzy się jej przede wszystkim z kłamstwem, nieuczciwością, fałszywością, brakiem wiarygodności. Dlatego jej największym poparciem cieszą się ugrupowania antysystemowe, do jakich zaliczane są ugrupowania zarówno Korwina, jak i Kukiza (mimo obecności tego ostatniego w parlamencie).

Oczywiście zdarzają się wyjątki wśród aktywnych – to ci, którzy odnajdują się wśród dzisiejszych ugrupowań parlamentarnych i wiążą z nimi swoją przyszłość, ale to promil wśród młodych Polaków.

 

Wszystkie te grupy łączy głęboka niezgoda na obecna politykę. Zdaniem większości młodych politycy nie sprostali swoim obowiązkom, kłamią i są fałszywi, niegodni zaufania, oraz nie mają pojęcia o życiu zwykłych obywateli. Politycy stracili dla młodych autorytet, nie mają więc żadnego wpływu na poglądy młodzieży. 

I kiedy pomyślimy, jak starsi (od opisywanej grupy) Polacy mówią o politykach, jak bardzo im nie ufają, co o polityce mówią media i jakie jej obraz ogólnie rzecz biorąc budowany jest w Polsce – nikogo nie powinno dziwić, że młodzi ludzie tak właśnie myślą o tej przestrzeni życia publicznego.

Jednocześnie młodzi przyznają, że nie rozumieją polityki, nie znają jej mechanizmów, nie rozumieją języka, jakim posługują się politycy, i mają trudności z określeniem własnego stanowiska w sprawie poruszanej przez media. Badacze podkreślają jednak, że istnieje duże zapotrzebowanie wśród młodych na autorytety, na ludzi, którzy są w stanie sprostać roli drogowskazów.

Kto więc dziś zyskuje wpływ na poglądy młodych?

Osobowości medialne. Właśnie tak – ludzie znani z mediów. Niekoniecznie z mediów w tradycyjnym rozumieniu tego słowa – także z mediów elektronicznych:  dziś autorytety młodzieży rosną w Internecie.  Oraz, wciąż jeszcze, w telewizji.

A`propos: także w polityce przybiera na znaczeniu zjawisko tzw. personalizacji. Tzn. że coraz bardziej liczą się konkretni ludzie i to ich się wybiera, a nie partię.

 

Co z tego wynika w praktyce? Otóż wnioski są naprawdę znaczące, a ich wykorzystanie może zdeterminować polską politykę w następnych latach:

  1. Młodzi (grupa 18-24) nie są i nie będą zainteresowani głosowaniem ani na PiS, ani na PO, ani na inne klasyczne partie polityczne. Dziś dla młodych tradycyjne partie (zwłaszcza dwie największe) są reprezentantami „systemu” (co widać po ostatnim odpływie młodych wyborców od PiS) – jedna grupa młodych się przeciwko temu systemowi buntuje, druga go lekceważy i jest wobec niego bierna.  Żadna z dwóch największych partii ze względów niezależnych od niej nie jest w stanie dziś zmobilizować młodych do zagłosowania na nią. To się może zmienić, jeśli któraś z partii przestanie być postrzegana jako systemowa, a zacznie być symbolem zmiany (albo przynajmniej szansy na nią). Oczywiście może to dotyczyć wyłącznie opozycji – partia rządząca zawsze jest symbolem systemu.
  2. Młodzi popierają ugrupowania Kukiza i Korwina, bo to w ich odbiorze ugrupowania antysystemowe i zbuntowane. W przypadku Kukiza kluczowy jest wizerunek, nie rzeczywiste działania (np. głosowanie) posłów Kukiz`15 w Sejmie. Kukiz to ugrupowanie kojarzące się z buntem.
  3. Politycy nie mają wpływu na poglądy tej grupy wiekowej. Wpływ na poglądy mają tzw. osobowości medialne – ludzie znani głównie z mediów (TV, też media internet.i social media), celebryci, niekojarzeni z polityką lub kojarzeni z nią „przy okazji”.
  4. Polityka się personalizuje – tzn. coraz większe znaczenie mają liderzy, ich osobowości, oraz personalnie konkretni politycy, natomiast tracą na znaczeniu szyldy partyjne. Wygrają więc ci, którzy zbudują silne marki osobiste, a nie ci, którzy będą politykami dzięki wsparciu swojej partii.
  5. Pojawia się zapotrzebowanie na nowy typ polityka – wyrazistego i atrakcyjnego medialnie, mówiącego jednoznacznym, zrozumiałym językiem; najlepiej znanego
    z innego rodzaju działalności niż z polityki, takiego „fajnego gościa/fajnej gościówy”, który polityką zajmuje się niejako przy okazji (w odbiorze publicznym).
  6. W kampaniach wyborczych kluczowe będzie oddziaływanie na młodych przez osobowości medialne – ale te, które trafiają do młodej grupy odbiorców. To muszą być ”ich” celebryci i sławy. Przypuszczam, że jeśli najbardziej rozpoznawalny w Polsce vloger Sylwester Wardęga nagrałby video, w którym powiedziałby: „nie idźcie na wybory” – to nikt nie byłby w stanie odwrócić tego przekazu (takie są zasięgi filmów Wardęgi). A jakby nagrał: „Idźcie głosować na…, rozp… ten system!” – to też miałoby znaczące przełożenie w wyniku wyborów. Niedostrzeganie siły oddziaływania VIP-ów sieciowych to jeden z podstawowych błędów tradycyjnych ugrupowań politycznych.
  7. Wiele wskazuje na silną potrzebę edukowania młodych, jeśli chodzi o politykę, jej mechanizmy, narzędzia etc. Ogólnopolska średnia z wiedzy o społeczeństwie na tegorocznej maturze, wynosząca 26 proc, pokazuje to dobitnie. Brakuje nam w Polsce nowoczesnych, atrakcyjnych medialnie działań edukacyjnych oraz PR-owych na rzecz polityki. Tak – PR-owych. To może brzmieć śmiesznie – ale tylko na początku. Młodzi dziś nie rozumieją, po co polityka jest w ogóle potrzebna, skoro jest nieatrakcyjna, fałszywa, agresywna, nieprzystająca do życia itp. Najlepiej by ją usunęli z życia – i usuwają ją, w taki sposób, w jaki mogą.

