Bot czy nie bot? Nie wierzcie tym aplikacjom!

Sprawdziłam. Naprawdę nie warto wierzyć aplikacjom, które po naszym jednym kliknięciu analizują konta na Twitterze i pokazują, kto z naszych followersów oraz osób, które obserwujemy, to boty lub fake`i. Dlaczego nie warto? Bo ich wyniki są kompletnie niewiarygodne, niezgodne z rzeczywistością, a kierowanie się nimi zakrawałoby na absurd. Zobaczcie sami. Przeanalizowałam moje konto na Twitterze za pomocą trzech aplikacji. I teraz pokażę Wam wyniki. Mam wrażenie, że mówią same za siebie na tyle, że nie będę musiała dużo o nich pisać. 🙂

Najbardziej rozbawiła mnie aplikacja Bot or Not. Wśród osób, które obserwuję, znalazła dziesiątki – jej zdaniem – fake`o​wych kont. Najciekawsze, że są to konta powszechnie znanych w Polsce ludzi: osób publicznych, dziennikarzy, działaczy NGO`sów, redakcji dużych mediów oraz wielu innych jak najbardziej istniejących użytkowników Twittera. Absurd? Klasyczny.

tt1tt2tt3

Inna aplikacja – Botometer – działa z nieco większą delikatnością, pokazuje bowiem, jakie jest prawdopodobieństwo, iż dane konto to konto botowe. Co wykryła? Otóż najbardziej podobne do botów są jej zdaniem wszystkie konta instytucjonalne, np. Ośrodka Studiów Wschodnich czy Instytutu NASK.  Co prawda trzeba przyznać, że aplikacja uprzedza, iż często jako boty kwalifikuje konta „organizacyjne” (oryg. „organizational”)  – i, co ciekawe, za przykład podaje konto… Baracka Obamy.  Za podejrzane uznała też konta np. prezesa Stowarzyszenia „Miasto w Internecie”, dyrektora programowego Conrad Festival czy dziennikarza Jacka Nizinkiewicza. Tyle właśnie ma to wspólnego z prawdą….

tt13tt11tt12tt14

Na tym samy poziomie wiarygodności sytuuje się moim zdaniem aplikacja Fakers, która określa procentowo, ile kont danego użytkownika to konta aktywne i prawdziwe (czyli dobre), ile –  konta nieaktywne, a ile – fałszywe. Dziś sprawdziłam, jak wg tej aplikacji wyglądają followersi Patryka Jakiego. Gdyby uwierzyć w wyniki, tylko 7 proc. jego followersów to konta prawdziwych i aktywnych osób. I choć można mieć do fanów tego polityka rozmaite uwagi, tego typu procentowy wynik jest zwyczajnie bardzo mało prawdopodobny.

jaki_15maj2018

 

Każdy, kto kierowałby się wskazaniami tych aplikacji, zachowywałby się jak użytkownik GPS-a, który wjeżdża do rzeki, choć nie ma mostu – bo przecież GPS powiedział „jedź prosto”…

Dlaczego aplikacje w tak fałszywy sposób analizują konta? Na pewno jakiś wpływ na to ma fakt, że są to aplikacje powstające w innych państwach, anglojęzyczne. W tej typu analizie zawsze bierze się pod uwagę nie tylko ilościową aktywność konta, ale też treść postów – program analizuje ją w sposób założony przez programistę. Nierozpoznawanie niuansów językowych może łatwo prowadzić do fałszywych wyników. To jeden z elementów. Inne trudno jednoznacznie określić, ponieważ nie znamy algorytmów, na podstawie których działają przedstawione programy.  Można zgadywać, że sprawdzają liczbę tweetów dziennie, sposób reagowania na nie, włączanie się w dyskusję lub nie – ale zmiennych może być dużo więcej.

Dla nas jako użytkowników najważniejsze jest jednak to, że tego typu analizy nie są wiarygodne. I choć można się nimi pobawić, nie warto w nie wierzyć. Ani – tym bardziej – wyciągać z nich wniosków politycznych czy na ich podstawie pisać artykułów w mediach, a z tym mamy do czynienia coraz częściej. Te aplikacje to zabawki, a nie poważne narzędzia analityczne.

 

Dezinformacja z 10 sekund milczenia Schetyny. Manipulacje w sieci

Widziałeś/-aś w sieci filmik o tym, jak to niby Schetynę „zatkało” i podobno nie umiał podać ani jednego sukcesu swojego rządu? To była jedna z bardziej cynicznych akcji świadomego rozpowszechniania dezinformacji w polskiej przestrzeni publicznej w ostatnich miesiącach. Manipulacja jakby żywcem wyjęta ze słownikowej definicji tego pojęcia. W rolach głównych: Grzegorz Schetyna jako przedmiot manipulacji; oraz manipulatorzy – Paweł Kukiz i TVP Info. Do dezinformacji wystarczyło 10 sekund milczenia Schetyny podczas konferencji.

19 kwietnia lider Platformy Grzegorz Schetyna ma konferencję prasową w Szczecinie. W którymś momencie pytanie zadaje mu dziennikarz lokalnej telewizji internetowej TV Goleniów.  Chce, by Schetyna wymienił kilka sukcesów rządu PO/PSL. Schetyna się zastanawia – przez 10 sekund. Potem odpowiada, dość długo. TV Goleniów montuje fragment nagrania z pytaniem dziennikarza i 10 sekundami milczenia Schetyny, kończąc całość planszą z napisem:” Chcesz poznać odpowiedź? Zapraszamy na www.goleniow.net.pl”. Wrzuca to do Internetu (https://www.youtube.com/watch?v=o6Cf7g-UVuk), jednocześnie zamieszczając też całość nagrania z konferencji (https://www.youtube.com/watch?v=0OYt5YJN0Ag).

 

Pierwszy śmieje się Paweł Kukiz

Nikt, kto obejrzy do końca krótką zajawkę, nie może sądzić, że odpowiedzi nie było – była, tylko żeby ją obejrzeć, trzeba wejść na inną stronę. Potem jednak ktoś przemontowuje filmik: usuwa końcowe plansze i domontowuje fragment z polskiego filmu „Rejs”. Ostatnia zamieszczona w nagraniu fraza z „Rejsu” brzmi: „Pytania są tendencyjne!”. Nagranie w tej wersji zamieszcza na swoim profilu internetowym Paweł Kukiz – robi to 20 kwietnia o godz. 7.57 rano.

dezinfo_schetyna_kukiz1

Nagranie chwyta, ma setki tysięcy wyświetleń i tysiące udostępnień. Wszyscy padają ze śmiechu, że „Schetynę zatkało” i nie potrafił wymienić ani jednego sukcesu rządu PO/PSL.  Tego samego dnia film pojawia się w sieci w jeszcze jednej wersji – 20 sekund nagrania, bez planszy TV Goleniów i bez fragmentów z „Rejsu”. Tę wersję oraz wersję Pawła Kukiza zaczynają rozpowszechniać w sieci nie tylko zwykli użytkownicy, ale też prawicowe portale: Niezależna.pl, Wprawo.pl, Wmeritum.pl, TelewizjaRepublika.pl, Dorzeczy.pl. Informują co prawda, że Schetyna ostatecznie „powiedział parę zdań”, ale „w pamięci pozostaje pierwsza reakcja Schetyny” (Dorzeczy.pl).

Do portali dołączają kolejni politycy, np. w piątek o godz. 9.21 nagranie publikuje na swoim profilu poseł Patryk Jaki. Pisze przy tym o znokautowaniu opozycji przez dziennikarza TV Goleniów.

dezinfo_schetyna_jaki

Żadne z mediów nie zamieszcza linku do pełnego nagrania konferencji, które cały czas jest dostępne na stronie internetowej lokalnej telewizji – ba, nikt nawet o nim nie wspomina! Bańki informacyjne (czyli ograniczenie kontaktów w mediach społecznościowych do własnego środowiska) sprawiają, że przez długi czas nikt z opozycji nie odnosi się do nagrania, może więc ono funkcjonować w sieci bez żadnego dementi.

 

TVP Info: Grzegorz Schetyna zaniemówił

W sobotę, 21 kwietnia 2018 r. ok. godz. 14.30 20-sekundowy film udostępnia na Twitterze TVP Info. To moment, w którym nagranie wychodzi z prawicowej bańki informacyjnej i dociera do obozu antyPiS. Dwie godziny później jako pierwsze z antyPiS-owskiej przestrzeni konto @Polskawruinie1 upublicznia pod tweetem TVP link do pełnego nagrania z konferencji.

dezinfo_schetyna1

To przełom. Zaczyna się dementowanie, zestawiane są dwa nagrania – opublikowane przez TVP Info oraz całościowe. W komentarzach pojawiają się stwierdzenia, że to manipulacja. Jednak TVP Info jeszcze przez wiele godzin ma tę wiadomość na pierwszym miejscu swojego timeline`a – tweet został przypięty, tzn. oznaczono go tak, by był widoczny jako pierwszy dla każdego, kto wejdzie na konto TVP. To skuteczny sposób promowania treści.

Czy TVP Info albo Paweł Kukiz mogli manipulować przekazem w sposób nieświadomy? Trudno uwierzyć, by osoby doświadczone medialnie nie miały świadomości, że nagranie jest tylko fragmentem większej całości. A jeśli miały, to dezinformację zamieszczono celowo i świadomie ją rozpowszechniano, wiedząc, że prawda o konferencji jest zupełnie inna: Schetyna odpowiedział na pytanie.

 

Dezinformacje? To będzie ich czas w Polsce. Niestety.

Obserwowanie mediów społecznościowych w Polsce każe przypuszczać, że dezinformacje będą coraz częściej wykorzystywane do walki politycznej. Są skuteczne i trudne do zdementowania. Niestety, powstają już aplikacje, dzięki którym w prosty sposób można będzie nie tylko wycinać fragmenty nagrań, ale też podkładać głos pod nagranie tak, by odbiorcy nie wiedzieli o zmianie ścieżki dźwiękowej. W sieci popularny jest film obrazujący to zjawisko: jeden z amerykańskich aktorów podkłada głos pod nagranie wypowiedzi prezydenta Obamy. Robi to w taki sposób, że odbiorca nie ma szans, by zorientować się w manipulacji.

Kiedy tego typu aplikacje upowszechnią się i staną się jeszcze prostsze w obsłudze, możemy spodziewać się ich wykorzystania w polskiej polityce. Niestety, dziś nie ma narzędzia, które pozwoliłoby w prosty sposób ujawnić, iż tego typu nagranie jest fałszywe. Wydaje się, że w przestrzeni publicznej jedyną możliwą obroną będzie prezentowanie prawdziwego nagrania oraz wytaczanie procesów sądowych. Chyba nic poza nieuchronnością kary nie ochroni nas przed tego typu oszustwami.

 

Fragment tekstu opublikowanego także na portalu OKO Press.

Narodowcy werbują. Kto zwycięży w walce prawicowych radykałów?

Prawica werbuje. Mocno, intensywnie i wielostronnie. W Polsce trwają dziś przynajmniej cztery akcje werbunkowe radykalnej prawicy. Kto będzie skuteczniejszy w gromadzeniu wokół siebie zwolenników i sprawniejszy w budowaniu struktur terenowych – ten wygra najgorętszą obecnie walkę polityczną w Polsce. I choć umyka ona większości mainstreamowych mediów, jej rozstrzygnięcie będzie istotne dla dalszej sytuacji w kraju.

