TOP 10 polskich fake newsów 2017 roku!

„Fake news” zostało właśnie uznane za Słowo Roku 2017 wg autorów słownika Collins Dictionary.  Jak policzono, użycie tego zwrotu wzrosło w ostatnich miesiącach aż o 365 procent. Postanowiłam sprawdzić i przypomnieć, czym żyliśmy w 2017 roku w Polsce, jakie fake newsy zrobiły największą „karierę” i były najszerzej komentowane przez Polaków.  Zapraszam do subiektywnego przeglądu najbardziej wpływowych lub najgłośniejszych fake newsów ostatniego roku!

Zaczynamy od mijsca 10., niech Wasza ciekawość rośnie z każdym kolejnym fake newsem! 🙂

10. W Oceanie Atlantyckim pływa 500-letni rekin polarny – takie informacje pojawiły się w sieci całkiem niedawno, w serwisach na całym świecie. W informacjach podawano, że wiek rekina obliczono na podstawie długości jego ciała i wagi. I choć ten gatunek zwierząt rzeczywiście jest długowieczny (ale nie aż tak!), a naukowcy opublikowali dementi tej informacji, fake news o rekinie wciąż krąży na wielu portalach internetowych.

rekin3

9. Przed nami zima stulecia!
– informowały we wrześniu media. Miało być przeraźliwie zimno, miał nas zasypać śnieg, a mróz trzymać wyjątkowo długo. Jak to wygląda naprawdę, możecie przekonać się sami wyglądając za okno… Fake news był bardzo popularny w polskich mediach, mówiono o nim intensywnie, bo ponoć taką prognozę miała przedstawić NASA. Informację odkłamywały serwisy pogodowe, zwłaszcza portal ems.meteoprognoza.pl, argumentując, że nie ma dziś takich możliwości prognozowania pogody, by we wrześniu przewidzieć, jaka będzie zima. Mimo to informacja o najbardziej mroźnej i śnieżnej zimie stulecia długo krążyła po sieci.

fakenews_zima1

8. Znany vloger Łukasz Jakóbiak w słynnym talk show Ellen DeGeneres! Taką informację opublikował sam Jakóbiak na swoim vlogu, pokazał też zdjęcia z DeGeneres. Kiedy fani zachwycili się sławą vlogera, okazało się, że… wszystko jest mistyfikacją, a Jakóbiak sam odtworzył studio, w którym nagrywany jest talk show, znalazł sobowtóra dziennikarki i… wymyślił całe spotkanie. Wyjaśniał potem, że w ten sposób wizualizował swoje marzenie – ale wielu fanów poczuło się oszukanych i dało temu jednoznaczny wyraz w internecie.

jaku

7. Film o „tajnym” spotkaniu polityków PO i sędziów Trybunału Konstytucyjnego – to fake news z grudnia. Na początku miesiąca nieznane wcześniej nagranie o „tajnym” spotkaniu ujawniła na portalu internetowym Niezależna.pl, na You Tube i na Twitter film wrzucił je nieznany użytkownik (anonimowe konta). Choć film pokazywał, jak uczestnicy całkiem oficjalnego spotkania wychodzą razem z budynku przy ul. Wiejskiej w Warszawie w dniu wysłuchania publicznego organizowanego przez PO, w którym brali udział właśnie sędziowie TK, news o „tajnym” spotkaniu, wypuszczony w dniu kolejnego „protestu sądowego”, szybko zdobył bardzo duże zasięgi w sieci. Następnego dnia mówiono o nim w mediach publicznych, a posłowie PiS domagali się oficjalnych wyjaśnień. Ten fake news jest doskonałym przykładem mechanizmu rozpowszechniania nieprawdziwych (albo nieprawdziwie prezentowanych) informacji. Napisałam o nim szeroką analizę, zapraszam do lektury.

film14

6. „Rząd nie zgadza się, by Sopot przyjął 10 sierot z Aleppo” – czyli wielka burza w lutym 2017 r. Fake news polegał tu na niedokładności podawanych informacji. Prezydent Sopotu rzeczywiście wystąpił do rządu z pytaniem o możliwość sprowadzenia do Polski dzieci z rodzinami z Aleppo, nie podając ich liczby ani innych szczegółów. Rząd odpowiedział, że ze względu na sytuację w Aleppo nie ma możliwości prowadzenia z niego ewakuacji. I się zaczęło ! Po chwili było już wiadomo, że chodzi o 10 sierot, choć nie bardzo wiadomo, skąd się wzięła ta liczba, poza tym od początku mówiono o dzieciach i ich rodzinach –czyli nie o sierotach. Mimo to wielu Polaków poruszyła nieczułość polskiego rządu, a rząd długo tłumaczył, że ta informacja to fake news.

aleppo

5. Wielka fuzja bankowa! W grudniu w newsach gospodarczych pojawiła się informacja, że w 2018 roku dwa polskie banki: PKO BP i Pekao SA zamierzają się połączyć. Informacja ta była najmocniejszym tegorocznym fake newsem gospodarczym i doskonale pokazuje, jak wielkim zagrożeniem dla stabilności gospodarczej każdego kraju mają tego typu fałszywe informacje – i jak łatwo je stworzyć. Ten news na szczęście udało się szybko zdementować, ponieważ oba banki natychmiast zaprzeczyły doniesieniom.

faknews_bank1

4. „Siadaj, Kulson!” Tegoroczne Święto Niepodległości obfitowało w fake newsy ze względu na ogromny poziom emocji wokół obchodów w Warszawie. Jednym z nich była sprawa Kulsona. Najpierw w sieci pojawiło się nagranie podczas interwencji policji 11 listopada. Z nagrania wynikało, że policjant do jednej z kobiet miało powiedzieć „Siadaj, ku…o”. Wywołało to ogromne oburzenie wśród komentatorów. Policja jednak dość szybko zaczęła wyjaśniać, że funkcjonariusz nie użył wulgarnego słowa, tylko słowami „Siadaj, Kulson” zwrócił się do kolegi z oddziału. Ponieważ nikt w to nie uwierzył, policja przedstawiła na konferencji prasowej aspiranta Mateusza K., który potwierdził, że nosi przezwisko „Kulson” i do niego właśnie zwracał się przełożony. Co więcej, część komentatorów w tej sytuacji zaczęła precyzyjnie sprawdzać nagranie, niektórzy doszli do wniosku, że rzeczywiście nie padło wówczas wulgarne słowo. Zdarzały się nawet na Twitterze za podanie nieprawdziwej informacji.

kulson

3. Minister Witold Waszczykowski i tworzenie korytarzy humanitarnych dla uchodźców. W maju w wywiadzie dla „Die Welt” minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski poinformował, że rozważane jest rozpoczęcie wydawania wiz humanitarnych osobom rannym w działaniach wojennych i dzieciom z traumą wojenną. Stwierdził, że MSZ jest w trakcie rozmów z Watykanem, polskim Kościołem i Caritas, sprawdzana jest również liczba szpitalnych łóżek, które mogłyby zostać w Polsce udostępnione. Kiedy sprawa trafiła do polskich mediów, te postanowiły dopytać o szczegóły Kościół i Caritas. I wtedy Caritas zdementowało te informacje. Zaprzeczało także samo Ministerstwo Spraw Zagranicznych (podaję za Oko Press). Korytarze humanitarne do dziś nie powstały, choć temat co jakiś czas wraca, minister więc twierdzi, że wcale nie był to fake news, tylko informacja o rozważanym pomyśle.

waszczykowski

2. Amerykanka Dee Dee szuka Polaka, Wojtka! Film oznaczony jako #POLISH BOY WANTED pojawił się w mediach społecznościowych w marcu i bardzo szybko „rozniósł” się po sieci. Wielu użytkowników uwierzyło, że Amerykanka rzeczywiście zakochała się w Wojtku z Warszawy i postanowiło jej pomóc, udostępniając filmik. W akcję poszukiwania chłopaka włączyły się także ogólnopolskie media – internetowe i tradycyjne. Dopiero gdy filmik osiągnął już milionowe odsłony, okazało się, że jest on… kampanią reklamową firmy Reserved, a poszukiwany Wojtek nie istnieje. Część odbiorców śmiała się z konceptu, ale część poczuła się oburzona i uznała, że została oszukana.

reserved

1. 60 tysięcy nazistów przeszło ulicami Warszawy podczas Marszu Niepodległości, którego hasłem było „Módlmy się za islamski holocaust” – to fake news, który zasługuje na pierwsze miejsce w 2017 roku głównie ze względu na swój zasięg. Fake stworzył tweet byłego rzecznika Hillary Clinton, Jesse Lehricha, który napisał: „60,000 nazistów przeszło ulicami Warszawy. Na banerach: czysta krew, Europa będzie biała, Módlmy się o islamski holocaust”. Dołączył do tweeta zdjęcie z obrzucanego racami placu w Warszawie. Tymczasem napis o islamskim holokauście pochodzi z transparentu sprzed dwóch lat, wywieszonego na wiadukcie w Poznaniu. Hasło tegorocznego Marszu Niepodległości brzmiało natomiast „My chcemy Boga”.  I choć podczas marszu pojawiły się rozmaite hasła, także jednoznacznie rasistowskie, choć brały w nim organizacje radykalnie prawicowe i faszyzujące, nie jest prawdą stwierdzenie, że w marszu wzięło udział 60 tys. nazistów. Ta liczba oraz określenie nazistami wszystkich uczestników marszu to właśnie fake – choć sama informacja o marszu, część haseł oraz zdjęcie są prawdziwe.

 

fake_marsz2

 

Fake newsy to problem narastający na całym świecie. Kiedyś fałszywe plotki potrafiły zniszczyć życie ludziom, ale miały ograniczony zasięg. Dziś jedna fałszywa informacja może wywołać destabilizację na giełdzie albo zamieszki w kraju. Kluczową umiejętnością dla nas wszystkich w najbliższym czasie będzie umiejętność odróżniania wiarygodnych informacji od fake newsów, choćby tych najprostszych. Tworząc ranking chciałam Wam pokazać, jak różnorodne są fałszywe informacje, jak różnymi mechanizmami operują. Pamiętajmy: fake newsy są groźne, dopóki im wierzymy.

Czy roboty nauczą nas moralności?

Jak myślisz: czy roboty mogą być bardziej moralne niż ludzie? Czy świat, w którym maszyny będą wskazywać ludziom, jak powinni się zachować, to nasza przyszłość? Nie, to nie science fiction. Nic nie wymyśliłam!

Dziś świątecznie tekst na trochę inny temat niż zazwyczaj. Choć – tak blisko nowoczesnych technologii, jak tylko się da! Czy maszynę można nauczyć moralności? Czy robotom bojowym, które samodzielnie decydują, kogo zabić, a kogo zostawić przy życiu, da się wbudować moduł etyczny – tak, by podejmując decyzję brały pod uwagę zasady moralne? Takie pytanie to dziś nie science fiction, tylko realny problem, nad którym pracują naukowcy na świecie, także – w Polsce, np. dr Michał Klincewicz z Zakładu Kognitywistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, który o swoich badaniach opowiadał ostatnio podczas spotkania na Uniwersytecie w Białymstoku, w którym brałam udział.

Autonomiczne systemy bojowe, czyli roboty, które samodzielnie i autonomicznie, nie sterowane przez żadnego człowieka, decydują o tym, do kogo strzelać i kogo zabić, są już używane – np. na granicy między Koreą Północną a Południową. Niedługo tego typu roboty będą też służyć marynarce wojennej USA. Używają one algorytmów sztucznej inteligencji do samodzielnego podejmowania decyzji. Ich wprowadzanie wywołało ogromną dyskusję na świecie – kto ponosi odpowiedzialność za decyzje przez nie podejmowane? To dyskusja zbliżona do tej, której echa częściej docierają do Polski – kto ponosi odpowiedzialność za wypadek spowodowany przez autonomiczny samochód?

W USA pojawił się pomysł, by roboty (zwłaszcza bojowe) wyposażyć w tzw. moduły etyczne, na podstawie których będą one podejmować decyzje – czyli zgodnie z zaprogramowanymi zasadami moralnymi.  W ten sposób być może udałoby się uniknąć sytuacji, gdy roboty w wyniku błędu, np. w określaniu lokalizacji celu ataku, niszczą szpital, szkołę czy inny cel cywilny.

– Teoretycznie – gdyby taki moduł etyczny został prawidłowo zaprogramowany – robot mógłby działać bardziej etycznie nie ludzi – wyjaśniał dr Michał Klincewicz. – Nie robiłby bowiem wyjątków od zasad moralnych, nie cierpiałby choćby na przypadłość zespołu stresu pourazowego, nie miałby osobistych motywów do zmiany zasad.

Roboty bardziej moralne niż ludzie – science fiction? Właśnie nie. Przez Stany Zjednoczone przetoczyła się już dyskusja nie tylko nad robotami bojowymi, ale też nad robotami „popychającymi” („robotic nudges”), które mogłyby być używane do „udoskonalenia moralnego” („moral enhancement”) ludzi. Robot z modułem etycznym pilnowałby, czy nie łamiemy zasad moralności, i reagowałby w sytuacji popełniania złego czynu. Wg autorów pomysłu reakcje maszyn byłyby delikatne i „miękkie” – chodzi raczej o sugestie niż o karanie za niewłaściwe zachowanie. Na przykład: gdyby małe dziecko zaczęło podczas zabawy ciągnąć za włosy drugie dziecko, robot zwróciłby mu uwagę, że robi źle – w taki sposób, by maluch zmienił swoje postępowanie. Oczywiście naukowcy zastanawiają się też nad „nudges” dla dorosłych – tu samo zwrócenie uwagi mogłoby nie zadziałać. 😉 Ale skoro z badań psychologów społecznych wiadomo, że większość ludzi postępuje nieetycznie wtedy, gdy jest przekonana, że nikt tego nie widzi, i wystarcza obrazek otwartych oczu, by zachowania stały się bardziej etyczne – być może dzięki takim „popychającym” robotom  rzeczywiście stalibyśmy się lepsi?