Pokazanie podstawowych funkcji polityki, które sprawiają, że jest ona niezbędna w państwie i tak naprawdę zwyczajnie chroni nas przed ciągłymi wojnami – to zadanie edukacyjne o najwyższym priorytecie. Opisanie jej mechanizmów prostym, zrozumiałym językiem. Wyjaśnienie podstaw funkcjonowania demokracji i jej znaczenia. Prosto i atrakcyjnie, nie przez testy i sprawdziany w szkole.

Tylko kto się go podejmie, skoro wymagałoby to działania politycznego, a nie partyjnego? Państwotwórczego, a nie nastawionego na korzyści jednej partii?

Czekam na odważnych.

 

 

Badania będące podstawą analizy:
– dr Radosław Marzęcki, Instytut Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie: badanie studentów polskich z 16 uczelni przeprowadzone w 2012 roku na grupie 994 osób – oraz publikacje;
– Instytut Spraw Publicznych, badanie z 2017 r.;
– CBOS, raporty dotyczące głosowania i niegłosowania oraz charakterystyki elektoratów partyjnych z 2015 r. oraz Młodzież 2016;
– Europejskie Badanie Wartości z 2008 r.;
– Europejski Sondaż Społeczny (ESS Round 6);
– Eurobarometr.

 

Żółta pani premier – czyli u kobiet wciąż liczy się wygląd

Co powiedziała pani premier Beata Szydło na temat podpisania Deklaracji Rzymskiej podczas ostatniego unijnego szczytu? Nie wiadomo. A jak była ubrana? O, to wie cała Polska! Żółta marynarka i żółta bluzka, w intensywnym, kanarkowym kolorze, oczywiście z broszką w klapie – ten strój zelektryzował rzesze zainteresowanych polityką w Polsce. Liczba komentarzy i memów, jaki pojawiły się w sobotę w polskich mediach społecznościowych, budzi podziw.

Czy premier Szydło popełniła błąd, ubierając się w ten sposób? Hm. To nie jest wcale oczywiste.  Skąd więc tyle nieprzychylnych komentarzy na ten temat?

Po pierwsze – u kobiet nadal w pierwszym rzędzie ocenie podlega wygląd.  Tak jest w przypadku nauczycielki w szkole, sekretarki w gabinecie prezesa, i w przypadku kobiet polityków (polityczek). W tym zakresie mamy pełną demokrację – u kobiety zawsze najważniejszy jest wygląd, a kompetencje  schodzą na dalszy plan – i każda kobieta powinna mieć tego świadomość. Dlatego, jeśli w przestrzeni zawodowej kobieta chce być oceniana na podstawie tego, co robi i mówi, jest strój powinien być w miarę neutralny. Oczywiście, można sobie pozwolić na bardziej wyraziste dodatki, buty, torebki – ale in wyższe stanowisko zajmuje kobieta, tym niestety bardziej powinna wytonować swój wygląd – bo stojąc wysoko jest oceniana przez wiele osób, a jej wygląd jest pierwszym, co zauważamy.  Chyba że ma już bardzo wysoką wypracowaną pozycję – wtedy może sobie pozwolić na pewne odstępstwa od reguł, ale tylko wtedy.

Dlaczego tak? Bo kiedy wygląd kobiety aktywnej zawodowo zdominuje jej wizerunek, nikt nie zwraca uwagi ani na jej słowa, ani na umiejętności, ani na działania. I dokładnie tak się stało w przypadku premier Beaty Szydło podczas unijnego szczytu w Rzymie.

Intensywny żółty to nie jest kolor oficjalny, kolor dyplomatów czy polityków.  Mężczyźni nie pojawiają się na oficjalnych spotkaniach w żółtych garniturach. Ani w czerwonych, fioletowych czy zielonych. Standardem jest granat, ciemny szary, grafit, a na wieczór – czerń. Kobiety, chcąc nie chcąc, w tej wciąż zdominowanej przez mężczyzn przestrzeni politycznej, dopasowują się do narzucanych reguł. Jeśli tego nie zrobią, ich ubranie stanie się głównym tematem komentarzy i skutecznie utrudni udział w merytorycznej dyskusji.

Czy kobiety muszą się dopasowywać do męskich reguł? Kiedy mają mocna pozycję, mogą pozwolić sobie na granie kolorem – pod warunkiem, że zrobią to w przestrzeni, w której są silne, a nie tam, gdzie jadą na gościnne występy. Kiedy uważana za jedną z najbardziej wpływowych polityków dzisiejszej Europy Angela Merkel nakłada czerwony żakiet, podkreśla swoją dominującą pozycję. Jednocześnie daje do zrozumienia: uważaj, nie podchodź za blisko, nie zawaham się zareagować. Kiedy Merkel nakłada marynarkę w innym kolorze (a nosi również żółte 😉 ), jej wysoka pozycja w świecie polityki sprawia, że kolor żakietu nie ma znaczenia. Dodatkowo przy tak intensywnych barwach marynarek Merkel tonuje zestawienie białą lub ciemną bluzką/koszulą, kolor nie rzuca się więc tak w oczy.

Premier Szydło postawiła na bardzo intensywny odcień żółtego i w przypadku marynarki, i bluzki. Wszystko wskazuje na to, że chciała się wyróżnić. Rzeczywiście chciała być zauważona, być może dlatego, by przeciwdziałać jakiemuś pomijaniu przez innych polityków europejskich? Być może był to świadomy zabieg z jej strony (i jej doradców). Jednak gdy na tak ważne oficjalne wydarzenie jedzie się po to, by być zauważonym – trzeba nie tylko ubrać się na żółto, ale też mieć równie intensywny plan działania, a na dodatek – trzeba ten plan zrealizować. Nie wiem, czy w tym przypadku taki plan był – znamy tylko efekty. A te są kiepskie. Opinia publiczna w Polsce uznała, że pani premier nic nie osiągnęła w Rzymie, a po to, żeby w ogóle ktoś ją zauważył, ubrała się na żółto. Komentarzom, memom, porównaniom – nie ma końca. Gdyby pani premier ubrała się na żółto na jakieś wydarzenie w Polsce, podczas którego grałaby główne skrzypce – uwag do jej wyglądu by nie było. Ale ubrała się w  ten sposób podczas spotkania na poziomie europejskim, a to akurat nie jest przestrzeń, w której premier Szydło może ostatnio pochwalić się osiągnięciami.  I w tym zakresie było to błąd wizerunkowy.