Dziś w Polsce działa sześć istotnych środowisk prawicowych, które konkurują między sobą o głosy narodowców. Są to: Ruch Narodowy i Młodzież Wszechpolska; drużyny A, czyli środowisko skupione wokół Adama Andruszkiewicza; Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego; Ruch 11 Listopada z liderem Marianem Kowalskim; ONR oraz Falanga. Całości obrazu dopełniają dwie nieco inaczej sformatowane grupy: zwolennicy partii „Wolność” Janusza Korwina-Mikke, którzy identyfikują się jako społeczni narodowcy i zwolennicy wolnego rynku; oraz środowisko skupione wokół Radia Maryja, które dziś promuje przede wszystkim Antoniego Macierewicza.

Nie każdej z tych grup zależy na wejściu do głównego nurtu polityki. Najważniejsi liderzy walczą jednak ze sobą coraz intensywniej. Widać to zarówno w sieci, jak i w świecie rzeczywistym: w Polsce trwają dziś przynajmniej cztery akcje werbunkowe prawicy. Narodowcy doskonale wiedzą, że właśnie teraz mają swój wielki moment w Polsce i albo go wykorzystają, albo szansa przepadnie. Wielki moment to z jednej strony efekt polityki PiS, który zalegalizował obecność nacjonalistów w oficjalnej przestrzeni publicznej i wspiera ich aktywność, a z drugiej – ogólnoeuropejski trend, obserwowany w wielu państwach: w całej Europie rośnie liczba osób o skrajnie narodowych poglądach. Ale w przeciwieństwie do Niemiec, Włoch, Grecji, Francji, Węgier, Ukrainy czy Szwecji, w Polsce nadal nie ma wiodącego narodowego ugrupowania, które stanowiłoby realną siłę polityczną. Właśnie o to, kto je stworzy, toczy się dziś walka. Jej rozstrzygnięcie poznamy dopiero w następnym roku, bo nie rozegra się ona podczas wyborów samorządowych, tylko podczas wyborów parlamentarnych. Jesienią niektóre z radykalnych środowisk będą próbowały utworzyć własne komitety lub wystartować do samorządów w porozumieniu z innymi ugrupowaniami (najczęściej z PiS-em, spodziewajmy się więc narodowców na PiS-owskich listach kandydatów), ale będzie raczej strategia na przeczekanie. Wielka bitwa to plan na 2019 rok.

 

Podzieleni narodowcy

Kto ma największe szanse na stworzenie polskiej wersji AfD (Alternative für Deutschland – Alternatywa dla Niemiec, radykalna narodowa partia niemiecka)?  Przyjrzyjmy się kolejno polskim radykałom.

Ruchem o najdłuższej tradycji jest Ruch Narodowy, działający razem z Młodzieżą Wszechpolską. RN ma swego przedstawiciela w Sejmie. Jego prezes, Robert Winnicki, wszedł do parlamentu w 2015 r. z list Kukiz`15, potem zrezygnował ze współpracy z Kukizem i dziś jest posłem niezrzeszonym. Drugim liderem RN jest Krzysztof Bosak (poza Sejmem). Ruch ma średnie poparcie w sieci – jego fanpage na Facebooku może pochwalić się zaledwie 16 tys. fanów, na Twitterze ma niewiele więcej, bo 18 tys. followersów. Liderzy mają silniejsze wpływy, jeśli oceniać to na podstawie danych z social media – Winnicki ma 51 tys. fanów, a Bosak – 79 tys. Przez jakiś czas Ruch Narodowy był jednak mało aktywny, a liderzy niezbyt widoczni. Wykorzystał to poseł Adam Andruszkiewicz, były lider Młodzieży Wszechpolskiej, który tak jak Winnicki dostał się do Sejmu z list Kukiz`15, też odszedł z klubu, ale nie dołączył do Winnickiego, tylko wszedł do koła Wolni i Solidarni – ugrupowania, któremu lideruje Kornel Morawiecki. Andruszkiewicz zaczął budować własną popularność i odrębne środowisko.

Być może właśnie jego aktywność pobudziła RN do działania. Liderzy Ruchu Narodowego w ramach trwającej od marca akcji #NarodowaMobilizacja spotykają się ze swymi zwolennikami w całej Polsce i tworzą nowe struktury regionalne. Natomiast poseł Andruszkiewicz buduje – na razie głównie w sieci – Drużyny A (czyli, jak jednoznacznie poinformowano w opisie grupy na Facebooku, drużyny, które popierają działalność posła). Zgromadził w nich 25 tys. sieciowych zwolenników, a on sam ma 180 tys. fanów na Facebooku (jeden z najwyższych wyników wśród polskich polityków). Jednak tak duża liczba kont popierających go w sieci nie musi przekładać się na poparcie w świecie realnym, dlatego trudno ocenić, jak liczne środowisko rzeczywiście ma wokół siebie Andruszkiewicz. Wiadomo, że na spotkania zarówno Ruchu Narodowego, jak i młodego posła WiS, przychodzi zazwyczaj (niezależnie od miejscowości) ok. 100 osób – a to, jak na spotkania polityczne, naprawdę dobry wynik.

 

Czy Drużyny A dołączą do PiS?

Andruszkiewicz od marca zapowiada, że wkrótce powstanie nowy projekt, który ponad podziałami politycznymi będzie budować polskie środowisko patriotyczne. Jego inauguracja miała się odbyć w kwietniu, teraz przełożono ją na maj. Natomiast w swoim okręgu wyborczym, w Białymstoku młody poseł wystąpił niedawno na konferencji prasowej jako członek ugrupowania Wolni i Solidarni (chyba po raz pierwszy od momentu zmiany barw klubowych) i poinformował, że członkowie WiS wystartują w do sejmiku województwa podlaskiego z list PiS-u. Świadczyłoby to o przybliżaniu się albo WiS, albo przynajmniej Andruszkiewicza, do partii rządzącej. Jednak WiS prowadzi dziś własną akcję rekrutacyjną i buduje odrębne struktury, można więc przypuszczać, że to Andruszkiewicz coraz intensywniej myśli o współpracy z PiS-em i wykorzystuje wszystkie posiadane narzędzia, by poprawić swoją pozycję negocjacyjną w rozmowach z obozem rządowym. Jego fani zgromadzeni w Facebookowych Drużynach A też mogą być używani jako karta przetargowa – są bowiem (wirtualnym) dowodem na poziom poparcia Andruszkiewicza.

Nie ma dziś w Polsce żadnych danych, które dawałyby choćby ogólne pojęcie, ilu Polaków uważa się za narodowców. To problem m.in. dla rządzących – PiS nie wie, jaka liczba wyborców może przesunąć się z ich elektoratu do grupy zwolenników ewentualnego nowego ugrupowania prawicowego. Dlatego na wszelki wypadek będzie próbował temu zapobiec i porozumieć się z najbardziej wpływowymi radykałami. Czy skorzysta na tym Andruszkiewicz?

Z mojej analizy kont, wspierających Andruszkiewicza w mediach społecznościowych, wynika, że młody poseł nie jest politycznie osamotniony. Te same konta propagują także niewielką grupę parlamentarzystów PiS-u: Patryka Jakiego, Antoniego Macierewicza, Krystynę Pawłowicz i Annę Sobecką. To może wskazywać na powiązania byłego lidera Młodzieży Wszechpolskiej ze środowiskiem polityków skupionych wokół Ojca Rydzyka i Radia Maryja, oraz być dowodem, iż właśnie ta grupa jest zainteresowana utworzeniem nowego stowarzyszenia patriotycznego. Ponieważ jednak dziś są to parlamentarzyści należący do PiS, na ich decyzje wpływ będzie miała sytuacja wewnątrz partii. A Jarosław Kaczyński nie będzie mógł pozwolić sobie na utratę elektoratu radykalnego. Będzie więc starał się przyciągnąć do PiS-u nie tylko obrażonego Antoniego Macierewicza, ale też młodego Andruszkiewicza, z nadzieją, że jego środowisko nie jest tylko zbiorem fake`owych kont w mediach społecznościowych, lecz rzeczywistą wyborczą siłą. Porozumienie w sprawie wspólnego startu w wyborach samorządowych do sejmiku woj. podlaskiego może być pierwszym krokiem w tym kierunku.

 

„Jedyna antykomunistyczna biblijna partia w RP”

Macierewicz ma jednak gotowy nie tylko plan B, ale i plan C – jego zwolennicy gromadzą się bowiem również w kolejnym prawicowym środowisku. To Ruch 11 Listopada, któremu lideruje Marian Kowalski, powszechnie znany głównie dlatego, że kandydował na prezydenta RP podczas ostatnich wyborów. Teraz stara się zbudować własne ugrupowanie, a misją tą dzieli się z pastorem Pawłem Chojeckim, twórcą niezależnej wspólnoty chrześcijańskiej „Kościół Nowego Przymierza” z Lublina. Na grafikach promujących ruch panowie występują z Biblią (Chojecki) i bronią palną (Kowalski), bo to ich główne postulaty: życie zgodnie z biblijnymi nakazami oraz powszechny dostęp do broni palnej. Jak łączą oba postulaty w całość, nie widząc w tym wewnętrznej sprzeczności, nie bardzo wiadomo, promują się jednak intensywnie w całej Polsce – Kowalski jeździ po kraju, spotykając się ze swymi sympatykami. Mamy więc kolejną akcję werbunkową w tej części polskiej sceny politycznej. Ruch 11 Listopada to jednak znacznie mniejsze środowisko niż opisane wcześniej – na FB ma tylko 6 tys. fanów. Organizuje za to bardzo wyraziste, także antyrządowe akcje: hasło jednej z nich brzmiało: „Morawiecki do dymisji, Macierewicz na premiera”. Druga to petycja do prezydenta USA Donalda Trumpa, umieszczona na oficjalnej stronie Białego Domu (https://petitions.whitehouse.gov/) – w sprawie uruchomienia międzynarodowego śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej. Udało się zebrać pod nią 30 tys. podpisów, po czym z nieznanych powodów 23 kwietnia Biały Dom… usunął petycję.

Niezależnie od tego typu problemów Macierewicz jest przez aktywistów Ruchu 11 Listopada regularnie zapraszany do współpracy, były minister obrony ma tu swoje silne zaplecze (kolejne, po Radiu Maryja i środowisku skupionym wokół posła Andruszkiewicza).

 

Mężczyźni, którzy kochają „Wolność”

Jedynym  konserwatywno-prawicowym ugrupowaniem regularnie badanym w sondażach jest  partia Wolność Janusza Korwina-Mikke. Ma ona jednego posła w Sejmie (Jacek Wilk) i dwóch eurodeputowanych. Analizowałam szczegółowo, czy jej elektorat (szacowany dziś w sondażach na 2-4 proc.) pokrywa się z innymi środowiskami narodowymi. Okazuje się, że nie – to rozbieżne grupy, w zasadzie nie mające części wspólnych. I choć poglądy narodowe obie grupy mają podobne, to prezentują zupełnie inne podejście nie tylko do gospodarki, ale też w ogóle do polityki. Ciekawe jest porównywanie ich dyskusji w social media. Komentujący na profilach Ruchu Narodowego, Andruszkiewicza czy Ruchu 11 Listopada to ludzie, których można by określić jako osoby motywowane ideologicznie. Ich obraz świata jest często zbudowany w oparciu o mity polityczne, które serwują im liderzy oraz narodowe media. Są to mity wyznaczane przez takie frazy i pojęcia jak: Żołnierze Wyklęci, reparacje wojenne, Żydzi niszczący świat, rząd Morawieckiego kapitulujący przed Żydami, Platforma = złodzieje,  politycy do więzienia, urzędnicy są źli itp. Większość dyskusji polega na rozwijaniu tych podstawowych haseł, często można też znaleźć posty będące swoistym „wyznaniem wiary”, czyli bezwarunkowym wyrażaniem poparcia i uznania dla lidera.

