Setki nowych botów na polskim Twitterze – codziennie!

Tym razem na celowniku botów na polskim Twitterze znaleźli się najwyżsi polscy politycy związani z polityką zagraniczną. Liczba uśpionych botów rosła dosłownie z minuty na minutę w chwili, gdy pisałam ten tekst – 22 listopada 2017 r. wieczorem. Działo się to na kontach: Donalda Tuska (na jego polskim koncie, nie oficjalnym unijnym), prezydenta Andrzeja Dudy, Radosława Sikorskiego i (co zaskakujące) redaktora Tomasza Lisa. Te nazwiska powtarzały się wśród obserwowanych wszystkich nowo powstających kont. Do nich dołączono media – „Newsweek” oraz TVN 24 (i inne profile z TVN w nazwie). Część kont obserwowała jeszcze: premier Beatę Szydło, redaktora Konrada Piaseckiego i Ryszarda Petru.

Jak możecie zobaczyć na zestawieniach czasowych (w rogu po prawej na dole jest godzina) z konta Radosława Sikorskiego, liczba followersów rosła z częstotliwością ok. 15 kont na 20 minut. Z czego oczywiście część to konta aktywne, prawdziwe i powstałe niezależnie od botów – w tym przypadku są to 4 konta. Czyli 11 botów w ciągu 20 minut, czasem trochę więcej.

Tu są najnowsi obserwujący o godz. 20.37:

n_20.37

Tutaj kolejni o godz. 20.54:

n_20.54

A tutaj kolejni o godz. 20.58:

n_20.58

Ta pula botów jest inna niż opisana przeze mnie w poprzednim tygodniu. Choć mają cechy wspólne – zostały założone w listopadzie 2017 r., nie opublikowały żadnego tweeta, najczęściej nie mają żadnych polubień (lub pojedyncze), brak zdjęć profilowych, brak jakiegokolwiek opisu osoby. Inne jest natomiast sprofilowanie grupy osób, które te boty obserwują.  Nie followują tak wielu polskich polityków, pomijają zupełnie część liderów politycznych, ministrów, marszałków, nie followują również kandydatów na prezydenta Warszawy. Za to również obserwują sporo kont zagranicznych (często sportowych, ale też muzycznych, zdarzają się również pornograficzne), w tym także (i to kolejna różnica) kont polityków, głównie amerykańskich i ukraińskich. Politycy z tych dwóch państw powtarzali się najczęściej.  Niektóre boty obserwują też konta rosyjskie – ale nie jest to zjawisko częste.

Co ciekawe, w grupie botów opisywanej przeze mnie tydzień temu Radosław Sikorski był całkowicie pomijany – tamte boty w ogóle go nie obserwowały. W tej grupie natomiast jest stale obecny.

n3

n6

n7

Moim zdaniem ta grupa botów nastawiona jest głównie na działanie w przestrzeni polityki międzynarodowej. Czy ich obecny przyrost związany jest z jakimś bieżącym wydarzeniem, czy z przygotowaniem do jakichś przewidywanych wydarzeń, nie dowiemy się, dopóki nie zaczną działać.

Dla tych moich czytelników, którzy zastanawiają się, czy taka aktywność botów to wyjątkowy przypadek, czy też może taka liczba nowych kont obserwujących tych polityków to typowe zjawisko, porównam liczby followersów w ostatnich miesiącach, najpierw na profilu Donalda Tuska. W czerwcu miał ich 834 326. Potem w lipcu i sierpniu przyrost był bardzo duży – odpowiednio 29 tys. i 37 tys. Trzeba jednak pamiętać, że te miesiące były okresem o bardzo wysokiej aktywności politycznej w Polsce: lipiec to czas protestów obywatelskich ws. reformy sądów, a 3 sierpnia Donald Tusk był przesłuchiwany  w prokuraturze ws. katastrofy smoleńskiej. Lipiec to także w UE czas intensywnej dyskusji nt. Brexitu. To czynniki, które powodują zupełnie naturalny wzrost liczby follwersów. Nie mam niestety możliwości sprawdzenia, jak wyglądały konta, które wtedy zaczęły obserwować Tuska, trudno mi więc ocenić, czy wtedy także mieliśmy do czynienia z botami. We wrześniu przyrost obserwujących był mniejszy – wyniósł 8 tys. , a w październiku – 10 tys. Listopad wygląda więc na kolejną „górkę”, jeśli chodzi o obserwujących to konto – w ciągu 22 dni tego miesiąca liczba followersów wzrosła o 18 tys.

Sprawdźmy konto Radosława Sikorskiego. W czerwcu miał 948 925 followersów, przyrosty w kolejnych miesiącach wynosiły: 15 tys., 17 tys., 9 tys. we wrześniu i 5 tys. w październiku. W listopadzie na razie jest to 6 tys. , ale w dniu 22 listopada wieczorem liczba obserwujących rosła mu średnio o 55-60 kont w ciągu 2 godzin – gdyby takie tempo się utrzymywało, oznaczałoby to przyrost ok. 700 obserwujących dziennie, czyli  znacząco więcej niż średnia z ostatnich dwóch miesięcy.  Ponieważ przyrost obserwuję na bieżąco, trudno to na razie zestawić w statystykę miesięczną – trzeba poczekać do końca listopada.

Oczywiście, boty obserwujące polityków to nie nowość, są intensywnie obecne w polskiej przestrzeni politycznej social media co najmniej od roku (wcześniej na mniejsza skalę), także u tych polityków mogły pojawiać się więc wcześniej. W opisywanym przeze mnie zjawisku nie chodzi więc o sam fakt pojawienia się botów, a raczej o ich specyfikę, masowość i „uśpienie” – są to konta nieaktywne, a więc dopiero oczekujące na uruchomienie. Kluczowe pytania, na które nie znamy odpowiedzi, to pytania o to, do czego te boty mają zostać użyte – i kto je tworzy. Oraz: na czyje zlecenie.

Tak, nie poznamy dziś odpowiedzi na te pytania. Jestem jednak przekonana, że jedynie obserwowanie tych zjawisk daje nam możliwość wpływania na skutki ich działań. Im więcej użytkowników social media ma świadomość, że boty – czyli sztuczne konta tworzone przez specjalne oprogramowanie – funkcjonują w sieci, tym mniejszy jest wpływ działań podejmowanych przez boty.

Po poprzednim tekście wiele osób mnie pytało, w czym leży problem z botami, skoro boty nie głosują. Otóż boty, czyli sztuczne konta, samą swoją liczbą mogą wpływać na nasze zachowania. Algorytmy tak Facebooka, jak i Twittera, wysoko pozycjonują treści, które mają dużą liczbę reakcji. Tzn. że na swoim timeline` każdy zobaczy jako jedną z pierwszych wiadomość, która została bardzo dużo razy polubiona, podana dalej czy skomentowana. Proszę sobie wyobrazić fakenewsa, którego boty podają dalej (w krótkim czasie) 10 tys. razy.  Algorytm od razu uzna go za bardzo interesujący i udostępni dużej liczbie osób. Taki fakenews dzięki botom rozejdzie się znacznie szerzej niż bez botów – a po kilku godzinach praktycznie nie da się go zdementować, bo dementi (bez botów) dotrze do znacznie mniejszej liczby odbiorców.

Boty mogą też znakomicie hejtować inne konta. Mogą też budować sieciową popularność politykowi, który tak naprawdę ma tę popularność bardzo małą. I racja, boty nie głosują, ale duża liczba pochlebnych komentarzy, retweetów itp. sprawia, że wiele osób (tych prawdziwych) także zaczyna interesować się daną osobą oraz pozytywnie ją oceniać (wzorem wcześniejszych komentarzy). Podobnie jest z negatywnymi komentarzami i hejtem. Działa tu tzw. społeczny dowód słuszności – jak udowadniają psycholodzy społeczni, chętniej robimy to, co robią inni.

Boty można więc bardzo skutecznie wykorzystywać do prowadzenia wojny informacyjnej, dezinformacji, chaosu i destabilizacji oraz do budowania czyjejś popularności. Oczywiście, boty nie są jedynym narzędziem w takich działaniach – ale za to bardzo przydatnym.

 

 

 

Wojna dezinformacyjna na polskim Twitterze? Ona już trwa!

Wojna dezinformacyjna w polskiej polityce? To się już dzieje. Na polskim Twitterze. Przynajmniej 10 tys. uśpionych botów, które na Twitterze pojawiły się w ciągu zaledwie ostatnich 3 tygodni, czeka na rozkazy. Zaatakują na pewno podczas kampanii wyborczej. Kto zlecił zbudowanie tej cyfrowej armii?

Wyobraź sobie, że szykujesz się do wojny informacyjnej w jakimś kraju; wojny, której celem jest dezinformacja, chaos, a w perspektywie – destabilizacja sytuacji w danym państwie. Masz za sobą doświadczenia związane z działaniami w innych krajach, a jeśli nie, to korzystasz ze znanych wzorców:  kampanii dezinformacyjnej w USA podczas prezydenckiej kampanii wyborczej oraz kampanii ws. Brexitu.  Wiesz, że do dezinformacji trzeba wykorzystać social media, bo tam tego typu kampanie najlepiej się udają. Dezinformacja ma dotyczyć polityki przed i w trakcie zbliżającej się kampanii wyborczej.

Co robisz, by się do takiej wojny informacyjnej przygotować? Jakie działania podejmujesz?

Twoim celem jest wpływanie na nastroje społeczne przez przekazywanie nieprawdziwych informacji, podkręcanie emocji (aż do tych skrajnych) w najważniejszych przestrzeniach sporu politycznego i w kluczowych środowiskach zaangażowanych w ów spór, jak najszersze kolportowanie treści zgodnych z Twoim interesem, blokowanie treści niekorzystnych dla Ciebie.

Czego potrzebujesz do realizacji takich celów?

Przede wszystkim – żołnierzy. Cyfrowych żołnierzy, którzy będą mieli dostęp – przez social media, bo to najprostsze – do liderów opinii publicznej, liderów politycznych, głównych bohaterów kampanii wyborczej.  Prawdziwej armii, w dużej części dziś uśpionej, choć w każdej chwili gotowej do ataku (to piechota). Oraz grupy znakomicie wyszkolonych oficerów, którzy przez długie miesiące będą budować w cyfrowej przestrzeni politycznej swoją wiarygodność, wpływy, kontakty z najważniejszymi liderami opiniotwórczymi. Gdy wojna się już zacznie, oficerowie zaczną udostępniać dezinformacyjne treści, a  piechota nada im odpowiedni zasięg, w razie czego – zablokuje kogo trzeba, podkręci nastroje społeczne. I wojna będzie się toczyć.

 A teraz – największa niespodzianka: to się już dzieje! W Polsce, nie za granicą. W Polsce, dokładnie – na polskim Twitterze. Cała armia piechoty już tu jest. Obserwuje. Na razie przysypia, ale jest w każdej chwili gotowa do ataku. To regularna, całkiem nowa armia botów.

10 tysięcy nowych, nieaktywnych kont od 31 października do 18 listopada zaczęło obserwować konta dwóch głównych (stan na 19.11.2017) kandydatów na prezydenta Warszawy: Rafała Trzaskowskiego (PO) i Patryka Jakiego (PiS).  To nie efekt jednorazowego wzrostu zainteresowania tematem w chwili ogłoszenia kandydatury R. Trzaskowskiego 2 listopada – liczba followujących te konta uśpionych profili rośnie sukcesywnie, systematycznie, codziennie, nie wzbudzając tym samym niczyjego zainteresowania. Nie ma żadnego skoku, jest systematycznie rosnąca liczba obserwujących.

jaki_foll

trzaskowski_foll

Znaczna część tych kont obserwuje jednocześnie i Rafała Trzaskowskiego, i Patryka Jakiego. Co więcej, wszystkie one zostały założone w listopadzie 2017 r., nie opublikowały żadnego tweeta (nieliczne opublikowały 1 lub 2 tweety), obserwują od 40 do stu kilkudziesięciu innych kont, nie mają zdjęć profilowych.

Tutaj screeny z informacjami dotyczącymi drobnej części kont obserwujących konto Patryka Jakiego:

A tu screeny z informacjami o kontach obserwujących Rafała Trzaskowskiego:

To z całą pewnością boty – zautomatyzowane konta, zaprogramowane tak, by umieszczały specjalnie sprofilowane treści, udostępniały wskazane tweety itp. Te na razie nie działają. Czekają na wytyczne osób, które je programują. A programiści – na wytyczne tych, którzy prowadzą tę wojnę.  Dziś nie ma możliwości, by bez pomocy samego Twittera stwierdzić, kto to jest czy choćby gdzie założono owe konta. Zleceniodawcy pozostają nieznani.

Przyglądając się botom widać kolejne cechy charakterystyczne, które muszą budzić poważne wątpliwości.  Konta te obserwują od kilkunastu do kilkudziesięciu kont polskich Twitterowiczów – to konta tych, którzy w raportach wpływu polskiego Twittera zajmują najwyższe miejsca. Kiedy przeglądam, kogo followują boty, czuję się, jakbym przeglądała raport polskiego Twittera choćby firmy SoTrender: jest polskie konto papieża Franciszka, jest Robert Lewandowski, a potem Donald Tusk, Kancelaria Premiera, prezydent Andrzej Duda, do tego cała czołówka liderów politycznych – Grzegorz Schetyna, Ryszard Petru, Adrian Zandberg, Janusz Korwin-Mikke, inni wpływowi politycy:  Robert Biedroń, Roman Giertych, Marek Kuchciński; do tego bardzo znani dziennikarze i liderzy opinii: Zbigniew Hołdys, Jarosław Kurski, Jacek Kurski, Krzysztof Stanowski, Kamila Biedrzycka, Katarzyna Kolenda-Zaleska. Te nazwiska powtarzają się na większości z analizowanych przez mnie kont.  Co ważne – to przedstawiciele wszystkich stron polskiej sceny politycznej, dziennikarze z bardzo różnych mediów, liderzy opinii o przeciwstawnych poglądach.  To istotne, bo gdy jakieś polskie ugrupowanie zleca wsparcie swojej działalności przez boty, obserwują one wyłącznie osoby związane z opcją polityczną zleceniodawcy, a nie pełen przekrój polskiej polityki – sprawdzałam to wielokrotnie, analizując działania polskich partii na TT. W przypadku 10 tys. nowych kont-botów jest inaczej.

Pokażę to na przykładzie jednego z takich kont – @Waclaw5509

waclaw1

waclaw2

waclaw3

waclaw4

 

Poza kontami czołówki wpływu na polskim TT znajdziemy tam jeszcze kilka kont znanych osób związanych ze sportem (Zbigniewa Bońka czy Krychowiaka) oraz liczne profile zagraniczne. Najczęściej anglojęzyczne, choć pochodzące z różnych państw – od USA po Hiszpanię. Można znaleźć konta rosyjskojęzyczne, ale jest ich bardzo mało, to pojedyncze przypadki.

Obserwowane przez boty konta zagraniczne to najczęściej konta związane ze sportem lub z rynkiem muzycznym, często z bardzo wysokimi liczbami followersów. Boty nie followują żadnych zagranicznych polityków – wyłącznie polskich.

Kiedy sprawdzam, o ile i komu wzrosła liczba fanów od 31 października do 18 listopada, liczba ok. 10 tys. powtarza się zarówno u  Patryka Jakiego i Rafała Trzaskowskiego, jak u Tomasza Lisa czy Grzegorza Schetyny. Trochę wyższa jest u Donalda Tuska (15 tys.), prezydenta Andrzeja Dudy (13 tys.) i papieża Franciszka (12 tys.).