Jest też drugi aspekt całej sprawy. Wydaje się, że premier Szydło bardzo szybko, niebezpiecznie dla samej siebie i swojej formacji politycznej, zmierza w kierunku uznania przez Polaków, że jest ona politykiem przynoszącym wstyd. Taka opinia nie  jest dziś popularna wśród jej wyborców – w social media bardzo wielu internautów broniło żółtego stroju pani premier.  Ale wydaje się, że poszerza się grono Polaków, dla których prawie wszystko, co zrobi Beata Szydło, jest – mówiąc językiem sieci – obciachem.  Ten syndrom „obciachowego polityka” poznało wielu polityków przed nią, jednym z nich był prezydent Bronisław Komorowski podczas swojej drugiej kampanii prezydenckiej – przegranej. Moim zdaniem kampania była przegrana między innymi właśnie z powodu pojawienia się tego syndromu. Sprawia on bowiem, że praktycznie każde zachowanie polityka oceniane jest w kategoriach wstydu.  Obarczony syndromem polityk nie może liczyć nawet na cień życzliwości czy serdeczności, wystawiony jest non stop na wyjątkowo krytyczną ocenę. Jeśli zachowa się w sposób neutralny – krytyka na chwilę cichnie. Ale jeśli tylko zrobi coś niestandardowego – opinia publiczna natychmiast uznaje go za obciachowego. A Polacy potrafią wybaczyć politykowi wiele, ale nie to, że przynosi im obciach.

O syndromie wstydu w polityce przeczytaj szerzej tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/03/19/czego-polacy-nie-wybaczaja-politykom/

Na miejscu pani premier i jej doradców nie lekceważyłabym ani syndromu wstydu, którym Beata Szydło jest dotknięta wobec coraz szerszego grona wyborców, ani jej wyglądu. Umiar i neutralność to rada, która sprawdza się wobec każdej aktywnej zawodowo kobiety.  Na niewłaściwym sposobie ubierania się poległa już Magdalena Ogórek, kandydatka na Prezydenta RP (chodziło o jej sukienkę przypominającą koszulkę nocną),  w każdej kadencji znajdziemy w mediach materiały analizujące sposoby ubierania się posłanek (w tej kadencji za jedną z najbardziej „niedopasowanych” do Sejmu uznano posłankę Bernadettę Krynicką, wcześniej długo ten tytuł dzierżyła posłanka Joanna Seneszyn). Na złamanie zasad oficjalnego dress codu można sobie pozwalać, mając wysoką, silną pozycję – zarówno w polityce, jak i w banku, urzędzie czy korporacji. W czasie budowania tej pozycji – szokując wyglądem można sobie wyłącznie zaszkodzić.

Czego Polacy nie wybaczą politykom?

Polacy są narodem wybaczającym. Potrafią darować swoim politycznym przedstawicielom: pijaństwo, gwałt, romanse na boku, lenistwo, rażący brak wiedzy i kompetencji, wulgaryzmy, pychę, korupcję, wywyższanie się, brak kultury osobistej. Ale jednego nie wybaczają nigdy: kiedy muszą się za polityka wstydzić. To właśnie wstyd jest emocją, od której jako obywatele uciekamy i z którą nie chcemy mieć nic wspólnego. Nie chcemy się wstydzić za siebie – a już tym bardziej nie chcemy się wstydzić za tego, którego wybraliśmy.

A kiedy się za niego wstydzimy? Być może odpowiedź właśnie na to pytanie jest najbardziej charakterystyczna dla Polaków. Otóż wstyd za polityka odczuwamy wtedy, gdy wszyscy dookoła mówią, że to, co zrobił ów polityk, jest wstydliwe (albo po prostu – obciachowe). Najważniejsze, gdy mówią o tym media, zwłaszcza media zagraniczne. Oraz gdy mówią o tym ludzie, z których opinią się liczymy.

Czyli: wstydzimy się za polityka nie wtedy, gdy zrobił coś złego lub głupiego, ale gdy nasze otoczenie uważa to za wstydliwe. Ta zasada działa też w drugą stronę – polityk mógł nie zrobić nic złego czy głupiego, mógł w ogóle nic nie zrobić, ale jeśli otoczenie zaczyna mówić o nim, że jest „obciachowy”, natychmiast odcinamy się od popierania obciachu.

Dokładnie w tym momencie polityk  traci poparcie – i przegrywa w najbliższych wyborach.

Przykładów na poparcie tej tezy jest aż nadto. Ale zanim przykłady, zajmijmy się samym wstydem. Wstyd to wg Słownika Języka Polskiego PWN: „przykre uczucie spowodowane świadomością niewłaściwego postępowania, niewłaściwych słów itp., zwykle połączone z lękiem przed utratą dobrej opinii.” Psychologowie rozszerzają tę definicję. Patricia i Ronald Potter-Efronowie w książce „Letting go of shame. Understanding how shame affects your life.” twierdzą, że wstyd to „bolesne przeświadczenie o własnej zasadniczej ułomności jako istoty ludzkiej. A osoba owładnięta wstydem czuje, że jako człowiek ma jakiś zasadniczy brak, defekt czy upośledzenie.” Już J.J. Rousseau pisał: „Nie to najciężej wyznać, co w nas jest zbrodnicze, ale co wstydliwe i śmieszne.”

Nie chcemy czuć wstydu – i już. Jest gorszy niż złość, smutek czy nienawiść. Stosujemy rozmaite mechanizmy obronne, by go nie czuć: zaprzeczamy, że jest; zaczynamy unikać ludzi i miejsc, które przypominają nam o wstydliwych sytuacjach. Zamieniamy wstyd w złość. Albo też wywyższamy siebie, a poniżamy innych – dzięki temu natychmiast wraca nam dobre samopoczucie.

O mechanizmach obronnych wobec wstydu świetnie pisze Anna Dodziuk: http://www.prometea.pl/index.php?list=go&idx=65

Ponieważ wstyd to tak trudne do zniesienia uczucie, polityk dostaje od swego wyborcy podstawowe zadanie: nie przynieś mi wstydu. To oczekiwanie ważniejsze od działania na rzecz kraju, miasta czy regionu, pomagania potrzebującym, tworzenia dobrego prawa etc. Wyborca oczekuje i żąda, by przez cztery lata nie musiał się wstydzić wyznając kolegom/koleżankom, na kogo głosował. Bo najgorszym obciachem w obywatelskiej Polsce jest głosować na obciachowego polityka. Koniec i kropka.