Zupełnie inaczej wygląda to wśród sympatyków partii Wolność. Tu dyskusje nie mają charakteru wyznawczego ani ideologicznego. Z zaskoczeniem czytałam komentarze, w których wymieniano się rzeczowymi argumentami – nawet gdy pojawiały się sformułowania „hasłowo-ideologiczne”, rozwijane były merytorycznie, a nie w formie „wyznania wiary”. Kolejna cecha charakterystyczna tej grupy to silna męska dominacja. Zobrazuję to liczbowo: na 100 lajków pod postem tylko 9 to lajki kobiet; pod kolejnym: na 45 reakcji – dwie to reakcje kobiet. W innych środowiskach narodowych aktywność kobiet jest większa – choć tam również przeważają mężczyźni. Najwięcej pań reaguje pod postami posła Andruszkiewicza.

 

ONR nie chce startować w wyborach

Najbardziej skrajne środowiska to ONR i Falanga (grupa wyprowadzona kilka lat temu z mazowieckiego ONR-u przez Bartosza Bekiera). ONR po zablokowaniu na Facebooku przeniósł się na Twitter, ma tam ok. 11 tys. followersów. Wydaje się, że obecnie to środowisko nie jest zainteresowane wchodzeniem do głównego nurtu politycznego. W nowej deklaracji ideowej, przyjętej przez ONR rok temu, zapisano postulat ograniczenia roli partii politycznych „jako instytucji szkodliwych dla narodu”, zaś w niedawnym wywiadzie dla „Dziennika Narodowego” Kierownik Główny ONR Aleksander Krejckant  podkreślał, że ONR odrzuca demokrację liberalną i uznaje ją za jedną z form totalitaryzmu. Jasno stwierdził też, że będzie odradzał Radzie Głównej ONR udział w wyborach, m.in. dlatego, że nie ma w Polsce jednolitego ugrupowania, które reprezentowałoby całe polskie środowisko nacjonalistyczne.

Jeśli można znaleźć jeszcze większych radykałów niż ONR, to zapewne będzie to Falanga – grupa kierowana przez Bartosza Bekiera, byłego szefa mazowieckiego ONR-u, opisanego ostatnio dość dokładnie przez „Krytykę Polityczną”. Falanga utrzymuje chyba najsilniejsze kontakty międzynarodowe z nacjonalistami w Europie i na świecie, promuje też ideę euroazjatyzmu Aleksandra Dugina, wg której winę za całe zło na świecie ponosi „zachodni liberalizm”, zaś nowa ideologia powinna mieć swoje centrum w Moskwie. Na szczęście Falanaga jest dziś niewielkim środowiskiem, skupionym wokół portalu informacyjnego Xportal.pl, i nie ma możliwości silnego oddziaływania politycznego w Polsce.

Realna walka o przyszłą władzę toczy się dziś między Ruchem Narodowym a środowiskiem kreowanym przez posła Adama Andruszkiewicza i wspieranym przez grupę posłów PiS. Jakąś rolę w tej przestrzeni odgrywa też Antoni Macierewicz. Reszta nacjonalistycznych grup jest za mała, by myśleć o stworzeniu silnego ugrupowania i konsolidacji narodowców. Czy wchłonie je PiS? Niektóre na pewno. A jeśli nawet nie dojdzie do wchłonięcia, to grupy te będą skazane na intensywną współpracę z PiS-em lub z nowym prawicowym ugrupowaniem. Główne pytanie dzisiaj dotyczy jednak rozstrzygnięcia bitwy między Andruszkiewiczem a Winnickim i Bosakiem. Jeśli Andruszkiewicz zdecyduje się na współpracę z PiS-em, na nacjonalistycznym placu boju zostanie Ruch Narodowy i Młodzież Wszechpolska. I to oni będą próbowali stworzyć polski odpowiednik niemieckiej AfD. Jeśli natomiast Andruszkiewicz i wspierający go parlamentarzyści stworzą własną organizację, dostępne nam dziś dane pokazują, że będą największym środowiskiem narodowym w Polsce. Gdyby do tego zyskali wsparcie Radia Maryja – mielibyśmy nowy, silny byt polityczny w Polsce.  Taka sytuacja byłaby skrajnie niekorzystna dla PiS-u, a jednocześnie równie mocno niekorzystna dla opozycji. Stare partie musiałyby znaleźć dla siebie nowe miejsca na scenie politycznej, by zachować równowagę.

 

 Tekst opublikowany także na portalu OKO Press.

Kwietniowe boty na polskim Twitterze. Chińczycy nas obserwują?

Tysiące nowych botowych kont pojawiło się na polskim Twitterze w kwietniu 2018 r. Co ciekawe, wiele z nich rozpoznawanych jest przez TT jako konta chińskie. Chińczycy nas obserwują? Raczej nie. Po prostu ktoś, kto tworzy te boty, używa chińskiego języka, być może także lokalizowanych w Chinach numerów IP.

Kwietniowe boty obserwują wielu polskich polityków i publicystów – od prawej do lewej strony sceny politycznej.  Są nieaktywne, anonimowe, najczęściej nie mają żadnych zdjęć profilowych. Te zagraniczne z reguły mają cyfry w nazwach użytkowników (łączone z literami), żadnych nazwisk, brak imion. Większość identyfikowana jest jako konta posługujące się językiem chińskim lub brytyjskim (choć znalazłam konto obserwujące Donalda Tuska, które posługuje się językiem… farsi). Zauważą je na swoich profilach zarówno Grzegorz Schetyna, Donald Tusk, Radosław Sikorski, Paweł Graś i Roman Giertych, jak i prezydent Andrzej Duda, Zbigniew Ziobro, Beata Szydło czy Paweł Kukiz – oczywiście w różnej ilości.

Tak wyglądają nowi followersi na koncie Grzegorza Schetyny:

nowi_schetyna1

Takich znajdziemy u Donalda Tuska:

nowi_tusk1

Do tej samej grupy należą followersi Jarosława Kurskiego:

nowi_jaroslawkurski

 

Chińskie boty obserwują również m.in. Elizę Michalik, Michała Majewskiego, Tomasza Lisa, Cezarego Gmyza, Dawida Wildsteina, Jacka Kurskiego.

Ile ich jest? Z wstępnych danych wynika, że w kwietniu pojawiło się ich ok. 4 tysiące. Jak na polskiego Twittera to niezbyt dużo, z tym że ich napływ wciąż trwa, liczby więc zmieniają się każdego dnia. Poza polskimi politykami boty obserwują zagraniczne konta komercyjne, celebryckie, związane z rozrywką i sportem, nie interesują się natomiast politykami zagranicznymi. Poza kontami anglo- i chińskojęzycznymi zdarzają się również konta rosyjskie – ale jest ich niewiele. Ze względu na brak aktywności trudno dziś powiedzieć, w jakim celu ktoś tworzy tę farmę zagranicznych botów oraz kto to robi.

Druga grupa to również anonimowe boty, ale polskie. Te są znacznie bardziej zróżnicowane regionalnie i wydają się rzeczywiście być elementem jakichś przygotowań do kampanii samorządowej. Obserwują czołówkę polskich polityków (Tusk, Duda, Sikorski, Szydło), ale poza tym także działaczy obu obozów politycznych, tyle że związanych z konkretnymi województwami i miastami (m.in. Wrocław czy Łódź).

Tak wygląda część nowych followersów prezydent Łodzi Hanny Zdanowicz:

nowi_zdanowska1

Osoby odpowiadające za zakładanie tych kont mają najwyraźniej nieźle zrobiony research regionalny, bo do grona obserwowanych włączają nie tylko znanych polityków, ale też osoby istotne regionalne, np. niektórych radnych miejskich. W polu  zainteresowania znajdują się też Rafał Trzaskowski i Patryk Jaki, politycy związani z wyborami samorządowymi w Warszawie.

Ta grupa botów w nazwach użytkowników częściej ma imiona i nazwiska, choć bywa że w skróconej wersji,  nie zobaczymy natomiast zdjęć profilowych ani  jakiejkolwiek innej aktywności poza obserwowaniem wybranej grupy ludzi. Wydaje się, że tego typu botów jest maksymalnie ok. 2 tys.

Powinniśmy się przyzwyczaić do pojawiania się masowych ilości kont botowych na polskich Twitterze – przez długi czas będzie to zapewne jedna z metod kampanii wyborczej w mediach społecznościowych. Warto pamiętać, że boty służą wyłącznie jako wzmacniacze określonych treści. Ponieważ nie mają siatki prawdziwych obserwujących, aby za ich pomocą zbudować rozległy zasięg jakiegoś posta, trzeba użyć tysięcy kont. Właśnie dlatego farmy botów zawsze są tak liczne – boty spełniają swoją rolę wyłącznie wtedy, gdy jest ich dużo.

W takich zautomatyzowanych kontach najciekawsze jest, kto je zakłada i jakie treści nagłaśnia. Jeśli chodzi o nowo powstałą grupę kont polskich – zapewne stoi za nim jakaś polska agencja marketingowa, pracująca na zlecenie któregoś środowiska. Dużo ciekawiej wyglądają konta identyfikowane dziś jako zagraniczne. Warto obserwować, do czego zostaną wykorzystane. Dopiero wtedy można będzie odpowiedzieć na więcej pytań na ich temat.

Kto buduje radykalną prawicę w Polsce? Zaskakujące związki personalne

Parlamentarzyści: Adam Andruszkiewicz Patryk Jaki, Krystyna Pawłowicz, Antoni Macierewicz i Anna Sobecka – czy właśnie ta grupa polityków utworzy w kwietniu nowe radykalne ugrupowanie? Potwierdza to analiza polskiego prawicowego internetu. Właśnie ta piątka polityków może liczyć na stałe i wzajemne wsparcie na Facebooku i Twitterze. Ich popularność budują jednak nie tzw. PiS-owskie trolle, tylko zupełnie inna grupa kont, która nie promuje ani prezydenta Dudy, ani premiera Morawieckiego, uwielbia za to radykalnych publicystów i dziennikarzy. Jednocześnie poseł Andruszkiewicz na Facebooku zapowiedział utworzenie – zaraz po Wielkanocy – nowego politycznego ugrupowania „ponad podziałami partyjnymi”, którego celem będzie „wprowadzenie nowego porządku w Polsce”.

Kilka tygodni temu pisałam, że analiza mediów społecznościowych pokazuje, iż elektorat prawicy, do tej pory wspierający PiS, zaczyna się dzielić: na grupę prawicowych radykałów oraz rzeczywistych zwolenników PiS. Ci pierwsi są coraz bardziej niezadowoleni z powolnego, ale systematycznego przesuwania się partii rządzącej w kierunku centrum (tak to wygląda z ich punktu widzenia). Jawnie krytykują rządzących, a każdy tydzień przynosi im dowody na nierealizowanie przez PiS ich postulatów. Zawieszenie prac nad radykalizacją ustawy o aborcji, weto prezydenta ws. ustawy degradacyjnej, słynna ustawa o IPN i wycofanie się z jej stosowania – to tylko kilka najgłośniejszych przykładów ostatnich tygodni.