To tłumaczy, czemu z analiz obserwujących konta Trzaskowskiego czy Jakiego wynika, że bardzo dużo jest wśród nich kont nieaktywnych – to właśnie m.in. nieaktywne boty podnoszą ów wskaźnik.

aplikacje_TT_Jaki

 

aplikacje_TT_trzaskowski

Analizy ich profili wykazują, że obaj politycy mają dziś ok. 9 proc. (lub wg analizy innej aplikacji – 12-16 proc.)  rzeczywiście aktywnych użytkowników wśród tych, którzy ich obserwują.  To i tak tysiące ludzi – ale jednak stanowią oni mniejszość.

 

Wróćmy do początku tekstu.  Mamy więc 10 tys. cyfrowych żołnierzy, obserwujących na Twitterze liderów opinii publicznej w Polsce. Uśpionych, ale w każdej chwili gotowych do użycia. To zdyscyplinowana i nie potrzebująca jedzenia armia, o której wiemy już, że istnieje, ale nie wiemy, kiedy zaatakuje. Prawdopodobnie podczas samorządowej kampanii wyborczej – dlatego konta Rafała Trzaskowskiego i Patryka Jakiego są przez boty obserwowane.

Do prawdziwej wojny informacyjnej brakuje nam oficerów, którzy wyznaczać będą kierunki działania. Tzn. pewnie i oni już tu są, dla celów wojennych powinni działać już od dłuższego czasu – tylko nie zdołaliśmy ich jeszcze rozpoznać.  Jeśli weźmiemy pod uwagę doniesienia z innych państw, jeśli zdamy sobie sprawę, że coraz więcej „agencji informacyjnych” świadczy usługę dezinformacji w sieci, nie tylko w polityce, ale też np. w biznesie – ta sytuacja nie powinna nas dziwić. Powinniśmy natomiast być świadomi zagrożenia. I tego, że jako społeczeństwo będziemy celem ataku dezinformacji podczas kampanii wyborczej. Na jak wielką skalę?  Przekonamy się zapewne już po wyborach.

 Kluczowe jest oczywiście pytanie, kto szykuje się do tej informacyjnej wojny w Polsce. Czy to ktoś z wewnątrz? Być może, choć moim zdaniem nie jest to żadne z ugrupowań politycznych – te, owszem, wykorzystują boty na coraz intensywniej, ale nie w taki sposób, jak tu opisałam. Musiałby to być ktoś spoza obecnych aktorów sceny politycznej. Albo – ktoś z zewnątrz. Inne państwa po kampaniach, dzięki współpracy z właścicielami Twittera i Facebooka, uzyskały informacje, że za atakami w ich przestrzeni sieciowej stały rosyjskie fabryki trolli. Czy tak jest też u nas? Nie wiem. Nie ma dziś na to dowodów, przynajmniej wśród informacji ogólnie dostępnych. Nie wiemy, kto szykuje się do dezinformowania Polaków na masową skalę. Ale że to robi – jest pewne.

 

Korzystałam z danych uzyskanych z: Sotrender, Twitonomy, FakersApp.

Kampania, która niszczy. „Sprawiedliwe sądy” – manipulacja w sieci cz.5

Sędziowie to źli, skorumpowani ludzie sprzyjający przestępcom i chroniący swoją kastę – tak mają o nich myśleć Polacy pod wpływem kampanii „Sprawiedliwe sądy”. Jej odbiorcy nie mają szans na obronienie się przed tym przekazem – „Sprawiedliwe sądy” bowiem to klasyczna manipulacja. Szalenie groźna – bo podważa zaufanie społeczne i niszczy poczucie bezpieczeństwa, jakie ma dawać każdemu z nas państwo. A to wszystko na zlecenie polskiego rządu.

Przytłoczenie ilością negatywnych przykładów, clickbaitowe tytuły, wnioski oparte na błędach logicznych i brak obiektywnych danych, które umożliwiałyby choćby podstawowe zweryfikowanie informacji – te mechanizmy manipulowania odbiorcami zostały użyte w publicznej kampanii „Sprawiedliwe sądy”, zleconej przez rząd Polskiej Fundacji Narodowej i zrealizowanej w ostatnich miesiącach.  Kampania billboardowa zakończyła się kilkanaście dni temu, strona internetowa kampanii była ogólnie dostępna jeszcze w czwartek 26 października. Od piątku wchodząc na stronę www.sprawiedliwesady.pl zobaczymy już tylko landpage witryny, bez menu i treści merytorycznych. Ciekawe, że strona zniknęła dokładnie dzień po tym, jak poinformowałam na Twitterze, że analizuję przekaz kampanii. Wiem, to na pewno przypadek… Na szczęście znacznie wcześniej zrobiłam screeny strony.  😉

Oficjalnym celem akcji było przekonanie Polaków do reformy sądownictwa w kształcie zaproponowanym przez rząd. Specyficzne budowanie wpływu rozpoczęto już na etapie planowania kampanii – przekonywanie do reformy odbyło się bowiem nie przez prezentację dobrych rozwiązań, lecz złych zdarzeń i zachowań w wymiarze sprawiedliwości. Czytając treści zamieszczone na stronie odbiorcy dowiadywali się przede wszystkim, jak źli (przerażająco źli!) są polscy sędziowie. Informacje merytoryczne o reformie również zamieszczono, lecz ilościowo było ich mniej, a wszystkie przeplatano przykładami „złych sędziów”.

Oszukany pan Marian

sady1

Odwiedzający stronę na początku mogli obejrzeć film – o panu Marianie i jego żonie. Pan Marian przegrał w sądzie, choć sprawa była oczywista (tak wynika z opowieści) i wyrok powinien być korzystny dla niego. Z powodu niesprawiedliwego procesu rozchorowała się żona pana Mariana, przeszła wiele operacji. Małżeństwo zgodnie przekonuje, że tak dalej być nie może i to się musi zmienić. Film jest dość krótki, nikt poza małżeństwem w nim nie występuje, o samej sprawie wiadomo niewiele i wyłącznie z relacji pana Mariana, za to wskazanie sędziego i sędziów jako winnych całej sytuacji  (łącznie z chorobą żony) – jest jasnym i oczywistym komunikatem. To klasyczne oddziaływanie na emocje (małżeństwa jest zwyczajnie żal), przygotowane profesjonalnie, ewidentnie pod tezę. Jak w reklamie. Spot jest bowiem profesjonalną antyreklamą polskich sądów.

Pamiętajmy, proszę, że cała kampania została zlecona przez polski rząd.

sady9.png

Najważniejszy przekaz akcji znalazł się na głównych banerach podstron: „Ryba psuje się od głowy – nie będzie realnej naprawy wymiaru sprawiedliwości bez zmian organizacyjnych i personalnych w Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym”. 

To bardzo ciekawe zdanie. Wynika z niego po pierwsze, że wymiar sprawiedliwości jest zepsuty (skoro wymaga naprawy), zaś jego naprawę gwarantują zmiany organizacyjne i personalne – ale nie wszędzie, czyli np. we wszystkich sądach, może jeszcze do tego w policji i prokuraturze – nie. Wystarczą zmiany w KRS-e i Sądzie Najwyższym. Dlaczego? Tego dowiadujemy się z kolejnych zdań: jak się okazuje, sędziowie będący przełożonymi innych sędziów są (lub mogą być) skorumpowani oraz (sic!) dyspozycyjni wobec władzy, swoimi naciskami wpływają na wyroki orzekane przez swoich podwładnych, a to jest złe i na coś takiego zgadzać się nie można.

s5a

Ok, jasne, to jest złe – ale czy tymi „złymi sędziami” są na pewno ci z KRS i SN? Popatrzmy na podawane przykłady. Cóż,  w żadnym screenie nie znajduję ani jednego przykładu świadczącego o naciskach przełożonych na niżej postawionych sędziów. Naliczyłam za to: dwa przykłady odnoszące się do zachowań prezesów sądów, dwa dotyczące sędziów Trybunału Konstytucyjnego, trzy – KRS, trzy – SN oraz… 25 przykładów złych zachowań sędziów z sądów rejonowych i okręgowych. Czyli nawet pracowicie zbierane na użytek kampanii przykłady nie potwierdzają głównej tezy  – to nie KRS czy SN ma najbardziej „zepsutych” sędziów, tylko niższe sądy  – a jednak wg reformy tych naprawiać nie trzeba.

sady17.png

Przy czym w podawanych przykładach najczęściej chodzi o  przewlekłość postępowania, błędy formalne, „błędne” wyroki, wykroczenia dyscyplinarne lub pospolite przestępstwa – tych właśnie dopuszczali się „zwykli sędziowie”. Zarzuty dotyczące sędziów z najwyższych instytucji/organizacji związane są głównie z konkursami na stanowiska i awansami członków ich rodzin.

sady19

 

Jak samodzielnie obalić swój własny przekaz

Jednym z  podstawowych problemów w polskim wymiarze sprawiedliwości jest przewlekłość postępowań – o tym oczywiście mówi się w kampanii. Podany jest nawet przykład najdłuższej sprawy, trwającej od 1977 roku, czyli – cytuję – 33 lata (hm, moim zdaniem to 40 lat, ale może mam problem z liczeniem 😉 ), oraz liczba skarg na przewlekłość – w latach 2012-2015 złożono ich w Polsce  20 000. Rzeczywiście dużo. Najciekawsze jest jednak to, że zgodnie z obowiązującymi przepisami nadzór nad sprawnością postępowań (a więc także ewentualną przewlekłością) sprawuje… Ministerstwo Sprawiedliwości! Minister ma dziś narzędzia do reagowania w sprawie czasu trwania postępowań, przeprowadzania kontroli w tym zakresie etc. Jeśli wrócimy więc do głównego hasła kampanii – „ryba psuje się od głowy” – okaże się, że zgodnie z nim zmiany organizacyjne i personalne powinny dotknąć przede wszystkim… Ministerstwa Sprawiedliwości, a nie np. Sądu Najwyższego, który nie ma żadnego wpływu na czas rozpatrywania większości spraw (poza sytuacjami, gdy sam orzeka). Co więcej, zagłębiając się w treści na stronie, można też znaleźć prawdziwą informację, że Krajowa Rada Sądownictwa również nie zajmuje się sądzeniem – czyli zmiany organizacyjne i personalne w KRS też nie zmienią niczego w tysiącach procesów prowadzonych w sądach rejonowych i okręgowych!

Ha! Twórcy kampanii sami obalają swój przekaz – wystarczy poczytać! Niesamowite, prawda? A jednak większość odbiorców wpada w pułapkę i daje się wciągnąć do środka przerażającego obrazu wymiaru sprawiedliwości serwowanego na stronie. Dlaczego? Niewiele osób analizuje przekazy, najczęściej reagujemy emocjonalnie – a oddziaływać na emocje autorzy kampanii rzeczywiście potrafią. To choćby wspomniany już film pokazujący budzących współczucie, oszukanych starszych ludzi. Czarno-biała grafika strony internetowej, która porządkuje nam świat według czarno-białego schematu: są źli sędziowie i dobrzy „naprawiacze” (czyli rząd). Bardzo widoczne, przejrzyste tytuły o sensacyjnym, zawsze negatywnym dla sędziów brzmieniu – i drobną czcionką dodane wyjaśnienia.

sady14

To klasyczne clickbaity – są tak sformułowane, żeby jak najwięcej osób na nie kliknęło. Oczywiście, w tej kampanii nie chodzi o liczbę kliknięć, tylko o zwrócenie uwagi odbiorcy, wzbudzenie w nim silnych emocji, zanim (jeśli w ogóle) przeczyta drobne litery, i wyrobienie w nim emocjonalnego poglądu. Oto niektóre tytuły: „Sąd Najwyższy broni mafii VAT-owskich”,  „Kumoterstwo w KRS”, „Korupcja w sądownictwie”,  „Sędzia lichwiarz nie poniesie kary”, „Sąd pomylił wyroki”,  „Pijany sędzia awanturował się w klubie”, „Sędzia gnębił pracowników”, „Sędzia może kłamać bezkarnie”.

sady16

Lista przykładów, zawartych m.in. w zakładce „Nadzwyczajna kasta” (słownictwo też dobrane pod tezę), jest naprawdę długa i przygnębiająca. Ile przykładów zdołacie przeczytać patrząc nie tylko na nagłówki, ale wczytując się także w tekst napisany drobnymi literami? Na podstawie „drobnego” tekstu też trudno wyrobić sobie własny pogląd – zamieszczony opis to zaledwie dwa zdania, nie dające obrazu całości sytuacji. Autorzy metodycznie udowadniają nam, że sędziowie są źli, a nie troszczą się o obiektywizm.

Dociekliwi mogli przeczytać na stronie kampanii, że na złych sędziów w latach 2011-2015 złożono 310 skarg do Sądu Dyscyplinarnego – jest to druga z przytoczonych statystyk. Niestety, nawet dociekliwy nie dowie się ze sprawiedliwesady.pl, ilu jest sędziów w Polsce, a dopiero zestawienie tych liczb pokazuje, czy mamy do czynienia z poważnym problemem. Takie dane odkryłam dopiero czytając odkłamujące kampanię zestawienie przygotowane przez Krajową Stronę Sądownictwa – sędziów w Polsce jest ok. 10 tysięcy. Czy wobec tego 310 wniosków dyscyplinarnych to dużo czy mało?

Przy okazji – KRS  odkłamując kampanię wyszczególniło aż 49 punktów, które jej zdaniem są nieprawdziwe w przekazie kampanii. 49! 

 

Źli sędziowie, obiektywni politycy?

Drugi przekaz, który autorzy akcji wkładają Polakom do głów, to bardzo zaskakująca teza: że propozycja rządu, by sędziów do KRS wybierał parlament (czyli posłowie) nie oznacza wcale upolitycznienia KRS-u, wręcz przeciwnie! Oznacza przekazanie kontroli nad sądami obywatelom! Czytamy więc: „obiektywizm w wyborze sędziów zapewnia Sejm”  oraz „Wybór sędziów KRS przez Sejm to nie upolitycznienie, tylko poddanie KRS społecznej kontroli. Poprzez parlament, który dysponuje mandatem narodu. To mandat weryfikowany regularnie w wyborach”.

sady22a

Mamy tu piękny przykład błędu logicznego we wnioskowaniu – wydaje mi się, że świadomie wprowadzonego. Ze zdania wynika, że:

Naród wybiera Sejm → Sejm wybiera KRS → mamy obiektywny KRS

A skoro to jest prawdą, dowodzą nam autorzy przekazu, to prawdą jest również, że wprowadzenie reformy doprowadzi do sytuacji, gdy:

Naród wybiera → mamy obiektywny KRS

Ha. Równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że: skoro koń odżywia się trawą, a trawa rośnie dzięki wypijaniu wody, to oznacza, że koń odżywia się wodą.

Jak widać, usuwanie pośredniego ogniwa zaburza rzeczywistość – gdyby nie zaburzało, konie mogły by żyć o samej wodzie. A jakoś nie chcą. 😉

Twierdzenie, że naród wybiera KRS, gdy de facto czynią to parlamentarzyści, jest zwyczajną nieprawdą.  Natomiast wyjątkowo zabawne wydaje się twierdzenie, że Sejm zapewnia obiektywizm w wyborze sędziów – tego już nawet nie mam siły wyjaśniać, tak mnie to śmieszy. 😀

 

Ryba psuje się od głowy – tylko od której?

Ostatnia statystyka, którą znalazłam na stronie kampanii, to informacja, że „prawie 80 proc. Polaków uważa, że wymiar sprawiedliwości wymaga głębokiej reformy. Denerwuje nas przewlekłość postępowań, biurokracja, brak dostatecznej informatyzacji. Uważamy, że koszty sądowe są za duże i niewspółmierne do jakości działania sądów. Z drugiej strony nie chcemy, by tolerowano dalej korupcję, korporacyjne związki i arogancję sędziów…”. Nie ma niestety informacji, kto takie badanie przeprowadził, kiedy, na jakiej próbie, gdzie można sprawdzić wyniki, ile osób wskazuje na problemy z przewlekłością, a ile np. na korporacyjne związki. Zdanie zaczyna się więc niby wiarygodnie, dalej jednak mamy narrację bez żadnych danych; narrację, która ma budować obraz zgodny z tezą, więc nie daje najmniejszych szans na zweryfikowanie podanych informacji. My, odbiorcy, mamy przede wszystkim tej tezy nie podważać, nie sprawdzać, tylko wchodzić w nią całym sercem, coraz głębiej, coraz bardziej buntując się przeciwko tym okropnym, skorumpowanym sędziom!

