PiS: dziesięć grzechów głównych

PiS nie jest zjawiskiem wyjątkowym w polityce. Partię prezesa Kaczyńskiego już dziś osłabiają wysokie sondaże, rozbudowany aparat państwa i popełniane grzechy. Patrząc na PiS marketingowo, widać najedzone, aroganckie ugrupowanie, które nie potrafi wytyczyć nowej ścieżki narracji wierząc, że obecna wystarczy mu jeszcze na długie lata.  Ciekawe, czy się obudzi.

Dyskutujemy ostatnio w Polsce o tym, co robi źle opozycja – nie programowo, lecz marketingowo; sprawdzamy, gdzie błądzi przy budowaniu narracji, wizerunku i strategii politycznej. Ważnym głosem w tej dyskusji jest niedawny wywiad Jakuba Bierzyńskiego dla „Gazety Wyborczej”. Bierzyński, specjalista od marketingu politycznego, rozłożył na części działania polskiej opozycji i wskazał jej błędy.

Chylę czoła, panie Jakubie, przed Pana wiedzą, podpisuję się pod wieloma Pana wnioskami – pozwolę sobie jednak odwrócić wektor tej narracji. Zostawmy na chwilę opozycję i przyjrzyjmy się PiS-owi. Marketingowo oczywiście. PiS i Jarosław Kaczyński nie są przecież zjawiskiem wyjątkowym. To nie mistrzowie marketingu i wpływu społecznego – tylko partia polityczna, kierowana co prawda przez skutecznego polityka, ale popełniająca coraz więcej błędów i podlegająca mechanizmom typowym dla partii władzy.

 

CZYM GRZESZY DZIŚ PIS?

GRZECH PIERWSZY: PRZYSYPIANIE

 PiS śpi – przekazowo. Buduje przekazy, ale stale wykorzystuje do tego te same narzędzia i te same narracje. One owszem, jeszcze działają, ale za chwilę przestaną. Przekaz trzeba odświeżać: wprowadzać nowe obrazy, budować nowe skojarzenia. Tymczasem PiS śpi. Usypiają go wysokie sondaże oraz wielki aparat państwowy, który zresztą podobnie działa na każdą partię będącą u władzy. Rządzącym najczęściej wydaje się, że przekaz oficjalny, głoszony przez rzeczników ministerstw, oświadczenia,  funkcyjnych partii, zamieszczany na fanpage`ach instytucji państwowych – że on wystarcza. Przecież każde ministerstwo, klub poselski, rzecznicy, media publiczne – wszyscy pracują przekazowo na PiS, więc więcej robić już naprawdę nie trzeba. Tymczasem oni owszem, pracują na rządzących, ale z tego powodu przekaz robi się coraz bardziej urzędowy, z trudem trafia do zwykłych ludzi. Widać to dobrze w spotach PiS, którym mimo prób nawiązania do codziennego życia Polaków – brakuje autentyczności. Są sztuczne, kiepsko zagrane. Nie budzą emocji.

PiS przesypia także zmiany w social media. Jakby nie zauważał, że pojawiają się nowe narzędzia budowania wpływów. Kiedy wszystkie inne ugrupowania pracują wykupując w agencjach boty, sprawdzają swoje możliwości podczas socialmediowych akcji, liczą wzmianki i analizują statystyki, PiS wciąż walczy za pomocą swojej (rozbudowanej, to fakt) sieci trolli – z tym że ostrza trolli jakby nieco się stępiły, a zaangażowanie spadło. Poza tym PiS nie jest już w social media jedyny, ma sporo konkurentów – zwycięstwo tu nie będzie wcale oczywiste.

Dodam od razu, że w Polsce w ogóle nie ma dziś ugrupowania politycznego, które by potrafiło strategicznie wykorzystywać social media i internet – ale to już temat na odrębny tekst.

 

GRZECH DRUGI:  AROGANCJA ELITY

Politycy PiS są coraz dalej od zwykłych ludzi – zajęci i zapracowani, wypełniają obowiązki wynikające z pełnionych funkcji, nie mają czasu na spotkania z wyborcami. Do posła – ministra nie sposób się dostać, można co najwyżej porozmawiać z jego asystentem. Niby PiS taki socjalny, a dla ludzi nie ma czasu! To typowa choroba każdej partii władzy – jej skutki narastają z czasem, po dwóch latach można ich jeszcze nie zauważać, po czterech z trudem się je wybacza, po sześciu – zaczynają dominować w ocenie rządzących polityków.

To zresztą bardzo ciekawe zjawisko – PiS definiując swoją polityczną mapę oznaczył na niej polskie elity  jako swego najgorszego wroga. Tymczasem dziś to działacze PiS – powoli, lecz nieubłaganie – stają się polską elitą. Bo mają prestiż i władzę. Bo są coraz bogatsi, pobierając wysokie wynagrodzenia na wysokich funkcjach. Idą w górę w hierarchii społecznej – i wielu z nich nie potrafi oprzeć się pokusie epatowania swoją pozycją. Doskonałym przykładem jest poseł PiS Dominik Tarczyński, słynący z wrzucania zdjęć na Twitterze czy Facebooku, na których pokazuje swoje luksusowe płaszcze, wakacje pełne przepychu czy … własne stopy podczas zasłużonego relaksu w jacuzzi. Inne przykłady – minister Zieliński z ochroniarzem, który niesie nad nim parasol; blokada przejść dla pieszych, gdy przechodzi przez nie minister Macierewicz; wreszcie prezes Kaczyński – niedostępny, bo otoczony przez grono ochroniarzy. To obrazy – symbole, które mówią Polakom: oni są niedostępni, lepsi od nas, my jesteśmy niżej. To oni są elitą!

Narracja PiS-u o złych elitach za chwilę odwróci się więc przeciwko PiS-owi – wystarczy tylko, że suweren pozwoli sobie zobaczyć i zrozumieć te obrazy.

 

GRZECH TRZECI: SAMOUSPRAWIEDLIWIANIE

Czemu te obrazy dziś nie zmniejszają PiS-owi poparcia, a tak duże grono Polaków wciąż spija każde słowo z ust prezesa? Po pierwsze – i trzeba to przyjąć do wiadomości, mówił o tym jasno Jakub Bierzyński – części Polaków żyje się za PiS-u lepiej.  Po prostu. 500 zł na dziecko co miesiąc trafia na konto, a wcześniejsze emerytury cieszą – zwłaszcza że nie odczuwamy dziś jeszcze negatywnych skutków decyzji emerytalnej.

Ale po drugie – i może nawet ważniejsze – dwa lata temu PiS-owi uwierzyło wielu Polaków. Głosowali nie zawsze za PiS-em , często przeciwko PO, ale głosowali. Dziś wcale nie oślepli, widzą, co się dzieje ws. sądów, Trybunału Konstytucyjnego, służby zdrowia, praw kobiet i w wielu innych kwestiach.  Doświadczają więc klasycznego dysonansu poznawczego – stanu nieprzyjemnego napięcia psychicznego, który pojawia się, gdy dwie ważne przestrzenie poznawcze są ze sobą sprzeczne. Czyli: chcemy myśleć o sobie jako o rozsądnym i mądrym człowieku, tymczasem wiemy, że zrobiliśmy coś jednoznacznie głupiego, co nie pozwala nam dalej myśleć o sobie tak dobrze. To jest naprawdę nieprzyjemne uczucie, bolesne, bardzo niekomfortowe!  Doświadczając dysonansu wszyscy natychmiast włączamy mechanizmy, które pozwalają nam znów poczuć się lepiej. Jednym z nich jest przerzucanie odpowiedzialności za nasze zachowanie na innych (to nie my popełniliśmy błąd, tylko oni; znamy to wszyscy: „Przez osiem lat Platforma Obywatelska…”).

Drugi sposób to udowadnianie sobie, że to, co zrobiliśmy, wcale głupie nie było, wręcz przeciwnie – bardzo sensowne! Jeśli kupiliśmy zbyt drogie buty, wyjaśniamy sobie i innym, że te buty są wyjątkowe, takich potrzebowaliśmy, są najlepsze na świecie, a w ogóle to my przecież na te buty zasługujemy. To samo dzieje się w przy podejmowaniu politycznych decyzji – jeśli dobrowolnie zagłosowaliśmy na jakiegoś polityka, chcemy, by okazał się on dobrym politykiem, bo to umożliwia nam dobre myślenie o sobie. Gdy działania polityka rodzą w nas dyskomfort, wybaczamy mu, usprawiedliwiamy go („zmęczony był”, „on tak naprawdę nie myśli”, „musiał coś zjeść, a że akurat były obrady Sejmu, to co miał zrobić” itp.) – żeby de facto usprawiedliwić siebie. I to właśnie dziś wielu Polaków robi w odniesieniu do PiS-u. Usprawiedliwiają go.  Nie zauważają konsekwencji błędnych decyzji, spadku pozycji międzynarodowej Polski. Bo gdyby zauważyli, musieliby sami przyznać się do błędu – a tego każdy z nas stara się za wszelką cenę uniknąć.

Tyle że taka metoda obniżania dysonansu poznawczego działa do czasu. Kiedy sytuacje wywołujące dysonans osiągają masę krytyczną, trzeba włączyć inne metody redukowania nieprzyjemnego napięcia – a w końcu już najprościej jest usunąć to, co wywołuje napięcie. A że napięcie wywołują rządzący…

 

GRZECH CZWARTY: ŚMIESZNOŚĆ

Do dysonansu dochodzi… wstyd. Od dawna twierdzę, że w Polsce nic tak nie niszczy polityków jak doświadczenie wyborcy, że musi się za jakiegoś polityka wstydzić. A kiedy się wstydzi? Kiedy wszyscy się z tego polityka śmieją. Moim zdaniem m.in. z tego powodu wybory przegrał Bronisław Komorowski. Przez wiele miesięcy prowadzono wobec niego kampanię prześmiewczą. Wyśmiewano jego sposób bycia, wygląd, język, zachowanie podczas wizyt zagranicznych i spotkań w Polsce. Każdy pretekst (nieważne, czy prawdziwy) był dobry, by go wyśmiać. A kto by chciał głosować na człowieka, z którego wszyscy się śmieją?

Popatrzmy, co się dzieje z PiS-em. Widać to doskonale w mediach społecznościowych. Z rządu,  z Sejmu, z PiS-u dziś wyśmiewają się nie tylko zdeklarowani wyborcy opozycji, ale też całe grono niezaangażowanych politycznie. To ma ogromne znaczenie – i będzie miało jeszcze większe. Jeśli środowiskom antyPiSowskim uda się utrzymać ten trend, może być on powodem klęski partii rządzącej. Wyśmiewanie to zjawisko, z którym z poziomu politycznego bardzo trudno walczyć.

 

GRZECH PIĄTY: PROPAGANDA

Słabym punktem PiS-u jest także Telewizja Polska, a dokładniej –  uprawiana przez nią propaganda. Doświadczyliśmy tego typu propagandy zbyt dużo, by tak po prostu wierzyć telewizji, która ciągle wychwala rząd i krytykuje opozycję. Kiedy Jakub Bierzyński w wywiadzie z „Gazetą Wyborczą” przypomina opozycji, że totalna krytyka PiS uprawiana bez przerwy traci znaczenie, bo ludzie się do niej przyzwyczajają – odpowiadam, że identycznie jest z ciągłą krytyką totalnej opozycji oraz wychwalaniem pod niebiosa rządu – a właśnie taki przekaz powtarzany jest codziennie np. w „Wiadomościach”. Być może jakaś część elektoratu PiS wierzy w takie informacje, ale znacząca część Polaków pęka ze śmiechu z pasków TVP Info i „Wiadomości” – właśnie dlatego na Facebooku powstają fanpage`e prezentujące co zabawniejsze paski informacyjne. te same paski wykorzystywane są przez kabareciarzy i satyryków. Propaganda w publicznej telewizji jest nachalna i łopatologiczna – jakby redaktorzy TVP nie wierzyli w umiejętność myślenia swoich odbiorców. Co ważne: ona jest nie tylko śmieszna, jest także poniżająca dla widzów. A nikt nie lubi być poniżany.

 

GRZECH SZÓSTY: DOPUSZCZENIE EKSTREMÓW DO GŁOSU

Kolejny strategiczny błąd PiS to dopuszczenie do głosu najbardziej ekstremalnych środowisk prawicowych. Owszem, to właśnie te środowiska pomogły PiS-owi przejąć władzę w Polsce, ale dziś są kulą u nogi. Jak to z ekstremami bywa – są one nisko kontrolowalne, żyją własnym życiem i własnymi interesami. Z ich działań PiS musi się tłumaczyć – i w kraju, i za granicą. Ostatnie przypadki związane z Marszem Niepodległości oraz z powieszeniem zdjęć eurodeputowanych na szubienicach doskonale to pokazują. Dodatkowo środowiska te rozbudowują swoją aktywność korzystając z PiS-owskiej narracji, z której rządzący nie mogą się wycofać. Trudno jest wytłumaczyć, że mimo iż politycy PiS mówią o eurodeputowanych PO per „zdrajcy narodu”, to jednak nie zgadzają się z tym, by ich wieszać na szubienicach. PiS w swojej narracji balansuje między tezami koniecznymi dla podtrzymania emocji w swoim elektoracie  – a zachowaniami ekstremalnymi, które są jawnym przekroczeniem granicy tolerowanej w polityce. Za tą granicą jest już tylko osamotnienie, złe kontakty z krajami sąsiednimi, permanentna krytyka w zagranicznych mediach oraz ataki krajowych publicystów nawet z bliskich rządowi mediów, których nie da się zneutralizować wywiadami w Telewizji Polskiej.

 

GRZECH SIÓDMY:  LEKCEWAŻENIE POTRZEBY WOLNOŚCI

PiS w swojej narracji nie docenia również takich wartości jak wolność i niezależność. Tak jak Platforma rządząc przeceniła te wartości, lekceważąc zmniejszające się wśród Polaków poczucie bezpieczeństwa, tak samo PiS przecenia socjal, nie doceniając wolności. To o wolność walczyli nasi dziadowie (i babcie), nasi rodzice i my sami. Za nią Polacy umierali podczas wszystkich zrywów narodowowyzwoleńczych, dla niej walczyli z komunizmem. PiS definiuje ją dziś wyłącznie jako wolność Polski i narodu,  oraz przeciwstawia ją uzależnieniu państwa od Unii. Tymczasem dla wielu Polaków wolność to przede wszystkim wolność wyboru i swoboda życia. Nie bez powodu najmłodsze pokolenie wchodzących na rynek pracy domaga się głównie elastycznych godzin pracy i pracy online – bo to oznacza wolność.  Chcemy mieć wolny wybór w decydowaniu, jak spędzimy czas w niedzielę, o której godzinie kupimy alkohol, gdzie spędzimy wakacje, kiedy (i czy w ogóle) pójdziemy do kościoła, do jakiej szkoły będą chodzić nasze dzieci, na co wydamy pieniądze z 500+ oraz czy kobieta urodzi dziecko czy nie. Państwo generalnie jest tym lepsze, im rzadziej się wtrąca do naszego życia. Dawać – owszem, może, a nawet powinno. Ograniczać – w żadnym razie. Historia pokazuje, że kiedy Polacy na własnej skórze czują, że tracą wolność – reagują. To właśnie potrzeba wolności sprawia, że Polacy wychodzą dziś na ulice i protestują. Lekceważenie tej potrzeby zemści się na PiS tym szybciej, im mocniej będzie ograniczał indywidualną swobodę obywateli. A ostatnio czyni w tym zadziwiające postępy.

 

GRZECH ÓSMY: BRAK KADR

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden problem PiS-u, istotny podczas wyborów samorządowych.  Otóż PiS obsadzając swoimi ludźmi tak wiele stanowisk w instytucjach i spółkach państwowych pozbawił się kadr w regionach – kadr, których nigdy nie miał zbyt silnych. PiS jest partią – nomen omen – elitarną, aby do niej wejść, trzeba mieć rekomendacje od zdaje się dwóch członków, przejść okres próbny. To nie jest partia liczna ani silnie rozbudowana. Lokalnie ma więc mało kadr, a najbardziej rozpoznawalni politycy z regionów już pełnią rozmaite funkcje, dziś często bardzo lukratywne, i nie w głowie im walka o samorządy. Widać to tam, gdzie odbywają się wybory uzupełniające – PiS w nich bardzo często przegrywa.  W wyborach samorządowych częściej głosuje się na ludzi niż na partyjne szyldy, może poza wyborami do sejmików wojewódzkich – dlatego rozpoznawalni, silni środowiskowo kandydaci są tak istotni. Brak takich kandydatów sprawi, że wybory samorządowe wcale nie będą dla PiS-u łatwym sprawdzianem, tylko prawdziwą walką. Stąd zresztą nerwowe ruchy przy ordynacji wyborczej – by przynajmniej w ten sposób zapewnić sobie lepszy start.