(Dla zainteresowanych polecam świetny wykład prof. Bogdana Wojciszke „Dlaczego uczciwi ludzie postępują nieetycznie”)

I choć sam pomysł budzi wciąż ogromne emocje, naukowcy zaczęli już pracować nad możliwościami przełożenia… etyki na komputerowe algorytmy!

– Chodzi o stworzenie narzędzia do wnioskowania moralnego, do produkowania argumentów na rzecz ulepszenia moralnego człowieka. Aby w konkretnej sytuacji robot przeanalizował wszystkie możliwe ścieżki postępowania i wskazał tę najlepszą. Jego argumenty człowiek mógłby potem wykorzystać lub nie, ale wychodzimy z założenia, że komputer takie argumenty byłby w stanie przedstawić szybciej niż człowiek, bo sprawniej przeanalizowałby wszystkie decyzje i ich konsekwencje – wyjaśniał Klincewicz.

Czy rzeczywiście robot analizowałby szybciej – nie wiadomo, ludzie bowiem podejmują decyzje, także te etyczne, błyskawicznie. Komputer na zbadanie wszystkich wariantów potrzebuje dziś znacznie więcej czasów. Poza tym – i tu kryje się podstawowy problem – jakie zasady etyczne zaprogramować robotom? W jaki sposób moralność przełożyć na algorytmy, czyli skończony ciąg jasno zdefiniowanych czynności, koniecznych do wykonania pewnego rodzaju zadań?

Wymagałoby to oczywiście rozłożenia na drobne elementy ludzkiej moralności i zapisania jej jako jednoznacznie zdefiniowanych czynności. Czy to w ogóle możliwe, skoro sami dość często mamy problemy z określeniem, co jest moralne, a co nie?

Dr Michał Klincewicz szuka rozwiązań wśród stworzonych przez filozofów zasad etyki. Najbliżej mu do moralności Immanuela Kanta, ale próby dotyczą różnych teorii etyki. Natomiast jeśli chodzi o roboty bojowe, w USA pojawiła się propozycja Ronalda Arkina, by ich zasady etyki opierały się na prawach wojennych, zapisanych w międzynarodowych konwencjach, np. w Konwencji Genewskiej.

Czy taki świat, w którym powstaną moralne roboty, budzi Twoje przerażenie? Czy świat, w którym „maszynka” będzie podpowiadała ludziom, jak powinni się zachować, to nasza przyszłość? Cóż, na pewno nie jest to już tylko pomysł twórców zajmujących się science fiction. To nie fikcja, tylko realność, choć nieco przerażająca. Dla naukowców takich jak dr Michał Klincewicz – to realność, którą właśnie teraz kreują.

 

Dr Michał Klincewicz uzyskał Ph.D. w CITY UNIVERSITY OF NEW YORK (2013), obecnie pracuje nad dwoma projektami badawczymi. Pierwszy z nich dotyczy czasowej organizacji procesów poznawczych oraz multimodalnej percepcji czasu. Drugi związany jest konsekwencjami rozwoju nowych technologii, takich jak sztuczna inteligencja oraz broń autonomiczna. 

 

Groźby i agresja – przerażająca codzienność polskiego Twittera

Uwaga, tylko dla dorosłych! Jeśli nie masz ukończonych 18 lat – nie czytaj tego tekstu!

Zastanawiałam się, czy to zamieszczać.  Bo z jednej strony – po co nagłaśniać najciemniejszą (emocjonalnie) stronę polskiego Twittera, po co pokazywać najgorsze tweety, jakie kiedykolwiek czytałam? Prawdziwie hejterskie, od słowa: hate – czyli: nienawiść. Ale kolejne wydarzenia sprawiły, że uznałam: tak, to trzeba pokazać. Po to, żeby wstrząsnąć. Po to, żeby jasno powiedzieć: wszyscy odpowiadamy za narastającą agresję i nienawiść w Polsce. To, że jest to dziś głównie agresja werbalna – nie powinno nikogo uspokajać.  Każdy psycholog zajmujący się przemocą wie, że agresja werbalna jest tylko jednym z etapów mechanizmu przemocy, że często zaraz po niej dochodzi do agresji fizycznej pośredniej, a potem – bezpośredniej.

Oczywiście, tak być nie musi. Agresja można się zmienić, mogą opaść wywołujące ją emocje. Ale obserwując sytuację w Polsce nie mam wrażenia, by większości uczestników życia publicznego zależało na zmniejszeniu poziomu emocji. Podbijają je media, podbijają politycy. Nasze emocje są wykorzystywane do manipulacji, sprawowania kontroli, budowania wpływu.

A potem wszyscy się dziwią i zrzucają winę na drugą stronę (bo to najprostsze!), że doszło np. do ataku na biuro poselskie. Albo że kobieta obrzuciła samochód VIP-ów jajkami.  Że ktoś spalił kukłę Żyda. A ktoś inny na szubienicach pozawieszał zdjęcia eurodeputowanych.

w_wpolityce

Boję się, że to dopiero początek. Że groźby, dziś zamieszczane w tweetach (wcale niekoniecznie anonimowych!), za chwilę przejdą do realu. Że agresywne komentarze osób publicznych otwierają furtkę do eskalowania agresji przez osoby prywatne, ale być może jeszcze bardziej wściekłe na świat.

I dlatego pokazuję dziś te tweety.  To efekt mojego własnego monitoringu polskiego Twittera, ale też akcji #pomóżpolicji, którą uruchomili twitterowicze po informacji policji, że będzie ona zawiadamiać prokuraturę z powodu nienawistnych wpisów.

w_policja

Przeczytaj. Tak, Ty. Nie porzucaj tej okropnej lektury w połowie. Poczuj głęboko, jak przerażające jest to, co potrafią zamieszczać na TT ludzie (tak, sprawdzałam, nie piszą tego boty, za każdym z tych kont stoi człowiek!). Pozwól, niech to Tobą wstrząśnie. Niech nie pozwoli przestać myśleć o agresji. Niech ten wstrząs każe wreszcie podjąć działania, by zmienić tę sytuację, by ograniczyć agresję. Zróbmy to teraz – nie dopiero po wielkiej tragedii. Bo że do takiej dojdzie, jeśli agresja wśród Polaków będzie narastać w takim tempie – tego jestem pewna.

I ta część jest już naprawdę tylko dla dorosłych ;-(

 

 

 

 

 

UPDATE: Dla tych, którzy uważają, że pokazałam za mało jednej strony, a za dużo drugiej – uzupełnienie:

 

CO SIĘ Z NAMI DZIEJE???

Nie znam ani recepty na to zjawisko, ani dokładnej odpowiedzi na to pytanie. Przyczyny narastania agresji w społeczeństwie są rozległe, bardzo zróżnicowane. Potrzeba by było wielu badań, by je dobrze zdiagnozować. A to oznacza m.in. czas. Najpierw trzeba jednak przerwać eskalację agresji, pokazać, że takie zachowania – nawet jeśli „tylko” werbalne, nie są bezkarne. Do tego zaś potrzebne są nasze własne reakcje i działania, poprzedzone refleksją. Dlatego zatrzymuję dziś ten tekst właśnie w tym miejscu. Bo on ma wstrząsnąć – i zostawić Ciebie, drogi Czytelniku/droga Czytelniczko – z tym problemem, który dotyczy całego polskiego społeczeństwa.

Bo łatwej recepty na jego rozwiązanie po prostu nie ma.

 

Zaplanowana akcja dezinformacyjna na Twitterze! „Tajny” film manipulacją

Dezinformacja w sieci objawiła się nam właśnie w pełnej okazałości! Widzieliście już 44 sekundy filmu z 17 lipca 2017 r., na którym widać sędziów Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, wychodzących z budynku, w którym mieści się siedziba Platformy Obywatelskiej? To klasyczna dezinformacja –  zmanipulowany news, rozchodzący się w sieci od 5 grudnia według ściśle zaplanowanego scenariusza. Właśnie po to, by upowszechniać takie „newsy”, potrzebna jest m.in. duża liczba konta na Twitterze – niezależnie od tego, czy będą to konta trolli czy botów. Dziś już posłowie PiS na podstawie tego filmiku domagają się wyjaśnień zarówno od sędziów, jak i od PO – choć sam film nie przedstawia… niczego.

Teraz zabieram Was w podróż po sieci. Będziemy po kolei odkrywać, jak przebiegała dystrybucja filmiku. Film pojawia się 5 grudnia, najpierw na portalu Niezalezna.pl – jest dokładnie 18.28, kiedy film wraz z tekstem zostaje opublikowany.

film3

Niezalezna.pl na swoim portalu publikuje link do nagraniu na portalu YouTube – ale nie jest to jej kanał, tylko kanał użytkownika Cenzura to Bzdura. Kanał działa od kilku lat, są tam zamieszczane głównie transmisje z wystąpień sejmowych oraz telewizyjnych polityków prawicy. Wg danych You Tube (sprawdzałam je 6 grudnia o godz. 17.38 , film został dodany 23 godziny wcześniej) nagranie opublikowano również  ok. 18.30. Czyli w tym samym czasie, gdy został opublikowany na Niezalezna.pl. Nie ma żadnego wcześniejszego źródła, nikt inny nie upublicznił go wcześniej- choć film jest z lipca.

film1film2

Zaledwie 17 minut później na Twitterze film udostępnia użytkownik Prawa Strona (nick: Prawy_Populista). Nie podaje linku do Niezalezna.pl, tylko udostępnia źródłowy film, publikując go bezpośrednio na swoim koncie na Twitterze.

 

Dopiero w następnym tweecie, z godz. 18.54, dodaje, że źródłem jest Niezalezna.pl i publikuje link.

Zauważcie – żadne z kont udostępniających w godzinach 18.30-18.47 film na You Tube i Twitterze nie musi go linkować. Czyli mają źródłowe nagranie na swoich twardych dyskach.

Od razu wyjaśniam – można pobrać nagranie z YT tak, by uzyskać z niego plik źródłowy. Tu wszystko dzieje się jednak bardzo szybko, nie ma żadnej przerwy między działaniami na YT, Niezalezna.pl a Twitterem, na pewno nikt nie natknął się na filmik przez przypadek, nie próbował go analizować, potem ściągać na swój dysk. Wszystko rozegrało się w ciągu 19 minut – i plik z nagraniem stał się dostępny w trzech miejscach w sieci.

UPDATE: wyjaśniam tym, którzy usiłują mnie przekonać, że plik z filmem da się zgrać i wrzucić na TT znacznie szybciej niż w ciągu 19 minut. Jasne, że się da! Ale trzeba wiedzieć, że ten film w danym miejscu w sieci właśnie został opublikowany. Bardzo mało prawdopodobny byłby przypadek, gdyby wszystkie te działania rozegrały się w tak krótkim czasie bez współpracy uczestniczących w tym osób/ adminów kont.

O godz. 19.00 5 grudnia w całej Polsce rozpoczynały się kolejne protesty przeciwko zmianom w ustawach o KRS i Sądzie Najwyższym. Następnego dnia w Sejmie miał się rozpocząć kolejny etap procedowania tych ustaw, nie do końca znane było stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy w tej sprawie. To też tydzień rozpatrywania wniosku opozycji o wotum nieufności dla rządu. Gorący politycznie czas.

Film zostaje opublikowany na pół godziny przed kolejną falą protestów. Rozchodzi się w błyskawicznym tempie. O 19.27 – zaledwie 40 minut po opublikowaniu – ma już 311 podań dalej; o 19.48 – godzinę po opublikowaniu – 405 RT, 2 godziny po publikacji – 628 RT; o godz. 23.26, niecałe 5 godzin od publikacji – 1024 RT i 1504 polubienia. Na tym etapie post z filmem jest już zasadniczo wiralem – algorytm TT pozycjonuje go bardzo wysoko ze względu na dużą liczbę reakcji, zobaczy go więc każdy użytkownik TT, który ma wśród obserwowanych osoby związane z prawą stroną sceny politycznej.

 

Jednym z pierwszych, która podaje film dalej, jest konto @Olgalengyel – to samo konto dystrybuowało na TT film z nagraniem „niepublicznej” wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy o „ubeckich metodach Antoniego Macierewicza”, , intensywnie współpracowało też z innym użytkownikiem przy rozpowszechnianiu słynnego zdjęcia Ryszarda Petru podczas lotu na Maderę w grudniu.

Ok. godz. 20-tej sprawdzałam, jakie konta podają dalej post z filmem. O tej porze wśród robiących retweeta nie ma osób znanych. Ok. połowy kont ma mniej niż 100 obserwujących, wszystkie związane są z prawicą. Część w swoich opisach podaje znany hashtag #drugazmiana – po tym hashtagu rozpoznaje się grupa tzw. trolli działająca na rzecz PiS, której działania koordynuje poseł Dominik Tarczyński.