A gdy już uwierzymy, z sędziowskiej opresji wyratują nas obiektywni politycy! Problemy takie jak biurokracja, zbyt wysokie koszty sądowe, przewlekłość postępowań i brak dostatecznej informatyzacji znikną na pewno, gdy nastąpią zmiany personalne i organizacyjne w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Bo przecież ryba psuje się od głowy, jak zapewniono nas wielokrotnie w kampanii.

Prezentowanie sędziów jako „nadzwyczajnej kasty” i złych ludzi, którzy sprzyjają przestępcom i oszukują porządnych obywateli, podważa do nich zaufanie. Niszczy poczucie bezpieczeństwa, jakie ma dawać każdemu z nas państwo. Państwo przecież to nie tylko rząd, to także rzetelny wymiar sprawiedliwości. Ludzie przekonani, że sędziowie są źli, nie mają gdzie szukać sprawiedliwości. Przestają czuć się bezpiecznie. To szalenie groźne społecznie działanie – uderzające bezpośrednio w zaufanie ludzi do ich własnego państwa. I to wszystko dzieje się – przypomnę jeszcze raz – na zlecenie polskiego rządu! Porażające.

 

Seriale, chatboty i influencerzy – jak robić ciekawą politykę

Często mam wrażenie, że w przestrzeni politycznej obracamy się wokół zasady: „jeśli raz nam to wyszło, zróbmy to znowu”. Stąd powtórki podobnie wyglądających eventów, debat, spotkań, konferencji etc. Tymczasem odbiorcy są znudzeni, potrzebują nowych bodźców, szukają czegoś, co ich zaskoczy i poruszy. Wiedzą o tym marketingowcy w biznesie – bez wywołania emocji u odbiorcy nie ma co liczyć na sprzedaż. W polityce zaś jakby wszyscy kierowali się emocjami, tyle że własnymi. Bo przecież jeśli coś wywołało emocje we mnie, wywoła też u innych. Nieprawda! I warto to sobie uświadomić, zanim poznamy wyniki kolejnych wyborów. Proponuję wreszcie wyjść poza schemat – i zacząć myśleć o polityce także w kategoriach nowoczesnego marketingu.
O nowych trendach w marketingu przedstawiciele tej branży dyskutują cały czas. Doskonale wiadomo, jakie treści się najlepiej sprzedają, które formy i narzędzia odbierane są jako atrakcyjne. Nowoczesny marketing polityczny może czerpać z tego biznesowego źródła pełnymi garściami. I wcale nie wymaga to większych pieniędzy niż te, które obecnie partie polityczne wydają na swoje marketingowe działania.

Aktualne trendy przydatne w marketingu politycznym można określić za pomocą czterech słów: video, influencerzy, personalizacja i relacje.
1. VIDEO – bez przerwy rośnie popularność tego typu treści. Politycy niby o tym wiedzą i nawet korzystają, wrzucając filmiki na swoje fanpage`e czy produkując spoty w czasie kampanii wyborczych. Jednak film filmowi nie równy. Jakie cechy powinien mieć ten, który zwróci uwagę? Musi albo pokazywać coś, czego normalnie nie zobaczymy (np. backstage czy kuluary wydarzenia; coś, czego ktoś oficjalnie nie chce pokazać etc.), albo opowiadać historię i przez to budzić emocje. To i łatwe, i trudne – do opowiedzenia historii potrzebne jest przede wszystkim zaakceptowanie faktu, że oficjalne wystąpienia np. sejmowe nie są tym, co ludzie chcą oglądać (oczywiście, zdarzają się wyjątki, jeśli mamy do czynienia z wyjątkowym wystąpieniem). Publiczne wystąpienie musi być albo świetnie przygotowane retorycznie, albo wygłaszane w historycznym momencie, albo bardzo osobiste i emocjonalne, by wzbudziło zainteresowanie odbiorców. Większość wystąpień nie spełnia tych kryteriów – wrzucanie ich wiec do sieci jako filmików nie zapewni politykowi zainteresowania.
Filmy opierają się na obrazach – naprawdę, nie wystarczy pokazać własną twarz na zbliżeniu, by video zrobiło się ciekawe. Trzeba mieć więc przede wszystkim pomysł wizualny, potem nagrać video, a potem oczekiwać nim zainteresowania w sieci. Warto korzystać z zaskakujących sytuacji, które dzieją się wokół nas – nagranie pokazujące, że jesteśmy „w ogniu wydarzeń”, to jedna z opcji wzbudzających duże zainteresowanie. Politycy często są w samym środku wydarzeń, ale równie często pokazują wówczas na filmach czy zdjęciach siebie, a nie wydarzenie – a to błąd.

Badania pokazują również, że odbiorcy lubią treści video w odcinkach – jak seriale w telewizji, które można włączyć o określonej porze, robić coś w trakcie, a jednocześnie zerkać, co się dzieje z naszymi bohaterami.
A gdyby tak zrobić prawdziwy mini-serial polityczny? Nie satyryczny, jak „Ucho prezesa” (który, notabene, wykorzystuje ten mechanizm), ale polityczny. Próbą stworzenia czegoś takiego były transmisje online na FB w czasie grudniowego kryzysu parlamentarnego, prezentowane codziennie o 19.30 na profilu „Tu jest Sejm”. Choć niedopracowane pod względem treściowym, budziły zainteresowanie nie tylko ze względu na sytuację parlamentarną, ale też z powodu swojej powtarzalności. Szkoda, że zapomniano o warstwie wizualnej – namawiałam wówczas, by twórcy „serialu” pokazali nie tylko mównicę i wieczorne wystąpienia, ale też salę sejmową, kuluary i inne przestrzenie niedostępne postronnym. Mielibyśmy wtedy video otwierające drzwi do niedostępnego świata – a to zawsze wzbudza ciekawość.
Swoistym mini-serialem politycznym mógłby być też mini-program informacyjny, prezentowany w sieci – np. taki, który byłby dla opozycji alternatywą wobec „Wiadomości” w TVP. Na początku widzów byłoby niezbyt wielu, ale seryjność produkcji, atrakcyjność wizualna materiałów (przydałaby się współpraca z dobrym wydawcą lub reżyserem), łatwa dostępność (Internet), i systematyczność po pewnym czasie mogłaby dać zaskakująco dobre efekty. Liczyłby się też efekt świeżości – czegoś takiego po prostu żadna partia w Polsce jeszcze nie zrobiła (a przynajmniej ja o tym nie słyszałam).

2. INFLUENCERZY – ich znaczenie jest rosnące zwłaszcza w kwestii dotarcia do ludzi młodych. Młodzi jasno dziś przyznają, że podstawowym źródłem informacji jest dla nich Facebook. Dopiero na drugim miejscu jest telewizja, ale tam niekoniecznie oglądają programy informacyjne. Jak mówią moi studenci – „jeśli dzieje się coś ważnego, na pewno któryś znajomy wrzuci to na FB”. Stąd konieczne wręcz docieranie do młodych przez influencerów. Sam fanpage na FB nie wystarczy – bo jeśli młodzi go nie obserwują, to aktywność na nim ma zerowe znaczenie dla tej grupy odbiorców. Potrzeba osoby z ich grona (lub przez nich obserwowanej), która będzie „wrzucała na walla” to, na czym nam zależy. Oczywiście, influencerzy (czyli osoby mające wpływ) są istotne w każdej grupie odbiorców, ale akurat w tej są najistotniejsze. Jeśli partiom ciężko jest znaleźć influencerów na poziomie krajowym, pewnym rozwiązaniem mogą być działania regionalne i lokalne. Tu często znacznie łatwiej „wyłowić” liderów opinii trafiających do młodych, nawiązać z nimi współpracę na bazie lokalnych działań, i budować dobrą relację. Bo praca z influencerami jest pracą relacyjną – nie da się jej zastąpić szybką transakcją. Jeśli chcemy mieć autentycznych (czyli najlepszych!) influencerów, musimy z nimi współpracować. Wspólne działania, realne wsparcie, spotkania, tweetup`y, faceup`y, umożliwienie wejścia na prestiżowe eventy, wspólna aktywność nie tylko w przestrzeni politycznej, ale też – tej zwyczajnej ludzkiej. Powtarzam to od jakiegoś czasu – odbiorcy „wybaczą” nam fakt zajmowania się polityką pod warunkiem, że jesteśmy po prostu fajnymi ludźmi. I tę „fajność” można pokazywać m.in. dzięki influencerom, także tym młodym.

3. PERSONALIZACJA – mamy z nią do czynienia zarówno w reklamach, jak i w klasycznym, nie reklamowym contencie czy w budowaniu wizerunku polityka. Liczy się TEN człowiek, TA KONKRETNA OSOBA. Z jednej strony odbiorcy będą więc reagować na TEGO polityka (niezależnie od tego, z jakim szyldem partyjnym się zaprezentuje), z drugiej – oczekują spersonalizowanych ofert. Służy temu BIG DATA, ale to wciąż kosztowne działanie. Na początek będzie dobrze, jeśli politycy zbudują zindywidualizowany przekaz w oparciu o lokalizację (czyli nie ta sama reklama dla całej Polski, a zróżnicowana dla regionów czy miast); pokuszą się o stworzenie kilku tzw. person, czyli fikcyjnych postaci uosabiających cechy ważnych dla nich grup odbiorców tak, żeby móc „wejść w buty” odbiorcy i zobaczyć, co jest dla niego ważne. Wtedy prostsze stanie się budowanie treści trafiających w potrzeby odbiory – bo będzie wiadomo, czym się interesuje, czego potrzebuje, jak spędza wolny czas. Person nie tworzy się „z niczego”, ale w oparciu o statystyki wejść na fanpage`ach, raporty z sieci etc. Tak, to wymaga wysiłku, lecz przede wszystkim wymaga popatrzenia na własną ofertę z perspektywy odbiorcy, a nie nadawcy. Politykom często tego oglądu brakuje.

4. RELACJE – to one mają największe znaczenie. Zwłaszcza w polityce, gdzie właśnie na bazie relacji ludzie decydują, na kogo zagłosują i czy w ogóle wezmą udział w wyborach. Wcześniej politycy budowali relacje podczas bezpośrednich spotkań. Dziś są one nadal bardzo potrzebne, ale ponieważ komunikacja społeczna w ogromnym zakresie odbywa się w sposób zapośredniczony, relacje budujemy z reguły właśnie w mediach społecznościowych. Co zaskakujące, politycy bardzo często tego nie robią. Zapominają, że do zbudowania relacji nie wystarczy wrzucenia postu na fanpage`u – że trzeba jeszcze reagować na komentarze, rozmawiać, wymieniać się poglądami z tymi, którzy myślą podobnie, i z tymi, którzy myślą zupełnie inaczej. Social media to wymarzona przestrzeń do przekonywania, argumentowania, perswadowania, udowadniania – a jednak politycy najczęściej tego nie robią!
Jednym z coraz powszechniejszych narzędzi, dzięki którym dziś marki biznesowe budują relacje w sm ze swoimi klientami, są chatboty – czyli oprogramowanie, które umożliwia użytkownikowi szybkie skontaktowanie się z marką i równie szybkie uzyskanie odpowiedzi – 24 godziny na dobę. Chatboty zastępują wstępną obsługę klienta, w sposób automatyczny odpowiadają na podstawowe pytania, wyjaśniają wątpliwości, kierują na właściwe strony internetowe. Dopiero gdy pytanie jest skomplikowane, umożliwiają kontakt z pracownikiem, który już osobiście zajmuje się sprawą.
Co by było, gdyby na fanpage`ach partii pojawiły się sprawne chatboty? Gdyby np. osoba zainteresowana programem partii mogła natychmiast dostać link do tego programu, uzyskałaby odpowiedź na pytanie, jak wstąpić do partii, ile kosztuje składka, z kim powinna się skontaktować regionalnie, jeśli ma sprawę w regionie, gdzie znajdzie biuro posła itp.?
Jaka zmiana jakościowa w kontakcie dla zwykłego człowieka, prawda? Można? Można. Wystarczy to po prostu zrobić.

I na koniec jeszcze jedna sprawa, nie mniej ważna, tyle że klasyczna – nie wymaga więc stosowania najnowszych trendów marketingowych. Nie mogę wyjść ze zdziwienia, że dziś politycy planując swoje działania nadal nie pamiętają, iż aby wywołać u odbiorców oczekiwaną reakcję, muszą im zaproponować coś, co oni zapamiętają i co będzie budzić pozytywne skojarzenia. To mogą być: obrazy (czyli oddziaływanie wizualne), krótkie i adekwatne hasła, symbole, jedno słowo (tzw. słowo-klucz) lub jedno zdanie z przemówienia. Do dziś wszyscy pamiętamy słynną „zieloną wyspę” – czyli Polskę w czasie kryzysu w Europie. Pamiętamy, bo było to krótkie hasło, zestawione z pozytywną informacją, wsparte obrazem (odpowiednio pokolorowaną mapą). Ja pamiętam też tort z banknotów euro (oczywiście nieprawdziwych), który kroił Donald Tusk, kiedy z sukcesem zakończono negocjacje między Polską a UE. Pamiętam również słynny spot z pustą lodówką w kampanii PiS w 2005 roku. Oraz słowo „zaufanie”, które Donald Tusk wymienił w swoim expose (premiera) ponad 40 razy. A także tablet w rękach Jarosława Kaczyńskiego, z którego „przemawiał” z mównicy sejmowej „premier” Piotr Gliński. To są właśnie symbole. Obrazy, które zostają w głowach odbiorców i budzą emocje. Słowa, które powtarzane wielokrotnie stają się lejtmotywem całego przekazu politycznego. Bez nich lub bez poruszających historii kolejne konferencje, konwencje, wystąpienia, przemówienia zlewają się w jedną, nużącą całość, z której dla przeciętnego, niezainteresowanego polityką odbiorcy zupełnie nic nie wynika.

Kto chce wygrać – ten musi pamiętać, że dziś, w gigantycznym chaosie informacyjnym wygrywa ten, kto wywołuje emocje u odbiorcy. Nie u siebie! U odbiorcy! I to jego potrzebami trzeba się zająć.

PIERWSZY SŁOWNIK CZASÓW #DOBRAZMIANA W POLSCE!