 

GRZECH DZIEWIĄTY: WOJNA Z SUWERENEM

I ostatnia rzecz, na którą dziś chcę zwrócić uwagę: PiS popełnia strategiczny błąd, otwierając zbyt wiele frontów walki jednocześnie i zniechęcając do siebie zbyt wiele środowisk. Kiedy do złych elit PiS zaczyna zaliczać nie tylko polityków, nie tylko sędziów, ale też młodych lekarzy (którzy są klasą średnią, a nie elitą), wszystkich prawników oraz niezadowolonych nauczycieli, byłych funkcjonariuszy wszystkich służb (także tych po 1990 r.), kiedy uderza w protestujących, kiedy usiłuje uniemożliwić działanie ekologom, kiedy zniechęca do siebie wszystkich miłośników przyrody i przeciwników polowań, gdy ogranicza niezależność organizacji pozarządowych, kiedy ogranicza prawa kobiet – liczba „złych Polaków” rośnie w zastraszającym tempie. Ci wszyscy źli stają się oczywiście przeciwnikami PiS-u. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, jak zagłosują podczas wyborów. Ten błąd zemści się na PiS-e bardzo szybko – bo już podczas pierwszego głosowania. A z każdym kolejnym otwartym frontem przeciwników będzie przybywać.

 

GRZECH DZIESIĄTY: PYCHA

Kiedy wszystkie te błędy osiągną poziom krytyczny – będziemy obserwować spadek poparcia dla rządzących. Czy PiS może naprawić te błędy? Niektóre tak, ale wymagałoby to od niego wyjścia poza bieżące reagowanie oraz przyjrzenie się temu, jak wygląda realny świat –  nie ten zza szyb samochodów i zza ramion ochroniarzy. Pozostałe problemy to klasyczne mechanizmy społeczne, których żadne ugrupowanie nie jest w stanie zahamować. Można je spowolnić, można osłabić ich wpływ – ale wśród rządzących nie widać woli do takiego działania. PiS usypia marketingowo, przekonany o swojej potędze i mocy. A jak wiadomo – pycha zawsze kroczy przed upadkiem.
I to jest grzech fundamentalny PiS-u: pycha.

Setki nowych botów na polskim Twitterze – codziennie!

Tym razem na celowniku botów na polskim Twitterze znaleźli się najwyżsi polscy politycy związani z polityką zagraniczną. Liczba uśpionych botów rosła dosłownie z minuty na minutę w chwili, gdy pisałam ten tekst – 22 listopada 2017 r. wieczorem. Działo się to na kontach: Donalda Tuska (na jego polskim koncie, nie oficjalnym unijnym), prezydenta Andrzeja Dudy, Radosława Sikorskiego i (co zaskakujące) redaktora Tomasza Lisa. Te nazwiska powtarzały się wśród obserwowanych wszystkich nowo powstających kont. Do nich dołączono media – „Newsweek” oraz TVN 24 (i inne profile z TVN w nazwie). Część kont obserwowała jeszcze: premier Beatę Szydło, redaktora Konrada Piaseckiego i Ryszarda Petru.

Jak możecie zobaczyć na zestawieniach czasowych (w rogu po prawej na dole jest godzina) z konta Radosława Sikorskiego, liczba followersów rosła z częstotliwością ok. 15 kont na 20 minut. Z czego oczywiście część to konta aktywne, prawdziwe i powstałe niezależnie od botów – w tym przypadku są to 4 konta. Czyli 11 botów w ciągu 20 minut, czasem trochę więcej.

Tu są najnowsi obserwujący o godz. 20.37:

n_20.37

Tutaj kolejni o godz. 20.54:

n_20.54

A tutaj kolejni o godz. 20.58:

n_20.58

Ta pula botów jest inna niż opisana przeze mnie w poprzednim tygodniu. Choć mają cechy wspólne – zostały założone w listopadzie 2017 r., nie opublikowały żadnego tweeta, najczęściej nie mają żadnych polubień (lub pojedyncze), brak zdjęć profilowych, brak jakiegokolwiek opisu osoby. Inne jest natomiast sprofilowanie grupy osób, które te boty obserwują.  Nie followują tak wielu polskich polityków, pomijają zupełnie część liderów politycznych, ministrów, marszałków, nie followują również kandydatów na prezydenta Warszawy. Za to również obserwują sporo kont zagranicznych (często sportowych, ale też muzycznych, zdarzają się również pornograficzne), w tym także (i to kolejna różnica) kont polityków, głównie amerykańskich i ukraińskich. Politycy z tych dwóch państw powtarzali się najczęściej.  Niektóre boty obserwują też konta rosyjskie – ale nie jest to zjawisko częste.

Co ciekawe, w grupie botów opisywanej przeze mnie tydzień temu Radosław Sikorski był całkowicie pomijany – tamte boty w ogóle go nie obserwowały. W tej grupie natomiast jest stale obecny.

n3

n6

n7

Moim zdaniem ta grupa botów nastawiona jest głównie na działanie w przestrzeni polityki międzynarodowej. Czy ich obecny przyrost związany jest z jakimś bieżącym wydarzeniem, czy z przygotowaniem do jakichś przewidywanych wydarzeń, nie dowiemy się, dopóki nie zaczną działać.

Dla tych moich czytelników, którzy zastanawiają się, czy taka aktywność botów to wyjątkowy przypadek, czy też może taka liczba nowych kont obserwujących tych polityków to typowe zjawisko, porównam liczby followersów w ostatnich miesiącach, najpierw na profilu Donalda Tuska. W czerwcu miał ich 834 326. Potem w lipcu i sierpniu przyrost był bardzo duży – odpowiednio 29 tys. i 37 tys. Trzeba jednak pamiętać, że te miesiące były okresem o bardzo wysokiej aktywności politycznej w Polsce: lipiec to czas protestów obywatelskich ws. reformy sądów, a 3 sierpnia Donald Tusk był przesłuchiwany  w prokuraturze ws. katastrofy smoleńskiej. Lipiec to także w UE czas intensywnej dyskusji nt. Brexitu. To czynniki, które powodują zupełnie naturalny wzrost liczby follwersów. Nie mam niestety możliwości sprawdzenia, jak wyglądały konta, które wtedy zaczęły obserwować Tuska, trudno mi więc ocenić, czy wtedy także mieliśmy do czynienia z botami. We wrześniu przyrost obserwujących był mniejszy – wyniósł 8 tys. , a w październiku – 10 tys. Listopad wygląda więc na kolejną „górkę”, jeśli chodzi o obserwujących to konto – w ciągu 22 dni tego miesiąca liczba followersów wzrosła o 18 tys.

Sprawdźmy konto Radosława Sikorskiego. W czerwcu miał 948 925 followersów, przyrosty w kolejnych miesiącach wynosiły: 15 tys., 17 tys., 9 tys. we wrześniu i 5 tys. w październiku. W listopadzie na razie jest to 6 tys. , ale w dniu 22 listopada wieczorem liczba obserwujących rosła mu średnio o 55-60 kont w ciągu 2 godzin – gdyby takie tempo się utrzymywało, oznaczałoby to przyrost ok. 700 obserwujących dziennie, czyli  znacząco więcej niż średnia z ostatnich dwóch miesięcy.  Ponieważ przyrost obserwuję na bieżąco, trudno to na razie zestawić w statystykę miesięczną – trzeba poczekać do końca listopada.

Oczywiście, boty obserwujące polityków to nie nowość, są intensywnie obecne w polskiej przestrzeni politycznej social media co najmniej od roku (wcześniej na mniejsza skalę), także u tych polityków mogły pojawiać się więc wcześniej. W opisywanym przeze mnie zjawisku nie chodzi więc o sam fakt pojawienia się botów, a raczej o ich specyfikę, masowość i „uśpienie” – są to konta nieaktywne, a więc dopiero oczekujące na uruchomienie. Kluczowe pytania, na które nie znamy odpowiedzi, to pytania o to, do czego te boty mają zostać użyte – i kto je tworzy. Oraz: na czyje zlecenie.

Tak, nie poznamy dziś odpowiedzi na te pytania. Jestem jednak przekonana, że jedynie obserwowanie tych zjawisk daje nam możliwość wpływania na skutki ich działań. Im więcej użytkowników social media ma świadomość, że boty – czyli sztuczne konta tworzone przez specjalne oprogramowanie – funkcjonują w sieci, tym mniejszy jest wpływ działań podejmowanych przez boty.

Po poprzednim tekście wiele osób mnie pytało, w czym leży problem z botami, skoro boty nie głosują. Otóż boty, czyli sztuczne konta, samą swoją liczbą mogą wpływać na nasze zachowania. Algorytmy tak Facebooka, jak i Twittera, wysoko pozycjonują treści, które mają dużą liczbę reakcji. Tzn. że na swoim timeline` każdy zobaczy jako jedną z pierwszych wiadomość, która została bardzo dużo razy polubiona, podana dalej czy skomentowana. Proszę sobie wyobrazić fakenewsa, którego boty podają dalej (w krótkim czasie) 10 tys. razy.  Algorytm od razu uzna go za bardzo interesujący i udostępni dużej liczbie osób. Taki fakenews dzięki botom rozejdzie się znacznie szerzej niż bez botów – a po kilku godzinach praktycznie nie da się go zdementować, bo dementi (bez botów) dotrze do znacznie mniejszej liczby odbiorców.

Boty mogą też znakomicie hejtować inne konta. Mogą też budować sieciową popularność politykowi, który tak naprawdę ma tę popularność bardzo małą. I racja, boty nie głosują, ale duża liczba pochlebnych komentarzy, retweetów itp. sprawia, że wiele osób (tych prawdziwych) także zaczyna interesować się daną osobą oraz pozytywnie ją oceniać (wzorem wcześniejszych komentarzy). Podobnie jest z negatywnymi komentarzami i hejtem. Działa tu tzw. społeczny dowód słuszności – jak udowadniają psycholodzy społeczni, chętniej robimy to, co robią inni.

Boty można więc bardzo skutecznie wykorzystywać do prowadzenia wojny informacyjnej, dezinformacji, chaosu i destabilizacji oraz do budowania czyjejś popularności. Oczywiście, boty nie są jedynym narzędziem w takich działaniach – ale za to bardzo przydatnym.

 

 

 

Wojna dezinformacyjna na polskim Twitterze? Ona już trwa!

Wojna dezinformacyjna w polskiej polityce? To się już dzieje. Na polskim Twitterze. Przynajmniej 10 tys. uśpionych botów, które na Twitterze pojawiły się w ciągu zaledwie ostatnich 3 tygodni, czeka na rozkazy. Zaatakują na pewno podczas kampanii wyborczej. Kto zlecił zbudowanie tej cyfrowej armii?

Wyobraź sobie, że szykujesz się do wojny informacyjnej w jakimś kraju; wojny, której celem jest dezinformacja, chaos, a w perspektywie – destabilizacja sytuacji w danym państwie. Masz za sobą doświadczenia związane z działaniami w innych krajach, a jeśli nie, to korzystasz ze znanych wzorców:  kampanii dezinformacyjnej w USA podczas prezydenckiej kampanii wyborczej oraz kampanii ws. Brexitu.  Wiesz, że do dezinformacji trzeba wykorzystać social media, bo tam tego typu kampanie najlepiej się udają. Dezinformacja ma dotyczyć polityki przed i w trakcie zbliżającej się kampanii wyborczej.

Co robisz, by się do takiej wojny informacyjnej przygotować? Jakie działania podejmujesz?

Twoim celem jest wpływanie na nastroje społeczne przez przekazywanie nieprawdziwych informacji, podkręcanie emocji (aż do tych skrajnych) w najważniejszych przestrzeniach sporu politycznego i w kluczowych środowiskach zaangażowanych w ów spór, jak najszersze kolportowanie treści zgodnych z Twoim interesem, blokowanie treści niekorzystnych dla Ciebie.

Czego potrzebujesz do realizacji takich celów?

Przede wszystkim – żołnierzy. Cyfrowych żołnierzy, którzy będą mieli dostęp – przez social media, bo to najprostsze – do liderów opinii publicznej, liderów politycznych, głównych bohaterów kampanii wyborczej.  Prawdziwej armii, w dużej części dziś uśpionej, choć w każdej chwili gotowej do ataku (to piechota). Oraz grupy znakomicie wyszkolonych oficerów, którzy przez długie miesiące będą budować w cyfrowej przestrzeni politycznej swoją wiarygodność, wpływy, kontakty z najważniejszymi liderami opiniotwórczymi. Gdy wojna się już zacznie, oficerowie zaczną udostępniać dezinformacyjne treści, a  piechota nada im odpowiedni zasięg, w razie czego – zablokuje kogo trzeba, podkręci nastroje społeczne. I wojna będzie się toczyć.

 A teraz – największa niespodzianka: to się już dzieje! W Polsce, nie za granicą. W Polsce, dokładnie – na polskim Twitterze. Cała armia piechoty już tu jest. Obserwuje. Na razie przysypia, ale jest w każdej chwili gotowa do ataku. To regularna, całkiem nowa armia botów.

10 tysięcy nowych, nieaktywnych kont od 31 października do 18 listopada zaczęło obserwować konta dwóch głównych (stan na 19.11.2017) kandydatów na prezydenta Warszawy: Rafała Trzaskowskiego (PO) i Patryka Jakiego (PiS).  To nie efekt jednorazowego wzrostu zainteresowania tematem w chwili ogłoszenia kandydatury R. Trzaskowskiego 2 listopada – liczba followujących te konta uśpionych profili rośnie sukcesywnie, systematycznie, codziennie, nie wzbudzając tym samym niczyjego zainteresowania. Nie ma żadnego skoku, jest systematycznie rosnąca liczba obserwujących.

jaki_foll

trzaskowski_foll

Znaczna część tych kont obserwuje jednocześnie i Rafała Trzaskowskiego, i Patryka Jakiego. Co więcej, wszystkie one zostały założone w listopadzie 2017 r., nie opublikowały żadnego tweeta (nieliczne opublikowały 1 lub 2 tweety), obserwują od 40 do stu kilkudziesięciu innych kont, nie mają zdjęć profilowych.

Tutaj screeny z informacjami dotyczącymi drobnej części kont obserwujących konto Patryka Jakiego:

A tu screeny z informacjami o kontach obserwujących Rafała Trzaskowskiego:

To z całą pewnością boty – zautomatyzowane konta, zaprogramowane tak, by umieszczały specjalnie sprofilowane treści, udostępniały wskazane tweety itp. Te na razie nie działają. Czekają na wytyczne osób, które je programują. A programiści – na wytyczne tych, którzy prowadzą tę wojnę.  Dziś nie ma możliwości, by bez pomocy samego Twittera stwierdzić, kto to jest czy choćby gdzie założono owe konta. Zleceniodawcy pozostają nieznani.

Przyglądając się botom widać kolejne cechy charakterystyczne, które muszą budzić poważne wątpliwości.  Konta te obserwują od kilkunastu do kilkudziesięciu kont polskich Twitterowiczów – to konta tych, którzy w raportach wpływu polskiego Twittera zajmują najwyższe miejsca. Kiedy przeglądam, kogo followują boty, czuję się, jakbym przeglądała raport polskiego Twittera choćby firmy SoTrender: jest polskie konto papieża Franciszka, jest Robert Lewandowski, a potem Donald Tusk, Kancelaria Premiera, prezydent Andrzej Duda, do tego cała czołówka liderów politycznych – Grzegorz Schetyna, Ryszard Petru, Adrian Zandberg, Janusz Korwin-Mikke, inni wpływowi politycy:  Robert Biedroń, Roman Giertych, Marek Kuchciński; do tego bardzo znani dziennikarze i liderzy opinii: Zbigniew Hołdys, Jarosław Kurski, Jacek Kurski, Krzysztof Stanowski, Kamila Biedrzycka, Katarzyna Kolenda-Zaleska. Te nazwiska powtarzają się na większości z analizowanych przez mnie kont.  Co ważne – to przedstawiciele wszystkich stron polskiej sceny politycznej, dziennikarze z bardzo różnych mediów, liderzy opinii o przeciwstawnych poglądach.  To istotne, bo gdy jakieś polskie ugrupowanie zleca wsparcie swojej działalności przez boty, obserwują one wyłącznie osoby związane z opcją polityczną zleceniodawcy, a nie pełen przekrój polskiej polityki – sprawdzałam to wielokrotnie, analizując działania polskich partii na TT. W przypadku 10 tys. nowych kont-botów jest inaczej.