Już o godz. 21.22 na portalu TVP Info pojawia się tekst o „ujawnionym” przez Niezależną filmie.

film_tvp2

O godz. 21.45 tweet na ten temat TVP Info zamieszcza na swoim profilu (choć w mobilnej aplikacji TT przy tweecie wyświetla się godzina zamieszczenia jako 6.45 6 grudnia). W dołączonym materiale TVP Info podaje niewiele informacji – jedynie, kogo widać na filmie i że to portal Niezalezna.pl dotarł do nagrania. Widoczne dziś na portalu przy tym artykule nagranie z programu TVP Info pochodzi już z ranka 6 grudnia – zostało dodane do materiału później.

film_tvp

Na Twitterze akcja rozpowszechniania postu trwa, mimo że informacji jest bardzo mało. Cały tekst postu z nagraniem brzmi: „Niezależne sądy wychodzą z narady z politykami z PO”. Nie ma informacji, kiedy nagrano film, kto go nagrał, ani w ogóle – o co chodzi. W tekście Niezależna.pl informacji jest nieco więcej. Można się z niego dowiedzieć, że redakcja otrzymała nigdzie wcześniej nie publikowane nagranie, które – wg redakcji – „tłumaczy jednomyślność polityków PO, Nowoczesnej i PSL z czołowymi „apolitycznymi” figurami świata sędziowskiego. Na nagraniu widać jak z Biura Krajowego Platformy Obywatelskiej przy ulicy Wiejskiej, nieopodal gmachu Sejmu, wychodzi wraz z politykami PO sędziowska elita. W tej grupie, która przebywała w siedzibie PO,  jest I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf, Dariusz Zawistowski i Waldemar Żurek z KRS, prof. Adam Strzembosz, prof. Andrzej Rzepliński, czy Krystian Markiewicz, szef Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości zmierzają stąd, w zwartej grupie, do Sejmu w otoczeniu  polityków PO Grzegorz Schetyny,  Borysa Budki, Krzysztofa Brejzy, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i  innych posłów tej partii. Ta nieujawniana dotąd wizyta sędziów w siedzibie PO pokazuje, jak „apolityczni” sędziowie  nieformalnie dogadują się z politykami PO.” Tytuł brzmi: UJAWNIAMY: Tak wyglądała tajna narada elity sędziowskiej z politykami PO w czasie batalii o sądy”.

Po pewnym czasie tweet dociera do dziennikarzy innych niż Niezalezna.pl – ok. 3 godzin po publikacji z użytkownikiem udostępniającym film dyskutuje dziennikarka Dominika Długosz, informując, że film niczego nowego nie ujawnia. Wyjaśnienia oczywiście niczego nie zmieniają.

 

Niezalezna.pl na swoim profilu na Twitterze linkuje tekst i film dopiero 6 grudnia wcześnie rano – o godz. 6.09. Wtedy sam film ma już liczone w dziesiątkach – albo i setkach tysięcy – zasięgi.  TVP Info od rana emituje go na swojej antenie – robi to przez cały dzień. Przed południem poseł PiS Waldemar Buda domaga się od Platformy oficjalnych wyjaśnień na temat spotkania.  Ok. godz. 12-tej Platforma Obywatelska na Twitterze oficjalnie odpowiada, że nie było to żadne tajne spotkanie z sędziami:

film_po

O film pytani są też przez rozmaite media także politycy PO. Sprawę wyjaśnia m.in. poseł PO Borys Budka:

 

 

Każdy, kto spokojnie obejrzy film, widzi, że nie ma mowy o żadnym tajnym spotkaniu – siedziba PO mieści się w budynku przy ul. Wiejskiej, tuż przy drodze do Sejmu. Kilkanaście znanych osób wychodzących z tego budynku w trakcie lipcowych protestów pod Sejmem musiało być zauważone – i każdy, kto zna to miejsce, jest tego świadom. To tak jakby zrobić spotkanie w Pałacu Prezydenckim, wejść do niego głównym wejściem, wyjść podobnie – a potem ktoś, kto nagra osobę wychodzącą, będzie twierdził, że zorganizowano tam tajne spotkanie. Spotkanie, którego zakończenie udokumentowano na nagraniu, było spotkaniem jawnym, oficjalnym i wynikającym z podejmowanych przez PO w tym momencie działań.

Co – jak widać – zupełnie nie przeszkodziło prawej stronie sieci zrobić z filmu zmanipulowanego newsa, który rozszedł się nie tylko w sieci, ale też w mediach tradycyjnych, przy ogromnym udziale TVP Info. Klasyczna dezinformacja. Ale zobaczcie, jak bardzo skuteczna!

Kiedy kilka tygodni temu napisałam tekst o tysiącach uśpionych botów na Twitterze, obserwujących polskich polityków, pytano mnie, po co komu takie boty. Niech opisany przypadek będzie najlepszym przykładem, do czego może służyć duża liczba łatwo dostępnych konta na Twitterze (niezależnie od tego, czy będą to trolle czy boty).  I w jaki sposób można za ich pomocą prowadzić wojnę dezinformacyjną – nie tylko w sieci, ale też w realu.

 

 

 

 

 

 

PiS: dziesięć grzechów głównych

PiS nie jest zjawiskiem wyjątkowym w polityce. Partię prezesa Kaczyńskiego już dziś osłabiają wysokie sondaże, rozbudowany aparat państwa i popełniane grzechy. Patrząc na PiS marketingowo, widać najedzone, aroganckie ugrupowanie, które nie potrafi wytyczyć nowej ścieżki narracji wierząc, że obecna wystarczy mu jeszcze na długie lata.  Ciekawe, czy się obudzi.

Dyskutujemy ostatnio w Polsce o tym, co robi źle opozycja – nie programowo, lecz marketingowo; sprawdzamy, gdzie błądzi przy budowaniu narracji, wizerunku i strategii politycznej. Ważnym głosem w tej dyskusji jest niedawny wywiad Jakuba Bierzyńskiego dla „Gazety Wyborczej”. Bierzyński, specjalista od marketingu politycznego, rozłożył na części działania polskiej opozycji i wskazał jej błędy.

Chylę czoła, panie Jakubie, przed Pana wiedzą, podpisuję się pod wieloma Pana wnioskami – pozwolę sobie jednak odwrócić wektor tej narracji. Zostawmy na chwilę opozycję i przyjrzyjmy się PiS-owi. Marketingowo oczywiście. PiS i Jarosław Kaczyński nie są przecież zjawiskiem wyjątkowym. To nie mistrzowie marketingu i wpływu społecznego – tylko partia polityczna, kierowana co prawda przez skutecznego polityka, ale popełniająca coraz więcej błędów i podlegająca mechanizmom typowym dla partii władzy.

 

CZYM GRZESZY DZIŚ PIS?

GRZECH PIERWSZY: PRZYSYPIANIE

 PiS śpi – przekazowo. Buduje przekazy, ale stale wykorzystuje do tego te same narzędzia i te same narracje. One owszem, jeszcze działają, ale za chwilę przestaną. Przekaz trzeba odświeżać: wprowadzać nowe obrazy, budować nowe skojarzenia. Tymczasem PiS śpi. Usypiają go wysokie sondaże oraz wielki aparat państwowy, który zresztą podobnie działa na każdą partię będącą u władzy. Rządzącym najczęściej wydaje się, że przekaz oficjalny, głoszony przez rzeczników ministerstw, oświadczenia,  funkcyjnych partii, zamieszczany na fanpage`ach instytucji państwowych – że on wystarcza. Przecież każde ministerstwo, klub poselski, rzecznicy, media publiczne – wszyscy pracują przekazowo na PiS, więc więcej robić już naprawdę nie trzeba. Tymczasem oni owszem, pracują na rządzących, ale z tego powodu przekaz robi się coraz bardziej urzędowy, z trudem trafia do zwykłych ludzi. Widać to dobrze w spotach PiS, którym mimo prób nawiązania do codziennego życia Polaków – brakuje autentyczności. Są sztuczne, kiepsko zagrane. Nie budzą emocji.

PiS przesypia także zmiany w social media. Jakby nie zauważał, że pojawiają się nowe narzędzia budowania wpływów. Kiedy wszystkie inne ugrupowania pracują wykupując w agencjach boty, sprawdzają swoje możliwości podczas socialmediowych akcji, liczą wzmianki i analizują statystyki, PiS wciąż walczy za pomocą swojej (rozbudowanej, to fakt) sieci trolli – z tym że ostrza trolli jakby nieco się stępiły, a zaangażowanie spadło. Poza tym PiS nie jest już w social media jedyny, ma sporo konkurentów – zwycięstwo tu nie będzie wcale oczywiste.

Dodam od razu, że w Polsce w ogóle nie ma dziś ugrupowania politycznego, które by potrafiło strategicznie wykorzystywać social media i internet – ale to już temat na odrębny tekst.

 

GRZECH DRUGI:  AROGANCJA ELITY

Politycy PiS są coraz dalej od zwykłych ludzi – zajęci i zapracowani, wypełniają obowiązki wynikające z pełnionych funkcji, nie mają czasu na spotkania z wyborcami. Do posła – ministra nie sposób się dostać, można co najwyżej porozmawiać z jego asystentem. Niby PiS taki socjalny, a dla ludzi nie ma czasu! To typowa choroba każdej partii władzy – jej skutki narastają z czasem, po dwóch latach można ich jeszcze nie zauważać, po czterech z trudem się je wybacza, po sześciu – zaczynają dominować w ocenie rządzących polityków.

To zresztą bardzo ciekawe zjawisko – PiS definiując swoją polityczną mapę oznaczył na niej polskie elity  jako swego najgorszego wroga. Tymczasem dziś to działacze PiS – powoli, lecz nieubłaganie – stają się polską elitą. Bo mają prestiż i władzę. Bo są coraz bogatsi, pobierając wysokie wynagrodzenia na wysokich funkcjach. Idą w górę w hierarchii społecznej – i wielu z nich nie potrafi oprzeć się pokusie epatowania swoją pozycją. Doskonałym przykładem jest poseł PiS Dominik Tarczyński, słynący z wrzucania zdjęć na Twitterze czy Facebooku, na których pokazuje swoje luksusowe płaszcze, wakacje pełne przepychu czy … własne stopy podczas zasłużonego relaksu w jacuzzi. Inne przykłady – minister Zieliński z ochroniarzem, który niesie nad nim parasol; blokada przejść dla pieszych, gdy przechodzi przez nie minister Macierewicz; wreszcie prezes Kaczyński – niedostępny, bo otoczony przez grono ochroniarzy. To obrazy – symbole, które mówią Polakom: oni są niedostępni, lepsi od nas, my jesteśmy niżej. To oni są elitą!

Narracja PiS-u o złych elitach za chwilę odwróci się więc przeciwko PiS-owi – wystarczy tylko, że suweren pozwoli sobie zobaczyć i zrozumieć te obrazy.

 

GRZECH TRZECI: SAMOUSPRAWIEDLIWIANIE

Czemu te obrazy dziś nie zmniejszają PiS-owi poparcia, a tak duże grono Polaków wciąż spija każde słowo z ust prezesa? Po pierwsze – i trzeba to przyjąć do wiadomości, mówił o tym jasno Jakub Bierzyński – części Polaków żyje się za PiS-u lepiej.  Po prostu. 500 zł na dziecko co miesiąc trafia na konto, a wcześniejsze emerytury cieszą – zwłaszcza że nie odczuwamy dziś jeszcze negatywnych skutków decyzji emerytalnej.

Ale po drugie – i może nawet ważniejsze – dwa lata temu PiS-owi uwierzyło wielu Polaków. Głosowali nie zawsze za PiS-em , często przeciwko PO, ale głosowali. Dziś wcale nie oślepli, widzą, co się dzieje ws. sądów, Trybunału Konstytucyjnego, służby zdrowia, praw kobiet i w wielu innych kwestiach.  Doświadczają więc klasycznego dysonansu poznawczego – stanu nieprzyjemnego napięcia psychicznego, który pojawia się, gdy dwie ważne przestrzenie poznawcze są ze sobą sprzeczne. Czyli: chcemy myśleć o sobie jako o rozsądnym i mądrym człowieku, tymczasem wiemy, że zrobiliśmy coś jednoznacznie głupiego, co nie pozwala nam dalej myśleć o sobie tak dobrze. To jest naprawdę nieprzyjemne uczucie, bolesne, bardzo niekomfortowe!  Doświadczając dysonansu wszyscy natychmiast włączamy mechanizmy, które pozwalają nam znów poczuć się lepiej. Jednym z nich jest przerzucanie odpowiedzialności za nasze zachowanie na innych (to nie my popełniliśmy błąd, tylko oni; znamy to wszyscy: „Przez osiem lat Platforma Obywatelska…”).

Drugi sposób to udowadnianie sobie, że to, co zrobiliśmy, wcale głupie nie było, wręcz przeciwnie – bardzo sensowne! Jeśli kupiliśmy zbyt drogie buty, wyjaśniamy sobie i innym, że te buty są wyjątkowe, takich potrzebowaliśmy, są najlepsze na świecie, a w ogóle to my przecież na te buty zasługujemy. To samo dzieje się w przy podejmowaniu politycznych decyzji – jeśli dobrowolnie zagłosowaliśmy na jakiegoś polityka, chcemy, by okazał się on dobrym politykiem, bo to umożliwia nam dobre myślenie o sobie. Gdy działania polityka rodzą w nas dyskomfort, wybaczamy mu, usprawiedliwiamy go („zmęczony był”, „on tak naprawdę nie myśli”, „musiał coś zjeść, a że akurat były obrady Sejmu, to co miał zrobić” itp.) – żeby de facto usprawiedliwić siebie. I to właśnie dziś wielu Polaków robi w odniesieniu do PiS-u. Usprawiedliwiają go.  Nie zauważają konsekwencji błędnych decyzji, spadku pozycji międzynarodowej Polski. Bo gdyby zauważyli, musieliby sami przyznać się do błędu – a tego każdy z nas stara się za wszelką cenę uniknąć.