 

Skrajny radykał – Adam Andruszkiewicz

„PiS jest za miękki” – coraz głośniej niesie się wśród radykalnej prawicy. Jednocześnie ta grupa Polaków nie ma dziś swojej reprezentacji parlamentarnej ani partyjnej. Ruch Narodowy, do tej pory najbardziej rozpoznawalna organizacja nacjonalistyczna w Polsce, od pewnego czasu boryka się z problemami (nie tylko formalnymi – w 2017 r. wykreślono go z ewidencji polskich partii). Chodzi o konkurencję między liderami – Robertem Winnickim, Krzysztofem Bosakiem i Adamem Andruszkiewiczem.

andr1

Ten ostatni to młody (27 lat) poseł pierwszej kadencji, pochodzący z Białegostoku, to były lider Młodzieży Wszechopolskiej, skrajny narodowiec. Mało znany, zasłynął do tej pory wyłącznie z pobierania poselskich pieniędzy za paliwo, choć nie ma prawa jazdy. Do Sejmu wszedł z listy Kukiz`15, ale w lipcu 2017 r. przeszedł do koła Wolni i Solidarni (z Kornelem Morawieckim na czele), jest też prezesem Stowarzyszenia Endecja. Organizacja ta miała gromadzić polskich narodowców, ale z powodu wewnętrznych sporów dziś praktycznie nie funkcjonuje. Jednak Andruszkiewicz, który widzi swoją przyszłość jako lider „młodych polskich patriotów”, znalazł nowy sposób, by osiągnąć cel. Intensywnie buduje swoją markę w mediach społecznościowych, chętnie wypowiada się w programach telewizyjnych. Jeśli ktoś ma ochotę posłuchać najbardziej radykalnych wypowiedzi w polskiej polityce – niech odsłucha jakikolwiek program z wystąpieniem Andruszkiewicza.

Skrajność postulatów (ostatnio poseł zaproponował np. program „Cela +” adresowany do polityków Platformy Obywatelskiej) gwarantuje mu sporą popularność w sieci – jednak reakcje, jakie zyskuje pod swoimi postami na Facebooku i na Twitterze są tak skrajnie wysokie i nieosiągalne dla innych polskich polityków (niezależnie od opcji), że postanowiłam dokładnie przyjrzeć się jego fanom.

 

O dwóch takich, którzy przegonili Lewandowską

Andruszkiewicz ma na swoim fanpage`u  na Facebooku 178 tys. fanów. To prawie tyle samo co była premier Beata Szydło (178 tys. ),  niewiele mniej niż Donald Tusk (210 tys. ) i Ryszard Petru (235 tys.), znacznie więcej niż Grzegorz Schetyna czy Katarzyna Lubnauer. Wszystkich ich bije jednak na głowę, jeśli chodzi o liczby reakcji pod postami. Andruszkiewicz uzyskuje standardowo od kilku do kilkunastu tysięcy reakcji. Takiego poziomu zaangażowania może mu pozazdrościć nawet prezydent Andrzej Duda – który choć ma aż 651 tys. fanów, uzyskuje średnio 500-800 reakcji. Andruszkiewicz w najnowszym rankingu firmy Sotrender, określającym popularność osób w sieci, znalazł się na 8. miejscu wśród Polaków, których konta notują najwyższą aktywność użytkowników. Tuż za nim uplasował się wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki.  Poza Robertem Biedroniem (10. miejsce) i Pawłem Kukizem (14. miejsce) są jedynymi politykami w pierwszej dwudziestce. Wyprzedzili m.in. Annę Lewandowską, niewiele brakuje im do Martyny Wojciechowskiej i Adama Małysza.

andr_raport

To nie przypadek, że w rankingu tak wysoko znaleźli się dwaj bardzo różni (na pierwszy rzut oka)  posłowie. Andruszkiewicz to narodowiec, reprezentujący najpierw Kukiz`15, teraz koło Wolni i Solidarni. Patryk Jaki – partia Solidarna Polska Zbigniewa Ziobro, klub Prawo i Sprawiedliwość. Jeden to wolny elektron, drugi – wiceminister sprawiedliwości, szef  komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji. A jednak obu polityków sporo łączy. Głównie – plany na przyszłość. I nie są w tych planach osamotnieni.

 

Wąska grupa polityków trzyma się razem

Przeanalizowałam ok. 400 kont na FB i 300 na TT.  Wynik nie był taki, jakiego wiele osób mogłoby się spodziewać. Bo choć odkryłam trochę botów oraz fake`owych kont, kluczowym wnioskiem z analizy wcale nie okazały się rodzaje kont – tylko to, czyje posty rozpowszechniali fani Andruszkiewicza. Bardzo szybko zauważyłam, że ich konta zajmują się głównie udostępnianiem postów tylko kilku polskich polityków (niepowiązanych partyjnie), oraz grupy radykalnych publicystów i działaczy (Ziemkiewicz, Gmyz, Międlar, Jastrzębowski, Dawid Wildstein). Choć na pierwszy rzut oka wszystkie udostępniane treści są związane z PiS-em, po bliższym przyjrzeniu się widać, że bardzo rzadko upowszechniane są tam wpisy prezydenta Andrzeja Dudy, Kancelarii Premiera czy oficjalnego konta PiS. Rzadko pojawiają się też wpisy premiera Morawieckiego. Może więc, skoro Andruszkiewcz należał wcześniej do klubu Kukiz`15, konta te promują Kukizowców? Też nie. Pawła Kukiza nie ma w ogóle, czasami pojawia się poseł Marek Jakubiak – to wszystko. Nie ma również Zbigniewa Ziobro, lidera partii, do której należy Patryk Jaki.

Czyje wpisy są więc udostępniane przez konta popularyzujące posła Andruszkiewicza? To akurat widać wyraźnie. Poza Patrykiem Jakim promowani są jeszcze:  Krystyna Pawłowicz, Antoni Macierewicz i Anna Sobecka. Na mniejsze wsparcie może liczyć posłanka Anna Kwiecień oraz – na podobnym poziomie – Krzysztof Bosak.

Bardzo często wygląda to tak:

 

 

Wspiera ich przynajmniej kilkanaście tysięcy kont

Sprawdzałam to na kilka sposobów– analizowałam konta zaangażowane w udostępnianie postów Andruszkiewicza, ale też – odrębnie – ministra Jakiego i Antoniego Macierewicza. Zawsze działała ta sama zależność personalna. Proporcjonalnie wygląda to tak:  na 100 kontach na FB udostępniających posty Antoniego Macierewicza w ciągu ostatnich dwóch miesiącach wpisy Andruszkiewicza pojawiły się 47 razy, Pawłowicz – 30 razy, Sobeckiej – 25, Jakiego – 20. Przy czym na tych samych kontach w tym samym czasie premiera Morawieckiego udostępniono 10 razy, prezydenta Dudę  – 3 razy, Beatę Mazurek – 10, Zbigniewa Ziobro – 5. Z innych polityków PiS można znaleźć jeszcze kilku, ale wyłącznie w pojedynczych udostępnieniach. Nie sposób znaleźć natomiast choćby Mariusza Błaszczaka czy Joachima Brudzińskiego, Beatę Szydło odnotowałam zaledwie 4 razy, oficjalne konto PiS – 5. Nie ma tam również posła Dominika Tarczyńskiego, słynnego na Twitterze koordynatora anonimowych kont wspierających PiS, znanych pod hasłem „Druga Zmiana”.

Wniosek jest prosty – analizowaną grupę polityków wspierają zupełnie inne konta. To nie są tzw. PiS-owskie trolle, rozpowszechniające treści rządowe i prezydenckie oraz uderzające w przeciwników PiS. To odrębna grupa użytkowników, którą trzeba dziś oceniać na kilkanaście tysięcy kont na FB, nieco mniej – do ok. 6 tys. kont – na Twitterze. Działają bardzo sprawnie. Obserwowałam na bieżąco m.in. w wielkopiątkowy wieczór, jak rosła liczba reakcji pod tweetem Andruszkiewicza nt. wywiadu Donalda Tuska. Wpis opublikowany o godz. 21:11, 20 minut później miał 78 retweetów i 236 polubień, a godzinę po opublikowaniu – 163 retweety i 548 polubień. To nie jest typowy poziom reakcji na tweet posła spoza głównego nurtu krajowej polityki.

 

Drużyny A: Andruszkiewicz buduje struktury krajowe

Ten fakt trzeba uznać – Andruszkiewicz, Macierewicz, Jaki, Pawłowicz i Sobecka to dziś mocna sieciowa grupa, wspierająca wzajemnie rozpowszechnianie swoich treści (i zapewne korzystająca w tym zakresie z zewnętrznego wsparcia, które może im zapewnić choćby komercyjna agencja marketingowa operująca w sieci fake`owymi kontami). Na tym jednak nie koniec. Andruszkiewicz w tym roku na Facebooku tworzy tzw. Drużyny A – grupy użytkowników FB, których celem jest skupienie przyjaciół i sympatyków jego samego. Zgromadził już ponad 27 tys. zainteresowanych.

andr10

To klasyczne działanie polityczne, w którym łatwo zauważyć cechy tworzenia struktur organizacyjnych w całym kraju – poza główną grupą Drużyny A mają swoje Facebookowe grupy w każdym regionie, a Andruszkiewicz spotyka się z ich członkami nie tylko w sieci, ale też w realu. Na spotkanie w Białymstoku przyszło ponad 100 osób. Sporo, jeśli weźmiemy pod uwagę standardowe zainteresowanie spotkaniami z politykami.

To właśnie na fanpage`u Drużyny A Andruszkiewcz zapowiedział, że po Wielkanocy ogłosi powstanie nowego krajowego stowarzyszenia „patriotycznego”. Ma być „megaprofesjonalne”, zrzeszać patriotów ponad podziałami partyjnymi, tworzyć własne ustawy, szkolić polityczne kadry, a docelowo „wprowadzać zupełnie nowy porządek w Polsce”. Czyli – de facto ma powstać nowa partia, choć ukryta pod formułą pozarządowego stowarzyszenia. Nie miejmy złudzeń – Andruszkiewicz jest prawicowym radykałem; jeśli tworzy stowarzyszenie, to dla skoncentrowania w nim polskiej skrajnej prawicy. Ma być profesjonalnie, politycznie i ponad podziałami partyjnymi. To znaczy wyłącznie tyle, że Andruszkiewicz nie robi tego sam, oraz że dołączą do niego politycy z innych partii, a celem będzie zdobycie władzy („nowy porządek w Polsce”).

Kto wspiera Andruszkiewicza? To już Państwo wiecie, napisałam o tym wyżej.

 

Czy prezes o tym wie?

Istnieje możliwość, że nowe ugrupowanie powstaje za wiedzą PiS. Wtedy oznaczałoby to, że prezes Kaczyński wyczuwając oddalanie się radykalnych wyborców od jego partii zrozumiał, że nowe ugrupowanie radykałów powstanie – i albo będzie działać pod kontrolą PiS, albo bez niej, więc politycznie lepiej zaanimować jego początek. Wówczas misja Macierewicza i Jakiego byłaby de facto misją wewnętrzną, partyjną, a Andruszkiewicz zostałby liderem stowarzyszenia dzięki współpracy z PiS. Tylko po co wtedy tworzyć odrębną grupę kont w mediach społecznościowych, które nie wspierałyby PiS-u, a jedynie radykałów? Mało logiczne i nieekonomiczne.