Pokażę to na przykładzie jednego z takich kont – @Waclaw5509

waclaw1

waclaw2

waclaw3

waclaw4

 

Poza kontami czołówki wpływu na polskim TT znajdziemy tam jeszcze kilka kont znanych osób związanych ze sportem (Zbigniewa Bońka czy Krychowiaka) oraz liczne profile zagraniczne. Najczęściej anglojęzyczne, choć pochodzące z różnych państw – od USA po Hiszpanię. Można znaleźć konta rosyjskojęzyczne, ale jest ich bardzo mało, to pojedyncze przypadki.

Obserwowane przez boty konta zagraniczne to najczęściej konta związane ze sportem lub z rynkiem muzycznym, często z bardzo wysokimi liczbami followersów. Boty nie followują żadnych zagranicznych polityków – wyłącznie polskich.

Kiedy sprawdzam, o ile i komu wzrosła liczba fanów od 31 października do 18 listopada, liczba ok. 10 tys. powtarza się zarówno u  Patryka Jakiego i Rafała Trzaskowskiego, jak u Tomasza Lisa czy Grzegorza Schetyny. Trochę wyższa jest u Donalda Tuska (15 tys.), prezydenta Andrzeja Dudy (13 tys.) i papieża Franciszka (12 tys.).

To tłumaczy, czemu z analiz obserwujących konta Trzaskowskiego czy Jakiego wynika, że bardzo dużo jest wśród nich kont nieaktywnych – to właśnie m.in. nieaktywne boty podnoszą ów wskaźnik.

aplikacje_TT_Jaki

 

aplikacje_TT_trzaskowski

Analizy ich profili wykazują, że obaj politycy mają dziś ok. 9 proc. (lub wg analizy innej aplikacji – 12-16 proc.)  rzeczywiście aktywnych użytkowników wśród tych, którzy ich obserwują.  To i tak tysiące ludzi – ale jednak stanowią oni mniejszość.

 

Wróćmy do początku tekstu.  Mamy więc 10 tys. cyfrowych żołnierzy, obserwujących na Twitterze liderów opinii publicznej w Polsce. Uśpionych, ale w każdej chwili gotowych do użycia. To zdyscyplinowana i nie potrzebująca jedzenia armia, o której wiemy już, że istnieje, ale nie wiemy, kiedy zaatakuje. Prawdopodobnie podczas samorządowej kampanii wyborczej – dlatego konta Rafała Trzaskowskiego i Patryka Jakiego są przez boty obserwowane.

Do prawdziwej wojny informacyjnej brakuje nam oficerów, którzy wyznaczać będą kierunki działania. Tzn. pewnie i oni już tu są, dla celów wojennych powinni działać już od dłuższego czasu – tylko nie zdołaliśmy ich jeszcze rozpoznać.  Jeśli weźmiemy pod uwagę doniesienia z innych państw, jeśli zdamy sobie sprawę, że coraz więcej „agencji informacyjnych” świadczy usługę dezinformacji w sieci, nie tylko w polityce, ale też np. w biznesie – ta sytuacja nie powinna nas dziwić. Powinniśmy natomiast być świadomi zagrożenia. I tego, że jako społeczeństwo będziemy celem ataku dezinformacji podczas kampanii wyborczej. Na jak wielką skalę?  Przekonamy się zapewne już po wyborach.

 Kluczowe jest oczywiście pytanie, kto szykuje się do tej informacyjnej wojny w Polsce. Czy to ktoś z wewnątrz? Być może, choć moim zdaniem nie jest to żadne z ugrupowań politycznych – te, owszem, wykorzystują boty na coraz intensywniej, ale nie w taki sposób, jak tu opisałam. Musiałby to być ktoś spoza obecnych aktorów sceny politycznej. Albo – ktoś z zewnątrz. Inne państwa po kampaniach, dzięki współpracy z właścicielami Twittera i Facebooka, uzyskały informacje, że za atakami w ich przestrzeni sieciowej stały rosyjskie fabryki trolli. Czy tak jest też u nas? Nie wiem. Nie ma dziś na to dowodów, przynajmniej wśród informacji ogólnie dostępnych. Nie wiemy, kto szykuje się do dezinformowania Polaków na masową skalę. Ale że to robi – jest pewne.

 

Korzystałam z danych uzyskanych z: Sotrender, Twitonomy, FakersApp.

Kampania, która niszczy. „Sprawiedliwe sądy” – manipulacja w sieci cz.5

Sędziowie to źli, skorumpowani ludzie sprzyjający przestępcom i chroniący swoją kastę – tak mają o nich myśleć Polacy pod wpływem kampanii „Sprawiedliwe sądy”. Jej odbiorcy nie mają szans na obronienie się przed tym przekazem – „Sprawiedliwe sądy” bowiem to klasyczna manipulacja. Szalenie groźna – bo podważa zaufanie społeczne i niszczy poczucie bezpieczeństwa, jakie ma dawać każdemu z nas państwo. A to wszystko na zlecenie polskiego rządu.

Przytłoczenie ilością negatywnych przykładów, clickbaitowe tytuły, wnioski oparte na błędach logicznych i brak obiektywnych danych, które umożliwiałyby choćby podstawowe zweryfikowanie informacji – te mechanizmy manipulowania odbiorcami zostały użyte w publicznej kampanii „Sprawiedliwe sądy”, zleconej przez rząd Polskiej Fundacji Narodowej i zrealizowanej w ostatnich miesiącach.  Kampania billboardowa zakończyła się kilkanaście dni temu, strona internetowa kampanii była ogólnie dostępna jeszcze w czwartek 26 października. Od piątku wchodząc na stronę www.sprawiedliwesady.pl zobaczymy już tylko landpage witryny, bez menu i treści merytorycznych. Ciekawe, że strona zniknęła dokładnie dzień po tym, jak poinformowałam na Twitterze, że analizuję przekaz kampanii. Wiem, to na pewno przypadek… Na szczęście znacznie wcześniej zrobiłam screeny strony.  😉

Oficjalnym celem akcji było przekonanie Polaków do reformy sądownictwa w kształcie zaproponowanym przez rząd. Specyficzne budowanie wpływu rozpoczęto już na etapie planowania kampanii – przekonywanie do reformy odbyło się bowiem nie przez prezentację dobrych rozwiązań, lecz złych zdarzeń i zachowań w wymiarze sprawiedliwości. Czytając treści zamieszczone na stronie odbiorcy dowiadywali się przede wszystkim, jak źli (przerażająco źli!) są polscy sędziowie. Informacje merytoryczne o reformie również zamieszczono, lecz ilościowo było ich mniej, a wszystkie przeplatano przykładami „złych sędziów”.

Oszukany pan Marian

sady1

Odwiedzający stronę na początku mogli obejrzeć film – o panu Marianie i jego żonie. Pan Marian przegrał w sądzie, choć sprawa była oczywista (tak wynika z opowieści) i wyrok powinien być korzystny dla niego. Z powodu niesprawiedliwego procesu rozchorowała się żona pana Mariana, przeszła wiele operacji. Małżeństwo zgodnie przekonuje, że tak dalej być nie może i to się musi zmienić. Film jest dość krótki, nikt poza małżeństwem w nim nie występuje, o samej sprawie wiadomo niewiele i wyłącznie z relacji pana Mariana, za to wskazanie sędziego i sędziów jako winnych całej sytuacji  (łącznie z chorobą żony) – jest jasnym i oczywistym komunikatem. To klasyczne oddziaływanie na emocje (małżeństwa jest zwyczajnie żal), przygotowane profesjonalnie, ewidentnie pod tezę. Jak w reklamie. Spot jest bowiem profesjonalną antyreklamą polskich sądów.

Pamiętajmy, proszę, że cała kampania została zlecona przez polski rząd.

sady9.png

Najważniejszy przekaz akcji znalazł się na głównych banerach podstron: „Ryba psuje się od głowy – nie będzie realnej naprawy wymiaru sprawiedliwości bez zmian organizacyjnych i personalnych w Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym”. 

To bardzo ciekawe zdanie. Wynika z niego po pierwsze, że wymiar sprawiedliwości jest zepsuty (skoro wymaga naprawy), zaś jego naprawę gwarantują zmiany organizacyjne i personalne – ale nie wszędzie, czyli np. we wszystkich sądach, może jeszcze do tego w policji i prokuraturze – nie. Wystarczą zmiany w KRS-e i Sądzie Najwyższym. Dlaczego? Tego dowiadujemy się z kolejnych zdań: jak się okazuje, sędziowie będący przełożonymi innych sędziów są (lub mogą być) skorumpowani oraz (sic!) dyspozycyjni wobec władzy, swoimi naciskami wpływają na wyroki orzekane przez swoich podwładnych, a to jest złe i na coś takiego zgadzać się nie można.

s5a

Ok, jasne, to jest złe – ale czy tymi „złymi sędziami” są na pewno ci z KRS i SN? Popatrzmy na podawane przykłady. Cóż,  w żadnym screenie nie znajduję ani jednego przykładu świadczącego o naciskach przełożonych na niżej postawionych sędziów. Naliczyłam za to: dwa przykłady odnoszące się do zachowań prezesów sądów, dwa dotyczące sędziów Trybunału Konstytucyjnego, trzy – KRS, trzy – SN oraz… 25 przykładów złych zachowań sędziów z sądów rejonowych i okręgowych. Czyli nawet pracowicie zbierane na użytek kampanii przykłady nie potwierdzają głównej tezy  – to nie KRS czy SN ma najbardziej „zepsutych” sędziów, tylko niższe sądy  – a jednak wg reformy tych naprawiać nie trzeba.

sady17.png

Przy czym w podawanych przykładach najczęściej chodzi o  przewlekłość postępowania, błędy formalne, „błędne” wyroki, wykroczenia dyscyplinarne lub pospolite przestępstwa – tych właśnie dopuszczali się „zwykli sędziowie”. Zarzuty dotyczące sędziów z najwyższych instytucji/organizacji związane są głównie z konkursami na stanowiska i awansami członków ich rodzin.

sady19

 

Jak samodzielnie obalić swój własny przekaz

Jednym z  podstawowych problemów w polskim wymiarze sprawiedliwości jest przewlekłość postępowań – o tym oczywiście mówi się w kampanii. Podany jest nawet przykład najdłuższej sprawy, trwającej od 1977 roku, czyli – cytuję – 33 lata (hm, moim zdaniem to 40 lat, ale może mam problem z liczeniem 😉 ), oraz liczba skarg na przewlekłość – w latach 2012-2015 złożono ich w Polsce  20 000. Rzeczywiście dużo. Najciekawsze jest jednak to, że zgodnie z obowiązującymi przepisami nadzór nad sprawnością postępowań (a więc także ewentualną przewlekłością) sprawuje… Ministerstwo Sprawiedliwości! Minister ma dziś narzędzia do reagowania w sprawie czasu trwania postępowań, przeprowadzania kontroli w tym zakresie etc. Jeśli wrócimy więc do głównego hasła kampanii – „ryba psuje się od głowy” – okaże się, że zgodnie z nim zmiany organizacyjne i personalne powinny dotknąć przede wszystkim… Ministerstwa Sprawiedliwości, a nie np. Sądu Najwyższego, który nie ma żadnego wpływu na czas rozpatrywania większości spraw (poza sytuacjami, gdy sam orzeka). Co więcej, zagłębiając się w treści na stronie, można też znaleźć prawdziwą informację, że Krajowa Rada Sądownictwa również nie zajmuje się sądzeniem – czyli zmiany organizacyjne i personalne w KRS też nie zmienią niczego w tysiącach procesów prowadzonych w sądach rejonowych i okręgowych!

Ha! Twórcy kampanii sami obalają swój przekaz – wystarczy poczytać! Niesamowite, prawda? A jednak większość odbiorców wpada w pułapkę i daje się wciągnąć do środka przerażającego obrazu wymiaru sprawiedliwości serwowanego na stronie. Dlaczego? Niewiele osób analizuje przekazy, najczęściej reagujemy emocjonalnie – a oddziaływać na emocje autorzy kampanii rzeczywiście potrafią. To choćby wspomniany już film pokazujący budzących współczucie, oszukanych starszych ludzi. Czarno-biała grafika strony internetowej, która porządkuje nam świat według czarno-białego schematu: są źli sędziowie i dobrzy „naprawiacze” (czyli rząd). Bardzo widoczne, przejrzyste tytuły o sensacyjnym, zawsze negatywnym dla sędziów brzmieniu – i drobną czcionką dodane wyjaśnienia.

sady14

To klasyczne clickbaity – są tak sformułowane, żeby jak najwięcej osób na nie kliknęło. Oczywiście, w tej kampanii nie chodzi o liczbę kliknięć, tylko o zwrócenie uwagi odbiorcy, wzbudzenie w nim silnych emocji, zanim (jeśli w ogóle) przeczyta drobne litery, i wyrobienie w nim emocjonalnego poglądu. Oto niektóre tytuły: „Sąd Najwyższy broni mafii VAT-owskich”,  „Kumoterstwo w KRS”, „Korupcja w sądownictwie”,  „Sędzia lichwiarz nie poniesie kary”, „Sąd pomylił wyroki”,  „Pijany sędzia awanturował się w klubie”, „Sędzia gnębił pracowników”, „Sędzia może kłamać bezkarnie”.

sady16

Lista przykładów, zawartych m.in. w zakładce „Nadzwyczajna kasta” (słownictwo też dobrane pod tezę), jest naprawdę długa i przygnębiająca. Ile przykładów zdołacie przeczytać patrząc nie tylko na nagłówki, ale wczytując się także w tekst napisany drobnymi literami? Na podstawie „drobnego” tekstu też trudno wyrobić sobie własny pogląd – zamieszczony opis to zaledwie dwa zdania, nie dające obrazu całości sytuacji. Autorzy metodycznie udowadniają nam, że sędziowie są źli, a nie troszczą się o obiektywizm.

Dociekliwi mogli przeczytać na stronie kampanii, że na złych sędziów w latach 2011-2015 złożono 310 skarg do Sądu Dyscyplinarnego – jest to druga z przytoczonych statystyk. Niestety, nawet dociekliwy nie dowie się ze sprawiedliwesady.pl, ilu jest sędziów w Polsce, a dopiero zestawienie tych liczb pokazuje, czy mamy do czynienia z poważnym problemem. Takie dane odkryłam dopiero czytając odkłamujące kampanię zestawienie przygotowane przez Krajową Stronę Sądownictwa – sędziów w Polsce jest ok. 10 tysięcy. Czy wobec tego 310 wniosków dyscyplinarnych to dużo czy mało?

Przy okazji – KRS  odkłamując kampanię wyszczególniło aż 49 punktów, które jej zdaniem są nieprawdziwe w przekazie kampanii. 49! 

 

Źli sędziowie, obiektywni politycy?

Drugi przekaz, który autorzy akcji wkładają Polakom do głów, to bardzo zaskakująca teza: że propozycja rządu, by sędziów do KRS wybierał parlament (czyli posłowie) nie oznacza wcale upolitycznienia KRS-u, wręcz przeciwnie! Oznacza przekazanie kontroli nad sądami obywatelom! Czytamy więc: „obiektywizm w wyborze sędziów zapewnia Sejm”  oraz „Wybór sędziów KRS przez Sejm to nie upolitycznienie, tylko poddanie KRS społecznej kontroli. Poprzez parlament, który dysponuje mandatem narodu. To mandat weryfikowany regularnie w wyborach”.

sady22a

Mamy tu piękny przykład błędu logicznego we wnioskowaniu – wydaje mi się, że świadomie wprowadzonego. Ze zdania wynika, że:

Naród wybiera Sejm → Sejm wybiera KRS → mamy obiektywny KRS

A skoro to jest prawdą, dowodzą nam autorzy przekazu, to prawdą jest również, że wprowadzenie reformy doprowadzi do sytuacji, gdy:

Naród wybiera → mamy obiektywny KRS

Ha. Równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że: skoro koń odżywia się trawą, a trawa rośnie dzięki wypijaniu wody, to oznacza, że koń odżywia się wodą.

Jak widać, usuwanie pośredniego ogniwa zaburza rzeczywistość – gdyby nie zaburzało, konie mogły by żyć o samej wodzie. A jakoś nie chcą. 😉

Twierdzenie, że naród wybiera KRS, gdy de facto czynią to parlamentarzyści, jest zwyczajną nieprawdą.  Natomiast wyjątkowo zabawne wydaje się twierdzenie, że Sejm zapewnia obiektywizm w wyborze sędziów – tego już nawet nie mam siły wyjaśniać, tak mnie to śmieszy. 😀

 

Ryba psuje się od głowy – tylko od której?

