Czego naprawdę boi się PiS?

Ostatnie tygodnie mijają nam na wysłuchiwaniu z niedowierzaniem kolejnych wypowiedzi najwyższych polskich polityków. Prezydent Duda zestawiający Unię Europejską i zabory. Premier Morawiecki podczas oficjalnego wystąpienia opowiadający, jak wspaniale mieli Żydzi w Polsce za Stefana Batorego – lepiej niż za obecnej władzy, bo mogli handlować podczas świąt kościelnych, a teraz nie mogą. Prezydent, który podpisuje umowę o IPN, a potem stwierdza, że źle się stało, iż taka ustawa jednak weszła w życie. Premier podkreślający, że Polacy powinni być dumni z marca`68, prezydent, który za ten sam marzec przeprasza. Niespójność, chaos i pogubienie – tylko tak można opisać te przekazy.

Ale ten chaos przestaje dziwić, gdy zajrzymy za kurtynę prawicowego spektaklu politycznego i przyjrzymy się temu, co się dzieje w kulisach. Otóż, co może zadziwić mainstream, nie ma tam już zespołu aktorskiego grającego jedno przedstawienie. Za kulisami szuka swego miejsca przynajmniej kilka grup aktorskich, z których każda gra własny spektakl i usiłuje nim zainteresować widzów. Zjednoczona prawica to coraz bardziej mit niż rzeczywistość. Nie widać tego jeszcze w sondażach, bo część wyborców popierających PiS na razie nie ma gdzie odpłynąć, socjologom wciąż więc deklarują poparcie Prawa i Sprawiedliwości. To jednak może niedługo się zmienić. I właśnie tego najbardziej obawia się PiS.

 

Radykalni odpływają na prawo

Na tym wewnętrznym podziale prawicy nie skorzysta opozycja, nie będzie także sondażowych wzrostów lewicy. To, co się dzieje za kulisami, to odpływ dotychczasowych aktorów drugoplanowych jeszcze bardziej na prawo. Od PiS-u powoli, ale systematycznie, odłączają się najbardziej radykalni wyborcy o nacjonalistycznym światopoglądzie. Ten problem nie narodził się teraz, to długotrwały proces, który jednak mocno nasilił kryzys związany z ustawą o IPN. Ale to on jest powodem chaosu w przekazach PiS-u i niespójności w zachowaniach najwyższych polityków – z jednej strony usiłują oni bowiem rozwiązać kryzysy na forum międzynarodowym, z drugiej – zapanować nad kryzysem wewnętrznym.

Zdaję sobie sprawę z tego, że informacje o kryzysie „jednościowym” na prawicy jeszcze nie przeniknęły do mainstreamowych mediów. Kryzysu po prostu na zewnątrz nie widać. Ale jest on bardzo wyraźny w mediach społecznościowych – wszędzie tam, gdzie sieciowo spotykają się zwolennicy prawicy.

„Kwestia żydowska” wyzwoliła tlące się już wcześniej zapotrzebowanie nacjonalistów na znacznie mocniejsze działania niż te, które podejmuje PiS. Ale zaczęło się w styczniu – od reakcji polityków PiS na reportaż TVN 24 o neonazistach. Ich krytyczne opinie spotkały się z fatalnym odbiorem w organizacjach prawicowych – ONR zaczął głośno wspominać o konieczności założenia własnej partii. Temat jednak szybko przycichł, a sami nacjonaliści zaczęli przekonywać, że nie mają nic wspólnego z neonazistami. Potem jednak przyszła ustawa o IPN, gwałtowna reakcja Izraela i Stanów Zjednoczonych – i wtedy politycy PiS podjęli próby wyciszenia międzynarodowego konfliktu. O szczegółach nie mówiono zbyt szeroko. Ale w mediach, zwłaszcza radykalnie prawicowych, wychwytywano każdą informację na temat spotkań polsko-izraelskich, planowanych zmian ustawy, cytowano każdą wypowiedź na ten temat, m.in. o tym, że ustawa będzie martwa, bo prokuratura nie będzie ścigać na jej podstawie albo że w Polsce ma powstać muzeum chasydyzmu.

 

„Polską znowu rządzą Żydzi”

Wystarczyło kilka dni, by na prawicowych kontach, fanpage`ach i grupach na FB i TT pojawiły się memy  uderzające w prezydenta Andrzeja Dudę, posty zarzucające (cytuję) premierowi Morawieckiemu, że jest „bankierem, czyli – wiadomo – Żydem”, że „Polską znowu rządzą Żydzi”, a „dobra zmiana służy światowej żydowskiej mafii”.

Takich postów na Facebooku są dziś setki – i mimo że ustawa o IPN nie jest już dziś głównym tematem w mediach, w sieci ciągle wrze. Ostre głosy antyPiS pojawiają się także na tych kontach, które wcześniej jednoznacznie popierały Andrzeja Dudę i PiS (jednocześnie cały czas trwa tam intensywne oskarżanie opozycji, ale to akurat prawicowy standard). Tryumfy święci Stanisław Michalkiewicz i jego antysemickie – a teraz też antyPiS-owskie wypowiedz: filmy video z nagraniami Michalkiewicza rozchodzą się w sieci błyskawicznie.

Od razu zaznaczam – nie dotyczy to wszystkich zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. PiS wciąż ma wierny elektorat, który jest gotów za swoją partię walczyć do ostatniej kropli krwi. Część wyborców jednak wyraźnie oczekiwało od rządzących czegoś innego. PiS jest dla nich „za miękki”. To oni powoli odchodzą.

 

Mit zjednoczonej prawicy  za chwilę zniknie

Przyzwyczailiśmy się myśleć, iż PiS popiera cała polska prawica. Ale social media pokazują, że to już przeszłość. Ten mit zjednoczeniowy właśnie przechodzi w niebyt. Jestem przekonana, iż politycy PiS są tego świadomi – mają własne dane, prowadzą rozmowy, muszą to widzieć. Dlatego reagują histerycznie. Do tego w PiS wciąż obowiązuje teza, że da się grać kogo innego w polityce międzynarodowej, a kogo innego – wewnątrz kraju. Stąd chaos w przekazach, niespójności i błędy. Dlatego też wypowiedzi premiera czy prezydenta na użytek wewnętrzny są tak radykalne – mają trafiać właśnie do radykałów, uspokajać nastroje, pokazać, że PiS jest twardy, więc wciąż powinien być  pierwszym – i jedynym możliwym – wyborem każdego prawicowca.

To coraz trudniejsze, bo patrząc z prawicowej perspektywy, PiS nieuchronnie przesuwa się do centrum. To nie jest jego wybór, tylko determinanta czasu i sytuacji – z jednej strony PiS jest odsuwany od „prawej ściany” przez środowiska nacjonalistyczne (które żądają znaczniej bardziej radykalnej prawicy), z drugiej – na kierunek centrowy mocno naciskają partnerzy zewnętrzni. A bardziej centrowy, czyli de facto klasycznie prawicowo-konserwatywny PiS to koszmar Jarosława Kaczyńskiego – bo wtedy jego partia pozostaje wyłącznie przy swoim elektoracie, który nie gwarantuje dalszych zwycięstw wyborczych

 

Czy to może być płatna akcja?

Oczywiście warto się zastanawiać, czy to, co się dzieje w mediach społecznościowych, nie jest efektem jakiejś komercyjnej akcji lub akcji sterowanej z zewnątrz. W tym przypadku nie ma to jednak większego znaczenia – nawet gdyby to była płatna akcja rozpowszechniania treści antyPiS, dziś szerzy się ona na wyjątkowo podatnym gruncie. To nie boty czy fake`owe konta odpowiadają za wysoki poziom zaangażowania w tego typu treści – nawet jeśli to właśnie one „dorzucają do pieca”, produkując np. memy. Grupa Polaków o nacjonalistycznych poglądach jest rzeczywiście bardzo aktywna i zaangażowana – na razie przede wszystkim w sieci, choć wszyscy wiemy, że i w realu radzą sobie nieźle. Czy takich ludzi jest w Polsce dużo, czy to tylko nadmierna reprezentacja w social media? Nie wiemy, nikt tego dotychczas nie zbadał (a przynajmniej ja nie dotarłam do takich badań – jeśli są, będę wdzięczna za informację). W badaniach preferencji politycznych sprawdza się poziom poparcia dla partii, a nacjonaliści dziś swojej partii nie mają. Nawet Ruch Narodowy wyraźnie stracił na znaczeniu i radykałowie coraz rzadziej się z nim identyfikują. W sieci RN wyraźnie przegrywa z ONR-em, choć na razie nie ma organizacji, która odpowiadałaby większości nacjonalistów.

Jeśli ktoś się zastanawia, dlaczego rozpadu prawicy i przesunięć elektoratów nie widać dziś w sondażach – wyjaśniam: spadki poparcia dla PiS są widoczne, ale tak jak napisałam wcześniej, nie ma dziś ugrupowania, które mogłoby przejąć wyborców niezadowolonych ze „zbyt miękkiego PiS-u”. W sondażach ci wyborcy pozostają więc albo w grupie niezdecydowanych, albo nadal opowiadają się za PiS-em, bo nie mają alternatywy. Czy taka alternatywa powstanie? O tym, co można na ten temat wnioskować z analizy mediów społecznościowych, napiszę w następnym tekście.

PiS reaguje chaotycznie, bo spełnia się jego najczarniejszy scenariusz. Okazuje się, że to nie opozycja jest dziś dla niego największym zagrożeniem – tego wroga mają od dawna rozpoznanego. Koszmarem rządzących stają się natomiast radykałowie – niekontrolowalni, niezadowoleni i żądający znacznie więcej nacjonalizmu niż reprezentuje PiS. Hm, boję się to napisać… Ale może się okazać, że zatęsknimy za PiS-em.

 

UPDATE: DLA POTRZEBUJĄCYCH DANYCH ANALITYCZNYCH:

Przeanalizowałam ok. 300 kont na FB, 250 na Twitterze, ponad 60 grup otwartych na FB. Analizowałam content w okresie styczeń – marzec 2018, stosując do niego m.in analizę porównawczą, także w zestawieniu ilościowym (przy tych danych, przy których jest to możliwe) oraz czasowym (porównując content do treści wcześniejszych, aż do – w uzasadnionych przypadkach – 2015 r.). W powyższym tekście opisuję jednak określone zjawisko społeczne, dlatego nie koncentruję się na danych ilościowych, tylko na wnioskach wynikających z analizy contentu.

Morawiecki: Tusk w wersji PiS?

W grudniu wszyscy zastanawiali się, dlaczego Mateusz Morawiecki zastąpił Beatę Szydło na stanowisku premiera. Dziś, gdy obserwuję premiera wizerunkowo, coraz częściej mam wrażenie, że Jarosław Kaczyński postawił go na czele rządu dla osiągnięcia jednego głównego celu: otóż Morawiecki miał zostać nowym Tuskiem. Nowym, lepszym, PiS-owskim Donaldem Tuskiem.

Zadanie – nie do wykonania.

Jedynym politykiem, którego dziś naprawdę obawia się Jarosław Kaczyński, jest Donald Tusk. Tusk ograł prezesa wielokrotnie, teraz zaś jest najwyżej umocowanym w międzynarodowej polityce Polakiem. To on (a nie ktokolwiek z polskiego rządu) dominuje w Brukseli, robi karierę, a na dodatek pozwala sobie na wyjątkowo celne – i bolesne komentarze nt. PiS. Choć daleko, wciąż jest obecny w polskiej polityce i nadal stanowi realne polityczne zagrożenie dla PiS-u, zwłaszcza gdy połączy siły z Platformą Obywatelską.

Tusk musi być swego rodzaju widmem dla Kaczyńskiego. Prezes próbuje się go pozbyć na różne sposoby, od lat, ale walka jest trudna, bo nawet wezwany na przesłuchanie Tusk potrafi tak rozegrać swój przyjazd do prokuratury, by politycznie na nim zyskać. Kaczyński wykorzystuje więc do swojej walki byłych współpracowników Tuska – aby nawet w razie przegranej bitwy przeciwnika przynajmniej zranić. Stąd unijna szarża z Jackiem Saryuszem-Wolskim, dramatycznie nieudana. A teraz – pomysł z Mateuszem Morawieckim.

 

Tę bitwę rozgrywa Jarosław Kaczyński

Morawiecki. Bankowiec, wysoki i szczupły, w nieźle skrojonych garniturach. Fachowiec, człowiek konkretu, a jednocześnie wierzący patriota z – co ważne w PiS – doskonałą historią rodzinną (w przeciwieństwie do słynnego „dziadka z Wehrmachtu”). Ekonomista, przedstawiciel elit (które podobno Kaczyński zamierza wymienić), zaznajomiony z unijnymi dyplomatami. Swobodnie mówi w języku angielskim, jest młodszy od Donalda. Na dodatek – jest absolwentem historii, tak samo jak były premier. No i  był doradcą Tuska, gdy ten rządził Polską! Z perspektywy prezesa – wymarzony człowiek do wygrania tej personalnej bitwy. Przynajmniej teoretycznie.

Jakie ma przewagi wg PiS-u? Przeanalizowałam przekaz, jaki politycy PiS prezentowali w mediach zaraz po ogłoszeniu nominacji. Wg nich  Morawiecki przede wszystkim ma wizję. W przeciwieństwie do Tuska, który zasłynął wszak z tego, że od budowania wizji państwa skutecznie się odcinał.  Poza tym obecny premier jest fachowcem w dziedzinie ekonomii oraz specjalistą od unijnych przepisów, w 1997 r. wydał nawet (jako współautor) podręcznik „Prawo europejskie”. Na kolejną jego „przewagę” wskazał Wojciech Reszczyński, redaktor TV Republika, który zaraz po zmianie premiera stwierdził: „Morawiecki to będzie pierwszy premier, który jest absolwentem historii i tę historię naprawdę zna”.  Jak rozumiem, ma to świadczyć o tym, że Tusk tej „prawdziwej” (wg PiS) historii Polski nie zna.

Mateusz Morawiecki  – w zamyśle prezesa – miał pokazać nie tylko Polakom, ale i całej Unii Europejskiej, że PiS też posiada polityków europejskiego formatu, którzy doskonale radzą sobie z językami obcymi, znają unijnych dyplomatów, a na dodatek są niekwestionowanymi fachowcami; że PiS ma polityków lepszych niż Tusk. Miał pomóc prezesowi wygrać z najbardziej znienawidzonym politycznym wrogiem, stając się kropką nad „i” w dziele PiS-owskiego sukcesu, tym razem na arenie europejskiej. Tym samym Kaczyński postawił przed Morawieckim bardzo trudne zadanie. Kazał mu być PiS-owskim Tuskiem, a nie wystarczająco dobrym premierem Morawieckim.  Czy premier to zadanie wypełnia?