Gorszy sort, dobra zmiana, pucz, totalna opozycja, kasty, lewaki i prawi Polacy. Taką mamy dziś Polskę. Fascynujące, prawda? 🙂 Jako że jestem filologiem z wykształcenia, a na co dzień zajmuję się m.in. budowaniem contentu, to nowe twory językowe, zmiany znaczeń, odwrócenia semantyczne ogromnie mnie kręcą! 😉 Obserwuję to i nie mam wątpliwości, że czasy #dobrazmiana zapiszą się w historii naszego kraju nie tylko decyzjami rządu, parlamentu i prezydenta, ale też zmianami w języku. Czy trwałymi – jeszcze nie wiadomo. Ale zróbmy to już teraz – stwórzmy słownik czasów dobrej zmiany w naszym kraju! Żeby udokumentować transformacje językowe, nowe znaczenia słów i neologizmy, który wchodzą do codziennego użytku. I żeby wreszcie trochę się pobawić! 😉

Liczę na Wasze wsparcie – podrzucajcie w komentarzach kolejne słowa, które powinny się tu znaleźć. Zróbmy to razem! 🙂

A oto pierwsze kartki w słowniku:

  1. DOBRA ZMIANA – od tego trzeba zacząć. To zwrot, który stał się symbolem rządów PiS, ewoluując od hasła wyborczego do symbolu właśnie. Ten zwrot dla dwóch grup społecznych w Polsce oznacza zupełnie co innego. Dla grupy popierającej obóz rządzący „dobra zmiana” to hasło mówiące o prawdziwej zmianie – o pozytywnym charakterze, wprowadzonej przez PiS. Dla grupy, która nie popiera obozu rządzącego, zwrot „dobra zmiana” to zwrot o wydźwięku prześmiewczym, a jego znaczenie jest przeciwne – dobra zmiana znaczy de facto  „zła zmiana’, która tylko wg oficjalnego, rządowego przekazu jest zmianą na lepsze, ale tak naprawdę wg jej odbiorców ewidentnie pogarsza zastałą sytuację.
  2. TOTALNA OPOZYCJA – zwrot dziś najczęściej używany przez oficjalne, państwowe media, zwłaszcza TVP Info, oraz przez polityków Prawa i Sprawiedliwości. Jest określeniem – w zależności od sytuacji – albo całej opozycji (PO, N, PSL, KOD, a czasem nawet Kukiz i Partia Razem), albo tylko Platformy Obywatelskiej. Słownikowo przymiotnik „totalny” nie jest nacechowany negatywnie, oznacza po prostu: powszechny, całkowity, zupełny. W zestawieniu „totalna opozycja” ma jednak ukazywać całkowita niekonstruktywność opozycji i brak możliwości współpracy z nią nawet na podstawowym poziomie. Jest więc używany dla celów ocennych i propagandowych.
  3. GORSZY SORT – słowa wypowiedziane przez Jarosława Kaczyńskiego, w szerszym kontekście, jednak do użytku codziennego przeszły jako określenie ludzi , którzy nie popierają PiS-u. „Jestem z gorszego sortu” – to sformułowanie, które dziś, w 21017 roku, pozwala przeciwnikom PiS rozpoznać się miedzy sobą i zidentyfikować. Stało się więc wyrażeniem określającym tożsamość grupową, oczywiście w przewrotny sposób – jest to wyrażenie odczytywane pozytywnie przez przeciwników rządu PiS, wskazujące jednocześnie na lekceważące traktowanie „inaczej myślących” przez władzę.
  4. PRAWY CZŁOWIEK – to określenie, które znacząco zmieniło swoje dotychczasowe znaczenie. Wcześnie prawym człowiekiem nazywano tego, który był uczciwy, szlachetny. Przymiotnik „prawy” pochodził od słowa „prawość” , którego synonimem jest słowo ”uczciwość”, w znaczeniu także „przestrzegania prawa”. Nie miało ono wówczas nic wspólnego ze słowem „prawicowy”, czyli o prawicowych poglądach politycznych. Dziś jednak „prawymi ludźmi” nazywają same siebie osoby stojące na prawej stronie sceny politycznej, czyli wyznające prawicowe poglądy. A najczęściej – radykalnie prawicowe, związane ze światopoglądem narodowym. Nie przez przypadek polski prawicowy odpowiednik portalu Facebook – Polfejs.pl, pytając chętnych o powód rejestrowania się, wskazywał trzy możliwe odpowiedzi, z których jedna brzmiała: „Jestem Prawy i chcę”. Prawy człowiek ma dziś łączyć prawość charakteru z prawicowymi poglądami. Chyba nie muszę dodawać, że u osób o innych światopoglądzie „bycie prawym” (w opisanym wyżej znaczeniu) wzbudza dziś śmiech i ironię.
  5. LEWAK – słowo o znaczeniu przeciwnym do „prawego człowieka”. Lewak to nie tylko osoba o lewicowym światopoglądzie, ale też osoba godna pogardy, a przynajmniej zasługująca na lekceważenie i gorsze traktowanie. Widać to w samej budowie słowa: „lewak” – nie „lewy”, który mógłby się pojawić przez analogię do „prawego człowieka”; „Lewak” pochodzi od określenia „lewactwo”, wskazuje osoby wyznające lewicowe poglądy, ale z jednoczesnym zaznaczeniem negatywnej konotacji tych poglądów.
  6. KASTA – słownikowo oznacza grupę społeczną, często dość sformalizowaną, strzegącą swojej tradycji, praw i przywilejów, zamkniętą. Kasty były w Indiach – tam istnieje społeczeństwo kastowe. Kasta kojarzyła się i kojarzy negatywnie. Dotychczas nie było kast w Polsce. Niedawno okazało się, że jednak są i w naszym kraju. W oficjalnej kampanii „Sprawiedliwe sądy”, finansowanej przez obóz rządzący, użyto określenia „nadzwyczajna kasta” dla nazwania przykładów sędziów, którzy złamali prawo. Nazwa ta nie została (na razie) rozciągnięta na wszystkich prawników, a ograniczyła się jedynie do sędziów – ze wzgl. na bieżące potrzeby polityczne. Pojawiła się bowiem, gdy procedowano ustawę zmieniającą ustrój sądów powszechnych właśnie. W użyciu tego słowa szczególnie istotny jest jego negatywny wydźwięk.
  7. ŻOŁNIERZE WYKLĘCI – tak zabawnie komplikujemy sobie język, że zwrot „żołnierz wyklęty”, który słownikowo oznaczałby „żołnierza przeklętego, wyrzuconego poza nawias grupy, potępionego” dziś oznacza żołnierza czczonego, honorowanego i objętego pamięcią zbiorową. Określenie „wyklęty” odnosi się do czasów komunizmu, gdy o żołnierzach podziemia z okresu po II wojnie światowej nie można było dobrze mówić, a najczęściej w ogóle nie można było o nich wspominać. I w tym znaczeniu wcześniej byli oni rzeczywiście „wyklęci”. Dziś nie są, określenia jednak używamy właśnie dzisiaj.
  8. NIEZALEŻNE MEDIA – to sformułowanie także przeszło istotną zmianę semantyczną. Przez lata było używane dla określenia wszystkich mediów niezależnych od jakiejkolwiek władzy. Kilka lat temu tym zwrotem zaczęły się określać media niezwiązane z poprzednią władza, czyli rządem PO-PSL. Już wtedy ideowo i światopoglądowo były jednak związane z partią PiS i prezentowały z reguły korzystny dla niej przekaz. Ze słownikowym znaczeniem niezależności (niepodporządkowany komuś, czemuś, decydujący o sobie) ich działalność nie miała więc nic wspólnego – a jednak określenie weszło do użytku codziennego. Dziś media te nadal się nim posługują, co jeszcze bardziej wypacza jego znaczenie – „niezależne media” obecnie prezentują linię ideową partii PiS, która jest jednocześnie przekazem rządu. Czyli są w pełni związane z władzą…
  9. MIESIĘCZNICA – neologizm powstały dla określenia odbywających się co miesiąc uroczystości wspominających ofiary katastrofy samolotu pod Smoleńskiem. To neologizm słownikowo utworzony prawidłowo, przez analogię do słowa „rocznica”.
  10. SAN ESCOBAR – nazwa własna będąca neologizmem. Powstała w wyniku pomyłki ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego podczas wypowiedzi w mediach. San Escobar wg ministra to kraj, z którym Polska współpracuje. Nazwa natychmiast została podchwycona przez internautów, weszła do użycia powszechnego jako rodzaj mitycznej, trochę rajskiej, a trochę wyśmiewanej krainy, w której wszystko może się zdarzyć – to, co dobre, i to, co złe. Hasło „Znajdziesz to w San Escobar” oznacza oczywiście, że „tego” nigdzie nie ma, chyba że w czyjejś wyobraźni.
  11. SYMETRYSTA – dziennikarz lub ekspert, który próbuje zachować obiektywizm, tzn. poddaje krytyce zarówno obóz rządzący, jak i opozycję. Oraz zdarza mu się pochwalić jedną lub drugą stronę. Symetryści mają dziś ciężkie życie, ponieważ obecnie kluczowe znaczenie w życiu publicznym ma przynależność do którejś z grup społecznych: za obozem rządzącym lub przeciwko niemu. Symetrysta nie należy do żadnej z nich, więc jest przez obie nienawidzony.
  12. SMOLEŃSK – nazwa miasta w Rosji, obok którego rozbił się samolot wiozący polskich polityków na uroczystości w Katyniu. Dziś słowo „Smoleńsk” oznacza w Polsce przede wszystkim samą katastrofę, ale również wszelkie zjawiska społeczne i polityczne, które się wokół niej wydarzyły lub wciąż się dzieją. Jest to więc raczej określenie całego szeregu zdarzeń i kontekstów, a nie nazwa oznaczająca konkretne miejsce.
  13. UCHODŹCA, IMIGRANT, MUZUŁMANIN – słowa te w Polsce coraz częściej są synonimami jeszcze jednego słowa – TERRORYSTA.  Kojarzone jednoznacznie negatywnie, są symbolami lęków dręczących wielu współczesnych Polaków – o bezpieczeństwo fizyczne, ale też o tradycję i kulturę.
  14. PUCZ – słownikowo to „przewrót wojskowy, zamach stanu dokonany przez grupę spiskowców”. W Polsce stał się określeniem niezaplanowanego wcześniej kryzysu parlamentarnego, do którego doszło w grudniu 2016 r., wywołanego wykluczeniem z obrad jednego z posłów PO, Michała Szczerby. Słowa „pucz” na określenie tej sytuacji używał obóz rządzący, dla podkreślenia, iż było to działanie zaplanowane, z określoną grupą inicjatywną i jasnym celem obalenia legalnie wybranej władzy. Jednak poza wypowiedziami polityków żadnych dowodów na to nigdy nie przedstawiono.
  15. PRAWDZIWY POLAK – czyli wzorcowy obywatel czasów #dobrazmiana. Polski katolik, o prawicowych poglądach, głosujący na PiS, patriota (w wersji radykalnie prawicowej), broniący obozu rządzącego, najlepiej – ubierający się w patriotyczną odzież i używający znaku Polski Walczącej w każdej możliwej sytuacji. Najłatwiej go zdefiniować w opozycji do tych, którzy na miano prawdziwych Polaków nie zasługują. Dlaczego? Bo mają inne poglądy niż obecnie rządząca władza.
  16. MISIEWICZE – to określenie, które jest prostym przeniesieniem nazwiska jednego z polskich działaczy PiS, Bartłomieja Misiewicza, byłego rzecznik prasowego Ministerstwa Obrony Narodowej. We wrześniu 2016 „Newsweek” poinformował, że miał on oferować radnym zatrudnienie w państwowej spółce w zamian za współpracę z PiS (w grudniu prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie). W 2016 objął funkcję członka rady nadzorczej w dwóch spółkach państwowych – mimo że nie posiadał ukończonego kursu dla członków rad nadzorczych i skończonych studiów. Od tego momentu określeniem Misiewicze w obozie antyPiS zaczęto nazywać te  osoby, które mimo niedostatecznych kompetencji zawodowych dostały pracę w państwowych spółkach Skarbu Państwa i instytucjach publicznych, dzięki związkom z PiS.
  17. POLSKA W RUINIE – hasło znane z kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości, powstałe w odniesieniu do hasła Platformy Obywatelskiej z 2011 roku „Polska w budowie”. PiS tym hasłem sugerował, że Polska jest zrujnowana – i oczywiście wymaga naprawy, którą gwarantuje PiS, a nie gwarantuje PO. Hasło to trafia do słownika tylko dlatego, że dziś rozumiane jest prawie wyłącznie ironicznie i zupełnie odwrotnie do jego podstawowego znaczenia. Hasłem „Polska w ruinie” posługują się dziś przeciwnicy PiS, by pokazać, że: a) Polska rzeczywiście jest w ruinie, ale z powodu działań PiS; b) Polska nie jest zrujnowana, tylko świetnie się rozwijała i rozwija. Powstały nawet profile i fanpage`e w mediach społecznościowych, które udowadniały (głównie pokazując zdjęcia), że Polska nie jest w ruinie, a przeciwnie, w latach rządów PO-PSL świetnie się rozwinęła.
  18. PANIE MARSZAŁKU KOCHANY! – zwrot, który zapoczątkował „grudniowy pucz”. Słowa te wypowiedział poseł PO Michał Szczerba tuż przed tym, zanim marszałek Sejmu odebrał mu głos. Potem poseł dodał jeszcze: „Muzyka łagodzi obyczaje… ” – i wyłączono mu mikrofon. Słowa te przeszły do historii #dobrejzmiany…
  19. HATAKUMBA – kiedy wiceminister sprawiedliwości, poseł PiS Patryk Jaki, zamieszcza na Facebooku 9we wrześniu 2017 r.) wpis o „niemieckiej hatakubmie”, za którą Polsce należą się reparacje wojenne – tak, to musi wejść do słownika czasów #dobrejzmiany! Hatakumba jako neologizm weszła do języka codziennego, w znaczeniu prześmiewczym i ironicznym.
  20. SUWEREN – czyli naród w języku używanym przez PiS. Chodzi oczywiście o podkreślenie, że w demokracji władzę zwierzchnią pełni suweren. Do tego podstawowego prawa PiS odnosi się zawsze, gdy trzeba wyjaśnić, dlaczego upolityczniane są kolejne przestrzenie życia publicznego w Polsce. Wyjaśnienie jest proste – władzę ma suweren, a politycy zostali wybrani przez suwerena podczas wyborów, a skoro tak, to jeśli politycy decydują o czymś, to jakby decydował suweren – czyli wszystko w porządku. To specyficzny mechanizm manipulacji przekazem. Niezależnie od mechanizmów, słowo „suweren” jest na pewno jednym z kluczowych słów tych czasów.
  21. 500+ – nazwa programu socjalnego, którego celem jest wsparcie rodzin z liczbą dzieci większą niż jedno. Każda rodzina w Polsce, zgodnie z obietnica wyborczą PiS, otrzymuje 500 zł miesięcznie do czasu osiągnięcia przez dziecko pełnoletności – począwszy od drugiego dziecka w rodzinie. Program pierwotnie nie ma progu dochodowego (czyli jest dostępny dla wszyscy rodziców), jest powszechny i masowy, i wg opinii wielu obserwatorów życia publicznego jest jedną z podstaw wysokiego poparcia społecznego Prawa i Sprawiedliwości. Określenie „500 plus” jest dziś określeniem powszechnie używanym dla tak wielu zdarzeń, które kojarzą się z rozdawaniem publicznych pieniędzy, rodzeniem dzieci, ograniczeniem liczby kobiet na rynku pracy – że aż trudno ten zakres używania opisać. 😉
  22. SZYSZKODNIK – określenie ministra środowiska Jana Szyszko. Jego decyzje polityczne, związane m.in. z wycinką drzew w Puszczy Białowieskiej, wznowieniem polowań na losie (i wieloma innymi), wywoływały silny sprzeciw społeczny i doprowadziły do powstania neologizmu dla określenia ministra. jak neologizm jasno wskazuje, jego wydźwięk jest zdecydowanie negatywny.
  23. WOLNE SĄDY – hasło, pod którym w lipcu 2017 r. protestowali Polacy w całym kraju, sprzeciwiając się reformie sądów powszechnych i Sądu Najwyższego, której jednym z elementów było upolitycznienie wyboru Krajowej Rady Sądownictwa oraz prezesów sądów. Protesty doprowadziły do zawetowania dwóch ustaw przez prezydenta Andrzeja Dudę i kontynuowania dalszych prac nad reformami.
  24. CZARNY PROTEST – nazywany też Czarnym Poniedziałkiem lub Strajkiem Kobiet, pierwszy tak powszechny protest za rządów Prawa i Sprawiedliwości w czasach #dobrejzmiany. W październiku 2016 r. tysiące kobiet (i wspierających je mężczyzn) wyszło na ulice polskich miast, by protestować przeciw planowanemu zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Była to pierwsza sytuacja, gdy w proteście razem szły kobiety z bardzo różnych grup społecznych, ugrupowań, nie należące do żadnej organizacji – połączone wspólnym celem zachowania obecnej ustawy antyaborcyjnej (lub zliberalizowania jej). Uczestniczki protestu były ubrane na czarno, a akcja nawiązywała do strajku kobiet w Islandii w 1975 r.
  25. ADRIAN – imię męskie. Tyle że w czasach dobrej zmiany takie imię nosi odpowiednik prezydenta Andrzeja Dudy w polskim serialu satyrycznym „Ucho prezesa”. Adrian, czyli serialowy prezydent, całe dnie spędza w poczekalni przed gabinetem prezesa partii w oczekiwaniu, aż ten zechce go przyjąć. Taki sposób ukazania prezydenta Dudy spodobał się wielu Polakom, krytycznie oceniającym prezydenta – i od tej pory Adrian oznacza właśnie prezydenta Andrzeja Dudę.
  26. 27:1 – wynik głosowania w marcu 2017 r.  na stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej. Kandydatów na to stanowisko było dwóch – obaj to Polacy: walczący o drugą kadencję były premier Polski Donald Tusk oraz eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski, popierany przez polski rząd. Jak się okazało – wyłącznie przez polski rząd. Reszta państw UE zagłosowała za kandydaturą Donalda Tuska. Wynik głosowania to właśnie 27:1. Mimo takiego wyniku publiczne media oraz PiS przedstawiały sytuację jako sukces niezależnej polskiej polityki.  Jednak do powszechnego obiegu ten wynik wszedł jako przykład totalnej porażki polityki polskiego rządu na forum europejskim.
  27. SPACEROWICZE – to oczywiście ci, którzy spacerują. Słowa używano z jednej strony – zgodnie z semantyką, z drugiej jednak w lipcu 2017 r. nabrało dodatkowego znaczenia. W całej Polsce odbywały się wówczas protesty przeciwko zmianom w ustawie o sądach powszechnych. Protestujący spotykali się codziennie wieczorami pod sądami. Niektórzy politycy partii rządzącej komentowali te spotkania w mediach nazywając je spacerami. Podobne informacje pojawiały się w Telewizji Polskiej – można się było z niej w tym czasie dowiedzieć, że w Polsce wzrosła liczba spacerowiczów. Protestujący natychmiast to podchwycili i od tej pory słowo spacerowicze używane jest dla określenia ludzi, którzy protestowali pod sądami oraz brali udział w innych protestach antyrządowych.
  28. ASTROTURFING – to neologizm. Jak czytamy w Wikipedii, słowo to jest eufemizmem, służącym do nazwania pozornie spontanicznych, obywatelskich akcji podejmowanych w celu wyrażenia poparcia albo sprzeciwu dla idei, polityka, usługi. Mają one sprawiać wrażenie niezależnej reakcji społecznej, podczas gdy w rzeczywistości są zaplanowane i kontrolowane. Termin ten wywodzi się od nazwy AstroTurf, marki popularnej w Stanach Zjednoczonych sztucznej trawy. W Polsce słowo to zrobiło gwałtowną karierę podczas protestów przeciwko zmianom w ustawach o ustroju sądów powszechnych w lipcu 2017 r. W pewnym momencie część polityków z partii politycznej właśnie tym słowem zaczęła określać protesty – sugerując tym samym, że nie są one spontaniczną akcją oburzonych obywateli,  lecz stoją za nimi jakieś „siły”, które sterują protestami i protestującymi. Dowodem na to miało być opłacanie protestujących, o czym mówiła oficjalnie nawet pani premier Beata Szydło. Do dziś (listopad 2017 r.), nie przedstawiono jednak opinii publicznej dowodów na astroturfing, ani na opłacanie protestujących.
  29. UCHO PREZESA – popularny serial satyryczny, bezpośrednio nawiązujący do sytuacji politycznej w Polsce w czasach dobrej zmiany. Głównym twórcą serialu jest Robert Górski, lider Kabaretu Moralnego Niepokoju.
  30. ŁAŃCUCH ŚWIATŁA – to określenie również pochodzi z okresu protestów pod sądami w lipcu 2017 r.   W ten sposób nazwano formę protestu, podczas której protestujący w milczeniu spotykali się ze świeczkami w dłoniach i zapalając świeczki tworzyli właśnie swoisty łańcuch światła.
  31. SIADAJ, KULSON! – ten zwrot to niesamowita historia. 11 listopada 2017 r. podczas Marszu Niepodległości w Warszawie jeden z policjantów zwrócił się do zatrzymywanej kobiety (z organizacji Obywatele RP, którzy chcieli zablokować marsz): „Siadaj, k***o!”. Tak przynajmniej wynikało z amatorskiego nagrania, które zostało udostępnione w sieci. Wiele osób oburzonych takim zachowaniem policjanta zaczęło domagać się wyciągnięcia konsekwencji służbowych wobec funkcjonariusza. Jednak już 12 listopada policja na swoim profilu na Twitterze poinformowała, że policjant nie wyraził wulgarnie, bo powiedział: „Siadaj, Kulson”, przy czym Kulson to przezwisko innego funkcjonariusza. Od tej pory zwrot ten robi zawrotna karierę wśród internautów. Czy „Kulson” zastąpi swojski wulgaryzm „k***a”, czas pokaże.
  32. SEPARATYZM RASOWY – takie sformułowania dla ideologii wyznawanej przez organizację Młodzież Wszechpolska użył jej rzecznik prasowy tłumacząc, że MW to nie rasiści, tylko właśnie separatyści rasowi. Z jego wypowiedzi, zamieszczonej 12 listopada 2017 r. przez tygodnik „Do Rzeczy”, można się dowiedzieć, że separatyści rasowi uznają istnienie różnych ras oraz nie oceniają wyższości jednej rasy nad drugą, uważają natomiast, że każda rasa jest przypisana do jednego kontynentu i rasy te nie powinny się mieszać. Czyli jeśli Europie przypisana jest rasa biała, nie powinna się tu pojawiać rasa czarna czy żółta.  Przypominam, zdaniem rzecznika MW nie jest to rasizm.