Istnieje też druga opcja: że ugrupowanie powstaje niezależnie od woli prezesa, a analizowana grupa polityków napędzana jest z jednej strony ambicjami młodych prawicowych wilków (Andruszkiewicza i Jakiego), a z drugiej – frustracją usuniętego z rządu Macierewicza. Wtedy zrozumiała byłaby aktywność niezależnych od PiS-u kont w social media, grających na zupełnie nową organizację. To zaś oznaczałoby rozłam w PiS-e (nawet jeśli na razie niekoniecznie formalny) i podział elektoratu na prawicy. Oraz początek walki narodowców o wejście do parlamentu pod własnym szyldem.

 

Kto lekceważy przeciwników, przegrywa

Czy warto się tym przejmować? Warto. Po pierwsze dlatego, że w Polscy nigdy nie policzono wyborców w o nacjonalistycznym światopoglądzie. Wystarczy 5 proc. głosujących, by narodowcy weszli do parlamentu z własnym ugrupowaniem. Po drugie – skrajne ruchy narodowe zyskują siłę w wielu krajach europejskich. Częściowo to efekt radykalizacji nastrojów, u podłoża której kryje się wiele mechanizmów społecznych i politycznych. Ale z oficjalnych raportów wielu think tanków i instytucji unijnych wynika, że środowiska nacjonalistyczne w wielu państwach wspierane są przez rosyjską propagandę i jest to element rosyjskiej wojny informacyjnej. Koniecznie więc trzeba obserwować, co w tej dziedzinie dzieje się w Polsce. Po trzecie wreszcie – wybory najczęściej przegrywają ci, którzy lekceważą przeciwników. Dziś wielu Polaków macha ręka na nacjonalistów, uważa ich za nic nie znaczącą grupkę trollującą w sieci, która czasem zorganizuje jakąś demonstrację. Równie nieznany jest młody poseł, który usiłuje stać się ich liderem. Bo ilu z Was słyszało do tej pory o pośle Andruszkiewiczu? A jednak to on ma 170 tys. fanów na Facebooku i w zaangażowaniu użytkowników sieci przegonił nie tylko Roberta Biedronia, ale i Annę Lewandowską. A jeśli ma wsparcie Macierewicza i Jakiego, sytuacja robi się poważna. Lekceważenie nowych ruchów w polityce zawsze się mści. Nie wolno popełniać takiego błędu.

 

Tekst opublikowany także na portalu Oko Press

Co wie o Tobie Facebook? Przekonaj się!

Co wie o Tobie Facebook? Więcej niż byś chciał, to akurat jest pewne. Za chwilę podam Ci prosty sposób, jak się tego dowiedzieć. Ale najpierw chcę, żebyś wiedział, z czym przyjdzie Ci się zmierzyć.

Wyobraź sobie, że Twoja placówka pocztowa przechowuje kopię każdego Twojego listu i przesyłki. Pracownicy poczty czytają listy (!) i katalogują je w odpowiednich przegródkach wielkiej szafy z setkami szufladek –  wszystkie są przeznaczone na informacje o Tobie. Są tam nie tylko listy, ale i informacje o przesyłkach, adresy odbiorców, miejsca, z których słałeś wakacyjne widokówki (razem z datami), spis przedmiotów, które wysłałeś babci czy przyjacielowi.  Jednym słowem – możesz tam znaleźć informacje o całej swojej nadawczo-odbiorczej aktywności, łącznie z treścią zaklejonych listów.  Dostęp do tej szafy masz nie Ty, lecz pracownicy placówki. System katalogowania jest przemyślnie urządzony, doskonały do prowadzenia analiz, oceniania, co lubisz, a czego nie, z którym politykiem Ci po drodze, z kim lubisz rozmawiać, z kim się pokłóciłeś, kto do Ciebie napisał, że Cię nienawidzi, a kto, że kocha….

Czujesz dreszczyk emocji? To opowieść prawdziwa, tyle że nie o poczcie (która, w co wierzę, chroni prywatność swoich klientów), ale o Facebooku. Jedyna różnica jest taka, że nikt tego nie robi ręcznie, bo dane gromadzi i analizuje komputer, nie pracownicy. Możesz bardzo szybko przekonać się o prawdziwości tej historii. Wystarczy, że pobierzesz z Facebooka kopię swoich danych. Jest już taka możliwość. Trzeba zalogować się na swoje konto, wejść w  „Uustawienia” i na podstronie „Ogólne” kliknąć w opcję „Pobierz kopię swoich danych”. Po jakimś czasie na maila dostaniesz całe swoje archiwum. Warto to zrobić, warto tę kopię dokładnie obejrzeć. Robi wrażenie. Powiedziałabym – piorunujące.

 

Myślisz, że na Messengerze wysyłasz naprawdę prywatne wiadomości?

Zajmuję się mediami społecznościowymi zawodowo i od dawna mam świadomość, że te usługi są bezpłatne dla użytkowników tylko pozornie. Bo płacimy za nie jedną z najdroższych dziś na świecie walut – swoimi danymi. Znam regulamin FB i wiem, jakie dane pobiera. Ale zobaczenie ich wszystkich razem, skonfrontowanie faktów z moją własną Facebookową rzeczywistością… Uff.

Na początku wygląda to tak:

fb1

Już sam rozmiar pliku robi wrażenie – u mnie 1,4 GB. Po otwarciu okazuje się, że jest tam naprawdę wszystko. Nie wzrusza mnie archiwum wszystkich moich wpisów na FB, a stare zdjęcia sprawiają, że czuję się nieco sentymentalnie.  Ale gdy otwieram pełną listę (ze wszystkich lat użytkowania konta) moich znajomych i widzę, że przy każdym nazwisku widnieje data przyjęcia go do grona znajomych, a przy niektórych – także usunięcia, zablokowania czy wyciszenia, robi mi się nieco mniej sympatycznie. Bo co prawda ja to wszystko wiem, ale – przecież poza mną wie też ktoś jeszcze.  Gdy wchodzę do katalogu „Messenger”, są tam wszystkie wiadomości, jakie kiedykolwiek dostałam i kiedykolwiek napisałam. Każdy emotikon. Każde wyznanie. Każde przekleństwo. Z datą, godziną, czasem też – z lokalizacją. Odkrywam także te wiadomości, które trafiają do katalogu „Inne” i z tego powodu części z nich nigdy nie widziałam. W sumie – pewnie tysiące postów. Tak, wiem, wszyscy w branży social media wiedzą – Messenger przechowuje historię rozmów, więc nic dziwnego, że można je wszystkie zobaczyć w kopii swoich danych. Ale zobaczenie ich wszystkich razem daje natychmiastowy pogląd na to, jak dużo jest tych danych. Jak wiele informacji na swój własny temat przekazujemy Facebookowi. (Ps. Jeśli do tej pory nie zastanawiałeś się nad tym, że FB archiwizuje treść Twoich wiadomości z Meesengera – nie martw się, nie świadczy to źle o poziomie Twojej ogólnej wiedzy Po prostu nie musiałeś się nad tym zastanawiać, a FB – umówmy się – niespecjalnie zależało, byś miał tego głęboką świadomość.)

 

Google i nagrania rozmów telefonicznych

Podobne uczucie towarzyszyło mi, gdy sprawdziłam, co zapisuje na mój temat Google, wykorzystując fakt, że mam konto na Gmailu, na które jestem zalogowana w swoim smartfonie. Wiecie doskonale, że do uruchomienia części funkcjonalności w systemie Android trzeba mieć konto na Gmailu. Google ułatwia nam życie, ale też zbiera dane. Chociażby historię wszystkich odwiedzonych przez nas stron internetowych – doskonałe informacje do targetowania reklam. Warto wiedzieć, że jeśli choć raz wykorzystaliśmy funkcję głosowego wybierania  w swoim telefonie, Google nagrywa również fragmenty naszych rozmów telefonicznych. I gromadzi, gromadzi, gromadzi… Chcesz sam to sprawdzić? Nic prostszego. Wystarczy wejść na stronę history.google.com i zalogować się na swoją pocztę Gmail.  

 

System ochrony danych – niezbędny!

Uważam, że każdy powinien sprawdzić, jakie dane gromadzą o nas ci internetowi giganci. Zwłaszcza powinny to zrobić osoby odpowiadające za stanowienie prawa – na poziomie polskim i europejskim. Bo chyba dopiero zobaczenie na własne oczy ogromu zgromadzonych danych na swój temat pozwoli wielu osobom zrozumieć, jak istotne jest zbudowanie perfekcyjnie działającego systemu ochrony tych danych. Bo problem tak naprawdę nie leży w tym, że Facebook i Google zbierają nasze dane – w sumie wszyscy o tym doskonale wiemy. Problem leży w tym, komu te dane udostępniają i na jakich zasadach. Po rewelacjach dotyczących Cambridge Analytica, która zgromadziła 50 milionów wyników dotyczących setek tysięcy Amerykanów wiadomo, że te dane wychodzą poza FB i jego pracowników. Że analizują je nie tylko Facebookowe czy Googlowskie algorytmy, ale też – właśnie, czyje jeszcze? Kto jeszcze może odczytać nasze niby prywatne wiadomości na Messengerze? Kto ma dostęp do plików z fragmentami naszych telefonicznych rozmów? Mamy prawo to wiedzieć!

Żeby skutecznie domagać się egzekwowanie tego prawa, zrób dziś pierwszy krok. Ściągnij kopię swoich danych z Facebooka. I przeczytaj, co wie o Tobie Facebook. Zajrzyj na stronę Google – i sprawdź, jakie fragmenty Twoich rozmów przechowuje. Świadomość całego mechanizmu to podstawa do tego, by go zmienić.

Ps. Szanowni czytający to eksperci od social media – to nie jest tekst adresowany do Was. Wy oczywiście wiecie wszystko na temat gromadzenia danych przez Facebooka, Google i innych. Wiecie o tym także dlatego, że z tych danych korzystacie – targetując reklamy, personalizując przekazy, tworząc podobne grupy odbiorców do importowanych list klientów, zbierając dane przez reklamy kontaktowe etc. Wiecie więc – i doskonale. Ale zapewniam – nie wszyscy użytkownicy FB o tym wiedzą. Nie wszyscy mają świadomość, jaka jest skala gromadzonych danych oraz jakie dane są gromadzone. A ja uważam, że mają prawo wiedzieć. Nie  po to, by rezygnować z social media, tylko po to, by być ich świadomym użytkownikiem i nie ulegać manipulacji.

 

 

 

 

 

Czego naprawdę boi się PiS?

Ostatnie tygodnie mijają nam na wysłuchiwaniu z niedowierzaniem kolejnych wypowiedzi najwyższych polskich polityków. Prezydent Duda zestawiający Unię Europejską i zabory. Premier Morawiecki podczas oficjalnego wystąpienia opowiadający, jak wspaniale mieli Żydzi w Polsce za Stefana Batorego – lepiej niż za obecnej władzy, bo mogli handlować podczas świąt kościelnych, a teraz nie mogą. Prezydent, który podpisuje umowę o IPN, a potem stwierdza, że źle się stało, iż taka ustawa jednak weszła w życie. Premier podkreślający, że Polacy powinni być dumni z marca`68, prezydent, który za ten sam marzec przeprasza. Niespójność, chaos i pogubienie – tylko tak można opisać te przekazy.