 

Charyzma Tuska – nie do podrobienia

Już dziś wiadomo, że Morawiecki Tuskiem nigdy nie będzie. Podstawowy powód jest prosty: Morawiecki nie ma tego, czego Tuskowi zazdroszczą wszyscy politycy, od prawa do lewa – nieprawdopodobnej charyzmy, potężnej siły przyciągania, która sprawia, że jeden tweet byłego premiera rozgrzewa do czerwoności wszystkich polityków rządzącego ugrupowania, i gromadzi setki, jeśli nie tysiące lajków. Charyzmy, która pozwalała mu w pojedynkę stawać naprzeciw najbardziej zdeterminowanych przeciwników, i opanowywać najgorszy konflikt. Charyzmy, która powoduje, że wciąż to do niego porównuje się zarówno kolejnych przewodniczących Platformy, jak i premierów.

Mateusz Morawiecki zaś nie przyciąga. Ani to jego wina, ani wada – powiedzmy jasno, nikt w polskiej polityce nie przyciąga jak Tusk. Może w jakimś stopniu Robert Biedroń. Może też Bartosz Arłukowicz. Tyle.

Wracając do premierów –  najłatwiej zobaczyć różnicę, oceniając wizerunkowo obu panów. Niby mają podobne cechy: szczupli, sympatyczni, przystojni, w dopasowanych garniturach i dobrze dobranych krawatach. A jednak już podczas pierwszego, krótkiego kontaktu, także pośredniego, wygrywa Tusk. Czym? Uśmiechem. Takim prawdziwym, podczas którego zmienia się nie tylko układ warg, ale też mrużą się oczy. Po tym zresztą najłatwiej rozpoznać autentyczność uśmiechu – po przymrużonych oczach. Morawiecki uśmiecha się rzadko, a jeśli już, oczy nadal ma poważne, czasem – nieco przymknięte, jakby nieobecne. Nosi niezłe garnitury, ale to Tusk osiągnął perfekcyjną swobodę w ich noszeniu. Na zdjęciach widać też, że Tusk podczas witania się z ludźmi zdaje się ich zapraszać do kontaktu (uśmiechem, gestami rąk, mową całego ciała), podczas gdy Morawiecki pozostaje w sporym dystansie.

 

Drugiego Tuska nie będzie

Tusk też świetnie przemawia, a Mateusz Morawiecki ma z tym duży problem. Gdy sięgniemy pamięcią do przeszłości, przypomnimy sobie, że Tusk też nie zawsze to potrafił – jego dzisiejsze umiejętności retoryczne to efekt intensywnej pracy, a nie wrodzona cecha. Obecny premier też mógłby się w tym wyćwiczyć – zdaje się jednak nie ma na to zupełnie czasu. Mam wrażenie, że odkąd objął stanowisko, zajmuje się głównie gaszeniem pożarów, wywoływanych przez całe jego polityczne otoczenie. Wpadki w przemówieniach, nagraniach, spotach i tłumaczeniach w żadnym stopniu mu nie pomagają.

Wizerunkowe różnice to oczywiście wierzchołek góry lodowej. Różnic między Donaldem Tuskiem a Mateuszem Morawieckim są tysiące. Tu zwracam uwagę jedynie na te, które są najbardziej widoczne, a przez to oddziałują na największe grupy odbiorców. Podstawową umiejętnością polityka jest bowiem szybkie zdobywanie sympatii wyborców – Tusk posiadł ją w stopniu mistrzowskim. Morawiecki nigdy politykiem nie był, nie potrzebna mu była sympatia mas ani charyzma. Dziś, gdy został postawiony w sytuacji czysto politycznej, widać, że brakuje mu właśnie tego „relacyjnego” zaplecza.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Mateusz Morawiecki nie stanie się drugim Donaldem Tuskiem. Po ludzku: to dobrze, bo – mówiąc liberalnie – każdy ma prawo być sobą. 😉 Ale politycznie oznacza to, że obecny premier nie zadowoli prezesa, który i tym razem nie zdoła pokonać swego największego wroga. Czyli najważniejsza bitwa między Tuskiem a Kaczyńskim dopiero przed nami.

 

Dlaczego kobiety rezygnują z polityki? 8 powodów

Mamy ten jedyny czas w roku, kiedy temat kobiet w polityce jest ważny – okolice 8 marca. Poza marcem życie toczy się swoim rytmem, a kobiet w polityce wciąż jest dużo mniej niż mężczyzn. Od chwili, gdy zaczęłam zajmować się polityką – najpierw jako dziennikarka, potem działając w partii – przyglądałam się kobietom. Sama tworzyłam grupy kobiet, pytałam posłanki i radne z kilku partii o ich doświadczenia, czytałam wyniki badań, kibicowałam Kongresowi Kobiet, domagałam się od regionalnych mediów zauważenia kobiet w polityce nie tylko w marcu.

Dziś mogę już z dużą odpowiedzialnością napisać ten tekst – o przyczynach, które sprawiają, że nawet zainteresowane polityką kobiety często z niej rezygnują. To opowieść oparta na doświadczeniach wielu pań – ale także i moim.

Od razu zaznaczam – bywają miejsca i środowiska, w których jest inaczej. Są kobiety, które robią polityczne kariery, są takie, które doświadczają wsparcia wyżej postawionych polityków – zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Ale to nadal jest mniejszość. Bywają też mężczyźni, dla których nawet w polityce najważniejsza jest rodzina i poświęcają jej dużo czasu, albo wspierają swoje żony polityczki, by mogły robić karierę. Tak się naprawdę zdarza! Ale to wciąż wyjątki potwierdzające regułę.

Dlaczego kobiety rezygnują z polityki?

  1. Bo dobra kobieta = uległa kobieta
    Jest taka przestrzeń w polityce, gdzie jest dużo kobiet. To biura: poselskie, partyjne – wszelkie, jakie istnieją. Na potrzeby tego tekstu policzyłam pracowników 113 pierwszych (alfabetycznie) posłów i posłanek obecnej kadencji. W ich biurach pracuje 212 kobiet i 175 mężczyzn. Czyli kobiety górą. Dla części mężczyzn praca w biurze poselskim jest punktem wyjścia do wyższej polityki. Wszyscy znamy polityków, którzy wcześniej asystowali innym politykom – znacznie rzadziej słychać o takich kobietach. Kobiety bowiem zaczynają przygodę w polityce od pracy w biurze – i bardzo często na niej kończą. Niekoniecznie dlatego, że tak chcą. W biurach są cenione – oddane, pracowite, lojalne, zaangażowane. Robią dobrą kawę. Nie skarżą się. Nie domagają się stanowisk. Mężczyźni zatrudnieni w biurach polityków bardzo często mają wielkie plany i ambicje. Kobiety też mają plany – ale tak samo jak ich koledzy, potrzebują wsparcia kogoś wyżej, by te polityczne plany zrealizować. I kiedy koledzy dostają takie wsparcie, one zazwyczaj nie. Dlaczego? Bo kobieta jest dobra, kiedy jest uległa, grzeczna i nie przejawia nadmiernych ambicji. To cechy cenione w wielu środowiskach. Cechy, które u mężczyzn uznawane są za właściwe – własne zdanie, ambicje, walka o swoje, bezpardonowość – u kobiet w polityce są wciąż uznawane za odpychające. Po co wspierać przemądrzałą egoistkę, kiedy lepiej – mądrego i zaradnego chłopaka?
  2. Bo polityka dla kobiet to wykonywanie „czarnej roboty”
    Poza biurami, już w czystej polityce, jest jeszcze jedna przestrzeń, gdzie kobiet jest wyjątkowo dużo. To stanowiska sekretarzy (lub podobne o innej nazwie) – stanowiska, na których zajmować się trzeba przede wszystkim dokumentami i bieżącymi kontaktami z członkami partii – czyli  całą papierologią i koordynacją. Sekretarze władz wyższych partyjnych szczebli mają biura (a w nich oczywiście sporo zatrudnionych kobiet), które uwalniają ich od niemiłego obowiązku, ale na niższych szczeblach sekretarze muszą to robić sami. I tam właśnie spotkamy bardzo dużo kobiet. Dokumenty w polityce to klasyczna czarna robota. A kobiety nie dość, że ją wykonają, to jeszcze zrobią ją dobrze, nie spóźnią się, nie będą narzekać. Są w tym świetne. Dlatego są sekretarzami, a ich koledzy – którzy mają czas na spotkania, rozmowy, debaty, wyjazdy (nie zajmują się przecież dokumentacją) – są przewodniczącymi. Taka różnica.
  3. Bo kobieta jaka jest, każdy widzi 
    Kobiety od zawsze są oceniane na podstawie wyglądu. Polityczki również. Jeśli chce się zaatakować kobietę pełniącą funkcję publiczną, najlepiej uderzyć w jej wygląd. Pierwsza Dama Anna Komorowska zbyt odbiegała od ogólnie przyjętych kanonów urody (dobrych głównie dla modelek) – co regularnie wykorzystywali przeciwnicy jej męża podczas kampanii, uderzając w nią bez zażenowania. U Pierwszej Damy Agaty Dudy oceniane są jej kreacje podczas spotkań i nawet poważne media zastanawiają się, czy nałożona po raz drugi garsonka to właściwy wybór. Beata Szydło oczywiście wyglądała zbyt męsko, Ewa Kopacz – również, choć jednak inaczej niż Beata Szydło. No ale – to nie było to. Tymczasem, jak wskazują badania prezentowane m.in. przez prof. Małgorzatę Fuszarę, aktywność kobiet w polityce to najczęściej efekt ich wcześniejszej aktywności społecznej lub naukowej, panie zaczynają angażować się w politykę w późniejszym wieku niż mężczyźni, nie są już więc 20-latkami w szczycie młodzieńczej urody, gdy wreszcie uda im się zająć eksponowane stanowisko. Choć nawet u młodych polityczek wygląd sprawia problemy – gdy na prezydenta kandydowała Magdalena Ogórek, znacznie ważniejszym newsem była jej sukienka na jednym ze spotkań niż to, co kandydatka miała do powiedzenia.
  4. Bo seksizm wciąż trzyma się mocno
    Młodszym kobietom w polityce również nie jest łatwo. Ich uroda prowokuje bowiem do seksistowskich zaczepek i żartów. Ostatnio sporo opowiedziały o tym posłanki – czytanie o tym, w jaki sposób traktowane są w Sejmie, jest zatrważające. Ale oczywiście dzieje się tak nie tylko w Sejmie, dzieje się tak wszędzie. Komplementy „jaki masz śliczny tyłeczek”, klepanie po pupie, odzywki w stylu „jak ci gorąco, to zdejmij sukieneczkę” itp. w niektórych środowiskach wciąż trzymają się mocno. Im bardziej konserwatywne środowisko, tym częściej kobiety są narażone na tego typu traktowanie – ale nie tylko. Do dziś pamiętam, jak w czasie przerwy w dość istotnych politycznych obradach, gdy na korytarzu z kolegami omawialiśmy sytuację, jeden z owych kolegów zdecydował się publicznie mnie skomplementować. „Ale piersi to Ty masz naprawdę ładne” – usłyszałam. Byłam jedyną kobietą w kilkunastoosobowym gronie. Koledzy zamilkli. Choć było im głupio, żaden nie zareagował. I nie, nie miałam wtedy zbyt dużego dekoltu ani przezroczystej bluzki.
  5. Bo mają mniej czasu
    Polityka pod względem terminów i harmonogramu działań jest sformatowana tak, by pasowała do męskiego stylu życia. Dziesiątki spotkań odbywają się popołudniami i wieczorami albo w weekendy, nawet gdy są to spotkania zamknięte, w gronie osób, które mogłyby spotkać się w ciągu dnia. Kobieta z dziećmi, zwłaszcza małymi, kobieta, która chce spędzać popołudnia i wolne dni z rodziną, nie mieści się w tym układzie. Po prostu – nie ma dla niej miejsca. Przebadała to prof. Małgorzata Fuszara wśród posłanek piątej kadencji Sejmu. Jedna z nich (posłanka PiS) mówiła: „kobiety mają na pewno gorzej. Przecież są obciążone obowiązkami. No, muszą prowadzić dom, muszą dbać o dzieci i tak dalej, i tak dalej… No, to jest jakby ich naturalna domena. A mężczyźni, no mogą powiedzieć: słuchaj – żonie – ja tu robię karierę polityczną, a ty się zajmujesz domem. I to jest naturalny podział. Nie zawsze kobieta może to powiedzieć mężowi, prawda?”[1]
    Kobiety, które próbują godzić karierę polityczną z wychowaniem dzieci, muszą się również liczyć z krytyką. Do dziś pamiętam artykuł o jednej z pań minister rządu PO/PSL, który ukazał się w ogólnopolskim tygodniku, gdy posłanka zakończyła swoją ministerialna karierę. Artykuł był bardzo krytyczny – krytykowano polityczkę za to, że nie była w pełni dyspozycyjna jako minister, ponieważ nie mogła uczestniczyć w wielu spotkaniach popołudniowych i wieczornych, gdyż… musiała albo odebrać dziecko z przedszkola, albo np. pójść do starszego dziecka do szkoły. Więc – nie nadawała się do funkcji ministra! Najbardziej przeraziło mnie jednak to, że ten artykuł napisała kobieta….
  6. Bo zbyt rzadko dostają wsparcie od innych kobiet
    I to pozwala płynnie przejść do kolejnego punktu: kobiety zbyt rzadko wspierają inne kobiety. Te, które zdobyły (często długą i samotną walką) wysokie polityczne stanowiska, rzadko czują potrzebę wspierania innych pań w drodze na szczyt. Wielokrotnie same kobiety jako lepszych i bardziej wartościowych wskazują innych mężczyzn, popierają ich nominacje i awanse. To zresztą zachowanie znane nie tylko w polityce. Szkoleniowcy (z różnych branż) opowiadają, że gdy w grupie szkoleniowej jest jeden mężczyzna i kilka kobiet, zawsze na zewnątrz grupę reprezentuje mężczyzna. I nie dlatego, że sam się tak do tego wyrywa – nie, wskazują go kobiety.
  7. Bo nie są pewne siebie
    Kobiety często nie są pewne swojej wartości. Genialnie walczą o innych, o ważne sprawy – ale nie o siebie. Mają też problemy ze sprzedawaniem siebie. Znają to dziennikarze: telefon do polityka prawie zawsze gwarantuje zdobycie jego wypowiedzi (niezależnie od tematu). Telefon do polityczki to często długie przekonywanie, by się jednak wypowiedziała,  oczekiwanie, aż się do tej wypowiedzi przygotuje, znajdzie potrzebne dane – choć wystarczy powiedzieć dwa okrągłe zdania. Kobiety robią tak, bo nie są pewna, czy powinny się na dany temat wypowiadać? Czy to w ogóle wypada? Podobne wątpliwości mają, gdy ktoś proponuje im jakąś funkcję. Czy na pewno sobie poradzą? A może jest ktoś lepszy? Mężczyźni często najpierw przyjmują propozycję, a potem zastanawiają się, jak sprostają zadaniu, kobiety odwrotnie. A gdy dojdą do wniosku, że nie sprostają – wiele rezygnuje.
  8. Bo mniej liczy się dla nich władza, a bardziej – konkretne zadanie do zrobienia Politolodzy dzielą wszystkich polityków na dwa typy – na tych, którzy idą do polityki, by zrealizować jakiś konkretny cel, i na tych, którzy chcą mieć władzę. Kobiety często (choć oczywiście nie zawsze) należą do tego pierwszego typu. Jest ważna sprawa do załatwienia. Aby ją załatwić, trzeba wejść do politycznych struktur i tam działać. Więc kandydują i działają. Władza jest raczej narzędziem niż celem. Dużo ważniejsze są dla nich relacje. Mężczyźni w polityce w razie wspólnego interesu potrafią odłożyć na półkę wzajemne animozje i zrealizować jakiś wspólny projekt. I w drugą stronę –potrafią usunąć z polityki długoletniego przyjaciela, jeśli poczują, że może być dla nich zagrożeniem. Kobiety raczej w ten sposób nie działają. Kiedy kogoś nie lubią – nie współpracują z nim. Kiedy się z kimś przyjaźnią – zachowanie dobrej relacji jest istotniejsze niż interes polityczny.