Problem w spełnieniu tego oczekiwania polega na tym, że polityk przynosi wstyd wtedy, gdy otoczenie uzna, że go przynosi – niezależnie od tego, czy rzeczywiście zrobił coś złego lub głupiego, czy też przytrafił mu się jakiś drobny, zupełnie ludzki błąd (niewstydliwy). Dla wyrobienia opinii istotne jest, czy polityk dał się na swoim błędzie złapać oraz jak na to zareagował – no i jak to zinterpretowały masowe media (do których dziś należy zaliczyć także portale społecznościowe). Jeśli dał się złapać, a na dodatek się tego wypiera – przegrał. Wywołuje obciach i zapłaci za to podczas najbliższych wyborów. Wielu polityków w Polsce doświadczyło tego na własnej skórze.

Oto najbardziej wyraziste przykłady:

1.Ryszard Petru, lider Nowoczesnej. Zrobiono mu zdjęcia, jak podczas kryzysu parlamentarnego w grudniu 2016 roku, gdy członkowie jego partii protestowali w Sejmie okupując salę sejmową, poleciał samolotem na Maderę razem z jedną z posłanek. Na zdjęciach wyglądali na zaprzyjaźnionych.

Czego wstydzili się wyborcy .N? Oficjalnie tego, że Petru złamał zasadę solidarności i w tak trudnej sytuacji zostawił swoich ludzi samych. Nieoficjalnie – prawdopodobnego romansu z posłanką. I tu znowu: nie sam romans był powodem do wstydu, ale fakt, że Ryszard Petru dał się na nim przyłapać. Z analizy opinii na ten temat, które ukazywały się wówczas na portalach społecznościowych, wynika właśnie to – romans nie wzburzył wyborców tak bardzo, jak fakt przyłapania na nim. Co więcej – nie miało znaczenia, że i Ryszard Petru, i posłanka zaprzeczyli swoim bliskim kontaktom, ani też to, że oboje natychmiast po wylądowaniu na Maderze wsiedli w samolot powrotny do Polski. Opinia publiczna już ich oceniła.

Efekt? Wyraźne spadki w poparciu dla .Nowoczesnej, jeszcze większe – dla jej lidera. Na pewno nie tylko z powodu wyjazdu na Maderę, ale największe spadki odnotowano właśnie po nagłośnieniu tego wydarzenia.

2. Jacek Protasiewicz, wówczas wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego i członek Platformy Obywatelskiej. Niemiecki tabloid zamieścił artykuł o tym, jak to (wg dziennikarzy) pijany europoseł na lotnisku we Frankfurcie krzyczał do obsługi lotniska „Heil Hitler”. „Bild” opisał sytuację na swojej stronie internetowej. Według tabloidu, Protasiewicz był pijany, krzyczał „Heil Hitler” i awanturował się z obsługą lotniska. Do tego, według „Bilda”, polski polityk zabrał innemu pasażerowi wózek na bagaże, słaniał się na nogach i jednocześnie był agresywny. Był to spory skandal europejski, bo Protasiewicz był wówczas wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Europoseł twierdził jednak, że było zupełnie inaczej. Przedstawiał swoją wersję wydarzeń, wskazywał na agresję obsługi lotniska – nic to nie dało. Opinia publiczna już uznała go za obciachowego, bo jednym z największych powodów „obciachu” jest napiętnowanie polskiego polityka w mediach zagranicznych.

3. Karol Karski – w 2008 r. jako europoseł PiS pojechał na Cypr na spotkanie Rady Europy. A tam podobno razem z kolegą wsiadł wieczorem do wózka golfowego. Przejażdżka melexem nie tylko odbiła się na stanie hotelu i jego otoczenia, ale też zakończyła się zatopieniem wózka w morzu. Podobno – bo zdjęć nie było. Ale media napisały. Wstyd na całą Polskę… A nawet Europę. Na nic wyjaśnienia głównego bohatera – wstyd był i już. Karol Karski zniknął potem na jakiś czas z polityki, po czym wrócił i udowodnił, że po kilku latach wstyd się zmniejsza, a wyborcy jednak wybaczają – w 2014 roku został ponownie wybrany eurodeputowanym. Ale zauważcie – stało się to dopiero po 6 latach od „akcji meleksowej”.

4. Jacek Saryusz-Wolski – to przykład najnowszy. I przykład na ambiwalencję poczucia wstydu: jedni się Saryusza-Wolskiego dziś bardzo wstydzą, inni widzą w nim wojownika o słuszne sprawy, który wziął na siebie wielką odpowiedzialność. Jacek Sarusz-Wolski, dotychczas eurodeputowany z PO, w marcu 2017 r. został oficjalnym kandydatem polskiego rządu na przewodniczącego Rady Europejskiej – jako konkurent wobec Donalda Tuska. A że rząd polski dziś tworzy PiS, a Donald Tusk to wieloletni lider PO – jedna część Polaków uznała to za zdradę, druga – za bohaterstwo. Oczywiście podobnie ambiwalentnie wypowiadały się na ten temat media. Na dodatek Jacek Saryusz-Wolski w tym czasie zaczął komunikować się z mediami w sposób nietypowy, czyli wyłącznie przez Twittera (niemożliwa była żadna rozmowa bezpośrednia), zaś komunikatami na Twitterze podważał dotychczasowy dorobek europejski Platformy, czyli tym samym – także swój własny, jako że był jednym z czołowych eurodeputowanych tej partii.

Poczuciu wstydu dali wyraz jego wyborcy, na ścianie jego biura poselskiego wieszając kalosz ze słomą i obraźliwy napis. A właśnie głos wyborców jest tu najistotniejszy – to ich opinia ma dla polityka największe znaczenie. Jeśli wyborcy uznają swego wybrańca za obciachowego – ten przegrywa. Na Jacka Saryusza-Wolskiego dziś nie ma kto głosować – żeby pozostać w polityce, będzie musiał do kolejnych wyborów pozyskać nowych wyborców, na dotychczasowych nie ma co liczyć – dla nich bowiem nie wywiązał się z podstawowego zadania, bo przyniósł im wstyd.