Ale ten chaos przestaje dziwić, gdy zajrzymy za kurtynę prawicowego spektaklu politycznego i przyjrzymy się temu, co się dzieje w kulisach. Otóż, co może zadziwić mainstream, nie ma tam już zespołu aktorskiego grającego jedno przedstawienie. Za kulisami szuka swego miejsca przynajmniej kilka grup aktorskich, z których każda gra własny spektakl i usiłuje nim zainteresować widzów. Zjednoczona prawica to coraz bardziej mit niż rzeczywistość. Nie widać tego jeszcze w sondażach, bo część wyborców popierających PiS na razie nie ma gdzie odpłynąć, socjologom wciąż więc deklarują poparcie Prawa i Sprawiedliwości. To jednak może niedługo się zmienić. I właśnie tego najbardziej obawia się PiS.

 

Radykalni odpływają na prawo

Na tym wewnętrznym podziale prawicy nie skorzysta opozycja, nie będzie także sondażowych wzrostów lewicy. To, co się dzieje za kulisami, to odpływ dotychczasowych aktorów drugoplanowych jeszcze bardziej na prawo. Od PiS-u powoli, ale systematycznie, odłączają się najbardziej radykalni wyborcy o nacjonalistycznym światopoglądzie. Ten problem nie narodził się teraz, to długotrwały proces, który jednak mocno nasilił kryzys związany z ustawą o IPN. Ale to on jest powodem chaosu w przekazach PiS-u i niespójności w zachowaniach najwyższych polityków – z jednej strony usiłują oni bowiem rozwiązać kryzysy na forum międzynarodowym, z drugiej – zapanować nad kryzysem wewnętrznym.

Zdaję sobie sprawę z tego, że informacje o kryzysie „jednościowym” na prawicy jeszcze nie przeniknęły do mainstreamowych mediów. Kryzysu po prostu na zewnątrz nie widać. Ale jest on bardzo wyraźny w mediach społecznościowych – wszędzie tam, gdzie sieciowo spotykają się zwolennicy prawicy.

„Kwestia żydowska” wyzwoliła tlące się już wcześniej zapotrzebowanie nacjonalistów na znacznie mocniejsze działania niż te, które podejmuje PiS. Ale zaczęło się w styczniu – od reakcji polityków PiS na reportaż TVN 24 o neonazistach. Ich krytyczne opinie spotkały się z fatalnym odbiorem w organizacjach prawicowych – ONR zaczął głośno wspominać o konieczności założenia własnej partii. Temat jednak szybko przycichł, a sami nacjonaliści zaczęli przekonywać, że nie mają nic wspólnego z neonazistami. Potem jednak przyszła ustawa o IPN, gwałtowna reakcja Izraela i Stanów Zjednoczonych – i wtedy politycy PiS podjęli próby wyciszenia międzynarodowego konfliktu. O szczegółach nie mówiono zbyt szeroko. Ale w mediach, zwłaszcza radykalnie prawicowych, wychwytywano każdą informację na temat spotkań polsko-izraelskich, planowanych zmian ustawy, cytowano każdą wypowiedź na ten temat, m.in. o tym, że ustawa będzie martwa, bo prokuratura nie będzie ścigać na jej podstawie albo że w Polsce ma powstać muzeum chasydyzmu.

 

„Polską znowu rządzą Żydzi”

Wystarczyło kilka dni, by na prawicowych kontach, fanpage`ach i grupach na FB i TT pojawiły się memy  uderzające w prezydenta Andrzeja Dudę, posty zarzucające (cytuję) premierowi Morawieckiemu, że jest „bankierem, czyli – wiadomo – Żydem”, że „Polską znowu rządzą Żydzi”, a „dobra zmiana służy światowej żydowskiej mafii”.

Takich postów na Facebooku są dziś setki – i mimo że ustawa o IPN nie jest już dziś głównym tematem w mediach, w sieci ciągle wrze. Ostre głosy antyPiS pojawiają się także na tych kontach, które wcześniej jednoznacznie popierały Andrzeja Dudę i PiS (jednocześnie cały czas trwa tam intensywne oskarżanie opozycji, ale to akurat prawicowy standard). Tryumfy święci Stanisław Michalkiewicz i jego antysemickie – a teraz też antyPiS-owskie wypowiedz: filmy video z nagraniami Michalkiewicza rozchodzą się w sieci błyskawicznie.

Od razu zaznaczam – nie dotyczy to wszystkich zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. PiS wciąż ma wierny elektorat, który jest gotów za swoją partię walczyć do ostatniej kropli krwi. Część wyborców jednak wyraźnie oczekiwało od rządzących czegoś innego. PiS jest dla nich „za miękki”. To oni powoli odchodzą.

 

Mit zjednoczonej prawicy  za chwilę zniknie

Przyzwyczailiśmy się myśleć, iż PiS popiera cała polska prawica. Ale social media pokazują, że to już przeszłość. Ten mit zjednoczeniowy właśnie przechodzi w niebyt. Jestem przekonana, iż politycy PiS są tego świadomi – mają własne dane, prowadzą rozmowy, muszą to widzieć. Dlatego reagują histerycznie. Do tego w PiS wciąż obowiązuje teza, że da się grać kogo innego w polityce międzynarodowej, a kogo innego – wewnątrz kraju. Stąd chaos w przekazach, niespójności i błędy. Dlatego też wypowiedzi premiera czy prezydenta na użytek wewnętrzny są tak radykalne – mają trafiać właśnie do radykałów, uspokajać nastroje, pokazać, że PiS jest twardy, więc wciąż powinien być  pierwszym – i jedynym możliwym – wyborem każdego prawicowca.

To coraz trudniejsze, bo patrząc z prawicowej perspektywy, PiS nieuchronnie przesuwa się do centrum. To nie jest jego wybór, tylko determinanta czasu i sytuacji – z jednej strony PiS jest odsuwany od „prawej ściany” przez środowiska nacjonalistyczne (które żądają znaczniej bardziej radykalnej prawicy), z drugiej – na kierunek centrowy mocno naciskają partnerzy zewnętrzni. A bardziej centrowy, czyli de facto klasycznie prawicowo-konserwatywny PiS to koszmar Jarosława Kaczyńskiego – bo wtedy jego partia pozostaje wyłącznie przy swoim elektoracie, który nie gwarantuje dalszych zwycięstw wyborczych

 

Czy to może być płatna akcja?

Oczywiście warto się zastanawiać, czy to, co się dzieje w mediach społecznościowych, nie jest efektem jakiejś komercyjnej akcji lub akcji sterowanej z zewnątrz. W tym przypadku nie ma to jednak większego znaczenia – nawet gdyby to była płatna akcja rozpowszechniania treści antyPiS, dziś szerzy się ona na wyjątkowo podatnym gruncie. To nie boty czy fake`owe konta odpowiadają za wysoki poziom zaangażowania w tego typu treści – nawet jeśli to właśnie one „dorzucają do pieca”, produkując np. memy. Grupa Polaków o nacjonalistycznych poglądach jest rzeczywiście bardzo aktywna i zaangażowana – na razie przede wszystkim w sieci, choć wszyscy wiemy, że i w realu radzą sobie nieźle. Czy takich ludzi jest w Polsce dużo, czy to tylko nadmierna reprezentacja w social media? Nie wiemy, nikt tego dotychczas nie zbadał (a przynajmniej ja nie dotarłam do takich badań – jeśli są, będę wdzięczna za informację). W badaniach preferencji politycznych sprawdza się poziom poparcia dla partii, a nacjonaliści dziś swojej partii nie mają. Nawet Ruch Narodowy wyraźnie stracił na znaczeniu i radykałowie coraz rzadziej się z nim identyfikują. W sieci RN wyraźnie przegrywa z ONR-em, choć na razie nie ma organizacji, która odpowiadałaby większości nacjonalistów.

Jeśli ktoś się zastanawia, dlaczego rozpadu prawicy i przesunięć elektoratów nie widać dziś w sondażach – wyjaśniam: spadki poparcia dla PiS są widoczne, ale tak jak napisałam wcześniej, nie ma dziś ugrupowania, które mogłoby przejąć wyborców niezadowolonych ze „zbyt miękkiego PiS-u”. W sondażach ci wyborcy pozostają więc albo w grupie niezdecydowanych, albo nadal opowiadają się za PiS-em, bo nie mają alternatywy. Czy taka alternatywa powstanie? O tym, co można na ten temat wnioskować z analizy mediów społecznościowych, napiszę w następnym tekście.

PiS reaguje chaotycznie, bo spełnia się jego najczarniejszy scenariusz. Okazuje się, że to nie opozycja jest dziś dla niego największym zagrożeniem – tego wroga mają od dawna rozpoznanego. Koszmarem rządzących stają się natomiast radykałowie – niekontrolowalni, niezadowoleni i żądający znacznie więcej nacjonalizmu niż reprezentuje PiS. Hm, boję się to napisać… Ale może się okazać, że zatęsknimy za PiS-em.

 

UPDATE: DLA POTRZEBUJĄCYCH DANYCH ANALITYCZNYCH:

Przeanalizowałam ok. 300 kont na FB, 250 na Twitterze, ponad 60 grup otwartych na FB. Analizowałam content w okresie styczeń – marzec 2018, stosując do niego m.in analizę porównawczą, także w zestawieniu ilościowym (przy tych danych, przy których jest to możliwe) oraz czasowym (porównując content do treści wcześniejszych, aż do – w uzasadnionych przypadkach – 2015 r.). W powyższym tekście opisuję jednak określone zjawisko społeczne, dlatego nie koncentruję się na danych ilościowych, tylko na wnioskach wynikających z analizy contentu.

Czy rosyjskie boty obserwowały polskich polityków?

Czy rosyjskie boty obserwowały polskich polityków i dziennikarzy? Czy właśnie ze względu na rosyjskie powiązania tysiące kont w ciągu dwóch dni lutego zniknęły z Twittera? To bardzo prawdopodobne. Wszystko wydarzyło się w weekend, między 2 a 4 lutego.

19 stycznia. Twitter informuje, że zidentyfikował ponad 50 tysięcy zautomatyzowanych kont (botów), które w okresie wyborów prezydenckich w USA działały w powiązaniu z Rosją.

29 i 31 stycznia Twitter aktualizuje swoją informację, dodając szczegóły.  Zapewnia, że zidentyfikowane konta już nie istnieją.  Z informacji można wnioskować, że operacja związana z usuwaniem botów na Twitterze trwała przez wiele dni i być może trwa nadal.

Weekend między 2 a 4 lutego. Niektórzy polscy politycy i dziennikarze mogą zaobserwować nagły, duży spadek liczby swoich followersów. To samo dzieje się na kontach ukraińskich polityków. Zaledwie w ciągu dwóch dnia znika od kilku do kilkunastu tysięcy obserwujących. Radosław Sikorski 5 lutego ma o 13 tysięcy followersów mniej niż 2 lutego. Prezydent Andrzej Duda – 3 tysiące mniej. Donald Tusk – 10 tysięcy mniej. 