Ostatnia statystyka, którą znalazłam na stronie kampanii, to informacja, że „prawie 80 proc. Polaków uważa, że wymiar sprawiedliwości wymaga głębokiej reformy. Denerwuje nas przewlekłość postępowań, biurokracja, brak dostatecznej informatyzacji. Uważamy, że koszty sądowe są za duże i niewspółmierne do jakości działania sądów. Z drugiej strony nie chcemy, by tolerowano dalej korupcję, korporacyjne związki i arogancję sędziów…”. Nie ma niestety informacji, kto takie badanie przeprowadził, kiedy, na jakiej próbie, gdzie można sprawdzić wyniki, ile osób wskazuje na problemy z przewlekłością, a ile np. na korporacyjne związki. Zdanie zaczyna się więc niby wiarygodnie, dalej jednak mamy narrację bez żadnych danych; narrację, która ma budować obraz zgodny z tezą, więc nie daje najmniejszych szans na zweryfikowanie podanych informacji. My, odbiorcy, mamy przede wszystkim tej tezy nie podważać, nie sprawdzać, tylko wchodzić w nią całym sercem, coraz głębiej, coraz bardziej buntując się przeciwko tym okropnym, skorumpowanym sędziom!

A gdy już uwierzymy, z sędziowskiej opresji wyratują nas obiektywni politycy! Problemy takie jak biurokracja, zbyt wysokie koszty sądowe, przewlekłość postępowań i brak dostatecznej informatyzacji znikną na pewno, gdy nastąpią zmiany personalne i organizacyjne w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Bo przecież ryba psuje się od głowy, jak zapewniono nas wielokrotnie w kampanii.

Prezentowanie sędziów jako „nadzwyczajnej kasty” i złych ludzi, którzy sprzyjają przestępcom i oszukują porządnych obywateli, podważa do nich zaufanie. Niszczy poczucie bezpieczeństwa, jakie ma dawać każdemu z nas państwo. Państwo przecież to nie tylko rząd, to także rzetelny wymiar sprawiedliwości. Ludzie przekonani, że sędziowie są źli, nie mają gdzie szukać sprawiedliwości. Przestają czuć się bezpiecznie. To szalenie groźne społecznie działanie – uderzające bezpośrednio w zaufanie ludzi do ich własnego państwa. I to wszystko dzieje się – przypomnę jeszcze raz – na zlecenie polskiego rządu! Porażające.

 

Seriale, chatboty i influencerzy – jak robić ciekawą politykę

Często mam wrażenie, że w przestrzeni politycznej obracamy się wokół zasady: „jeśli raz nam to wyszło, zróbmy to znowu”. Stąd powtórki podobnie wyglądających eventów, debat, spotkań, konferencji etc. Tymczasem odbiorcy są znudzeni, potrzebują nowych bodźców, szukają czegoś, co ich zaskoczy i poruszy. Wiedzą o tym marketingowcy w biznesie – bez wywołania emocji u odbiorcy nie ma co liczyć na sprzedaż. W polityce zaś jakby wszyscy kierowali się emocjami, tyle że własnymi. Bo przecież jeśli coś wywołało emocje we mnie, wywoła też u innych. Nieprawda! I warto to sobie uświadomić, zanim poznamy wyniki kolejnych wyborów. Proponuję wreszcie wyjść poza schemat – i zacząć myśleć o polityce także w kategoriach nowoczesnego marketingu.
O nowych trendach w marketingu przedstawiciele tej branży dyskutują cały czas. Doskonale wiadomo, jakie treści się najlepiej sprzedają, które formy i narzędzia odbierane są jako atrakcyjne. Nowoczesny marketing polityczny może czerpać z tego biznesowego źródła pełnymi garściami. I wcale nie wymaga to większych pieniędzy niż te, które obecnie partie polityczne wydają na swoje marketingowe działania.

Aktualne trendy przydatne w marketingu politycznym można określić za pomocą czterech słów: video, influencerzy, personalizacja i relacje.
1. VIDEO – bez przerwy rośnie popularność tego typu treści. Politycy niby o tym wiedzą i nawet korzystają, wrzucając filmiki na swoje fanpage`e czy produkując spoty w czasie kampanii wyborczych. Jednak film filmowi nie równy. Jakie cechy powinien mieć ten, który zwróci uwagę? Musi albo pokazywać coś, czego normalnie nie zobaczymy (np. backstage czy kuluary wydarzenia; coś, czego ktoś oficjalnie nie chce pokazać etc.), albo opowiadać historię i przez to budzić emocje. To i łatwe, i trudne – do opowiedzenia historii potrzebne jest przede wszystkim zaakceptowanie faktu, że oficjalne wystąpienia np. sejmowe nie są tym, co ludzie chcą oglądać (oczywiście, zdarzają się wyjątki, jeśli mamy do czynienia z wyjątkowym wystąpieniem). Publiczne wystąpienie musi być albo świetnie przygotowane retorycznie, albo wygłaszane w historycznym momencie, albo bardzo osobiste i emocjonalne, by wzbudziło zainteresowanie odbiorców. Większość wystąpień nie spełnia tych kryteriów – wrzucanie ich wiec do sieci jako filmików nie zapewni politykowi zainteresowania.
Filmy opierają się na obrazach – naprawdę, nie wystarczy pokazać własną twarz na zbliżeniu, by video zrobiło się ciekawe. Trzeba mieć więc przede wszystkim pomysł wizualny, potem nagrać video, a potem oczekiwać nim zainteresowania w sieci. Warto korzystać z zaskakujących sytuacji, które dzieją się wokół nas – nagranie pokazujące, że jesteśmy „w ogniu wydarzeń”, to jedna z opcji wzbudzających duże zainteresowanie. Politycy często są w samym środku wydarzeń, ale równie często pokazują wówczas na filmach czy zdjęciach siebie, a nie wydarzenie – a to błąd.

Badania pokazują również, że odbiorcy lubią treści video w odcinkach – jak seriale w telewizji, które można włączyć o określonej porze, robić coś w trakcie, a jednocześnie zerkać, co się dzieje z naszymi bohaterami.
A gdyby tak zrobić prawdziwy mini-serial polityczny? Nie satyryczny, jak „Ucho prezesa” (który, notabene, wykorzystuje ten mechanizm), ale polityczny. Próbą stworzenia czegoś takiego były transmisje online na FB w czasie grudniowego kryzysu parlamentarnego, prezentowane codziennie o 19.30 na profilu „Tu jest Sejm”. Choć niedopracowane pod względem treściowym, budziły zainteresowanie nie tylko ze względu na sytuację parlamentarną, ale też z powodu swojej powtarzalności. Szkoda, że zapomniano o warstwie wizualnej – namawiałam wówczas, by twórcy „serialu” pokazali nie tylko mównicę i wieczorne wystąpienia, ale też salę sejmową, kuluary i inne przestrzenie niedostępne postronnym. Mielibyśmy wtedy video otwierające drzwi do niedostępnego świata – a to zawsze wzbudza ciekawość.
Swoistym mini-serialem politycznym mógłby być też mini-program informacyjny, prezentowany w sieci – np. taki, który byłby dla opozycji alternatywą wobec „Wiadomości” w TVP. Na początku widzów byłoby niezbyt wielu, ale seryjność produkcji, atrakcyjność wizualna materiałów (przydałaby się współpraca z dobrym wydawcą lub reżyserem), łatwa dostępność (Internet), i systematyczność po pewnym czasie mogłaby dać zaskakująco dobre efekty. Liczyłby się też efekt świeżości – czegoś takiego po prostu żadna partia w Polsce jeszcze nie zrobiła (a przynajmniej ja o tym nie słyszałam).

2. INFLUENCERZY – ich znaczenie jest rosnące zwłaszcza w kwestii dotarcia do ludzi młodych. Młodzi jasno dziś przyznają, że podstawowym źródłem informacji jest dla nich Facebook. Dopiero na drugim miejscu jest telewizja, ale tam niekoniecznie oglądają programy informacyjne. Jak mówią moi studenci – „jeśli dzieje się coś ważnego, na pewno któryś znajomy wrzuci to na FB”. Stąd konieczne wręcz docieranie do młodych przez influencerów. Sam fanpage na FB nie wystarczy – bo jeśli młodzi go nie obserwują, to aktywność na nim ma zerowe znaczenie dla tej grupy odbiorców. Potrzeba osoby z ich grona (lub przez nich obserwowanej), która będzie „wrzucała na walla” to, na czym nam zależy. Oczywiście, influencerzy (czyli osoby mające wpływ) są istotne w każdej grupie odbiorców, ale akurat w tej są najistotniejsze. Jeśli partiom ciężko jest znaleźć influencerów na poziomie krajowym, pewnym rozwiązaniem mogą być działania regionalne i lokalne. Tu często znacznie łatwiej „wyłowić” liderów opinii trafiających do młodych, nawiązać z nimi współpracę na bazie lokalnych działań, i budować dobrą relację. Bo praca z influencerami jest pracą relacyjną – nie da się jej zastąpić szybką transakcją. Jeśli chcemy mieć autentycznych (czyli najlepszych!) influencerów, musimy z nimi współpracować. Wspólne działania, realne wsparcie, spotkania, tweetup`y, faceup`y, umożliwienie wejścia na prestiżowe eventy, wspólna aktywność nie tylko w przestrzeni politycznej, ale też – tej zwyczajnej ludzkiej. Powtarzam to od jakiegoś czasu – odbiorcy „wybaczą” nam fakt zajmowania się polityką pod warunkiem, że jesteśmy po prostu fajnymi ludźmi. I tę „fajność” można pokazywać m.in. dzięki influencerom, także tym młodym.

3. PERSONALIZACJA – mamy z nią do czynienia zarówno w reklamach, jak i w klasycznym, nie reklamowym contencie czy w budowaniu wizerunku polityka. Liczy się TEN człowiek, TA KONKRETNA OSOBA. Z jednej strony odbiorcy będą więc reagować na TEGO polityka (niezależnie od tego, z jakim szyldem partyjnym się zaprezentuje), z drugiej – oczekują spersonalizowanych ofert. Służy temu BIG DATA, ale to wciąż kosztowne działanie. Na początek będzie dobrze, jeśli politycy zbudują zindywidualizowany przekaz w oparciu o lokalizację (czyli nie ta sama reklama dla całej Polski, a zróżnicowana dla regionów czy miast); pokuszą się o stworzenie kilku tzw. person, czyli fikcyjnych postaci uosabiających cechy ważnych dla nich grup odbiorców tak, żeby móc „wejść w buty” odbiorcy i zobaczyć, co jest dla niego ważne. Wtedy prostsze stanie się budowanie treści trafiających w potrzeby odbiory – bo będzie wiadomo, czym się interesuje, czego potrzebuje, jak spędza wolny czas. Person nie tworzy się „z niczego”, ale w oparciu o statystyki wejść na fanpage`ach, raporty z sieci etc. Tak, to wymaga wysiłku, lecz przede wszystkim wymaga popatrzenia na własną ofertę z perspektywy odbiorcy, a nie nadawcy. Politykom często tego oglądu brakuje.

4. RELACJE – to one mają największe znaczenie. Zwłaszcza w polityce, gdzie właśnie na bazie relacji ludzie decydują, na kogo zagłosują i czy w ogóle wezmą udział w wyborach. Wcześniej politycy budowali relacje podczas bezpośrednich spotkań. Dziś są one nadal bardzo potrzebne, ale ponieważ komunikacja społeczna w ogromnym zakresie odbywa się w sposób zapośredniczony, relacje budujemy z reguły właśnie w mediach społecznościowych. Co zaskakujące, politycy bardzo często tego nie robią. Zapominają, że do zbudowania relacji nie wystarczy wrzucenia postu na fanpage`u – że trzeba jeszcze reagować na komentarze, rozmawiać, wymieniać się poglądami z tymi, którzy myślą podobnie, i z tymi, którzy myślą zupełnie inaczej. Social media to wymarzona przestrzeń do przekonywania, argumentowania, perswadowania, udowadniania – a jednak politycy najczęściej tego nie robią!
Jednym z coraz powszechniejszych narzędzi, dzięki którym dziś marki biznesowe budują relacje w sm ze swoimi klientami, są chatboty – czyli oprogramowanie, które umożliwia użytkownikowi szybkie skontaktowanie się z marką i równie szybkie uzyskanie odpowiedzi – 24 godziny na dobę. Chatboty zastępują wstępną obsługę klienta, w sposób automatyczny odpowiadają na podstawowe pytania, wyjaśniają wątpliwości, kierują na właściwe strony internetowe. Dopiero gdy pytanie jest skomplikowane, umożliwiają kontakt z pracownikiem, który już osobiście zajmuje się sprawą.
Co by było, gdyby na fanpage`ach partii pojawiły się sprawne chatboty? Gdyby np. osoba zainteresowana programem partii mogła natychmiast dostać link do tego programu, uzyskałaby odpowiedź na pytanie, jak wstąpić do partii, ile kosztuje składka, z kim powinna się skontaktować regionalnie, jeśli ma sprawę w regionie, gdzie znajdzie biuro posła itp.?
Jaka zmiana jakościowa w kontakcie dla zwykłego człowieka, prawda? Można? Można. Wystarczy to po prostu zrobić.

I na koniec jeszcze jedna sprawa, nie mniej ważna, tyle że klasyczna – nie wymaga więc stosowania najnowszych trendów marketingowych. Nie mogę wyjść ze zdziwienia, że dziś politycy planując swoje działania nadal nie pamiętają, iż aby wywołać u odbiorców oczekiwaną reakcję, muszą im zaproponować coś, co oni zapamiętają i co będzie budzić pozytywne skojarzenia. To mogą być: obrazy (czyli oddziaływanie wizualne), krótkie i adekwatne hasła, symbole, jedno słowo (tzw. słowo-klucz) lub jedno zdanie z przemówienia. Do dziś wszyscy pamiętamy słynną „zieloną wyspę” – czyli Polskę w czasie kryzysu w Europie. Pamiętamy, bo było to krótkie hasło, zestawione z pozytywną informacją, wsparte obrazem (odpowiednio pokolorowaną mapą). Ja pamiętam też tort z banknotów euro (oczywiście nieprawdziwych), który kroił Donald Tusk, kiedy z sukcesem zakończono negocjacje między Polską a UE. Pamiętam również słynny spot z pustą lodówką w kampanii PiS w 2005 roku. Oraz słowo „zaufanie”, które Donald Tusk wymienił w swoim expose (premiera) ponad 40 razy. A także tablet w rękach Jarosława Kaczyńskiego, z którego „przemawiał” z mównicy sejmowej „premier” Piotr Gliński. To są właśnie symbole. Obrazy, które zostają w głowach odbiorców i budzą emocje. Słowa, które powtarzane wielokrotnie stają się lejtmotywem całego przekazu politycznego. Bez nich lub bez poruszających historii kolejne konferencje, konwencje, wystąpienia, przemówienia zlewają się w jedną, nużącą całość, z której dla przeciętnego, niezainteresowanego polityką odbiorcy zupełnie nic nie wynika.

Kto chce wygrać – ten musi pamiętać, że dziś, w gigantycznym chaosie informacyjnym wygrywa ten, kto wywołuje emocje u odbiorcy. Nie u siebie! U odbiorcy! I to jego potrzebami trzeba się zająć.

PIERWSZY SŁOWNIK CZASÓW #DOBRAZMIANA W POLSCE!