 

Czekam na kolejne wyrażenia, zwroty i słowa, które warto dopisać do słownika – wpisujcie w komentarzach!

Nie wpisuję żadnych wulgaryzmów i innych obraźliwych słów, słownik służy dokumentowaniu zmian językowych, a nie politycznych.

UPDATE: Dziękuję za ogromny odzew. 🙂 Dopisuje kolejne słowa i wyrażenia, na razie bez objaśnień (obiecuję, że uzupełnię):

25. Ja bez żadnego trybu

26. Ciepły człowiek

27. Dezubekizacja

31. Bomba termobaryczna

32. Białe róże

34. Element animalny

35. Niech jadą!

36. Ubeckie wdowy

37. „Przez ostatnich 8 lat…”

 

 

 

Wpadki publiczne. Jak stracić zaufanie w jeden dzień

Pustki w ławach sejmowych podczas wystąpienia Rzecznika Praw Obywatelskich. Obecność Prezes Sądu Najwyższego na zaprzysiężeniu sędziego TK. Wyjazd R. Petru na Maderę podczas kryzysu w Sejmie. Dlaczego te drobne wpadki mają tak ogromne znaczenie? Bo dla osób zaangażowanych są zdradą.

Gdyby przyjrzeć się każdemu z tych zdarzeń oddzielnie, trzeba by przyznać, że nie zdarzyło się nic strasznego. Petru pojechał na Maderę, ale członkowie jego partii zostali w Sejmie, protest trwał, jego obecność formalnie nic by nie zmieniła. Nowy sędzia Trybunału Konstytucyjnego (wybrany niezgodnie z konstytucją, jak uważa wielu Polaków) zostałby zaprzysiężony niezależnie od tego, czy na uroczystości pojawiłaby się pani prezes SN czy nie. Sprawozdanie RPO przed Sejmem jest czystą formalnością, prace nad nim i tak odbywają się przede wszystkim na sejmowych komisjach, sama jego prezentacja nic nie zmienia.

A jednak w odbiorze społecznym każde z tych zdarzeń miało ogromne znaczenie – oczywiście negatywne. Wizerunkowo stracili wszyscy wymieni, a obserwując Ryszarda Petru wiemy, że  takie straty odbudowuje się wyjątkowo długo. Dlaczego? O co w tym chodzi?

Po pierwsze – o autentyczność.

Po drugie – o przywództwo.

Po trzecie – o symbole.

Odrobienie strat w każdej z tych przestrzeni to wizerunkowo prawdziwe wyzwanie. Strata w trzech przestrzeniach jednocześnie  – to już mega wyzwanie, któremu można sprostać tylko pod warunkiem rozpoczęcia intensywnej naprawy natychmiast po zdarzeniu. Jednak często bohaterowie wpadki nie rozumieją, jak wielkie straty ponieśli i nie próbują niczego nadrabiać – a wtedy ich wizerunek zyskuje głęboką rysę, biegnącą przez sam środek.

 

  1. Autentyczność

Dla wszystkich osób publicznych, ale też dla znanych marek biznesowych, zaufanie jest podstawą efektywności. Bez zaufania poseł nie będzie posłem, a firma nie sprzeda produktu. Zaufanie buduje się między innymi na autentyczności. Słownikowo oznacza to po prostu szczerość, uczciwość i zgodność z rzeczywistością. Przekładając na język wizerunku: jeśli polityk coś robi – zostanie to dobrze przyjęte tylko wtedy, gdy będzie prawdziwe i spójne z tym, co robił i jak się zachowywał dotychczas. Kiedy pojawia się sprzeczność między słowami a czynami; między tym, co polityk (czy firma) robi, a co deklaruje – zaufanie leci na łeb, na szyję. Jeśli firma ogłosi, że od teraz dba o ekologię, a po chwili okaże się, że spuszcza ścieki prosto do rzeki – właśnie okazała się firmą fałszywą i straciła autentyczność. Jeśli polityk chce uchodzić za dobrotliwego, budującego zgodę i łączącego ludzi, a jednocześnie jako myśliwy zabija zwierzęta – mamy sprzeczność. To dlatego Bronisław Komorowski podczas swojej pierwszej kampanii publicznie oświadczył, że więcej nie weźmie strzelby do rąk. Co więcej – był regularnie pytany podczas swojej prezydentury, czy wypełnia tę obietnicę.

Z dotychczasowych badań i analiz wynika, że jeśli chodzi o przestrzeń publiczną w Polsce, wśród Polaków jest dziś ogromne zapotrzebowanie na autentyczność. Widać to zwłaszcza w grupie ludzi młodych (18-25 lat) – pisałam o tym tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/07/02/dlaczego-mlodzi-odwracaja-sie-od-polityki-praktyczne-wnioski/ oraz w szerokiej grupie antyPiS (o oczekiwaniach tej grupy – tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/09/08/do-ktorej-polski-mowisz-polityku/ ).

Polacy chcą, by osoby zaufania społecznego były autentyczne. Powszechność nagrań, transmisji live, szybki dostęp do wielu źródeł informacji sprawiają zaś, że tę autentyczność bardzo łatwo sprawdzić. Każdy, kto nie bierze tego pod uwagę – prędzej czy później wypadnie z gry.

 

  1. Przywództwo

Grupa z reguły potrzebuje przywódcy. Lidera, któremu można zaufać. Zaufanie jest tym bardziej potrzebne, im trudniejsza jest sytuacja, w której znajduje się grupa. Każdy jej członek angażując się w trudne sprawy, w jakimś stopniu ryzykuje osobiście – oczekuje więc od lidera, że ten będzie ryzykował tak samo albo bardziej. Im intensywniejsza walka, tym ważniejsze, by dowódca trwał zawsze na posterunku, a z tonącego okrętu schodził ostatni. Przywódca, który w czasie walki wyjeżdża na urlop – po prostu przestaje być przywódcą, i tyle.

Dziś w Polsce dla osób zaangażowanych obywatelsko przestrzeń publiczna jest najczęściej przestrzenią walki – politycznej oczywiście. Retoryka wojny to obecnie standard przekazowy wszystkich ugrupowań politycznych, zwłaszcza w momentach kryzysów. Zaangażowani członkowie każdej grupy narażają swoje interesy, poświęcają czas i energię na rzecz określonych wartości – a przynajmniej tak to odczuwają. I z tego powodu oczekują, że liderzy będą w tej walce razem z nimi. Oznacza to przede wszystkim stałą obecność lidera podczas najtrudniejszych sytuacji, ale też – wierność poglądom i sprawom, o które toczy się bój.

Nie można oczekiwać od grupy, że będzie bronić niezależności sądów, a potem publicznie demonstrować współpracę z tymi, którzy tę niezależność sądów ograniczają.  Nie można domagać się aktywności obywatelskiej od ludzi, by walczyli o swoje państwo, namawiać ich do aktywności, do protestów (także w czasie wakacji) – a potem robić sobie wolne w piątkowe popołudnie, gdy jeden z nielicznych dziś reprezentantów państwa, uznawanych przez obóz antyPiS za obrońcę demokracji, staje do walki w Sejmie. Dla tych, którzy walczą, to jest autentyczna zdrada.

 

  1. SYMBOLE

Takie sytuacje urastają do poziomu zdrady dlatego, że uderzają w fundamentalne dla danej grupy wartości. Uderzają w symbole – i same stają się symbolami, tyle że z ujemnym wektorem: symbolem nielojalności i fałszu. Nie przez przypadek to właśnie kilka dni po wpadce pani prezes SN i opozycji w Sejmie na Twitterze pojawiły się głosy „obywatelskich publicystów”, że… mają dość i rezygnują. To jest dokładnie ten efekt – skrajnej demotywacji i utraty wiary. Nic bardziej nie demotywuje niż poczucie, że ja walczę ze wszystkich sił, a lider w ogóle się nie wysila i niczym się nie przejmuje, więc leci sobie na Maderę.  Albo jest nielojalny wobec spraw, o które walczy cała grupa.

Odbiór tych sytuacji opiera się na ogromnych emocjach, właściwych całej rozległej grupie społecznej. Wiedząc o tym trzeba też pamiętać, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Posłowie, liderzy, sędziowie potrzebują czasem odpocząć, zająć się rodziną, zjeść, pójść spać, zrelaksować się w gronie znajomych. Jak wszyscy popełniają też błędy – bywa, że tak istotne jak opisane wcześniej.

Co powinni zrobić, gdy błąd stał się faktem, a grupa uważa go za zdradę? Przede wszystkim przeprosić. I wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Ale wyjaśnić prawdziwie, autentycznie – a nie powoływać się na własną bezrefleksyjność, bo to również godzi w zaufanie. Dalej – poinformować o tym, co zostanie zrobione, żeby sytuacja już nigdy się nie powtórzyła. Zrobić to. I to jak najszybciej, bez czekania! Dokładnie tak zachowują się w kryzysie dbające o swój wizerunek międzynarodowe korporacje, to zresztą podstawowe działania w każdej sytuacji kryzysowej: przyznać się do błędu, przeprosić, wyjaśnić, pokazać działania naprawcze.

Niestety, w Polsce najczęściej możemy doczekać się lekceważenia wpadki. Bo przecież nic wielkiego się nie stało. Albo wyjaśnień przekazywanych dopiero po kilku dniach, jakby od niechcenia. Albo milczenia.

Za takie błędy – zwłaszcza te w reagowaniu na zdarzenie – płaci się  tym, co jest bezcenne: zaufaniem. Tu nawet karta Mastercards nie pomoże… Ani żadna inna. Wie o tym duży biznes. Dobrze, by wiedziały także osoby publiczne.

 

Do której Polski mówisz, polityku?

Politycznie i przekazowo – mamy dwie różne Polski. Analiza najpopularniejszych postów na Facebooku na profilach polityków opozycji oraz Kukiz`15 i PiS nie pozostawia wątpliwości: opozycja i prawica mówią do zupełnie innych ludzi. Te dwie grupy mają skrajnie odmienne podejście do życia i świata.