    Oczywiście, te zachowania też się zmieniają. Kobiety uczą się męskich reguł, jeśli dłużej działają w polityce. Bez nich nigdy by nie przerwały. To trochę tak, jak pojechać do kraju odmiennego od naszego kulturowo. Trzeba się nauczyć, jak się witać, jak obchodzić święta, jakich gestów nie robić etc. – inaczej nie da się funkcjonować. To samo robią kobiety wchodząc do polityki – uczą się męskich zasad. Najbardziej zmotywowane przejmują te zasady i działają zgodnie z nimi – co zresztą, choć skuteczne, wcale nie jest dobrze odbierane. Przypomnijcie sobie zwycięstwo Katarzyny Lubnauer nad Ryszardem Petru – i głosy oburzenia, gdy pojawiły się informacje, że kilka pań z Nowoczesnej dogadało się między sobą i ograły dotychczasowego lidera. Jedną z zagrywek było nieujawnianie się Lubnauer z zamiarem kandydowania – miała jeszcze w dniu wyborów zjeść śniadanie z Petru, a potem wystartować przeciwko niemu. To było zrobione klasycznie, wg znanych reguł polityki – ale tych męskich. I każdy polityk, który tak wywalczyłby swoje zwycięstwo, zasłużyłby na szacunek. Kobieta zasłużyła na ostrą krytykę.

    Czy ten polityczny świat się zmienia? Tak, ale powoli. Bo choć np. wielu polityków już wie, że konferencja, debata czy konwencja bez udziału kobiet źle wygląda, nadal część z nich „wystawia” kobiety jak paprotki: „żeby ładnie wyglądało”. Wciąż w wielu przypadkach pomija się kobiety (nawet na wysokich stanowiskach) w rozmowach, w których zapadają istotne decyzje personalne. Decyzje nadal podejmowane są podczas nieformalnych spotkań, kiedyś przy wódce, dziś zależnie od środowiska – czasem już przy whisky lub winie, wieczorem, po godzinach. To nadal nie są spotkania koedukacyjne.

    Oczywiście łatwiej jest kobietom w wielkich miastach, najłatwiej w Warszawie, bo zmiana zaczyna się od środowisk lewicowych i liberalnych, a w dużych miastach więcej jest kobiet aktywnych, z dużymi osiągnięciami zawodowymi, znającymi swoją wartość. Znacznie trudniej jest w mniejszych miejscowościach i na wsiach, gdzie kobiety nadal nie są traktowanie „na poważnie” w polityce. Wierzę, że to się zmieni i wierzę, że coraz więcej kobiet będzie zostawać w polityce i wprowadzać do niej także kobiece zasady. Ale jeszcze nie żyjemy w takim świecie. Jeszcze nie.

    Grafika: futurefemaleleader.com

[1] M. Fuszara, Kobiety w polityce, Warszawa 2006.

Czy rosyjskie boty obserwowały polskich polityków?

Czy rosyjskie boty obserwowały polskich polityków i dziennikarzy? Czy właśnie ze względu na rosyjskie powiązania tysiące kont w ciągu dwóch dni lutego zniknęły z Twittera? To bardzo prawdopodobne. Wszystko wydarzyło się w weekend, między 2 a 4 lutego.

19 stycznia. Twitter informuje, że zidentyfikował ponad 50 tysięcy zautomatyzowanych kont (botów), które w okresie wyborów prezydenckich w USA działały w powiązaniu z Rosją.

29 i 31 stycznia Twitter aktualizuje swoją informację, dodając szczegóły.  Zapewnia, że zidentyfikowane konta już nie istnieją.  Z informacji można wnioskować, że operacja związana z usuwaniem botów na Twitterze trwała przez wiele dni i być może trwa nadal.

Weekend między 2 a 4 lutego. Niektórzy polscy politycy i dziennikarze mogą zaobserwować nagły, duży spadek liczby swoich followersów. To samo dzieje się na kontach ukraińskich polityków. Zaledwie w ciągu dwóch dnia znika od kilku do kilkunastu tysięcy obserwujących. Radosław Sikorski 5 lutego ma o 13 tysięcy followersów mniej niż 2 lutego. Prezydent Andrzej Duda – 3 tysiące mniej. Donald Tusk – 10 tysięcy mniej. 

 

Followersi Radosława Sikorskiego:

 

Followersi Donalda Tuska:

 

Followersi Andrzeja Dudy:

 

Ten nagły spadek liczby obserwujących dotyczy tych polskich polityków, o których pisałam w listopadzie 2017  informując (na przykładzie konta Radosława Sikorskiego) o znaczącym i bardzo szybkim przyroście botów na polskim TT. Liczna grupa nowo założonych zautomatyzowanych kont obserwowała tylko kilku polskich polityków: Donalda Tuska, prezydenta Andrzeja Dudę i Radosława Sikorskiego, niektóre także Beatę Szydło, poza tym także Tomasza Lisa i TVN24 oraz konta polityków ukraińskich i amerykańskich.

Obserwowana przez mnie farma „światowych” botów była uśpiona, konta nie wykazywały żadnej aktywności, natomiast ich przyrost był znaczący – u Radosława Sikorskiego pojawiało się wówczas ok. 700 nowych followersów dziennie. Prawdopodobnie ich twórcy chcieli je wykorzystać do rozpowszechniania informacji związanych z polityką światową – świadczy o tym dobór obserwowanych na TT kont. I to właśnie na tych polskich kontach – ale tylko na tych –  między 2 a 4 lutego masowo znikali followersi.

Konto TVN24 przestało obserwować 11 tysięcy followersów, prawie tyle samo – Tomasza Lisa.

Followersi TVN24:

 

Followersi Tomasza Lisa:

 

Mniejszy spadek odnotowała Beata Szydło – o 1 tys. followersów. U innych polskich polityków, który „światowe boty” z listopada nie obserwowały, np. u Grzegorza Schetyny (wykres z prawej) czy premiera Morawieckiego (wykres z lewej) w ostatnim miesiącu nie widać żadnych spadków.

 

Ogromne zmiany widać natomiast na kontach ukraińskich – czyli będących w polu zainteresowań opisywanej farmy zautomatyzowanych kont. Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko 2 lutego miał 1 330 000 followersów, a 4 lutego – o 75 tysięcy mniej!

 

Liczba obserwujących konto parlamentu ukraińskiego (Verchovna Rada Ukrainy) w tym samym czasie spadła o 9 tysięcy.

 

Sprawdziłam w swoich materiałach, czy boty, które zaobserwowałam w listopadzie wśród followersów Radosława Sikorskiego, zniknęły z TT. Otóż nie ma tych kont, które miały zagraniczne nazwy użytkowników. Konta z polskimi nazwami pozostały.

 

Co się stało w pierwszy lutowy weekend? Możliwości są dwie: albo Twitter usunął konta, które uznał za podejrzane – a pamiętajmy, że obecnie Twitter usuwa konta zautomatyzowane, które ocenia jako powiązane z Rosją.  Albo twórca botów postanowił sam je usunąć, by nie wpadły w oko pracownikom Twittera. Co także może świadczyć (choć nie musi) o powiązaniu tych kont z Rosją – bo to właśnie te są dziś na celowniku TT. Każda z tych opcji pokazuje, że polska scena polityczna nie jest oderwana od wojny dezinformacyjnej, prowadzonej przez rosyjskie fabryki trolli na całym świecie. Nasi politycy i osoby wpływowe (influencerzy) znajdują się w tej przestrzeni oddziaływania tak samo jak politycy USA, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji czy Ukrainy. Wojna w sieci trwa.

Ps. Jak widać na wykresach, po spadku liczby obserwujących na tych samych kontach bardzo szybko pojawili się nowi. Jak wynika z analizy, wiele z nich to znów zautomatyzowane konta, tym razem założone w lutym 2018 r.

 

 

Słowniczek:

 BOTY – zautomatyzowane konta, tworzone za pomocą programu komputerowego, których aktywność w social media zależy od wcześniej zaprogramowanych reguł.

Państwo, które dodaje skrzydeł? Atrakcyjna narracja opozycji jest możliwa!

Wiecie, jakie powinno być państwo, o którym marzymy? Powinno dodawać skrzydeł. Lepiej niż Red Bull! Powinno też wyposażyć nas w korzenie, żebyśmy byli stabilni jak mocne drzewa.  Państwo ma być bezpiecznym fundamentem, na którym w razie potrzeby będziemy mogli się oprzeć i dzięki któremu będziemy mogli żyć jako wolni i swobodni ludzie.

Utopia? Nie. To propozycja narracji, dzięki której polska opozycja może zgromadzić wyborców wokół siebie. Propozycja robocza, do dyskusji i szukania – lepszych porównań i obrazów.  Żebyśmy dzięki wspólnej rozmowie zobaczyli wreszcie Polskę jako państwo, którego symbolem jest… nie, nie Red Bull, lecz orzeł przecież! Potężny, wolny i silny. Orzeł, który w koronach największych drzew buduje gniazdo i wychowuje młode. Możecie się śmiać z tej propozycji – z nawiązań do Red Bulla, naiwności wizji, doboru słów. Ale możecie też pomyśleć o państwie, które wspiera – a nie ogranicza; które daje korzenie – a nie podcina skrzydła; które daje wybór – a nie narzuca. I wybrać ludzi, którzy w takie państwo najpierw uwierzą, a potem – zbudują.  

Ta wizja nie wzięła się znikąd. Ta wizja – to nasze pragnienia.

 Od dwóch lat zwolennicy opozycji domagają się od partii opozycyjnych nowej narracji, prezentującej wizję Polski, która byłaby tak atrakcyjna, że pozwoliłaby pokonać PiS. Partiom opozycyjnym potrzebna jest oczywiście nie tylko narracja. Niezbędny jest również proces profesjonalnego budowania wizerunku – o tym pisałam w poprzednim tekście. Dziś czas na propozycję wyczekiwanej narracji.  Napiszę ją w jednym celu: abyśmy wszyscy wreszcie zobaczyli, że taką narrację da się zbudować.

 

Narracja PiS – perfekcyjnie uszyta

Tworzenie strategicznego, całościowego przekazu opowiadającego o Polsce,  który pociągnie za sobą tysiące ludzi – to strategiczny, analityczny proces, na którego samym końcu dobiera się odpowiednie słowa, symbole, hasła i obrazy. Dobra narracja musi być spójna ze światopoglądem ugrupowania, które będzie ją głosić – i musi trafiać w oczekiwania odbiorców. Taką strategiczną pracę kilka lat temu wykonał PiS. Kiedy na potrzeby tego tekstu analizowałam badania Polaków na temat wyznawanych przez nich zasad i cenionych wartości, widziałam, jak bardzo „pod odbiorcę” został uszyty program i przekaz Prawa i Sprawiedliwości. Zrobiono to perfekcyjnie, co do milimetra, spójnie z dotychczasową ideologią tej partii. W dużym stopniu właśnie ta perfekcyjnie uszyta wizja przyniosła PiS-owi  wyborczy sukces.

Sprawdźcie sami. W badaniu CBOS z 2013 r. Polacy za najważniejsze wartości uznali zdrowie i szczęście rodzinne, na trzecim miejscu znalazło się uczciwe życie. W badaniu GUS z 2015 r. – ten sam układ: zdrowie, rodzina i uczciwość.  Jednocześnie badania w latach 2013-2015 pokazywały stały wzrost osób o poglądach prawicowych – ten odsetek do 2016 r. bardzo istotnie rósł też wśród najmłodszych ankietowanych (18-24 lata). W badaniu CBOS-u z 2017 r. gdy zapytano Polaków o to, co jest sensem życia, odpowiedzi o najwyższych wskazaniach brzmiały: dobro rodziny, dzieci i wnuki, zdrowie, praca, finanse, spokój i bezpieczeństwo, wartości religijne. Co więcej, nawet gdy zbadano singli (ARC Rynek i Opinia, Uniwersytet Łódzki, Sympatia.pl), okazało się, że najważniejsze są: rodzina i miłość. Aż 65 proc. singli zadeklarowało poglądy prawicowe lub centroprawicowe.