5. Bronisław Komorowski – jego przykład z czasów drugiej kampanii prezydenckiej to prawdziwa epopeja o wstydzie, manipulowaniu opinią publiczną i budowaniu czarnego PR-u (skutecznego, trzeba to przyznać). Można by o tym napisać książkę, analizując kolejne wskazywane przez media – ale najpierw przez obóz jego politycznych konkurentów – gafy prezydenta Komorowskiego. Za gafy i wpadki w tym czasie uchodziły nawet pojedyncze słowa, wypowiedziane np. podczas zagranicznej (znowu!) wizyty, drobne gesty, przejęzyczenia podczas publicznych wieców – perfekcyjnie „wydłubywane” z nagrań przez polityczną konkurencję.

Jeśli przypomnimy sobie, że za gigantyczną gafę uchodził fakt, iż polski prezydent podczas nieoficjalnej części wizyty w japońskim parlamencie powiedział do towarzyszącego mu gen. Kozieja: „Chodź Shogunie!” – będziemy mieli pojęcie, z jakich detali tworzono obraz „obciachowego Komorowskiego, który przynosi nam, Polakom, wstyd wszędzie, gdzie się tylko pokaże”. Słynne wejście na taboret w tym samym japońskim parlamencie uznano za kompletny brak wychowania – kto wchodzi na stołek nogami podczas oficjalnej wizyty! Na nic zdały się tłumaczenia, że w japońskim parlamencie stoi specjalny, niski taboret, na którym staje każdy mówca przemawiając. Opinia publiczna zdecydowała – to obciach! A my nie chcemy obciachowego prezydenta!

Mniej bezpośrednio i niezbyt jawnie mówiono też o obciachowej pani prezydentowej. Jako że pani prezydentowa ani nie wchodziła na taboret, ani nie mówiła o Shogunie, trudno jej było tę obciachowość jakoś przypiąć, przypięto ją więc do tego, co opinia publiczna wciąż ocenia u kobiet przede wszystkim – do wyglądu. Pani prezydentowa Komorowska nie była szczupłą, młoda kobietą w najmodniejszym obecnie stylu  – ale przecież wyglądała dokładnie tak samo pięć lat wcześniej, gdy Polacy uznali ją za właściwą do pełnienia funkcji Pierwszej Damy. Tym razem jej wygląd był obciachowy, o czym głośno mówiło się zakulisowo, a oficjalnie tylko sugerowało.

I co? I koniec. Uważam, że żadne pomysły kampanijne Bronisława Komorowskiego nie mogły zmienić wyniku wyborów – właśnie dlatego, że został uznany za obciachowego. Czy naprawdę taki był – nie miało żadnego znaczenia. Opinia publiczna zdecydowała. A Polacy nie chcą mieć obciachowego prezydenta.

6. W tym obrazie polskich polityków warto przyjrzeć się nastawieniu Polaków do niektórych polityków PiS-u. Ich sytuacja doskonale pokazuje bowiem, że poczucie wstydu zależy wyłącznie od reakcji otoczenia. Dziś Polska politycznie to dwa spolaryzowane plemiona. Są ci, którzy kochają PiS, i ci, którzy go nienawidzą. To, co robią niektórzy politycy PiS-u, dla „nienawidzących” jest powodem do wstydu głębokiego, codziennego, budzącego bezsilność, a nawet rozpacz. Wstyd budzą ich publiczne wypowiedzi, jest więc to wstyd odczuwany bardzo często. Podczas jednej z ulicznych demonstracji osoba prowadząca protest czytała głośno wypowiedzi polityków PiS (bez żadnych komentarzy), a tłum skandował: „hańba!”, gwizdał, krzyczał i tupał. Rzecz jasna, była to demonstracja „nienawidzących”.

Jednak te same wypowiedzi u członków plemienia „kochającego” PiS nie budzą wstydu – wręcz przeciwnie, są przejawem troski o najważniejsze wartości społeczne i obywatelskie. U tych osób wstyd budzą wypowiedzi polityków opozycji – i na nie także reagują bardzo gwałtownymi emocjami.

Ten układ, niezależnie od problemu głębokiej polaryzacji społeczeństwa, dla samych polityków nie jest groźny: dopóki ich wypowiedzi popierają ich wyborcy, wstyd politycznych przeciwników nie jest żadnym problemem. Wręcz przeciwnie, budzi jeszcze większe zaangażowanie społeczne. Problemem byłaby sytuacja odwrotna, taka, w jakiej znajduje się poseł Jacek Saryusz-Wolski – jego dzisiejsze wypowiedzi popierane są przez jego dotychczasowych przeciwników politycznych, nie identyfikują się zaś z nimi jego wyborcy. Problem poparcia podczas wyborów nabiera więc realnych kształtów. Natomiast politycy PiS nie muszą się tym martwić – ich wypowiedzi są bowiem w zgodzie z oczekiwaniami ich wyborców.

Uważam, że to właśnie poczucie wstydu zdecyduje, kto przegra, a kto wygra następne wybory w Polsce. Kluczem do zwycięstwa będzie zgromadzenie wokół siebie większości zawstydzonej zachowaniem przeciwników. Oczywiście, najistotniejsze będą opinie mediów oraz użytkowników portali społecznościowych.  Kto zdoła zbudować przekonanie w innych, że „konkurenci to obciach” – wygra. Jak to przekonanie zbuduje – to już odrębna historia. Jednak polityczne używanie wstydu to zawsze gra stricte manipulacyjna, niezależnie od tego, kto prowadzi tę rozgrywkę.

Ps. Wg badań dr Brene Brown, która badaniu wstydu poświęciła wiele lat życia, dla mężczyzny największym wstydem jest… porażka. Dlatego często jako społeczeństwo wstydzimy się przegranych. Częściej wstydzą się ich mężczyźni niż kobiety (dla kobiet porażka nie musi wiązać się z poczuciem wstydu).

Tu możesz posłuchać wystąpienia Brene Brown o wstydzie: https://www.ted.com/talks/brene_brown_listening_to_shame?language=pl

Co więc robią przegrani politycy? Chowają się. Przynajmniej na jakiś czas. Możesz to łatwo sprawdzić: przypomnij sobie jakiegoś wielkiego przegranego i sprawdź, przez jaki czas po porażce nie było o nim słychać.