Tyle że taka metoda obniżania dysonansu poznawczego działa do czasu. Kiedy sytuacje wywołujące dysonans osiągają masę krytyczną, trzeba włączyć inne metody redukowania nieprzyjemnego napięcia – a w końcu już najprościej jest usunąć to, co wywołuje napięcie. A że napięcie wywołują rządzący…

 

GRZECH CZWARTY: ŚMIESZNOŚĆ

Do dysonansu dochodzi… wstyd. Od dawna twierdzę, że w Polsce nic tak nie niszczy polityków jak doświadczenie wyborcy, że musi się za jakiegoś polityka wstydzić. A kiedy się wstydzi? Kiedy wszyscy się z tego polityka śmieją. Moim zdaniem m.in. z tego powodu wybory przegrał Bronisław Komorowski. Przez wiele miesięcy prowadzono wobec niego kampanię prześmiewczą. Wyśmiewano jego sposób bycia, wygląd, język, zachowanie podczas wizyt zagranicznych i spotkań w Polsce. Każdy pretekst (nieważne, czy prawdziwy) był dobry, by go wyśmiać. A kto by chciał głosować na człowieka, z którego wszyscy się śmieją?

Popatrzmy, co się dzieje z PiS-em. Widać to doskonale w mediach społecznościowych. Z rządu,  z Sejmu, z PiS-u dziś wyśmiewają się nie tylko zdeklarowani wyborcy opozycji, ale też całe grono niezaangażowanych politycznie. To ma ogromne znaczenie – i będzie miało jeszcze większe. Jeśli środowiskom antyPiSowskim uda się utrzymać ten trend, może być on powodem klęski partii rządzącej. Wyśmiewanie to zjawisko, z którym z poziomu politycznego bardzo trudno walczyć.

 

GRZECH PIĄTY: PROPAGANDA

Słabym punktem PiS-u jest także Telewizja Polska, a dokładniej –  uprawiana przez nią propaganda. Doświadczyliśmy tego typu propagandy zbyt dużo, by tak po prostu wierzyć telewizji, która ciągle wychwala rząd i krytykuje opozycję. Kiedy Jakub Bierzyński w wywiadzie z „Gazetą Wyborczą” przypomina opozycji, że totalna krytyka PiS uprawiana bez przerwy traci znaczenie, bo ludzie się do niej przyzwyczajają – odpowiadam, że identycznie jest z ciągłą krytyką totalnej opozycji oraz wychwalaniem pod niebiosa rządu – a właśnie taki przekaz powtarzany jest codziennie np. w „Wiadomościach”. Być może jakaś część elektoratu PiS wierzy w takie informacje, ale znacząca część Polaków pęka ze śmiechu z pasków TVP Info i „Wiadomości” – właśnie dlatego na Facebooku powstają fanpage`e prezentujące co zabawniejsze paski informacyjne. te same paski wykorzystywane są przez kabareciarzy i satyryków. Propaganda w publicznej telewizji jest nachalna i łopatologiczna – jakby redaktorzy TVP nie wierzyli w umiejętność myślenia swoich odbiorców. Co ważne: ona jest nie tylko śmieszna, jest także poniżająca dla widzów. A nikt nie lubi być poniżany.

 

GRZECH SZÓSTY: DOPUSZCZENIE EKSTREMÓW DO GŁOSU

Kolejny strategiczny błąd PiS to dopuszczenie do głosu najbardziej ekstremalnych środowisk prawicowych. Owszem, to właśnie te środowiska pomogły PiS-owi przejąć władzę w Polsce, ale dziś są kulą u nogi. Jak to z ekstremami bywa – są one nisko kontrolowalne, żyją własnym życiem i własnymi interesami. Z ich działań PiS musi się tłumaczyć – i w kraju, i za granicą. Ostatnie przypadki związane z Marszem Niepodległości oraz z powieszeniem zdjęć eurodeputowanych na szubienicach doskonale to pokazują. Dodatkowo środowiska te rozbudowują swoją aktywność korzystając z PiS-owskiej narracji, z której rządzący nie mogą się wycofać. Trudno jest wytłumaczyć, że mimo iż politycy PiS mówią o eurodeputowanych PO per „zdrajcy narodu”, to jednak nie zgadzają się z tym, by ich wieszać na szubienicach. PiS w swojej narracji balansuje między tezami koniecznymi dla podtrzymania emocji w swoim elektoracie  – a zachowaniami ekstremalnymi, które są jawnym przekroczeniem granicy tolerowanej w polityce. Za tą granicą jest już tylko osamotnienie, złe kontakty z krajami sąsiednimi, permanentna krytyka w zagranicznych mediach oraz ataki krajowych publicystów nawet z bliskich rządowi mediów, których nie da się zneutralizować wywiadami w Telewizji Polskiej.

 

GRZECH SIÓDMY:  LEKCEWAŻENIE POTRZEBY WOLNOŚCI

PiS w swojej narracji nie docenia również takich wartości jak wolność i niezależność. Tak jak Platforma rządząc przeceniła te wartości, lekceważąc zmniejszające się wśród Polaków poczucie bezpieczeństwa, tak samo PiS przecenia socjal, nie doceniając wolności. To o wolność walczyli nasi dziadowie (i babcie), nasi rodzice i my sami. Za nią Polacy umierali podczas wszystkich zrywów narodowowyzwoleńczych, dla niej walczyli z komunizmem. PiS definiuje ją dziś wyłącznie jako wolność Polski i narodu,  oraz przeciwstawia ją uzależnieniu państwa od Unii. Tymczasem dla wielu Polaków wolność to przede wszystkim wolność wyboru i swoboda życia. Nie bez powodu najmłodsze pokolenie wchodzących na rynek pracy domaga się głównie elastycznych godzin pracy i pracy online – bo to oznacza wolność.  Chcemy mieć wolny wybór w decydowaniu, jak spędzimy czas w niedzielę, o której godzinie kupimy alkohol, gdzie spędzimy wakacje, kiedy (i czy w ogóle) pójdziemy do kościoła, do jakiej szkoły będą chodzić nasze dzieci, na co wydamy pieniądze z 500+ oraz czy kobieta urodzi dziecko czy nie. Państwo generalnie jest tym lepsze, im rzadziej się wtrąca do naszego życia. Dawać – owszem, może, a nawet powinno. Ograniczać – w żadnym razie. Historia pokazuje, że kiedy Polacy na własnej skórze czują, że tracą wolność – reagują. To właśnie potrzeba wolności sprawia, że Polacy wychodzą dziś na ulice i protestują. Lekceważenie tej potrzeby zemści się na PiS tym szybciej, im mocniej będzie ograniczał indywidualną swobodę obywateli. A ostatnio czyni w tym zadziwiające postępy.

 

GRZECH ÓSMY: BRAK KADR

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden problem PiS-u, istotny podczas wyborów samorządowych.  Otóż PiS obsadzając swoimi ludźmi tak wiele stanowisk w instytucjach i spółkach państwowych pozbawił się kadr w regionach – kadr, których nigdy nie miał zbyt silnych. PiS jest partią – nomen omen – elitarną, aby do niej wejść, trzeba mieć rekomendacje od zdaje się dwóch członków, przejść okres próbny. To nie jest partia liczna ani silnie rozbudowana. Lokalnie ma więc mało kadr, a najbardziej rozpoznawalni politycy z regionów już pełnią rozmaite funkcje, dziś często bardzo lukratywne, i nie w głowie im walka o samorządy. Widać to tam, gdzie odbywają się wybory uzupełniające – PiS w nich bardzo często przegrywa.  W wyborach samorządowych częściej głosuje się na ludzi niż na partyjne szyldy, może poza wyborami do sejmików wojewódzkich – dlatego rozpoznawalni, silni środowiskowo kandydaci są tak istotni. Brak takich kandydatów sprawi, że wybory samorządowe wcale nie będą dla PiS-u łatwym sprawdzianem, tylko prawdziwą walką. Stąd zresztą nerwowe ruchy przy ordynacji wyborczej – by przynajmniej w ten sposób zapewnić sobie lepszy start.

 

GRZECH DZIEWIĄTY: WOJNA Z SUWERENEM

I ostatnia rzecz, na którą dziś chcę zwrócić uwagę: PiS popełnia strategiczny błąd, otwierając zbyt wiele frontów walki jednocześnie i zniechęcając do siebie zbyt wiele środowisk. Kiedy do złych elit PiS zaczyna zaliczać nie tylko polityków, nie tylko sędziów, ale też młodych lekarzy (którzy są klasą średnią, a nie elitą), wszystkich prawników oraz niezadowolonych nauczycieli, byłych funkcjonariuszy wszystkich służb (także tych po 1990 r.), kiedy uderza w protestujących, kiedy usiłuje uniemożliwić działanie ekologom, kiedy zniechęca do siebie wszystkich miłośników przyrody i przeciwników polowań, gdy ogranicza niezależność organizacji pozarządowych, kiedy ogranicza prawa kobiet – liczba „złych Polaków” rośnie w zastraszającym tempie. Ci wszyscy źli stają się oczywiście przeciwnikami PiS-u. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, jak zagłosują podczas wyborów. Ten błąd zemści się na PiS-e bardzo szybko – bo już podczas pierwszego głosowania. A z każdym kolejnym otwartym frontem przeciwników będzie przybywać.

 

GRZECH DZIESIĄTY: PYCHA

Kiedy wszystkie te błędy osiągną poziom krytyczny – będziemy obserwować spadek poparcia dla rządzących. Czy PiS może naprawić te błędy? Niektóre tak, ale wymagałoby to od niego wyjścia poza bieżące reagowanie oraz przyjrzenie się temu, jak wygląda realny świat –  nie ten zza szyb samochodów i zza ramion ochroniarzy. Pozostałe problemy to klasyczne mechanizmy społeczne, których żadne ugrupowanie nie jest w stanie zahamować. Można je spowolnić, można osłabić ich wpływ – ale wśród rządzących nie widać woli do takiego działania. PiS usypia marketingowo, przekonany o swojej potędze i mocy. A jak wiadomo – pycha zawsze kroczy przed upadkiem.
I to jest grzech fundamentalny PiS-u: pycha.

Setki nowych botów na polskim Twitterze – codziennie!

Tym razem na celowniku botów na polskim Twitterze znaleźli się najwyżsi polscy politycy związani z polityką zagraniczną. Liczba uśpionych botów rosła dosłownie z minuty na minutę w chwili, gdy pisałam ten tekst – 22 listopada 2017 r. wieczorem. Działo się to na kontach: Donalda Tuska (na jego polskim koncie, nie oficjalnym unijnym), prezydenta Andrzeja Dudy, Radosława Sikorskiego i (co zaskakujące) redaktora Tomasza Lisa. Te nazwiska powtarzały się wśród obserwowanych wszystkich nowo powstających kont. Do nich dołączono media – „Newsweek” oraz TVN 24 (i inne profile z TVN w nazwie). Część kont obserwowała jeszcze: premier Beatę Szydło, redaktora Konrada Piaseckiego i Ryszarda Petru.

Jak możecie zobaczyć na zestawieniach czasowych (w rogu po prawej na dole jest godzina) z konta Radosława Sikorskiego, liczba followersów rosła z częstotliwością ok. 15 kont na 20 minut. Z czego oczywiście część to konta aktywne, prawdziwe i powstałe niezależnie od botów – w tym przypadku są to 4 konta. Czyli 11 botów w ciągu 20 minut, czasem trochę więcej.

Tu są najnowsi obserwujący o godz. 20.37:

n_20.37

Tutaj kolejni o godz. 20.54:

n_20.54

A tutaj kolejni o godz. 20.58:

n_20.58

Ta pula botów jest inna niż opisana przeze mnie w poprzednim tygodniu. Choć mają cechy wspólne – zostały założone w listopadzie 2017 r., nie opublikowały żadnego tweeta, najczęściej nie mają żadnych polubień (lub pojedyncze), brak zdjęć profilowych, brak jakiegokolwiek opisu osoby. Inne jest natomiast sprofilowanie grupy osób, które te boty obserwują.  Nie followują tak wielu polskich polityków, pomijają zupełnie część liderów politycznych, ministrów, marszałków, nie followują również kandydatów na prezydenta Warszawy. Za to również obserwują sporo kont zagranicznych (często sportowych, ale też muzycznych, zdarzają się również pornograficzne), w tym także (i to kolejna różnica) kont polityków, głównie amerykańskich i ukraińskich. Politycy z tych dwóch państw powtarzali się najczęściej.  Niektóre boty obserwują też konta rosyjskie – ale nie jest to zjawisko częste.

Co ciekawe, w grupie botów opisywanej przeze mnie tydzień temu Radosław Sikorski był całkowicie pomijany – tamte boty w ogóle go nie obserwowały. W tej grupie natomiast jest stale obecny.

n3

n6

n7

Moim zdaniem ta grupa botów nastawiona jest głównie na działanie w przestrzeni polityki międzynarodowej. Czy ich obecny przyrost związany jest z jakimś bieżącym wydarzeniem, czy z przygotowaniem do jakichś przewidywanych wydarzeń, nie dowiemy się, dopóki nie zaczną działać.