Nałóżmy te dane na główną narrację PiS. Nie przez przypadek za priorytet uznano rodzinę i stworzono program Rodzina 500+, odwrócono budzące społeczne kontrowersje reformy edukacyjne (podniesienie wieku szkolnego, likwidacja gimnazjów), obiecano darmowe przedszkola oraz powrót do szkół pielęgniarek i stomatologów. Wszystko jako przejaw troski o rodzinę, dzieci i wnuki. Do tego dołączono postulaty ważne wówczas dla środowisk niezadowolonych z rządów PO/PSL (przewalutowanie kredytów we frankach, podniesienie najniższej płacy, obniżenie wieku emerytalnego)  i uwydatniono prawicową ideologię, zgadzając się nawet na miękkie powiązania z radykalnymi ruchami narodowościowymi. Wszystko dla wyborcy! Poza zdrowiem, którego nie eksponowano specjalnie mocno – program ten był i jest w pełni zgodny z wynikami badań.

Czy to znaczy, że PiS zagospodarował już oczekiwania odbiorców w 100 procentach i nie ma miejsca na żadne inne narracje ani wizje? Oczywiście że nie! PiS odpowiedział tylko na potrzeby swoich wyborców. Reszta Polaków wciąż czeka na nową, atrakcyjną wizję Polski, która byłaby zgodna z ich potrzebami, marzeniami, oczekiwaniami. Nie chcą Polski PiS, ale nie chcą też, żeby było „po staremu”.

 

Jak oczekiwaniom Polaków ma sprostać opozycja?

Opozycja musi posłuchać swoich wyborców. Bardzo uważnie i z szacunkiem. A potem – wyjść poza schemat. Po prostu, drodzy politycy opozycji – NIE DA SIĘ JUŻ DALEJ TAK SAMO!  Aby zbudować atrakcyjną narrację, trzeba przekroczyć dotychczasowe opowieści o Polsce. I opowiedzieć o naszym państwie jeszcze raz – od nowa.

Przede wszystkim trzeba zrezygnować ze schematu narracyjnego narzuconego nie tylko przez PiS, ale też przez państwa europejskie i USA; schematu starego jak świat, ale mocno odświeżonego po 11 września 2001 r. Chodzi o założenie, które dziś często uznajemy za prawdę a`priori: że można być albo bezpiecznym – albo wolnym. Schemat ten polega na przeciwstawieniu dwóch ważnych dla każdego człowieka wartości: bezpieczeństwa i wolności. Znacie to doskonale: „dla bezpieczeństwa musimy Wam zabrać kawałek wolności” –  mówią swoim obywatelom Stany Zjednoczone, mówi wiele państw Unii Europejskiej oraz Polska, wprowadzając kolejne ograniczenia, bariery, kontrole, inwigilację.

Badania w pewnym stopniu to uzasadniają  – ludzie na całym świecie bardzo wysoko wśród ważnych wartości sytuują bezpieczeństwo. Młodzi Polacy, których właśnie bada dr Radosław Marzęcki z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, twierdzą wręcz, że  bezpieczeństwo jest najważniejsze (wskazało je 68 proc. badanych). Właśnie na potrzebie bezpieczeństwa buduje swoje poparcie PiS, zarządzając strachem wobec imigrantów i uchodźców, eksponując zagrożenia, które mają czyhać na Polskę i Polaków na całym już bodaj świecie.  Źli i groźni sąsiedzi, zdrajcy wewnątrz kraju, ataki terrorystyczne w innych państwach – to wszystko ma zwiększyć strach i wzmocnić potrzebę bezpieczeństwa wśród Polaków. Oraz zagwarantować, że PiS dalej będzie wygrywać wybory, bo właśnie to ugrupowanie kojarzy się dziś z bezpieczeństwem, podczas gdy partie liberalne – raczej z wolnością.

Opozycja nie może lekceważyć poczucia zagrożenia wśród Polaków. Musi wpisać je we własną narrację, jednocześnie budując wizję państwa inną niż PiS. Jak stworzyć coś nowego, stawiając wysoko wartość identyczną jak konkurent? Jedynym rozwiązaniem jest wyjście z narzuconego schematu i…. połączenie obu tych wartości zamiast przeciwstawiania ich sobie. Niemożliwe? A jednak!

 

Bezpieczeństwo + wolność + szacunek = Polska

Jak napisali analitycy badań zrealizowanych wśród młodych ludzi ze 186 państw na zlecenie Światowego Forum Ekonomicznego – „młodym brakuje dziś bezpieczeństwa, aby mogli czuć się wolni”. To zdanie jest kluczem do narracji, jaką mogłaby wykorzystać  opozycja.

Ludzie potrzebują bezpiecznego państwa, by mogli czuć się wolni – a nie po to, by im wolność zabierać! Bezpieczeństwo ma dodawać skrzydeł, a nie je podcinać.

Nowoczesne, wymarzone państwo ma więc być z jednej strony jak Red Bull – dodawać skrzydeł, ale z drugiej – zapewniać bezpieczny start i bezpieczne lądowanie.

 Jak państwo może budować poczucie bezpieczeństwa? Oczywiście, kwestie wojskowości i obronności będą tu podstawowe. Ale jest jeszcze kilka innych sposobów, na których wykorzystanie Polacy bardzo czekają. Państwo może być stabilne i praworządne – bo wtedy jest przewidywalne; może mieć dobre stosunki z sąsiadami – bo wtedy także świat dookoła jest bardziej bezpieczny; wreszcie – może szanować swoich obywateli. Słuchać ich, okazywać uznanie dla ich opinii i potrzeb.  Szacunek to potrzeba, której pozycja w polskich rankingach ostatnio szybko rośnie (m.in. CBOS 2013). Poczucie uznania daje każdemu człowiekowi poczucie godności, wzmacnia jego wartość, sprawia, że czujemy się bardziej.. bezpieczni.

Widzicie, jak układa się opozycyjna narracja? Jak buduje wizję kraju zupełnie innego niż ten, który tworzy PiS i jednocześnie wpisuje się w potrzeby wyborców?

 

Polska, która wspiera i daje wolność

Podrzucam jeszcze jeden cytat doskonale nadający się do myślenia o atrakcyjnej narracji. William Hodding Carter, amerykański dziennikarz i publicysta, powiedział kiedyś zdanie, które do dziś chętnie wykorzystują pedagodzy: „Są dwie rzeczy, które możemy dać w spadku naszym dzieciom: pierwsza to korzenie, druga to skrzydła”. Tak, stąd się wzięły korzenie drzewa, o których pisałam na początku.  Pomyślmy o obrazie zawartym w tych słowach w odniesieniu do państwa i obywateli. Kiedy wchodzimy w dorosły świat, w którym sami stanowimy o sobie, zakładamy rodziny, robimy kariery lub nie, pracujemy, szukamy swojego miejsca w życiu – do czego jest nam potrzebne państwo? Czy musi ciągle zabierać (podatki, emerytury), wymagać, kontrolować, inwigilować?

Otóż w tej nowej, możliwej przecież do realizacji wizji państwo ma nas… wspierać. Ma dawać podstawy bezpieczeństwa – obronnego, socjalnego, ekonomicznego – by w razie potrzeby, gdy skrzydła nas zawiodą, można się było na nim wesprzeć, zanim zbierzemy siły do dalszego samodzielnego lotu. To dzięki bezpiecznemu państwu możemy czuć się wolni i żyć swobodnie.

Wolność i bezpieczeństwo – to wzajemne uzupełnienie, nie przeciwieństwo!

A skoro taka wizja jest możliwa, powiedzmy NIE państwu, które narzuca nam, jak mamy żyć, które podejmuje decyzje o naszym życiu , które nie słucha nas wcale, tylko każe słuchać siebie. Państwo nie jest władzą – to my, obywatele, jesteśmy władzą dla państwa.

Chcecie takiej Polski? Bezpiecznej Polski, która wspiera i dodaje skrzydeł?

Opozycjo, wchodzisz w to?

 

Ps. Donald Tusk powiedział kiedyś, że naiwność jest grzechem w polityce. Zgadzam się z nim. Dlatego wszystkim wątpiącym wyjaśniam od razu: ta propozycja narracji to nie naiwność. To przekroczenie standardowych politycznych kalek. To otwartość na marzenia. Nie moje – Polaków.

Ps. 2. Dziękuję wszystkim Twitterowiczom i Facebookowiczom, z którymi dane mi było dyskutować na temat wolności i bezpieczeństwa – to Wy jesteście autorami tej narracji. 🙂

Dlaczego nie kupujesz już gorzkiej czekolady? O wizerunku opozycji

Publiczna dyskusja na temat braku opozycyjnej narracji o Polsce powoli zaczyna gonić w piętkę. Ile można narzekać na coś, czego nie ma? Postanowiłam przejść do działania – marketingowego, nie politycznego. To, czego najbardziej brakuje polskiej opozycji, to klasyczny branding marki, czyli wykreowanie marki ugrupowania w ten sposób, by kojarzyło się ono z konkretnymi pozytywnymi (lub użytecznymi) cechami, korzyściami dla wyborców, oraz odwoływało się do określonych wartości  i symboli. Elementem tego procesu jest pozycjonowanie, czyli wskazanie, co jest  wyjątkowego w naszym produkcie (tutaj: w partii politycznej) na tle konkurentów. To właśnie na tym etapie buduje się narrację, spójną ze światopoglądem partii, jej dokonaniami i zajmowaną pozycją; narrację, która opowiada o ugrupowaniu i przedstawia jego wizję kraju – bo w marketingu politycznym obraz państwa pod rządami danego ugrupowania jest  „produktem”, który partia sprzedaje swoim wyborcom.  

Każde z ugrupowań opozycyjnych jest w innej sytuacji i w innym miejscu na polskiej scenie politycznej, każde potrzebowałoby więc innego pozycjonowania. Chcę jednak  z bliska przyjrzeć się liderowi opozycji. Trzeba powiedzieć jasno – Platforma Obywatelska potrzebuje rebrandingu, czyli ponownego zdefiniowania swojej marki ze względu na radykalną zmianę sytuacji.

Co powinna zrobić (a częściowo już robi) Platforma, by zbudować swój nowy wizerunek? 

Marketingowy plan działań jest oczywisty:

  1. Określić, w którym jest miejscu.
  2. Określić swoje strategiczne cele.
  3. Określić strategiczne grupy odbiorców.
  4. Zobaczyć, co dziś mówią o niej konkurenci (czyli zbadać, jak jest pozycjonowana przez konkurencję).
  5. Sprawdzić, co ona sama mówi o konkurencji.
  6. Wreszcie – określić, czym się wyróżnia na tle innych, a czym chce się wyróżniać. Właśnie tu będzie mogła zbudować tak oczekiwaną narrację!
  7. Dobrać narzędzia do realizowania narracji – czyli opracować taktykę.
  8. Wprowadzić ją w życie i realizować!

Trudne? Trochę tak. Ale do zrobienia!

 

Dlaczego nie kupujesz już gorzkiej czekolady?

Jak to zrobić, pokażę na przykładzie…  czekolady. Otóż mamy dwie wielkie firmy: jedna z nich produkuje czekoladę mleczną, a druga , nasza, gorzką. Obie mają lata doświadczeń, dobrze rozwiniętą sieć sprzedaży, mimo to sprzedaż czekolady gorzkiej spada. Ludzie jakoś ją pomijają, choć jest równie dobra jak 10 lat temu, gdy była na pierwszym miejscu rankingów sprzedaży w kraju. Dziś klienci wolą jednak czekoladę mleczną. Fani gorzkiej coraz częściej kupują produkty konkurencji. Niektórzy wybierają białą! Poza tym rośnie grupa osób, które w ogóle nie kupują czekolady, bo chcą żyć fit. Jak żyć?!

Najpierw trzeba zrobić badania, które w dużym stopniu odpowiedzą na pytanie, dlaczego czekolada gorzka naszej firmy gorzej się sprzedaje. Trzeba też będzie zrobić solidną kampanię reklamową. Aby przyniosła skutek, najpierw musimy określić swoje strategiczne cele (tutaj będzie to zwiększenie sprzedaży) oraz wskazać, do jakich grup odbiorców chcemy dotrzeć. 

Pierwsza grupa to stali klienci, którzy od lat kupują nasz produkt – trzeba tę grupę wzmocnić, zmobilizować oraz docenić. Podziękować, okazać uznanie za stałość. Bez takich działań stali klienci mogą od nas odejść na zawsze – producentów gorzkiej czekolady na rynku nie brakuje. Trzeba więc opracować kampanię specjalnie dla nich. Jeśli zrobiliśmy badania i wiemy, jacy są nasi stali klienci (młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni, dzieci, duże miasta, wsie itp.), łatwiej nam będzie tę kampanię opracować.

Druga grupa to ci, którzy jeszcze do niedawna kupowali naszą czekoladę, a teraz już tego nie robią. Dlaczego? Tu też odpowiedzi przyniosą badania, a powodów może być wiele. Wzrosła konkurencja. Nasz główny konkurent przeprowadził wielką kampanię promocyjną na rzecz mlecznej czekolady, na dodatek porozdawał jej trochę za darmo, więc część klientów przeszła do niego. Inni w ogóle zrezygnowali z jedzenia czekolady, bo za bardzo kaloryczna. Z tych powodów koniecznie trzeba wyciągnąć wnioski.

Trzecia grupa odbiorców to osoby, które nigdy nie kupowały gorzkiej czekolady – ale przecież mogłyby zacząć, prawda?

Dla każdej z tych grup trzeba przygotować trochę inną narrację, inne narzędzia, inną taktykę. Ale zanim zdecydujemy, czy wykupić reklamę w TV, czy postawić billboardy, musimy określić, co wyróżnia naszą gorzką czekoladę na tle innych.

Bo jeśli nic, jeśli jest taka sama jak pozostałe – czemu klienci mieliby kupować akurat tę?

 

Co wyróżnia naszą gorzką czekoladę?

Pierwsze, co przychodzi nam do głowy – to polska, tradycyjna czekolada, jedli ją nasi dziadowie! Super, tradycja to cenna wartość – ale niestety nie możemy jej wykorzystać, bo nasz główny konkurent właśnie taki przekaz zastosował w swoich reklamach. I na dodatek opakował swój produkt w biało-czerwone pudełeczko.

Ok, skoro konkurent postawił na patriotyzm, my możemy być światowi. Ustalmy – mamy najlepszą gorzką czekoladę w Europie!  Do tego opakowanie z unijnymi gwiazdkami, reklama z Belgami (wiadomo, belgijskie czekoladki) wychwalającymi nasze czekoladki (niemal jak reklama piwa Tyskiego 😉 ) – i mamy gotowy wyróżnik!