Elektoratowi prawicy w sferze informacyjnej wystarcza atakowanie wszystkich, którzy myślą inaczej niż ich grupa, oraz chwalenie siebie. Elektorat opozycji ma zupełnie inne oczekiwania: chce wspólnoty, sympatycznych i ludzkich polityków oraz kulturalnego, nie agresywnego języka. Na dodatek chce też wolności w grupie – czyli m.in. możliwości krytykowania działań swoich liderów  – po to, by poprawić to, co nie jest dobre.

To właśnie dlatego kiedy opozycja próbuje budować przekaz do swoich wyborców, opierając go to jak PiS i Kukiz`15 na podziale oni-my, i na atakowaniu „onych” – przegrywa. Albo przynajmniej stoi w miejscu.

Opozycja potrzebuje własnej narracji, własnej opowieści o świecie – tym, który jest i tym, który będzie. Nie może budować jej reagując na narrację konkurentów politycznych – bo wtedy mówi jedynie do elektoratu tych konkurentów. To tak jakby mieć odbiorców mówiących po francusku, a budować przekaz po angielsku – w którym to języku mówią jedynie odbiorcy politycznego przeciwnika.

To wszystko wnioski wynikające z pogłębionej analizy fanpage`y polityków.

O analizie postów prawicy, zwłaszcza Kukiz`15, już pisałam – tutaj można ją przeczytać: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/08/28/najbardziej-agresywnego-jezyka-w-polityce-uzywa-kukiz-15/

Dziś czas na porównanie contentu prawicy z przekazem opozycji. Przeanalizowałam posty na Facebooku opozycyjnych liderów oraz tych polityków opozycji, którzy mają największą liczbę fanów na FB, czyli: Roberta Biedronia, Kamili Gasiuk-Pihowicz, Grzegorza Schetyny, Barbary Nowackiej, Agnieszki Pomaskiej, Borysa Budki, Ryszarda Petru, Sławomira Nitrasa. Wybrałam najpopularniejsze wpisy z ostatnich trzech miesięcy (czerwiec – sierpień 2017 r.) – najczęściej miały one przynajmniej 1 tys. reakcji . Oto wyniki.

 

Jakie posty polityków opozycji najbardziej interesują ich elektorat:

Po pierwsze – te, na których polityk/polityczka prezentują się jako autentyczni,  fajni i sympatyczni ludzie, których życie wygląda podobnie do życia ich odbiorców.

Po drugie – te, które w pozytywny sposób podkreślają współpracę i wspólnotę.

Po trzecie – te, które są mocnymi, ale merytorycznymi reakcjami na budzące największe emocje działania PiS-u.

Postów pierwszego typu nie ma praktycznie w ogóle na fanpage`ach polityków PiS i Kukiz`15, wspólnotę budują oni głównie przez treści negatywne, a  „walka z wrogiem”  prowadzona jest za pomocą agresywnego i obraźliwego języka.

Różnice są więc ogromne. Zwolennikom Kukiz`15 i zazwyczaj także PiS najbardziej podobają się posty agresywnie uderzające we wroga. PiS dokłada do tego jeszcze trochę wpisów chwalących swoje osiągnięcia – i koniec. Natomiast szeroko rozumianej grupie antyPiS najbardziej podobają się posty pozytywne, ludzkie, odsłaniające życie rodzinne polityka/polityczki , a  jeśli posty dotyczą polityki – to te, które mówią o współpracy, łączą ludzi ze sobą w sposób pozytywny, są merytoryczne, a użyty w nich język nikogo nie obraża (choć czasem bardzo mocno krytykuje) ani nie wywołuje pogardy.

Czy nie wygląda to jak dwie różne Polski? I czy wyjaśnia, dlaczego prawica i opozycja muszą budować przekaz w zupełnie inny sposób?

Teraz szerzej o każdym z trzech rodzajów postów:

1. Znacząca część najbardziej popularnych postów na fp polityków to te, które ukazują słynną już PR-owo „ludzką twarz” parlamentarzysty/-tki . Elektorat opozycji przede wszystkim chce kontaktu z politykiem budzącym sympatię oraz będącym „jednym z nas”, czyli mającym podobne doświadczenia co jego odbiorcy, funkcjonującym w podobny sposób (praca – weekend – święta – wakacje, zakupy, dzieci, podobne problemy codzienne etc.)

pomaska8

nitras8

Każdy, komu wydaje się, że to wizerunkowy standard i nie ma co zwracać na niego uwagi – myli się. Bo po pierwsze: na fp polityków prawicy takich postów praktycznie w ogóle nie ma. Znalazłam je jedynie u Pawła Kukiza (z wakacji), ale nie cieszyły się one najwyższą popularnością. Czyli odbiorcy prawicy nie są zainteresowani poznawaniem „ludzkiej twarzy” polityków, nie jest im to do niczego potrzebne. Natomiast u polityków opozycji to są jedne z najbardziej popularnych treści.

budka8

Fanpage`e polityków opozycji są też znacznie bardziej „uśmiechnięte” niż fanpage`e polityków prawicy. I to właśnie „uśmiechnięte” posty zbierają lawinę reakcji.  Radosna, pomazana kolorowymi farbami po biegu „Colorrun” Barbara Nowacka, uśmiechnięty Robert Biedroń udzielający ślubu, Agnieszka Pomaska na windsurfingowej desce, Borys Budka z roześmianą rodziną na Woodstocku – to tylko przykłady. Ludzie to lubią! Jednocześnie natychmiast oceniają autentyczność i spójność postów – tu nie może być żadnej ściemy ani ustawki. Najlepsze są spontaniczne przekazy, prawdziwe emocje i transmisje live – odbiorcy z grupy opozycyjnej nagradzają właśnie za autentyczność.

biedron3

nowacka

Tego typu posty kompletnie nie występują na fp posłów Kukiz`15, na fp posłów PiS również wyjątkowo.  Choć – przypomnijmy – zwłaszcza posłowie Kukiz`15 są bardzo skuteczni na FB. Brak takich postów oznacza więc po prostu brak zapotrzebowania na tego rodzaju treści.

 

2. Kolejny rodzaj postów nagradzanych przez fanów bardzo wysoką liczbą lajków – to posty, które nazwałam „budującymi wspólnotę.”

Elektoratowi opozycji podobają się wpisy podkreślające współpracę między różnymi partiami opozycji. Wspólne zdjęcia polityków różnych ugrupowań opozycyjnych biją rekordy popularności.  Jeden z najpopularniejszych postów na fp Grzegorza Schetyny to  zdjęcie jego i Donalda Tuska razem, podczas rozmowy.

schetyna5

U Kamili Gasiuk-Pihowicz – lajki zbierają zdjęcia, na których jest ona razem z posłami Platformy. Tak, wspólne działanie opozycji jest nagradzane natychmiast.

Przypuszczam, że jednym z najpopularniejszych zdjęć w grupie antyPiS byłoby wspólne zdjęcie Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego i Grzegorza Schetyny, razem z młodszym pokoleniem, czyli Borysem Budką, Kamilą Gasiuk-Pihowicz i Robertem Biedroniem. Ta szóstka podbiłaby internet!  😉

Ale nie samych zdjęć „łączących polityków” oczekują wyborcy w ramach wspólnoty, której – zdaje się – łakną w maksymalnym stopniu. Swoimi reakcjami nagradzają także inne sygnały świadczące o wspólnotowości, np. odwołanie się do wspólnych dla tej grupy społecznej autorytetów i symboli – zwłaszcza tych, które dziś są podważane przez prawicę. Takim symbolem jest niewątpliwie Lech Wałęsa – posty z nim związane, zwłaszcza filmy i zdjęcia ze spotkań z nim, mają bardzo dużo pozytywnych reakcji.

biedron2

Swoistym wspólnotowym autorytetem okazał się też Bono, gdy podczas koncertu opowiedział się po stronie wspólnoty antyPiS. Nie ma co się dziwić, od zawsze członkowie wspólnoty rozpoznają się między sobą właśnie na podstawie symboli, autorytetów – oraz dzięki wspólnym doświadczeniom.

pomaska3

Łączącym grupę antyPiS przeżyciem były lipcowe protesty pod sądami – na największą liczbę reakcji u każdego z analizowanych polityków mogły liczyć posty z tych protestów, ale te, w których podkreślana była jedność i współpraca.

nitras6

Ostatnio zaś elementem wspólnotowego łączenia było przeżycie śmierci Grzegorza Miecugowa, dziennikarza TVN24. Był – jak się okazało – znaczącym członkiem tej wspólnoty. Kiedy nagle zmarł, opłakiwała go cała ta część polskiego społeczeństwa. Posty polityków wyrażające żal po jego odejściu miały zazwyczaj bardzo dużo reakcji.

schetyna2

Nagradzanie postów budujących wspólnotę – czyli grupę społeczną, którą łączy coś na tyle silnego, że skłania do budowania stałych relacji – wskazuje na pozytywny sposób identyfikowania się odbiorców z grupą. To znowu potężna różnicą w zestawieniu z Kukiz`15, który buduje tożsamość swojej grupy na treściach wyłącznie negatywnych, czyli na krytykowaniu tych, którzy do grupy nie należą. W przypadku opozycji w znaczącym stopniu liczą się przekazy pozytywne – i to one pomagają odbiorcom określać swoją społeczno-polityczną tożsamość.

W tej grupie postów pojawiają się także wartości, wokół których chce się skupiać wspólnota opozycyjna. Najważniejszą z nich jest demokracja, rozumiana przede wszystkim jako: wolność/niezależność z jednej strony, a z drugiej – legalizm i instytucjonalizm. Wspólnotę antyPiS łączy bowiem potrzeba wolności oraz jednocześnie wiara w to, że w państwie wolności należy bronić za pomocą środków legalnych, wykorzystując istniejące instytucje.  M.in. dlatego do tej grupy nie trafiają oskarżenia PiS-u, że opozycja „donosi” na Polskę do Brukseli. Dla niej instytucje unijne są po prostu legalnymi narzędziami odwoławczymi wobec nieakceptowalnych (dla tej grupy) decyzji obozu rządzącego.

 

3. Krytyka PiS, czyli „walka z wrogiem”.

U polityków prawicy można znaleźć w zasadzie wyłącznie posty o tej tematyce (oraz prezentujące własne sukcesy). U opozycji są to posty trzecie w kolejności pod względem zainteresowania. Ich popularność nasila się, gdy rośnie napięcie społeczne – czyli np. w lipcu 2017 r.  Ale jeśli czas jest spokojny, a z obozu rządzącego nie płyną nowe informacje wywołujące silne emocje negatywne, posty „antyPiS’ nie budzą większego zainteresowania. Co więcej – nawet podczas narastania emocji sociamediowa „walka z wrogiem” musi wyglądać zupełnie inaczej niż np. w postach posłów Kukiz`15. Różnica tkwi przede wszystkim w języku.  Grupa opozycyjna oczekuje „kultury zachowania”, „wypowiadania się bez wulgaryzmów”, „kultury osobistej, żeby przyjemnie było i popatrzeć, i posłuchać” (to cytaty z komentarzy). To są zresztą postulaty znane z protestów pod sądami i z publicznej dyskusji tuż po nich – zwłaszcza ich młodzi uczestnicy wyrażali postulaty, by używać języka „bez pogardy”, „bez przemocy”, by „nie dzielić za pomocą haseł”. Ma być z szacunkiem dla ludzi (nawet wrogów), ale też – z szacunkiem dla instytucji państwa. Państwo, jego instytucje i obowiązujące prawa są bowiem dla grupy opozycyjnej wartością.

gasiuk1

Politycy opozycji czasem przegrywają więc we własnym elektoracie ze względu na używanie zbyt agresywnego, obrażającego języka.  Tu spełnienie oczekiwań odbiorców wymaga dużego wyczucia – grupa oczekuje bowiem jednocześnie jasnego, jednoznacznego potępiania rządzących za ich decyzje, z którymi grupa się nie zgadza. Ma być więc – także językowo – konkretnie, jednoznacznie, mocno. Ale nie wzgardliwie czy agresywnie. Różnice silnie wyczuwają najmłodsi w grupie. Pogarda i agresja są po prostu zakazane.  

Co ciekawe – zwłaszcza u kobiet wysoko cenione są merytoryczne wypowiedzi na ważne tematy polityczne i społeczne. Tak jak mężczyźni „punktują” dzięki zdjęciom z rodziną, tak kobiety – dzięki mocnym, jednoznacznym, ale bardzo merytorycznym, wręcz eksperckim wypowiedziom na tematy polityczne i państwowe. Odbiorcy cenią więc u polityków cechy, które stereotypowo przypisywane są płci przeciwnej: liczą się mądre i „mające jaja” kobiety (bardzo podkreślane w komentarzach u Kamili Gasiuk-Pihowicz, Agnieszki Pomaskiej i Barbary Nowackiej) oraz ciepli i uśmiechnięci mężczyźni (bardzo widoczne m.in. u Borysa Budki i Roberta Biedronia).

pomaska7

Wspólnota, panie polityku kochany!

budka1

Analiza popularności postów na Facebooku pokazuje, że grupa antyopozycyjna bardzo łaknie wspólnoty. Chce ją budować wokół potrzeby obrony demokracji. Ten elektorat raczej nie potrzebuje wspólnoty ściśle ze sobą powiązanej. To nie muszą być bardzo bliskie więzy, ale jednak – więzy, które pozwolą się społecznie zidentyfikować. A to oznacza realną współpracę, wspólne autorytety, symbole, ale też wzajemną troskę o członków grupy.

Kto pierwszy z opozycji zauważy potrzebę wspólnotowości w grupie antyPiS i kto pierwszy tę wspólnotę zbuduje, pamiętając o tak mocno cenionej przez członków grupy autentyczności  i spójności deklaracji i działań – ten ma szansę na silne poparcie społeczne. 

 

Kukiz` 15 – najbardziej agresywny język polityki w Polsce

Pasożyty, donosiciele, obłudnicy, zdrajcy, dzikusy, bojówkarze, cwaniacy, kłamcy, karierowicze i aferzyści. Co robią? Knują, robią chlew, marzą o korycie, dzielą Polskę, straszą, pajacują, rozkradają majątek, zawłaszczają w bolszewicki sposób i „zachowują się jakby oszalali”. To prawdziwe cytaty z oficjalnych profili facebookowych polityków ugrupowania Kukiz`15  zamieszczone tam w ciągu zaledwie dwóch miesięcy 2017 roku – czerwca i lipca. Nie ma wątpliwości – najbardziej radykalnego, oceniającego i obraźliwego języka w polskich social media wśród polityków używają właśnie posłowie Kukiz`15. Są bardzo agresywni werbalnie – znacznie bardziej niż przedstawiciele innych ugrupowań.

Jednocześnie – ci, którzy używają tak radykalnego języka, mają na Facebooku ogromne liczby fanów i mogą liczyć na ich ogromne zaangażowanie. Nawet biorąc pod uwagę,
że część reakcji jest fejkowa (tak samo jak na fanpage`ach innych polityków) – liczba tych prawdziwych i tak robi wrażenie. Analiza ich fanpage`y wyraźnie pokazuje, kto jest liderem przekazu politycznego w social media i kto wyznacza linię masowego dotarcia do Polaków o silnie prawicowym światopoglądzie. Zmusza też do postawienia pytania: co tak bardzo przyciąga użytkowników social media do postów polityków Kukiz`15?