Dla tych moich czytelników, którzy zastanawiają się, czy taka aktywność botów to wyjątkowy przypadek, czy też może taka liczba nowych kont obserwujących tych polityków to typowe zjawisko, porównam liczby followersów w ostatnich miesiącach, najpierw na profilu Donalda Tuska. W czerwcu miał ich 834 326. Potem w lipcu i sierpniu przyrost był bardzo duży – odpowiednio 29 tys. i 37 tys. Trzeba jednak pamiętać, że te miesiące były okresem o bardzo wysokiej aktywności politycznej w Polsce: lipiec to czas protestów obywatelskich ws. reformy sądów, a 3 sierpnia Donald Tusk był przesłuchiwany  w prokuraturze ws. katastrofy smoleńskiej. Lipiec to także w UE czas intensywnej dyskusji nt. Brexitu. To czynniki, które powodują zupełnie naturalny wzrost liczby follwersów. Nie mam niestety możliwości sprawdzenia, jak wyglądały konta, które wtedy zaczęły obserwować Tuska, trudno mi więc ocenić, czy wtedy także mieliśmy do czynienia z botami. We wrześniu przyrost obserwujących był mniejszy – wyniósł 8 tys. , a w październiku – 10 tys. Listopad wygląda więc na kolejną „górkę”, jeśli chodzi o obserwujących to konto – w ciągu 22 dni tego miesiąca liczba followersów wzrosła o 18 tys.

Sprawdźmy konto Radosława Sikorskiego. W czerwcu miał 948 925 followersów, przyrosty w kolejnych miesiącach wynosiły: 15 tys., 17 tys., 9 tys. we wrześniu i 5 tys. w październiku. W listopadzie na razie jest to 6 tys. , ale w dniu 22 listopada wieczorem liczba obserwujących rosła mu średnio o 55-60 kont w ciągu 2 godzin – gdyby takie tempo się utrzymywało, oznaczałoby to przyrost ok. 700 obserwujących dziennie, czyli  znacząco więcej niż średnia z ostatnich dwóch miesięcy.  Ponieważ przyrost obserwuję na bieżąco, trudno to na razie zestawić w statystykę miesięczną – trzeba poczekać do końca listopada.

Oczywiście, boty obserwujące polityków to nie nowość, są intensywnie obecne w polskiej przestrzeni politycznej social media co najmniej od roku (wcześniej na mniejsza skalę), także u tych polityków mogły pojawiać się więc wcześniej. W opisywanym przeze mnie zjawisku nie chodzi więc o sam fakt pojawienia się botów, a raczej o ich specyfikę, masowość i „uśpienie” – są to konta nieaktywne, a więc dopiero oczekujące na uruchomienie. Kluczowe pytania, na które nie znamy odpowiedzi, to pytania o to, do czego te boty mają zostać użyte – i kto je tworzy. Oraz: na czyje zlecenie.

Tak, nie poznamy dziś odpowiedzi na te pytania. Jestem jednak przekonana, że jedynie obserwowanie tych zjawisk daje nam możliwość wpływania na skutki ich działań. Im więcej użytkowników social media ma świadomość, że boty – czyli sztuczne konta tworzone przez specjalne oprogramowanie – funkcjonują w sieci, tym mniejszy jest wpływ działań podejmowanych przez boty.

Po poprzednim tekście wiele osób mnie pytało, w czym leży problem z botami, skoro boty nie głosują. Otóż boty, czyli sztuczne konta, samą swoją liczbą mogą wpływać na nasze zachowania. Algorytmy tak Facebooka, jak i Twittera, wysoko pozycjonują treści, które mają dużą liczbę reakcji. Tzn. że na swoim timeline` każdy zobaczy jako jedną z pierwszych wiadomość, która została bardzo dużo razy polubiona, podana dalej czy skomentowana. Proszę sobie wyobrazić fakenewsa, którego boty podają dalej (w krótkim czasie) 10 tys. razy.  Algorytm od razu uzna go za bardzo interesujący i udostępni dużej liczbie osób. Taki fakenews dzięki botom rozejdzie się znacznie szerzej niż bez botów – a po kilku godzinach praktycznie nie da się go zdementować, bo dementi (bez botów) dotrze do znacznie mniejszej liczby odbiorców.

Boty mogą też znakomicie hejtować inne konta. Mogą też budować sieciową popularność politykowi, który tak naprawdę ma tę popularność bardzo małą. I racja, boty nie głosują, ale duża liczba pochlebnych komentarzy, retweetów itp. sprawia, że wiele osób (tych prawdziwych) także zaczyna interesować się daną osobą oraz pozytywnie ją oceniać (wzorem wcześniejszych komentarzy). Podobnie jest z negatywnymi komentarzami i hejtem. Działa tu tzw. społeczny dowód słuszności – jak udowadniają psycholodzy społeczni, chętniej robimy to, co robią inni.

Boty można więc bardzo skutecznie wykorzystywać do prowadzenia wojny informacyjnej, dezinformacji, chaosu i destabilizacji oraz do budowania czyjejś popularności. Oczywiście, boty nie są jedynym narzędziem w takich działaniach – ale za to bardzo przydatnym.

 

 

 

Wojna dezinformacyjna na polskim Twitterze? Ona już trwa!

Wojna dezinformacyjna w polskiej polityce? To się już dzieje. Na polskim Twitterze. Przynajmniej 10 tys. uśpionych botów, które na Twitterze pojawiły się w ciągu zaledwie ostatnich 3 tygodni, czeka na rozkazy. Zaatakują na pewno podczas kampanii wyborczej. Kto zlecił zbudowanie tej cyfrowej armii?

Wyobraź sobie, że szykujesz się do wojny informacyjnej w jakimś kraju; wojny, której celem jest dezinformacja, chaos, a w perspektywie – destabilizacja sytuacji w danym państwie. Masz za sobą doświadczenia związane z działaniami w innych krajach, a jeśli nie, to korzystasz ze znanych wzorców:  kampanii dezinformacyjnej w USA podczas prezydenckiej kampanii wyborczej oraz kampanii ws. Brexitu.  Wiesz, że do dezinformacji trzeba wykorzystać social media, bo tam tego typu kampanie najlepiej się udają. Dezinformacja ma dotyczyć polityki przed i w trakcie zbliżającej się kampanii wyborczej.

Co robisz, by się do takiej wojny informacyjnej przygotować? Jakie działania podejmujesz?

Twoim celem jest wpływanie na nastroje społeczne przez przekazywanie nieprawdziwych informacji, podkręcanie emocji (aż do tych skrajnych) w najważniejszych przestrzeniach sporu politycznego i w kluczowych środowiskach zaangażowanych w ów spór, jak najszersze kolportowanie treści zgodnych z Twoim interesem, blokowanie treści niekorzystnych dla Ciebie.

Czego potrzebujesz do realizacji takich celów?

Przede wszystkim – żołnierzy. Cyfrowych żołnierzy, którzy będą mieli dostęp – przez social media, bo to najprostsze – do liderów opinii publicznej, liderów politycznych, głównych bohaterów kampanii wyborczej.  Prawdziwej armii, w dużej części dziś uśpionej, choć w każdej chwili gotowej do ataku (to piechota). Oraz grupy znakomicie wyszkolonych oficerów, którzy przez długie miesiące będą budować w cyfrowej przestrzeni politycznej swoją wiarygodność, wpływy, kontakty z najważniejszymi liderami opiniotwórczymi. Gdy wojna się już zacznie, oficerowie zaczną udostępniać dezinformacyjne treści, a  piechota nada im odpowiedni zasięg, w razie czego – zablokuje kogo trzeba, podkręci nastroje społeczne. I wojna będzie się toczyć.

 A teraz – największa niespodzianka: to się już dzieje! W Polsce, nie za granicą. W Polsce, dokładnie – na polskim Twitterze. Cała armia piechoty już tu jest. Obserwuje. Na razie przysypia, ale jest w każdej chwili gotowa do ataku. To regularna, całkiem nowa armia botów.

10 tysięcy nowych, nieaktywnych kont od 31 października do 18 listopada zaczęło obserwować konta dwóch głównych (stan na 19.11.2017) kandydatów na prezydenta Warszawy: Rafała Trzaskowskiego (PO) i Patryka Jakiego (PiS).  To nie efekt jednorazowego wzrostu zainteresowania tematem w chwili ogłoszenia kandydatury R. Trzaskowskiego 2 listopada – liczba followujących te konta uśpionych profili rośnie sukcesywnie, systematycznie, codziennie, nie wzbudzając tym samym niczyjego zainteresowania. Nie ma żadnego skoku, jest systematycznie rosnąca liczba obserwujących.

jaki_foll

trzaskowski_foll

Znaczna część tych kont obserwuje jednocześnie i Rafała Trzaskowskiego, i Patryka Jakiego. Co więcej, wszystkie one zostały założone w listopadzie 2017 r., nie opublikowały żadnego tweeta (nieliczne opublikowały 1 lub 2 tweety), obserwują od 40 do stu kilkudziesięciu innych kont, nie mają zdjęć profilowych.

Tutaj screeny z informacjami dotyczącymi drobnej części kont obserwujących konto Patryka Jakiego:

A tu screeny z informacjami o kontach obserwujących Rafała Trzaskowskiego:

To z całą pewnością boty – zautomatyzowane konta, zaprogramowane tak, by umieszczały specjalnie sprofilowane treści, udostępniały wskazane tweety itp. Te na razie nie działają. Czekają na wytyczne osób, które je programują. A programiści – na wytyczne tych, którzy prowadzą tę wojnę.  Dziś nie ma możliwości, by bez pomocy samego Twittera stwierdzić, kto to jest czy choćby gdzie założono owe konta. Zleceniodawcy pozostają nieznani.

Przyglądając się botom widać kolejne cechy charakterystyczne, które muszą budzić poważne wątpliwości.  Konta te obserwują od kilkunastu do kilkudziesięciu kont polskich Twitterowiczów – to konta tych, którzy w raportach wpływu polskiego Twittera zajmują najwyższe miejsca. Kiedy przeglądam, kogo followują boty, czuję się, jakbym przeglądała raport polskiego Twittera choćby firmy SoTrender: jest polskie konto papieża Franciszka, jest Robert Lewandowski, a potem Donald Tusk, Kancelaria Premiera, prezydent Andrzej Duda, do tego cała czołówka liderów politycznych – Grzegorz Schetyna, Ryszard Petru, Adrian Zandberg, Janusz Korwin-Mikke, inni wpływowi politycy:  Robert Biedroń, Roman Giertych, Marek Kuchciński; do tego bardzo znani dziennikarze i liderzy opinii: Zbigniew Hołdys, Jarosław Kurski, Jacek Kurski, Krzysztof Stanowski, Kamila Biedrzycka, Katarzyna Kolenda-Zaleska. Te nazwiska powtarzają się na większości z analizowanych przez mnie kont.  Co ważne – to przedstawiciele wszystkich stron polskiej sceny politycznej, dziennikarze z bardzo różnych mediów, liderzy opinii o przeciwstawnych poglądach.  To istotne, bo gdy jakieś polskie ugrupowanie zleca wsparcie swojej działalności przez boty, obserwują one wyłącznie osoby związane z opcją polityczną zleceniodawcy, a nie pełen przekrój polskiej polityki – sprawdzałam to wielokrotnie, analizując działania polskich partii na TT. W przypadku 10 tys. nowych kont-botów jest inaczej.

Pokażę to na przykładzie jednego z takich kont – @Waclaw5509

waclaw1

waclaw2

waclaw3

waclaw4

 

Poza kontami czołówki wpływu na polskim TT znajdziemy tam jeszcze kilka kont znanych osób związanych ze sportem (Zbigniewa Bońka czy Krychowiaka) oraz liczne profile zagraniczne. Najczęściej anglojęzyczne, choć pochodzące z różnych państw – od USA po Hiszpanię. Można znaleźć konta rosyjskojęzyczne, ale jest ich bardzo mało, to pojedyncze przypadki.

Obserwowane przez boty konta zagraniczne to najczęściej konta związane ze sportem lub z rynkiem muzycznym, często z bardzo wysokimi liczbami followersów. Boty nie followują żadnych zagranicznych polityków – wyłącznie polskich.

Kiedy sprawdzam, o ile i komu wzrosła liczba fanów od 31 października do 18 listopada, liczba ok. 10 tys. powtarza się zarówno u  Patryka Jakiego i Rafała Trzaskowskiego, jak u Tomasza Lisa czy Grzegorza Schetyny. Trochę wyższa jest u Donalda Tuska (15 tys.), prezydenta Andrzeja Dudy (13 tys.) i papieża Franciszka (12 tys.).

To tłumaczy, czemu z analiz obserwujących konta Trzaskowskiego czy Jakiego wynika, że bardzo dużo jest wśród nich kont nieaktywnych – to właśnie m.in. nieaktywne boty podnoszą ów wskaźnik.

aplikacje_TT_Jaki

 

aplikacje_TT_trzaskowski

Analizy ich profili wykazują, że obaj politycy mają dziś ok. 9 proc. (lub wg analizy innej aplikacji – 12-16 proc.)  rzeczywiście aktywnych użytkowników wśród tych, którzy ich obserwują.  To i tak tysiące ludzi – ale jednak stanowią oni mniejszość.