Skoro to jest NAJLEPSZA gorzka czekolada w Europie i chcemy do tego przekonać klientów,  wypada jednak znaleźć uzasadnienie tego twierdzenia. 😉 Jest najlepsza, bo: robimy ją w 90-proc. z prawdziwego kakao. Mamy najlepszych wytwórców i sprawdzonych dostawców z całego świata. Pokażmy na stronie internetowej produktu dostawców kakao – z twarzy, z nazwiska! Przedstawmy ich. Pokażmy wytwórców. Zróbmy spot o wytwarzaniu czekolady! Czy pokażemy proces „czekoladowania” nawiązując do tradycji (drewno, tradycyjne narzędzia miedziane i mosiężne, rustykalny wystrój wnętrza), czy wybierając wizerunek nowoczesny (stal nierdzewna, białe fartuchy)? Skoro konkurent stawia na tradycję, postawmy na nowoczesność. Czy to się uda? Czy nasza czekolada rzeczywiście wytwarzana jest w nowoczesnych przestrzeniach i w 90-proc. z  prawdziwego kakao? Jeśli tak – znakomicie, znaleźliśmy kolejne cechy wyróżniające! Jeśli nie – nie warto kłamać, bo kiedy klient odkryje nasze kłamstwo, odejdzie i nigdy nie wróci.

Zauważcie – powoli już zaczyna być wiadomo, jak mówić o naszej czekoladzie. Nagle wiemy, co jest w niej ważne. Oczywiście, czekolada musi być pyszna – więc o tym także mówimy.  Jest pyszna, najlepsza w Europie i w 90 proc. z prawdziwego kakao od sprawdzonych dostawców! Do tego bez sztucznych dodatków, czyli jest także – zdrowa. Kolejna cecha, i to cenna, bo można ją wykorzystać podczas promowania produktu wśród grupy propagujących zdrowy styl życia. Skoro nasz produkt jest zdrowy – także będąc fit możesz go jeść.

Dzięki określaniu wyróżników wiemy, co powinno się znaleźć na opakowaniu czekolady (unijne gwiazdki), co warto pokazać w kampanii i używanych kanałach komunikacyjnych (dostawcy i wytwórcy), pojawia się pomysł na spot. Wszystko robi się spójne, jeden element wynika z drugiego, mamy pełen obraz.

Pójdźmy dalej. Uważna obserwacja naszej konkurencji pokazuje, że na rynku pojawiły się inne gorzkie czekolady, które mają coś, czego nasz produkt nie ma. My mamy najlepszą, zdrową gorzką czekoladę. Ale oni mają gorzką czekoladę z solą, z chili, z płatkami pomarańczy. Klienci są dziś bardziej wymagający niż kilka lat temu. Chcą poznawać nowe smaki, samodzielnie decydować, czy wolą czekoladę z dodatkami czy bez, chcą mieć wybór. Ponadto bardzo cenią wyrazistość smaków – stąd sól i chili. Chcą wyrazistości! A skoro tak – dajmy im to. Bo pozycjonowanie to także odpowiadanie na potrzeby i oczekiwania klientów (które najprościej poznać zlecając badania i analizując rynek).

To już decyzja poważniejsza niż działania brandingowe, wymaga dostosowania produktu, a nawet wyprodukowania czegoś nowego. Ale wszystko wskazuje na to, że bez poszerzenia asortymentu nie uda nam się zrealizować celów strategicznych. Ok, więc poszerzamy asortyment.

Dzięki temu po pewnym czasie mamy najlepsze w Europie, zdrowe, przepyszne czekolady gorzkie z kakao 90 procent , w nowych wyrazistych smakach!  Bez dodatków chemicznych. Od najlepszych dostawców.

Ależ mi się czekolady zachciało! 🙂

 

Strategia sprzed lat nie działa

Taki sam proces brandingowy powinny przejść dziś ugrupowania opozycyjne. Zwłaszcza Platforma Obywatelska, której sytuacja zmieniła się w ostatnich latach najbardziej. Nie wystarcza już pozycjonowanie sprzed kilku lat. Zmienił się rynek, zmieniły się oczekiwania wyborców. Zarzuty wobec PO, że jest mało wyrazista, świadczą o tym, że wyborcy oczekują światopoglądowej wyrazistości. Platforma do tej pory określała się jako partia aideologiczna – czyli partia dla wszystkich, partia środka, w której zmieszczą się i konserwatyści, i lewica, i przede wszystkim centrum. Czas przemyśleć, czy to jest najlepsza strategia na nowe czasy i nowe strategiczne cele.

Jak może pozycjonować się dziś PO?

1. Przede wszystkim w opozycji do swego głównego konkurenta, czyli do PiS-u.

Tę lekcję Platforma odrobiła i realizuje ją od wielu lat. PO potrafi świetnie opowiadać o PiS-e, w nawiązaniu do konkurenta potrafi też nieźle opowiadać o sobie, ma jednak problem z wprowadzaniem w życie własnych cech z opowieści.

Jeśli PiS to wg narracji Platformy: zła polityka zagraniczna, kłamstwa i manipulacje, ograniczenie wolności obywateli, niesłuchanie obywateli, konserwatyzm, zamach na demokrację, dzielenie Polaków – to Platforma, by się od niego odróżnić, musi znaleźć się po przeciwnej stronie, a więc: postawić na politykę zagraniczną, autentyczną komunikację z obywatelami, łączenie środowisk, nowoczesność, demokrację we wszelkich możliwych wymiarach. O tych swoich cechach Platforma opowiada od dawna, zapomina jednak, że ich wprowadzenie wymaga żelaznej konsekwencji.

Wiecie – nie można reklamować czekolady jako produktu „bez chemicznych dodatków”, a jednocześnie wypisać na opakowaniu całą ich listę. Tak samo z partią – jeśli PO chciałaby funkcjonować jako ugrupowanie najlepiej przygotowane do reprezentowania Polski zagranicą – musiałaby postawić na pierwszej linii wizerunkowej swoich najlepszych europosłów i regularnie pokazywać ich pracę, prezentować w mediach, wspierać, robić newsy z tego, co dzieje się w Unii i na świecie (ważnego dla Polski). Nie bać się narracji PiS o zdrajcach Polski, bo to narracja konkurenta. Skoro Platforma to fachowcy od polityki europejskiej, to znaczy, że jej ludzie wiedzą, co robią i co mówią – trzeba to pokazać, a nie zajmować się konkurencją. Oczywiście przy takim pozycjonowaniu się PO kluczowe byłoby eksponowanie Donalda Tuska jako „człowieka PO” – wszak to najważniejszy polski ekspert od polityki europejskiej. W tej przestrzeni jest on bardzo istotnym zasobem Platformy, podobnie jak Radek Sikorski i Jerzy Buzek.   

2. Jeśli Platforma chciałaby pozycjonować się jako partia „słuchająca ludzi”…

…musiałaby znaleźć do tego odpowiednie narzędzia i stale ich używać. Narzędzia komunikacyjne także zmieniły się przez lata. Są szybsze i bardziej skuteczne. Nowoczesna partia czerpiąca pełnymi garściami z portali do konsultacji społecznych, do tworzenia petycji, z ankiet w social media, z webinarów i transmisji live, podczas których można na bieżąco zadawać pytania – tak to może wyglądać, jeśli partia chce się wyróżniać  świetnym i rzeczywiście wykorzystywanym kontaktem z wyborcami.  Trzeba wejść w autentyczny kontakt, prawdziwy, czasem bolesny.  I znów – nie bać się gorzkich słów, nacjonalistów zakłócających spotkania czy hejterów w sieci.

3. Platforma musi się też pozycjonować wobec swoich opozycyjnych konkurentów.

Do tego potrzebna jest jasna odpowiedź na pytanie, czym się od nich różni – od Nowoczesnej, od ugrupowań lewicowych. Wiele wskazuje na to, że potencjalni wyborcy opozycji chcą wiedzieć, dlaczego mają zagłosować na tego, a nie innego polityka. Oczekują nazwania cech i wartości, jakie dana partia uznaje za najważniejsze. Nie chcą już partii „dla wszystkich”– bo choć taka rzeczywiście mieści w sobie szeroki elektorat, to z drugiej strony ten najtwardszy (czyli klienci, którzy od lat kupują naszą czekoladę 😉 ) traci rozeznanie, czego się po swoim ugrupowaniu spodziewać. Wkrada się chaos i zniechęcenie – bardzo istotne, gdy na rynku rośnie konkurencja. Albo gdy tak łatwo zrezygnować z jedzenia czekolady – bo to taka niezdrowa przecież…

Platforma unika wyrazistości (zgodnie z zasadą określoną lata temu przez władze partii pod wodzą Donalda Tuska),  by nie stracić miękkiego elektoratu. Czy  da się pogodzić ogień z wodą? Czy da się tak zdefiniować cechy i wartości PO, by były one wystarczająco wyraziste dla jednych wyborców, a równocześnie zostawiały przestrzeń dla mniej zdecydowanych Polaków?  Otóż twierdzę: da się. Bez unikania.  Bez nijakości. Da się stworzyć autentyczną opowieść o partii, z którą będą mogli identyfikować się i jej członkowie, i wyborcy. Tu znów z pomocą przychodzą badania na temat oczekiwań i potrzeb Polaków.

Co może mówić o sobie Platforma Obywatelska, na jakie wartości mogłaby dziś postawić – o tym napiszę jednak w kolejnym tekście. Ten i tak wyszedł mi strasznie długi.  Teraz idę jeść czekoladę. Gorzką. Nie lubię mlecznej. 😉

Rosyjska propaganda coraz silniej obecna w polskiej sieci

Boty, Big Data, mikrotargeting, oddziaływanie za pośrednictwem grup w social media – te narzędzia sieciowe ma w 2018 r. wykorzystywać rosyjska propaganda w Polsce, by wpływać na Polaków. Jej celem będzie … wpływanie na sposób myślenia Polaków. Jesteśmy na celowniku Rosjan (choć nie tylko my) i nie ma co się spodziewać, że ten problem sam zniknie.

Diagnozę działań rosyjskiej propagandy w 2018 r. w polskiej przestrzeni informacyjnej przedstawił właśnie Kamil Basaj, kierownik projektu badań i monitoringu polskojęzycznego środowiska informacyjnego w cyberprzestrzeni INFOOPS Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń. Raport jest na tyle ciekawy, że warto przyjrzeć mu się bliżej.

Do czego przekonują nas Rosjanie?

Analityk w swoim raporcie zaprezentował m.in. analizę rosyjskich narracji, które były obecne w polskiej sferze informacyjnej w 2017 r. Okazuje się, że najwięcej wysiłku Rosjanie poświęcili niszczeniu pozytywnego obraz polityki zagranicznej USA i NATO. W negatywnym świetle przedstawiano także Unię Europejską i Ukrainę. Próbowano również wykazać, że Polacy oczekują poprawy relacji między Polską a Rosją. Część narracji dotyczyła oczywiście bezpośrednio naszego kraju – negatywnie opowiadano o wizerunku Polski, jej zdolnościach obronnych i sposobie funkcjonowania instytucji państwowych. Budowano też negatywny obraz uchodźców i imigrantów.

Niestety w raporcie brakuje metodologii zbierania tych danych oraz informacji o obiektach poddanych analizie. Żałuję – można by było bliżej przyjrzeć się ich działalności. Niektóre portale informacyjne w sposób oczywisty związane są z rosyjską propagandą – np. Sputnik Polska – ale o zależnościach wielu innych portali/stron/profili przeciętny odbiorca nie wie. Ważne pytanie dotyczy także tego, jak duży zasięg mają propagandowe zewnętrzne treści – czy rozchodzą się w Polsce szeroko, czy są tylko ułamkiem polskiej sfery informacyjnej.

Basaj nie zdradza swojej metodologii, ale podkreśla, że rosyjskie narracje bywają ze sobą sprzeczne, co w niczym nie przeszkadza ich autorom. Sprzeczność dotyczy bowiem tematów bieżących, ale w długoterminowej perspektywie każda narracja pomaga Rosjanom dążyć do celu – a jest nim, wg Basaja, nie tylko destabilizacja sytuacji wewnętrznej czy polaryzacja nastrojów społecznych, ale przede wszystkim wpływanie na sposób myślenia Polaków. Jeśli Rosjanom uda się oddziaływać na to, co o ważnych (z perspektywy Rosjan) tematach pomyśli odpowiednia liczba polskich obywateli – będą mieli bezpośredni wpływ na to, co się dzieje w państwie. Bez wojsk, wojen, kosztownej broni. Wystarczy sieć. A w niej – media społecznościowe.

Rosyjska dezinformacja możliwa dzięki bańkom informacyjnym

Jak wynika z analizy, Rosjanie perfekcyjnie wykorzystują nie tylko najnowsze narzędzia internetowe, ale też społeczne mechanizmy sieciowe. Korzystają m.in. z tego, że w mediach społecznościowych skutecznie zamykamy się w bańkach informacyjnych – czyli przestrzeniach, do których docierają jedynie wybrane przez nas informacje, zgodne z naszymi poglądami, ponieważ wcześniej przez swoją aktywność wskazaliśmy, z których kanałów informacyjnych będziemy korzystać, a z których nie.

Pozwólcie, że wyjaśnię: mechanizm działania baniek informacyjnych sprawia, że nie docierają do nas przekazy z innych środowisk – nie wiemy więc, co się dzieje w przestrzeniach funkcjonujących równolegle do naszej. Ba, często nie zdajemy sobie sprawy z istnienia takich przestrzeni! Łatwo to wykorzystać do manipulacji i dezinformacji – np. fałszywy news „wpuszczany” do jednego środowiska nie może zostać szybko zdementowany, bo dementi wymagałoby dotarcia newsa do innej grupy niż ta, w której news jest rozpowszechniany. Środowisko wierzy więc w fake`a, bo nie ma jak dotrzeć do prawdy. Często też nie jest tą prawdą zainteresowane, uznając za właściwe te informacje, w które po prostu chce wierzyć. Ten mechanizm Rosjanie wykorzystują coraz intensywniej.

Przy rosnących podziałach w społeczeństwie bardzo łatwo jest zaobserwować stałe nawyki użytkowników social media, określić ich bańki informacyjne, dotrzeć do nich przez grupy, w których się udzielają, czy fanpage`e, na których najczęściej reagują. Big Data, czyli duże zbiory danych analizowane przez algorytmy komputerów, pozwalają z tych informacji budować indywidualne profile użytkowników – i oddziaływać bezpośrednio na konkretne osoby. To jest właśnie mikrotargeting. Głośno było o jego wykorzystaniu podczas kampanii ws. Brexitu w Wielkiej Brytanii oraz podczas kampanii prezydenckiej w USA. Rosjanie, wg analizy Basaja, również z niego korzystają – także w Polsce.