 

Co analizowałam:

Przeanalizowałam posty prawicowych parlamentarzystów na Facebooku z dwóch miesięcy – czerwca i lipca 2017. Analizowałam oficjalne fanpage`e tych, którzy mają największą liczbę fanów – od Janusza Korwina-Mikke poczynając (784 623 fanów)
na Adamie Andruszkiewiczu (113 619 fanów) kończąc.  Trzeba tu zaznaczyć, że liczba fanów profilu nie świadczy o wysokim poziomie zainteresowania wpisami. Wyraźnie mniej reakcji na posty ma Korwin-Mikke niż Andruszkiewicz. Ostatni z wymienionych posługuje się skrajnie radykalnym językiem, który – jak wskazują reakcje – trafia jednak w zapotrzebowanie jego wyborców (głównie radykalnych narodowców, Andruszkiewicz jest bowiem jednocześnie prezesem Stowarzyszenia Endecja), dlatego może liczyć
na rzadko spotykane na polskim FB zaangażowanie swoich fanów.

andruszkiewicz

 

Dobrzy „my”, źli „oni” – czyli najważniejszy jest wróg

Sociamediowy przekaz ugrupowania Kukiz`15 jest świadomie budowany. Podstawową konstrukcją  jest twardy podział „my – oni”. Na nim „zawieszane” są wszystkie treści.  Ten podział jest potrzebny Kukiz`15 do określenia tożsamości swojego elektoratu – swoistej grupy społecznej. Im słabsze są pozytywne więzi każdej tego typu grupy (czyli im rzadziej członkowie grupy identyfikują się z nią dzięki jasno określonym zasadom, działaniom i wartościom), tym silniejsze jest zapotrzebowanie na więzi negatywne – bez nich bowiem grupa się rozpadnie. Posłowie Kukiz`15 konstruują więc monumentalnego wroga – i wokół niego budują swoją wspólnotę. Dzięki temu niewiele muszą mówić o sobie. Wystarczy opowiadać o wrogu i nakręcać nastrój zagrożenia, by utrzymać więzi w grupie.

„Oni” – wrogowie –  są (bo muszą być!) przede wszystkim bardzo źli i parlamentarzyści dają temu wyraz prawie codziennie.  Tylko w czerwcu i lipcu, poseł Andruszkiewicz mówił o „onych” używając określeń: brzydzę się Wami; jesteście pasożytami; donosiciele, obłudnicy, zdrajcy, wrogowie Polski; Wasza wina, Wasza głupota; pajacujecie, robicie cyrk w Sejmie, straszycie Polaków.

Poseł Tyszka używał innych słów, ale o równie pejoratywnym znaczeniu: ojkofobia, partiokracja, partyjniactwo, histeryczna opozycja, knują przeciw Polsce, robią chlew
w Sejmie, robią burdy, są agresywni, to szaleństwo.

tyszka

Poseł Marek Jakubiak pisał o groźnych ludziach, dzikusach, bojówkarzach, „egocentrycznych karierowiczach marzących o korycie”. Natomiast sam lider ugrupowania, Paweł Kukiz, na swoim profilu na FB używał m.in. takich określeń: trutnie, cynicy, „maderowcy u Sowy spasione”, manipulatorzy, dwa zwalczające się plemiona, cwaniaki, horror, dno, rzeźnia, „bolszewicki sposób” , „zobaczyć Was za kratkami”.

Jak wynika z treści postów, „oni” to wszyscy, którzy myślą inaczej. Najczęściej jest to opozycja, ale – gdy sytuacja wymaga – także PiS (np. w lipcu podczas sporu o sądy).

Natomiast  o „my” wiadomo niewiele. „My” – jak piszą posłowie – „idziemy swoją drogą, prosto”, „nie jesteśmy partią” (Paweł Kukiz), „jesteśmy jedynymi, którzy od początku wiedzą, co trzeba robić” (Marek Jakubiak), „idziemy odzyskać Polskę dla Obywateli” (S. Tyszka), „nie jesteśmy już Waszymi pachołkami” (Andruszkiewicz).
I jeszcze zdanie autorstwa kilku polityków: „my tu, w naszym domu, sami sobie damy radę”. Do tego parę określeń zaznaczających wspaniałe oblicze grupy: dumni, uczciwi, merytoryczni, odważni, pokojowo nastawieni. I tyle.

Widać wyraźnie, że posłowie Kukiz`15 budują wspólnotę  głównie przez pokazywanie, czym ta wspólnota nie jest. Dużo większy problem mają z określeniem, czym jest.

 

Kukiz`15 nie istnieje bez wroga

Kukiz`15 w przekazie nie istnieje bez opozycji.  Znacząca większość postów na FB (gdzie to ugrupowanie bije rekordy popularności) to reakcje na wypowiedzi
i działania polityków Platformy lub Nowoczesnej.  Wystarczyłaby milcząca opozycja – i Kukiz`15, by istnieć, musiałby natychmiast znaleźć jakiegoś krajowego wroga.  
Oczywiście do grupy „onych”, czyli złych, należą również Niemcy, Żydzi  i uchodźcy, są jednak na tyle daleko, że samo powoływanie się na nich nie wystarczyłoby do utrzymania tożsamości grupy.

Co ważne – reaktywność przekazu posłów Kukiz`15 nie przeszkadza odbiorcom. Wręcz przeciwnie, liczba lajków i serduszek pod postami pokazuje, że uderzanie
w  „onych” spełnia oczekiwania tego elektoratu.  Oto pierwszy z brzegu, tym razem sierpniowy przykład: post posła Andruszkiewicza rozpoczynający się od słów: „Islamistyczna dzicz znów morduje Europejczyków w ich własnych miastach…”  ma
w chwili, gdy to piszę, 11 tys. reakcji i prawie 4,5 tys. udostępnień. Takim poziomem zaangażowania może pochwalić się w Polsce zaledwie dwóch – trzech najwyższych polityków w kraju.

andruszk_rimini

Paweł Kukiz ma tych reakcji mniej, choć też może je liczyć w tysiącach – jego język jest jednak delikatniejszy niż Andruszkiewicza. Kukiz o złodziejach i oszustach mówi tylko raz na jakiś czas, Andruszkiewicz – regularnie.

kukiz

 

PiS (na ogół) łagodniejszy od Kukiz`15

Porównanie wpisów social media polityków PiS i Kukiz`15 pokazuje, że język PiS-u jest łagodniejszy. Na Facebooku spora część fanpage`y polityków PiS to fanpage`e oficjalne – premiera, prezydenta, ministrów. Tam używany jest język urzędowy. Tylko nieliczni politycy partii rządzącej decydują się na wpisy odbiegające od urzędowej normy. Powszechnie znana jest budząca silne kontrowersje socialmediowa aktywność posłanki Krystyny Pawłowicz. Ale jednym z  liderów tego typu przekazu jest młody PiS-owski polityk – Patryk Jaki. Wiceminister sprawiedliwości  buduje swój przekaz na bardzo twardym podziale „my – oni”, podobnie jak Kukiz`15. „My” to – jak napisał w jednym z postów – „nowa młoda polska armia”, która jest bezkompromisowa
i sprawiedliwa,
bo odzyskuje, chroni i odbija. Ta wojenna retoryka uzasadniana jest jednoznacznym określeniem przeciwników. „Oni” to mafia, przestępcy, złodzieje, którzy rozkradli majątek i skręcili sobie miliony. Post nt. gwałtu w Rimini, w którym wiceminister stwierdził, że tacy przestępcy zasłużyli sobie na karę śmierci i tortury,
nie jest więc w jego przekazie czymś zaskakującym, raczej – następstwem dotychczas używanego języka.

jaki

Na mocno radykalne określenia pozwala sobie również Beata Mazurek, rzecznik Klubu Parlamentarnego PiS (czyli, z założenia, osoba określająca oficjalny przekaz klubu). „Onych” opisuje jako oszustów, którzy powinni siedzieć w kryminale; jako tych, którzy straszą Polaków i zrujnowali Polskę.

 

„Oni” to i Wałęsa, i opozycja, i komuchy

Język konstruuje nam świat. Dlatego analizowanie języka, jakiego używają politycy, jest tak istotne – według niego tworzymy obraz politycznej i społecznej rzeczywistości.
W Polsce podział „my – oni”, tak chętnie stosowany dziś w wypowiedziach polityków, ma dodatkową wagę. Otóż nie tak dawno temu „oni” to byli po prostu komuniści. „My” – to uciskane społeczeństwo. Gdy dziś politycy prawicy wskazują na złych „onych”, automatycznie uruchamiają skojarzenia z komunistami, czyli najgorszymi z najgorszych. W ten prosty sposób dzisiejsza opozycja zostaje skojarzona z komuną. Z tej perspektywy nie powinny więc dziwić okrzyki na manifestacjach „precz z komuną”, wznoszone wobec opozycyjnych polityków.

(A`propos: podział „my – oni” wykorzystuje również opozycja, jednak jej odbiorcy mają inne oczekiwania i z tego powodu język opozycji nie służy jej zwolennikom do opisywania świata, przez co jej przekaz nie jest tak skuteczny.)

Podprogowo politycy prawicy budują w swoich zwolennikach przekonanie, że „oni” – ci źli – to zarówno dzisiejsza opozycja, jak i komuniści, zarówno Niemcy, Żydzi, jak i Lech Wałęsa czy Donald Tusk. Ten zbiór rozszerza się zależnie od sytuacji i potrzeb, ale jednocześnie tworzy historyczną ciągłość. Buduje historyczną narrację, zrozumiałą przede wszystkim dla Polaków niezadowolonych ze swego życia, którzy dzięki tej narracji mogą nie tylko odnaleźć się we wspólnocie podobnie czujących, nie tylko odnaleźć winnych swego złego samopoczucia – ale jeszcze do tego odkryć sens swoich życiowych problemów (wynikający z polskiej martyrologii).  To narracja równie nieprawdziwa, co groźna, realnie rzecz biorąc nie ma faktycznych ani symbolicznych łączników między dzisiejszą opozycją a komunistami, tak samo jak nie ma związku między historycznymi tragediami Polaków a nieudanym życiem dzisiejszego wyborcy. A jednak narracja ta, trafiając w silne zapotrzebowanie określonej grupy, wciąż się rozrasta i pozwala rozwijać językowej agresji.

Parlamentarzyści Kukiz`15 są w budowaniu tej narracji skuteczni – ich zwolennicy bowiem, jak można sądzić patrząc na poziom poparcia partii w sondażach i poziom zaangażowania fanów w social media – chcą, oczekują i potrzebują takiego właśnie przekazu. Bo jeśli dzięki niemu wiedzą, że nie należą do „onych”, to znaczy,
że wreszcie należą do grupy „my”, która jest dobra i uczciwa, choć wcześniej  była uciskana przez złych. Grupa ta teraz właśnie „wstaje z kolan”, czyli wydobywa się spod ucisku „manipulatorów, cyników, cwaniaków, dzikusów, złodziei
i aferzystów”
.  I choć  sformułowanie o wstawaniu Polski z kolan dla innych grup odbiorców jest skrajną ironią, dla elektoratu prawicowego jest autentyczne, prawdziwe i dowartościowujące.

Trzeba jednak pamiętać, że skuteczność każdej narracji kończy się wtedy, gdy znikają jej odbiorcy. Nie wszyscy Polacy potrzebują wstawania z kolan, nie wszyscy oczekują od polityków dzielenia świata na dobrych i złych ani używania konfrontacyjnego, obraźliwego języka.  Dlatego gdybym miała odpowiedzieć
na pytanie, czy dobrą metodą dla opozycji na skuteczny przekaz jest budowanie równie twardego podziału „my – oni”, tyle że odwróconego wobec obrazu konstruowanego przez prawicę – odpowiedziałabym, że nie, że to fatalny pomysł.
Dlaczego?  O tym napiszę szerzej w następnym tekście.

Dla nas wszystkich najważniejsze jest jednak pytanie o konsekwencje, jakie przyniesie konstruowanie świata za pomocą tak konfrontacyjnego języka.  Co z nami jako społeczeństwem zrobi podział na „my – oni”, radykalizowany przez lata?

To, co dziś może zrobić każdy, to uczestniczyć w debacie publicznej ze  świadomością, że ten podział nie jest rzeczywistością, tylko narzędziem do realizacji interesów konkretnych grup politycznych. Nikt z nas nie musi temu narzędziu ulegać.

 

 

Nie wierz politycznym fanom na FB! Manipulacje w sieci cz. 2

Co trzecia reakcja na Facebooku pod postami najbardziej znanych polskich polityków to reakcja z konta fejkowego lub przejętego od właściciela. Jeszcze gorzej jest z najbardziej aktywnymi komentatorami fanpage`y polityków – połowa z nich… nie istnieje. To, co się dzieje na polskim politycznym Facebooku, jest klasyczną dezinformacją!

Kilka tygodni temu przeczytałam o wynikach analiz naukowców z Oxfordu dotyczących polskiego politycznego Twittera. Okazało się, że co trzeci polski tweet o prawicowym zabarwieniu to tweet płatnego trolla.  Mocne, prawda? Postanowiłam więc przyjrzeć się bliżej polskiemu politycznemu Facebookowi.  Po analizie prawie 1000 profili – z czego ponad 700 analizowałam szczegółowo, notując dane statystycznie – wiem jedno: wyniki są zatrważające. Reakcje pod postami największych polskich polityków mają więcej wspólnego z klasyczną, świadomą i planową dezinformacją niż z prawdziwymi nastrojami i opiniami Polaków. I dotyczy to zarówno fanpage`y polityków partii rządzącej, jak i opozycji.

 

Co i jak analizowałam:

Przeanalizowałam blisko 1000 profili użytkowników na Facebooku. Analizowałam fanów czworga polskich polityków: prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło, szefa PO Grzegorza Schetyny i szefa .N Ryszarda Petru. Na bazie raportów, dotyczących ich oficjalnych profili na FB, a wykonanych przez SoTrender, przeanalizowałam po kilkudziesięciu liderów aktywności (czyli najbardziej aktywnych fanów) na profilu każdego z tych polityków (ranking dotyczył lipca 2017 r.). Na fanpage`u każdego z ww. polityków przeanalizowałam również profile osób reagujących pod ich postami . Wybierałam posty, pod którymi znalazło się więcej niż 1000 reakcji, sprawdzałam konta 100 pierwszych reagujących osób, wyświetlanych przez FB. Do tego kontrolnie analizowałam dwa publiczne fanpage`e o innej tematyce niż polityczna, dokładnie na tych samych zasadach – dla porównania.

Sprawdzałam aktywność i zawartość profili.  Oczywiście brałam pod uwagę to, że część profili jest dostępna tylko dla znajomych (dla mnie więc będzie niewidoczna), że każdy użytkownik FB może mieć własne sposoby prowadzenia profilu, aktywności na nim itp. Jednak pewne elementy są typowe dla większość polskich użytkowników.  Wciąż większość z nas nie blokuje swoich profili i są one ogólnie dostępne, a jeśli nie, FB wyświetla formułę, ze jeśli chcemy zobaczyć więcej, trzeba dołączyć do znajomych danej osoby. Jeśli mamy prawdziwych i aktywnych znajomych, najczęściej (statystycznie rzecz biorąc) reagują oni na nasze zdjęcia profilowe i w ogóle na te, na których nas widać, lubią również przysłowiowe kotki, pieski i małe dzieci, oraz składają nam życzenia urodzinowe. To standard. Użytkownicy FB na swoich profilach często używają funkcji oznaczania siebie i znajomych na zdjęciach, określają swoją lokalizację, a wstawiając zdjęcie lub link piszą kilka słów od siebie lub choćby wstawiają emotikony.

Szukałam profili różniących się od tych typowych. Jeśli przynajmniej jeden z wyżej wymienionych elementów pojawiał się na profilu, uznawałam ów profil za „typowy”.

 

Jak wyglądały konta osób aktywnych na fanpage`ach polityków:

Natychmiast okazało się, że osoby aktywne na fanpage`ach polityków to w dużej mierze użytkownicy… nietypowi. Wśród reagujących na posty polityczne co trzecia reakcja pochodziła z konta nietypowego. W rankingu najbardziej aktywnych użytkowników było jeszcze gorzej – reakcje z kont „nietypowych” wynosiły średnio 50 proc.! Przy czym różnice między politykami nie były znaczące – podobną liczbę „nietypowych” fanów miał i np. Grzegorz Schetyna, i prezydent Andrzej Duda. W analizowanym okresie trochę więcej miała ich premier Szydło, odrobinę mniej – Ryszard Petru. 50 proc. to średnia wyliczona z fanpage`y tych czworga polityków.