Gorszy sort, dobra zmiana, pucz, totalna opozycja, kasty, lewaki i prawi Polacy. Taką mamy dziś Polskę. Fascynujące, prawda? 🙂 Jako że jestem filologiem z wykształcenia, a na co dzień zajmuję się m.in. budowaniem contentu, to nowe twory językowe, zmiany znaczeń, odwrócenia semantyczne ogromnie mnie kręcą! 😉 Obserwuję to i nie mam wątpliwości, że czasy #dobrazmiana zapiszą się w historii naszego kraju nie tylko decyzjami rządu, parlamentu i prezydenta, ale też zmianami w języku. Czy trwałymi – jeszcze nie wiadomo. Ale zróbmy to już teraz – stwórzmy słownik czasów dobrej zmiany w naszym kraju! Żeby udokumentować transformacje językowe, nowe znaczenia słów i neologizmy, który wchodzą do codziennego użytku. I żeby wreszcie trochę się pobawić! 😉

Liczę na Wasze wsparcie – podrzucajcie w komentarzach kolejne słowa, które powinny się tu znaleźć. Zróbmy to razem! 🙂

A oto pierwsze kartki w słowniku:

  1. DOBRA ZMIANA – od tego trzeba zacząć. To zwrot, który stał się symbolem rządów PiS, ewoluując od hasła wyborczego do symbolu właśnie. Ten zwrot dla dwóch grup społecznych w Polsce oznacza zupełnie co innego. Dla grupy popierającej obóz rządzący „dobra zmiana” to hasło mówiące o prawdziwej zmianie – o pozytywnym charakterze, wprowadzonej przez PiS. Dla grupy, która nie popiera obozu rządzącego, zwrot „dobra zmiana” to zwrot o wydźwięku prześmiewczym, a jego znaczenie jest przeciwne – dobra zmiana znaczy de facto  „zła zmiana’, która tylko wg oficjalnego, rządowego przekazu jest zmianą na lepsze, ale tak naprawdę wg jej odbiorców ewidentnie pogarsza zastałą sytuację.
  2. TOTALNA OPOZYCJA – zwrot dziś najczęściej używany przez oficjalne, państwowe media, zwłaszcza TVP Info, oraz przez polityków Prawa i Sprawiedliwości. Jest określeniem – w zależności od sytuacji – albo całej opozycji (PO, N, PSL, KOD, a czasem nawet Kukiz i Partia Razem), albo tylko Platformy Obywatelskiej. Słownikowo przymiotnik „totalny” nie jest nacechowany negatywnie, oznacza po prostu: powszechny, całkowity, zupełny. W zestawieniu „totalna opozycja” ma jednak ukazywać całkowita niekonstruktywność opozycji i brak możliwości współpracy z nią nawet na podstawowym poziomie. Jest więc używany dla celów ocennych i propagandowych.
  3. GORSZY SORT – słowa wypowiedziane przez Jarosława Kaczyńskiego, w szerszym kontekście, jednak do użytku codziennego przeszły jako określenie ludzi , którzy nie popierają PiS-u. „Jestem z gorszego sortu” – to sformułowanie, które dziś, w 21017 roku, pozwala przeciwnikom PiS rozpoznać się miedzy sobą i zidentyfikować. Stało się więc wyrażeniem określającym tożsamość grupową, oczywiście w przewrotny sposób – jest to wyrażenie odczytywane pozytywnie przez przeciwników rządu PiS, wskazujące jednocześnie na lekceważące traktowanie „inaczej myślących” przez władzę.
  4. PRAWY CZŁOWIEK – to określenie, które znacząco zmieniło swoje dotychczasowe znaczenie. Wcześnie prawym człowiekiem nazywano tego, który był uczciwy, szlachetny. Przymiotnik „prawy” pochodził od słowa „prawość” , którego synonimem jest słowo ”uczciwość”, w znaczeniu także „przestrzegania prawa”. Nie miało ono wówczas nic wspólnego ze słowem „prawicowy”, czyli o prawicowych poglądach politycznych. Dziś jednak „prawymi ludźmi” nazywają same siebie osoby stojące na prawej stronie sceny politycznej, czyli wyznające prawicowe poglądy. A najczęściej – radykalnie prawicowe, związane ze światopoglądem narodowym. Nie przez przypadek polski prawicowy odpowiednik portalu Facebook – Polfejs.pl, pytając chętnych o powód rejestrowania się, wskazywał trzy możliwe odpowiedzi, z których jedna brzmiała: „Jestem Prawy i chcę”. Prawy człowiek ma dziś łączyć prawość charakteru z prawicowymi poglądami. Chyba nie muszę dodawać, że u osób o innych światopoglądzie „bycie prawym” (w opisanym wyżej znaczeniu) wzbudza dziś śmiech i ironię.
  5. LEWAK – słowo o znaczeniu przeciwnym do „prawego człowieka”. Lewak to nie tylko osoba o lewicowym światopoglądzie, ale też osoba godna pogardy, a przynajmniej zasługująca na lekceważenie i gorsze traktowanie. Widać to w samej budowie słowa: „lewak” – nie „lewy”, który mógłby się pojawić przez analogię do „prawego człowieka”; „Lewak” pochodzi od określenia „lewactwo”, wskazuje osoby wyznające lewicowe poglądy, ale z jednoczesnym zaznaczeniem negatywnej konotacji tych poglądów.
  6. KASTA – słownikowo oznacza grupę społeczną, często dość sformalizowaną, strzegącą swojej tradycji, praw i przywilejów, zamkniętą. Kasty były w Indiach – tam istnieje społeczeństwo kastowe. Kasta kojarzyła się i kojarzy negatywnie. Dotychczas nie było kast w Polsce. Niedawno okazało się, że jednak są i w naszym kraju. W oficjalnej kampanii „Sprawiedliwe sądy”, finansowanej przez obóz rządzący, użyto określenia „nadzwyczajna kasta” dla nazwania przykładów sędziów, którzy złamali prawo. Nazwa ta nie została (na razie) rozciągnięta na wszystkich prawników, a ograniczyła się jedynie do sędziów – ze wzgl. na bieżące potrzeby polityczne. Pojawiła się bowiem, gdy procedowano ustawę zmieniającą ustrój sądów powszechnych właśnie. W użyciu tego słowa szczególnie istotny jest jego negatywny wydźwięk.
  7. ŻOŁNIERZE WYKLĘCI – tak zabawnie komplikujemy sobie język, że zwrot „żołnierz wyklęty”, który słownikowo oznaczałby „żołnierza przeklętego, wyrzuconego poza nawias grupy, potępionego” dziś oznacza żołnierza czczonego, honorowanego i objętego pamięcią zbiorową. Określenie „wyklęty” odnosi się do czasów komunizmu, gdy o żołnierzach podziemia z okresu po II wojnie światowej nie można było dobrze mówić, a najczęściej w ogóle nie można było o nich wspominać. I w tym znaczeniu wcześniej byli oni rzeczywiście „wyklęci”. Dziś nie są, określenia jednak używamy właśnie dzisiaj.
  8. NIEZALEŻNE MEDIA – to sformułowanie także przeszło istotną zmianę semantyczną. Przez lata było używane dla określenia wszystkich mediów niezależnych od jakiejkolwiek władzy. Kilka lat temu tym zwrotem zaczęły się określać media niezwiązane z poprzednią władza, czyli rządem PO-PSL. Już wtedy ideowo i światopoglądowo były jednak związane z partią PiS i prezentowały z reguły korzystny dla niej przekaz. Ze słownikowym znaczeniem niezależności (niepodporządkowany komuś, czemuś, decydujący o sobie) ich działalność nie miała więc nic wspólnego – a jednak określenie weszło do użytku codziennego. Dziś media te nadal się nim posługują, co jeszcze bardziej wypacza jego znaczenie – „niezależne media” obecnie prezentują linię ideową partii PiS, która jest jednocześnie przekazem rządu. Czyli są w pełni związane z władzą…
  9. MIESIĘCZNICA – neologizm powstały dla określenia odbywających się co miesiąc uroczystości wspominających ofiary katastrofy samolotu pod Smoleńskiem. To neologizm słownikowo utworzony prawidłowo, przez analogię do słowa „rocznica”.
  10. SAN ESCOBAR – nazwa własna będąca neologizmem. Powstała w wyniku pomyłki ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego podczas wypowiedzi w mediach. San Escobar wg ministra to kraj, z którym Polska współpracuje. Nazwa natychmiast została podchwycona przez internautów, weszła do użycia powszechnego jako rodzaj mitycznej, trochę rajskiej, a trochę wyśmiewanej krainy, w której wszystko może się zdarzyć – to, co dobre, i to, co złe. Hasło „Znajdziesz to w San Escobar” oznacza oczywiście, że „tego” nigdzie nie ma, chyba że w czyjejś wyobraźni.
  11. SYMETRYSTA – dziennikarz lub ekspert, który próbuje zachować obiektywizm, tzn. poddaje krytyce zarówno obóz rządzący, jak i opozycję. Oraz zdarza mu się pochwalić jedną lub drugą stronę. Symetryści mają dziś ciężkie życie, ponieważ obecnie kluczowe znaczenie w życiu publicznym ma przynależność do którejś z grup społecznych: za obozem rządzącym lub przeciwko niemu. Symetrysta nie należy do żadnej z nich, więc jest przez obie nienawidzony.
  12. SMOLEŃSK – nazwa miasta w Rosji, obok którego rozbił się samolot wiozący polskich polityków na uroczystości w Katyniu. Dziś słowo „Smoleńsk” oznacza w Polsce przede wszystkim samą katastrofę, ale również wszelkie zjawiska społeczne i polityczne, które się wokół niej wydarzyły lub wciąż się dzieją. Jest to więc raczej określenie całego szeregu zdarzeń i kontekstów, a nie nazwa oznaczająca konkretne miejsce.
  13. UCHODŹCA, IMIGRANT, MUZUŁMANIN – słowa te w Polsce coraz częściej są synonimami jeszcze jednego słowa – TERRORYSTA.  Kojarzone jednoznacznie negatywnie, są symbolami lęków dręczących wielu współczesnych Polaków – o bezpieczeństwo fizyczne, ale też o tradycję i kulturę.
  14. PUCZ – słownikowo to „przewrót wojskowy, zamach stanu dokonany przez grupę spiskowców”. W Polsce stał się określeniem niezaplanowanego wcześniej kryzysu parlamentarnego, do którego doszło w grudniu 2016 r., wywołanego wykluczeniem z obrad jednego z posłów PO, Michała Szczerby. Słowa „pucz” na określenie tej sytuacji używał obóz rządzący, dla podkreślenia, iż było to działanie zaplanowane, z określoną grupą inicjatywną i jasnym celem obalenia legalnie wybranej władzy. Jednak poza wypowiedziami polityków żadnych dowodów na to nigdy nie przedstawiono.
  15. PRAWDZIWY POLAK – czyli wzorcowy obywatel czasów #dobrazmiana. Polski katolik, o prawicowych poglądach, głosujący na PiS, patriota (w wersji radykalnie prawicowej), broniący obozu rządzącego, najlepiej – ubierający się w patriotyczną odzież i używający znaku Polski Walczącej w każdej możliwej sytuacji. Najłatwiej go zdefiniować w opozycji do tych, którzy na miano prawdziwych Polaków nie zasługują. Dlaczego? Bo mają inne poglądy niż obecnie rządząca władza.
  16. MISIEWICZE – to określenie, które jest prostym przeniesieniem nazwiska jednego z polskich działaczy PiS, Bartłomieja Misiewicza, byłego rzecznik prasowego Ministerstwa Obrony Narodowej. We wrześniu 2016 „Newsweek” poinformował, że miał on oferować radnym zatrudnienie w państwowej spółce w zamian za współpracę z PiS (w grudniu prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie). W 2016 objął funkcję członka rady nadzorczej w dwóch spółkach państwowych – mimo że nie posiadał ukończonego kursu dla członków rad nadzorczych i skończonych studiów. Od tego momentu określeniem Misiewicze w obozie antyPiS zaczęto nazywać te  osoby, które mimo niedostatecznych kompetencji zawodowych dostały pracę w państwowych spółkach Skarbu Państwa i instytucjach publicznych, dzięki związkom z PiS.
  17. POLSKA W RUINIE – hasło znane z kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości, powstałe w odniesieniu do hasła Platformy Obywatelskiej z 2011 roku „Polska w budowie”. PiS tym hasłem sugerował, że Polska jest zrujnowana – i oczywiście wymaga naprawy, którą gwarantuje PiS, a nie gwarantuje PO. Hasło to trafia do słownika tylko dlatego, że dziś rozumiane jest prawie wyłącznie ironicznie i zupełnie odwrotnie do jego podstawowego znaczenia. Hasłem „Polska w ruinie” posługują się dziś przeciwnicy PiS, by pokazać, że: a) Polska rzeczywiście jest w ruinie, ale z powodu działań PiS; b) Polska nie jest zrujnowana, tylko świetnie się rozwijała i rozwija. Powstały nawet profile i fanpage`e w mediach społecznościowych, które udowadniały (głównie pokazując zdjęcia), że Polska nie jest w ruinie, a przeciwnie, w latach rządów PO-PSL świetnie się rozwinęła.
  18. PANIE MARSZAŁKU KOCHANY! – zwrot, który zapoczątkował „grudniowy pucz”. Słowa te wypowiedział poseł PO Michał Szczerba tuż przed tym, zanim marszałek Sejmu odebrał mu głos. Potem poseł dodał jeszcze: „Muzyka łagodzi obyczaje… ” – i wyłączono mu mikrofon. Słowa te przeszły do historii #dobrejzmiany…
  19. HATAKUMBA – kiedy wiceminister sprawiedliwości, poseł PiS Patryk Jaki, zamieszcza na Facebooku 9we wrześniu 2017 r.) wpis o „niemieckiej hatakubmie”, za którą Polsce należą się reparacje wojenne – tak, to musi wejść do słownika czasów #dobrejzmiany! Hatakumba jako neologizm weszła do języka codziennego, w znaczeniu prześmiewczym i ironicznym.
  20. SUWEREN – czyli naród w języku używanym przez PiS. Chodzi oczywiście o podkreślenie, że w demokracji władzę zwierzchnią pełni suweren. Do tego podstawowego prawa PiS odnosi się zawsze, gdy trzeba wyjaśnić, dlaczego upolityczniane są kolejne przestrzenie życia publicznego w Polsce. Wyjaśnienie jest proste – władzę ma suweren, a politycy zostali wybrani przez suwerena podczas wyborów, a skoro tak, to jeśli politycy decydują o czymś, to jakby decydował suweren – czyli wszystko w porządku. To specyficzny mechanizm manipulacji przekazem. Niezależnie od mechanizmów, słowo „suweren” jest na pewno jednym z kluczowych słów tych czasów.
  21. 500+ – nazwa programu socjalnego, którego celem jest wsparcie rodzin z liczbą dzieci większą niż jedno. Każda rodzina w Polsce, zgodnie z obietnica wyborczą PiS, otrzymuje 500 zł miesięcznie do czasu osiągnięcia przez dziecko pełnoletności – począwszy od drugiego dziecka w rodzinie. Program pierwotnie nie ma progu dochodowego (czyli jest dostępny dla wszyscy rodziców), jest powszechny i masowy, i wg opinii wielu obserwatorów życia publicznego jest jedną z podstaw wysokiego poparcia społecznego Prawa i Sprawiedliwości. Określenie „500 plus” jest dziś określeniem powszechnie używanym dla tak wielu zdarzeń, które kojarzą się z rozdawaniem publicznych pieniędzy, rodzeniem dzieci, ograniczeniem liczby kobiet na rynku pracy – że aż trudno ten zakres używania opisać. 😉
  22. SZYSZKODNIK – określenie ministra środowiska Jana Szyszko. Jego decyzje polityczne, związane m.in. z wycinką drzew w Puszczy Białowieskiej, wznowieniem polowań na losie (i wieloma innymi), wywoływały silny sprzeciw społeczny i doprowadziły do powstania neologizmu dla określenia ministra. jak neologizm jasno wskazuje, jego wydźwięk jest zdecydowanie negatywny.
  23. WOLNE SĄDY – hasło, pod którym w lipcu 2017 r. protestowali Polacy w całym kraju, sprzeciwiając się reformie sądów powszechnych i Sądu Najwyższego, której jednym z elementów było upolitycznienie wyboru Krajowej Rady Sądownictwa oraz prezesów sądów. Protesty doprowadziły do zawetowania dwóch ustaw przez prezydenta Andrzeja Dudę i kontynuowania dalszych prac nad reformami.
  24. CZARNY PROTEST – nazywany też Czarnym Poniedziałkiem lub Strajkiem Kobiet, pierwszy tak powszechny protest za rządów Prawa i Sprawiedliwości w czasach #dobrejzmiany. W październiku 2016 r. tysiące kobiet (i wspierających je mężczyzn) wyszło na ulice polskich miast, by protestować przeciw planowanemu zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Była to pierwsza sytuacja, gdy w proteście razem szły kobiety z bardzo różnych grup społecznych, ugrupowań, nie należące do żadnej organizacji – połączone wspólnym celem zachowania obecnej ustawy antyaborcyjnej (lub zliberalizowania jej). Uczestniczki protestu były ubrane na czarno, a akcja nawiązywała do strajku kobiet w Islandii w 1975 r.
  25. ADRIAN – imię męskie. Tyle że w czasach dobrej zmiany takie imię nosi odpowiednik prezydenta Andrzeja Dudy w polskim serialu satyrycznym „Ucho prezesa”. Adrian, czyli serialowy prezydent, całe dnie spędza w poczekalni przed gabinetem prezesa partii w oczekiwaniu, aż ten zechce go przyjąć. Taki sposób ukazania prezydenta Dudy spodobał się wielu Polakom, krytycznie oceniającym prezydenta – i od tej pory Adrian oznacza właśnie prezydenta Andrzeja Dudę.
  26. 27:1 – wynik głosowania w marcu 2017 r.  na stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej. Kandydatów na to stanowisko było dwóch – obaj to Polacy: walczący o drugą kadencję były premier Polski Donald Tusk oraz eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski, popierany przez polski rząd. Jak się okazało – wyłącznie przez polski rząd. Reszta państw UE zagłosowała za kandydaturą Donalda Tuska. Wynik głosowania to właśnie 27:1. Mimo takiego wyniku publiczne media oraz PiS przedstawiały sytuację jako sukces niezależnej polskiej polityki.  Jednak do powszechnego obiegu ten wynik wszedł jako przykład totalnej porażki polityki polskiego rządu na forum europejskim.
  27. SPACEROWICZE – to oczywiście ci, którzy spacerują. Słowa używano z jednej strony – zgodnie z semantyką, z drugiej jednak w lipcu 2017 r. nabrało dodatkowego znaczenia. W całej Polsce odbywały się wówczas protesty przeciwko zmianom w ustawie o sądach powszechnych. Protestujący spotykali się codziennie wieczorami pod sądami. Niektórzy politycy partii rządzącej komentowali te spotkania w mediach nazywając je spacerami. Podobne informacje pojawiały się w Telewizji Polskiej – można się było z niej w tym czasie dowiedzieć, że w Polsce wzrosła liczba spacerowiczów. Protestujący natychmiast to podchwycili i od tej pory słowo spacerowicze używane jest dla określenia ludzi, którzy protestowali pod sądami oraz brali udział w innych protestach antyrządowych.
  28. ASTROTURFING – to neologizm. Jak czytamy w Wikipedii, słowo to jest eufemizmem, służącym do nazwania pozornie spontanicznych, obywatelskich akcji podejmowanych w celu wyrażenia poparcia albo sprzeciwu dla idei, polityka, usługi. Mają one sprawiać wrażenie niezależnej reakcji społecznej, podczas gdy w rzeczywistości są zaplanowane i kontrolowane. Termin ten wywodzi się od nazwy AstroTurf, marki popularnej w Stanach Zjednoczonych sztucznej trawy. W Polsce słowo to zrobiło gwałtowną karierę podczas protestów przeciwko zmianom w ustawach o ustroju sądów powszechnych w lipcu 2017 r. W pewnym momencie część polityków z partii politycznej właśnie tym słowem zaczęła określać protesty – sugerując tym samym, że nie są one spontaniczną akcją oburzonych obywateli,  lecz stoją za nimi jakieś „siły”, które sterują protestami i protestującymi. Dowodem na to miało być opłacanie protestujących, o czym mówiła oficjalnie nawet pani premier Beata Szydło. Do dziś (listopad 2017 r.), nie przedstawiono jednak opinii publicznej dowodów na astroturfing, ani na opłacanie protestujących.
  29. UCHO PREZESA – popularny serial satyryczny, bezpośrednio nawiązujący do sytuacji politycznej w Polsce w czasach dobrej zmiany. Głównym twórcą serialu jest Robert Górski, lider Kabaretu Moralnego Niepokoju.
  30. ŁAŃCUCH ŚWIATŁA – to określenie również pochodzi z okresu protestów pod sądami w lipcu 2017 r.   W ten sposób nazwano formę protestu, podczas której protestujący w milczeniu spotykali się ze świeczkami w dłoniach i zapalając świeczki tworzyli właśnie swoisty łańcuch światła.
  31. SIADAJ, KULSON! – ten zwrot to niesamowita historia. 11 listopada 2017 r. podczas Marszu Niepodległości w Warszawie jeden z policjantów zwrócił się do zatrzymywanej kobiety (z organizacji Obywatele RP, którzy chcieli zablokować marsz): „Siadaj, k***o!”. Tak przynajmniej wynikało z amatorskiego nagrania, które zostało udostępnione w sieci. Wiele osób oburzonych takim zachowaniem policjanta zaczęło domagać się wyciągnięcia konsekwencji służbowych wobec funkcjonariusza. Jednak już 12 listopada policja na swoim profilu na Twitterze poinformowała, że policjant nie wyraził wulgarnie, bo powiedział: „Siadaj, Kulson”, przy czym Kulson to przezwisko innego funkcjonariusza. Od tej pory zwrot ten robi zawrotna karierę wśród internautów. Czy „Kulson” zastąpi swojski wulgaryzm „k***a”, czas pokaże.
  32. SEPARATYZM RASOWY – takie sformułowania dla ideologii wyznawanej przez organizację Młodzież Wszechpolska użył jej rzecznik prasowy tłumacząc, że MW to nie rasiści, tylko właśnie separatyści rasowi. Z jego wypowiedzi, zamieszczonej 12 listopada 2017 r. przez tygodnik „Do Rzeczy”, można się dowiedzieć, że separatyści rasowi uznają istnienie różnych ras oraz nie oceniają wyższości jednej rasy nad drugą, uważają natomiast, że każda rasa jest przypisana do jednego kontynentu i rasy te nie powinny się mieszać. Czyli jeśli Europie przypisana jest rasa biała, nie powinna się tu pojawiać rasa czarna czy żółta.  Przypominam, zdaniem rzecznika MW nie jest to rasizm.