 

Wróćmy do początku tekstu.  Mamy więc 10 tys. cyfrowych żołnierzy, obserwujących na Twitterze liderów opinii publicznej w Polsce. Uśpionych, ale w każdej chwili gotowych do użycia. To zdyscyplinowana i nie potrzebująca jedzenia armia, o której wiemy już, że istnieje, ale nie wiemy, kiedy zaatakuje. Prawdopodobnie podczas samorządowej kampanii wyborczej – dlatego konta Rafała Trzaskowskiego i Patryka Jakiego są przez boty obserwowane.

Do prawdziwej wojny informacyjnej brakuje nam oficerów, którzy wyznaczać będą kierunki działania. Tzn. pewnie i oni już tu są, dla celów wojennych powinni działać już od dłuższego czasu – tylko nie zdołaliśmy ich jeszcze rozpoznać.  Jeśli weźmiemy pod uwagę doniesienia z innych państw, jeśli zdamy sobie sprawę, że coraz więcej „agencji informacyjnych” świadczy usługę dezinformacji w sieci, nie tylko w polityce, ale też np. w biznesie – ta sytuacja nie powinna nas dziwić. Powinniśmy natomiast być świadomi zagrożenia. I tego, że jako społeczeństwo będziemy celem ataku dezinformacji podczas kampanii wyborczej. Na jak wielką skalę?  Przekonamy się zapewne już po wyborach.

 Kluczowe jest oczywiście pytanie, kto szykuje się do tej informacyjnej wojny w Polsce. Czy to ktoś z wewnątrz? Być może, choć moim zdaniem nie jest to żadne z ugrupowań politycznych – te, owszem, wykorzystują boty na coraz intensywniej, ale nie w taki sposób, jak tu opisałam. Musiałby to być ktoś spoza obecnych aktorów sceny politycznej. Albo – ktoś z zewnątrz. Inne państwa po kampaniach, dzięki współpracy z właścicielami Twittera i Facebooka, uzyskały informacje, że za atakami w ich przestrzeni sieciowej stały rosyjskie fabryki trolli. Czy tak jest też u nas? Nie wiem. Nie ma dziś na to dowodów, przynajmniej wśród informacji ogólnie dostępnych. Nie wiemy, kto szykuje się do dezinformowania Polaków na masową skalę. Ale że to robi – jest pewne.

 

Korzystałam z danych uzyskanych z: Sotrender, Twitonomy, FakersApp.

Polityk agresywny jak… Adrian Zandberg?!

„Złodziejstwo; wyśmienicie opłacani medialni aparatczycy; szczucie; moralne dno; pieczeniarze; złodzieje w garniturach; rozdają pieniądze kolesiowskim spółkom; banda cwaniaczków, którzy tylko kombinują, jak się nachapać, działają w stylu uśmiechniętego gangstera” – wiecie, który polski polityk tam mówi?  Nie, tym razem nie cytuję ani posłów Kukiz`15, ani posła Jakiego, ani Krystyny Pawłowicz  (choć przyznaję, oni posługują się bardzo podobnymi sformułowaniami). To Adrian Zandberg. Cytaty pochodzą z jego postów na Facebooku – tych, które cieszyły się największą popularnością.

Przyznaję – długo żyłam w nieświadomości. Adrian Zandberg, lider partii „Razem”, jako polityk kojarzył mi się z człowiekiem umiaru i pewnej powściągliwości, wrażliwym na krzywdę innych, społecznikiem o bardzo lewicowych poglądach. I mimo że się nie zgadzałam ze znaczącą częścią jego spojrzenia na świat, szanowałam jego wrażliwość. Aż nagle postanowiłam przeanalizować jego przekaz na Facebooku – tak jak to zrobiłam z politykami wszystkich innych partii. I… zamarłam ze zdziwienia.

zand10

Przypomnę wyniki moich poprzednich analiz, bo będę się do nich odwoływać: okazało się, że najbardziej agresywnym językiem w przestrzeni publicznej operują posłowie Kukiz`15 i kilku polityków PiS. Ich przekaz opiera się przede wszystkim na atakowaniu innych, budowaniu „wspólnego wroga” (którym są wszyscy nienależący do ich grupy). Niewiele tu pozytywnych propozycji, brak też w social media informacji o tym, co posłowie robią poza polityką i wypowiadaniem się w mediach (nieliczne zdjęcia Pawła Kukiza z wakacji to wyjątki w tej grupie).  Politycy PiS – prawdopodobnie z racji pełnionych funkcji – posługują się dziś językiem bardzo oficjalnym – także w mediach społecznościowych. Politycy opozycji (PO, Nowoczesna, PSL) zaś pokazują w social media swoją działalność polityczna, ale wplatają też elementy życia prywatnego (rodzina, aktywność fizyczna, hobby, zwierzęta domowe, wakacje, czasem nawet przepisy kulinarne). Rzadziej atakują, używają znacznie mniej agresywnego języka.

Jak na tym tle wypada Adrian Zandberg? Analizowałam jego wpisy na oficjalnym fanpage`u na FB, zgodnie z zasadami przyjętymi przeze mnie podczas wcześniejszych badań:  brałam pod uwagę posty z ostatnich trzech miesięcy (sierpień – październik 2017) i tylko te, które cieszyły się największą popularnością, tj. osiągnęły ponad 1 tys. reakcji. Oczywiście, aby mówić o pełnym przekazie, czytałam wszystkie posty zamieszczonego przez niego na FB. Wnioski wbiły mnie w fotel.

zand6

Adrian Zandberg – wnioski:

1. Gdybym mogła obstawiać, uznałabym, że profil posła Adama Andruszkiewicza, najagresywniejszego językowo posła Kukiz`15, i profil Adriana Zandberga prowadzi ten sam admin. Podobieństwa są zadziwiające! Podobny sposób kreowania wizerunku, podobny język. Różnią ich infografiki, którymi partia Razem posługuje się często, a Kukiz`15 – bardzo rzadko. I tyle. Ci dwaj politycy mówią w bardzo podobny sposób – tyle że oczywiście ich oceny mają przeciwny wektor, bo stoją dokładnie po przeciwnych stronach polskiej sceny politycznej. Czyli kiedy Andruszkiewicz pisze o złodziejach, ma najczęściej na myśli Platformę Obywatelską i PSL. Kiedy o złodziejach pisze Zandberg, ma zazwyczaj na myśli Prawo i Sprawiedliwość. Ale obaj potrafią pisać równie źle o wszystkich (poza ich własnym ugrupowaniem). Zandberg o Ryszardzie Petru : „nienachalny intelekt wodza .N”, o Platformie: działa „w stylu uśmiechniętego gangstera”. Andruszkiewicz, jeśli trzeba, równie negatywnie napisze o PiS-e.

zand9

2. W czym przejawia się agresja Zandberga? Tak samo jak u posłów Kukiz`15, w języku. Kilka przykładów już poddałam, służę kolejnymi. To w postach Adriana Zandberga – tych najpopularniejszych, a więc podobających się jego odbiorcom – możemy przeczytać takie frazy: „gęby pełne prawa i sprawiedliwości, a kiedy nikt nie patrzy, wyciągacie miliony złotych z państwowych firm”, „ żałośni geszefciarze”, „ordynarny skok na publiczną kasę”, „ich tradycja to nie AK, raczej szmalcownicy i kolaboranci gestapo”, „państwowy majątek jak koryto”, „skorumpowana elita”, „bezczelne nadużycie”, „złodzieje w garniturach”, „banda cwaniaczków, którzy kombinują, jak się nachapać kosztem państwa”.
Od razu służę – dla porównania – cytatami z postów posłów Kukiz`15: „pasożyty, donosiciele, obłudnicy, zdrajcy, bojówkarze, cwaniacy, kłamcy, karierowicze i aferzyści, którzy knują, robią chlew, marzą o korycie,  dzielą Polskę, straszą, pajacują, rozkradają majątek, zawłaszczają w bolszewicki sposób i „zachowują się jakby oszalali”. Tutaj słów obraźliwych jest trochę więcej niż u Zandberga, Zandberg za to częściej używa słów świadczących o wyższym wykształceniu (obraża bardziej „intelektualnie”), ale określenia mają identyczny ładunek emocjonalny. Część się powtarza.

Czy któraś ze stron ma rację w swoich opiniach? Zapewne przyznasz rację tej stronie, do której Ci bliżej politycznie. Ale chcąc wyrobić sobie pogląd o polityce na podstawie postów tych właśnie polskich polityków, można by dojść do wniosków, że z której strony nie spojrzeć, wszyscy są złodziejami, aferzystami i geszefciarzami oraz cwaniaczkami marzącymi o korycie. Jak żyć???

Znasz jakiegoś polityka osobiście? Ja poznałam wielu, z różnych partii. Byłam dziennikarką polityczną, potem pracowałam w biurze poselskim. Parlamentarzyści to zazwyczaj normalni ludzie – jedni sympatyczni, inni mniej, jeszcze inni w ogóle, ale tak jak Jarosław Kaczyński podczas wywiadu zrobił na mnie wrażenie swoją intelektualną sprawnością (lata temu, przyznaję), tak samo Grzegorz Schetyna oraz Włodzimierz Cimoszewicz ujęli mnie swoją konkretnością. Nie spotkałam też wśród polityków zbyt wielu geszefciarzy, o złodziejach nie wspominając.

To ciekawe, że politycy budujący skrzydła polskiej sceny politycznej (Kukiz`15 i partia „Razem”) budują obraz polityków(czyli grupy społecznej, do której sami należą!)  jako najgorszych ludzi na świecie. To uderza nie tylko w ich politycznych przeciwników, ale też w nich samych! Przeciętny odbiorca uogólnia te stwierdzenia i nie dzieli polityków na złych i dobrych, tylko wszystkim doczepia etykietkę złodziei i pazernych cwaniaków.  Adrian Zandberg i poseł Andruszkiewicz używając tak agresywnego języka szkodzą więc sami sobie – wydaje się jednak, że tego nie dostrzegają.

3. Przekaz Zandberga i polityków Kukiz`15 jest do siebie podobny także przez sposób dobierania prezentowanych treści. Tak jak u Andruszkiewicza, Tyszki czy Jakubiaka, tak samo i u Zandberga z jego fanpage`a nie dowiemy się niczego poza tym, jaki ma pogląd na konkretne tematy polityczne. W ciągu ostatnich trzech miesięcy lider partii „Razem” nie zamieścił ani jednego zdjęcia innego niż stricte polityczne. Nie znajdziemy tam zdjęć z rodziną czy przyjaciółmi, fotografii z wakacji czy jakichkolwiek dowodów na życie inne niż polityczne. Mało jest też informacji o spotkaniach z ludźmi, rozmowach itp. Czytając fanpage Zandberga nie dowiemy się też o nim nic jako o człowieku (poza jego poglądami politycznymi).  Są tam bowiem zamieszczane głównie linki do jego wystąpień medialnych, w tym do felietonów w „Super Expresie”, oraz komentarze do bieżących wydarzeń. Tak samo prowadzą fanpage`e posłowie Kukiz`15 i wielu z PiS – zupełnie inaczej politycy z PO i Nowoczesnej, o czym wspominałam wcześniej.

Oczywiście zaznaczam, że mam na myśli najpopularniejszych polityków każdego ugrupowania – prowadząc analizy skupiałam się na tych o najwyższej liczbie fanów na FB.

4. Co różni Adriana Zandberga od posłów Kukiz`15, poza odwrotnym wektorem wygłaszanych ocen? Otóż Zandberg częściej przedstawia na fapage`u informacje pozytywne, głównie programowe propozycje partii „Razem”. Ma też więcej postów, w których nie używa języka agresji. Co istotne jednak – tego typu posty cieszą się znacznie mniejszym zainteresowaniem niż te agresywne i bardzo krytyczne. Pojawia się więc pytanie, czy Zandberg używa coraz bardziej agresywnego języka, bo to przynosi mu korzyść w postaci większej liczby lajków, wtedy byłby to świadomy zabieg wizerunkowy – czy też jest to normalny dla niego sposób komunikowania się, a lajki są tylko wartością dodaną?

Nie znam odpowiedzi. Wiem natomiast że „skrzydłowi” polskiej sceny politycznej są w zaskakujący sposób do siebie podobni, choć jednocześnie światopoglądowo różnią się wszystkim. Oba skrzydła budują swój najpopularniejszy przekaz na językowej agresji, a tym samym tworzą sobie i swoim fanom świat pełen wrogów, w którym są tylko dwie czarno-białe grupy: ONI – czyli wrogowie, źli politycy, oraz MY – czyli dobrzy politycy, inni niż reszta. A kto nie jest z nami, jest – jak wiadomo od lat – przeciwko nam. 

 

Kampania, która niszczy. „Sprawiedliwe sądy” – manipulacja w sieci cz.5

Sędziowie to źli, skorumpowani ludzie sprzyjający przestępcom i chroniący swoją kastę – tak mają o nich myśleć Polacy pod wpływem kampanii „Sprawiedliwe sądy”. Jej odbiorcy nie mają szans na obronienie się przed tym przekazem – „Sprawiedliwe sądy” bowiem to klasyczna manipulacja. Szalenie groźna – bo podważa zaufanie społeczne i niszczy poczucie bezpieczeństwa, jakie ma dawać każdemu z nas państwo. A to wszystko na zlecenie polskiego rządu.