 

Konta botowe – będzie ich coraz więcej

Basaj przewiduje także dalszy rozwój zautomatyzowanych kont, sterowanych przez boty (programy), które dają możliwość bardzo szybkiego rozpowszechniania treści w social media, oraz szybkiego korygowania tych treści tak, by dopasować je do zmieniającej się rzeczywistości mediów społecznościowych.

Jednocześnie ekspert zwraca uwagę, że treści rozpowszechnianie w sieci przez mikrotargeting rzadko są wyłapywane przez oficjalne wyszukiwarki, co sprawia, że trudniej wykryć podejmowane działania propagandowe.

Reasumując – wg Basaja jesteśmy na celowniku Rosjan i tak na pewno będzie przez najbliższe dwa lata, bo to lata wyborcze w Polsce.  Wojna informacyjna jest wojną tanią i wyjątkowo skuteczną, choć wymaga długoterminowych działań. I te działania są prowadzone.

Nie mamy informacji, ile kont botowych funkcjonuje dziś np. na polskim Twitterze. Duże wrażenie robią jednak informacje podane kilka dni temu przez Twittera na temat USA – wykryto właśnie 50 tys. automatycznych kont zarządzanych przez rosyjskie boty, rozpowszechniających treści przed wyborami prezydenckimi w USA. Oraz 4 tys. kont prowadzonych przez rosyjskich trolli. Ich przekazy dotarły do ponad 670 tys. Amerykanów.

 

Boty na polskim Twitterze – działają!

Na polskim Twitterze konta automatyczne, tworzone przez boty, także powstają w ogromnych ilościach. Z moich analiz wynika, że tylko w listopadzie 2017 r. powstało ich ok. 10 tysięcy – wszystkie obserwują profile szerokiej czołówki polskiej sceny politycznej. Do dziś są nieaktywne – ale istnieją. Kolejne tysiące kont zarządzanych przez boty pojawiły się w grudniu – te z kolei obserwowały wąską grupę polskich polityków oraz kilkudziesięciu polityków światowych, w tym z USA, instytucji UE i z Ukrainy. Jeśli weźmiemy pod uwagę tematykę rosyjskiej narracji w Polsce, wskazaną przez Basaja – obserwowane konta pokrywają się z obszarami zainteresowań rosyjskiej propagandy. Na tym nie koniec. Kolejny, choć nie tak liczny wysyp kont botowych zauważyłam w styczniu, zaraz po zmianie na stanowisku ministra obrony narodowej i odwołaniu Antoniego Macierewicza. Konta te m.in. rozpowszechniały link do petycji w obronie A. Macierewicza – petycji, która w założeniu była ironią i kpiną ze zwolenników polityka, ale została rozpowszechniona jako prawdziwy i poważny dokument.   Kilka dni temu na liczne nowe Twitterowe konta zwróciła uwagę była minister cyfryzacji Anna Strężyńska – w bardzo krótkim czasie jej profil na TT zaczęło obserwować ok. 200 zautomatyzowanych kont. One także pozostają na razie nieaktywne.

Trudno ocenić, które z botowych profili to efekt wewnętrznych działań różnych środowisk politycznych, a które wynikają z aktywności zewnętrznej. Na pewno mamy do czynienia i z jednymi, i z drugimi, wszak Rosjanie systematycznie zwiększają swoją aktywność w polskiej sferze informacyjnej – i będą to robić dalej.

 

Kto bronił ministra Macierewicza? Dezinformacja na polskim Twitterze – akcja 2

Polski mistrz dezinformacji objawił się na Twitterze. Pod utworzoną przez niego, kpiąco-ironiczną z jego punktu widzenia petycją w obronie Antoniego Macierewicza podpisało się ponad 9 tysięcy osób. Autor chyba nie przewidział, że w jego apel tak gremialnie uwierzą zwolennicy polityka. Niezależnie od intencji jego petycja zamieniła się w wielką polską sieciową dezinformację – i jako taka przejdzie do klasyki polskich mediów społecznościowych.

9 stycznia premier Mateusz Morawiecki ogłasza zmiany w rządzie. Jednym z najgorętszych tematów natychmiast robi się dymisja ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. Ten polityk ma tak wielu zwolenników, że decyzja premiera wyraźnie oburza część elektoratu partii rządzącej.  Popierający Macierewicza od końca listopada podpisywali petycję w jego obronie na portalu Niezalezna.pl, jest tam ponad 16 tysięcy podpisów. Ale 9 stycznia sytuacja zmienia się na gorszą – minister traci stanowisko. Prawicowy elektorat wrze. Jak wynika z danych udostępnianych przez portal Polityka w sieci, liczba  wzmianek na temat Macierewicza na Twitterze tego dnia rośnie w szalony sposób, ostatecznie osiągając prawie 16 tysięcy.

mac11

09.01.2018, 19.37: „A gdyby tak rzucić prawym kochanym petycję…”

Wieczorem tego dnia jeden z użytkowników polskiego Twittera, używający nicka @Napalony Wikary, wpada na pomysł, by na jednym z portali zbierających podpisy pod petycjami online założyć petycję w obronie Antoniego Macierewicza. Pisze o tym o godz. 19.37 jako o żarcie, kpinie.

mac9

Kilka minut po 20-tej petycja już jest. Zaczyna się od słów: „Żądamy przywrócenia Antoniego Macierewicza na stanowisko Ministra Obrony.” Autorem petycji jest anonimowy Bartosz Z.  I jak się okazuje, trafia swoim pomysłem w sam środek rozgrzanego do czerwoności kotła.

@Napalony Wikary o 20.09 tweetem informuje o założeniu petycji, używając przy tym hashtagów charakterystycznych dla użytkowników Twittera, którzy popierają partię rządzącą:  #DrugaZmiana oraz #Prawi. W następnym wpisie zawiadamia o petycji kilku prawicowych dziennikarzy i portali informacyjnych oraz prawicowych użytkowników Twittera z dużymi zasięgami postów.

mac10

 

09.01.2018 między 20.09 a 21.12: tweet zaczyna się rozchodzić

Od początku większość odbiorców w petycji nie widzi żartu ani fake`a, tylko prawdziwą obywatelską reakcję na decyzję podjętą przez premiera. Co ciekawe, w takim jej odbiorze nie przeszkadzają nawet mocne polityczne sformułowania w treści petycji, które ustawiają prawicowy elektorat przeciwko rządzącym: „Niestety, polityczne intrygi części obozu „dobrej zmiany” oraz środowisk dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych najpierw doprowadziły do kampanii zohydzającej postać Antoniego Macierewicza, a następnie do jego odwołania z piastowanego stanowiska Ministra Obrony Narodowej. W związku z powyższym my, wyborcy Prawa i Sprawiedliwości oraz wielu innych środowisk patriotycznych, zwracamy się z apelem do Pana Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego, Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy, Pana Prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego o przerwanie antypolskiego chocholego tańca i przywrócenie Antoniego Macierewicza na zajmowane uprzednio stanowisko.”

Jak twierdzi pomysłodawca apelu, on chciał „strollować prawych kochanych, ale wyszło jak wyszło”.

mac13

 

09.01.2018, 21.12: Petycję z Twittera uwiarygadniają media

Dezinformacja od pierwszej chwili udaje się perfekcyjnie. Już o godz. 21.12 artykuł o petycji zamieszcza bardzo szacowne medium – dziennik „Rzeczpospolita”.  Petycja ma wówczas zebranych zaledwie kilkanaście podpisów, ale informacja idzie w świat.

mac12

Tuż po godz. 22-giej „Rzeczpospolita” aktualizuje tekst dodając, że petycja ma charakter prześmiewczy, jednak informację o zbiórce podpisów podają kolejne media. Najpierw Wirtualna Polska i Niezależna.pl. Następnego dnia rano – Dorzeczy.pl, Wolnosc24.pl, NaTemat.pl, Wprost.pl, Radio Zet, Kresy.pl, a nawet Radio Maryja. Niektóre informują (często na końcu tekstu) o prześmiewczym wg jej autora charakterze petycji, inne nie.

mac_media

10 stycznia od rana rusza lawina. Petycja rozchodzi się błyskawicznie w mediach społecznościowych. Do jej podpisywania zachęcają się użytkownicy Facebooka w wielu prawicowych grupach, np. „Polska zawsze niepodległa” (12 tys. członków). Na Twitterze o petycji informują znane, influencerskie prawicowe konta oraz media.

 

10.01.2018 po południu:  anonimowe konta rozpowszechniają link na Twitterze

10 stycznia po południu na TT obserwuję wysoką aktywność nowych, anonimowych kont – albo właśnie założonych, albo istniejących od niedawna, mało aktywnych – które udostępniają link do petycji. Wygląda to na czyjeś zaplanowane działanie – nowe konta powstają dziesiątkami, w ciągu kilku godzin.  Portal udostępniający petycję daje możliwość automatycznego udostępnienia linku do niej w mediach społecznościowych – jak wynika z informacji na portalu, do 14 stycznia z możliwości udostępnienia tego linku na Twitterze skorzystano 765 razy.  Można to jednak zrobić tylko posiadając konto na TT. Dziesiątki nowych – zawsze anonimowych – kont w tym medium społecznościowym powstaje więc tylko po to, by ten link rozpowszechniać.  Kto realizuję tę akcję – nie wiadomo.

mac16

Na Facebooku udostępnienie linka bezpośrednio ze strony z petycją jest znacząco większe – zrobiono tak 4074 razy. E-mailowo link przesłano 898 razy (dane z 14.01 godz. 19.00).

 

10.01.2018 późne popołudnie:  „Zorganizował ją lewak w celu wyłudzenia danych!”

Jednocześnie na Twitterze część użytkowników dementuje informację, jakoby petycja rzeczywiście miała być wysłana do premiera i w ogóle – że powstała „na poważnie”. Dementi podają najczęściej followersi @Napalony Wikary, on sam na swoim koncie pokazuje kolejne tweety osób, które uwierzyły w wiarygodność petycji. Przez większość dnia informacja, iż petycja była żartem, nie przebija się jednak do zwolenników ministra Macierewicza. Dochodzi do tego dopiero późnym po południem. Wtedy pojawia się informacja, że „Lewak @Napalony Wikary utworzył petycję po to, aby zbierać nazwiska i adresy osób z prawej strony”. Ten wątek powtarza się wielokrotnie – petycja to prowokacja stworzona po to, żeby zebrać maile osób popierających prawicę.

 

14.01.2018 wieczorem: 9150 podpisów pod petycją

Informacja o zbieraniu maili „przez lewaka” sprawia, że masowa akcja linkowania do petycji wygasa, ta jest jednak ciągle podpisywana. 10 stycznia liczba podpisów przekracza 4,5 tysiąca, 12 stycznia jest pod nią ok. 7 tysięcy podpisów, 14 stycznia wieczorem – 9150 i ciągle rośnie. Choć oczywiście w niedzielę wzrost jest dużo wolniejszy niż w poprzednich dniach. Nie do wszystkich użytkowników sieci dotarła więc informacja, że petycja jest  dezinformacją, fake`em.

petycja3

 

Podsumujmy:

Ponad 9 tysięcy osób uwierzyło w petycję do tego stopnia, że złożyło pod nią swój podpis i podało dane. Nie mam dostępu do listy, ale można założyć (oceniając np. akcję tworzenia nowych kont na TT), że część z tych podpisów jest fałszywa, nie należy do osób rzeczywiście istniejących. Jak duża – nie wiadomo. Na pewno jednak podpisało się pod nią także wielu autentycznych zwolenników Antoniego Macierewicza – mimo że petycja była sygnowana przez anonimowego autora. Jej wiarygodność zbudowały jednak przekazy medialne.

Po ujawnieniu, iż petycja była fake`em, część  mediów usunęła informacje o niej ze swoich stron (np. Radio Maryja), inne zaktualizowały artykuły.

To kolejny przykład akcji dezinformacyjnej w Polsce – moim zdaniem zupełnie niezamierzonej w tym wymiarze. Miało być dużo śmiechu.  Było dużo powagi i zaangażowania ze strony ludzi, którzy uwierzyli w petycję, oraz poczucia bycia oszukanym, gdy zdementowano „powagę” apelu.

 

Polskie media: szybkość czy prawda?

Opisywałam już w grudniu akcję dezinformacji wymierzoną przeciwko politykom PO i środowisku sędziowskiemu. Tym razem dezinformacja uderzyła w obóz zwolenników PiS-u.  Obie te sytuacje doskonale pokazują po pierwsze mechanizmy rozchodzenia się dezinformacji w sieci, a po drugie – zagrożenie, jakie fałszywe informacje sprawiają dla stabilności nastrojów społecznych. Zwłaszcza gdy rozpowszechniają je wiarygodne (z punktu widzenia odbiorców) media.

Po raz kolejny widać, jak ogromne znaczenie ma sposób sprawdzania informacji przez dziennikarzy – kluczowe jest potwierdzanie danych z różnych źródeł, opieranie się wyłącznie na wiarygodnych informatorach – i dawanie sobie czasu na sprawdzenie, czy news jest prawdziwy oraz o co w nim naprawdę chodzi. Jeśli tweet z newsem pojawia się na Twitterze o godz. 20.09, a już o godz. 21.12 artykuł na ten temat na swoim portalu ma „Rzeczpospolita” – tzn. że autor tekstu nie miał czasu na zebranie dodatkowych danych poza przeczytaniem tweeta i petycji oraz napisaniem newsa. To nie wina autora – system obiegu informacji, w którym dziś funkcjonujemy, wymusza na mediach działanie: „poinformuj o tym jak najszybciej, potem poprawimy”.  Każde medium chce być szybsze od konkurencji. To sprawia, że dezinformacja rozchodzi się w Polsce wyjątkowo szybko i w ciągu kilku godzin nabiera charakteru nawet nie kuli śnieżnej, tylko lawiny.

Dopóki balans między szybkością a prawdą w polskich mediach nie przesunie się na stronę prawdy – każda akcja dezinformacyjna będzie się miała w Polsce doskonale.

Wojskowy szturm na polskiego Twittera

Wiecie, jak intensywnie działa od niedawna wojsko na polskim Twitterze? W ciągu ostatnich dwóch miesięcy tylko na TT powstało 61 oficjalnych kont należących do podmiotów wchodzących w skład polskiego wojska. Razem z założonymi wcześniej jest ich dziś 86. Doliczając konta osobiste rzeczników i dowódców – kont, nad którymi choćby pośrednio czuwa MON, mamy na polskim Twitterze ok. 100. Taką oficjalną armią przekazową na jednym tylko medium społecznościowym dysponuje polski minister obrony narodowej – niezależnie od tego, kto nim jest. Oczywiście gdy ona powstawała, szefem MON był Antoni Macierewicz.