 

Czekam na kolejne wyrażenia, zwroty i słowa, które warto dopisać do słownika – wpisujcie w komentarzach!

Nie wpisuję żadnych wulgaryzmów i innych obraźliwych słów, słownik służy dokumentowaniu zmian językowych, a nie politycznych.

UPDATE: Dziękuję za ogromny odzew. 🙂 Dopisuje kolejne słowa i wyrażenia, na razie bez objaśnień (obiecuję, że uzupełnię):

25. Ja bez żadnego trybu

26. Ciepły człowiek

27. Dezubekizacja

31. Bomba termobaryczna

32. Białe róże

34. Element animalny

35. Niech jadą!

36. Ubeckie wdowy

37. „Przez ostatnich 8 lat…”

 

 

 

Czy te lajki mogą kłamać? Manipulacje w sieci cz. 4

Czy te lajki mogą kłamać? Mogą. I kłamią! Sprawdziłam, jak działa kupowanie lajków na Facebooku i  czy da się odróżnić kupione reakcje od prawdziwych. Efekty, przyznaję, nieco mnie zaskoczyły. Ale jedno wiem już nie na 100, lecz na 200 procent  – kupowanie lajków jest bez sensu. Poza ładnym wyglądem posta lub fanpage`a i pozorem popularności nie daje kompletnie nic. Nie idź tą drogą! Zajrzyj za to do użytkowanych aplikacji i sprawdź, czy przypadkiem któraś z nich nie używa Twego konta do lajkowania opłaconych postów.

Sama transakcja jest bardzo prosta. Wystarczy wpisać na Allegro frazę „kupowanie lajków”, by pojawiły się oferty. Ponieważ nie chcę wydawać pieniędzy, wybieram firmę, która na zachętę daje 20 lajków za darmo. Muszę tylko założyć darmowe konto i podać maila. Zakładam, niech tam. Po chwili mogę zobaczyć taki panel:

lajki1

Wybieram opcję „darmowe zlecenie”, podaję link do posta na FB (wrzucam zdjęcie profilowe, będzie najprościej)  – i obserwuję.  W ciągu trzech minut liczba lajków pod zdjęciem rośnie dokładnie o 19. Ok, prawie tyle, ile obiecali.

Teraz najważniejsze – kto polubił mój post? Sprawdzam. Wśród nowych lajków jest  Tajemniczy Chłopiec, z erotycznym zdjęciem w profilowym – ale to wyjątek. Pozostałe profile są mniej kontrowersyjne. Jest Hamid Mohamed (obserwowany przez 7 osób) i Clarissa Ferrer z 17 znajomymi. Czyli fejkowe zagraniczne konta.

lajki4

Mam też lajka od Kacpra Domdalskiego – na zdjęciu profilowym widać chłopca z gimnazjum lub podstawówki, ma 0 znajomych, za to wysoką aktywność w grupie gimnazjalistów, która pomaga zbierać lajki pod swoimi (albo nie) postami. Sara Haferbrei to podobna grupa wiekowa. Ona może się pochwalić 489 znajomymi. Konto wygląda na działające – prawdziwe albo bardzo starannie budowane fejkowe. Gdyby nie nazwisko, uznałabym, że to realny profil. Mam też lajk od Johna Johny`ego Pettersona ze 103 zagranicznymi znajomymi, ale z postami napisanymi w języku polskim. Jest też Ewelina Kubańska – na zdjęciu starsza pani, w postach – używa baaardzo młodzieżowego języka. 😉  Pewnie fejk. Ale – działający! Post za postem, komentarze, reakcje. Tak samo zresztą jak konto Pettersona.

lajki5

Żaden z lajków nie pochodzi od klasycznego bota.  Część kont  po dokładnej analizie wygląda na fejki – ale na pierwszy rzut oka robią wrażenie prawdziwych. Niektóre są prawdziwe  – ciekawe, czy ich właściciele wiedzą, co zalajkowali? Zapytacie, czy mogą nie wiedzieć? Mogą – jeśli dostęp do ich konta pozyskano przez jakąś aplikację. Tak to się robi: chcesz skorzystać z aplikacji, jakich mnóstwo jest na FB,  a do tego konieczny jest dostęp do Twego konta. Klikasz  – i aplikacja zachowuje Twoje dane i dostęp. A potem z nich korzysta. Z 20 lajków, które pojawiły się pod moim postem, dotyczy to prawdopodobnie gimnazjalistów, bo ich konta wyglądają na prawdziwe i używane.

Są też lajki pochodzące z profili, na których widać same posty konkursowe i promocyjne – prawdopodobnie to fejkowe konta, regularnie wykorzystywane przez agencje do tworzenia sztucznego ruchu. Ale to zaledwie 1/5 wszystkich kupionych lajków.

Analizując wszystkie uznaję, że podejrzenia o fałszywkę budzi zaledwie połowa sztucznych reakcji. Reszta wygląda na prawdziwe i zasadniczo jest nie do odróżnienia od prawdziwych! Można je rozpoznać jedynie znając grupy odbiorców, do których adresowany jest fanpage, i wyłapując niespójność z nimi. Np. jeśli stronę polityka ze Śląska lajkują sami gimnazjaliści oraz starsze kobiety z Lubelszczyzny i Pomorza – to znaczy, że coś tu nie gra. Na 90 proc. można wtedy stwierdzić, że reakcje zostały kupione. Ale ile ich kupiono? Nie wiadomo. Nie można przecież wykluczyć, że któryś gimnazjalista rzeczywiście polubił post polityka (bo np. jest to jego wujek), albo starszej pani z Pomorza spodobał się przystojny poseł ze Śląska.

Twarde wyliczenie kupionych lajków jest więc w zasadzie niemożliwe.

A to oznacza, że ten sposób manipulowania wizerunkiem na Facebooku jest trudny do udowodnienia i łatwy do zrealizowania.

Na szczęście – na szczęście! – tego typu manipulacja ma absolutnie zerowy wpływ na budowanie marki, czy to osobistej, czy firmowej. To naprawdę fajne doświadczenie, skorzystać raz ze sztucznych lajków, by przekonać się, jak zupełnie nic one nie wnoszą. Ot, pod postem rosną cyferki. I to wszystko. Za żadną z reakcji nie stoi jednak człowiek, który by polubił ów post świadomie. Nie wróci do nas, nie polubi sam z siebie kolejnego wpisu, nie udostępni posta swoim znajomym. Możemy oczywiście kupić kolejne reakcje, możemy nawet kupić komentarze i  udostępnienia – ale to wyłącznie nabijanie kasy firmom, które się tym zajmują, nic więcej.

Po co więc ludzie kupują lajki?

Żeby dobrze wyglądać! Choć przez chwilę, chociaż w sztuczny sposób – ale jednak. Móc pochwalić się statystykami. Móc budować pozory wpływu i popularności.

Ale kiedyś zawsze następuje tzw. „sprawdzam”. Dziś w budowaniu marki osobistej „sprawdzam” przychodzi bardzo szybko – użytkownicy sieci mają bowiem dostęp do bardzo wielu danych. I sprawdzają wiarygodność w błyskawicznym tempie. Jeśli wykryją płatne reakcje, pozory popularności rozpadną się na drobne kawałki – a to już może wywołać trudny do ogarnięcia kryzys wizerunkowy.

W Polsce lajki masowo kupują politycy – teraz mniej, w czasie kampanii będziemy mieli prawdziwą plagę sztucznego pompowania popularności. Głównie po to, by dobrze wypaść w statystykach – bo dzisiaj wpływ polityków w sieci mierzy się wyłącznie ilościowo. O to zresztą mam od dawna pretensje do portali, które się tym się zajmują. Jeśli  mierzymy wpływ polityka liczbą nowych fanów na Facebooku – to on tych fanów zwyczajnie dokupi, by wypaść lepiej. Jeśli mierzymy liczbą reakcji – podobnie. Momentem „sprawdzam” dla polityków są wybory – tam nie głosują fałszywe lajki z FB, potrzeba prawdziwych ludzi. Nie pomogą gimnazjaliści z Lublina ani starsze panie z Pomorza.

Natomiast wysoki poziom pozytywnych reakcji pod postami polityka w czasie kampanii może budować poczucie u prawdziwych wyborców, że na tego polityka warto głosować, bo dużo osób go lubi/ceni. I to już jest prawdziwa manipulacja. Nie musi być jednak udana – psychologia społeczna jasno wskazuje, że choć działa na nas tzw. zasada społecznego dowodu słuszności (czyli upraszczając „postępuję tak, jak robi większość”), równie silnie działa wpływ autorytetów oraz zasada sympatii – a to oznacza, że same wysokie wskaźniki reakcji raczej nie wystarcza do zbudowania realnego poparcia.

Aby takiej manipulacji nie ulec, koniecznie trzeba sprawdzać, kto polubił dane konto. Kim są znajomi osoby publicznej. Czy są tam moi znajomi, osoby z tego samego miasta, inne osoby publiczne, czy to oni komentują jego wpisy – czy też są to osoby, o których nie da się nic bliższego powiedzieć nawet po wejściu na ich konta. Sprawdzajmy! Tylko tak nie ulegniemy manipulacji. I dotyczy to oczywiście nie tylko polityków czy osób publicznych – dotyczy to wszystkich, którzy budują swój wizerunek dzięki masowej popularności. Nasze podejrzenia powinien wzbudzić zwłaszcza gwałtowny i nieuzasadniony przyrost reakcji czy fanów. Jeśli nie zdarza się nic wyjątkowego, tysiące nowych fanów czy setki lajków pod postami dotychczas lajkowanymi przez kilkanaście osób – to może być manipulacja!

Oś zła zagraża światu! Co mówią paski w „Wiadomościach”

Mamy wojnę! W Polsce oczywiście. Wrogowie są jasno zdefiniowani – to: Francja, Niemcy, Bruksela, totalna opozycja i ostatnio Leszek Balcerowicz.  O takim obrazie państwa informuje codziennie główny program informacyjny w publicznej TVP – „Wiadomości”. Aby nikt nie miał wątpliwości, swój przekaz prezentuje na słynnych już paskach informacyjnych. Przeanalizowałam je dokładnie – w sumie 200 pasków. Wyniki budzą przerażenie.

„Wiadomości” ogląda średnio ok. 2-2,5 mln osób, w zależności od miesiąca. Prezentowana w nich wizja świata trafia więc do olbrzymiej liczby Polaków i oddziałuje na ich sposób myślenia o państwie, w którym żyją. Widzowie chcą czy nie, w jakimś stopniu przyswajają sobie tę wizję –  dlatego postanowiłam przeanalizować paski, pojawiające się na ekranie podczas prezentowania każdego kolejnego tematu.  Analizowałam ok. 200 pasków z sierpnia i września 2017 roku, wszystkie pochodzące z oficjalnych materiałów zamieszczonych na stronie internetowej programu.

To, co  rzuca się w oczy natychmiast  – paski „Wiadomości” nie informują, lecz oceniają daną sytuację. Wcześniej cechą dziennikarstwa było prezentowanie faktów, na ocenę mogli sobie pozwolić jedynie komentatorzy i publicyści. Dziś „Wiadomości” prezentują odmienną koncepcję dziennikarstwa – dziennikarz ocenia, widzom prezentuje interpretację wydarzeń, a tematy etykietowane są od razu jako pozytywne lub negatywne.

Czym karmią Polaków „Wiadomości”?