Przytłoczenie ilością negatywnych przykładów, clickbaitowe tytuły, wnioski oparte na błędach logicznych i brak obiektywnych danych, które umożliwiałyby choćby podstawowe zweryfikowanie informacji – te mechanizmy manipulowania odbiorcami zostały użyte w publicznej kampanii „Sprawiedliwe sądy”, zleconej przez rząd Polskiej Fundacji Narodowej i zrealizowanej w ostatnich miesiącach.  Kampania billboardowa zakończyła się kilkanaście dni temu, strona internetowa kampanii była ogólnie dostępna jeszcze w czwartek 26 października. Od piątku wchodząc na stronę www.sprawiedliwesady.pl zobaczymy już tylko landpage witryny, bez menu i treści merytorycznych. Ciekawe, że strona zniknęła dokładnie dzień po tym, jak poinformowałam na Twitterze, że analizuję przekaz kampanii. Wiem, to na pewno przypadek… Na szczęście znacznie wcześniej zrobiłam screeny strony.  😉

Oficjalnym celem akcji było przekonanie Polaków do reformy sądownictwa w kształcie zaproponowanym przez rząd. Specyficzne budowanie wpływu rozpoczęto już na etapie planowania kampanii – przekonywanie do reformy odbyło się bowiem nie przez prezentację dobrych rozwiązań, lecz złych zdarzeń i zachowań w wymiarze sprawiedliwości. Czytając treści zamieszczone na stronie odbiorcy dowiadywali się przede wszystkim, jak źli (przerażająco źli!) są polscy sędziowie. Informacje merytoryczne o reformie również zamieszczono, lecz ilościowo było ich mniej, a wszystkie przeplatano przykładami „złych sędziów”.

Oszukany pan Marian

sady1

Odwiedzający stronę na początku mogli obejrzeć film – o panu Marianie i jego żonie. Pan Marian przegrał w sądzie, choć sprawa była oczywista (tak wynika z opowieści) i wyrok powinien być korzystny dla niego. Z powodu niesprawiedliwego procesu rozchorowała się żona pana Mariana, przeszła wiele operacji. Małżeństwo zgodnie przekonuje, że tak dalej być nie może i to się musi zmienić. Film jest dość krótki, nikt poza małżeństwem w nim nie występuje, o samej sprawie wiadomo niewiele i wyłącznie z relacji pana Mariana, za to wskazanie sędziego i sędziów jako winnych całej sytuacji  (łącznie z chorobą żony) – jest jasnym i oczywistym komunikatem. To klasyczne oddziaływanie na emocje (małżeństwa jest zwyczajnie żal), przygotowane profesjonalnie, ewidentnie pod tezę. Jak w reklamie. Spot jest bowiem profesjonalną antyreklamą polskich sądów.

Pamiętajmy, proszę, że cała kampania została zlecona przez polski rząd.

sady9.png

Najważniejszy przekaz akcji znalazł się na głównych banerach podstron: „Ryba psuje się od głowy – nie będzie realnej naprawy wymiaru sprawiedliwości bez zmian organizacyjnych i personalnych w Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym”. 

To bardzo ciekawe zdanie. Wynika z niego po pierwsze, że wymiar sprawiedliwości jest zepsuty (skoro wymaga naprawy), zaś jego naprawę gwarantują zmiany organizacyjne i personalne – ale nie wszędzie, czyli np. we wszystkich sądach, może jeszcze do tego w policji i prokuraturze – nie. Wystarczą zmiany w KRS-e i Sądzie Najwyższym. Dlaczego? Tego dowiadujemy się z kolejnych zdań: jak się okazuje, sędziowie będący przełożonymi innych sędziów są (lub mogą być) skorumpowani oraz (sic!) dyspozycyjni wobec władzy, swoimi naciskami wpływają na wyroki orzekane przez swoich podwładnych, a to jest złe i na coś takiego zgadzać się nie można.

s5a

Ok, jasne, to jest złe – ale czy tymi „złymi sędziami” są na pewno ci z KRS i SN? Popatrzmy na podawane przykłady. Cóż,  w żadnym screenie nie znajduję ani jednego przykładu świadczącego o naciskach przełożonych na niżej postawionych sędziów. Naliczyłam za to: dwa przykłady odnoszące się do zachowań prezesów sądów, dwa dotyczące sędziów Trybunału Konstytucyjnego, trzy – KRS, trzy – SN oraz… 25 przykładów złych zachowań sędziów z sądów rejonowych i okręgowych. Czyli nawet pracowicie zbierane na użytek kampanii przykłady nie potwierdzają głównej tezy  – to nie KRS czy SN ma najbardziej „zepsutych” sędziów, tylko niższe sądy  – a jednak wg reformy tych naprawiać nie trzeba.

sady17.png

Przy czym w podawanych przykładach najczęściej chodzi o  przewlekłość postępowania, błędy formalne, „błędne” wyroki, wykroczenia dyscyplinarne lub pospolite przestępstwa – tych właśnie dopuszczali się „zwykli sędziowie”. Zarzuty dotyczące sędziów z najwyższych instytucji/organizacji związane są głównie z konkursami na stanowiska i awansami członków ich rodzin.

sady19

 

Jak samodzielnie obalić swój własny przekaz

Jednym z  podstawowych problemów w polskim wymiarze sprawiedliwości jest przewlekłość postępowań – o tym oczywiście mówi się w kampanii. Podany jest nawet przykład najdłuższej sprawy, trwającej od 1977 roku, czyli – cytuję – 33 lata (hm, moim zdaniem to 40 lat, ale może mam problem z liczeniem 😉 ), oraz liczba skarg na przewlekłość – w latach 2012-2015 złożono ich w Polsce  20 000. Rzeczywiście dużo. Najciekawsze jest jednak to, że zgodnie z obowiązującymi przepisami nadzór nad sprawnością postępowań (a więc także ewentualną przewlekłością) sprawuje… Ministerstwo Sprawiedliwości! Minister ma dziś narzędzia do reagowania w sprawie czasu trwania postępowań, przeprowadzania kontroli w tym zakresie etc. Jeśli wrócimy więc do głównego hasła kampanii – „ryba psuje się od głowy” – okaże się, że zgodnie z nim zmiany organizacyjne i personalne powinny dotknąć przede wszystkim… Ministerstwa Sprawiedliwości, a nie np. Sądu Najwyższego, który nie ma żadnego wpływu na czas rozpatrywania większości spraw (poza sytuacjami, gdy sam orzeka). Co więcej, zagłębiając się w treści na stronie, można też znaleźć prawdziwą informację, że Krajowa Rada Sądownictwa również nie zajmuje się sądzeniem – czyli zmiany organizacyjne i personalne w KRS też nie zmienią niczego w tysiącach procesów prowadzonych w sądach rejonowych i okręgowych!

Ha! Twórcy kampanii sami obalają swój przekaz – wystarczy poczytać! Niesamowite, prawda? A jednak większość odbiorców wpada w pułapkę i daje się wciągnąć do środka przerażającego obrazu wymiaru sprawiedliwości serwowanego na stronie. Dlaczego? Niewiele osób analizuje przekazy, najczęściej reagujemy emocjonalnie – a oddziaływać na emocje autorzy kampanii rzeczywiście potrafią. To choćby wspomniany już film pokazujący budzących współczucie, oszukanych starszych ludzi. Czarno-biała grafika strony internetowej, która porządkuje nam świat według czarno-białego schematu: są źli sędziowie i dobrzy „naprawiacze” (czyli rząd). Bardzo widoczne, przejrzyste tytuły o sensacyjnym, zawsze negatywnym dla sędziów brzmieniu – i drobną czcionką dodane wyjaśnienia.

sady14

To klasyczne clickbaity – są tak sformułowane, żeby jak najwięcej osób na nie kliknęło. Oczywiście, w tej kampanii nie chodzi o liczbę kliknięć, tylko o zwrócenie uwagi odbiorcy, wzbudzenie w nim silnych emocji, zanim (jeśli w ogóle) przeczyta drobne litery, i wyrobienie w nim emocjonalnego poglądu. Oto niektóre tytuły: „Sąd Najwyższy broni mafii VAT-owskich”,  „Kumoterstwo w KRS”, „Korupcja w sądownictwie”,  „Sędzia lichwiarz nie poniesie kary”, „Sąd pomylił wyroki”,  „Pijany sędzia awanturował się w klubie”, „Sędzia gnębił pracowników”, „Sędzia może kłamać bezkarnie”.

sady16

Lista przykładów, zawartych m.in. w zakładce „Nadzwyczajna kasta” (słownictwo też dobrane pod tezę), jest naprawdę długa i przygnębiająca. Ile przykładów zdołacie przeczytać patrząc nie tylko na nagłówki, ale wczytując się także w tekst napisany drobnymi literami? Na podstawie „drobnego” tekstu też trudno wyrobić sobie własny pogląd – zamieszczony opis to zaledwie dwa zdania, nie dające obrazu całości sytuacji. Autorzy metodycznie udowadniają nam, że sędziowie są źli, a nie troszczą się o obiektywizm.

Dociekliwi mogli przeczytać na stronie kampanii, że na złych sędziów w latach 2011-2015 złożono 310 skarg do Sądu Dyscyplinarnego – jest to druga z przytoczonych statystyk. Niestety, nawet dociekliwy nie dowie się ze sprawiedliwesady.pl, ilu jest sędziów w Polsce, a dopiero zestawienie tych liczb pokazuje, czy mamy do czynienia z poważnym problemem. Takie dane odkryłam dopiero czytając odkłamujące kampanię zestawienie przygotowane przez Krajową Stronę Sądownictwa – sędziów w Polsce jest ok. 10 tysięcy. Czy wobec tego 310 wniosków dyscyplinarnych to dużo czy mało?

Przy okazji – KRS  odkłamując kampanię wyszczególniło aż 49 punktów, które jej zdaniem są nieprawdziwe w przekazie kampanii. 49! 

 

Źli sędziowie, obiektywni politycy?

Drugi przekaz, który autorzy akcji wkładają Polakom do głów, to bardzo zaskakująca teza: że propozycja rządu, by sędziów do KRS wybierał parlament (czyli posłowie) nie oznacza wcale upolitycznienia KRS-u, wręcz przeciwnie! Oznacza przekazanie kontroli nad sądami obywatelom! Czytamy więc: „obiektywizm w wyborze sędziów zapewnia Sejm”  oraz „Wybór sędziów KRS przez Sejm to nie upolitycznienie, tylko poddanie KRS społecznej kontroli. Poprzez parlament, który dysponuje mandatem narodu. To mandat weryfikowany regularnie w wyborach”.

sady22a

Mamy tu piękny przykład błędu logicznego we wnioskowaniu – wydaje mi się, że świadomie wprowadzonego. Ze zdania wynika, że:

Naród wybiera Sejm → Sejm wybiera KRS → mamy obiektywny KRS

A skoro to jest prawdą, dowodzą nam autorzy przekazu, to prawdą jest również, że wprowadzenie reformy doprowadzi do sytuacji, gdy:

Naród wybiera → mamy obiektywny KRS

Ha. Równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że: skoro koń odżywia się trawą, a trawa rośnie dzięki wypijaniu wody, to oznacza, że koń odżywia się wodą.

Jak widać, usuwanie pośredniego ogniwa zaburza rzeczywistość – gdyby nie zaburzało, konie mogły by żyć o samej wodzie. A jakoś nie chcą. 😉

Twierdzenie, że naród wybiera KRS, gdy de facto czynią to parlamentarzyści, jest zwyczajną nieprawdą.  Natomiast wyjątkowo zabawne wydaje się twierdzenie, że Sejm zapewnia obiektywizm w wyborze sędziów – tego już nawet nie mam siły wyjaśniać, tak mnie to śmieszy. 😀

 

Ryba psuje się od głowy – tylko od której?

Ostatnia statystyka, którą znalazłam na stronie kampanii, to informacja, że „prawie 80 proc. Polaków uważa, że wymiar sprawiedliwości wymaga głębokiej reformy. Denerwuje nas przewlekłość postępowań, biurokracja, brak dostatecznej informatyzacji. Uważamy, że koszty sądowe są za duże i niewspółmierne do jakości działania sądów. Z drugiej strony nie chcemy, by tolerowano dalej korupcję, korporacyjne związki i arogancję sędziów…”. Nie ma niestety informacji, kto takie badanie przeprowadził, kiedy, na jakiej próbie, gdzie można sprawdzić wyniki, ile osób wskazuje na problemy z przewlekłością, a ile np. na korporacyjne związki. Zdanie zaczyna się więc niby wiarygodnie, dalej jednak mamy narrację bez żadnych danych; narrację, która ma budować obraz zgodny z tezą, więc nie daje najmniejszych szans na zweryfikowanie podanych informacji. My, odbiorcy, mamy przede wszystkim tej tezy nie podważać, nie sprawdzać, tylko wchodzić w nią całym sercem, coraz głębiej, coraz bardziej buntując się przeciwko tym okropnym, skorumpowanym sędziom!

A gdy już uwierzymy, z sędziowskiej opresji wyratują nas obiektywni politycy! Problemy takie jak biurokracja, zbyt wysokie koszty sądowe, przewlekłość postępowań i brak dostatecznej informatyzacji znikną na pewno, gdy nastąpią zmiany personalne i organizacyjne w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Bo przecież ryba psuje się od głowy, jak zapewniono nas wielokrotnie w kampanii.