Jak pokazały ostatnie dni, ten polityk dysponuje też liczną nieoficjalną armią użytkowników social media – jednak instytucjonalnym kontom naprawdę warto się przyjrzeć.

 

Ile wojska w social media?

To dobry moment, by zadać sobie pytanie, czy absolutnie każda jednostka, placówka, instytucja musi mieć konto w social media?  Otóż twierdzę z całą mocą – nie musi! Naprawdę nie każda instytucja powinna prezentować w mediach społecznościowych swoją działalność, komunikować się z masami społecznymi i budować swój zewnętrzny wizerunek. Po prostu – cele niektórych instytucji związane są z inną działalnością niż z komunikacją zewnętrzną. Tak jest moim zdaniem z Agencją Wywiadu, której masowa komunikacja, jeśli jest nieumiejętnie prowadzona, może przynieść więcej szkody niż pożytku (a Agencja ma swój profil na TT), tak jest również z częścią instytucji i jednostek podległych MON. Nie to, żeby  wojsko miało się w ogóle nie komunikować ze społeczeństwem – nie o to chodzi! Rzecz w tym, że jako struktura wyjątkowo hierarchiczna i usystematyzowana, która raczej nie pozwala sobie na wielogłos płynący z różnych stron, może wystarczająco skutecznie informować o swoich działaniach za pomocą kilku profili w social media.

Tymczasem samych tylko kont instytucjonalnych polskie wojsko ma dziś na TT aż 86. Część z nich założono w latach wcześniejszych, od 2011 roku poczynając. Ale 61 kont powstało w 2017 roku, przede wszystkim w listopadzie i grudniu, oraz w styczniu 2018. W tym okresie założono m.in. 40 profili Wojewódzkich Komisji Uzupełnień. Swój profil ma więc m.in. WKU w Skierniewicach, Bielsko-Białej, Suwałkach, Gdyni, Białej Podlaskiej, Garwolinie, Grudziądzu, Siedlcach, Chorzowie, Malborku, Jaśle, Wyszkowie, Katowicach, Rybniku, Brodnicy, Tychach – i wiele innych. W tym samym czasie zaczęły masowo pojawiać się konta Wojewódzkich Sztabów Wojskowych. Do listopada 2017 r. było ich tylko kilka, teraz jest 14.

Ale wśród wojskowych profili można znaleźć wiele innych. Swoje konta prowadzą brygady, Wojskowy Instytut Medyczny, Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej, Sekcja Wychowania Fizycznego i Sportu 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej, 1. Baza Lotnictwa Transportowego w Warszawie, Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych, Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej, 10 Wojskowy Szpital Kliniczny w Bydgoszczy, Wojskowe Biuro Historyczne. Jest Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, Dowództwo Operacyjne RSZ i Dowództwo Garnizonu Warszawa. Mój ulubiony profil należy jednak do Orkiestry Wojskowej w Bydgoszczy.

 

Wojsko buduje sobie zasięg. W sieci.

Czy te wszystkie wojskowe podmioty naprawdę mają o czym informować?  Cóż, przede wszystkim konta te podają dalej tweety innych kont podległych MON, informacje samego ministerstwa oraz ministra obrony narodowej (np. jego wypowiedzi w mediach). Całe to grono wzajemnie więc buduje sobie zasięgi w sieci. Świeżo założone konta mają nielicznych obserwujących, inne – od kilkudziesięciu do ok. 200. Tylko te działające kilka lat mogą pochwalić się znacznie większą liczbą followersów – choć już niekoniecznie wysokim poziomem reakcji.

Co jeszcze można znaleźć na profilach? Wojewódzki Sztab Wojskowy w Rzeszowie składa życzenia świąteczne, pokazuje zdjęcia ze spotkania opłatkowego i informuje o pogrzebie mjr. Szymańskiego, żołnierza AK. WszW w Katowicach przypomina o Dniu Pamięci o Poległych i Zmarłych w Misjach i Operacjach Wojskowych, oddaje hołd górnikom poległym podczas pacyfikacji kopalni Wujek i przypomina o innych dniach pamięci oraz rocznicach. Informuje też o uruchomieniu programu Legii Akademickiej na jednej z uczelni. Poziom reakcji pod postami – od 0 do 3.

WKU Ostrołęka namawia do wstąpienia do Wojsk Obrony Terytorialnej, informuje o wolnych miejscach pracy i naborach. Liczba reakcji pod własnymi postami – najczęściej zero.

Sądząc po bardzo podobnych nazwach użytkowników kont wojewódzkich sztabów wojskowych oraz wojewódzkich komend uzupełnień, a także po bliskich sobie datach ich założenia można wnioskować, że konta powstały, bo taki był odgórny rozkaz. Ok, wojsko nie dyskutuje, tylko realizuje rozkazy. Pytanie jednak, po co taki rozkaz wydano, skoro ewidentnie widać, że nie stoi za nim jakaś głęboka koncepcja komunikacyjna.

Z moich analiz social media wynika, że tego typu działania – zakładanie dużej liczby kont, nad którymi ma się przynajmniej częściową kontrolę – służy najczęściej budowaniu zasięgów w sieci. Jeśli komuś zależy, by (teraz lub w przyszłości) mieć możliwość szybkiego i skutecznego rozpowszechnienia w sieci ważnej ze swego punktu widzenia informacji, stara się mieć dostęp do jak największej liczby kont, które szybko zareagują na konkretnego tweeta. Ten cel można osiągnąć na różne sposoby, ale m.in. przez stworzenie kont jak największej liczby podległych podmiotów. Wyobraźcie sobie Państwo – gdyby np. AMiRM zdecydował o stworzeniu kont na TT wszystkich swoich oddziałów w Polsce – byłoby tego trochę, prawda? Albo gdyby policja utworzyła konto każdemu komisariatowi. Sensu przekazowego nie miałoby to żadnego, ale budowanie zasięgu na TT – i owszem, jakiś zasięg by był.  Inną metodą na osiągnięcie tego samego celu jest tworzenie sztucznych kont, tzw. botów, jeszcze inną – budowanie grup płatnych trolli czy stworzenie agencji  internetowej, w której setki pracowników prowadzą anonimowe konta w social media (jak w słynnej „fabryce trolli” w Rosji).

Antoni Macierewicz – wyjątkowo wpływowy polityk

Oczywiście można zapytać, po co ministrowi Antoniemu Macierewiczowi (bo to za jego kadencji powstawały konta) budowanie armii wpływu na Twitterze? Na to pytanie nie znam odpowiedzi, a snuć przypuszczeń – po prostu się nie odważę… Ale liczę na Waszą wiedzę i wyobraźnie – podpowiecie? 😀

Żeby w pełni zobaczyć, jak znaczącą przestrzeń  wpływu zbudował dotychczasowy minister obrony narodowej Antoni Macierewicz, trzeba do analizy Twittera dodać jeszcze analizę sytuacji realnej. Widać ją zresztą doskonale w social media. Dwa istotne konta podległe MON to konto Wojsk Obrony Terytorialnej oraz niedawno uruchomionej Legii Akademickiej. Ci, którzy nie interesują się tą tematyką, mogą nawet nie wiedzieć, że na wielu uczelniach w Polsce ruszył pod koniec roku 2017 program Legii Akademickiej, który ma umożliwić chętnym studentom przeszkolenie wojskowe. Już zapisało się do niego ok. 6000 młodych ludzi w Polsce. Do tego dochodzą oczywiście „terytorialsi” z Wojsk Obrony Terytorialnej, czyli kolejne tysiące młodych Polaków związane z MON-em.

Dodajmy do tego to, co się dzieje w mediach społecznościowych od dymisji Antoniego Macierewicza. Wrzucona dla żartu do sieci petycja w jego obronie stała się nagle zupełnie na poważnie podpisywana i kolportowana przez zwolenników tego polityka praktycznie we wszystkich mediach społecznościowych. Na Twitterze dziesiątkami powstawały nowe konta, których jedyną aktywnością było udostępnianie linku do petycji. Wykorzystywano do tego również anonimowe konta założone w ostatnich miesiącach (często w listopadzie i grudniu 2017 r., czyli w tym samym czasie, gdy masowo powstawały konta instytucjonalne instytucji wojskowych). Na wielu anonimowych (i nie tylko) profilach krytykowano (bardzo!) wszystkich, którzy mieli wpływ na decyzję o odwołaniu tego polityka z rządu. Dostało się i prezydentowi Dudzie, i premierowi Morawieckiemu, i Jarosławowi Kaczyńskiemu.  Liczba poświęconych tweetów Macierewiczowi w środę do godz. 16.00 wyniosła ponad 14 tysięcy. Oczywiście, były to wpisy zarówno w obronie, jak i w kontrze – ale świadczy to o ogromnej aktywności tematu w sieci. Do godz. 21-szej pod petycją podpisało się 5780 osób.

 

Czy ktokolwiek jeszcze jest zdziwiony tym, że Antoni Macierewicz stracił stanowisko szefa MON-u, a przejął je jeden z najbardziej zaufanych współpracowników prezesa Jarosława Kaczyńskiego – Mariusz Błaszczak?  Antoni Macierewicz stawał się jednym z najbardziej wpływowych polityków w Polsce. A tacy ludzie wewnątrz partii zawsze stają się groźni…

 

Komentarz eksperta

O komentarz do działań wojska na Twitterze poprosiłam znakomitego eksperta – dr. inż. Macieja Milczanowskiego, byłego żołnierza, historyka, obecnie nauczyciela akademickiego, blogera specjalizującego się w kwestiach strategii, przywództwa i bezpieczeństwa:

– Problem mediów społecznościowych w wojsku to kwestia złożona z kilku powodów. Po pierwsze wojsko ma być apolityczne. Apolityczność jednak nie polega na braku poglądów, ale nie wyrażaniu ich publicznie, tak aby nie powstało wrażenie, że wojsko wspiera jakąkolwiek partię polityczną. Dlatego też wpisy wojskowych mają szczególne znaczenie. Czynny wojskowy, który zamieszcza jako awatar swoje zdjęcie w mundurze, reprezentuje w pewnej mierze wojsko, niezależnie czy tego chce czy nie i czy ma tego świadomość czy nie. Dlatego właśnie wystąpienia publiczne wojskowych zawsze były nadzorowane przez przełożonych. Dopóki takie wystąpienie miało czysto prywatny charakter (bez  munduru, przywoływania nazwy jednostki w której służy itd.) wojskowy wypowiada się za siebie, ale nawet wówczas powinien mieć świadomość, że wymagane są od niego najwyższe standardy debaty publicznej.

Niestety w ostatnich latach sytuacja bardzo się zmienia. Konflikt polityczny w Polsce schodzi do domów, szkół i niestety coraz bardziej dzieli także żołnierzy. Wojskowi oglądając coraz ostrzejsze tyrady propagandowe w mediach ulegają radykalizacji tak samo jak reszta społeczeństwa. Stąd pojawiają się coraz częściej nie tylko wypowiedzi ostre ludzi w mundurze, ale także takie które określamy mianem hejtu.

Jak wcześniej wspomniałem wojsko posiada narzędzia do monitorowania wystąpień publicznych żołnierzy. Może z tych narzędzi korzystać lub nie, ale tez może je wykorzystywać na różne sposoby. Z drugiej strony wszystkie instytucje zauważają konieczność budowania swojej marki – opinii na swój temat w sieci. W wojsku także już ponad dekadę temu pojawiały się polecenia tworzenia stron internetowych jednostek wojskowych. W ubiegłym roku z tego co wiem pojawiło się polecenie zakładania kont na Twitterze.

Jednak to co było łatwe w Warszawie, w jednostkach liniowych nastręczało wielu kłopotów, z uwagi na brak specjalistów od marketingu, PR-owców, specjalistów od sieci itd., przykładem jest to, że przez lata wyznaczano na rzeczników prasowych oficerów, bez kompletnie żadnego przygotowania.  Przede wszystkim jednak w jednostkach tych wojsko inaczej postrzega swoją służbę niż mogą to widzieć politycy. Żołnierze w takich jednostkach koncentrują się na swoich obowiązkach, działaniach i co najwyżej upamiętnianiu tych działań, a nie na budowaniu PR-u, jaki jest konieczny w mediach społecznościowych. Dobrze widać to w USA, gdzie działania PR-owe zostały przejęte przez DoD, i tam są prezentowane osiągnięcia jednostek.

Ostatnie działania polegające na tworzeniu kont twitterowych w ubiegłym roku przez jednostki wojskowe jest zapewne obarczone takimi właśnie problemami jak opisane wcześniej. Konta powstają, ale często są prowadzone przez osoby, które z przyczyn wyżej opisanych nie posiadają nie tylko wiedzy o autoprezentacji, ale też nie rozumieją specyfiki mediów społecznościowych. W efekcie konta te są mało aktywne, na zasadzie: „kazali to założyliśmy, ale lepie nie pisać dużo, bo się komuś narazimy”. Oczywiście są wyjątki, świetnie i odważnie prowadzonych wojskowych kont na TT, co wcale nie sprawia,  że łamane są zasady apolityczności. Kluczowe jest jednak to, kto takie konto prowadzi i jakie ma relacje z dowódcą. Jeśli jest to porucznik, który ma to zrobić tak żeby było dobrze, to sukcesów nie będzie.

Podsumowując, nawet jeśli któryś z polityków chciałby poprzez konta w mediach społecznościowych budować swój obraz, to zderzy się z problemem, który dla wielu wojskowych jest świętością: APOLITYCZNOŚĆ WOJSKA, ale też małe obeznanie z tymi mediami wyznaczanych do tego wojskowych. Potrzeba by było długiej pracy stricte politycznej i propagandowej w wojsku (znanej z PRL), żeby taki konstrukt zadziałał. Być może stąd widać szarpnięcia z „góry” w tej dziedzinie i opór „dołów”, który nie musi być wcale sprzeciwem.

 

Boisz się? My Cię obronimy! Dlaczego PiS przyciąga Polaków

Czy powszechną pomyłką jest wskazywanie programu 500+ jako klucza do władzy PiS-u? To bardzo prawdopodobne! Wiele wskazuje, że fundamentem, który spaja elektorat PiS-u, jest strach. Zwłaszcza ten przed uchodźcami. Powoli zaczyna on przypominać powszechną histerię – do tego stopnia, że obala wszelkie autorytety, nawet autorytet papieża. Przebić go może tylko jeszcze większe poczucie zagrożenia. I właśnie dlatego kryzys w szpitalach może spowodować pierwsze pęknięcie w elektoracie PiS.