1. Mamy wojnę!

Gdyby ktoś chciał czerpać wiedzę o Polsce tylko z „Wiadomości”, przede wszystkim stwierdziłby, że Polska jest państwem w stanie wojny. Retoryka wojenna jest na paskach używana wręcz standardowo. Oto fragmenty: „obrona przez atak”, „front obrony”, „Francja uderza”, „francuski atak”, „Polska będzie broniła”, „Schetyna atakuje”, „ekoterroryści zaatakowali”, „inwazja imigrantów”, „Polska zaatakowana”, „Niemcy mordowali”, „polsko-fiński sojusz obronny”, „rakietowa salwa”, „zagrożenie ze Wschodu”, „mafia paliwowa”.

paskiw10

Szczytowym osiągnięciem w tej retoryce jest mój ulubiony pasek (z 23 września): „Oś zła zagraża światu!”.  Materiał oznaczony w ten sposób dotyczył podejrzanej eksplozji w Korei Północnej. Już pierwsza wypowiedź w nagraniu wskazywała co prawda, że „był to naturalny wstrząs, choć nie można wykluczyć sztucznego działania”- ale i tak osią zła warto było postraszyć.

Na szczęście jednak , jak można przeczytać na pasku w innym wydaniu programu, „dzięki sojusznikom Polska jest bezpieczna”, „rząd skutecznie walczy” oraz „konsekwentnie reformuje armię”, a na dodatek „Polacy pilnują unijnych granic”.  Więc (chyba) nie zginiemy. Mimo wojny.

Do czego służy retoryka wojenna? To klasyczne zarządzanie strachem.  Wspominałam już o takiej metodzie wpływania na ludzi, kiedy analizowałam przekaz z Facebooka posłów Kukiz`15 i (w mniejszym stopniu) PiS (przeczytasz tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/08/28/najbardziej-agresywnego-jezyka-w-polityce-uzywa-kukiz-15/) Oni także używają retoryki wojennej – w ściśle określonym celu. Ten cel to jednoczenie Polaków w jednej grupie społecznej. Im bardziej ludźmi rządzi strach, tym bardziej potrzebują wsparcia u innych znajdujących się w tej samej sytuacji oraz lidera, który będzie wskazywał drogę i wiedział, co robić.

Strach mogą wywoływać różne przeżycia. Wojna jest oczywiście sytuacją najsilniej naruszającą poczucie bezpieczeństwa; sytuacją, w której człowiek natychmiast szuka schronienia, grupy, przywódcy i podobnych do siebie ludzi – bo wśród nich czuje się bezpiecznie. PiS w ten sposób budował grupę społeczną wokół swojej partii na długo przed wyborami w 2015 r. – wtedy również w ich przekazach trwała permanentna wojna, tyle że wewnętrzna. Wrogami byli: rząd, prezydent oraz PO i PSL.

Jasno określony wróg, poczucie zagrożenia, czas wojny – wszystko to jednoczy grupę społeczną, określa jej tożsamość. Dziś, gdy PiS samodzielnie rządzi w Polsce, okazuje się, że utrzymywanie swoich wyborców (i w ogóle Polaków) w przekonaniu, że wojna trwa dalej, jest opłacalne – tak silnie pomaga sterować społecznymi emocjami.  Trzeba było co prawda przedefiniować, z kim tę wojnę Polska prowadzi i o co toczy się bój – ale poradzono sobie z tym, rozszerzając przestrzeń wojny i definiując nowych wrogów.  Teraz już nie tylko wewnętrznych, ale i zewnętrznych.

2.Wrogowie

Są jasno wskazani. Podobnie jak sojusznicy. I tu możecie się zdziwić – do największych wrogów Polski wcale nie należy Rosja – ani nawet imigranci muzułmańscy. Dziś wrogami Polski, atakującymi ją regularnie i wywołującymi wojnę,  są: Francja, Niemcy, Bruksela i totalna opozycja. Rosja przez dwa miesiące na paskach „Wiadomości”  pojawiła się zaledwie dwa razy, raz – Wschód. Imigranci – równie rzadko.

Czego możemy się dowiedzieć z „Wiadomości” o Francji? Otóż współczesna Francja „uderza w fundamenty Unii”, „razem z Niemcami dzieli Unię”, „atakuje polską niezależność”, zaś jej prezydent wykazuje się taką „obłuda i arogancją”, że dochodzi nawet do „buntu Francuzów przeciwko polityce Macrona” oraz trzeba się organizować „razem przeciw pomysłom Macrona”.

paskiw16

Niemcy natomiast „muszą zapłacić za swoje zbrodnie”, ale nie chcą tego zrobić. „Finansują antyrządowe protesty”, są  „przerażeni widmem wypłaty reparacji”, „nie chcą silnej Polski”, „chcą zburzyć polski kościół”,  „wzywają na pomoc Brukselę”, „mordowali i rabowali”, a na dodatek  jest „zagrożona demokracja w Niemczech”.

Co ciekawe, wg pasków „Wiadomości” Niemcy wydają się słabsze niż Francja. Bo to Niemcy są przerażeni i szukają pomocy, zaś Francja  atakuje i uderza. Zastanawia mnie, czy ten układ ma związek z tzw. trwającym w Polsce poszukiwaniem polskiego Macrona, czyli odniesieniem do specyficznego mechanizmu zwycięstwa prezydenta Francji? I związanymi z tym obawami obozu rządzącego?

Wróćmy do wrogów. Jeśli Francja jest wrogiem najbardziej agresywnym, Bruksela to klasyczny przykład wroga najbardziej emocjonalnego.  Bruksela bowiem „szantażuje”, „chce zabrać przywileje”, wprowadza  „dyktat” i „szuka haków na Polskę”.  Do tego wykazuje się „obłudą i hipokryzją”  (prawie tak samo jak Macron). Jedyna satysfakcja, że raz „Bruksela przyznała się do błędu” (w kwestii relokacji uchodźców). Najczęściej występujące słowo w zestawieniu z Brukselą to „dyktat” – rozumiem, że chodzi o wywołanie wrażenia, iż Bruksela = dyktatura.

Są jeszcze wrogowie wewnętrzni, czyli totalna opozycja. Partie opozycyjne prawie nigdy nie są inaczej nazywane, jak tylko przez ten związek frazeologiczny. Nie ma PO, PSL czy Nowoczesnej – jest wyłącznie totalna opozycja – która ponosi „sejmową klęskę”,  „wraca na ulicę”, „odbiera Polakom prawo do informacji”, a za jej rządów dokonał się „wielki rabunek”. Czasem robi coś sama Platforma – wtedy, kiedy „sabotuje program 500 plus” i gdy za jej rządów „ukradziono 250 miliardów złotych”. Zaś „lider totalnej opozycji” jest oczywiście „z Brukseli” (może stąd ta brukselska dyktatura?).  Zdarzają się również „zwody totalnej opozycji”…

Rosja traktowana jest wyjątkowo delikatnie. Czasem tylko „piętrzy przeszkody”, a innym razem „silna Polska przeszkadza nie tylko Rosji”. I koniec.

Od czasu do czasu pojawiają się inne szkodniki, o czym „Wiadomości” od razu informują” „szkodliwe pomysły Leszka Balcerowicza”, „Gronkiewicz-Waltz nie może lekceważyć prawa”, „sędziowie sprzyjali handlarzom roszczeń”,  „bandyci pochodzący z Afryki zgwałcili Polskę”, a „herszt zwyrodnialców z Rimini to uchodźca”.

Jak tak negatywne treści opowiadające o innych państwach – Francji i Niemczech, oraz o Unii Europejskiej – wpływają na relacje między Polską a tymi krajami – możemy jedynie przypuszczać. Ale wpływają, to pewne. Biały wywiad w każdym państwie analizuje regularnie właśnie tego typu programy czy publikacje.

Przy okazji dodam, że jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to z „Wiadomości” można się jeszcze dowiedzieć – poza wskazanymi wyżej państwami – wyłącznie o Kurdach walczących o niezależność  (aż 4 razy),  trzęsieniu ziemi w Meksyku oraz o Korei Płn. i Iranie jako potencjalnej osi zła zagrażającej światu. Koniec. O innych państwach nie mam mowy. Zastanawiający zestaw, hm.

 

3. Jest też ratunek, uff!

Czyli są wrogowie i jest wojna.  Zagrożenie, niebezpieczeństwo – i strach. Co ma z tym zrobić zwykły Polak? „Wiadomości” przychodzą z pomocą! Bo na szczęście mamy sojuszników – oraz wspaniały rząd! Sojusznicy są wymieniani, choć niezbyt silnie eksponowani (pojedyncze paski przez wskazany okres) – to Węgry i USA. Za to nasz rząd, jego ministrowie, oraz oczywiście PiS –  o nich oraz efektach ich pracy można się codziennie o 19.30 dowiedzieć naprawdę dużo,  wyłącznie w pozytywnym kontekście. Przykłady są naprawdę fascynujące: „Polska to wyspa wolności i tolerancji”, „rząd konsekwentnie spełnia obietnice wyborcze”, „polski kapitał rośnie w siłę”, „Prawo i Sprawiedliwość dotrzymało słowa”, „Polska przykładem europejskiego sukcesu”, „reforma edukacji przebiega zgodnie z planem”, „pierwszy budżet tak korzystny dla Polaków”, „MSWiA daje podwyżki funkcjonariuszom”, „Polacy będą mieć więcej czasu dla rodziny” (o zakazie handlu w niedzielę), „inwestorzy cenią politykę polskiego rządu”,  „udana reforma edukacji”, „Polacy stawiają na rząd Beaty Szydło” czy „rząd skróci kolejki do lekarzy”.

paskiw25

Bywają zresztą również cudowne zdarzenia – zwłaszcza na Jasnej Górze. 😉

paskiw18

Pełny przekaz jest więc niezmiernie prosty: choć wkoło nas wichry i burze, choć wojna dociera już do naszych drzwi, my w Polsce możemy czuć się bezpiecznie, bo mamy rząd, który nad wszystkim czuwa!

I to jest przekaz serwowany widzom „Wiadomości” na poważnie, bez śladu ironii, za to z głębokim zaangażowaniem. 

Jego celem jest z jednej strony utrzymanie w gotowości i zwarciu elektoratu obozu rządzącego, z drugiej strony – wyraźne postawienie granic między tymi, którzy są za PiS-em, a tymi, którzy są przeciw – co de facto sprowadza się do budowania lub pogłębiania podziałów w polskim społeczeństwie. I jest w dłuższej perspektywie niezmiernie groźne.  To właśnie głębokie podziały społeczne doprowadziły w wielu państwach d wojny domowej. 

Ale jest jeszcze jeden cel takiego przekazu – to formowanie „nowego człowieka”. Człowieka o określonej wizji świata – zgodnej z linia obozu rządzącego.  Dlaczego tak uważam? Porównajcie z wymienionymi wyżej te „paski’:

„Radni! Wyborcy Wam zaufali. Pamiętajcie o ich postulatach!”

„Pokój w Europie – to nasze bezpieczne granice”

„Kto przeciw państwu i demokracji – ten z Niemcami!”

„Patriotyzm najpierw wyraża się w czynach.”

 

To hasła z czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.  Z głębokiej komuny. Komuniści chcieli stworzyć nowego człowieka. Miał wówczas wyrosnąć homo sovieticus.

Cóż, komunistom się nie udało.

 

Ps. Część screenów pochodzi z fanpage`a „Tymczasem w Wiadomościach” działającego na Facebooku – warto obserwować!

Wszystkie cytowane paski można zobaczyć na oficjalnej stronie „Wiadomości”, w nagraniach video pełnych programów.

Wpadki publiczne. Jak stracić zaufanie w jeden dzień

Pustki w ławach sejmowych podczas wystąpienia Rzecznika Praw Obywatelskich. Obecność Prezes Sądu Najwyższego na zaprzysiężeniu sędziego TK. Wyjazd R. Petru na Maderę podczas kryzysu w Sejmie. Dlaczego te drobne wpadki mają tak ogromne znaczenie? Bo dla osób zaangażowanych są zdradą.

Gdyby przyjrzeć się każdemu z tych zdarzeń oddzielnie, trzeba by przyznać, że nie zdarzyło się nic strasznego. Petru pojechał na Maderę, ale członkowie jego partii zostali w Sejmie, protest trwał, jego obecność formalnie nic by nie zmieniła. Nowy sędzia Trybunału Konstytucyjnego (wybrany niezgodnie z konstytucją, jak uważa wielu Polaków) zostałby zaprzysiężony niezależnie od tego, czy na uroczystości pojawiłaby się pani prezes SN czy nie. Sprawozdanie RPO przed Sejmem jest czystą formalnością, prace nad nim i tak odbywają się przede wszystkim na sejmowych komisjach, sama jego prezentacja nic nie zmienia.

A jednak w odbiorze społecznym każde z tych zdarzeń miało ogromne znaczenie – oczywiście negatywne. Wizerunkowo stracili wszyscy wymieni, a obserwując Ryszarda Petru wiemy, że  takie straty odbudowuje się wyjątkowo długo. Dlaczego? O co w tym chodzi?

Po pierwsze – o autentyczność.

Po drugie – o przywództwo.

Po trzecie – o symbole.

Odrobienie strat w każdej z tych przestrzeni to wizerunkowo prawdziwe wyzwanie. Strata w trzech przestrzeniach jednocześnie  – to już mega wyzwanie, któremu można sprostać tylko pod warunkiem rozpoczęcia intensywnej naprawy natychmiast po zdarzeniu. Jednak często bohaterowie wpadki nie rozumieją, jak wielkie straty ponieśli i nie próbują niczego nadrabiać – a wtedy ich wizerunek zyskuje głęboką rysę, biegnącą przez sam środek.

 

  1. Autentyczność

Dla wszystkich osób publicznych, ale też dla znanych marek biznesowych, zaufanie jest podstawą efektywności. Bez zaufania poseł nie będzie posłem, a firma nie sprzeda produktu. Zaufanie buduje się między innymi na autentyczności. Słownikowo oznacza to po prostu szczerość, uczciwość i zgodność z rzeczywistością. Przekładając na język wizerunku: jeśli polityk coś robi – zostanie to dobrze przyjęte tylko wtedy, gdy będzie prawdziwe i spójne z tym, co robił i jak się zachowywał dotychczas. Kiedy pojawia się sprzeczność między słowami a czynami; między tym, co polityk (czy firma) robi, a co deklaruje – zaufanie leci na łeb, na szyję. Jeśli firma ogłosi, że od teraz dba o ekologię, a po chwili okaże się, że spuszcza ścieki prosto do rzeki – właśnie okazała się firmą fałszywą i straciła autentyczność. Jeśli polityk chce uchodzić za dobrotliwego, budującego zgodę i łączącego ludzi, a jednocześnie jako myśliwy zabija zwierzęta – mamy sprzeczność. To dlatego Bronisław Komorowski podczas swojej pierwszej kampanii publicznie oświadczył, że więcej nie weźmie strzelby do rąk. Co więcej – był regularnie pytany podczas swojej prezydentury, czy wypełnia tę obietnicę.

Z dotychczasowych badań i analiz wynika, że jeśli chodzi o przestrzeń publiczną w Polsce, wśród Polaków jest dziś ogromne zapotrzebowanie na autentyczność. Widać to zwłaszcza w grupie ludzi młodych (18-25 lat) – pisałam o tym tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/07/02/dlaczego-mlodzi-odwracaja-sie-od-polityki-praktyczne-wnioski/ oraz w szerokiej grupie antyPiS (o oczekiwaniach tej grupy – tutaj: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/09/08/do-ktorej-polski-mowisz-polityku/ ).

Polacy chcą, by osoby zaufania społecznego były autentyczne. Powszechność nagrań, transmisji live, szybki dostęp do wielu źródeł informacji sprawiają zaś, że tę autentyczność bardzo łatwo sprawdzić. Każdy, kto nie bierze tego pod uwagę – prędzej czy później wypadnie z gry.

 

  1. Przywództwo

Grupa z reguły potrzebuje przywódcy. Lidera, któremu można zaufać. Zaufanie jest tym bardziej potrzebne, im trudniejsza jest sytuacja, w której znajduje się grupa. Każdy jej członek angażując się w trudne sprawy, w jakimś stopniu ryzykuje osobiście – oczekuje więc od lidera, że ten będzie ryzykował tak samo albo bardziej. Im intensywniejsza walka, tym ważniejsze, by dowódca trwał zawsze na posterunku, a z tonącego okrętu schodził ostatni. Przywódca, który w czasie walki wyjeżdża na urlop – po prostu przestaje być przywódcą, i tyle.