Co ciekawe, w polityce przegranym nie zawsze jest ten, który naprawdę przegrał. Czyli niekoniecznie wstydzić musi się np. kandydat, który poniósł klęskę w wyborach. Poczucie wstydu za jego porażkę może być przerzucone na kogoś innego, np. na jednego z doradców, na szefa sztabu wyborczego, na autora strategii wizerunkowej. Bo przecież kluczowe jest to, kogo wskaże otoczenie – a nie kto naprawdę ponosi odpowiedzialność za klęskę.

Że już nie wspomnę o tym, iż porażka nie jest powodem do wstydu!

Ale cóż – jestem kobietą. 😉

 

Wielki kryzys, czyli social media rządzą!

Jedynymi wygranymi tego kryzysowego, grudniowego weekendu w Polsce są social media.

Teoretycznie wiemy to od dawna: social media pełnią bardzo ważną rolę i w polityce, i w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Sprawdziliśmy to w Polsce podczas kampanii wyborczych, obserwowaliśmy podczas kryzysów w innych krajach (że wymienię choćby Majdan na Ukrainie czy bombardowanie Aleppo w Syrii).  Teraz jednak doświadczyliśmy ich wpływu na nas samych podczas ostrego kryzysu. To pod wpływem tego, co widzieliśmy w mediach społecznościowych, wychodziliśmy na ulicę, demonstrowaliśmy, kłóciliśmy się z przyjaciółmi, usuwaliśmy znajomych na Facebooku. Emocje polityczne – level hard!

Zaczęło się banalnie – od wystąpienia jednego z posłów, które nie spodobało się marszałkowi Sejmu i odsunął posła od obrad. Ta decyzja wzburzyła innych, którzy grupowo wyszli na mównicę i zablokowali ją. Potem ruszyła lawina zdarzeń. Jednak już od pierwszej chwili, od zablokowania mównicy, na sejmowej sali najistotniejsze okazały się telefony komórkowe  – posłowie patrzyli na swoich kolegów, robili zdjęcia, kręcili filmiki i natychmiast wrzucali je na swoje profile w social media – a przekaz, ich przekaz, szedł w świat. Kolejne decyzje marszałka – najpierw zakaz wstępu mediów do Sali Kolumnowej, gdzie przeniesiono obrady Sejmu, potem wprowadzenie pełnego zakazu wstępu do Sejmu dziennikarzom – sprawiły, że w reporterów przez cały weekend wcielali się posłowie opozycji. Selfie już nie wystarczało. Królowało video.

Hitem stały się relacje na żywo z zamkniętych spotkań , obrad komisji, łączenia live z salą sejmową podczas poselskich dyżurów na tej sali. Transmisja posła Sławomira Nitrasa ze spotkania marszałka Senatu z dziennikarzami osiągała chwilami oglądalność na poziomie 7,5 tysiąca widzów – była więc porównywalna z oglądalnością nieco mniej popularnych programów w ogólnopolskich telewizjach. A przecież działo się to w sobotę wieczorem, gdy większość Polaków zajmuje się zupełnie czym innym niż oglądaniem transmisji live na fanpage`u jakiegoś posła!  A jednak. Wydarzenia były na tyle emocjonujące, że warto było oglądać.

Zobacz tę relację: https://www.facebook.com/SlawomirNitras/?fref=ts

Relację live posła Marka Krząkały z posiedzenia Komisji Regulaminowej Sejmu, która odbyła się zaraz na początku konfliktu, oglądało 10 razy mniej widzów, ale – podobnie jak relacja posła Nitrasa – był to jedyny zapis tego, co się dzieje w Sejmie, dostępny dla wszystkich zainteresowanych. Masowo korzystały z niego redakcje, które tylko tak mogły dowiedzieć się, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami.

Transmisje live  Facebooka stały się  największymi wygranymi polskiego kryzysu.

Kluczowe dla dynamiki całej sytuacji okazały się jednak filmy nagrywane przez posłów, obserwatorów, uczestników demonstracji w nocy z 16 na 17 grudnia. Niektóre były transmisjami live, inne to filmiki wrzucone zaraz po nagraniu. Najbardziej wpływowe okazały się te, na których widać było policję używającą siły wobec demonstrantów po to, by odblokować wyjazd z Sejmuich wiarygodność była bowiem nie do podważenia, w przeciwieństwie do relacji ustnych. Policja szybko zdementowała krążące plotki o użyciu gazu wobec demonstrantów – ale bardzo emocjonalne filmy z nocy z 16 na 17 grudnia, pokazujące siłowe usuwanie ludzi blokujących wyjazd z Sejmu, w zestawieniu z twarzami posłów opuszczających budynek w eskortowanych samochodach; pacyfikowanie siłą mężczyzn i kobiet, by samochody mogły bezpiecznie przejechać, a nawet – co widać na filmie posłanki Kingi Gajewskiej – stawanie posłów między policją a ludźmi, fizyczne odgradzanie jednych od drugich, by nie doszło do  przemocy – to wszystko, dzięki łatwej w użyciu opcji wrzucania filmów na FB  i TT, w sobotę rano zobaczyły tysiące ludzi, nie tylko w Polsce.

Zobacz film K. Gajewskiej: https://www.facebook.com/GajewskaPlochocka/?fref=ts

Kiedy piszę ten tekst w niedzielę wieczorem, te filmy mają już oglądalność na poziomie kilkudziesięciu, a nawet kilkuset tysięcy.  Do tego video z niewpuszczania posłów opozycji do Sali Kolumnowej, oraz słynne już filmiki dotyczące sytuacji między posłem Suskim a posłem Olszewskim (mają rozstrzygać, który z nich popchnął, który uderzył, a który był ofiarą) , transmisje live z przemówień ważnych postaci podczas demonstracji w Warszawie, transmisje z demonstracji w miastach w całej Polsce – to wszystko można było zobaczyć na żywo lub dosłownie chwilę później. Ponieważ wydarzenia mają ogromną dynamikę, cały czas dochodzą kolejne materiały – w momencie, gdy piszę ten tekst,  właśnie w zawrotnym tempie rośnie oglądalność video  krakowskiego reportera z pacyfikowania przez policję demonstrantów blokujących wjazd na Wawel. To wszystko oglądają nie tylko Polacy. Te filmy trafiają do zainteresowanych na całym świecie. TERAZ.