W ostatnich dniach 2017 roku na polskim Twitterze po stronie opozycyjnej panował spokój, a główną atrakcją było składanie sobie noworocznych życzeń. Za to po stronie zwolenników rządu wrzało. Emocje sięgały zenitu z powodu wypowiedzi Kornela Morawieckiego, ojca obecnego premiera Mateusza Morawieckiego. „Te 7 tysięcy uchodźców, na które zgodził się poprzedni rząd, nie powinno być problemem” – powiedział Kornel Morawiecki dla „Rzeczpospolitej”. I dodał, że jego zdaniem rząd powinien uruchomić korytarze humanitarne i zaproponować uchodźcom polską kulturę. Rozpętała się burza. Jego wypowiedź zwolennicy obozu rządowego odczytywali przede wszystkim jako opinię ojca obecnego premiera, a nie lidera ugrupowania „Wolni i Solidarni”. I chcieli wiedzieć jedno: czy ta opinia oznacza, że takie same zdanie będzie miał premier, a więc i rząd? Czyli – czy Polska przyjmie uchodźców?

 

„Wypad z Polski, korytarz humanitarny to Ty możesz..”

Burza była naprawdę solidna. Starszego Morawieckiego wyklinano i przeklinano. Zarzucano mu, że chce  sprowadzić zagrożenie na Polaków, że celem „islamskich najeźdźców” jest zagłada chrześcijaństwa, wymordowanie Polaków, gwałcenie Polek. Pod tweetem Morawieckiego, w którym ten próbował wyjaśnić, o co mu dokładnie chodziło, polityk doczekał się aż 440 komentarzy, z których ewidentna większość była mocno krytyczna (lub wręcz obraźliwa) wobec niego – i wobec uchodźców.

Elektorat wzburzył się też na Facebooku, reagowali inni posłowie uspokajając, że stanowisko rządu wobec uchodźców nie zmieniło się, a Polska nie zamierza nikogo przyjmować. Premier Morawiecki jednak przez kilka dni milczał. Dopiero jego spóźniona deklaracja, że rząd nie zmienia stanowiska ws. uchodźców uspokoiła nieco nastroje. Poziom wrzenia był jednak bardzo wysoki. Równie wysoki bywa wtedy, gdy papież Franciszek  namawia katolików do otwarcia się na uchodźców i apeluje, by nie siać strachu przed nimi, tylko wspierać potrzebujących.

 

Tak wysoki poziom emocji, liczba negatywnych reakcji i zaangażowania odbiorców każe  zastanowić się, w jakim stopniu strach przed uchodźcami jest fundamentem spajającym różnorodny przecież elektorat PiS. Czy to nie lęk przed „złym obcym” sprawia, iż tak wielu Polaków popiera ugrupowanie, które gwarantuje im bezpieczeństwo i zachowanie w niezmienionym stanie świata, w którym żyjemy? 

Do tej pory diagnozowano z reguły, że sukces PiS wynika z wprowadzonych programów socjalno-ekonomicznych, przede wszystkim z programu 500+ oraz z obniżenia wieku emerytalnego. Ostatnio jednak coraz częściej pojawiają się inne głosy. Dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych, w wywiadzie dla portalu Wiadomo.co postawił tezę, że kluczem PiS do władzy nie jest ekonomia, lecz ideologia i charakter; że PiS popierają ci Polacy, którym podoba się narracja populistyczna i nacjonalistyczna.

Czemu jednak taka narracja tak bardzo się dziś trafia do Polaków?

 

Skoro uchodźcy są gorsi, to my jesteśmy lepsi!

Na to pytanie być może najlepiej odpowiada Jakub Bierzyński, analizując w „Gazecie Wyborczej” raport z badań dr Macieja Gduli „Dobra zmiana w Miastku”. Otóż jego zdaniem PiS zbudował spójną tożsamość wspólnotową, która okazała się atrakcyjna dla znaczącej części Polaków. Jej istotne elementy to z jednej strony dowartościowanie zwykłego człowieka w kontrze do elit, a z drugiej – pokazanie, że są inni, którzy są słabsi i gorsi. Ci gorsi to oczywiście m.in. uchodźcy i imigranci. Dla ludzi, którzy do tej pory czuli się niedowartościowani, uchodźcy stali się nowym punktem odniesienia. Pozwolili poczuć się lepszymi („skoro są gorsi od nas, to z nami nie jest tak źle”), a jednocześnie zbudować wspólnotę, której jednym z głównym zadań jest ochrona świata, w którym żyjemy, przed tymi gorszymi.  Budowniczym i gwarantem tej wspólnoty jest oczywiście PiS.

Jeśli w ten sposób zdiagnozujemy klucz do władzy obecnego obozu rządowego, łatwo zrozumiemy, dlaczego w interesie władzy leży utwierdzanie Polaków w przekonaniu, że uchodźcy są groźni, chcą zniszczyć i zislamizować Europę. To właśnie strach przed obcymi sprawia, że wspólnota popierająca PiS się nie rozpada. Strach jest jedną z najsilniejszych emocji i nie od dziś wiadomo, że za jego pomocą łatwo jest sterować ludźmi – Polacy nie są tu żadnym wyjątkiem.

 

Kto popiera PiS? Kto boi się uchodźców?

Jeśli kogoś ten sposób rozumowania nie przekonuje, warto sięgnąć do badań dotyczących stosunku Polaków do uchodźców – oraz do badań analizujących elektorat PiS. Zestawmy te wyniki.

Postawy Polaków wobec uchodźców zmieniły się radykalnie między 2015 a 2016 rokiem. W 2015 roku aż 72 proc. (w badaniach CBOS-u) były za przyjęciem uchodźców do Polski, a 21 proc. było przeciw. W lutym 2016 – przeciw było już 57 proc., a tylko 39 procent za. Szczególnie krytyczną postawę przyjmowali najmłodsi badani (18-24 lata) i osoby z niższym poziomem wykształcenia (podstawowe, gimnazjalne, zawodowe).

Z raportu Centrum Badania nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że aż 67 proc,. Polaków sprzeciwia się osiedlaniu uchodźców w Polsce, a na postawy anty-uchodźcze wpływ mają przede wszystkim uprzedzenia oraz specyficzne postrzeganie mechanizmów rządzących polityką, połączone z tzw. mentalnością spiskową. Przeciwni „obcym” są więc przede wszystkim ci, którzy czują się zagubieni wobec polityki, nie mają poczucia wpływu na nią, nie rozumieją jej zasad i chętnie wyjaśniają sobie rozmaite zjawiska działalnością spiskową rozmaitych sił.

Tyle o uchodźcach. Teraz czas na charakterystykę osób popierających PiS. Z sondażu IPSOS prezentowanego w portalu OKO Press wynika, że PiS popierają przede wszystkim mieszkańcy wsi i małych miast, z wykształceniem podstawowym i zawodowym, po 50. roku życia – oraz młodzi. Przy czym poziom poparcia w 2017 roku wśród młodych nie zwiększył się, a wśród starszych, mniej wykształconych i mieszkających na wsi – wzrósł.

Widzicie podobieństwa? Przekaz antyuchodźczy i światopogląd PiS trafiają do bardzo podobnych grup społecznych. Wizja PiS i strach przed uchodźcami to domena głównie słabiej wykształconych Polaków, z mniejszych miast i wsi, przede wszystkim najmłodszych i najstarszych badanych. Cechą młodych ludzi nie jest więc otwartość, tylko chęć zachowania znanego świata i ochronienia go przed silnymi wpływami zewnętrznymi.

Otwarcie granic, wpuszczenie uchodźców – budzą tak potężny strach, że każą jednoczyć się w obawie przed islamskim terroryzmem, który dziś w Polsce uosabiają właśnie uchodźcy. PiS zaś oferuje wspólnotę, która gwarantuje nie tylko kontakt z osobami o tych samych poglądach, ale też obronę polskich granic i podnoszenie polskich tradycji do rangi świętości (dzięki temu wiadomo, dlaczego należy je chronić), dowartościowuje polskość w najbardziej tradycyjnym, sarmacko-męczeńskim wydaniu – nie wymagając przy tym niczego, co by wymuszało wyjście poza znaną strefę komfortu. Nieznani są uchodźcy, a tych należy trzymać z daleka – więc wszyscy wciąż pozostają w kręgu tego, co „znane i lubiane”, z jasno określonym wrogiem. Jest to wizja naprawdę komfortowo pomyślana – podkreślanie wartości polskich tradycji, historii i doświadczeń pozwala usunąć z pola widzenia fakt, że całą tę wspólnotę tak naprawdę łączy strach. Programy socjalne są dobudówką do tej wizji Polski, są przyjemnym deserem po daniu głównym, ale nie stanowią o istocie tego na wskroś narodowego menu.

Patrząc na to z politycznego punktu widzenia, trzeba uznać jednoznacznie: kluczem do sukcesu PiS-u nie są – mówiąc najprościej – pieniądze, lecz bezpieczeństwo. Oraz strach przed (mocno odległym) wrogiem.

To istotna diagnoza, zmieniająca postrzeganie nie tylko tego, co było, ale i tego, co będzie! Kiedy stawiamy w centrum bezpieczeństwo, nagle staje się zrozumiałe, dlaczego podwyżki cen podstawowych artykułów spożywczych nie wpływają na poziom poparcia społecznego dla PiS-u; dlaczego sensowne ekonomiczne propozycje opozycji nie zmieniają układu sił w polityce. W tej sytuacji możemy też przypuszczać, że nie zmieni go nawet ewentualna likwidacja czy ograniczenie programu 500 plus –  poparcie dla PiS mogłoby się nieco zachwiać, ale nie załamać. Co więc może ograniczyć dominację PiS-u? Rosnące poczucie zagrożenia, z którym rząd nie będzie w stanie sobie poradzić. Oczywiście im dłużej obecna władza będzie rządzić, tym większy będą miały na nią wpływ procesy dotyczące każdej władzy: kumulować się będą błędy, zaniechania, porażki, w przypadku PiS widoczne zwłaszcza na forum międzynarodowym. Ale najszybciej poparcie dla władzy załamie narastające poczucie zagrożenia.

Od razu dodam – strach jest oczywiście częścią większej całości, nie tylko on sprawia, że Polacy popierają PiS. Diagnozuję go jednak jako istotny element poparcia – ale nie jedyny.

 

Kryzys w szpitalach pierwszym poważnym pęknięciem w elektoracie PiS?

I tu docieramy do kryzysowej sytuacji w polskich szpitalach.  W wyniku wypowiadania przez lekarzy tzw. klauzul opt-out w umowach o pracę (klauzule te umożliwiały lekarzom pracę powyżej 48 godzin w tygodniu) część szpitali musiała zamknąć oddziały z niewystarczającą obsadą lekarską i zwyczajnie nie przyjmuje pacjentów. Takie sytuacje mają miejsce w całej Polsce i dziś dotyczą ok. 150 z 900 szpitali. Na razie na szczęście nie ma doniesień medialnych, iż komuś nie zdołano pomóc na czas ze wzg. na ograniczenia w szpitalach – ale czy rzeczywiście możemy liczyć na to, że nie wydarzy się tragedia?

Jeśli rząd szybko nie rozwiąże kryzysu w służbie zdrowia, Polacy poczują się zagrożeni – i to znacznie bardziej niż z powodu uchodźców. „Obcych” – co by nie mówić – jest w Polsce naprawdę niewielu, a pozostali są daleko. Pomoc lekarska potrzebna jest tu i teraz. Natychmiast i każdemu, kto jej potrzebuje. Na razie minister zdrowia proponuje jedynie dyrektorom szpitali wprowadzanie pracy zmianowej lub równoważnej, czyli w sumie łatanie dziur za pomocą lekarzy, którzy zostali. To cały pomysł na rozwiązanie tej patowej sytuacji.

Czy kryzys w szpitalach może być pierwszym poważnym pęknięciem w elektoracie PiS? Tak, jeśli trafna jest diagnoza wskazująca bezpieczeństwo jako fundament poparcia dla PiS-u. Na miejscu rządu nie lekceważyłabym więc szpitali, tylko natychmiast zaczęła rozwiązywać ten problem – i na bieżąco przekazywałabym informacje obywatelom, by pokazać, że władza potrafi zapewnić bezpieczeństwo także w tym obszarze.

Na miejscu opozycji już 5 minut po pierwszej informacji o zamknięciu oddziału z powodu braku lekarzy organizowałabym konferencję prasową i zlecała do realizacji wielką kampanię społeczną o tym, jak bardzo rząd naraża Polaków. W politycznym interesie opozycji jest bowiem zbudowanie poczucia zagrożenia w społeczeństwie – znacznie bliższego niż zagrożenie, które niosą ze sobą uchodźcy. Wizja wystąpienia Polski z UE, o którym dość intensywnie mówi opozycja, nie wystarcza – to zbyt abstrakcyjne, odległe, nieznane. Nie grozi gwałceniem kobiet czy zawłaszczeniem znanego świata. Nie grozi zamachami, eksplozjami, zabitymi na ulicach.

Czego bardziej boją się Polacy?

Osobiście wolałabym , by w polityce poparcie budowano nie na strachu, lecz na pozytywnych wartościach. PiS w swojej wizji świata perfekcyjnie połączył strach z polskimi tradycjami, przykrywając lęk konserwatywnymi, lecz pozytywnymi wartościami. Innej, ale równie spójnej wizji Polski oczekuje od opozycji jej elektorat. W tej wizji nie bezpieczeństwo powinno być fundamentem, lecz wolność – opozycja mówi bowiem do innych grup społecznych niż PiS (pisałam o tym szerzej analizując przekaz opozycji na Facebooku).

Niewątpliwie jednak ta konkurencyjna wizja Polski nie wystarczy opozycji do zwycięstwa.  Najpierw musi dojść do załamania poparcia wobec PiS. A tu kluczowy okazuje się strach. Który będzie dotkliwszy? Ze strachem przed czym rząd sobie nie poradzi? Który niepokój społeczny wykorzysta opozycja? Bez odpowiedzi na te pytanie nie sposób myśleć dziś o strategii politycznej żadnego z istotnych ugrupowań na polskiej scenie politycznej. Na te właśnie pytania musi odpowiadać zarówno PiS, jak i cała opozycja.