Na sprawdzanych w tym samym czasie fanpage`ach niepolitycznych reakcje z kont nietypowych to ok. 10-12 proc. Różnica jest więc znacząca.

 

Jak wyglądają „nietypowe” konta na FB?

Najczęściej są to profile, które – choć otwarte – mają tylko zdjęcia profilowe – i na tym kończy się aktywność użytkownika. W sekcji informacyjnej o użytkowniku nie ma nic albo prawie nic, nie ma też żadnych innych postów poza zdjęciami profilowymi i tymi w tle. Co ciekawe, nie ma też lajków pod zdjęciami profilowymi – albo jest ich zaledwie kilka. Liczba znajomych bywa różna – od kilku do kilkuset. Zdjęcia profilowe to albo fotografie, na których nie ma ludzi (np. jakiś krajobraz), albo skany fotografii rodzinnych lub legitymacyjnych sprzed lat – zupełnie jakby ktoś utworzył album z rodzinnymi zdjęciami, wyjął jedno i zeskanował. Typowa jest natomiast przynależność takiego użytkownika do wielu różnych grup na FB. Bywają też konta zupełnie puste, na których nie ma nawet zdjęć profilowych.

Jeszcze inna opcja to konto działające aktywnie, zupełnie typowe, ale tylko do jakiegoś czasu. Potem jest duża przerwa (np. od 2014 lub 2015 roku) aż do dziś. To są prawdopodobnie konta prawdziwe, ale nieużywane, za to przejęte przez kogoś (metod przejęcia konta jest kilka, bez problemu można je znaleźć wpisując odpowiednią frazę w Google) i używane w konkretnym celu.  Zdarzają się też konta nieużywane od dłuższego czasu, ale nagle, po długiej przerwie,  pojawiają się na nim nowe linki – wyłącznie polityczne.  Pod udostępnionymi  linkami nie ma jednak ani lajków, ani komentarzy – albo pojedyncze. Widać, że konto służy wyłącznie rozpowszechnianiu określonych treści – rozpowszechnianiu statystycznemu, bo na koncie reakcji brak.

Zdarzają się też konta kompletnie niespójne (np. emerytka, która udostępnia tylko linki do gierek online), konta ze zdjęciami profilowymi wziętymi z darmowych banków zdjęć lub ze zdjęciami gwiazd (znalazłam m.in. Michała Szpaka i Bogusława Lindę oraz piękną blondynkę, w innych miejscach w sieci obrazującą makijaże ślubne dla blondynek).

Przypominam, że nie mówimy o przypadkowych profilach, założonych na FB i porzuconych, tylko o tych, których właściciele wykazują wysoką aktywność na profilach największych polskich polityków podczas ostatniego miesiąca! Najbardziej aktywny w lipcu komentator postów prezydenta Andrzeja Dudy nie istnieje w sieci nigdzie poza Facebookiem. Najbardziej aktywny komentator postów Grzegorza Schetyny posługuje się zdjęciem rodziny z przełomu XIX i XX wieku oraz początku XX wieku, ma sześciu (sic!) znajomych i także nie istnieje w sieci nigdzie poza FB.

Przy czym rankingi najbardziej aktywnych fanów polityków zmieniają się dosłownie co kilka dni. I nie chodzi o to, że dotychczasowy czołowy komentator  spadł na np. 4. czy 5. miejsce. Oni po prostu z tych rankingów znikają. Ranking fanów oglądany tydzień po tygodniu praktycznie nie zawiera tych samych nazwisk. Zmiana jest prawie 100-procentowa!

 

Oto przykładowe screeny z takich „nietypowych” kont (zamazania nazwisk i zdjęć znajomych – moje):

schetyna_fanzrankingu_nowego

Powyżej screen z konta jednego z najaktywniejszych fanów Grzegorza Schetyny. To całość jego konta. Jak widać – ten użytkownik ma 1 znajomego, a ostatni publiczny post zamieścił w 2011 r. – uczył się wówczas w Londynie.

duda_fanz rankingu_nowego2

A to screen z konta jednej z najaktywniejszych fanek prezydenta Andrzeja Dudy. Znajomych – brak.

 

Wnioski:

Trzeba jasno powiedzieć, że znacząca część aktywności na fanpage`ach polskich polityków pochodzi z kont fejkowych lub przejętych od ich dotychczasowych użytkowników. Ich liczba jest tak duża, że wpływają one bezpośrednio na odbiór działań danego polityka. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że – jak wynika z najnowszego badania Edelman Trust Barometer – Polacy ufają temu, co przeczytają w sieci (a nie np. mediom tradycyjnym) – siła wpływu społecznego fejkowych kont na FB jest rzeczywiście znacząca, co daje możliwość bezpośredniego oddziaływania na nastroje społeczne w Polsce.

Skąd się biorą fejkowe konta? Cóż, to zwykły biznes, prowadzony w Polsce masowo. W sieci można bez problemu znaleźć ogłoszenia o sprzedaży kont ( patrz niżej), można też znaleźć szczegółowe opisy, jak założyć fejkowe konto na FB, by wyglądało na prawdziwe.

To biznes – nieetyczny i nielegalny, ale istniejący. Wiadomo, kto próbuje na nim zarabiać – wszyscy, którzy widza w tym dla siebie szansę na łatwe pieniądze. Pytanie kluczowe dotyczy jednak tego, kto za takie konta płaci?

Przestrzegam przed najprostszym wnioskiem – że oto polscy politycy kupują sobie po prostu aktywność na FB z nielegalnych, choć powszechnie dostępnych farm lajków, żeby poprawić sobie statystyki – stąd takie wyniki analizy. Być może kupują, tego nie sposób ani potwierdzić, ani wykluczyć na tym etapie analiz. Taki wniosek nie wyjaśnia jednak podstawowej kwestii – otóż większość z nietypowych fanów aktywnych na fanpage`ach polityków to użytkownicy bardzo krytyczni wobec nich. Czasem są to zwykłe trolle, komentujące wulgarnie i po chamsku. Wielu jednak komentuje w sposób nietypowy dla trolli, wdaje się w dyskusje, reaguje na posty natychmiast po ich wrzuceniu – i często są to reakcje negatywne.

Można by też wysnuć inny wniosek: skoro nie chodzi farmy lajków, to jest to właśnie trollowanie, tyle że trollowanie jakby na wyższym poziomie, nie polegające na słownym „waleniu się po mordach”, a budowaniu negatywnego obrazu przeciwnika. I że to też  dzieje się na zlecenie polityków, tyle że zlecają nie kupowanie lajków dla siebie, lecz trollowanie przeciwników.

Gdyby tak było, musielibyśmy przyjąć do wiadomości, że każda ze stron politycznego sporu w Polsce wydaje grube pieniądze nie na budowanie swojego wizerunku, lecz na niszczenie wizerunku przeciwnika. A chodzi naprawdę grube pieniądze, bo ten poziom trollingu – systematycznego, ciągłego, zmasowanego, rozległego i wymagającego wysiłku intelektualnego musiałby kosztować setki tysięcy złotych. Rocznie – nawet miliony. Czy polskich polityków byłoby na to stać? Zwłaszcza że każdy z nich musiałby wydawać mniej więcej podobną kwotę, by osiągnąć opisywany efekt.  Mało prawdopodobne.

Im więcej kont analizowałam, tym częściej zastanawiałam się, czy jest płatny zleceniodawca  takich działań, a jeśli tak – kto nim jest?

Powtórzę jeszcze raz – fejkowe i przejęte konta są aktywne na fanpage`ach polskich polityków ze wszystkich stron sceny politycznej, na mniej więcej tym samym poziomie statystycznym.

Czy komuś zależy na zniszczeniu wizerunku wszystkich czołowych polskich polityków?

Czy komuś zależy na prowadzeniu systematycznej, długookresowej dezinformacji w polskim społeczeństwie, która perfekcyjnie destabilizuje układ polityczny w Polsce?

Oczywiście nie znam odpowiedzi. I nie pojawi się ona dzięki analizie kont na FB. Ale może warto pytać o to coraz głośniej?

Zrób sobie sondaż! Jak nami manipulują w sieci

Ok, przyznaję się – jestem naiwna. Cóż, każdy ma jakieś wady. 😉 Jestem naiwna, bo wciąż wierzę, że prawda ma znaczenie. Pocieszam się, że może przynajmniej jest to ten pozytywny rodzaj naiwności, który pozwala mi wierzyć (a nawet tak działać), że uczciwość jest lepszym rozwiązaniem niż kłamstwo, a manipulacja ludźmi zasługuje wyłącznie na pogardę. Dlatego wkurza mnie, jak łatwo dajemy sobą manipulować w sieci – nie ze złej woli, z braku zastanowienia czy z naiwności właśnie. Często po prostu nie mamy możliwości, by się temu przeciwstawić, bo nie wiemy, że zostaliśmy zmanipulowani. Aby to choć trochę zmienić,  postanowiłam na blogu raz na jakiś czas ujawniać sieciowe manipulacje i – jeśli to możliwe – pokazywać sposoby ich wykrywania.

Dziś o sondażach opinii publicznej. Sondaże są potrzebne nie tylko politykom. Wszyscy mniej lub bardziej świadomie kierujemy się ich wynikami. Gdyby 90 proc. Polaków popierało przyjęcie uchodźców – to ludzie temu przeciwni zaczęliby się zastanawiać, że może nie mają racji, skoro większość jest za. Kiedy przed wyborami partia X ma dwa razy wyższe poparcie niż partia Y – to wiadomo, że lepiej zagłosować na X, bo nikt nie lubi identyfikować się z przegranymi, to psychologicznie dowiedzione.  Sondaże mają silny wpływ społeczny, są więc wymarzoną przestrzenią manipulacji.

Już chyba wszyscy wiemy, że tzw. sondy internetowe, pojawiające się na różnych portalach, nie są wiarygodne nawet w minimalnym stopniu, ponieważ nie biorą w nich udziału reprezentanci różnych grup społecznych, a po prostu zainteresowani użytkownicy danego portalu (czasem biorą udział w sondzie wielokrotnie, jeśli taka opcja nie została zablokowana). Sondy chętnie są też trollowane przez armie trollów działających na konkretne zlecenie – jeśli wynik ma być pozytywny dla danej opcji (politycznej czy biznesowej), wystarczy wysłać link do trolli, a te klikną tyle razy, aż wynik zrobi się odpowiedni. Jeśli kierujemy się wynikiem takiej sondy podczas podejmowania jakiejkolwiek decyzji – powinniśmy mieć świadomość, że zostaliśmy zmanipulowani.

Znacznie większy wpływ na nasze otoczenie ma jednak manipulacja dużymi badaniami opinii publicznych. Badania robione w sposób wiarygodny, reprezentatywne, prezentujące prawdziwy rozkład głosów dla zadanego pytania – są bardzo ważne, ale i bardzo drogie. Koszty sięgają kilkudziesięciu albo kilkuset tysięcy złotych. Zlecający badania – media, partie, korporacje, firmy – szukają więc oszczędności. W sumie nic dziwnego. A skoro jest popyt, będzie też i podaż.

Na polskim rynku jakiś czas temu pojawił się internetowy panel badawczy – nazwijmy go panelem R. Działa w prosty sposób: rejestrujesz się i wypełniasz ankiety na rozmaite tematy. Oczywiście wcześniej określasz płeć, wiek, zainteresowania, miejsce zamieszkania i inne dane demograficzne. Ankiety R. trafiają do określonych osób, dobranych pod względem próby ważnej dla konkretnego badania. Na razie wszystko wygląda pięknie. A jednak wyniki badań z R. często różnią się od wyników innych sondaży. Dlaczego?

Otóż panel R. uczestnikom za wypełnianie ankiet oferuje nagrody.  Za każdą ankietę dostajesz punkty, potem możesz je wymienić na np. zegarek, suszarkę, książkę, komplet sztućców. Przesyłki z nagrodami – jak zapewnia R. – dostarczane są prosto do domu. Już logując się do R. pierwsze pytanie, na które odpowiada uczestnik, to pytanie o rodzaj nagród, które się preferuje. Potem mowa jest także o sklepie R., w którym można wybierać upominki. Ale fajnie!

Ok, to w czym problem? W tym, że uczestnicy ankiet wybierani są nie spośród wszystkich Polaków, a spośród zamkniętego grona osób, które z własnej woli postanowiły uczestniczyć w ankietach. To zbiór zamknięty i wcale niekoniecznie światopoglądowo, wiekowo czy społecznie reprezentatywny. Choć panel R. twierdzi inaczej i zapewnia o wiarygodności swoich badań.

Zagrożeń jest sporo. Po pierwsze – w badaniach mogą brać udział osoby, które nie znają i nie rozumieją przedmiotu badania, a więc stawianych pytań, ale chcą dostać nagrodę, więc wypełniają kolejne ankiety, klikając na chybił trafił. Po drugie – użytkownicy mogą przy logowaniu podać fałszywe dane na swój temat. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że panel R. jest dostępny już dla 15-latków, z łatwością wyobrażam sobie 13- i 14-latków, którzy logują się do panelu podając nieprawdziwe dane (choćby wiekowe) – a ich odpowiedzi zliczane są jako właściwe dla grupy, którą wpisali.  Wszystko dzieje się internetowo –  nie ma jak zweryfikować prawdziwości podanych danych.

Po trzecie – skoro rozmaite środowiska stać na utrzymywanie płatnych trolli, nic nie stoi na przeszkodzie, by te trolle zarejestrować w panelu R., prawda? Troll to najczęściej zwykły człowiek, który zdecydował się w ten sposób zarabiać – wrzuca posty określonej treści do sieci i dostaje za to pieniądze. Ten sam człowiek jest więc również wiarygodny dla panelu R. i może stać się jego uczestnikiem. I jeszcze dostanie za to nagrodę!

Czy jest tylko jeden taki panel, w Polsce? Nie. Tego typu metodami posługują się rozmaite portale badawcze, choć R. ma akurat dość mocno rozbudowaną część sklepową. 😉

Teraz połączmy to w całość. Jest jasne, że przy tego typu systemie zbierania danych nie można mówić o żadnej wiarygodności – choć panel R. chętnie się na wiarygodność swoich badań powołuje i nie wspomina o zagrożeniach związanych z realizowaną przez siebie metodą badawczą.  Prawdziwy jest za to fakt, że badania są dużo tańsze niż tradycyjne (wykonywane metodą face to face lub telefoniczną, na podstawie reprezentatywnej – nie tylko ilościowo – próby).

Gdyby badania prowadzone w ten sposób były niszą wśród cytowanych sondaży, nie byłyby problemem. Niestety, jest ich coraz więcej z powodu ceny  – z takich badań korzystają ministerstwa, i partie, i firmy, i wiele instytucji publicznych. Na podstawie takich badań podejmowane są ważne decyzje w Polsce. Takie właśnie badania cytowane są przez największe media i wpływowych polityków.

Jaką szansę mamy my, zwykli zjadacze chleba, by nie uwierzyć w to, że większość młodych popiera właśnie tę partię, a większość średniego pokolenia jest za taką reformą, skoro przebadano aż 1000 osób na panelu internetowym i właśnie słyszymy, co wynika z ich odpowiedzi?

Żadnej.

Jedyne rozwiązanie, to bardzo dokładnie sprawdzać, kto zrobił badanie i jaką metodą – taka informacja musi być podana przy cytowanych sondażach. A potem sprawdźcie, czy można mu ufać. Jeśli nie można – wyrzućcie te wyniki z głowy, z sieci, ze swoich profili w social media. Tak aby nie miały wpływu ani na Was, ani na Waszych znajomych.

Ps. Wybaczcie, że nie podaję nazwy panelu. Choć on naprawdę istnieje. I działa. I nie jest jedyny…