To jest świat, w którym rządzi TU I TERAZ. Świat, w którym poziom braku zaufania jest tak wysoki, a częstotliwość manipulacji tak wielka, że kluczową funkcję informacyjną zaczynają pełnić nie tradycyjne media, tylko  narzędzia, które gwarantują wiarygodność. Kiedy oglądamy transmisję na żywo, wiemy, że to przekaz 1:1. Nie ma tu żadnych cięć, montażu, a więc nie ma manipulacji. Nawet kiedy odtwarzamy transmisję po pewnym czasie, widzimy, że nie jest zmontowana – bo obserwujemy na ekranie niepotrzebne kadry, przekładanie telefonu z ręki do ręki, moment podłączania komórki do ładowarki etc. Wiemy, że to jest prawdziwe. Wiemy, że to się naprawdę działo – i że nikt nas nie oszukuje.

Bohaterom tych transmisji trudno zaprzeczyć, zdementować, poprosić o pominięcie pewnych słów – wszystko dzieje się teraz, przed ogromną publicznością. Każdy żart, wpadka, propozycja, są na bieżąco komentowane przez liczną publiczność. Transmisja live posła Nitrasa ze spotkania z dziennikarzami ma 10 tysięcy komentarzy!

Cóż, proszę państwa – social media rządzą. Zyskują ci, którzy rozumieją, w jakich warunkach pracują, i szybko uczą się jak najskuteczniej  z tych warunków korzystać.  Już od  jakiegoś czasu na rynku biznesowym „wygrywają”  te korporacje, które bardzo intensywnie korzystają z mediów społecznościowych. Po tym weekendzie „socialmediową” prawdę o dzisiejszym świecie powinni zrozumieć  też polscy politycy.

Nie ma innej drogi: chcesz coś znaczyć w życiu publicznym? Zaprzyjaźnij się z social media. Naucz się ich. Wykorzystuj je.

I pamiętaj – kluczowa jest wiarygodność. Żadnej sztuczności, żadnej manipulacji – użytkownicy social media wykryją to bardzo szybko i stracisz ich zaufanie już na zawsze.

Dobry timing na polskim TT – ich obserwuj!

Dobry timing na polskim TT mają – wśród polityków: Krzysztof Brejza, Kinga Gajewska, Joanna Scheuring-Wielgus, Monika Wielichowska, Kamila Gasiuk-Pihowicz, Lidia Krajewska, Arkadiusz Myrcha, czy sprawny pod względem rzecznikowania Jan Grabiec. Politycy PiS-u od jakiegoś czasu mniej pilnują timingu, rzadziej piszą, komunikują się bardziej oficjalnie. Najczęściej twittują chyba Joanna Lichocka i Arkadiusz Mularczyk oraz Beata Mazurek. Wśród oficjalnych instytucji najlepiej rozchodzą się twitty Kancelarii Prezydenta i Kancelarii Premiera, ale akurat timing nie jest ich mocną stroną. Posłowie Kukiz`15 stawiają na Facebooka, na Twitterze są mniej widoczni.

Spośród partii znacząco przyspieszyła ostatnio Platforma Obywatelska, natomiast znakomity timing społeczny (czyli wychodzący naprzeciw nastrojom i potrzebom społecznym) ma Partia Razem – i widać to zarówno na TT, jak i na Facebooku – może nawet na tym drugim bardziej.

Co to jest timing: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2016/11/30/timing-jest-wszystkim/

Poza politykami zawsze na bieżąco są: Zbigniew Hołdys, Dominika Wielowieyska, Konrad Piasecki, Jacek Nizinkiewicz, Andrzej Gajcy, Anna Dryjańska, Michał Protaziuk, Michał Szułdrzyński, Przemysław Szubartowicz , Rafał Ziemkiewicz i Samuel Pereira.

Świetne czasowo są profile KOD-u.  Rozbudowane, własne komentarze udostępniają  bardzo szybko: natemat.pl i OKO_press. Dobrym timingiem  i celnymi opiniami wyróżnia się też profil Exen. Dużo ciekawych informacji do dalszego komentowania podaje Tygodnik „Wprost”.

W dziedzinie użyteczności na czoło mojej listy wysuwa się Meteomodel – profil pogodowy, szybko reagujący na to, co się dzieje w pogodzie, łączący prognozowanie ze sporą ilością wiedzy na temat zjawisk meteorologicznych.  Coraz lepiej pracuje oficjalny profil miasta stołecznego Warszawa – @Warszawa.  Lubię też profil Białegostoku – @WschodzącyBiałystok – nie tylko dlatego, że jestem białostoczanką. Robią go ludzie, którzy rozumieją specyfikę social media, wchodzą w interakcje,  także po godzinach urzędowania. To wciąż rzadkość wśród profili instytucjonalnych.

Natomiast bardzo wiele informacji statystycznych na temat timingu, trendów popularnych w danym dniu (nie tylko związanych z polityką), zasięgu postów, wpływu konkretnych osób podaje profil  @Polityka_wSieci – marketingowo bardzo przydatny.

Twoim zdaniem warto kogoś dodać do tej listy? Napisz w komentarzu!

Case rzeczniczki Mazurek. Ku przestrodze.

Ech… Bycie rzecznikiem prasowym nie jest łatwe, trzeba rozumieć media, dziś – zwłaszcza te społecznościowe, mieć świadomość ich specyfiki, rozumieć internet i pamiętać, że każde napisane słowo zostanie z nami na wieki.  Case posłanki Beaty Mazurek, która reprezentuje w mediach Klub Parlamentarny PiS, pokazuje, jak wiele w tej dziedzinie mają do zrobienia polscy politycy.  Wpadka goni wpadkę, a dyskusje w mediach społecznościowych kończą się obrażaniem innych użytkowników. Z poziomu funkcji rzecznika prasowego – to niedopuszczalne. 