 

Followersi Radosława Sikorskiego:

 

Followersi Donalda Tuska:

 

Followersi Andrzeja Dudy:

 

Ten nagły spadek liczby obserwujących dotyczy tych polskich polityków, o których pisałam w listopadzie 2017  informując (na przykładzie konta Radosława Sikorskiego) o znaczącym i bardzo szybkim przyroście botów na polskim TT. Liczna grupa nowo założonych zautomatyzowanych kont obserwowała tylko kilku polskich polityków: Donalda Tuska, prezydenta Andrzeja Dudę i Radosława Sikorskiego, niektóre także Beatę Szydło, poza tym także Tomasza Lisa i TVN24 oraz konta polityków ukraińskich i amerykańskich.

Obserwowana przez mnie farma „światowych” botów była uśpiona, konta nie wykazywały żadnej aktywności, natomiast ich przyrost był znaczący – u Radosława Sikorskiego pojawiało się wówczas ok. 700 nowych followersów dziennie. Prawdopodobnie ich twórcy chcieli je wykorzystać do rozpowszechniania informacji związanych z polityką światową – świadczy o tym dobór obserwowanych na TT kont. I to właśnie na tych polskich kontach – ale tylko na tych –  między 2 a 4 lutego masowo znikali followersi.

Konto TVN24 przestało obserwować 11 tysięcy followersów, prawie tyle samo – Tomasza Lisa.

Followersi TVN24:

 

Followersi Tomasza Lisa:

 

Mniejszy spadek odnotowała Beata Szydło – o 1 tys. followersów. U innych polskich polityków, który „światowe boty” z listopada nie obserwowały, np. u Grzegorza Schetyny (wykres z prawej) czy premiera Morawieckiego (wykres z lewej) w ostatnim miesiącu nie widać żadnych spadków.

 

Ogromne zmiany widać natomiast na kontach ukraińskich – czyli będących w polu zainteresowań opisywanej farmy zautomatyzowanych kont. Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko 2 lutego miał 1 330 000 followersów, a 4 lutego – o 75 tysięcy mniej!

 

Liczba obserwujących konto parlamentu ukraińskiego (Verchovna Rada Ukrainy) w tym samym czasie spadła o 9 tysięcy.

 

Sprawdziłam w swoich materiałach, czy boty, które zaobserwowałam w listopadzie wśród followersów Radosława Sikorskiego, zniknęły z TT. Otóż nie ma tych kont, które miały zagraniczne nazwy użytkowników. Konta z polskimi nazwami pozostały.

 

Co się stało w pierwszy lutowy weekend? Możliwości są dwie: albo Twitter usunął konta, które uznał za podejrzane – a pamiętajmy, że obecnie Twitter usuwa konta zautomatyzowane, które ocenia jako powiązane z Rosją.  Albo twórca botów postanowił sam je usunąć, by nie wpadły w oko pracownikom Twittera. Co także może świadczyć (choć nie musi) o powiązaniu tych kont z Rosją – bo to właśnie te są dziś na celowniku TT. Każda z tych opcji pokazuje, że polska scena polityczna nie jest oderwana od wojny dezinformacyjnej, prowadzonej przez rosyjskie fabryki trolli na całym świecie. Nasi politycy i osoby wpływowe (influencerzy) znajdują się w tej przestrzeni oddziaływania tak samo jak politycy USA, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji czy Ukrainy. Wojna w sieci trwa.

Ps. Jak widać na wykresach, po spadku liczby obserwujących na tych samych kontach bardzo szybko pojawili się nowi. Jak wynika z analizy, wiele z nich to znów zautomatyzowane konta, tym razem założone w lutym 2018 r.

 

 

Słowniczek:

 BOTY – zautomatyzowane konta, tworzone za pomocą programu komputerowego, których aktywność w social media zależy od wcześniej zaprogramowanych reguł.

Rosyjska propaganda coraz silniej obecna w polskiej sieci

Boty, Big Data, mikrotargeting, oddziaływanie za pośrednictwem grup w social media – te narzędzia sieciowe ma w 2018 r. wykorzystywać rosyjska propaganda w Polsce, by wpływać na Polaków. Jej celem będzie … wpływanie na sposób myślenia Polaków. Jesteśmy na celowniku Rosjan (choć nie tylko my) i nie ma co się spodziewać, że ten problem sam zniknie.

Diagnozę działań rosyjskiej propagandy w 2018 r. w polskiej przestrzeni informacyjnej przedstawił właśnie Kamil Basaj, kierownik projektu badań i monitoringu polskojęzycznego środowiska informacyjnego w cyberprzestrzeni INFOOPS Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń. Raport jest na tyle ciekawy, że warto przyjrzeć mu się bliżej.

Do czego przekonują nas Rosjanie?

Analityk w swoim raporcie zaprezentował m.in. analizę rosyjskich narracji, które były obecne w polskiej sferze informacyjnej w 2017 r. Okazuje się, że najwięcej wysiłku Rosjanie poświęcili niszczeniu pozytywnego obraz polityki zagranicznej USA i NATO. W negatywnym świetle przedstawiano także Unię Europejską i Ukrainę. Próbowano również wykazać, że Polacy oczekują poprawy relacji między Polską a Rosją. Część narracji dotyczyła oczywiście bezpośrednio naszego kraju – negatywnie opowiadano o wizerunku Polski, jej zdolnościach obronnych i sposobie funkcjonowania instytucji państwowych. Budowano też negatywny obraz uchodźców i imigrantów.

Niestety w raporcie brakuje metodologii zbierania tych danych oraz informacji o obiektach poddanych analizie. Żałuję – można by było bliżej przyjrzeć się ich działalności. Niektóre portale informacyjne w sposób oczywisty związane są z rosyjską propagandą – np. Sputnik Polska – ale o zależnościach wielu innych portali/stron/profili przeciętny odbiorca nie wie. Ważne pytanie dotyczy także tego, jak duży zasięg mają propagandowe zewnętrzne treści – czy rozchodzą się w Polsce szeroko, czy są tylko ułamkiem polskiej sfery informacyjnej.

Basaj nie zdradza swojej metodologii, ale podkreśla, że rosyjskie narracje bywają ze sobą sprzeczne, co w niczym nie przeszkadza ich autorom. Sprzeczność dotyczy bowiem tematów bieżących, ale w długoterminowej perspektywie każda narracja pomaga Rosjanom dążyć do celu – a jest nim, wg Basaja, nie tylko destabilizacja sytuacji wewnętrznej czy polaryzacja nastrojów społecznych, ale przede wszystkim wpływanie na sposób myślenia Polaków. Jeśli Rosjanom uda się oddziaływać na to, co o ważnych (z perspektywy Rosjan) tematach pomyśli odpowiednia liczba polskich obywateli – będą mieli bezpośredni wpływ na to, co się dzieje w państwie. Bez wojsk, wojen, kosztownej broni. Wystarczy sieć. A w niej – media społecznościowe.

Rosyjska dezinformacja możliwa dzięki bańkom informacyjnym

Jak wynika z analizy, Rosjanie perfekcyjnie wykorzystują nie tylko najnowsze narzędzia internetowe, ale też społeczne mechanizmy sieciowe. Korzystają m.in. z tego, że w mediach społecznościowych skutecznie zamykamy się w bańkach informacyjnych – czyli przestrzeniach, do których docierają jedynie wybrane przez nas informacje, zgodne z naszymi poglądami, ponieważ wcześniej przez swoją aktywność wskazaliśmy, z których kanałów informacyjnych będziemy korzystać, a z których nie.

Pozwólcie, że wyjaśnię: mechanizm działania baniek informacyjnych sprawia, że nie docierają do nas przekazy z innych środowisk – nie wiemy więc, co się dzieje w przestrzeniach funkcjonujących równolegle do naszej. Ba, często nie zdajemy sobie sprawy z istnienia takich przestrzeni! Łatwo to wykorzystać do manipulacji i dezinformacji – np. fałszywy news „wpuszczany” do jednego środowiska nie może zostać szybko zdementowany, bo dementi wymagałoby dotarcia newsa do innej grupy niż ta, w której news jest rozpowszechniany. Środowisko wierzy więc w fake`a, bo nie ma jak dotrzeć do prawdy. Często też nie jest tą prawdą zainteresowane, uznając za właściwe te informacje, w które po prostu chce wierzyć. Ten mechanizm Rosjanie wykorzystują coraz intensywniej.

Przy rosnących podziałach w społeczeństwie bardzo łatwo jest zaobserwować stałe nawyki użytkowników social media, określić ich bańki informacyjne, dotrzeć do nich przez grupy, w których się udzielają, czy fanpage`e, na których najczęściej reagują. Big Data, czyli duże zbiory danych analizowane przez algorytmy komputerów, pozwalają z tych informacji budować indywidualne profile użytkowników – i oddziaływać bezpośrednio na konkretne osoby. To jest właśnie mikrotargeting. Głośno było o jego wykorzystaniu podczas kampanii ws. Brexitu w Wielkiej Brytanii oraz podczas kampanii prezydenckiej w USA. Rosjanie, wg analizy Basaja, również z niego korzystają – także w Polsce.

 

Konta botowe – będzie ich coraz więcej

Basaj przewiduje także dalszy rozwój zautomatyzowanych kont, sterowanych przez boty (programy), które dają możliwość bardzo szybkiego rozpowszechniania treści w social media, oraz szybkiego korygowania tych treści tak, by dopasować je do zmieniającej się rzeczywistości mediów społecznościowych.

Jednocześnie ekspert zwraca uwagę, że treści rozpowszechnianie w sieci przez mikrotargeting rzadko są wyłapywane przez oficjalne wyszukiwarki, co sprawia, że trudniej wykryć podejmowane działania propagandowe.

Reasumując – wg Basaja jesteśmy na celowniku Rosjan i tak na pewno będzie przez najbliższe dwa lata, bo to lata wyborcze w Polsce.  Wojna informacyjna jest wojną tanią i wyjątkowo skuteczną, choć wymaga długoterminowych działań. I te działania są prowadzone.

Nie mamy informacji, ile kont botowych funkcjonuje dziś np. na polskim Twitterze. Duże wrażenie robią jednak informacje podane kilka dni temu przez Twittera na temat USA – wykryto właśnie 50 tys. automatycznych kont zarządzanych przez rosyjskie boty, rozpowszechniających treści przed wyborami prezydenckimi w USA. Oraz 4 tys. kont prowadzonych przez rosyjskich trolli. Ich przekazy dotarły do ponad 670 tys. Amerykanów.

 

Boty na polskim Twitterze – działają!

Na polskim Twitterze konta automatyczne, tworzone przez boty, także powstają w ogromnych ilościach. Z moich analiz wynika, że tylko w listopadzie 2017 r. powstało ich ok. 10 tysięcy – wszystkie obserwują profile szerokiej czołówki polskiej sceny politycznej. Do dziś są nieaktywne – ale istnieją. Kolejne tysiące kont zarządzanych przez boty pojawiły się w grudniu – te z kolei obserwowały wąską grupę polskich polityków oraz kilkudziesięciu polityków światowych, w tym z USA, instytucji UE i z Ukrainy. Jeśli weźmiemy pod uwagę tematykę rosyjskiej narracji w Polsce, wskazaną przez Basaja – obserwowane konta pokrywają się z obszarami zainteresowań rosyjskiej propagandy. Na tym nie koniec. Kolejny, choć nie tak liczny wysyp kont botowych zauważyłam w styczniu, zaraz po zmianie na stanowisku ministra obrony narodowej i odwołaniu Antoniego Macierewicza. Konta te m.in. rozpowszechniały link do petycji w obronie A. Macierewicza – petycji, która w założeniu była ironią i kpiną ze zwolenników polityka, ale została rozpowszechniona jako prawdziwy i poważny dokument.   Kilka dni temu na liczne nowe Twitterowe konta zwróciła uwagę była minister cyfryzacji Anna Strężyńska – w bardzo krótkim czasie jej profil na TT zaczęło obserwować ok. 200 zautomatyzowanych kont. One także pozostają na razie nieaktywne.