Dziś w Polsce dla osób zaangażowanych obywatelsko przestrzeń publiczna jest najczęściej przestrzenią walki – politycznej oczywiście. Retoryka wojny to obecnie standard przekazowy wszystkich ugrupowań politycznych, zwłaszcza w momentach kryzysów. Zaangażowani członkowie każdej grupy narażają swoje interesy, poświęcają czas i energię na rzecz określonych wartości – a przynajmniej tak to odczuwają. I z tego powodu oczekują, że liderzy będą w tej walce razem z nimi. Oznacza to przede wszystkim stałą obecność lidera podczas najtrudniejszych sytuacji, ale też – wierność poglądom i sprawom, o które toczy się bój.

Nie można oczekiwać od grupy, że będzie bronić niezależności sądów, a potem publicznie demonstrować współpracę z tymi, którzy tę niezależność sądów ograniczają.  Nie można domagać się aktywności obywatelskiej od ludzi, by walczyli o swoje państwo, namawiać ich do aktywności, do protestów (także w czasie wakacji) – a potem robić sobie wolne w piątkowe popołudnie, gdy jeden z nielicznych dziś reprezentantów państwa, uznawanych przez obóz antyPiS za obrońcę demokracji, staje do walki w Sejmie. Dla tych, którzy walczą, to jest autentyczna zdrada.

 

  1. SYMBOLE

Takie sytuacje urastają do poziomu zdrady dlatego, że uderzają w fundamentalne dla danej grupy wartości. Uderzają w symbole – i same stają się symbolami, tyle że z ujemnym wektorem: symbolem nielojalności i fałszu. Nie przez przypadek to właśnie kilka dni po wpadce pani prezes SN i opozycji w Sejmie na Twitterze pojawiły się głosy „obywatelskich publicystów”, że… mają dość i rezygnują. To jest dokładnie ten efekt – skrajnej demotywacji i utraty wiary. Nic bardziej nie demotywuje niż poczucie, że ja walczę ze wszystkich sił, a lider w ogóle się nie wysila i niczym się nie przejmuje, więc leci sobie na Maderę.  Albo jest nielojalny wobec spraw, o które walczy cała grupa.

Odbiór tych sytuacji opiera się na ogromnych emocjach, właściwych całej rozległej grupie społecznej. Wiedząc o tym trzeba też pamiętać, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Posłowie, liderzy, sędziowie potrzebują czasem odpocząć, zająć się rodziną, zjeść, pójść spać, zrelaksować się w gronie znajomych. Jak wszyscy popełniają też błędy – bywa, że tak istotne jak opisane wcześniej.

Co powinni zrobić, gdy błąd stał się faktem, a grupa uważa go za zdradę? Przede wszystkim przeprosić. I wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Ale wyjaśnić prawdziwie, autentycznie – a nie powoływać się na własną bezrefleksyjność, bo to również godzi w zaufanie. Dalej – poinformować o tym, co zostanie zrobione, żeby sytuacja już nigdy się nie powtórzyła. Zrobić to. I to jak najszybciej, bez czekania! Dokładnie tak zachowują się w kryzysie dbające o swój wizerunek międzynarodowe korporacje, to zresztą podstawowe działania w każdej sytuacji kryzysowej: przyznać się do błędu, przeprosić, wyjaśnić, pokazać działania naprawcze.

Niestety, w Polsce najczęściej możemy doczekać się lekceważenia wpadki. Bo przecież nic wielkiego się nie stało. Albo wyjaśnień przekazywanych dopiero po kilku dniach, jakby od niechcenia. Albo milczenia.

Za takie błędy – zwłaszcza te w reagowaniu na zdarzenie – płaci się  tym, co jest bezcenne: zaufaniem. Tu nawet karta Mastercards nie pomoże… Ani żadna inna. Wie o tym duży biznes. Dobrze, by wiedziały także osoby publiczne.

 

Jaki wpływ na polską politykę mają rosyjskie trolle? Manipulacje w sieci cz. 3

Rosjanie wpływali na wszystkie największe wydarzenia polityczne w USA i Europie Zachodniej – za pośrednictwem najpopularniejszych portali społecznościowych. Polska również jest na liście państw, w których Rosjanie ingerują w politykę wykorzystując internet. To się dzieje – tu i teraz!

To już wiadomo: rosyjskie trolle internetowe były zaangażowane w kampanię wyborczą Donalda Trumpa w USA. W kampanię na rzecz Brexitu w Wielkiej Brytanii oraz w kampanię prezydencką we Francji. Wiele wskazuje na to, że teraz usiłują wpłynąć  na wyniki wyborów w Niemczech. Do tego znacząca część rozpowszechnianych w sieci krytycznych postów nt. NATO to także płatna rosyjska robota.

Czy Polska jest na liście krajów, w których środowiska rosyjskie  usiłują ingerować w politykę i wpływać na opinię publiczną? Oczywiście. Czy temat niemieckich reparacji, który pojawił się w Polsce, to przykład tego typu działania? Analizując sposób rozchodzenia się tych treści, nie można dziś tego wykluczyć.

 

Rosyjskie trolle ingerują w politykę – przykłady

Prawie codziennie pojawiają się nowe informacje z największych państwa świata nt. kolejnych politycznych  aktywności rosyjskich trolli na Facebooku i na Twitterze. Dane nt. tego, co już udało się wykryć, robią ogromne wrażenie. Wystarczy przejrzeć doniesienia z ostatnich miesięcy na portalach specjalizujących się w cyberbezpieczeństwie, np. Cyberdefence24.pl, by dowiedzieć się m.in.:

  1. 2/3 użytkowników Twittera, piszących w języku rosyjskim o obecności NATO w Europie Wschodniej (także w Polsce), to boty, czyli automaty wytwarzające i rozpowszechniające treści. Ich dziełem jest aż 80 proc. rosyjskojęzycznych postów na temat NATO. Angielskojęzyczna aktywność to odpowiednio: 1/4 kont oraz 46 proc. całego przekazu o NATO na Twitterze. Nasilenie aktywności kont rosyjskojęzycznych miało miejsce na przełomie maja i czerwca podczas ćwiczeń NATO, a anglojęzycznych – na przełomie marca i kwietnia, gdy zachodni żołnierze przybyli do państw bałtyckich.
  2. Jeden z najpopularniejszych brytyjskich twitterowiczów, który określał się jako „zaciekły zwolennik Brexitu” i miał ponad 100 tys. followersów, okazał się trollem opłacanym przez Rosjan. Konto prowadziło międzynarodową kampanię dezinformacyjną przez cztery lata, opublikowano na nim 137 tys. tweetów. Dyskutowali z nim m.in. wysoko postawieni brytyjscy politycy. Z analizy aktywności wynika, że konto obsługiwało kilka osób, a podawane na nim tweety były szeroko rozpowszechniane przez prorosyjskich followersów oraz przez boty. Treści dotyczyły nie tylko Brexitu – odnosiły się też do wydarzeń na Ukrainie, w Syrii, wyborów prezydenckich w USA itp. Wszystkie prezentowały stanowiska korzystne dla interesów rosyjskich.
  3. Szef bezpieczeństwa Facebooka poinformował, że FB odkrył 470 fałszywych kont, należących do rosyjskiej agencji Internet Research Agency, która de facto jest fabryką trolli. Konta te były aktywne m.in. podczas kampanii prezydenckiej w USA, za ich pośrednictwem wykupiono ponad 3 tysiące reklam na FB za 100 tys. dolarów. W reklamach nie odwoływano się bezpośrednio do wyborów, ale poruszano najgorętsze w tym okresie tematy społeczno-polityczne, np. kwestie imigracji czy prawa do posiadania broni. Reklamy te były próbą (nie wiadomo, na ile skuteczną) wywierania wpływu na Amerykanów w okresie wyborczym.
  4. Rosyjski wywiad miał utworzyć ponad 200 fałszywych kont na Facebooku w celu szpiegowania osób zaangażowanych w kampanię Macrona. Poinformowała o tym agencja Reuters. Już wcześniej, w kwietniu 2017 r. poinformowano o fałszywych kontach na FB, rozpowszechniających nieprawdziwe informacje nt. kandydującego wówczas na urząd prezydencki Macrona.
  5. 4 września w Niemczech (w których 24 września odbędą się wybory parlamentarne) ogłoszono, że przed niedzielną debatą Angeli Merkel i jej rywala Martina Schulza zaatakowane zostały strony internetowe polityków partii Merkel. Wielu spośród atakujących miało rosyjskie adresy IP. Druga wiceprzewodnicząca Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej Julia Klöckner poinformowała w poniedziałek, że jej strona internetowa została zaatakowana 3000 razy. Na razie nie podano szczegółów tych ataków.
  6. W czerwcu CNN podało, iż wg FBI to rosyjscy hakerzy włamali się do agencji informacyjnej w Katarze i sfałszowali raporty, które przyczyniły się do wybuchu kryzysu wśród najbliższych sojuszników USA. W wyniku kryzysu pięć państw arabskich oraz Malediwy, zerwały stosunki dyplomatyczne z Katarem.
  7. Jedna z najnowszych informacji to informacja amerykańskiego portalu internetowego Daily Beast. Twierdzi on, że wg ich danych Rosjanie wykorzystywali Facebooka nie tylko do rozpowszechniania wśród Amerykanów fałszywych wiadomości, ale także do organizowania i promowania politycznych protestów w USA. Portal wskazuje antyimigrancki wiec w Idaho, w sierpniu 2016 r. Trolle miały go zorganizować zakładając po prostu wydarzenie na FB. Ma to być pierwsza wykryta działalność rosyjskich trolli, która nie ograniczyła się wyłącznie do rozpowszechniania treści, ale w sposób bezpośredni wywołała działanie w realu.

Każdemu, kto się zastanawia, czy Rosja nie jest w tym przypadku zwykłym „chłopcem do bicia” i zwyczajnie łatwo ją obwinić o wszystkie tego typu działania, przypominam, że w przypadku każdego z tych działań bardzo łatwo wskazać, kto na nim zyskał. Zawsze była to Rosja – trolle zawsze rozpowszechniały treści zgodne z rosyjska polityką zagraniczną.

 

Polska na rosyjskiej liście zainteresowań

Czy Rosjanie ingerują też w to, co się dzieje w Polsce, próbując wpływać na opinię publiczną? Na początku września Sojusz w Obronie Demokracji (Alliance for Securing Democracy) działający przy amerykańskim think tanku German Marshall Fund, opublikował listę 27 państw, w politykę których w ostatnich latach wtrącała się Rosja – przez cyberataki i kampanie dezinformujące. Tak, na tej liście jest Polska.

Nie ma dziś (w obiegu publicznym) danych nt. ataków czy dezinformacji w Polsce, za którymi miałyby stać rosyjskie grupy wpływu w sieci. Natomiast przyglądając się mediom społecznościowym i trwającym w nich kampaniom widać wyraźnie, że niektóre tematy potrafią pojawiać się niemal znikąd, błyskawicznie rozchodzić się po sieci i wpływać na sytuację Polski, w sposób korzystny głównie dla Rosji.

 

Reparacje wojenne – kto zyskuje na antyniemieckich nastrojach?

Przykładem może być sprawa reparacji wojennych, których podobno domagamy się (strona rządząca) od Niemiec. Temat jako pierwszy pojawił się w sieci pod koniec lipca, zaraz po zakończeniu protestów pod sądami. Dokładnie śledziłam pierwsze dni rozchodzenia się tych treści na Facebooku (tutaj dokładna analiza: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/08/09/nie-bedzie-niemiec-plul-nam-w-twarz-wrze-na-prawicowym-fb/).

Content nt. żądań ws. reparacji pojawił się na FB najpierw jako memy i posty na prawicowych fanpage`ach na Facebooku. Potem – na prawicowych stronach internetowych, na początku wcale nie na największych. Dzień po dniu do tematu dołączały coraz bardziej znaczące prawicowe portale, oraz prawicowi politycy, słynący z najbardziej radykalnego języka na polskiej scenie politycznej. Jako jedni z pierwszych sprawę podchwycili: poseł Adam Andruszkiewicz z Kukiz`15 i poseł (oraz wiceminister sprawiedliwości) Patryk Jaki z PiS oraz – chwilę później – poseł Marek Jakubiak z Kukiz`15. Do połowy sierpnia temat praktycznie nie funkcjonował w mediach pozainternetowych, ale wreszcie masa krytyczna contentu została osiągnięta i o reparacjach zaczęły mówić wszystkie główne media krajowe oraz politycy. Tak naprawdę dopiero na tym etapie zaczęły się pojawiać wypowiedzi polityków rządowych – nie była to więc pierwotnie ich inicjatywa. Do dziś nikt z polskiego rządu nie wystąpił oficjalnie do Niemiec w tej sprawie, temat więc nadal rozgrywany jest wyłącznie w polityce wewnętrznej. Na pewno nakręca on wrogie nastroje społeczne wobec Niemiec, wywołuje agresję i niepokój. Kto zyskuje na budowaniu takich nastrojów społecznych między Niemcami a Polakami? Rosja, prawda?

 

Kto płaci za płatne fejkowe konta angażujące się politycznie w sieci w Polsce?

Reparacje to tylko jedna z kwestii, która zmusza do stawiania pytań o zaangażowanie Rosjan w polskiej przestrzeni internetowej. Dołóżmy do niej dane wynikające z analiz Twittera, dokonanych przesz naukowców w Oxfordzie – 30 proc. tweetów politycznych na polskim TT pochodzi z płatnych kont trolli.

Z mojej analizy fanów polskich polityków na Facebooku, która przeprowadziłam w lipcu 2017 analizując prawie 1000 profili, wynikają podobne dane – ok. 30 proc. kont najaktywniejszych fanów polskich polityków to konta o nietypowej aktywności, o których z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że są albo fejkowe, albo przejęte od ich właścicieli, albo po prostu są to boty.

Zobacz analizę: https://mierzynskamarketing.wordpress.com/2017/08/04/nie-wierz-politycznym-fanom-na-fb-manipulacje-w-sieci-cz-2/

Zapewne są to konta płatne, bo tego typu aktywności na tak dużą skalę nikt raczej nie prowadzi za darmo. Nie wiemy, kto płaci trollom działającym na polskim FB i TT (to trolle krytyczne zarówno wobec polskiego rządu, prezydenta, jak i opozycji). Wiadomo natomiast, że taka liczba kont może wpływać na odbiór działań polityków przez polskich użytkowników social media – pierwsze reakcje pod postami najczęściej określają ich dalszą interpretację. Wystarczy, by kilkanaście pierwszych komentarzy pod postem było negatywnych, by utrwalić negatywna ocenę danej aktywności.

Kto zyskuje na permanentnej, systematycznej krytyce wszystkich sił politycznych w Polsce?

Odpowiedzcie sami.

 

Historia Pawła Kukiza i „Naszego Dziennika”

Na koniec jeszcze jedna sytuacja z naszego podwórka. 7 września na stronie internetowej „Naszego Dziennika” pojawia się – jako artykuł sponsorowany – informacja o oświadczeniu posła Pawła Kukiza, skierowanym do prezydenta Andrzeja Dudy. Można w nim wyczytać, że Paweł Kukiz zaapelował do prezydenta o wycofanie wojsk amerykańskich (czyli oczywiście NATO-wskich, bo w Polsce wojska amerykańskie stacjonują w ramach NATO) z Polski. I że zbierane są podpisy w tej sprawie – i to przez kogo! Otóż przez Nowoczesną i Platformę.

Szybko okazało się, że to klasyczny fakenews. Redakcja zdjęła materiał, a potem wydała oświadczenie, iż materiał został zamieszczony przez hakera, który włamał się na stronę internetową gazety. „Nasz Dziennika” zawiadomił o sytuacji prokuraturę.

Jeśli rzeczywiście oświadczenie Kukiza to wynik hakerskiego ataku na portal internetowy – w czyim interesie byłby taki atak? Z jednej strony – mógłby być korzystny w  wewnętrznych rozgrywkach między PiS-em a prezydentem Dudą. Z drugiej strony – nikt w Polsce nie uwierzy w to, że Kukiz współpracuje z Nowoczesną i Platformą, i to jeszcze w sprawie wycofania wojsk amerykańskich. Kompletny absurd. Temat też wydaje się absurdalny i zupełnie niezgodny z nastrojami panującymi w Polsce. Jeśli jednak wrócimy do początku tekstu, do akapitu, w którym podawałam, jak intensywną pracę nad dezinformacją nt. NATO  wykonują rosyjskie trolle, pytania o to, kto zamieścił fałszywe oświadczenie Pawła Kukiza zaczynają się mnożyć, prawda?

 

W jakim stopniu naprawdę Rosjanie ingerują w polską politykę? To jedno z najważniejszych pytań, na które dziś powinniśmy szukać odpowiedzi.