Rzecznik prasowy to wizytówka instytucji (firmy, organizacji). To on odpowiada za kontakty z mediami, powinien więc znać dziennikarzy i mieć z nimi przynajmniej niezłe relacje. To rzecznik musi umieć wypowiedzieć się zawsze, także w najtrudniejszych sytuacjach, również wtedy, gdy wpadkę szefa (szefowej) trzeba wziąć na siebie, przyznać się do błędu (jako do własnego), przeprosić i wyjaśnić. To rzecznik jest od tego, by mieć czas dla dziennikarzy, wyjaśniać, tłumaczyć, dostarczać informacji – oraz, co kluczowe w opisywanej sytuacji – umieć właściwie i szybko zareagować, gdy reakcje dziennikarzy idą nie w tym kierunku, na którym instytucji (firmie, organizacji) zależy.

Posłanka Beata Mazurek tym razem zareagowała, nawet dość szybko, na doniesienia publiczne o sytuacji podczas Krajowego Zjazdu Adwokatury. Na pewno wiecie – owację na stojąco dostał prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Rzepliński. Podczas tej owacji obecny na sali prezydent RP Andrzej Duda siedział. Zdjęcia obiegły kraj, a posłanka Beata Mazurek skomentowała na Twitterze: „Prezydent Duda siedzi. Dlatego przejdzie do historii.”

Wpadka na całego! Potocznie kiedy mówimy, że ktoś siedzi, mamy na myśli więzienie. Wpis rzeczniczki, który w intencji miał bronić prezydenta, z powodu niefortunnego sformułowania uderzał w niego mocniej niż komentowana sytuacja.  Oczywiście wpadkę natychmiast wytknięto pani poseł, ale ona – niestety – brnęła dalej, jak można przeczytać na załączonym screenie.

To doskonały przykład, jak nie należy reagować. Nigdy! Rzeczniku, masz wpadkę? Przeproś, wyjaśnij, kajaj się tyle razy, ile trzeba. Czasem nawet lepiej wpis skasować (choć w archiwach internetowych i tak zostanie), by pokazać, że to był błąd. Po skasowaniu warto i tak napisać przeprosiny – wiele osób już wpis widziało, nie ma co udawać, że go nie było. Ale za żadne skarby świata nie brnij dalej! Nie krytykuj tych, którzy zwracają Ci uwagę. To fatalnie świadczy o Tobie, Twojej kulturze i umiejętnościach komunikacyjnych – a wszak jesteś rzecznikiem, wizytówką organizacji, fachowcem od komunikacji właśnie!

Na działaniach takich rzeczników drastycznie tracą ci, których reprezentują. Wizerunek leci w dół w tempie trudnym do opanowania – a odbudować go jest wyjątkowo trudno.

 

 

Dlaczego śmiejemy się z Andrzeja Dudy?

Od kilku dni śmiejemy się z Prezydenta RP Andrzeja Dudy – podczas oficjalnej części uroczystości urodzinowej jednego z polskich dzienników znana wokalistka Doda obdarowała go tortem, po czym odwróciła się do niego plecami i odchodząc pokazała swoje prawie nagie pośladki, okryte jedynie ażurowymi rajstopami. A potem dodała jeszcze: „Różnimy się tylko jedną literą” i nie bardzo już było wiadomo, czy chodzi o różnicę między prezydentem Dudą a Dodą, czy może o różnicę między Dudą, Dodą a …

Tak, to typowa wpadka wizerunkowa – i choć w całej sytuacji szokuje wokalistka, a nie polityk, do szokujących zachowań Dody dawno się przyzwyczailiśmy. Ona może więcej. Prezydent państwa – może znacząco mniej. To dlatego osoby odpowiedzialne za aktywność publiczną prezydenta muszą bardzo szczegółowo analizować, w jakim wydarzeniu prezydent może brać udział, a na jakim nie powinien się pokazywać choćby ze względu na zbyt dużą nieprzewidywalność uczestników. W tym przypadku takiej racjonalnej analizy zabrakło. Doda szokuje często i chętnie, można więc było przypuszczać, że wykorzysta też tę okazję. Szokowanie publiczności przynosi jej jedynie większy rozgłos. Także świętujący urodziny dziennik – „Super Express” – lubi epatować szokiem i skandalem.

Prezydentowi tego typu rozgłos nie przynosi jednak nic dobrego. Prezydent to osoba publiczna, od której wymagamy czasem wręcz nadludzkiego opanowania, nieskazitelności, poprawności – prawie bycia ideałem. Wszyscy doskonale pamiętamy, jak masowo śmiano się z gaf prezydenta Bronisława Komorowskiego (czyniło to zresztą bardzo chętnie także otoczenie obecnego prezydenta) – i nic nie pomagały tłumaczenia, że to nie była żadna gafa (jak w sytuacji ze słynnym postumentem w parlamencie japońskim czy ze zwróceniem się do gen. Kozieja „Chodź, Shogunie”). Opinia publiczna wiedziała swoje. Teraz śmiejemy się z kolejnego prezydenta – a jednocześnie trochę się za niego wstydzimy. Stąd ten śmiech, wytykanie palcami, zażenowanie. Od prezydenta wymagamy tak dużo, bo przecież reprezentuje cały nasz naród. Kiedy ktoś prezentuje w jego obecności gołe pośladki, to jednocześnie obraża – no właśnie, kogo?

Czy prezydent Duda mógł wyjść „z twarzą” z tej sytuacji? Mógł. Wystarczyło, żeby zareagował  jednoznacznie na takie zachowanie. Na przykład wyszedł z uroczystości. A za drzwiami skomentował zajście dziennikarzom – że to nie uchodzi, by prezydent brał udział w wydarzeniach, podczas których ich uczestnicy nie potrafią zachować się z godnością i kulturą. To jedno zdanie oraz opuszczenie sali pokazało by nam, Polakom, że prezydent dba o godność swego urzędu, a przez to i naszą. Tymczasem Andrzej Duda stał z kawałkiem tortu w ręce, z dziwną miną – ni to zaskoczony, ni to zadowolony – a Doda świeciła pośladkami…

  Wizerunek osoby publicznej najszybciej weryfikują właśnie takie sytuacje – gdy nie ma czasu na zastanawianie się, a reakcja jest reakcją autentyczną i spontaniczną. Prezydent Andrzej Duda właśnie się publicznie zweryfikował.  Jak wypadła ta weryfikacja? No cóż, odpowiedzcie sobie Państwo sami.

 

Fot. pudelek.pl