Prezentowanie sędziów jako „nadzwyczajnej kasty” i złych ludzi, którzy sprzyjają przestępcom i oszukują porządnych obywateli, podważa do nich zaufanie. Niszczy poczucie bezpieczeństwa, jakie ma dawać każdemu z nas państwo. Państwo przecież to nie tylko rząd, to także rzetelny wymiar sprawiedliwości. Ludzie przekonani, że sędziowie są źli, nie mają gdzie szukać sprawiedliwości. Przestają czuć się bezpiecznie. To szalenie groźne społecznie działanie – uderzające bezpośrednio w zaufanie ludzi do ich własnego państwa. I to wszystko dzieje się – przypomnę jeszcze raz – na zlecenie polskiego rządu! Porażające.

 

Seriale, chatboty i influencerzy – jak robić ciekawą politykę

Często mam wrażenie, że w przestrzeni politycznej obracamy się wokół zasady: „jeśli raz nam to wyszło, zróbmy to znowu”. Stąd powtórki podobnie wyglądających eventów, debat, spotkań, konferencji etc. Tymczasem odbiorcy są znudzeni, potrzebują nowych bodźców, szukają czegoś, co ich zaskoczy i poruszy. Wiedzą o tym marketingowcy w biznesie – bez wywołania emocji u odbiorcy nie ma co liczyć na sprzedaż. W polityce zaś jakby wszyscy kierowali się emocjami, tyle że własnymi. Bo przecież jeśli coś wywołało emocje we mnie, wywoła też u innych. Nieprawda! I warto to sobie uświadomić, zanim poznamy wyniki kolejnych wyborów. Proponuję wreszcie wyjść poza schemat – i zacząć myśleć o polityce także w kategoriach nowoczesnego marketingu.
O nowych trendach w marketingu przedstawiciele tej branży dyskutują cały czas. Doskonale wiadomo, jakie treści się najlepiej sprzedają, które formy i narzędzia odbierane są jako atrakcyjne. Nowoczesny marketing polityczny może czerpać z tego biznesowego źródła pełnymi garściami. I wcale nie wymaga to większych pieniędzy niż te, które obecnie partie polityczne wydają na swoje marketingowe działania.

Aktualne trendy przydatne w marketingu politycznym można określić za pomocą czterech słów: video, influencerzy, personalizacja i relacje.
1. VIDEO – bez przerwy rośnie popularność tego typu treści. Politycy niby o tym wiedzą i nawet korzystają, wrzucając filmiki na swoje fanpage`e czy produkując spoty w czasie kampanii wyborczych. Jednak film filmowi nie równy. Jakie cechy powinien mieć ten, który zwróci uwagę? Musi albo pokazywać coś, czego normalnie nie zobaczymy (np. backstage czy kuluary wydarzenia; coś, czego ktoś oficjalnie nie chce pokazać etc.), albo opowiadać historię i przez to budzić emocje. To i łatwe, i trudne – do opowiedzenia historii potrzebne jest przede wszystkim zaakceptowanie faktu, że oficjalne wystąpienia np. sejmowe nie są tym, co ludzie chcą oglądać (oczywiście, zdarzają się wyjątki, jeśli mamy do czynienia z wyjątkowym wystąpieniem). Publiczne wystąpienie musi być albo świetnie przygotowane retorycznie, albo wygłaszane w historycznym momencie, albo bardzo osobiste i emocjonalne, by wzbudziło zainteresowanie odbiorców. Większość wystąpień nie spełnia tych kryteriów – wrzucanie ich wiec do sieci jako filmików nie zapewni politykowi zainteresowania.
Filmy opierają się na obrazach – naprawdę, nie wystarczy pokazać własną twarz na zbliżeniu, by video zrobiło się ciekawe. Trzeba mieć więc przede wszystkim pomysł wizualny, potem nagrać video, a potem oczekiwać nim zainteresowania w sieci. Warto korzystać z zaskakujących sytuacji, które dzieją się wokół nas – nagranie pokazujące, że jesteśmy „w ogniu wydarzeń”, to jedna z opcji wzbudzających duże zainteresowanie. Politycy często są w samym środku wydarzeń, ale równie często pokazują wówczas na filmach czy zdjęciach siebie, a nie wydarzenie – a to błąd.

Badania pokazują również, że odbiorcy lubią treści video w odcinkach – jak seriale w telewizji, które można włączyć o określonej porze, robić coś w trakcie, a jednocześnie zerkać, co się dzieje z naszymi bohaterami.
A gdyby tak zrobić prawdziwy mini-serial polityczny? Nie satyryczny, jak „Ucho prezesa” (który, notabene, wykorzystuje ten mechanizm), ale polityczny. Próbą stworzenia czegoś takiego były transmisje online na FB w czasie grudniowego kryzysu parlamentarnego, prezentowane codziennie o 19.30 na profilu „Tu jest Sejm”. Choć niedopracowane pod względem treściowym, budziły zainteresowanie nie tylko ze względu na sytuację parlamentarną, ale też z powodu swojej powtarzalności. Szkoda, że zapomniano o warstwie wizualnej – namawiałam wówczas, by twórcy „serialu” pokazali nie tylko mównicę i wieczorne wystąpienia, ale też salę sejmową, kuluary i inne przestrzenie niedostępne postronnym. Mielibyśmy wtedy video otwierające drzwi do niedostępnego świata – a to zawsze wzbudza ciekawość.
Swoistym mini-serialem politycznym mógłby być też mini-program informacyjny, prezentowany w sieci – np. taki, który byłby dla opozycji alternatywą wobec „Wiadomości” w TVP. Na początku widzów byłoby niezbyt wielu, ale seryjność produkcji, atrakcyjność wizualna materiałów (przydałaby się współpraca z dobrym wydawcą lub reżyserem), łatwa dostępność (Internet), i systematyczność po pewnym czasie mogłaby dać zaskakująco dobre efekty. Liczyłby się też efekt świeżości – czegoś takiego po prostu żadna partia w Polsce jeszcze nie zrobiła (a przynajmniej ja o tym nie słyszałam).

2. INFLUENCERZY – ich znaczenie jest rosnące zwłaszcza w kwestii dotarcia do ludzi młodych. Młodzi jasno dziś przyznają, że podstawowym źródłem informacji jest dla nich Facebook. Dopiero na drugim miejscu jest telewizja, ale tam niekoniecznie oglądają programy informacyjne. Jak mówią moi studenci – „jeśli dzieje się coś ważnego, na pewno któryś znajomy wrzuci to na FB”. Stąd konieczne wręcz docieranie do młodych przez influencerów. Sam fanpage na FB nie wystarczy – bo jeśli młodzi go nie obserwują, to aktywność na nim ma zerowe znaczenie dla tej grupy odbiorców. Potrzeba osoby z ich grona (lub przez nich obserwowanej), która będzie „wrzucała na walla” to, na czym nam zależy. Oczywiście, influencerzy (czyli osoby mające wpływ) są istotne w każdej grupie odbiorców, ale akurat w tej są najistotniejsze. Jeśli partiom ciężko jest znaleźć influencerów na poziomie krajowym, pewnym rozwiązaniem mogą być działania regionalne i lokalne. Tu często znacznie łatwiej „wyłowić” liderów opinii trafiających do młodych, nawiązać z nimi współpracę na bazie lokalnych działań, i budować dobrą relację. Bo praca z influencerami jest pracą relacyjną – nie da się jej zastąpić szybką transakcją. Jeśli chcemy mieć autentycznych (czyli najlepszych!) influencerów, musimy z nimi współpracować. Wspólne działania, realne wsparcie, spotkania, tweetup`y, faceup`y, umożliwienie wejścia na prestiżowe eventy, wspólna aktywność nie tylko w przestrzeni politycznej, ale też – tej zwyczajnej ludzkiej. Powtarzam to od jakiegoś czasu – odbiorcy „wybaczą” nam fakt zajmowania się polityką pod warunkiem, że jesteśmy po prostu fajnymi ludźmi. I tę „fajność” można pokazywać m.in. dzięki influencerom, także tym młodym.

3. PERSONALIZACJA – mamy z nią do czynienia zarówno w reklamach, jak i w klasycznym, nie reklamowym contencie czy w budowaniu wizerunku polityka. Liczy się TEN człowiek, TA KONKRETNA OSOBA. Z jednej strony odbiorcy będą więc reagować na TEGO polityka (niezależnie od tego, z jakim szyldem partyjnym się zaprezentuje), z drugiej – oczekują spersonalizowanych ofert. Służy temu BIG DATA, ale to wciąż kosztowne działanie. Na początek będzie dobrze, jeśli politycy zbudują zindywidualizowany przekaz w oparciu o lokalizację (czyli nie ta sama reklama dla całej Polski, a zróżnicowana dla regionów czy miast); pokuszą się o stworzenie kilku tzw. person, czyli fikcyjnych postaci uosabiających cechy ważnych dla nich grup odbiorców tak, żeby móc „wejść w buty” odbiorcy i zobaczyć, co jest dla niego ważne. Wtedy prostsze stanie się budowanie treści trafiających w potrzeby odbiory – bo będzie wiadomo, czym się interesuje, czego potrzebuje, jak spędza wolny czas. Person nie tworzy się „z niczego”, ale w oparciu o statystyki wejść na fanpage`ach, raporty z sieci etc. Tak, to wymaga wysiłku, lecz przede wszystkim wymaga popatrzenia na własną ofertę z perspektywy odbiorcy, a nie nadawcy. Politykom często tego oglądu brakuje.

4. RELACJE – to one mają największe znaczenie. Zwłaszcza w polityce, gdzie właśnie na bazie relacji ludzie decydują, na kogo zagłosują i czy w ogóle wezmą udział w wyborach. Wcześniej politycy budowali relacje podczas bezpośrednich spotkań. Dziś są one nadal bardzo potrzebne, ale ponieważ komunikacja społeczna w ogromnym zakresie odbywa się w sposób zapośredniczony, relacje budujemy z reguły właśnie w mediach społecznościowych. Co zaskakujące, politycy bardzo często tego nie robią. Zapominają, że do zbudowania relacji nie wystarczy wrzucenia postu na fanpage`u – że trzeba jeszcze reagować na komentarze, rozmawiać, wymieniać się poglądami z tymi, którzy myślą podobnie, i z tymi, którzy myślą zupełnie inaczej. Social media to wymarzona przestrzeń do przekonywania, argumentowania, perswadowania, udowadniania – a jednak politycy najczęściej tego nie robią!
Jednym z coraz powszechniejszych narzędzi, dzięki którym dziś marki biznesowe budują relacje w sm ze swoimi klientami, są chatboty – czyli oprogramowanie, które umożliwia użytkownikowi szybkie skontaktowanie się z marką i równie szybkie uzyskanie odpowiedzi – 24 godziny na dobę. Chatboty zastępują wstępną obsługę klienta, w sposób automatyczny odpowiadają na podstawowe pytania, wyjaśniają wątpliwości, kierują na właściwe strony internetowe. Dopiero gdy pytanie jest skomplikowane, umożliwiają kontakt z pracownikiem, który już osobiście zajmuje się sprawą.
Co by było, gdyby na fanpage`ach partii pojawiły się sprawne chatboty? Gdyby np. osoba zainteresowana programem partii mogła natychmiast dostać link do tego programu, uzyskałaby odpowiedź na pytanie, jak wstąpić do partii, ile kosztuje składka, z kim powinna się skontaktować regionalnie, jeśli ma sprawę w regionie, gdzie znajdzie biuro posła itp.?
Jaka zmiana jakościowa w kontakcie dla zwykłego człowieka, prawda? Można? Można. Wystarczy to po prostu zrobić.

I na koniec jeszcze jedna sprawa, nie mniej ważna, tyle że klasyczna – nie wymaga więc stosowania najnowszych trendów marketingowych. Nie mogę wyjść ze zdziwienia, że dziś politycy planując swoje działania nadal nie pamiętają, iż aby wywołać u odbiorców oczekiwaną reakcję, muszą im zaproponować coś, co oni zapamiętają i co będzie budzić pozytywne skojarzenia. To mogą być: obrazy (czyli oddziaływanie wizualne), krótkie i adekwatne hasła, symbole, jedno słowo (tzw. słowo-klucz) lub jedno zdanie z przemówienia. Do dziś wszyscy pamiętamy słynną „zieloną wyspę” – czyli Polskę w czasie kryzysu w Europie. Pamiętamy, bo było to krótkie hasło, zestawione z pozytywną informacją, wsparte obrazem (odpowiednio pokolorowaną mapą). Ja pamiętam też tort z banknotów euro (oczywiście nieprawdziwych), który kroił Donald Tusk, kiedy z sukcesem zakończono negocjacje między Polską a UE. Pamiętam również słynny spot z pustą lodówką w kampanii PiS w 2005 roku. Oraz słowo „zaufanie”, które Donald Tusk wymienił w swoim expose (premiera) ponad 40 razy. A także tablet w rękach Jarosława Kaczyńskiego, z którego „przemawiał” z mównicy sejmowej „premier” Piotr Gliński. To są właśnie symbole. Obrazy, które zostają w głowach odbiorców i budzą emocje. Słowa, które powtarzane wielokrotnie stają się lejtmotywem całego przekazu politycznego. Bez nich lub bez poruszających historii kolejne konferencje, konwencje, wystąpienia, przemówienia zlewają się w jedną, nużącą całość, z której dla przeciętnego, niezainteresowanego polityką odbiorcy zupełnie nic nie wynika.

Kto chce wygrać – ten musi pamiętać, że dziś, w gigantycznym chaosie informacyjnym wygrywa ten, kto wywołuje emocje u odbiorcy. Nie u siebie! U odbiorcy! I to jego potrzebami trzeba się zająć.