Trudno ocenić, które z botowych profili to efekt wewnętrznych działań różnych środowisk politycznych, a które wynikają z aktywności zewnętrznej. Na pewno mamy do czynienia i z jednymi, i z drugimi, wszak Rosjanie systematycznie zwiększają swoją aktywność w polskiej sferze informacyjnej – i będą to robić dalej.

 

Kto bronił ministra Macierewicza? Dezinformacja na polskim Twitterze – akcja 2

Polski mistrz dezinformacji objawił się na Twitterze. Pod utworzoną przez niego, kpiąco-ironiczną z jego punktu widzenia petycją w obronie Antoniego Macierewicza podpisało się ponad 9 tysięcy osób. Autor chyba nie przewidział, że w jego apel tak gremialnie uwierzą zwolennicy polityka. Niezależnie od intencji jego petycja zamieniła się w wielką polską sieciową dezinformację – i jako taka przejdzie do klasyki polskich mediów społecznościowych.

9 stycznia premier Mateusz Morawiecki ogłasza zmiany w rządzie. Jednym z najgorętszych tematów natychmiast robi się dymisja ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. Ten polityk ma tak wielu zwolenników, że decyzja premiera wyraźnie oburza część elektoratu partii rządzącej.  Popierający Macierewicza od końca listopada podpisywali petycję w jego obronie na portalu Niezalezna.pl, jest tam ponad 16 tysięcy podpisów. Ale 9 stycznia sytuacja zmienia się na gorszą – minister traci stanowisko. Prawicowy elektorat wrze. Jak wynika z danych udostępnianych przez portal Polityka w sieci, liczba  wzmianek na temat Macierewicza na Twitterze tego dnia rośnie w szalony sposób, ostatecznie osiągając prawie 16 tysięcy.

mac11

09.01.2018, 19.37: „A gdyby tak rzucić prawym kochanym petycję…”

Wieczorem tego dnia jeden z użytkowników polskiego Twittera, używający nicka @Napalony Wikary, wpada na pomysł, by na jednym z portali zbierających podpisy pod petycjami online założyć petycję w obronie Antoniego Macierewicza. Pisze o tym o godz. 19.37 jako o żarcie, kpinie.

mac9

Kilka minut po 20-tej petycja już jest. Zaczyna się od słów: „Żądamy przywrócenia Antoniego Macierewicza na stanowisko Ministra Obrony.” Autorem petycji jest anonimowy Bartosz Z.  I jak się okazuje, trafia swoim pomysłem w sam środek rozgrzanego do czerwoności kotła.

@Napalony Wikary o 20.09 tweetem informuje o założeniu petycji, używając przy tym hashtagów charakterystycznych dla użytkowników Twittera, którzy popierają partię rządzącą:  #DrugaZmiana oraz #Prawi. W następnym wpisie zawiadamia o petycji kilku prawicowych dziennikarzy i portali informacyjnych oraz prawicowych użytkowników Twittera z dużymi zasięgami postów.

mac10

 

09.01.2018 między 20.09 a 21.12: tweet zaczyna się rozchodzić

Od początku większość odbiorców w petycji nie widzi żartu ani fake`a, tylko prawdziwą obywatelską reakcję na decyzję podjętą przez premiera. Co ciekawe, w takim jej odbiorze nie przeszkadzają nawet mocne polityczne sformułowania w treści petycji, które ustawiają prawicowy elektorat przeciwko rządzącym: „Niestety, polityczne intrygi części obozu „dobrej zmiany” oraz środowisk dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych najpierw doprowadziły do kampanii zohydzającej postać Antoniego Macierewicza, a następnie do jego odwołania z piastowanego stanowiska Ministra Obrony Narodowej. W związku z powyższym my, wyborcy Prawa i Sprawiedliwości oraz wielu innych środowisk patriotycznych, zwracamy się z apelem do Pana Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego, Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy, Pana Prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego o przerwanie antypolskiego chocholego tańca i przywrócenie Antoniego Macierewicza na zajmowane uprzednio stanowisko.”

Jak twierdzi pomysłodawca apelu, on chciał „strollować prawych kochanych, ale wyszło jak wyszło”.

mac13

 

09.01.2018, 21.12: Petycję z Twittera uwiarygadniają media

Dezinformacja od pierwszej chwili udaje się perfekcyjnie. Już o godz. 21.12 artykuł o petycji zamieszcza bardzo szacowne medium – dziennik „Rzeczpospolita”.  Petycja ma wówczas zebranych zaledwie kilkanaście podpisów, ale informacja idzie w świat.

mac12

Tuż po godz. 22-giej „Rzeczpospolita” aktualizuje tekst dodając, że petycja ma charakter prześmiewczy, jednak informację o zbiórce podpisów podają kolejne media. Najpierw Wirtualna Polska i Niezależna.pl. Następnego dnia rano – Dorzeczy.pl, Wolnosc24.pl, NaTemat.pl, Wprost.pl, Radio Zet, Kresy.pl, a nawet Radio Maryja. Niektóre informują (często na końcu tekstu) o prześmiewczym wg jej autora charakterze petycji, inne nie.

mac_media

10 stycznia od rana rusza lawina. Petycja rozchodzi się błyskawicznie w mediach społecznościowych. Do jej podpisywania zachęcają się użytkownicy Facebooka w wielu prawicowych grupach, np. „Polska zawsze niepodległa” (12 tys. członków). Na Twitterze o petycji informują znane, influencerskie prawicowe konta oraz media.

 

10.01.2018 po południu:  anonimowe konta rozpowszechniają link na Twitterze

10 stycznia po południu na TT obserwuję wysoką aktywność nowych, anonimowych kont – albo właśnie założonych, albo istniejących od niedawna, mało aktywnych – które udostępniają link do petycji. Wygląda to na czyjeś zaplanowane działanie – nowe konta powstają dziesiątkami, w ciągu kilku godzin.  Portal udostępniający petycję daje możliwość automatycznego udostępnienia linku do niej w mediach społecznościowych – jak wynika z informacji na portalu, do 14 stycznia z możliwości udostępnienia tego linku na Twitterze skorzystano 765 razy.  Można to jednak zrobić tylko posiadając konto na TT. Dziesiątki nowych – zawsze anonimowych – kont w tym medium społecznościowym powstaje więc tylko po to, by ten link rozpowszechniać.  Kto realizuję tę akcję – nie wiadomo.

mac16

Na Facebooku udostępnienie linka bezpośrednio ze strony z petycją jest znacząco większe – zrobiono tak 4074 razy. E-mailowo link przesłano 898 razy (dane z 14.01 godz. 19.00).

 

10.01.2018 późne popołudnie:  „Zorganizował ją lewak w celu wyłudzenia danych!”

Jednocześnie na Twitterze część użytkowników dementuje informację, jakoby petycja rzeczywiście miała być wysłana do premiera i w ogóle – że powstała „na poważnie”. Dementi podają najczęściej followersi @Napalony Wikary, on sam na swoim koncie pokazuje kolejne tweety osób, które uwierzyły w wiarygodność petycji. Przez większość dnia informacja, iż petycja była żartem, nie przebija się jednak do zwolenników ministra Macierewicza. Dochodzi do tego dopiero późnym po południem. Wtedy pojawia się informacja, że „Lewak @Napalony Wikary utworzył petycję po to, aby zbierać nazwiska i adresy osób z prawej strony”. Ten wątek powtarza się wielokrotnie – petycja to prowokacja stworzona po to, żeby zebrać maile osób popierających prawicę.

 

14.01.2018 wieczorem: 9150 podpisów pod petycją

Informacja o zbieraniu maili „przez lewaka” sprawia, że masowa akcja linkowania do petycji wygasa, ta jest jednak ciągle podpisywana. 10 stycznia liczba podpisów przekracza 4,5 tysiąca, 12 stycznia jest pod nią ok. 7 tysięcy podpisów, 14 stycznia wieczorem – 9150 i ciągle rośnie. Choć oczywiście w niedzielę wzrost jest dużo wolniejszy niż w poprzednich dniach. Nie do wszystkich użytkowników sieci dotarła więc informacja, że petycja jest  dezinformacją, fake`em.

petycja3

 

Podsumujmy:

Ponad 9 tysięcy osób uwierzyło w petycję do tego stopnia, że złożyło pod nią swój podpis i podało dane. Nie mam dostępu do listy, ale można założyć (oceniając np. akcję tworzenia nowych kont na TT), że część z tych podpisów jest fałszywa, nie należy do osób rzeczywiście istniejących. Jak duża – nie wiadomo. Na pewno jednak podpisało się pod nią także wielu autentycznych zwolenników Antoniego Macierewicza – mimo że petycja była sygnowana przez anonimowego autora. Jej wiarygodność zbudowały jednak przekazy medialne.

Po ujawnieniu, iż petycja była fake`em, część  mediów usunęła informacje o niej ze swoich stron (np. Radio Maryja), inne zaktualizowały artykuły.

To kolejny przykład akcji dezinformacyjnej w Polsce – moim zdaniem zupełnie niezamierzonej w tym wymiarze. Miało być dużo śmiechu.  Było dużo powagi i zaangażowania ze strony ludzi, którzy uwierzyli w petycję, oraz poczucia bycia oszukanym, gdy zdementowano „powagę” apelu.

 

Polskie media: szybkość czy prawda?

Opisywałam już w grudniu akcję dezinformacji wymierzoną przeciwko politykom PO i środowisku sędziowskiemu. Tym razem dezinformacja uderzyła w obóz zwolenników PiS-u.  Obie te sytuacje doskonale pokazują po pierwsze mechanizmy rozchodzenia się dezinformacji w sieci, a po drugie – zagrożenie, jakie fałszywe informacje sprawiają dla stabilności nastrojów społecznych. Zwłaszcza gdy rozpowszechniają je wiarygodne (z punktu widzenia odbiorców) media.

Po raz kolejny widać, jak ogromne znaczenie ma sposób sprawdzania informacji przez dziennikarzy – kluczowe jest potwierdzanie danych z różnych źródeł, opieranie się wyłącznie na wiarygodnych informatorach – i dawanie sobie czasu na sprawdzenie, czy news jest prawdziwy oraz o co w nim naprawdę chodzi. Jeśli tweet z newsem pojawia się na Twitterze o godz. 20.09, a już o godz. 21.12 artykuł na ten temat na swoim portalu ma „Rzeczpospolita” – tzn. że autor tekstu nie miał czasu na zebranie dodatkowych danych poza przeczytaniem tweeta i petycji oraz napisaniem newsa. To nie wina autora – system obiegu informacji, w którym dziś funkcjonujemy, wymusza na mediach działanie: „poinformuj o tym jak najszybciej, potem poprawimy”.  Każde medium chce być szybsze od konkurencji. To sprawia, że dezinformacja rozchodzi się w Polsce wyjątkowo szybko i w ciągu kilku godzin nabiera charakteru nawet nie kuli śnieżnej, tylko lawiny.

Dopóki balans między szybkością a prawdą w polskich mediach nie przesunie się na stronę prawdy – każda akcja dezinformacyjna będzie się miała w Polsce doskonale.